- Helooooł jestem w ciąży!!! Ja nie muszę przepraszać, to są hormony!!!! – no może wczoraj przesadziłam, ale kurde dzień był straszny w pracy i trwał do 21-szej, wybuchło mi się na gaszku trochę...
- I tak już będzie do końca?
- Yyyyy, no raczej...
Dziewczyny... Ok. Jestem po tej drugiej stronie. Czy lepszej? Na pewno, no przecież do tego dążymy wszystkie tu na ovu. Czy to coś zmienia? Na razie nic. A czemu? Bo poza pozytywnym testem ciążowym, przyrastającej becie i jednorazowym wstaniu na siku o 5 rano, żadne inne objawy się mnie nie imają. Ciężko jest uwierzyć w to co się stało. Przez tyle miesięcy udało mi się zwątpić, że kiedykolwiek będę w ciąży, że teraz jakoś tego nie czuje. To jest tak jakby ktoś ci powiedział, że dostałaś 5tkę z testu, w którym zaznaczałaś odpowiedzi na chybi-trafił. Dopóki nie zobaczysz na własne oczy, nie uwierzysz. I tak też u mnie z ciążą. Dopóki nie zobaczę serduszka i zapewnienia, że wszystko ok, to jakoś tak patrzę na to z przymrużeniem oka.
Moje życie wydaje się toczyć tym samym tempem, choć do końca nie jest takie samo. Przestałam pić kawę i o dziwo mnie do niej nie ciągnie. Nie ciągnie mnie też do wina, jak to bywało„co drugi dzień normalnie“. Jem regularnie śniadania i staram się nie dźwigać. Od czasu do czasu pomyślę o imieniu dla dziewczynki, zajrzę na online sklepy ze sprzedażą chust do noszenia bejbików, pomacam się po cyckach czy coś się zmieniło i tyle...
Zostałam wyróżniona akceptacją na fioletową stronę świata i czuję się tak jakbym ze zwykłego mało znaczącego świata „staraczek“, w ciągu kilku godzin stała się gwiazdą wschodzącego BellyFriend. Nie podoba mi się to. Swiat do którego osoby starające się nie mają raczej dostępu, nie mogą komentować, ani podglądać przebiegu ciąży, bo same w niej jeszcze nie są. Wolę kolor różowy. Wiem dokładnie co to znaczy być po różowej stronie, starać się, wspierać, wrzucać głupie obrazki w komentarzach, i robić nadzieję innym nawet jak temperatura jest beznadziejnie niska. I dlatego postaram się pisać wszystkie uaktualnienia na dwóch wykresach, bo tak bardzo lubię mój stary, różowy świat.
Jak zaregował gaszek na wieści? Szału nie było. Kreski na teście liche, więc nie chcieliśmy nadziei sobie robić. Beta pozytywna, podwojona po 48h to dla niego już zdecydowany powód do napuszenia się jak kogucik. Chodzi dumny jak paw i ponoć z tego co mówi – czuje się odmłodzony. Ja? Nie czuję jeszcze nic. Poza tym, że wszystko zdaje się dziać mimo że w moim brzuchu to tak jakby poza moimi plecami albo bez mojego udziału...
Przepis na dziecko? Bosz... I co wam napisać? Powiem tak – podczas mojej ostatniej wizyty w Polsce chlałam jak typowy facet-Polak every day, paliłam jak Smok a z pińć dziennie, witamin nie brałam, jadłam co popadło. Głaskałam koty, psy, chomiki. Żadnych stymulantów nie brałam, u doktora nie byłam, stres w firmie, przeloty z kraju do kraju, na Cyprze kilka seksiurów i picie zdrowych soków warzywno-owocowych. Zero fajek, mniej z alkoholem, bo przecież przy mężu jestem porządna... Z wielkich innych inności to zagościł w naszym domu Ojciec Sroka ze swoim ziołem. Piłam co wieczór przez cały cykl. Zaskoczyłam.
Pierwsze objawy? Objawy raczej niezauważone po zapłodnieniu, teraz jak na to patrze może zauważyć powinnam. Ale mając wszystkie objawy ciążowe w cyklach niezaciążonych, pozwoliłam sobie tym razem w dupie mieć wszystkie inne oznaki do momentu pozytywnej bety. Dlatego też nie wierzyłam temperaturze ani lekko pozytywnym testom ciążowym. Teraz jednak podpowiedzią było: brak ochoty na seks, brak bólu piersi jak normalnie na okres, i zła chodziłam jak osa przez kilka dni bez powodu co normalnie mogłoby być oznaką okresu. Ale ja zła już byłam na dzień po zapłodnieniu, 2 tyg przed spodziewaną miesiączką więc raczej za wcześnie.
Założoną mam już kartę ciąży z terminem porodu na 25 października. Doktór zważył mnie (53kg), sprawdził tętno (105/70), dał kwas foliowy i krem na rozstępy. Kolejna wizyta 4 marca.
Mam zajawki trochę na to co mogę a czego nie mogę. Tylko, że ja głupia najpierw coś zrobię a potem zastanawię się czy to był dobry pomysł. Doktór powiedział, żeby żyć normalnie. No staram się. Ale jak tu żyć normalnie jak za już 8 miesięcy wykluje mi się mały koczkodan, za którego będę odpowiedzialna całe życie?
Wiadomość wyedytowana przez autora 21 lutego 2014, 13:08
Wanda albo Stefania.
Pańciowi Stefania nie leży, ale czy Wanda będzie dobrym imieniem jeśli wykluje nam się klusek z rodzaju żeńskiego? Wyczytałam gdzieś, że imię powinno być dopasowane do charatkteru i przypomniało mi się, jeszcze z czasów podstawówki, jak to kiedyś nie lubiłam wszystkich dziewczyn o imieniu Monika. Miałam ich kilka i każda z nich była na swój sposób wredna. Podobnie było z Milenami i Aśkami. Aśki to w ogole jakieś z innej planety były. Gośki były nawet nawet, a z Ankami i Kaśkami można było konie kraść - choć mam 2 Kaśki które z pewnością powinny mieć na imię Monika, takie małpiszony!!! Strasznie lubię imona twardo brzmiące: Irena, Wanda, Estera, Gertruda. Ale przecież klusek na amen się na mnie obrazi już w wieku 16 lat za to, że nazwałam je Gertrudą. No bo kto daje dziecku na imię Gertruda???
Moja mama chciała mieć Roksanę, ale ojciec z bratem ją przegłosowali i została Magdalena. W klasie niestety miałam jeszcze dwie inne Magdy i zawsze mnie irytowało jak po raz kolejny słyszałam wołanie o Magdę i to znowu nie byłam ja! Wtedy żałowałam, że nie miałam na imię Roksana - byłabym taka wyjątkowa, jedyna i już nigdy nie musiałabym się niepotrzebnie odwracać jakby ktoś zawołał moje imię.
Więc może Gertruda nie jest taka zła? Zawsze by mi przypominała moją babcię i z pewnością byłaby jedyna w klasie! Jak nie na całym Cyprze!!! Czy może ta Wanda??? Ale Wandę znam tylko jedną i to bardzo skromna osoba. Szczerze powiem, że nie wiem czy mieszanka mnie z pańciem może wyjść skromna... Bardziej odpowiadałoby znaleźć imię odzwierciedlające (jak to nasze dzieci mówią po polsku) "kukunamuniu". Może wy macie jakies pomysły?
