Mała waży już nieco ponad 2 kg i lubi się wiercić. Wg pomiarów 73 percentyl, więc do drobniutkich nie należy . Cały czas abstrakcją jest dla mnie, że mam w sobie już całkiem sporego, małego człowieka. Coraz bardziej też zaczynam odczuwać skutki dużego brzucha. Najgorsze są zaparcia, które mnie męczą co kilka dni. Ratuję się suszonymi śliwkami, ale mimo to nie jest to przyjemne. Poza tym hemoglobina stabilnie. Posiew moczu też nic nie wykazał, a ostatni wynik wyszedł wzorowy, co pewnie zawdzięczam soczkowi z żurawiny. W 35 tc idę na wizytę kwalifikująca do cc. Zdecydowaliśmy się na prywatny szpital przy klinice, w której prowadzę ciążę. Czasami biję się z myślami, czy jednak nie powinnam spróbować rodzić naturalnie. Zwłaszcza jak podczytuję nagonki na "wyrodne" matki, co się decydują na takie rozwiązanie, miewam jakieś dziwne wyrzuty sumienia, chociaż wiem, że nie powinnam, bo podejmuję świadomą decyzję podyktowaną różnymi czynnikami. Coraz częściej słyszę też w swoim otoczeniu, że ktoś próbował rodzić sn, męczył się parenaście godzin i ostatecznie i tak zakończyło się cesarką. Bólu się nie boję, ale odnoszę wrażenie, że w państwowych szpitalach komfort porodu to loteria. O tym samym miejscu można przeczytać bardzo skrajne opinie, co zależy od tego, na jaki zespół i na jaki humor personelu akurat się trafi. Dodatkowo chwilowo większość oddziałów położniczych jest zamykanych dla odwiedzających z uwagi na świńską grypę. Do kwietnia pewnie problem się rozwiąże, ale współczuję kobietom, którym przyszło rodzić teraz.
Pokoik już w zasadzie urządzony, brakuje mi tylko jeszcze ciuszków, bo nie wiem do końca, co tak naprawdę potrzebne będzie wiosną, kiedy pogoda bywa jeszcze kapryśna. Powinnam kupować lżejszy kombinezon? Czy może solidny otulacz do fotelika i wózka wystarczą? Z rozmiarem to też zgadywanka. Wszelkie porady w tej kwestii mile widziane .
Niestety we Wrocławiu nie ma prywatnego szpitala, w którym przyjmują naturalne porody. Medfemina, w której mam plan rodzić, miała kiedyś taką opcję, ale z niej zrezygnowali. Jestem zdecydowana na cc i dziękuję Wam za wsparcie. O porodzie sn to się tak łatwo mówi, jak człowiek miał łatwą drogę do ciąży. Jak się walczyło latami, to perspektywa się zdecydowanie zmienia.
@Miśkowa czytałam, że w niektórych szpitalach znowu papier od psychiatry ze wskazaniem do cc to za mało i jak się trafi na upartego lekarza, to potrafią zmuszać do sn .
Miałam nadzieję, że mnie to w ciąży nie spotka, ale niestety wczoraj wylądowałam na sor. Na bieliźnie pojawiła się brazowawa wydzielina. Stwierdziłam, że nie ma co gdybac, skąd to, tylko trzeba sprawdzić. We Wrocławiu w szpitalu kolejka, więc pojechaliśmy 15 km dalej do Trzebnciy. Tam w zasadzie badanie bez większego czekania. Zrobili ktg i lekarz stwierdził, że występują skurcze, ale i tal muszę jechać do Wrocławia, bo oni talich przypadkow przed 35 tc nie przyjmują. No to z powrotem. Tym razem kolejki brak, ale lekarz bardzo zajęty, więc mogą mnie przyjąć na patologię i tam dopiero zbadać, tylko informuja, że jest świńska grypa. No i co ja miałam zrobić? Przyjęli mnie, znowu zbadali, zrobili ktg. Szyjka długa, zamknięta, usg w porządku, ktg nie skomemtowali, ale zakładam, że znowu wyszło, że macica się kurczy. Pytanie tylko, co to za skurcze? Braxtona Hicksa? Generalnie nic mnie nie boli. Ciekawa jestem, ile będę musiała tu leżeć. Oszalec można, odwiedziny zakazane. Wczoraj też pierwszy raz pociekla mi siara.
