Tydzień dla Płodności   

Nie przegap swojej szansy!
Umów się na pierwszą wizytę u lekarza specjalisty za 1zł.
Tylko do 30 listopada   
SPRAWDŹ
X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki ciążowe Się dopchałam o swoje miejsce w kolejce po dziecko...
Dodaj do ulubionych
1 2 3 4

28 sierpnia 2014, 17:02

- Dzień dobry, co słychać?
- Dzień dobry, a wszystko dobrze, dziękuję.
- Mam takie pytanie. Czy wy robicie badania krwi na... osteo... kolesto.. yyy, bo ja mam o takie uczulenie - pokazuję babeczce łapska na których już od około 3 dni gromadzi mi sie multum przenaróżniejsych krostek, wyprysków, liszajów i bąbli - i mój doktór jest na urlopie, nie wiem co robić. A ta choroba nazywa się (i tu zagadałam po polsku bo pamiętałam nazwę) CHOLEOSTAZA
- Taaak...
- Bo to takie coś od wątroby się robi.
- Tak, wiem o co pani chodzi. Robimy takie badanie.
- O... a ile kosztuje?
- Robi się 5 różnych podgrup badań, każde 10 euro. Czyli razem 50.
- A ha.
- Ale pani nie ma tej choroby, to jest zwykłe uczulenie, pogoda nie sprzyja, ciąża też nie pomaga...
- Bo mojego lekarza nie ma, byłam już u 2 dermatologów i nikt nic nie wie a to swędzi jak nie wiem - i w tym momencie zaczyna mi broda drżeć, oczy zapełniają się wodą i wybucham płaczem jak małe dziecko, któremu zabrali lizaka!!! - bo to tak bardzo swędzi, ja już nie wiem co robić, nic mi nie pomaga - i dalej ryczę, zalewam łzami wystający brzuch, z nosa mi gile lecą...
Pani sięga po chusteczki.
- Ależ proszę spokojnie, to na pewno nie jest to. Możemy zrobić badania, to nie problem. Możemy nawet 2 lub 3 podgrupy sprawdzić jeśli pani ma życzenie, ale ja uważam że jeszcze można poczekać. Kiedy pani lekarz wraca?
- Za tydzień - i nowe łzy mnie zalewaja (kurde skąd się tego nagle tyle wzięło?). Ja bardzo panią przepraszam, nie wiem co we mnie wstąpiło.
- Ja rozumiem, proszę się nie martwić, z wątroba na pewno wszystko w porządku, ale możemy wykonać to badanie jeśli pani chce?
- Nie, już poczekam na mojego lekarza - ocieram ostatnie krople już nie wiem czy z oczu czy nosa - ja bardzo przepraszam, to tak swędzi a ja już odchodzę od zmysłów. Do widzenia.

Wsiadam do auta i rycze na nowo. Po bułki wchodzę w okularach na nosie.

Dermatologi. Ginekologi. Szpitale. Kolejki. Apteki. Kremy. Maście. Nic nie pomaga. Poza drapakiem zakupionym w Zakopanym. Ale na pusty łeb to chyba do psychiatry powinnam się udać. Dermatolog powiedział, że zejdzie po porodzie. Ginekolog powiedział, że urodzi się znacznie szybciej bo łeb już ma w kanale rodnym. I tylko to mnie jakoś jeszcze trzyma przy życiu. Bo do uczulenia, które mam na rękach, dłoniach, palcach, ramieniu, szyi, cyckach, brzuchu, całych plecach, posladkach, uda i kolanach doszła jeszcze jedna przypadłość. Swędzi mnie dupa! I to nie na seks. Bardziej na robaki. I w nocy spać nie mogę bo mnie swędzi najbardziej i dupa i myśli. Czym ja jeszcze moge się obsmarować?

Nie maluję pokoi, nie piorę, nie gotuję, nie zmywam. Nie sprzątam, do ludzi nie wychodzę. Najchętniej to bym się zamknęła w pokoju do samego porodu! Zakaz jedzenia jajek, ryby, czekolady, orzechów, mleka. I ta facjata dermatologa mówiącego "po porodzie zejdzie". Ale ja już chcę żeby to zeszło!!!! Mieliśmy mieć sesję zdjęciową, miałam malować ściany, szykować jej pokój. I co ja teraz będę jadła? I co z moją dupą?? Drapaka se tam nie wsadzę. Na litość boską - DAJTA MNIE COŚ.

W labolatorium mnie poniosło. Chyba zaczynam się już poddawać. Ta ciąża robi się niewygodna. Poczułam co to znaczy kopior w żebro. Ciąglę czuję co to znaczy przeciągać się w brzuchu, który już ni jak się nie rozciągnie. To już nie są "słodziutkie kopniaczki mojej kochanej córeczki". To już jest fizyczne znęcanie się nad matką. Pozycje jakie przyjmuje w moim brzuchu nie są w żaden sposób wyobrażalne. I ja już nie śpię w pozycji na lewo lub prawo kiedy zachcę. Teraz obracam się zgodnie z pozycją terrorystki. Inaczej mam jej paluszki między żebrami. A jak to nie pomaga to wsunie sobie całą nóżkę a na koniec drugą strzeli kopiora!

Niech już wyłazi pasożyt jeden.