Czy Wanda, czy Gertruda, czy jeszcze co innego wpadnie nam na myśl, najprawdopodobniej będzie chrzczona w tym samym dniu na który przekładamy ślub. Z września tego roku przesuwałmy wszystko na kwiecień za rok. Jeden lot dla rodziny - odbębnione 2 imprezy, to sie nazywa upiec 2 pieczenie na jednym ogniu. Nie chcę latać i załatwiać wszystkiego teraz, przesuwać na wcześniej, na szybko, na już, bo nie takie było moje marzenie. To musi być wyjątkowe i z pomyślunkiem i nie chcę żeby klusek był w jakikolwiek sposób zestresowany.
Udało mi się na jutro umówić w państwowym szpitalu, 1wsza wizyta o 8 rano. Jestem w 5 tyg i 2 dniu ciąży. Czuję się się dobrze. Poza twardymi cycuszkami i od czasu do czasu bólem podbrzusza wszystko ok.
Wiadomość wyedytowana przez autora 24 lutego 2014, 11:08
- MĘŻUUULKUUU - syczę troche głośniej, pukając go jednocześnie łokciem co by na pewno się obudził...
- What? What? What happened? - bidok wystraszył się, że coś się stało
- Nic. Spać nie mogę, opowiesz mi jakąś historię?
Chrrrrrr.... Zaniósł się chrapnięciem tak jakby właśnie sprawa miejsca nie miała... Zawsze to samo. Ten jak zaśnie to już na amen. Ja zawsze zasypiam druga. Zawsze. Nie umiem tak ot w sekundę paść i już.
- MĘŻU! Budź się! - już stanowczo go szturcham w ramię - Sam mówiłeś, że mam cię budzić jak nie będę mogła spać. I teraz nie mogę. To ty też nie śpij, opowiedz mi coś - I aby upewnić się, że znowu nie zaśnie pociągam go za ucho, targam włos i wspinam się na jego wielką klatę.
Pisałam już kiedyś, że jestem inna. Okazuje się, że najprawdopodobniej ciążę też będę przechodzić inaczej niż większość dziewczyn. Każdy nowy dzień wydaje się podobny do poprzedniego. Wstaje na siku, jem śniadanie, idę do toalety na nr 2, pracuję i... pierdzę (tak dziewczyny, ja nie prykam, nie puszczam bączków ja poprostu jadę jak niedźwiedź i najnormalniej pierdzę! całe szczęście że ostatnio pracuję z domu), jem lunch, pracuję, szykuję kolację i po kolacji na nowo... akcja pierdzenia. I tak cały tydzień mojej nowo odkrytej ciąży spędzam w większości na bezwonnym choć głośnym popierdzywaniu. Pańcio już nienajchętniej siada ze mną do telewizora wieczorem, w łóżku zawija mnie kołdrą w naleśnik a sam śpi pod kocem i co rusz wymyśla to nowe przezwiska szydzące z mojej nowej nie-lejdis-natury. I tak oto w 1 tydzień zostałam: Bob the Builder, Farty Pants oraz Smelly Cow. A przede mna jeszcze ponad 40ści... Bosz...
Najprawdopodobniej po tym pierdzeniu tak mi się organizm oczyszcza ze zbędnych gazów, że chapając świeże powietrze wieczorem w łózku za nic nie mogę zasnąć. Cały tydzień kręcę się jak szczenie srać, na lewo, na prawo, na wznak, na brzuch, noga na gaszka, jego noga na moich plecach, to spycham ją i tulę się w łyżeczke. I już kilka dobrych dni mówi mi, żeby go obudzić, ale serca nigdy nie mam. No co ma się męczyć ze mną, niech śpi! Ale tej nocy mam jakąś głupawkę załączoną, jestem jakoś podekscytowana, jeszcze nie wiem czym, może tą nową wizytą u doktóra państwowego z samego rana? A co! Niech wie, że spać nie mogę. Nawet jak coś to przecież ja do pracy z rana muszę wstać nie on. On ma jeszcze wakacje do końca marca!
Nie ma bata. Leżę na jego klacie i marudzę. Czochram mu ucho i naciskam na jakąś bajkę. Delikatnie mnie z siebie spycha, przekręca na bok, wtula się w łyżeczke i szepcze do ucha gładząć moje udo:
- Wyobraź sobie nas razem... ja... ty... i Soti... na plaży... Świeci słońce... wietrzyk wieje... na plaży nie ma nikogo poza nami. Biegasz za nim po piachu a ja tylko na was patrzę z uśmiechem. Robicie babki z piasku, ja mu pieluchę zmieniam a ty nalewasz kawę...
Czuję jak kąciki ust rozchodzą mi się na boki w uśmiechu. Przeciągam się jak dżdżownica na mokrym asfalcie... zasypiam...
I co mi się śni????
Że spędzam przedpołudnie u szewca i on mnie uczy przyklejać cholewkę do buta... Bosz... Ja chyba do psychiatry z rana powinnam iść a nie ginekologa! http://smileys.sur-la-toile.com/repository/divers/zarbi-9782.gif
Wiadomość wyedytowana przez autora 25 lutego 2014, 21:40
Staram się żywić jak najzdrowiej i ciągle myślę czy koczkodanowi wystarcza. Mam dość duży apetyt w ostatnim tygodniu. Jem dużo ryb, orzechów, jaj. Piję soki świeżo wyciskane i wodę. Może powinnam pić więcej, bo te codzienne bóle głowy to pewnie woda. Ciągle mało. Rośnie mi w brzuchu mały pijok – to po mamie...
Nie wiem jak to jest w psychice, ale odkąd dowiedziałam się, że jestem w ciąży to do alkoholu mnie nie ciągnie. Ani do kawy. Ani do seksu. Normalnie w godzinach wieczornych byśmy się już chędożyli jak norki, a teraz w tych samych godzinach to ja już w piżamę się wciskam. Mój mnie nie poznaje. I tylko marudzi: „Znowu w majtkach śpisz? Ściągaj gacie!”
Ponoć to jest to jakoś udowodnione, że kobietom w ciąży wolniej pracuje mózg. Nie pamiętam już jak to mój powiedział, ale ubrał to w takie słowa, że aż poczułam się urażona i zaproponowałamu mu swoje ulubione „spadaj wieśniaku!”. I to po polsku. Mój pańcio przechodzi różne etapy nauki języka i jak widać przerobiłam już z nim tryb rozkazujący. Ale on dalej mi prawi, że dziecko się rozwija i używa mojego mózgu czy czegoś tam i dlatego on wolniej pracuje, bo dzidzia się teraz kształtuje, bo narządy się formułują itd. Serialnie... Zdarza mi się robić głupie rzeczy. Ostatnio zaczęłam cofać w parking bez sprawdzania czy coś stoi za mną i dopiero jak mi pan trąbnął, a ja w lusterku bocznym zobaczyłam znaczek porsche, to się obudziłam! Bosz... Nie stać mnie na klepanie cudzego auta a co dopiero porsche!!! No i dziś jeszcze zachciankę miałam na McDonalda. Pojechaliśmy. To mówię do pani „Poprszę BigMaca” a pani do mnie „Powiększonego?” I nastała ta kilkusekundowa chwila gdzie patrzyłyśmy się na siebie oczekując odpowiedzi, tylko że ja zastanawiałam się jak wygląda BigMac normalny a jak powiększony i za nic na świecie nie przypominało mi się, żebym kiedykolwiek jadła powiększonego i wtedy pańcio widząc moje skupienie zaregował „Nie w zestawie proszę pani, poprosimy samego BicMaca”. Zaczęłam się rechotać jak głupia że niby nie zrozumiałam po angielsku, ale ja naprawdę nie mogłam sobie wyobrazić powiększonego BigMaca!!!! Ale co tam, niech się koczkodan rozwija, niech bierze wszystkie moje najlepsze szare komórki (chyba i tak ich za dużo nie było) i niech chociaż on będzie mądraliński grecki polaczek.