Już w domu! Wypisali mnie wczoraj. Mimo że w szpitalu wbrew pozorom nie było tak źle, dobrze wyspać się we własnym łóżku. Z maleństwem wszystko w porządku. Prawdopodobnie pękło jakieś naczynko w szyjce i stąd plamienie, bo poza tym szyjka długa, zamknięta, wody na swoim miejscu, z łożyskiem ok, ktg w normie. Byłam bardzo pozytywnie zaskoczona postawą lekarzy, ponieważ naprawdę potraktowali mnie z należytą uwagą i każdy mówił, że zawsze wszystko lepiej sprawdzić i pojechać na IP o jeden raz za dużo niż o jeden raz za mało.
Mam wyznaczony termin cc na 01.04. Jak wszystko pójdzie zgodnie z planem to będzie prima apriliska .
Trochę mnie martwią częste napięcia brzucha. Od kiedy wyszłam ze szpitala, zdecydowanie bardziej zwracam na nie uwagę. Wczoraj nawet zaczęłam mierzyć odstępy i wychodziło różnie, w zależności od przyjętej pozycji. Raz były co 12 min., raz co 30 min., potem co 20 min., czasami co 8 min. Są nieregularne i bezbolesne, w nocy nieodczuwalne, bo śpię normalnie, tylko martwi mnie, że nie ustępują, a internety podają, że powinny i norma to do kilkunastu dziennie. Konsultowałam się z ginką. Zaleciła magnez i ewentualnie nospę i powiedziała, że to raczej skurcze przepowiadające, tym bardziej że podczas badania szyjka była długa i zamknięta. Nospa jakoś na mnie nie działa, a magnez też pewnie potrzebuje czasu, żeby się wysycić. Przez to chodzę jak na szpilkach, bo boję się, żeby czegoś nie przegapić. Czy któraś z Was miała podobnie?
Został tydzień, a ja cały czas biję się z myślami, czy nie przesunąć terminu na 08.04. Myślę, że im dłużej mała posiedzi w brzuchu, tym lepiej. Z drugiej strony, jeśli cokolwiek zacznie się dziać w międzyczasie będę skazana na przypadkowy szpital i pewnie poród sn. Niestety we wrocławskich szpitalach obowiązują podwójne standardy i raz się trafi na lekarza, który uzna Twoje wskazania, a może być i taki, który je kompletnie oleje. Nie wiem, co przeraża mnie bardziej: mała krócej w brzuchu, czy poród, na który nie masz wpływu. Mam jeszcze wizytę w środę, więc zobaczymy, czy cokolwiek będzie zapowiadało rozwiązanie, ale jak życie znam, to nie wydarzy się nic, co ułatwi mi podjęcie decyzji. Pomimo moich skurczy szyjka ma ponad 4 cm i jest w pełni zamknięta. Emilka ważyła w zeszły czwartek prawie 3400 g, więc jest już całkiem słusznych rozmiarów. W ogóle z pomiarów ciąża wychodzi na ok. 2 tygodnie starszą niż z daty zapłodnienia .
Podpytywałam na forum o terminy rozwiązań w Medfeminie i w większości przypadków jest to skończony 38 tc, pytałam też o ewentualne problemy z adaptacją i nikt o takowych nie wspominał, w szpitalu na dniach otwartych dopytywałam o statystyki, jak często przewożą maluszki do innych placówek i okazuje się, że rzadko (może 1 przypadek na 2 mc), co pewnie wynika stąd, że przyjmują tam tylko niepowikłane ciąże. I tak sobie kminię od kilku dni, co robić, czytam internety i wcale nie czuję się mądrzejsza.