31 sierpnia 2014, 12:02

Zwierzyńca ciąg dalszy. Jestem jak osa. Wyciągnęłam sobie żądło z dupy i nim walcze. Wbijam na oślep, gdzie popadnie. Najczęściej w gaszka, potem w Gertrudę, a na koniec w dzieci. No co za huśtawka hormonalna z żądłem w ręku. Ileż jeszcze można się na niej tak bujać? A może sama sobie jestem winna? Jak tak to zaraz na zawołanie się pewnie rozpłaczę. A wczoraj, jeszcze zanim chulnęłam na gaszka i cały dzień był do niczego, obiecałam sobie że koniec z narzekaniem, marudzeniem i użalaniem się nad życiem. I plan był już super obmyślony. A potem gaszek "za długo" był w sklepie. Dzieci "za dużo" korzystały z moich prywatnych rzeczy, a Gertruda już 3 dzień z rzędu "znalazła" wymówkę, żeby się nie kąpać. Oj były momenty, gdzie żałowałam że żądło osy mają takie krótkie!!!

Brakuje mi jakiegoś wsparcia. Jakiejś pomocy. Z kimś pogadać? Jedyne co słyszę od gaszka to:
- widać że to twoje pierwsze dziecko...
- wszystkie te rzeczy które kupujesz, połowy z nich nie użyjesz!!!
- taki wózek? moja babcia taki miała!
- pomogę ci malować w listopadzie, nie skrob tych ścian sama...
- co jemy?

A że ja nie umiem trzymać języka za zębami to zazwyczaj mało dyplomatyczne komentarze dostaje w odpowiedzi. Węszę jakiś brak szacunku wobec niego. On znowu wydaje się świetnie bawić. I chodzę tak po pokojach i macam się po dupie. Czy nowe żądło już zdążyło odrosnąć...


1 września 2014, 21:39

Po raz pierwszy w życiu wyprosił mnie z pokoju.

Spuściłam głowę, Athena skuliła giry i wyszłyśmy.

Czy to po rosole tak brzydko mi się dziś pierdzi? Czy to podekscytowanie, ze po wielkiej awanturze pańcio w końcu zaczàł malować Atheny pokój?

No wzięłam się i wyszłam, bo stwierdził że zagrażam jego równowagi na drabinie i zagroził strajkiem!

7 września 2014, 22:37

34 tydzień. Te tygodnie lecą jak z bicza strzelił.

Zaczyna mi już być coraz ciężej. W toalecie na numerze "dwa" mam wrażenie, że robiąc swoje daje kokoszanel trochę wolnego miejsca do wierzgania choć tak naprawde tego miejsca biedne dziecko nie ma już za dużo...

Już nie kopie tak bardzo, nawet przestała się już rolować. Teraz wypycha kulasy w lewym boku, a w prawym albo dupsko albo łokieć. Jak leże na prawym boku to jej nóżki pod me żebereka się wsuwają... Jak leżę na lewym to tupta stopami tak jakby jej się siku chciało! Zmieniając pozycję "na plecy" ona wyciąga się jak długa wypychając dwa rogi, które to ja próbuję delikatnie upchać z powrotem. Nie daje za wygraną więc siadam, podskakuję a czasami nawet się przechadzam, żeby tylko zwinęła się w jakiś normalny kłębek. Wstając z pozycji siedzącej muszę odczekać z 5 sekund żeby zjechała wygodnie z dół i wtedy mogę stawić pierwsze kroki rozstawiając nogi tak szeroko jakby mnie motor przez krocze przejechał!

Fajna jest gościówa. Wepchała we mnie już 15 kilo i dalej je co popadnie. Uczulenie zeszło więc wracamy do menu srzed swędzeń - czekolada, mleko, owoce, sery i jajka. Pizzą też nie wzgardza, choć tu ją pochwalę, w Makdonaldzie była raptem RAZ. Uwielbia za to rosół, ziemniaczki, makarony, maślankę i smażoną cukinie. Wina dalej nie pija, co to, to nie. A mamie już się tak marzy nawalić się jak żbik. Ciekawe kiedy taki dzień przyjdzie? I czy do fajek mnie będzie kiedyś ciągnąć? Mogłoby nie. Głupi nałóg. I dużo kosztuje...

Zaczynam też puchnąć... Jak zdechły kot w lecie. A właśnie, mój kot nie wrócił. Ktoś chyba go otruł. Jestem chrześcijanką i nie mnie osądzać innych, ale tak się do Boga ciągle modlę, żeby sprawiedliwą karę wymoerzył temu co mi kota zgładził. I jakoś tak nie po chrześcijańsku wszystkie myśli mi na mego sąsiada się kierują. A żeby mu w życiu źle było, tfu tfu!!!

Poza tym, wszystko jakoś zaczyna powoli układać się w całość. Strzeliłam focha gaszkowi - w 2 dni pomalował i Atheny pokój i kuchnie. Wygląda cudnie. Kuchnia. Bo pokój małej jeszcze potrzebuje babskiego dotyku. A jakoś mi się jeszcze nie chce. Choć plan jest - na coś takiego:
e853f326ad515143med.jpg

A nawet na 1 zdjęcie ślubne...
30c984ae12f96331med.jpg

Tylko panicz nosem kręci, że ludzie się z niego będą śmiali
lollol360.gif

Zaczynam myśleć


8 września 2014, 17:37

Miala dama zaszalec, humor sobie poprawic, zamowic kosmetyczke do pazurow i fryzjerke do wlosow. Jeszcze jak wlosy moze zakryją efekt okrągłego pączka, tak stwierdzilam ze pazurów nie robie. Spojrzawszy na opuchniete stopy i łapska doszlam do wniosku, ze jakby maciorze pomalował raciczki to by wyglądała mniej korzystnie niz naturalna świnia. Ochędożę sama pilnikiem względnie i poczekam aż wody puszczą.

