Tydzień dla Płodności   

Nie przegap swojej szansy!
Umów się na pierwszą wizytę u lekarza specjalisty za 1zł.
Tylko do 30 listopada   
SPRAWDŹ
X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki ciążowe Nasza księżniczka Natalka ur. 16.04.2015r.
Dodaj do ulubionych
1 2 3 4

21 kwietnia 2015, 21:59

Mój poród
Tak naprawdę, nie wiem od którego momentu powinnam zacząć opowiadać o swoim porodzie, czy od momentu, w którym się on zaczął, czy od momentu, od którego ja robiłam wszystko żeby go wywołać :D Może spróbuję opcję drugą – może kogoś zainspiruje :D

Na 2 dni przed porodem postanowiłam się wziąć za porządki w domu. Wysprzątałam kuchnie, umyłam podłogi na kolanach ogarnęłam łazienkę. W dzień przed porodem postanowiłam jeszcze wyszorować do porządku kibelek , a na koniec dnia nakazałam mężowi wziąć się do roboty skoro moje metody do tej pory nie przyniosły ani pół skurczu…
Mąż wrócił o 22:30 z pracy, obejrzeliśmy „Raj dla par” który właśnie leciał w tv i ok. 1 w nocy zakończyliśmy dzień w sypialni z przyjemnym akcentem na zakończenie. Żeby dopomóc żołnierzykom męża zaaplikowałam dowcipnie jeszcze jedną kapsułeczkę wiesiołka.
O godzinie 2 w nocy obudziło mnie jakieś lekkie uczucie „pęknięcia balonika” w brzuchu – pobiegłam do ubikacji sądząc, że to wody, ale nic nie poleciało więc się położyłam znów żegnając marzenia o odejściu wód… Na szczęście po 5 minutach poczułam jak lekko coś ze mnie leci  W kibelku siknęło konkretnie, a potem już co chwile zmieniałam wkładki! No to miałam to co chciałam! RODZIŁAM!!
Skurcze pojawiły się praktycznie od razu po odejściu wód. Co mnie bardzo zdziwiło od samego początku były regularnie co 3 minuty i trwały po 40-45s. Trochę mnie to nastraszyło, że jak to tak często jak to dopiero się zaczęło? No nic, zadzowniłam do swojej położnej, która stwierdziła, że jeśli bój nie jest jakiś mocny to mogę się postarać wytrzymać w domu jak najdłużej. OK. Napuściłam sobie wody do wanny i postanowiłam się zrelaksować – to był cudowny pomysł, bo odczuwanie skurczy stało się znacznie mniej uciążliwe, choć nadal były one mocne i co 3minuty. Ja siedziałam w wannie, a mąż z naszą listą w ręce dopakowywał torby. O godzinie 4:30 stwierdziłam, że nie ma co czekać, ból jest naprawdę intensywny i do tego tak często są te skurcze. Po drodze do szpitala, odwieźliśmy jeszcze naszego pieska do Kamila rodziców :D