Chyba dopadł mnie jakiś przedporodowy baby blues. Próbowałam wypracować jakiś plan B, na wypadek gdybym chciała poczekać z cc i akcja zaczęła się wcześniej. Wczoraj byłam w jednym z pobliskich szpitali zapytać, czy uznają moje wskazania do cesarki. Otóż nie uznają. Ponownie przekonałam się, że jak nie masz lekarza prowadzącego w szpitalu, to nikt Cię nie potraktuje na poważnie.
W klinice zrobili ktg, mimo że czuję te cholerne skurcze, na zapisie nic nie wychodzi, ginka obejrzała szyjkę, nieznacznie się skróciła, ale nadal prawie 4 cm, na razie wszystko wygląda na pozamykane. Oczywiście nikt nie da mi gwarancji, że akcja nie zacznie się mimo to z dnia na dzień. W poniedziałek możemy przyjść na konsultację i zadecydować, czy chcemy cc tego samego dnia, czy czekamy tydzień. Mam przez to normalnie doła, zamiast cieszyć się, że za chwilę będę mogła przytulić córkę. Natomiast strach przed pozostawieniem kwestii porodu ewentualnemu przypadkowi po prostu mnie paraliżuje. Nie sądzę, żeby w poniedziałek w gabinecie wydarzyło się cokolwiek, co utwierdzi mnie jednoznacznie w danej decyzji, dlatego muszę pójść z jakimś konkretnym nastawieniem. Nie wiem, czy ten stres przez kolejne 7 dni jest warty czekania i czy aby jego wpływ na mnie i małą nie będzie gorszy. A może to po prostu obawa przed życiową zmianą, która może nastąpić w ciągu kilku kolejnych dni?
Emilka przyszła na świat 1.04.2019 o godz. 11:31, 3760 g i 57 cm. Konkretna dziewczyna.
Rano przed cc mieliśmy jeszcze wizytę konsultacyjną, ale pojechaliśmy na nią w 99% zdecydowani, że zostajemy i rodzimy. Na wizycie okazało się, że mała jest owinięta pępowiną, więc tym bardziej stwierdziłam, że nie ma co odwlekać. Cięcie poszło bardzo sprawnie, co prawda, na stole miałam lekki zjazd, ale to podobno normalna reakcja na znieczulenie. Anestezjolog szybko podał efydrynę i potem już było bez niespodzianek. Wyciągnięcie małej nie było w żaden sposób nieprzyjemne, jak uprzedzali. Pokazali mi ją na szybko, potem zabrali do zważenia. Darła się tak, że lekarze śmiali się, że ma 12/10 w skali Apgar . Potem dostałam ją na chwilę na klatę, a później już poszła do taty na kangurowanie. Oczywiście łzy leciały mi ciurkiem i miałam wrażenie, że szycie trwa w nieskończoność. Na sali byliśmy już potem wszyscy razem. Pionizacja po 8 h poszła całkiem sprawnie, gorzej się czułam kolejnego dnia, kiedy trzeba było rano wstać i pójść pod prysznic. Znowu prawie zaliczyłam zjazd, ale już wieczorem chodziłam z mężem po korytarzu w pełnym wyproście. Aż się położne dziwiły. W środę byliśmy z małą już w domu. Od dzisiaj śmigam bez tabletek przeciwbólowych i zupełnie normalnie funkcjonuje.
Poród w prywatnym szpitalu może wydawać się fanaberią, ale to były naprawdę dobrze wydane pieniądze. Czułam, że jesteśmy w dobrych rękach, położne były na każde zawołanie. Mała mogła być przy mnie, a jak chciałam odpocząć zabierały ją na oddział noworodków. Pomagały przystawiać do piersi, przewijać, pierwsza kąpiel z udziałem taty odbyła się również w szpitalu. Choć to zdecydowanie drugorzędna kwestia, jedzenie było przepyszne (menu do wyboru), herbatka/kawka na życzenie, wszystkie środki higieniczne, ręczniki, szlafrok, kosmetyki dla mam i dla dziecka na miejscu. Wizyty patronażowo-kontrolne również są w pakiecie, z tym że na miejscu w szpitalu. Na pewno zapamiętam narodziny naszej córki jako naprawdę wspaniałe wydarzenie.