Wiadomość wyedytowana przez autora 1 marca 2014, 20:28
Doktór mój przesunął termin porodu na (tak jak od początku pokazywało OVU) 28 października. Więc jestem jak z bicza strzelił w 6 tygodniu i 3 dniu, a ogólniej w 7 tygodniu. Serduszko pukało 121 uderzeń na minutę, czyli dla mnie delikatnego zabobonnego mitownika, mitacza, czy jak to tam sie mówi... no tego co sprawdza mity - jest szansa na chłopaczka (znacie teorię tętna płodu?).
Moi drodzy - koczkodan wam macha. Na razie ogonkiem!!!!
Wiadomość wyedytowana przez autora 4 marca 2014, 11:32
Bosz...
20 min zajęło mojemu wleźć na mnie tak, żeby nie dotykał moich bolących cycków, tak żeby na mnie w sumie nie leżał i nie cisnął brzucha i zdecydować czy ta pozycja jest najbezpieczniejsza. I po co to wszystko? Po kolejne szybkie 5 min, bo przecież jak się szekszu nie ma tygodniami to nie ma czego się spodziewać. I u gaszka i u mnie. Myślę, że koczkodan nawet nie zdążył się zorientować...
Wiadomość wyedytowana przez autora 5 marca 2014, 11:31
Taaaaak. Wyjątkowy dzień był to. Dostałam przepiękne zdjęcie koczkodana. Nie szkodzi ze o godzinie 23:46 prawda? Wciąż dzień kobiet. Dodatkowo zakaz seksu na 2 tygodnie, a w zamian codzienne wtykanie sobie do pipki Cyclogestu. Rano i wieczorem. A na zakończenie pięknego dnia urocze i nadal brzmiące w moich uszach "odpoczywaj".
No to leżę.
I świętuję wczorajszy dzień kobiet. Bo przynajmniej już nie muszę:
- szprzątać pokoi
- ściagać pościeli do prania (naszej i dzieci)
- wrzucać do pralki
- wynosić pościeli na dwór (naszej i dzieci)
- robić kawy
- rozwieszać prania
- grać z dziećmi w piłkę
- grać z dziećmi w badmintona
- robić dzieciom naleśników
- sprzątać i odkurzać dwóch aut aż do zmroku
- robić kolacji
- wtargiwać prania i pościeli z powrotem do chaty
- masować gachowi stóp.
O. Bo wszystko zostało zrobione wczoraj.
Brzuch mnie dziwnie pobolewał pod wieczór, ale myślałam że to moje ostatnie wybrzydzanie z jedzeniem. Nie wiem czemu, ale nie mogę patrzeć na normalne potrawy. Nie chce kurczaka, nie chce prosiaka, mam ochote na kapuste zasmażaną, albo mielnego. Ale mój nie zrobi tak po polsku, bo nie umie. A zanim go nauczę to już apetyt mi przejdzie i zechcę paluszki rybne, na które już za późno jechać do sklepu. Już nawet soków mi się nie chce robić. I to nie że leń, to jakiś taki wstęt mam do przełykania czegokolwiek...
No to z tego niechcenia nie wiadomo czego zrobiłam szybko po zapiekance. Z serkiem, pieczarkami, szyneczką, cebulką. Pycha. Czy koczkodanowi smakowało? Chyba nie, bo dziad zaczął mi pluć jakimś kawowym kolrem na majtki. A że mi sezon na zaglądanie do gaci co pół h się skończył, zorientowałam się dopiero po 23ciej. Gaszek zadzwonił do doktóra i w ciągu 15 min wszyscy byliśmy w szpitalu, zważając najbardziej na ostatnie niskie tętno (121). Fajnie tak móc na nim polegać. I ten luz w ogóle nieszpitalny - wszyscy w dresach, oczy zaspane, buzie blade w strachu, a koczkodanowi bije serduszko tym razem w rytmie 124 uderzeń na minutę. I wiece co doktór powiedział na to????
- Być może to dlatego że będziecie mieli dziewczynek.
I nie wiem co mnie bardziej rozbawiło. To że powiedział dziewczynek, czy to że podważył mi teorię że dziewczynek to od 140 w górę a nie w dół.
A z innych inności to koczkodan przyjął postawę wielkanocnego kurczaka.
A kurczak wielkoanocny to symbol nowego życia. Taki yntelygent mi w brzuchu rośnie!
PS. Czy ktoś zauważył że koczkodan przemieścił się z prawa na lewo??? Tak porównuję oba zdjęcia i nie mogę zrozumieć jak to możliwe...
Wiadomość wyedytowana przez autora 9 marca 2014, 11:16
O matko i córko, rady już nie daję...
Panie milusieńki gdzies ty? Jak cię tu potrzeba u mnie...
No ludzie słodcy, pawia puszczę zaro. Leżę i ledwo dycham. Rajstopy i dresy zsunęłam na biodra, bo przecież ścisk jak w tramwaju w stolicy rannymi godzinami w poniedziałek. Już nawet ta linia mi się zrobiła od łona ku pępkowi. Tylko że ta linia od rajstop. A ślad od dużego brzucha bo się właśnie obżarłam jak krowa, która jeść nie jadła przez kika dni. Ale, halo? Halo, halo! Przecież ja nie jadłam kilka dni... I dlaczego się jeszcze od krów wyzywam? No tego w kinie nie grali (jakby to moja babcia powiedziała)...
Sytuacja ma się tak, że ósmy tydzień ma się o całe 180 stopni odwrotnie do tygodnia 7-dmego, kiedy to tak pięknie jadłam, tak zdrowo, takie rybki i orzeszki i te soczki świeżo wyciskane. Takie to wszystko było wychuchane i wygłaskane, bo przecież w ciąży to trzeba zdrowo się odżywiać. Na samą myśl jakie to piękne aż mnie mdli.
Tydzień ósmy proszę państwa to tydzień wahań. Wahań jadłospisu, wahań toaletowych, wahań zachowaniowych czy wahań wypoczynkowych. Ryby i mięso, jaja i sery, sosy i dipy, grzybki i ogórki – patrzeć nie mogę. Zapachowe świeczki, zapach (albo odór) z lodówki, panicz po siłowni, panicz po kąpieli, panicz gotuje, córka maluje – wdychać nie mogę. Jestem miła i wredna, mówię i krzyczę, posmyram po plecach i rzucę zza zębów spierdaj mi stąd! Ciągle zmęczona, ciągle zęmdlona (od mdłości), ciągle coś źle i coś nie tak. Sama już siebie słuchać nie mogę!!!! Ale jak ON mi na nerw zadziała to nie ma litości... No tyle co mnie nawkurwiał w tym tygodniu to przecież jakbyśmy już byli pochajtani – o rozwód bym wystąpiła. Jakbym w ciąży nie była – odeszłabym. Jak tylko jest blisko to śmierdzi. Jak za daleko to herbaty mi nie poda... No przecież nikt w życiu takiego nieokiełznanego nieroba jak mój leń to nie ma!!! I leży to pranie od 45 min w pralce. I nie ważne, że już skończyło prać i czas wieszać nie! Ten leży na kanapie i drapie się po jajkach.