Spodziewany termin 1wszego klapsiora Atheny na gołą dupę za wszystkie skopane żebra między 10-15 października. Uuuu scary!!!

8 września 2014, 23:04

Wybrałam wózek. Nie kupiłam jeszcze i nie wybraliśmy go oboje. Wybrałam JA :D Dla panicza za babciny, za duży, za wcale nieskrętny. Ja uwielbiam babcine i nieskrętny pomoże mi wyrobić mięśnie (pamiętam długoletnią jazde samochodem bez wspomagania). Dla panicza rzeknę TRUDNO. Ja się wstydzisz iść z nami na spacer, możesz 5 metrów za wózkiem się ciągnąć...
PLIS koleżanki drogie, co wy na to?

http://www.agawozki.pl/oferta-amanda2.html

Przeszłam długą drogę i finansową i strukturalną i psychicznie wykańczającą. To nie jest ostatnie słowo w sprawie wózka, ale już jestem bliżej jak dalej.

Kupić????

10 września 2014, 21:08

Dziewczyny we wczesnej ciąży oraz te starające się!!!

Śpijcie jak najmniej!!!!

W ciąży was OKRADNĄ!!!!!!!!!!!!

Dziś się obudziłam a tu mi podiwanili kostki!
O BY DWIE!
Kurczaki pieczone. Od 6 miesiąca nie mogę znaleźć boberka, a teraz obydwie kostki! Jak bozie dydy, jeszcze wczoraj były!!!! No co za ludzie. Rozumiem nerki, ale kostki??? Dzięki Bogu za lustro, bo przynajmniej się upewniam czy majtki mi oszczędzili.

2c7a8224562820d8m.jpg872d2cb0c245a5e7m.jpgebd6e07a1550a35cm.jpg

17 września 2014, 20:41

Kupiłam "kapcie do szpitala" pedzi_dogaja.gif ...mogę rodzić.

17 września 2014, 21:57

Zbite gary! Odwołuje wczesny poród! Kapcie są do dupy. Tzn. są nadal do nóg, ale nie spuchniętych!!!

fe9073804eae07dbmed.jpg

Że też człowiek musi o wszystkim pamiętać... Zawinę z powrotem w folię i jak mi nogi nie wrócą do świąt to ktoś dostanie pod choinkę!

22 września 2014, 11:44

Miewam weny. Nawet takie jak za wczesnych miesięcy ciąży albo nawet za czasów staraniowych. Ale jak dotykam komputra to odchodzą. A jak najdą mnie jak komputra mam przy sobie to zasypiam. A potem chodzę śnieta jak karp bez wody na 3 godziny przed położeniem się na foli na podłodze w kuchni w wigilie. I teraz też tak mam właśnie. Czuję się jak karp. Choć może moje oczy nie bardzo karpie. Czy karpie mogą mieć zmęczone oczy? Takie zapuchnięte, mimo że śpią i śpią godzinami? Hmmm. Nieważne.

Mam jeszcze 18 nocy i dni na odespanie. Jeśli można spać w odstępach 2 godzinnych na siku i się wyspać to ok. Zrobi się. Ale z takim dziwnym brzuchem, śniąc o coraz głupszych rzeczach i nadal bez spakowanej torby, skończonego pokoiku i braku wózka to chyba nawet najlepszy sen nie byłby wystarczający na to co jeszcze trzeba przyszykować.

Oj nie nie, nie jest aż tak źle. Wózek wybrany i zapłacony - kwestia dostawy. Pokoik w sumie jest choc potrzebuje ostaniego liźniecia, jeszcze jej nie będzie potrzebny na początek, w sumie jest kołyska u nas w sypialni. Ciuszki do szpitala odświeżyłam, ale wybrałam tak na oko. Same pajacyki. Pajacyki z krótkim rękawem i z długim. Pajacyki ze skarpetkami i bez plus pajacyki bez nogawek. TAK SIĘ ZNAM na ciuszkach dla dzieci. Jakies kosmetyki mam. Koszula uprana - sztuk jedna. Więcej majtek też zakupiłam. Trza tylko usiąść i powkładać do torby. Jeno ciapci mi brak. Może jeszcze dziś podjadę i cos dosztukuję. PAMIETAJ - ZMIERZ! Nie ma co pakować torby jeszcze, bo do porodu zapomne co w niej mam. Skoro rodzimy za dni 18. Spakuję się pewnie w nocy za dni 17. Jak ZE WSZYSTKIM z resztą. Na ostatnią chwilę to wtedy wiem, że żyję!!!

Z wózkiem się poddałam. Trochę cierpię z tego powodu, ale uległam tym wszystkim "praktycznym" cechom. Kupiliśmy na miejscu Joie Chrome w kolorze czarnym. 3 in 1. Basta. Załatwione. Aż nie mogę uwierzyć, że tyle miesięcy świrowałam wszystkie wózki a kupiliśmy w sklepie bo wyglądał OKEJ. No cóż, zobaczymy w pierwszych miesiącach co i jak. Dobra znikam, bo karpik śnięty już na maksa. Potrzebuje się wyłożyć na folii kuchennej :D

Najważniejsza data tego roku
> 10.10.2014, godz 6:30 w szpitalu, poród 8:00. NIE ZAPOMNIEĆ stawić się na poród własnej córki. Nie ma to jak zabukować sobie taką wizytę nie? Najważniejsze, że to będzie już po moich urodzinach. Pierwsze prezenty dostanę co roku JA, ha ha ha ha

Wiadomość wyedytowana przez autora 22 września 2014, 13:12

25 września 2014, 15:51

Tak mi się przypomniało, bo na fejsie zaczęły mi wyskakiwać różne propozycje kulinarne na halloween. No to mówię do starego:

- Ej, w zeszłym roku żeśmy sie pomalowali na halołina... Weź mi wymaluj taką pajęczynę na brzuchu w tym roku! Będzie fajna pamiątka, nie?
8e188f2e2143c385med.jpg

A mój stary, jako chyba jedyna osoba myśląca od kilku miesięcy w tym naszym gronie, w oka mgnieniu odpalił:
- Ale ty rodzisz za 2 tygodnie, a halołin jest za dobry miesiąc!

