8 DNI!!!
Moja dzisiejsza myśl:
"Może powinnam brzuch zatopić jak marzanne"
Dziecko po kim Ty taka uparta jesteś?
5 DNI!!!
Z cyklu "ach te dzieci! "
1. Na ostatniej wizycie u kuzyna N. Oglądaliśmy filmik nagrany zaraz po narodzinach jego córeczki Madzi. Mała leży na brzuchu mamy.
3 letnia już Madzia ogląda filmik razem z Nami. Po chwili pyta z przejęciem "A dlaczego ona nic nie mówi?"
2. Oglądaliśmy też zdjęcia z czasów kiedy Madzia była jeszcze malutka. Trafiamy na zdjęcie małej ze smokiem. Magda łapie się za głowę i krzyczy "O jaki wstyd, jaki wstyd"
Z cyklu - co u Nas?
Bez zmian.
Skurczę mnie wczoraj znów męczyły, ból jak na okres - dziś również ale nic za tym nie idzie. Mała siedzi w tym swoim apartamencie i mam wrażenie, że ma z Nas niezły ubaw
A ja chciałabym, żeby już była z nami nie musiałabym się o nią więcej martwić.
No i najnormalniej w świcie nie mogę się jej doczekać. Chcę ją zobaczyć, poczuć, przytulić. Tak bardzo jestem ciekawa jak wygląda...
maxi łącze się z Tobą!
Obyśmy jak najkrócej musiały czekać!
* przeraża mnie wielkość mojej torby szpitalnej
2 DNI!!!
Dziewczyny boje się!
Za dwa dni termin porodu a u Nas cisza. Boje się, że czeka mnie indukcja!
Boje się bolesnych zastrzyków, kroplówek, baloników, przebicia wód płodowych, MASAŻU SZYJKI!!
AAAAAAAaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!!!!!!!!!!!!
Jeżeli nie urodzę do 14.07 to w poniedziałek muszę i tak pójść do szpitala na obserwację.
Zostały mi 4 dni nadziei...
Sutki macam co 15 minut - ponoć ma to wywołać skurczę.
Dziś zafundowałam sobie tyle ruchu, że będę miała jutro zakwasy
Chyba jeszcze podłogę na kolanach umyje!
Seks odpada - zupełnie nie mam na niego ochoty.
Na dodatek czuje się okropnie, w nocy prawie nie sypiam, pocę się, męczę...
Dziecko błagam zlituj się!!!
My już po terminie i nic nie zapowiada zbliżającego się porodu.
Wczoraj co prawda w końcu wypadł mi czop, ale był biało-żółty - ładny
Ponoć czop zabarwiony krwią zwiastuje poród tuż, tuż...
Miałam stawić się jutro do szpitala na obserwację, ale czym dłużej o tym myślę tym mam ochotę zostać i poczekać chociaż jeszcze jeden dzień w domu...
Ale pewnie pojadę, na pewno będę spokojniejsza jak będziemy pod opieką 24h.
Co Wy byście zrobiły?
Wczoraj wyliczyłam sobie termin z owulacji i ten wypada właśnie na 14.07.
Przestałam już wierzyć, że w ogóle kiedyś urodzę.
Dziś N zażartował, że pewnie nigdy, po prostu mamy sobie dziecko
Zastanawiam się też, że może coś jest nie tak, że może mała chce wyjść a nie może...
Skurcze mam praktycznie codziennie po kilka godzin i nic...
Mam dziś naprawdę podły humor!
Pędzimy na porodówkę.
Jest cala piekna i zdrowiutka!
Gdy tylko wrocimy do domu, pokaze Wam moja malenka
Sara Julia
Gdy tylko znajdę troszkę więcej czasu wszystko Wam opiszę.
ale pamiętam o Was wszystkich cały czas
Hmm... długo się zastanawiałam czy Wam go opisywać. Nie był prosty, ani łatwy.
Użyłabym stwierdzenia, że był dla mnie traumatycznym przeżyciem.
Więc może dziewczyny, które jeszcze nie urodziły... niech nie czytają Ale pamiętajcie też, że każdy poród jest inny i na pewno dla Was będzie tylko kichnięciem.