Mała oczywiście jest rozkoszna, wszyscy mówią, że cały tatuś, choć mamy już nasze pierwsze zmartwienia dotyczące laktacji, ale o tym napiszę następnym razem, bo zbliża się właśnie pora karmienia.
Wiadomość wyedytowana przez autora 6 kwietnia 2019, 16:50
Oczywiście mam lekką schizę po przeczytaniu x postów o pobudzaniu laktacji, że po pierwsze primo ona z cycka się jednak nie najada, bo jednak zdarza jej się odpłynąć podczas jedzenia (przy butli to się nie zdarza), po drugie primo, że jak będę ją przystawiać co 3-4 h, jak jest głodna, to ograniczę ilości mleka. Z laktatorem wg teorii należy biegać co 2 h w dzień i co 3 h w nocy, inaczej po stabilizacji ilość pokarmu może znacząco spaść. Dziecka tak często przystawiać się nie da, skoro nie jest głodne... Z drugiej strony wydaje mi się, że dziecko jednak inaczej stymuluje laktację niż maszyna. Potrafię nakarmić młodą (słyszę, że łyka często, więc zakładam, że je sporo), a potem ściągnąć jeszcze 150 ml mleka. Jak to u Was jest z karmieniem? Wybudzacie, czy pozwalacie dzieciaczkom samemu regulować sobie przerwy? U nas przez żółtaczkę ważne było regularne jedzenie i tak sobie jakoś zakodowałam, że teraz mam stresa pozwalać jej spać dłużej. Poza tym dobowo musimy wyrobić się z liczbą masaży po podcięciu wędzidełka, co też trochę utrudnia. Odliczam dni, kiedy rehabilitacja się skończy.
Miskowa, pewnie się wkrecam z ta zuchwa przesadnie, bo tylozuchwie u niemowlat jest zjawiskiem fizjologicznym i powinno ustąpić. Tylko chirurg mi tak nagadal, że się przyjęłam. Ja w butli nie widzę absolutnie nic złego, podobnie w mm. Tylko dla dziecia chciałabym jak najlepiej. Mama mi tłucze do głowy, że takie choroby to żadne choroby i ma rację, bo ludzie mają o wiele większe zmartwienia. Z tym że ja już mam taki charakter, że wszystko biorę przesadnie serio, od razu grzebie w internecie itp.
Swoją drogą wiecie, że w ciąży podejrzewałam u siebie białaczkę. Hematolog nie podobały się moje wyniki, bo we krwi miałam sporo niedojrzalych komorek, czyli odmlodzil mi się szpik. Niby kazała się nie przejmować, ale zasugerowała dalsza diagnostykę po ciąży. Oczywiscie juz najczarniejsze scenariusze. Po czym zrobilam morfologie i wyniki mam dobre jak nigdy przedtem. Wszystko wróciło do normy. Także tak, ciężki ze mnie przypadek.
Z tym kp jeszcze zobaczę co i jak, ale mordować się nie będę. Dzięki za słowa wsparcia .
Byłyśmy też ostatnio na pierwszych szczepieniach i pediatra poniekąd ochrzaniła mnie za podcinanie wędzidełka. Powiedziała, że to teraz jakaś moda i gdyby to było decydujące w przypadku problemów z wymową, to połowa starszej populacji miałaby wady, bo kiedyś w ogóle się na to nie zwracało uwagi. Pochwaliła decyzję o kpi, stwierdzając, że niektóre dzieci po prostu nie potrafią ssać efektywnie i powiedziała, żeby też nie bać się MM. Spoko babka.
Pierwszy pozytywny wpis od dawna. Właśnie kończę nocną sesję i idę w kimono .