Kochany ten mój gaszek. Nie wyszydzi, nie wyśmieje, powie że nic się nie stało "nadal Cię kocham".

No to z innych inszości nie pozostaje mi nic innego jak uwiecznić pare zdjęć z przestrogą ciążową. Dziewczyny! Liczcie się z tym, że z piękych kocic z makijażem zmienicie się w wyliniałe kocury z miną srającego właśnie kota:
ff2095c83884e451med.jpg

A każdego ranka budząc się i siadając na brzegu łóżka dając sobie 3 minuty na dobudzenie, będziecie dodatkowo czuły się tak:
539a4638624e2dfamed.jpg

Ciąża to nie bajka, to nie cudowne 9 miesięcy noszenia najwspanialszego ziarenka w brzuchu. To droga przez mękę usypana solą i porozwalanymi kawałkami szkła. Nie śpisz, nie jesz, nie pijesz, nie palisz. Nie jesteś sobą. Nie masz na nic ochoty, nie masz na nic siły. Tyjesz, puchniesz, brzydniesz i zrzędzisz. Te ostatnie miesiące dają dużo do myślenia, choć ja jeszcze jestem jednym z tych szczęsliwych przypadków które MAŁO się wycierpiały w ciąży. Podziwiam dziewczyny, które zachodzą w kolejną ciążę zaraz po porodzie i dają radę. Ja wysiadam. I to jeszcze przed porodem. Jestem tak ograniczona ze wszystkim i nie umiem tego kontrolować, że zaczyna mnie to wkurzać. Chcę swoje ciało z powrotem. Chcę się najebać jak świnia i zapalić fajkę. Chcę robić to na co mam ohotę, a nie to co muszę po wyjścia nie ma. Teraz jestem na etapie "nie stój tak nade mną bo wyżej muszę powieki podnieść".

Dwa tygodnie.

PS. A jutro mieliśmy się chajtać.......

Wiadomość wyedytowana przez autora 25 września 2014, 16:10

26 września 2014, 20:45

No i wyśmiał mnie dzisiaj... A tyle dobrego do powiedzenia miałam wczoraj na jego temat. A dziś żbik mnie wyśmiał tak, że chyba nawet zapomniał się, że ja jego narzeczoną jestem, a nie kumplem od piwa, bo na koniec śmiania po plecach mnie poklepał jakbym dobry żart mu przedstawiła...
- Ty wiesz - mówię - do szpitala to może ja piżamę sobie jeszcze kupię zamiast kolejnej koszuli?
Tak myślę głosno dosc czesto ostatnio, ale chyba dobrze bo zdaję się sprawę brać coraz bardziej poważnie z tym porodem.
- A czemu? - nie czuje mnie gaszek w ogóle
- No bo jak beda mi brzuch kroić, to zamiast całą koszulinę pod szyję podwijac zrobię tylko miejsce na brzuch, no wiesz w piżamie to bobra zakryję spodniami i niech tną brzucha. Co będę swiecic im w oczy futerkiem?
- Ale ty? ... Ty chyba nie myślisz że...
- Co?
- Ty chyba nie sądzisz, ze sie w koszuli...
- No o piżamie mówię, nie?
I tu nagły wybuch śmiechu, tak z 5 min ciągłości patrząc na moją poważną i poważnie zdziwioną minę.
- Ale o co ci chodzi czubie? Z czego rżysz?
- Moja ty kochana ty - i aż łzy mu lecą z rozbawienia - ty nie bedziesz miec niczego na sobie podczas porodu. Na golasa będą cię ciąć.

No a ja nadal nie wiem co w tym takiego śmiesznego...

To po jaki ch.. ja mam tą torbę pakować? Majtki, srajtki, 2 pary tego, 3 pary tamtego, szampony, mydła, i te cholerne kapcie. A no co mi one jak każdy antycesarkowy mi mówi, ze leżeć bede. Dwa tygodnie leżeć bede!!! Z cewnikiem do tego ha ha.

Walnelam wczoraj 2 lampki czerwonego wina i upilam dziecko. Dziś cały dzien tanczyla. Moja krew! Ale tak sie wyluzowałam, ze az rozwolnienia dostałam. Do tego jeszcze w koncu sie wyspalam i z rana bylam jak nowo narodzona. Mam nadziejè, ze juz jutro skoncze Atheny pokój.