W tygodniu ósmym jem chleb z chlebem przekładany chlebem. Piję maślankę i zagryzam jogurtem. Na obiad pajdka chleba z makaronem a na kolację płatki. Jutro spróbuję chleb z ryżem albo bułkę z ziemniakami. Raz zrobiłam polskie mielone to zjadłam szybko zaciskając nos. Jedyne mięso jakie przeszło mi przez gardło w tym tygodniu. Dziś mam rosół. Mój ulubiony. Na kaca zawsze pomagał więc może na ciążę też będzie dobry? I może nogę opier*olę jak mnie nie odrzuci ten smród...
O co ja mogę być jeszcze na niego zła???
Wiadomość wyedytowana przez autora 13 marca 2014, 15:21
- Z cytryną i miodem?
- Eeee? Kawę poproszę. NORMALNĄ.
Jak ja się boję, że może koczkodana nie ma... Jak można tak ni z gruszki ni z pietruszki poczuć się super i chcieć kawy? Bosz... Oszaleje do jutra do wizyty.
EDYTOWANE o cypryjskiej godzinie 12:01 - Nie oszaleję, bo poszliśmy do doktóra dziś (to panicz oszaleje, ale lepiej niech sie przyzwyczaja. za 7 miesięcy będzie nas miał dwóch). Koczkodan ma się dobrze, rośnie tak jak powinien na swój wiek, 1,63cm. Dostaliśmy 2 zdjęcia: na 1ym wyglądaja jak telefon stacjonarny z '83 roku, na 2gim jak trąbka zabawkowa. A sercu mu biło... 169 uderzeń na minutę. Panicz powiedział, że wstydu nie ma tak w konia nas robić, po czym szybko sobie posklejał w głowie moje ostatnie wybuchy nastrojów z akcją serca, mina mu zrzedła i spojrzawszy na mnie przy doktórze spytał: "Franciszka"? (ostatnio oglądam nianię Franie).
Wiadomość wyedytowana przez autora 18 marca 2014, 11:06
Magnum. W białej polewie z migdałami.
Ma stajla, nie?
Nie wiem co we mnie wstąpiło. Nie wstydzę się tego bo zwalam wszystko na hormony, wstydzić to powinnam się raczej snów moich. Skąd one sie biorą? Raz lody, raz ślub (ale z byłym facetem), raz seks ale nie wiem nawet z kim, a wczoraj śniła mi się polska kiełbasa z grila. Jeszcze troche i zaczną mi się śnić polskie fioletowe bzy, które rosły u mnie pod blokiem, bazie które co wielkanoc zbierałam dla mamy, kaszanka, gołąbki i majówka nad jeziorem z ogniskiem i gitarą w tle, plus wszystkie moje byłe chłopaki z którymi spałam! Boję się, że któregoś dnia wstane i zakomunikuje, że chce rodzić w Polsce. I w ogóle – że się przeprowadźmy... do kraju rosołem płynącym, gdzie kiełbase można zjeść bez sraczki, a gołąbki nie zepsują się po 3 godzinach stania na kuchence... Nostalgia jakaś mnie łapie chyba. Oglądam „the voice of poland” i rycze. Przelaczam na „X factor” i rycze. Zmieniam kanał na jakiś film – ryczę. Tęskno mi za czymś tylko **uj wie za czym, ogarnąć się nie umiem.
Mdłości mijają. Obecnie moim wrogiem jest jajko i mięso. Pod każdą postacią. No i te słodycze. Przed ciążą to mogłam jeść garściami: wafelki, bombonierki, lody, lizaki, ciasteczka, batony, cukierki. Teraz mój świat stracił znaczenie. Życie bez słodyczy jest nudne. Jem wszystko inne w tym tygodniu. Jem barszcz winiary z ryżem, chinski makaron z zupki z sosem grzybowym z woreczka, groszek w sosie pomidorowym z kajzerką, zupke chinska, KFC, ryż z sosem słodko-kwaśnym ze słoika, krupnik, pizzę hut, udka z grilla z keczupem i chlebem, jogurt. Co znajdę to zjem. Odkurzacz taki. Łączę jakoś jedno z drugim i wciskam w gardło. Tylko po krupniku dostałam rozwolnienia...
Ogólnie mam lenia. Poza seksem to bym leżała i patrzała w komputer jak sroka w gnat. Odswieżam i odswieżam fejsbuka i ovu i tak mijają mi dni i tygodnie... Gotować nie gotuje już. Mam jeszcze ochotę np. na krokiety, mielone czy kapuste zasmażaną i zwlekę się z kanapy żeby coś przyszykować, ale zanim dojdę do kuchni to już robić mi się odechciewa. Więc wyciągam z zapasów ekspresowe woreczki i mieszam z czym popadnie... Dziś chyba zrobię grochową. Ale panicz musi skoczyć po ziemniaki. Chętnie zakłada buty, bo go znowu na seksa wołam...
Wiadomość wyedytowana przez autora 24 marca 2014, 11:55
I tak zawsze na weekend czekama tu akurat weekend kończący miesiąc. I nie ma na co czekać, bo trzeba drukować. Dzięki koczkodan, że tak cicho siedzisz. I że tyle dzisiaj zjadłeś rzeczy, które ci ostatnio nie wchodziły. I na kolę mialeś ochotę, i na jabłko. Powiedziałabym - fajny gość z ciebie. Tylko co to sie stało, że na siku już mnie nie budzisz w nocy? Czyżbym za mało piła?? Ale jak mi się wydaje, że wczoraj był poniedziałek, to chyba ominęłam jakieś 3 dni dowadniania się... Masz prawo mnie w nocy nie budzić.
Kończę na dziś to drukowanie chyba bo nas te kości ogonowe bolą. Jeszcze i tak muszę lotów poszukać, bo na ten tychmiast do Polski lecieć muszę. No w sumie to musimy, bo to koczkodana pierwszy lot będzie, ominąć go nie powinno. Pańcio lecieć nie może bo ma przygotowania do otwarcia sezonu a mnie samej tak dziwnie jakoś. Mieliśmy malować łóżeczko dla dziecka, bo na wielkanoc chciałam już wstawić do pokoju - taka niespodzianka dla rodziny. W ten wekend się nie da bo dzieci mamy, a nie chcę zepsuc niespodzianki. Za tydzień znowu lecę. Nie chcę... Czeka mnie dużo pracy w Polszy, a kasy nie mamy nic. Jedno dobre, że chociaż kaszanke sobie pojemy z koczkodanem. Na to nas może będzie stać...
Panicz mi ciśnienie podnosi, bo na rozmowy kalibru powagi najwyższej go zbiera zawsze po północy. Dziś w nocy zarzucił mi, że mamy problem bo:
- śpię w majtkach
- zmieniłam pierścionek zaręczynowy na urodziowy (też piękny i też od niego)
- unikam tulań
- nie mam dla nień czasu
- i nie chcę zasnąć na jego klatce!!!
No proszę ja was... Powiedziałam, że śpię i niech się odpierdoli. Jest po północy a ja rano do pracy, w nocy lot, w dzień znowu praca, nie będę dyskutować dlaczego nie zdjęłam majtek przed spaniem!