W szpitalu pojawiliśmy się pare minut po 5 rano. Nie badali mnie na izbie, bo Pani widziała co się dzieje więc od razu kazała się przebrać w piżamkę i zmykać na górę, na porodówkę. Tam papierologia, 40 minutowe KTG na którym ciężko już było wytrzymywać kolejne skurcze, ale starałam się być twarda  Położna mnie zbadała i stwierdziła, że rozwarcie jest na ciasne dwa palce – 3-4cm. Myśle – o matko, gdzie tam jeszcze, a kilka godzin już przecież minęło. Następnie lekarz zaprosił mnie na USG – prognoza wagi 3200g. Lekarz stwierdził, że skurcze na KTG wychodzą jeszcze słabiutkie na poziomie 20-40 (??) i pomyślałam sobie JAK TO?! To co będzie przy 100, ale zbadał mnie i powiedział że jest rozwarcie na 4-5cm i że być może KTG było jakoś źle podłączone. Przeszliśmy na trakt porodowy, tam położna zrobiła mi lewatywkę no i czekaliśmy. Głównie leżałam sobie w spokoju na łóżku, ale byliśmy też pół godziny pod prysznicem co przynosiło cudowną ulgę. Obecność męża była zbawienna i nie wyobrażam sobie że mogłoby go nie być bo kiedy nadchodziły skurcze bardzo mi pomagał masując lędźwie. Przed godzina 9 przyjechała do szpitala nasza położna i po zbadaniu mnie stwierdziła, że mamy 8cm co mile mnie zaskoczyło. Wkrótce przeszliśmy do sali porodowej. Czekaliśmy na zlecenie od lekarza oksytocyny, którą położna chciała podłączyć na fazę partą.
Na tym etapie bóle krzyżowe były ciężkie do zniesienia ale przecież wiedziałam i byłam nastawiona na to, że będzie bolało  Kiedy nadeszły skurcze parte położna ciągle przypomniała o oddychaniu, prosiła żeby w miarę możliwości nie przeć (akurat :P ). Na początku bardzo ciężko było mi się dostosować do jej poleceń, ale w końcu zebrałam się w sobie bo wiedziałam jakie to ważne żeby prawidłowo oddychać i nie przeć zbyt intensywnie. Po paru skurczach, niestety nie wiem ilu wyskoczyła główka i w tym momencie doznałam niesamowitej, wręcz oczyszczającej ulgi. Niestety moja księżniczka zaklinowała się barkami i położnej musiał pomóc lekarz i druga położna – machali moimi nogami podkurczając je i prostując :D – ale to już jakoś mnie nie ruszało, główka była wypchana więc robotę uznałam niemalże za zakończoną. Po 4 takich ruchach wspomagających nasza Natulka była na świecie. Położyli mi ją taką cieplutką, malutką na brzuszku i to była najwspanialsza chwila w moim życiu. Niestety z powodu tego zaklinowania Natka była troszkę niedotleniona przez co fioletowa i położna nie chcąc dłużej czekać sama postanowiła przeciąć pępowinę ku wielkiemu niezadowoleniu mojego męża. W pewnym momencie z paniką zorientowałam się, że Natka nie płacze, ale gdy tylko zadałam pytanie położnej czy wszystko jest w porządku bo nie słyszę krzyku odezwała się moja Kruszynka <3 Natkę wzięli do badania, ja urodziłam bez większego problemu łożysko. Cały czas się uśmiechałam i gawędziłam z położną i mężem. No tak, urodziłam Natkę, urodziłam łożysko i tu naszło mnie pytanie: Czy ja jestem nacięta? Czy popękałam? Odpowiedź położnej to mód na moje uszy -> NIE, udało się bez tych zbędnych atrakcji, aczkolwiek jest kilka otarć które warto złapać małą igłą żeby szybko i ładnie się zagoiło. Po całej akcji przeniosłam się na zwykłe łóżko i odjechałam szczęśliwa z sali porodów. Siedząc na łóżku śmiałam się że to niewiarygodne, że mogę normalnie siedzieć! Natki ciągle nie było przy mnie, podejrzewam, że wsadzili ją na chwilkę do inkubatora żeby złapała oddech  Po pół godzinie od porodu stałam zadowolona, szczęśliwa i uśmiechnięta pod prysznicem śmiejąc się z mężem z mojego śmiesznie małego brzuszka. Czułam się rewelacyjnie zarówno psychicznie jak i fizycznie. Jak już byłam czyściutka i pachnąca to w końcu przywieźli nam naszą Natulkę <3 i tu już mieliśmy caaaały czas dla siebie.

Podsumowując, poród to ciężka i dosyć bolesna praca. Sama nie wiem czy tak sobie to wyobrażałam czy inaczej. W każdym bądź razie mój poród nie był dla mnie żadną traumą, od momentu wypchnięcia główki zapomniałam o wszystkim „złym”, o wszystkich bolących skurczach. Do końca dnia czułam się rewelacyjnie, przyjęliśmy babcie, dziadka i ciocie, a ja totalnie nie czułam się jakbym urodziła parę godzin wcześniej. Wiele zawdzięczam położnej, która zrobiła wszystko by chronić krocze i ciszę się, że zdecydowaliśmy się na taką prywatną opiekę.

Gratuluję tym, którzy dobrnęli do końca tego wpisu! :D

Wiadomość wyedytowana przez autora 21 kwietnia 2015, 22:13

24 października 2017, 01:20

Kontynuacja pamiętnika w KidzFriend - zapraszamy
1 2 3 4