29 września 2014, 09:47

Do cesarki 11 dni. Czasem zastanawiam się czy wyjście pannicy na świat 2 tygodnie wcześniej będzie dla niej dobre, ale są dni kiedy mam wrażenie że ona JUŻ jest ready żeby się z nami spotkać - taki dziwny instynkt macierzyński. Raczej sobie tego nie wyobrażam, bo samego porodu (cięcia) nadal się boję jak cholera więc dla mnie lepiej jakby nawet siedziała sobie w brzuchu jakieś pół roku, aż mama emocjonalnie się do tego przygotuje. Na razie nie ma za bardzo czasu, bo oczywiście ciągle kmini co spakować do torby do szpitala. 1 walizeczka już jest - powkładałam kosmetyki, podpaski, chusteczki, pieluchy. Na desce do prasowania poskładane ciuszki, pieluchy tetrowe, ręczniki. Jakby co gaszek przynajmniej znajdzie łatwiej, bo pokój Atheny nadal w rozgardiaszu. A to się wiąże z bałaganem w łazience, korytarzu, 2gim pokoju dziewczyn i po trosze w salonie. Piszę za to dziś z pięknie wyczyszconej kuchni. Jest duża, więc moja radość jeszcze większa. Drugi dzień jest już tak czysto i mam nadzieje, że tak zostanie chociażby do porodu.

- Tak czystą kuchnię miałem każdego dnia, zanim ciebie poznałem - powiedział z przekąsem mężczyzna mojego życia.
- Nic dziwnego - odpowiedziałam ze spokojem, mimo że połowa bałaganu to talerze po obiedzie z "jego" dziećmi, kartki karteluszki po odrabianiu pracy domowej w piątek, a na podłodze papierki po cukierkach - nie miał kto ci gotować, a poza tym więcej czasu spędzałeś w sypialni płacząc do poduszki że jesteś samotny i nikt cię nie kocha - na twarzy pojawił mi się taki lisi uśmiech, nie wiedząc skąd w ogóle wpadłam na taką odpowiedź. Mężczyzna mój się tylko odśmiechnął wiedząc, że niczym innym zaskoczyć go bym nie była w stanie i szybciutko zmienił temat
- Co możemy zrobić, zeby utrzymać tak czystą kuchnie na dłużej?
- Możemy się wprowadzić do sklepu z wystawami kuchiennymi w centum miasta jeśli chcesz...
I dotarło do mnie, że to tylko tymczasowe, że jednak utrzymanie tak czystej kuchni wymagać będzie regularnego sprzątania. A ja już w tym właśnie momencie widziałam Athenę rzucającą jedzenie na podłogę, dotykającą ścian i mebli brudnymi łapskami, otwierającą szafki i wywalającą zawartość za siebie... I siebie w tym nie widziałam tylko, żeby za nią chodzić i sprzątać :D 11 dni...

Dużym światełkiem w tunelu okazała się odpowiedź na moje modlitwy o deszcz. Pierwszy deszcz od kwietnia spadł w sobotę. Spadł tak samo jak ten słoneczny kamień z mojego serca. Gdybym nie miała brzucha pewnie taplałabym się w kałuży i robiła sobie maseczki z błota. W końcu!!!!! Po 30 stopniowych dniach przyszło ochłodzenie i trochę wiatru. Plus wkurw.
- Zamknij drzwi - to gaszek do córki
- Nie zamykaj! - a ja zawsze marzyłam aby rodzice byli zgodni w podejmowaniu decyzji. Czemu my mamy ciągle odmienne zdania? :D
- Zamknij drzwi bo cały kurz do domu wlatuje!
- Nie zamykaj, to jest deszczowy kurz, daj mu święty spokój! I tak ja sprzątam!!
- Taaa, ciekawe kiedy ostatnio?
I teraz nie wiem, czy po tym przytyku posprzątałam tą kuchnię, czy to przez to że deszcz spadł i poczułam się jakoś lepiej. Tak czy siak, kuchnia jest czysta, pogoda w końcu jest zajebista. Kończy się lato, a ja zaczynam myśleć o świętach. A to, to chyba tylko po to żeby mnie odciągnąć od swojego wyglądu, samopoczucia i wiedzy, że juz przytyłam całe jeb*ne 20 kilo.

Endokobietka... ja chyba też zacznę się ścigać z samolotami. Tylko że ja auto zostawię w garażu...


29 września 2014, 19:41

Wicie gniazda ponoć oznacza ostatni krok do porodu. Kobiety sprzątają, pierą, myją okna, odkurzają, układają. To po tym panowie mogą się domyślać, że kobiety są na skraju łażenia z dzieckiem jeszcze w brzuchu. To o tym się pisze jako, że kobiecy mózg podpowiada jak ptakom - wij swoje gniazdo bo już tuż tuż wykluje się twoje pisklę...

Jak się do diaska nie robiło nic prawie całe 9 miesięcy to chyba normalne, że kobiety biorą się za szaleńcze ogarnianie chaty, bo to najbardziej ostatni gwizdek kiedy mają wolne ręce! Wicie gniazda to zwykła oznaka kobiecego lenistwa, głupoty i zostawiania wszystkiego na ostatnią chwilę. To nagły powrót po rozum do głowy, po rozsądek i złączenie styków mózgowych ażeby po narodzinach nie zostawać z 2 razy większym bałaganem, bo nie oszukujmy się ale gdy my będziemy w szpitalach, faceci zostawią po sobie 2 razy więcej nieładu, niż nam udało się nie ogarnąć przez 9 miesięcy. Pewnie dlatego część kobiet decyduje się rodzić w domu, żeby sprawy niekontrolowane będąc w szpitalu mogły kontrolować ciągiem nawet po narodzinach. Chociażby rykiem na swojego faceta.