A tak poza tym Emilka jest cudowna, jest taką straszną śmieszką i gadułą. Sama słodycz. Zostały nam 2 dni masażu wędzidełka. Jak te tortury się skończą, będę przeszczęśliwa. Oczywiście rozkmin na tapecie nie brakuje. Ostatnio zastanawiała mnie zielona kupa. Tak sobie rozmyślam, skąd ten kolor. Być może od antybiotyku i leków przeciwbólowych, które ostatnio zażywałam, bo ząb nie dawał mi żyć. A druga rzecz to wyginanie się w c, które ostatnio się młodej zdarza. Już zaczynam się zastanawiać, czy to nie przypadkiem wzmożone napięcie mięśniowe, bo rączki też miewa zaciśnięte w piąstki, aczkolwiek otwiera je bez problemu. Jak jest zrelaksowana to nie zaciska, więc chyba nie ma powodu do zmartwień. Jakiś czas temu byliśmy u fizjo i mówiła, że napięcie ok, ale nie wiem, czy to się może z czasem zmienić? Podobno dłonie zaciśnięte w piąstki do 3 mź to norma, a mostkowanie też bywa przejściowe. Macie jakieś doświadczenie w temacie?
Emilka potrafi:
- głużyć - straszna z niej gaduła i zaczepiara
- uśmiechać się - w zasadzie śmieje się cały czas, jak tylko zwraca się na nią uwagę
- zdarza się jej już też sporadycznie głośno śmiać
- chwytać zabawki i pakować je sobie do buzi, rączki też non stop w buzi
- jakieś dwa dni temu odkryła swoje kolanka i łapie się za nie
- ładnie trzymać główkę w leżeniu na brzuchu
Poza tym jest bardzo towarzyska i najlepiej, żeby ktoś obok niej cały czas siedział i zabawiał .
Trochę mnie niepokoi, że często jej się zdarza przewracać z brzucha na plecy na jedną stronę. Jak gdyby po jednej stronie była bardziej spięta. Leżąc na brzuszku, wierzga też dość intensywnie jedną nóżką. Nie wiem, czy to normalnie, czy może warto by to skonsultować z fizjoterapeutą. Wyginanie w c już mnie tak nie niepokoi, bo robi to już rzadziej i ewidentnie wtedy, kiedy jest zmęczona i najchętniej poszłaby spać, a nie może sobie znaleźć pozycji.
Ja natomiast od porodu mam problem z drętwiejącymi dłońmi. Opuszki w środkowych palcach jakby cały czas były porażone. Zaczęło się od noszenia małej i tu upatruję przyczynę. Pytanie, z kim to ewentualnie skonsultować. Z neurologiem? Fizjoterapeutą?
Ja bym kupiła pajacyk pluszowy/dresowy rozmiar 56, w większym na początku się utopi :) do tego kocyk i spokojnie wystarczy
Super że wszystko dobrze! Ja patrząc na mojego 10-miesięcznego szkraba czasem nie wierzę, że ten mały człowiek to moja córka :) Co do cc... jak pewnie czytałaś też biłam się z myślami. Finalnie okazało się, że mamy położenie pośladkowe więc będzie cc choć papier od psychiatry też miałam w kieszeni - przez mój lęk przed porodem ale i tak czułam się dziwnie bo jak to cc? przecież to nie poród! Potem okazało się, że dobrze że miałam ten papierek bo podobno (w zależności na jaki personel się trafi) próbują odwrócić bobasa żeby był naturalny. U nas Mała była owienięta pępowiną więc kto wie co by to było. CC nie żałuję, czasem coś mi doskwiera ale skąd mam pewność że po naturalnym wszystko byłoby ok? Sama moja położna (namawiając mnie na wizytę u psychiatry) mówiła, że niektóre kobiety są po naturalnym zmasakrowane bardziej niż po cc. Moim zdaniem, jeżeli czujesz że to dla Ciebie najlepsze wyjście to tak zrób (ewentualnie poszukaj prywatne szpitala do naturalnego). Co do ubranek, ja kupowałam wszystko od 62 cm w górę. Miałam kilka 56 ale ich nie ubrałam - po pierwsze były za małe a po drugie jak się nie ma wprawy to nieco większe ubiera się łatwiej:) Nasz bobas urodził się w połowie kwietnia i miałam dla niej ciepłe (pluszowe) śpiochy (można pajaca, chyba są na wyprzedaży w smyku teraz) i polarek... śpiochy ubrałam raz a polarek kilka. Moja rada - nie kupuj za dużo, w dzisiejszych czasach wszystko jest pod ręką w razie czego wyślesz męża albo zamówisz w necie :) Natomiast coś mega przydatnego to duży (120x120) muślinowy kocyk. przydał się do okrywania dziecka latem, ścielenia na przewijaku u lekarza, osłaniania wózka i nosidełka od słońca, okrywaniu siebie przy karmieniu cycem itd.