Ok, rano go przeprosiłam i wyjaśniłam że ja nigdy nie byłam skora do rozmów na zmęczonego i po północy i on dobrze o tym wie. Od zeszłego tygodnia cała firma jest na mojej tylko głowie (Lissa urodziła pięknego Ryana). Pracuję od 9 do 9tej, nie jem, nie piję a chodzę i nie wiem jeszcze jak żyję! W międzyczasie poleciałam Lissie po podpaski poporodowe i poznałam jej księcia i załogę szpitala w którym ja też najprawdopodbniej urodzę – Ryan jest przecudowny!!!! Szybko też załatwiłam swoja wizytę kontrolną, ale to było tak na chybcika, że nawet nie miałam czasu się zestresować „przed”. A po jest świetnie. Koczkodan ma się super, ale zdjęcia nie wstawiam. Na zdjęciu wyszedł tak, jakby mój nastrój udzielił mu się w całości – ma focha, usta w podkowę, zmarszczone brwi i duże uszy. Wiadomo – to moja wyobraźnia, ale tak to na tym zdjęciu widać. Aaaa no i ma łeb jak sklep. Jak jego tato. Ha ha ha. No ale przepraszam dalej tego tatę i tłumaczę. Mówię, że stres – w polsce stres, w biurze stres, brak kasy stres, chodzę głodna to i zła i co on się dziwi?? Narzeka na seks? Jak ja patrzę na nasz wykres to my się bzyknęliśmy więcej razy niż ja się kąpałam w ostatnich 2 tygodniach! Dzięki Bogu takich info nie trzeba wrzucać na Ovu bo by mi tło zmieniło na kolor zgniłego kasztana!!!
Plan na dzisiaj: spakować siebie, wszystkie niezbędne dokumenty, wystawić pare faktur, podbić kilkadziesiąt dokumentów, wysłać. Posprzątać chałupę, naładować telefony i komputery, zrobić szybkie pranie, zjeść coś. O matko i zapomniałabym... WYKĄPAĆ SIĘ !!!
Wiadomość wyedytowana przez autora 3 kwietnia 2014, 11:12
Dziewczynki pańcia wczoraj w nocy zareagowały tak:
https://www.youtube.com/watch?v=oGvLCgkN1_0&feature=youtu.be
a reszta rodziny obejrzała dzisiaj film. Było w sumie 21 osób na obiedzie. Po deserze zaprosiliśmy na szybką projekcję. Wszyscy skupili się w dużym pokoju z zaciekawieniem a już w 1:45 minucie posypały się gromkie brawa. Oskara bym dostała gdyby dziś były nominacje. A ja w zamian spaliłam cegłę - bo poczułam się tak, jakby mnie przyłapano na gorącym uczynku samego zapłodnienia!
Ale frajda.
Wiadomość wyedytowana przez autora 20 kwietnia 2014, 22:18
Babcia wypowiedź 1, rok 2000, szykuję się do studniówki przymierzając różne sukienki i okręcając się przy lustrze milion razy...
Gertruda: Nie powinnaś nosić krótkich sukienek bo masz krzywe nogi
Babcia wypowiedź 2, rok 2003, moja rozmowa ze śp mamą na temat ciąż...
Gertruda: A na co ci bachory? To tylko problemy i wydatki niepotrzebne. Biegają, drą się, i w ogóle są do niczego...
Babcia wypowiedź 3, rok 2014, 2 dni po przeczytaniu "niechcący" mojego opisu z usg ciąży w polsce...
Gertruda: A kanapa w moim pokoju jest dalej rozłożona czy złożona? (Gertruda mieszkała z nami na Cyprze 4 miesiące)
Ja: Złożona
G: A ten biały koc jest na kanapie?
Ja: Tak. Ale teraz będziemy zmieniać ten pokój na pokój dla bobaska (żeby jej czasami do głowy nie przyszło zapytać czy może do nas jeszcze przyjechać)
G: Eeeeee zanim ty urodzisz to jeszcze wiele może się zdarzyć (oczywiście myśląc o poronieniu)
Tak więc chcąc nie chcąc Gertruda też już wie. Niestety. Bo jakoś mi to nie ułatwia uwierzyć, że wszystko nadal będzie dobrze.
Badania genetyczne pokazały jednak, że koczkodan, choć w sumie pani doktorowa uznała go za koczkodankę (co nas konkretnie sprowadziło na ziemię i dało do myślenia że trzeba będzie pomyśleć nad żeńskim imieniem) ma się dobrze i rośnie poprawnie, kość nosowa obecna a ta karkowa cośtam 1,8. Wracając do cipki... Na razie stoimy przy imieniu Atena Barbara, oglądane wózki zaczeły mieć inne kolory niż niebieski czy szary... Dostrzegam teraz dodatkowo kolor fioletowy, kwiatowy, kropkowy, ale różowy? bleee. Nie moge patrzeć na różowe, nie lubię tego koloru i nasza córka w życiu nie będzie nosiła ciuchów w takim odcieniu, miała takich zabawek, kocyków czy ciapci!
Oczywiście nadzieja na siusiaczka jeszcze jest. Kolejna wizyta 19 maja więc się pewnie już okaże... W międzyczasie wkroczyliśmy w 2gi trymestr. Jem jak dibeł tasmański - wszystko jak leci! W święta zrobiłam sałatkę jarzynową, rosół, makowiec, seromak, był też grill, gołąbki, i dużo dużo pieczeni. Mniam. A słodycze teraz odkurzam jak 4latka, która każdego dnia po raz pierwszy w zyciu widzi coś nowego z czekolady!!!! (To chyba znak na dziewczynkę) Dodatkowo zaczełam chodzić do toalety jakoś tak dwadzieściajeden razy na dzień i ze trzy w nocy, jestem uzależniona od seksu i patrzenia na rosnący brzuch i macania własnych piersi!!! Mam już kilka ciuchów ciążowych a i kupiłam fajny strój kąpielowy. Nigdy w życiu nie cieszyłam się z rozmiaru 40! Czekam na weekend. Ogolę bobra i idę się prażyć.
Możecie już zacząć zazdrościć
Albo i nie, bo wyglądam tak:
Ale za to jak jem popcorn to ten, który spada na brzuch odrazu wpada z powrotem do miski!!!
Wiadomość wyedytowana przez autora 23 kwietnia 2014, 20:35
- Uuuuu, auł, auł – zawyłam z bólu jak potrącony autem pies (skąd to porównanie??? )
- Co się stało? O matko, gdzie cię boli??? – on zawsze jest pod ręką jak widzi, że mi się krzywda dzieje
- Brzuch mnie zabolał, Boże jak zakłuło. Tyyyy, to chyba koczkodan... Zabolało tak jakby lewą nogę sobie wyprostował! – i jakoś tak głupawo zaczęłam się z tego bólu cieszyć...
(2 minuty później)
- Yyyyyyyy – z miną srającego na pustyni kota spięłam się na łóżku
- Znowu to samo?
- Nie - powiedziałam nieśmiale - bączka sobie puściłam. Ale nie przeczę – biorąc w swoją obronę - że wcześniejszy ból to zdopingował!
I tak się chichraliśmy w łóżku jak 2 głupki, potem u doktóra gbura, w samochodzie w drodze powrotnej i już w domu robiąc razem lancz. Aż przyszedł czas na niespodziewaną rozmowę, która gdzieś rosła we mnie od kilku tygodni albo i nawet miesięcy i wylądowała na dodatkowym talerzu podczas naszego lanczu. Niestety nie została strawiona w całości i zakończyła się tak:
- Nie będę z tobą więcej dyskutować jak nie umiesz dotrzymać obietnicy! Zawsze mówisz mi jedno, żeby zamknąć mi gębę, a jak przychodzi sądny dzień to zmieniasz zdanie! Już mam tego dosyć! I nie mów mi, że tak nie mówiłeś, bo chyba sobie nie ubzdurałam sama, myśląc o tym samym każdego dnia, ale nie przypominając ci żeby nie robić wiochy ani nas stresować! Od pół roku nie dostałeś ani grosza z kuroniówki, co miesiąc oddaję ci kasę żeby było na rachunki i jedzenie, a teraz jak masz dostać wszystko na raz to ja dostanę na fryzjera i na leżak na balkon???? Obiecałeś mi kasę z kuroniówki. Chcemy zmieniać meble w kuchni, miałam dziecku rzeczy przez internet zamówić, bilet do Polski!!!!!