Wszystko zaczęło się w niedziele 13.07 ok. godz 18. Zaczęłam odczuwać delikatne skurcze, na które na samym początku nie zwróciłam w ogóle uwagi (przecież miałam je praktycznie codziennie) więc moja pierwsza myśl - to na bank znowu skurcze przepowiadające.
Godz 19. skurcze zaczęły być regularne równo co 5 minut, choć nie były jeszcze zbyt bolesne zaczęłam je już wyraźnie odczuwać.
Godz 20. Zaczęło boleć. Dopiero teraz zaczęłam wierzyć, że to już to. Cały czas były regularne powoli z 5 minut zrobiły się 3.
Na spokojnie poszłam się wykąpać, przepakowałam jeszcze z dwa razy torbę. Przy skurczu musiałam już jednak przykucnąć i głęboko oddychać.
Godz 21. Zaczął się męcz - finał, koniecznie chciałam go obejrzeć. Cały czas wydawało mi się, że nie ma się co śpieszyć do szpitala bo przecież i tak urodzę pewnie dopiero jutro i to jeszcze na wieczór. Obejrzeliśmy z N pierwszą połowę o ile można to nazwać oglądaniem... Ja cały czas skakałam na piłce - tylko wtedy nie bolało. N, żeby się nie denerwować zaczął zszywać sobie spodnie
To w sumie N zaczął mnie naciskać, żebyśmy już pojechali bo tam będą wiedzieli jak mi pomóc. W końcu doszło do mnie, że to naprawdę się zaczęło...
Godz 22. Podjechaliśmy pod szpital. Szybko na izbę przyjęć. Lekarz po zbadaniu stwierdza pół cm rozwarcia, że to nie są skurcze porodowe, fałszywy alarm, że tak się zdarza. Jednak na oddział mnie oczywiście przyjmie bo jestem już po terminie.
Więc ja pojechałam windą na oddział, N pojechał do domu. Byłam rozczarowana i zła, że będę musiała zostać w szpitalu jak nic się nie dzieje.W międzyczasie faktycznie skurcze odpuściły...
Na oddziale kolejne badanie, oczywiście potwierdziło się, że nie rodzę, na KTG żadnych skurczy. Położyli mnie do łóżka i kazali pójść spać.
Godz 24. Nie mogłam zasnąć, chciało mi się ryczeć. Znowu poczułam, że skurcze wróciły. Zaczęłam liczyć odstępy między nimi.
Godz 01. Skurcze cały czas były regularne, okropnie bolały, bardzo ciężko mi się leżało na łóżku ale liczyłam dalej - przecież ponoć nie rodziłam
Godz 02. Bolało coraz bardziej nie byłam w stanie już leżeć postanowiłam pochodzić po korytarzu. Skurcze początkowo występowały co 5, 3 i w końcu co 2 minuty.
Godz 02.30 W toalecie odszedł mi czop z krwią (dzień wcześniej też go zauważyłam ale wtedy był czysty i nie w takiej ilości), wtedy byłam pewna, że tym razem to już na 100%
Godz 03. Poszłam do dyżurki położnych. Lekarz po badaniu stwierdza 3 cm rozwarcia, a więc tak zaczęło się. Idziemy na porodówkę!
Na porodówce mnóstwo pytań, nad którymi w ogóle nie mogłam się skupić. Okropnie mnie bolało... A był to dopiero początek. Zadzwoniłam po N, żeby do mnie przyjechał, potrzebowałam jakiegoś oparcia sama nie dawałam rady. Poprosiłam o znieczulenie ale przy 3 cm rozwarcia nie było to możliwe, musiałam poczekać do 5 cm, co było wtedy dla mnie rzeczą nie do wykonania. Nie potrafiłam oddychać przeponą, wtedy bolało mnie jeszcze bardziej. Zaczęłam tak szybko i gwałtownie oddychać, że zaczęłam się hiperwentylować. Ręce i nogi zaczęły mi drętwieć i mrowić. Zaczął mi drętwieć też język. Położna uczyła mnie cały czas oddychać i tłumaczyła, że w ten sposób nie dotleniam dzidziusia.
