Mąż mówi, że boi się cieszyć. Tak więc oboje czekamy na dobre wieści z laboratorium 
            
 Mąż mówi, że boi się cieszyć. Tak więc oboje czekamy na dobre wieści z laboratorium 
            
 W weekend jedziemy na SUMMER CARS PARTY i chyba cała nasza paczka się dowie dość wcześnie o naszym szczęściu 
 Przed chwilą dzwoniłam do małża z informacją, że tak jednak jesteśmy w ciąży 
 Ten jego krzyk w słuchawkę i najsłodsze kocham Cię, pogadamy w domu 
            
 Następną machnę gdzieś za tydzień, co by zobaczyć jakiś bardziej spektakularny wynik 
            
 Piersi bolą mniej, ale dalej są mega wrażliwe na dotyk. Jestem też non stop senna. Póki co cieszę się z mojego stanu, czasami tylko leciutko stresuję się, żeby wszystko było ok 
Co do mojego poprzedniego wpisu, doszłam do wniosku, że jakoś sobie poradzę. W ostateczności zrobię komuś mega świństwo i się zatrudnię gdziekolwiek. Będę pracowała jak długo dam radę, a potem...cóż...życie. Jestem tylko człowiekiem, potrzebuję jakiejkolwiek stabilizacji aby móc spokojnie cieszyć się tym wspaniałym stanem. Nie oszukujmy się, ale pieniędzy też do tego potrzebuję. Nie bylibyśmy w stanie na spokojnie żyć z jednej wypłaty, mając na głowie przygotowywanie się do przyjęcia na świecie małej istotki i cóż...mając jakieś tam zobowiązania finansowe. Mam nadzieje, że wszystko będzie ok
            
 A tak to na myśl o pierwszym USG zamiast się cieszyć to się panicznie boję...
            
Nasz maluch
 Serduszko bije jak należy 
 Najbardziej mnie rozczuliła...malutka pępowina 
 
            Miałam nadzieję, że czas zwolni w ciąży. A tu dupa. Zapieprza tak samo. Dopiero co robiłam test ciążowy, a minął już miesiąc. Wydłużyłam sobie urlop do 9 października. Teoretycznie powinnam przed wizytą na której chce już brać L4(12/10) iść jeszcze 3 razy do pracy. Ale nie widzę tego. Mam całe dnie wyjęte z życiorysu. Większość dni wygląda tak samo, niby jest ok, aż tu nagle nie wiadomo dlaczego łapią mnie mdłości, ogólne osłabienie i nie mogę nic ponad leżenie. Czasami wystarczy, że nie dopilnuję co do minuty zjedzenia czegoś. Jest taki etap głodu, kiedy aż się rzygać chce. Mój organizm robi przeskok od razu do tego etapu
 Jak tylko czuje głód to mam jakieś 5 minut na zjedzenie czegoś. Jeśli nie to bełt 
 Ale nie ma źle 
 Najprawdopodobniej w przyszłym tygodniu zadzwonię do ginki, że jednak chce L4. Nie będę się męczyć niepotrzebnie. 
            
Aktualnie 10t+5d

Jest coraz lepiej, coraz mniej wymiotuję. Moja waga skacze jak szalona, jednego dnia panikuję bo za dużo przybieram, a po dwóch dniach jest już -3 kg
 Jedyny smuteczek to fakt, że brzuszek coś się czai i nie chce wyskoczyć nawet mała bułeczka nad spojeniem łonowym 
 Codziennie lustruję to moje podbrzusze i nic, zero. Ale byłam na to gotowa z tą moją oponką, że będę musiała poczekać zanim się bobas przebije przez warstwę tłuszczyku 
 Ogólnie wszyscy skaczą wokół mnie jak wokół jajka, czasami jest to przyjemne, ale bywają chwile affff...że nie mogę podnieść worka żwirku dla kota bo raban jakbym co najmniej chciała nosić 25 kg worek cementu 
 Wizyty u teściów są męczące, teściowa zastawia stół jak dla małego hipopotamka 
 Przychodzimy na kawę, a tam śledzie, sałatki, szynki, ciastka i na dokładkę dostaję koszyk owoców na kolana 
 Za niedługo mamy zamiar obwieścić światu dobrą nowinę, czekamy na 13 tydzień 
            

Dziś już po badaniu prenatalnym, Z USG wszystko jest ok
 Za tydzień będą wyniki badań biochemicznych  z krwi. Lekarz powiedział, że jest opcja dość późnego brzuszka ponieważ maluszek jest osadzony głęboko, nawet nie był w stanie zrobić porządnego zdjęcia 3D bo były za duże szumy 
 Ale najważniejsze, że nawet niewyraźnego zobaczyłam go(ją?) w 3D jak macha rączkami, nóżkami i zadziera główkę 
 Są domysły na chłopaka, ale lekarz nie chciał wróżyć z fusów i mówić nic na nawet 75% 
 