Udało mi się dziś zrobić kilka ćwiczeń przy okazji wicia gniazda. Weszłam i zeszłam ze strychu chyba pińcset trzydziesci cztery razy. Odkurzyłam tam, poukładałam puste pudełka, poprzestawiałam nieużywane kuchenne naczynia, pozanosiłam stare ciuchy, obrusy, zabawki. I tak mnie chwilę zastanowiło dlaczego ja zawsze zaczynam od rzeczy najmniej ważnych? Jaki to by miało sens - sprzątanie strychu - na wypadek porodu dzisiejszego wieczora. Nie umiałam sobie na to pytanie odpowiedzieć, ale przypomniało mi się że gdy miałam się uczyć do matury to wpierwej chciałam grabić 3 pola ze skoszoną trawą, obskrobać gówna z zadów wszystkim krowom u wujka w oborze a nawet zmienić im słomę na podłodze na noc, bo to wydawało mi się dużo ważniejsze niż nauka do jednego z najważniejszych egzaminów w życiu. Po tym wspomnieniu, nie zagłębiałam się dalej w sprawy sprzątania strychu, leciałam dalej...

1 października 2014, 22:32

Dziwne uczucie mieć czkawkę w swoim brzuchu ale nie ze swojej paszczy. Panicz lubi wtedy dotykać brzucha. Tylko dlaczego jak puszczę bączusia i zapewnię go, że to też nie ja, to nie wierzy???

Ale jej tą paszczę wycałuję już za całe 7 dni!!! I dupeczkę też.

Jak będzie czysta!

5 października 2014, 17:08

Panna Athenulla szykuje sie do wyjścia. Nikt mi nie powiedział, że brzuch już się obniżył. Sama tego też nie widzę, bo jednak jak się nosi grubaśny brzucholec każdego dnia w tym samym miejscu, to ciężko uznać czy on jest te pare centymetrów niżej czy wyżej. Ale my polskie inżyniery zawsze znajdziemy sposoby na obeznanie się w sytuacji. Otóż moje panie, dziś z okazji 'naszej ostatniej niedzieli tylko we dwoje' postanowiliśmy pójść do restauracyji na lancz. I jakież było moje zaskoczenie, gdy tym razem moje doświadczenie w spożywaniu jedzenia okazało się być całkiem inne. A co to znaczy? A już wyjaśniam.

Miesiąc temu byliśmy w tej samej knajpie z okazji gaszkowych urodzin i brzuch mój był tak wysunięty ku przodowi, że jedzenie z widelca leciało na mnie z 5 razy zanim na dobre trafił do buzi. Namęczyłam się strasznie przez pierwsze 10 min, wstyd mi było przy innych gościach bo co zamach to ryż albo sos na mnie, kolejne podejście cała krewetka na sukienkę. A najgorsze, że co z brzucha udało mi się zjeść, to to co wpadło pod brzuch już nawet sięgnąć nie mogłam, bo nie wiedziałam gdzie. I gaszek ratował wpierw mnie czyszcząc a później nawet karmiąc. Aż wpadłam na pomysł (!) żeby usiąść bokiem, nogami w lewą stronę, oparta na prawym łokciu (jakbym miała prowadzić z gaszkiem najbardziej interesującą konwersację życia), brzuch puścić na bok, a sama nabijać krewetki i kalmary na widelca i ciach prosto do dzioba!!! Właaaala! Takie proste i logiczne, mało wygodne, ale radzić sobie trzeba! Głodna byłam...

No i dziś... Nastawiona na swój cudowny plan, ubrana w sukienkę koloru kalmarów i krewetek (tak na wszelki wypadek), z dodatkowymi chusteczkami w torebce, powędrowałam w stronę stołu... Usiadłam, podsunęłam krzesło, nachyliłam się po menu a brzunio - smyk... POD STÓŁ! Wlazł sam pod stół. CAŁY!!! I nie wierzyłam... krzesełka sprawdzałam czy wszystkie takie same, czy stoły równe, czy może coś się zmieniło. Nawet gaszek menadżera zapytał czy nowe stoły/krzesła mają... NIE. Nic się nie zmieniło. To u mnie się musiało coś zmienić, tak, brzuch mnie musiał opaść znacznie. Nażarłam się dziś jak człowiek. Albo człowieki dwa. Plus deser!

Athena... Ostatnia niedziele z tobą w brzuchu. Nacieszyć się nią muszę. Bo to ostatnia niedziela, kiedy nie gadasz, nie płaczesz, nie zrzędzisz, nie gderasz. Nie sikasz, nie obsrewasz, nie ulewasz, nie bekasz. Dziś jest tak cicho, że aż mnie uszy bolą. Za oknem słyszę kosiarkę, przejeżdzający skuter i gruchające gołebie. Na suficie kręci się wiatrak którego dźwięk wuuu, wuuu, wuuu to chyba ostatni dźwięk jaki będę pamiętać ostatniego dnia moich 32 urodzin...

W przyszłą niedzielę będę ze szpitala wracała tak:
34e49e5c4ae10bc3med.jpg

8 października 2014, 10:18

No i najgorszy scenariusz siè sprawdzil - pierwsza pielucha zmieniona... Szczegóły lejter. Musze lecieć!

8 października 2014, 13:56

Piszę, piszę póki mam tsy minuty!