Godz 04. Przyjechał N, ja już wtedy miałam ochotę umrzeć... W końcu doczekałam się 5 cm rozwarcia. Dali mi do podpisania zgodę na znieczulenie i ankietę do wypełnienia. W końcu przyszedł anestezjolog. Oczywiście rodzaj podania tego znieczulenia również mnie przerażał, ale wtedy już nic się nie liczyło, pragnęłam tylko żeby przestało mnie boleć...
Znieczulenie nie bolało, lekko ukuło. Miało zacząć działać po pół godzinie i tak też się stało. Czułam, że jestem w raju, czułam że mam skurcze ale zupełnie nie czułam bólu, prawie zasypiałam. N był cały czas ze mną...
c.d.n
Wiadomość wyedytowana przez autora 19 lipca 2014, 19:44
Po ok. 2 godzinach (może trochę mniej) znieczulenie zaczęło powoli puszczać. Pamiętam dokładnie z jakim przerażeniem spojrzałam na N i błagającym tonem prosiłam go, żeby nie pozwolił, aby przestało działać, że na pewno tego nie przeżyje...
Pani doktor przyszła zobaczyć zapis KTG - powiedziała, że jeżeli rozwarcie nie jest jeszcze duże będą mogli podać mi więcej znieczulenia, ale muszę poczekać na obchód (ok. pół godziny) wtedy lekarz mnie zbada i podejmie decyzję.
Czas dłużył mi się miłosiernie, ból był okropny, N parę razy wyszedł z sali (powiedział mi później że robiło mu się słabo jak widział jak się męczę). Błagałam go, żeby mnie zabił albo znalazł kogoś kto może podać mi to znieczulenie, cały czas bałam się też, że już jest za późno...
Doczekałam się w końcu badania, które swoją drogą bolało równie mocno. No i te słowa, które wtedy usłyszałam "8, 9 cm - nie dajemy już znieczulenia"
Położna radziła mi wstać z łóżka i pochodzić, przy skurczu miałam kucać trzymając się łóżka. Choć bolało mnie okropnie faktycznie lepiej było gdy mogłam spacerować. Dziewczyny jak będziecie miały możliwość wstawajcie - mi było naprawdę dużo lepiej.
Akcja była bardzo wolna, zdaniem położnej skurcze były słabiutkie. Czego do tej pory nie mogę zrozumieć i nie jestem w stanie wyobrazić sobie silnych skurczów, skoro byłam pewna, że za moment umrę i w tamtym momencie naprawdę wydawało mi się to najlepszym rozwiązaniem.
Strasznie bałam się, że zrobię kupę (nie zrobili mi wcześniej lewatywy, czego okropnie żałuje). Położna cały czas mówiła mi, żebym się tym nie przejmowała, że jak tak się stanie to nic, ale ja miałam przez to straszną blokadę.
W końcu podjęli decyzję o podaniu kroplówki z oksytocyną - nie chciałam jej bardzo się bałam, wiedziałam że po niej skurczę będą jeszcze mocniejsze a jak dla mnie to co czułam to był absolutny szczyt bólu... Był moment, że byłam pewna że nie wytrzymam że za chwilę zemdleje - przelewałam się N przez ręce, ale dzielnie walczyłam dalej
Wody same mi nie odeszły więc kolejnym krokiem było ich przebicie, to nic nie boli ale badanie temu towarzyszące taaaak!!!
Miałam już prawie 10 cm rozwarcia, ale szyjka uparcie z jeden strony nie chciała się rozejść do końca. Błagałam, żeby odłączyli mi tą kroplówkę i podali znieczulenie - ale błagać to ja sobie mogłam... Zaczęłam krzyczeć pierwszy raz w głos (przed porodem byłam pewna, że na pewno do tego nie dojdzie, że bez przesady, że można zagryźć zęby i wytrzymać - haha śmieszne - takiego bólu po prostu nie znałam)
Chciałam wstać z łóżka - w końcu mi pozwolili... Mogłam chodzić tylko koło łóżka cały czas miałam podłączoną kroplówkę. Położna kazała mi robić to samo co wcześniej, podczas skurczu kucać i zwieszać pupę jak najniżej, bałam się że pęknę to takie dziwne uczucie gdy czułam głowę małej w swojej miednicy byłam pewna, że po prostu zaraz mnie rozerwie.