No co tu kryć... Mam stresa w gaciach, bo mój szef nie płaci już 2 miesiąc. Nie jakieś tam pieniądze. Pieniądze, które normalnie szły na paliwo, fatałaszki, rachunki, jedzenie. Pieniądze za które znowu miałam jechać do Polski pozałatwiać problemy osobiste (Gertruda), kupić potrzebne rzeczy dla dziecka, poszlajać się po polskich restauracjach. Pieniądze, których nie widać i na które czekam coraz pokorniej i z mniejszą nadzieją. Ja... Oczekująca dziecka matka, której praca może się skończyć lada dzień (jak tak dalej pójdzie), nowej zaczynać nie ma sensu, i jak widać na pańcia kuroniówkę czekać też nie ma co. Nienawidzę być w ciemnej dupie jeśli chodzi o finanse. Nigdy nie umiałam oszczędzać, ale to też nigdy problemem nie było. Problemem jest to, że ja nigdy na nikogo liczyć nie musiałam, bo sobie na swoje 4 łapy zawsze spadałam. A teraz okazuje się, że zaczęłam liczyć na pomocną męską dłoń, która twierdzi że niczego przecież nie obiecywała.
To nasza druga kłótnia o finanse w tym tygodniu. W niedzielę zrobiłam podobną, bo w domu brak dosłownie wszystkiego wliczając papier toaletowy! Uciułaliśmy 30 ełraczy i jakieś zakupy zrobiliśmy, ale teraz okazuje się, że już nie ma z czego cziułać. Pańcio wrócił do swojej sezonowej pracy, a ja zostałam na lodzie czekając na wypłaty. Dobrze, że jeszcze internet mamy, bo inaczej popłynęłabym z brzuchem wpław do Polski i żyła z tej pieprzonej Gertrudziej renty razem z nią!
PS. Chyba wiem skąd to porównanie o potrąconym autem psie. Jakaś taka złość we mnie dziś siedzi. I to nie koczkodan. On ma się dobrze. Dziś na skanie wisiał do góry nogami. No mówię wam, jak dwa głupki żeśmy się śmiali aż do lanczu!
Wiadomość wyedytowana przez autora 29 kwietnia 2014, 18:14
No cóż, odpowiedzi mogą się różnić, bo na przykład można jechać normalnie, przecież jak jedziesz to jedziesz do przodu a nie do tyłu. Albo można w ogole nie zwracać na to uwagi, bo przecież jesteś kobietą, kto by patrzył na takie szczegóły? Skoro silnik chodzi, a auto jedzie to w czym problem? Nie masz kapcia to siedź cicho i jedź gdzie trzeba.
No tak.
A co można zrobić z autem, w którym zepsuł się wsteczny, a kierowczyni zaparkowała tak że musi wycofać?
To już wyższa półka nie?
No to może dam kilka odpowiedzi do wyboru:
A/ kierowczyni dzwoni do swojego gaszka z problemem i prosi go, żeby przyjechał i coś w tej sprawie zrobił
B/ kierowczyni zaczepia przechodnia i prosi o pomoc z biegiem, może się z lituje na widok blondynki z obcego kraju, która nie wie jak wsteczny działa w jej własnym aucie
C/ kierowczyni decyduje się (mimo bycia w 4 miesiącu ciąży) wycofać auto z parkingu sama, na styl flinstonów, nogi po ziemi ręce na kierownicy, mrucząć pod nosem jaba’kurwa’duuu
Drogą eliminacji powiem wam czego kierowczyni mogła NIE wybrać i dlaczego. Otóż kierowczyni - blondynka z wyboru, idiotka z przypadku - mogła zostawić telefon w domu. Dodatkowo kierowczyni - atrakcyjna fizycznie z przypadku, tępo ufająca ludziom z wyboru - mogła dopiero co przeżyć traumę III stopnia z mężczyzną w kitlu, więc nikogo kurwa o nic prosić już nie chce. No ale czy na pewno odważyłaby się na styl flinstona? Może zacznę od początku...
Umówiłam się z gaszkiem na rano na szpital, że pojedziemy, zrobie badania krwi na toksoplazmozę, podjedziemy na pocztę bla bla bla. Piękny poranek o 7 w poniedziałek a nam sie jednak odwidziało wstawać. No ok. Tylko że mi zaczęły się głupoty śnić i po pół h miałam oczy jak 5 złoty choć pańcio dalej spał.
Mówię:
- Mężu, podjadę zrobić te badania, spać nie mogę, to co będę czas marnować, ok?
- Ok.
Pojechałam. Zaparkowałam. Weszłam do budynku. Odfajkowałam numer (na Cyprze żeby uniknąć stresów ciągnie sie numerek i z numerkiem wyświetlonym na tablicy i swoim podchodzi się do okienka załatwiać co trzeba). Spojrzałam na ilość osób i liczbę krzeseł. Usiadłam. Na podłodze pod ścianą. Kto mi uwierzy że jestem w ciąży? No kto? Jak mój brzuch wygląda tak jak najchudszej pani w czasie przejedzenia bobem... Siedzę. 20 minut siedzę. Wychylam się zerkać na wyświetlacz, siedzę. Pan w kitlu otwiera drzwi obok gdzie ja siędzę. Włazi do pokoju, coś gmera, wyłazi. Z krzeselkiem. Bierze mnie za rękę i sadza na krzesełku.
- Pani w jakiej sprawie? - nie zdążyłam podziękować za uprzejmość jegomościa
- Yyy na krew przyszłam – zaczynam się czerwienić na widok ilości par oczu skierowanych w moją stronę z poczekalni
- Proszę pokazać papierek... Oooo i tylko z tym pani tutaj czeka?
Uśmiechnął się i zniknął z moim papierkiem. Zrobiło mi się gorąco. Czułam jak się bardziej rumienie bo ludzie dziwnie się uśmiechają. W głowie mi gra Kult z piosenką „Wybrałem cię spośród milionów”. Nie wiem jak się zachować, ale jegomość już wraca i kiwa palcem żebym poszła z nim. Widzę, że ma pojemniki na krew, więc cieszę michę że z kolejki mnie zabrał, poprowadzi prosto do labolatorium. Ale nie, on mnie zabiera do jakiegoś biura, każe usiąść i pyta:
- Jest pani w ciąży?
- Tak
- Od razu wiedziałem jak na panią spojrzałem. Dlatego pani krzesełko wyniosłem. Od pani coś takiego bije – taka energia pozytywna, i te oczy. Od razu wiedziałem, że powinienem pani pomóc.
No kto by się nie ucieszył? Myślę "z nieba żeś mi pan spadł, nie wiem jak ci się odwdzięczyć nawet". I przez myśl mi przechodzą miłe słowa, jakimi ja albo nawet mój pańcio następnym razem w szpitalu będziemy go wielbić. Jegomość zakłada mi na rękę opaskę, lekko zaciska, wyjmuje z szuflady igły, zagaduje o mężu czy z Cypru czy skąd. Mówi że jest szczęściarzem i że nie powinien mnie skrzywdzić, bo jestem za piekna. Ja dalej siedzę jakbym była w jakimś dziwnym śnie... Jegomość zbliża się z igłą i mówi żebym się nie bała, że mnie nie skrzywdzi, po czym wbija mi się ponad żyłą. Wracam na ziemię, bo tyle razy co pielęgniarki mi w życiu krew pobierały, to wszystkie trafiały do żyły. A ten koleś ciągnie mi krew z ... ręki!!! Poza tym opaska wcale nie była zaciśnięta! Zaczynam go pytać sama:
- A pan tutaj pracuje jak długo?