Super że wszystko dobrze! Ja patrząc na mojego 10-miesięcznego szkraba czasem nie wierzę, że ten mały człowiek to moja córka :) Co do cc... jak pewnie czytałaś też biłam się z myślami. Finalnie okazało się, że mamy położenie pośladkowe więc będzie cc choć papier od psychiatry też miałam w kieszeni - przez mój lęk przed porodem ale i tak czułam się dziwnie bo jak to cc? przecież to nie poród! Potem okazało się, że dobrze że miałam ten papierek bo podobno (w zależności na jaki personel się trafi) próbują odwrócić bobasa żeby był naturalny. U nas Mała była owienięta pępowiną więc kto wie co by to było. CC nie żałuję, czasem coś mi doskwiera ale skąd mam pewność że po naturalnym wszystko byłoby ok? Sama moja położna (namawiając mnie na wizytę u psychiatry) mówiła, że niektóre kobiety są po naturalnym zmasakrowane bardziej niż po cc. Moim zdaniem, jeżeli czujesz że to dla Ciebie najlepsze wyjście to tak zrób (ewentualnie poszukaj prywatne szpitala do naturalnego). Co do ubranek, ja kupowałam wszystko od 62 cm w górę. Miałam kilka 56 ale ich nie ubrałam - po pierwsze były za małe a po drugie jak się nie ma wprawy to nieco większe ubiera się łatwiej:) Nasz bobas urodził się w połowie kwietnia i miałam dla niej ciepłe (pluszowe) śpiochy (można pajaca, chyba są na wyprzedaży w smyku teraz) i polarek... śpiochy ubrałam raz a polarek kilka. Moja rada - nie kupuj za dużo, w dzisiejszych czasach wszystko jest pod ręką w razie czego wyślesz męża albo zamówisz w necie :) Natomiast coś mega przydatnego to duży (120x120) muślinowy kocyk. przydał się do okrywania dziecka latem, ścielenia na przewijaku u lekarza, osłaniania wózka i nosidełka od słońca, okrywaniu siebie przy karmieniu cycem itd.
Cieszę się że u Was wszystko dobrze Co do ubranek, to zależy od wielkości dziecka. Ja miałam mnóstwo ciuchów od rozmiaru 50 A i tak szybko dokupowalam 44 dla mojej kruszynki. Najdłużej uzywalismy rozmiaru 56 właśnie. Później to średnio co miesiąc rozmiar w górę. Na wiosnę napewno przydadzą się body z długim i krótkim rękawem. Półśpiochy, pajace i kombinezon pluszowy, nie taki typowo na zimę. Czapeczki tylko wiązane, bo pokreci kilka razy głową w wózku i uszy odkryte. Kombinezon kup większy bo łatwiej będzie się zakladalo i wystarczy na dłużej. Spokojnie możesz z tym poczekać do porodu moim zdaniem. Co do wyboru cc to olej swoje wyrzuty sumienia. Pomyśl, że robisz to dla swojego i dziecka dobra. Ja na ostatnią chwilę zdecydowałam że chcę cc, właśnie że względu na zdrowie synka