Wtedy bardzo pomógł mi N, jego słowa "przyj" brzmiały zupełnie inaczej niż słowa położnej, której miałam już po dziurki w nosie.
Parłam, udało się, wtedy położna powiedziała, że widzi główkę i żebym prędko weszła na fotel. Idąc w jego kierunku, czułam główkę małej między nogami...
c.d.n
Potem akcja potoczyła się już bardzo szybko.
N cały czas powtarza mi, że chyba nigdy nie zapomni tego zdziwienia na mojej twarzy, że to już. Położna powiedziała, że w razie potrzeby mnie natnie, ale może uda się tego uniknąć. Zdążyłam powiedzieć, że wole żeby mnie nacięła niż żebym miała sama pęknąć i niestety przy pierwszym parciu mała wyskoczyła nie samą główką tylko od razu do połowy ramion...
Popękałam i to dość sporo
Razem z nią wypadła prawie cała pępowina. Nie wiedziałam, że coś jest nie tak. Ocucił mnie krzyk położnej "Nie przyj - oddychaj" i jej komentarz pod nosem "Jezus Maria" Spojrzałam na nią i zobaczyłam, że jest lekko przerażona całą tą sytuacją.
Nie trwało to jednak długo bo za moment mała wyskoczyła cała. N przeciął pępowinę. Nic jej się nie stało. Była piękna i zdrowiutka. Położyli mi ją od razu na brzuchu i oboje z N zaczęliśmy płakać.
Przywitała mnie też pierwszą kupką na ramieniu
Skurcze od razu odpuściły
Za moment urodziłam też łożysko, całkowicie bezboleśnie.
Leżałam tak z małą na brzuchu, nie mogąc uwierzyć, że to się naprawdę dzieje...
Pani doktor w tym samym czasie zaczęła mnie zszywać.
Na szczęście popękałam tylko z zewnątrz (ale do tej pory nie mogę pogodzić się z tym, że nie zostałam po prostu nacięta). Szycie trwało dość długo.
[Bałam się tam zajrzeć, ale udało się jest luksus ]
Po wszystkim zostaliśmy na sali w trójkę przez dwie godziny.
Ponoć tak jest, że z czasem się o wszystkim zapomina... Nie wiem, na razie nie jestem w stanie. Owszem chcę mieć drugie dziecko ale choćby nie wiem co urodzę je tylko przez cc.
Pierwszej nocy nie mogłam spać, gdy tylko zasypiałam śnił mi się poród. Paranoja!
Ale porody są różne...
Leżałam na sali z dwiema babeczkami.
Jedna przyjechała do szpitala dopiero gdy miała 8 cm rozwarcia i urodziła w dwie godziny.
Drugiej samej proponowali znieczulenie ale ona stwierdziła, że spokojnie wytrzyma
Ufff... Koniec
ale duzy brzucholek :) niezle
Czekam z niecierpliwością :) Ciekawe Ty czy Maxi pierwsza :)
ale piękny brzusio :)
scigamy sie teraz....
Ona sobie wybrała datę, tylko jeszcze nie wiesz jaką :D
Super brzuszek :)
Piękny brzuszek :) i coraz bliżej i bliżej :)
Piękny brzuszek :) i coraz bliżej i bliżej :)
cudny cudny brzuszek :) nie topimy :)
Trzymam kciuki :)
Wszyscy mi mówią że te ostatnie tygodnie ciazy są najgorsze. Czas się dłuży jak długi i po Twoich wpisach widzę że to prawda! :D ale jeszcze kilka dni... Trzymam kciuki żeby Sara urodziła się do terminu i żebyście nie musieli zbyt długo wiecej na nią czekac :-*
wyjdzie w dogodnym momencie dla samej siebie :) natura wie co robi ;) trzymam kciuki i CIERPLIWOSCI mamuska ! :****** ps:ale i tak sie nie mgoe doczekac Twojego rozpakowania hihi
SZczęśliwego rozwiązania :)
Z każdym dniem czekam na informacje, że jesteś już rozpakowana :) Brzuszek niesamowity!
przypomniAŁ MI SIĘ MÓJ poród AŁĆ!