            
Prenatalne już w całości można uznać za udane
 Cała ta statystyka i czarna magia wyszła ok. 
            Pierwsza lekarka była...średnia. Dużo kasy, a mało treści w wizytach. Dodatkowo ewidentne naciąganie na wydatki z kosmosu. No to znalazłam lekarza z polecenia na NFZ. Też średni. Mrukliwy, małomówny, ogólnie mało przyjemny. L4 nie da i jeszcze zrobił kazanie takie, że po wyjściu babeczki się na mnie patrzyły jak na wariatkę...Bo się chłopina darł na pół przychodni. O tym jak to naciągają pracodawcy ZUS i powinnam się kłócić o swoje prawa(zwolnienie z obowiązku świadczenia pracy skoro nie jest w stanie mi zapewnić odpowiedniego stanowiska pracy)...bo co mi pracodawca zrobi. "Najwyżej Pani umowy potem nie przedłuży". Tak faktycznie to jest tylko "najwyżej"
 Ale chciał mi zrobić prenatalne to jeszcze na nie poszłam. I teraz koleżanka, która świeżo urodziła poleciła taką lekarkę do której kiedyś chodziłam. Również prywatnie. Zadzwoniłam, spoko ona mi da L4, zaprasza na wizytę bla bla bla. I co? Właśnie wróciłam. Chcesz dać człowieku pieniądze, wciskasz, a lekarz nie chce. Bo skoro Pani już chodzi na NFZ to niech Pani kontynuuje. Po co wydawać pieniądze. Bo tak późno przychodzę. Ale jak co to ona mi L4 pisać będzie. No i babeczka nie chce mi prowadzić ciąży, karze wracać do mruka...I teraz takie robienie z siebie i innych wariata. Ciąże prowadzi lekarz A, L4 pisze lekarz B. Co jeśli A nagle olśni i w połowie L4 od B jednak będzie chciał dać? Masakra. Dodatkowo ten na lekarz na NFZ jest nie ogarnięty. "Zapomina" dać skierowania na mocz i krew, a potem się denerwuje i krzyczy na mnie bo nie mam wyników. I ostatnio znowu mi nie dał skierowania, nawet nie powiedział na kiedy mam umówić kolejną wizytę. Af...Nie wiem co robić, siedzę i beczę.
            
 Dajemy rade, leżymy i odpoczywamy 
            Rozmawiałam z koleżanką z pracy o ewentualnym powrocie, była bardzo zdziwiona. Bo ona po odklejaniu się kosmówki w 10 tygodniu, była już do końca "ciążą zagrożoną" i nikt nawet nie sugerował powrotu do pracy. A mi, po 3 tygodniach od odklejenia się łożyska, plamiącą, z pojawiającymi się bólami a'la miesiączkowymi(skurczowymi), z krwiakiem, posądza się o próby wyłudzenia zwolnienia lekarskiego w zmowie z pracodawcą, który zrzuca swoje obowiązki na ZUS. Jak tak można?! Czy ten facet ma pojęcie w jaki stres mnie wpędza?! Od kilku godzin nie myślę o niczym innym tylko o tym, czy za tydzień nie będę popierniczała z paletą po sklepie. Pomimo, że jeszcze w sobotę miałam całodzienne brązowe plamienie po zejściu po schodach i wpuszczeniu kuriera. PO 2 MINUTACH MINIMALNEGO WYSIŁKU, a co będzie po 8h regularnej fizycznej pracy?
 
            Szkoda, że stara krowa nie pomyśli, że brak diagnostyki dla mojej Dosi może się skończyć tragicznie...
 Wczoraj miałam nieprzespaną noc z powodu bólu zęba, a dziś mimo zmęczenia po przespaniu kilku godzin, obudziłam się o 4 i ni hu hu. Za to kilku godzinne leżenie zaowocowało pierwszymi 100% odczuciami Dosi 
 O ile wcześniej nie byłam pewna, tak teraz na pewno czułam fikołki naszej córci 
 Nie powiem, trochę ją pobujaliśmy (męskie sposoby na bezsenność 
), ale po przytulankach nawet mąż czuł na dłoni, że "burczy Ci w brzuchu" 
A tak się zaczynamy toczyć

            
				
								
				
				
			
Jak bym czytalą o sobie, u Nas identycznie strach, który nie pozwala na radość:). Trzeba myśleć pozytywnie!!