Widziałam na korytarzu, że jegomość jest znany. Ludzie do niego zagadywali, komuś zlecił przynieść sobie kawę, jest w kitlu, więc nic mi do głowy nie przychodziło dziwnego. Ale sposób w jaki pobrał mi krew pobudził mnie do myślenia.
- A kiedy będą wyniki i gdzie je mogę odebrać?
- Wyniki to u mnie można, zostawię pani telefon. Niech pani bezpośrednio do mnie dzwoni.
Wyjął igłę i dodał:
- Czego się pani napije? Kawy? Herbaty?
Zatkało mnie. Zajarzyła tępa blondynka dlaczego jegomość taki miły jest. Ale kurwa przecież wiedział sam że w ciąży i że ma męża, sam wygląda na żonatego... Matko, niedobrze mi się robi. Co robić? Co robić? Spierdalać czy siedzieć? Ale nogi mam zdrętwiałe, zwiać nie umiem. Telefonu zapomniałam z domu wziąć, zadzwonić nie mogę, co robić???
- Dobrze, to wyniki odbiorę od pana. Proszę mi dać swój numer tak jak pan obiecał, ja zadzwonię za jakiś tydzień. Jak ma pan na imię?
Jegomość bierze kawałek papieru i notuje mi swój numer komórkowy pytając czy ma napisać swoje imię czy imię żeńskie na wypadek gdybym miała jakieś nieprzyjemności ze strony męża...
Uśmiecham się ze spokojem mówiąc:
- Swoje imię proszę napisać, przecież jest pan pielęgniarzem, mój mąż jest wspaniałym, wyrozumiałym mężczyzną.
Wzięłam kartkę, przeprosiłam że nie moge dłużej zostać choć pan był tak serdeczny dla mnie. Jegomość ucalował w rękę, uśmiechnął się zalotnie a ja zesrana jak na autopilocie do auta. Sru! Nie wiedziałam czy ryczeć czy krzyczeć? Z głową spuszczoną szłam w stronę parkingu po to żeby wsiąść do tego zjebanego auta i nie móc wrzucić wstecznego. Taki kurwa cyrk. Nie poryczałam się. Nie wykrzyczałam. Tłumię emocje nawet teraz.
Opowiedziałam gaszkowi szczegół po szczególe. Błagałam żeby tam nie jechał, że nie stać nas na kaucje w policji. Nie pojechał. Wziął numer i zadzwonił. A ja o mało pod łóżko nie wlazłam żeby się tam zaszyć i zapomnieć o sprawie...
WYBRAŁEM CIĘ SPOŚRÓD MILIONÓW.............................
Wiadomość wyedytowana przez autora 5 maja 2014, 23:28
TO powinno być pytanie miesiąca, a nie jakieś tam problemy ze wstecznym biegiem!*
Powiedziałabym wam wszystko, ale on jechał takim ciągiem, tak krzyczał, tak wyzywał, bluźnił, groził, że ja zamknęłam się w sypialni i na szybko na skajpaju do koleżanki zadzwoniłam żeby radziła co dalej!!! Po 10 minutach przyszedł do sypialni i to wtedy nie widziałam czy wleźć pod to łóżko i udawać że nigdy na Cypr się nie przeprowadziłam, czy zaproponować mu może kawę, masaż, obiad, sprzątanie domu, wyprasowanie skarpetek? Cay się trząsł, oczy miał czerwone, włosy mu dęba stały, jeszcze trochę sobie przeklinał pod nosem łażąc od okna do drzwi i z powrotem.
- I co mu powiedziałeś?
- Co mu powiedziałem? Wszystko powiedziałem temu zawszałemu gnojowi, szarańcza cypryjska, malaga cholerna! Wszystko mu wygarnąłem, żeby sobie nie myślał że będzie dalej tak robił... Znajduje sobie kutas ofiary z obcego kraju i wykorzystuje ich naiwność i brak znajomości realiów. Tylko raz cię samą puściłem!!! TYLKO RAZ widzisz? Ile razy ci powtarzam nie zwracaj uwagi na nikogo! Mówisz „Nie dziękuję dam radę, nie potrzebuję pomocy, czekam na męża” i spławiasz dziadostwo. A ty sie ze mną jeszcze kłócisz, że nie chcę cię samej do Polski puścić???
No i co ja miałam powiedzieć? Jestem łażącym problemem, który zawsze ściaga na siebie męskie spojrzenia jak gówno okoliczne muchy. Nigdy nie umiałam być niegrzeczna dla ludzi, którzy byli dla mnie mili. Nigdy nie umiałam odmawiać pomocy a potem brnęłam w dziwne sytuacje, z których ciężko mi było się wydostać, aż w końcu pojawił się w moim życiu osobisty trener i nauczył mnie gonić chołotę - nie odśmiechiwać się do facetów w autobusach, nie wdawać się w konwersacje z ludźmi na plaży, nie proponować pomocy zagubionym turystom w formie „ja was podrzucę jadę w tym kierunku”, a także wyjaśnił że wyjście na kawę z kolegą z pracy dla mnie to nic ale dla niego to już zaproszenie. Zwłaszcza w moim przypadku, bo mam w sobie to coś, co ściąga do siebie wszystkie muchy...
Romantyk dostał dawkę otrzęsin, bo pańcio wygarnął mu rzeczywiście wszystko. Zachwiał mu reputacją w szpitalu, zagroził zgłoszeniem do dyrekcji, powiadomieniem jego rodziny i policji, no i oczywiście pobiciem do nieprzytomności w biały dzień i na oczach wszystkich, żeby pacjenci wiedzieli z jakim łajdakiem mają do czynienia. A ja się tylko patrzyłam na niego, tak jak dziecko, które zrobiło coś z czego tata nie jest dumny. I myślę sobie, czy ja jeszcze kiedyś na miasto będę mogła wyjść sama?
*Bieg wsteczny... Tak... Na Flinstona wypchałam własnym ciałem auto z parkingu. Wypchałam na tyle, abym mogła spokojnie wrzucić jedynkę i pojechać do domu. Spięłam się w okolicach macicy, ciężar ciała przerzuciałam na plecy i to nimi zaparłam sie o framugę drzwi, odpychając się prawą nogą od asfaltu, lewą zapierając się o podłogę i pilnując hamulca a lewą ręką manewrując kierownicą. Jeśli nie możecie sobie tego wyobrazić dorzucę że na Cyprze kierownica jest po prawej stronie a jeździ sie po lewej. Jak ja to kiedyś koczkodanowi będę opowiadać to mi za chiny nie uwierzy...
Zdjęcie po meze. Nie wiem czy to ciąża czy przejedzienie???
PS. Czy któraś czuła kiedyś coś dziwnego jak najadła się szparagów?
Wiadomość wyedytowana przez autora 9 maja 2014, 14:33
Fakt, że pańcio jest po rozwodzie wystarczająco rozbił dziewczynom dzieciństwo. Niestety to był wybór ich mamy, która do tej pory tuła się w swoim życiu zmieniając facetów i adresy zamieszkania, szukając swojego szczęścia. Tylko czy ona znajdzie kogoś lepszego niż tego co miała a teraz mam ja?