Ostatnio rozmawiałam z Felkiem o Gertrudzie i naszym weselu, żeby czasem nie zrobiła nam niespodzianki i nie wykitowała na dzień przed ślubem, albo w sam uroczysty dzień. A wczoraj nawet pisałam z Bergo, jak to dobrze że Gerda ma się całkiem całkiem jak na swój wiek, jedzenie sobie uszykuje, wstawi wodę na herbatę, pozamiata, do spania się ogarnie. No i jak co dzień lecę jak czerwony kapturek do babci z koszyczkiem. W koszyczku obiadek - ulubione Gerdzie ziemniaczki i rozgotowane mięso. Otwieram drzwi a tu pierwsze zdziwienie. Normalnie zostawiam kilka naczyń wieczorem, bo mimo swojego wieku Gerda lubi "sprzątać" wokół siebie. Jak przychodzę z obiadem, ona już te pare naczyń ma pomytych, upaćkaną podłogę, pełno liści dookoła (uwielbia zielone i w domu ma wszędzie krzaki, gałązki w wazonikach), ale mi to nie przeszkadza; dla mnie to znak że ma się dobrze. No i tu zonk, bo naczynia niepomyte! I wchodzę dalej do mieszkania a ta leży jak Wisła długa i szeroka, rozciągnięta na podłodze w piżamie, szlafroku w pozycji "jak upadłam tak leżę i najprawdopodobniej nie żyję"! No to lecę do niej i pytam co jej jest, mimo iż w głowie mam ten "nie żyje". Zwłaszcza, że patrze na nią a ta sina, twarz blada, ręka spuchnięta, cała granatowa, druga ręka wykrzywiona, nogi bezwładne, oczy spuchnięte. Myślę: leży Bóg wie ile godzin, na bank MARTWA. I krzyczę BABCIA!!! A ta... przemawia do mnie ludzkim głosem: KTO TU JEST???

ŻYJE.

Ruszyć jej nie dałam rady, dzwonię po gaszka, zaryczana błagam WSIADAJ W AUTO I PRZYJEŻDŻAJ. SZPITAL BĘDZIE POTRZEBNY.

Nie wiem co robić, jak robić, czy robić? Czy ją ruszać, czy co. Oglądam rękę, pytam co się stało, jak długo tak leży, a ta do mnie mówi z takim sensem jakby jej się nic nie stało!!! Opowiada wszystko ze szczegółami, nie płacze, nie stęka, nie prosi o pomoc, jedyne na co narzeka to że niczym ruszyć nie może.




Gaszek ją na łóżko położył, obejrzał, wymacał, powiedział że się wyliże. A ja ryczę. Bo tym razem nasza stara aktoreczka nie udaje, nie opowiada historyjek, nie robi z siebie ofiary, nieściemnia, nie koloryzuje. Nie musi. Tym razem ja widze w jakim jest stanie i nie dowierzam, że ona jeszcze żyje i w głowie ma się tak dobrze. Wiem, że tego nie wymyśliła dla zwrócenia na siebie uwagi. Gdyby tak było położyłaby się na podłodze i czekała aż przyjdę, ale nie miałaby siniaków na kostce, kolanie, udzie, podbitego oka ani spuchniętej ręki od kostek palcowych po łokieć. I pytam raz jeszcze co się stało, a ta do mnie żeby grzebień jej podać bo się rozczochrała, uczesać się musi!!!!

- Jak to się stało - pytam raz jeszcze przełykając gula, bo nie chcę żeby widziała jak ryczę.
- No szłam do toalety i jak wracałam to się pośliznęłam... o tu, i jaaaak się wyjebaaałaaam!

O matko, dziękuje ci Boże, uśmiecham się do niej, bo mimo tego że wygląda nie tyle jakby się miała "wyjebać" co bardziej jak ktoś miałby jej "przyjebać", to gada całkiem z sensem i po swojemu. W głowie nie stało się nic!!! Tyle tylko, że zanim zacznie znowu chodzić i ręką normalnie ruszać, może minąć kilka dni. Albo nawet tygodni. Samodzielne chodzenie do wc odpada na jakiś czas, a ja nie dam rady jej ciągać z krzeselkiem. Wczoraj pieluchę założył jej gaszek, dziś ja. Jest środa. Ja rodzę w piątek. Plan A - relaks od dziś i nogi w górze słuchając czilautowej muzyki i nastawiając się na poród - nie wypalił. Mam półtora dnia na zorganizowanie planu B w sprawie opieki nad Gertrudą. Plan C to przenosić ciążę o jakiś miesiąc zanim babcia się całkowicie nie wyliże. ALE...

Ze wględu na ilość gratulacji - przyjmuję je wszystkie już teraz bo w szpitalu nie ma neta- organizuję jakąś opiekę i rodzę w terminie. Dam znowu znać na koniec tygodnia! Lecę z koszyczkiem do zmasakrowanej Gerdy!!!

10 października 2014, 02:03

Spać nie mogę. Athena ma czkawkę. Ja jestem głodna. Cieszę się, że moim ostatnim ciàżowym posiłkiem były 3 batony czekoladowe. 7 godzin temu... Niech mi się śnià teraz. Jak tylko uda mi się zasnàć.... Za 2h pobudka...