Taaaaak. Wobec powyższego w naszym domu panuje atmosfera rozluźnienia... miłości... powszechnego bałaganu... przyjaźni... skarpetek pod stołem w kuchni... przytulania... rozlewania wody w łazience... motywowania... pozapalanych wszędzie świateł i całusków. Co by dzieci nie czuły się niekochane. I o ile takie życie mi nie przeszkadza o tyle nie chcę sama wszystkiego chodzić i zbierać, gasić i wycierać. Do tego jeszcze doszły ostatnie fochy siedmiolatki typu: zjem przy stole jak włączysz TV, pójdę do sklepu ale na boso, nie chcę nie jestem głodna a jak wszyscy skończą jeść to wtedy bym coś zjadła, nie odrobie pracy domowej bo nie. I takie rzeczy zaczęły mi powoli działać na nerwy. A że to nie z moich dróg rodnych wyszło paskudztwo to za ucho przy tacie wyszarpać nie mogę... Zaczęłam oglądać Super Nanny.
Po kilku pierwszych odcinkach udało mi się dojść do problemu siedmiolatki - w szkole nikt nie chce się z nią bawić. Dodatkowo starsza siostra matkuje jej na każdym kroku "tego nie możesz", "to zabronione", "wyrażaj się", "bo powiem tacie". Dlatego pikuś zamknął się w sobie i wyżywa się w domu. Pogadałyśmy. Jak babeczka z babeczką. Potulałyśmy się, pocmokałyśmy. Opieprzyłam delikatnie starszą która szybko obiecała poprawę. Tata na piedestał chciał mnie wynieść. Wiedział, że coś z młodszą jest nie tak, ale nie wiedział co.
Po kilku następnych sesjach z nianią dzieci słuchają swojej macochy jak trzeba. Zabierają talerze po kolacji do zlewu a spod stołu skarpetki. Młodsza gasi światło o którym zapomniała 40 min wcześniej, a starsza nalewa sobie wodę o która zawsze prosi jak już jest w łóżku. Obie nie śpią już w tych samych koszulkach co łaziły cały dzień (na co pozwalał tata), przebierają się w piżamy. Ściemniam im światło i sięgam po książkę "Legendy Krakowa". Czytam legendę o gołebiach na krakowskim rynku i o szewcu co uratował mieszkańców przed smokiem pożerającym owce i niewinne dziewczęta, na co młodsza z zastanowieniem pyta:
- A kto to jest dziewica? (starsza wybucha zawstydzonym chichraniem)
- Dziewica? - zachodzę w głowę żeby nie powiedzieć tego co mi na myśl przychodzi. Toć to dzieci są, na zawsze im w głowie zostanie ta wiedza. Lepiej niech myślą o tym w dziecięcy sposób mimo że na język wkradać się chce zwięzła prawda.
- Dziewica to jest taka dziewczynka, któa jeszcze za mąż nie wyszła. (starsza poważnieje i słucha) Tak jak wy na przykład. Ty i twoja siostra.
- No i ty przecież - dodała z przekonaniem młodsza - przecież ty za tatę jeszcze nie wyszłaś.
- Yhm... dokładnie... To gdzie my byłyśmy w książce? Oooo tuuuu.
Dostały po buziaku, po przytulaku, po "i love you" każda i śpią sobie słodko teraz. Cieszę się, że Super Niania zadziałała. Nie powinnam mieć problemów więcej z nimi.
Choć uważać muszę na to co im czytam na dobranoc...
Wiadomość wyedytowana przez autora 9 maja 2014, 22:21
Cieszę się, że nie opuścisz nas - staraczek :) Z ciążą właśnie tak jest - sikniesz na test i nagle bum - jesteś po drugiej stronie tęczy, tam gdzie wredny skrzat schował złoty garniec. Mnie to nurtuje inna rzecz: co z tym ślubem? Przyśpieszony? Z brzuszkiem, czy już "po wszystkim"?
Och kali, kali, kali :) Ty to jesteś dziołcha, ze ho ho!!! Myślę, że jak Ci się serduszko objawi to poczujesz się zaciążona na maksa :) No ale właśnie, co ze ślubem? Bez zmian?
No no kolezanko szklanko, jeszcze ci te objawy bokiem wyjda wiec ciesz sie tym blogim stanem w ciazy - bez objawow ;-)))
No ja tez jestem ciekawa co z tym slubem??? Co do staraczek to nie opuscilam ani jednej od kiedy jestem w ciazy....kibicuje tym wszystkim tak samo, jak i z przed II kresek, prowadze 2 wykresy aby byc w kontakcie....bardziej staraczki odcinaja sie od ciezarnych...chodz poniekad to ruzumiem,i dalej wspieram wszystkie...jak ja przeszlam na druga strone wiele starajacych sie juz ze mna nie bylo...mysle,ze wiekszosc dziewczyn przeszla tu swoja dluga droge do ciazy, i nie moza mowic,ze sie wypinaja tylkiem na staraczki...ja w kazdym razie nie zauwazylam aby tak bylo na ovu, a to, ze wszystkie wywyzszaja to,ze zmienilas kolor na fiolet, to dlatego,ze w tym swiecie(rozowo-filotetowym) to jest jednak najwieksza wartosc :) i doceniaja to
ale ja przecież nie piszę że się ciążówki wywyższają Maxi. Ja piszę że Ovu zrobiło portal dla ciążówek gdzie wkraczasz jak gwiazda filmowa ;-)
Tez nie potrafiłam przyzwyczaić sie do koloru fioletowego tymbardziej ze hm ovu podzieliło sie na ovu i belly gdy byłam już w II trymestrze wiec ja nie miałam tak spektakularnego przejścia na fioletowa stronę :)
W ogóle teraz Ovu jest jakieś takie "podzielone". Czuję ducha komercji (vide zakładka ze sklepem) i w ogóle... A tak sobie wzdycham tylko...
Porodzimy, opuścimy Gośka :D Najważniejsze, że poznajemy super babeczki przy okazji ;)
kochana ale fajnie :D ciesze sie bardzo ze ci sie udało :) kolejna zafasalkowana ktora poprostu odpuściła czyli to jest dobry przepis :D duzo duzo zdrowka dla was :) <3
ale my staraczki mamy dostęp do belly i też możemy tam komentować i udzielać się na forum :-) Kali no taka niespodzianka :-)
Kali tutaj też mogę Ci kibicować i trzymać kciuki i życzyć spokojnych 9 miesięcy :)
Ja tez nie mialam zadnych objawow na poczatku :) Jeszcze odczujesz ciaze, jeszcze raz wielkie gratulacje dla was obojga!!
ciesze się bardzo i dokładnie ja chodziłam ucieszona zero objawów do chyba 6 tygodnia do teraz masakra, non stop mnie mdli nie moge patrzec na mieso z kurczaka, i co chwile przytulam kibelek, budze sie w nocy - nie moge spac, masakrunia, buziaczki cmok cmok
dokładnie jeszcze wszelkie objawy Ci wyjdą bokiem :) ja mam straszny brak apetytu :/ mój "m" mówi że zagłodze dziecko
oj tak Kali, wszystko dzieje się w najmniej spodziewanym momencie, teraz pozostaje Ci tylko czekać, zobaczysz serduszko, potem brzuszek będzie rósł i będą ruchy :) powoli zacznie docierać do Ciebie myśl że jesteś w ciąży, oswoisz się z tym i zaczniesz bardzo się cieszyć. wszystkie etapy trzeba przejść :)
Bardzo bardzo podoba mi się stwierdzenie, ze jesteś już po tej drugiej stronie..tej fioletowej! panowie na siłowni patrzyli na mnie dziś nak na wariatke jak pędziłam na rowerku z gałkami wlepionymi w moją komórę zaczytując się w Twoim pamiętniczku (czkach) :D
Oj Kali...mam nadzieję, że niebawem i ja do Was tutaj dołączę i reszta naszej ekipy staraczek też:)