Wiadomość wyedytowana przez autora 11 października 2014, 22:07

11 października 2014, 08:20

10-10-2014

5.00
Zadzwonił gaszkowi budzik i woła „eee wstajesz?”. No tak, zapomniałam że to ja rodzę, nie on. Wstaję. Ale dopiero o 5:40 hy hy. Myje szybko paszczaka, golę pachy, nogi, bobra – tyle ile widzę. Wstawiam wodę na kawę dla gaszka, robię mu kanapki do szpitala, dla Gertrudy herbatka i kanapka z dżemem. Jest 6.15. Budzę gaszka, żeby mi bobra poprawił tam gdzie mój wzrok nie sięga po raz ostatni w życiu. Wsiadamy do auta. Jest 6.30. Dokładnie ta godzina o której powinniśmy się stawić w szpitalu. No cóż. Nie chciałam, ale jednak okazuje się, że na poród własnej córki też nie umiem być na czas. Może gdyby gaszek wstał ze mną i pomógł to byśmy się wyrobili, ale bez zbędnych pyskówek (których ostatnio mieliśmy w nadmiarze) łypnęłam tylko na niego okiem w stylu „ty dziadu” i ruszyliśmy nie w stronę szpitala tylko babci. Gaszek zdecydował, że sam da radę ogarnąć Gertrudę na mój czas szpitala, jedziemy zobaczyć jak się ma po raz ostatni we dwójkę. Powiesiłam szybko pranie, które wstawiłam wychodząc od niej noc wcześniej, podaję śniadanko, gaszek zmienia pampersa. Szybkie gudbaj i jedziemy. Do szpitala.

6. 45
Patrzę na pielęgniarki w recepcji i zaczynam zdawać sobie sprawę co się dzieje. Po co ja tu jestem i jakie będą tego konsekwencje. Wszystko ostatnio działo się tak szybko, że nie myślałam o porodzie. Pakując się poprzedniej nocy włączyłam „travel mode on” czyli powielałam czynności pakowania się na wylot. Ręczniki, majtki, staniki, kosmetyki, ładowarki, komputery, gazety no i.. kapcie! Spakowałam wszystko do 1 torby podróżnej, żeby czegoś nie pominąć. Do wiklinowego koszyczka wrzuciłam gaszkowe jedzenie, kawę i portfel z dowodem, żeby mieć na wierzchu przy odprawie porodowej. I wtedy się zaczęło (1wszy start). Panie zważyły, zmierzyły, wypytały, podpisać kazały, przebrały, wylewatywowały (zabolało), wenflony pozakładały (zabolało) i czekalim. Na doktóra. Przyszła inna pani i na salę zabrała. Beż męża. Pierwszy zonk. On niby póżniej. I to był najgorszy czas z całej operacji „poród” – brak męża u boku. Tyle miesięcy mnie wkurwiał swoją obecnością, nerwy szarpał swym oddchem, scyzoryki w kieszeni mi otwierał jak tylko swoją japę otworzył... no zabiłabym za samą egzystencję. A tu pani powiedziała „mąż później” i świat mi się zawalił. Odchodziłam od niego jak dziecko, które idzie po raz pierwszy do klasy prowadzone za rączkę przez panią nauczycielkę. Szczęka zaczęła drżeć a w oczach łzy. I wtedy miałam wrażenie, że jednak się zaczęło (2gi start). Zdjęli mi majtki, kazali usiąść na stole operacyjnym, wypytali, wymacali, kazali zrobić koci grzbiet. Pierwszy zastrzyk – znieczulenie w plery. Takie jak u dentysty. Zabolało. Ja się trzęsę jak osika – pani prosi żebym się uspokoiła. Mówię jej że mi zimno choć sama nie wiem czemy dygocze mi wszystko – nogi, dłonie, ramiona, plecy. W tle słyszę doktorów jak gadają o dupie maryni. Ktoś odbiera telefon, ktoś inny wchodzi bierze coś i wychodzi. Doktory śmieją się w głos myjąc ręce do oeracji. Wszystko idzie nie tak jak w „Na dobre i na złe”. Nie ma powagi, nie ma spokoju, mnie nie przywiezli przygotowaną do operacji, ja przyszłam sama, zdjęli majtki, kazali to i tamto, a reszta sobie żartuje, chichocze, tak jakby stanęli w kolejce po kaszankę i opowiadali sobie kulisy minionego weekendu. No ale w sumie jest piątek – może weekend dopiero planuja? Nie rozumiem o czym mówią więc pozostaje mi się tylko domyślać. Podczas gdy anestezjolog wbija mi się w plecy po raz drugi już epiduralem. Zabolało. Ale zaczyna mi się robić cieplej. Przestaję dygotać. Jakieś prądy czuję w nodze, jakieś uczucie ciężkości. Przez głowę przelatuje mi myśl – czy epidural jest bezpieczny? A co jeśli mi się z tego śmiania wbije nie tam gdzie trzeba i sparaliżuje mnie do końca życia? Podpisałam greckie papiery więc zgodę na wszystko wydałam. A co jeśli umrę? Jeśli coś pójdzie nie tak? Łapię się za brzuch i zaczynam się modlić. I w głowie tylko słyszę Dżizes, dżizes, dżizes... Nie wiem dlaczego, ale łatwiej mi się modlić po angielsku. Jakieś to bardziej bezpośrednie niż polskie Ojcze Wszechmogący pobogłosaw mnie, wiem że zgrzeszyłam ale błagam cię o przebaczenie, Matko Najświetsza bla bla bla. Mam wrażenie, że to nie działa. A jak sobie gadam Dżizes, dżizes, I need you right now! Wiem że jest obok. Kładę się na plecy. Tylko męża brak. Mam wrażenie, że mnie doktór mój oszukał. Obiecał że będzie a go nie ma. W tak ważnym momencie, w ostatniej chwili, nie pozwolił mu być? Miał trzymać moją rękę a teraz go nie ma. Pierwsze prawdziwe łzy. To nie tak miało wyglądać... Zostałam sama z obcymi ludźmi w obcym kraju...

Wiadomość wyedytowana przez autora 11 października 2014, 22:07

1 2 3 4