Wieczorem odmawiałam Nowennę Pompejańską (dzień 2) i normalnie płakałam przy rozważaniach.
Jakieś dziwne hormony mną żądzą.
Wolę jednak cieszyć się bez powodu niż się dołować. Staranka przede mną. Na pewno będzie miłooooo
Ogólnie humor cały czas mi dopisuję. Czuję się na tym forum jak w gronie przyjaciółek. Każdy wpis sprawia mi radość, podobnie jak pozytywne testy ciążowe dziewczyn. Kiedyś nie potrafiłabym się z tego cieszyć. Wiele rzeczy zmienia się we mnie na dobre. Nadal zależy mi na dziecku, ale potrafię przystanąć, powiedzieć sobie: "spokojnie, nie goń, pomyśl, nie stresuj się, wszystko przyjdzie w swoim czasie". Taki luz psychiczny jest nieoceniony. Jestem na urlopie wychowawczym, codziennie zajmuję się moją kochaną córeczką, leczę się i nie powinnam tak gonić, czekać aż czas przyspieszy. On i tak za szybko nam ucieka.
Może ten wewnętrzny spokój zawdzięczam modlitwie? Dziś mój 8 dzień nowenny. Lubię ją odmawiać i to taki czas dla mnie.
Jeśli chodzi o cykl to układa się jak poprzednie. Dwa dni z rzędu wyszedł mi pozytywny test owulacyjny, śluz ładny co pewnie zawdzięczam wiesiołkowi i napojowi z lnem. Jutro będzie dzień, w którym przesądzą się losy mojego cyklu. Temperatura wzrośnie albo spadnie. Jeśli wzrośnie to będę miała pewność że owu była, a jeśli spadnie jak w poprzednich cyklach to będę wiedziała, że owu nie było. Poza tym mam wizytę u ginekologa.
Trochę się boję, że jak znów nie będę miała owulacji troszkę się załamię i mój dobry nastrój zniknie...
Poza tym znów mam dużo bakterii w moczu. Tym razem nie e coli, a paciorkowca kałowego. Niestety w pochwie nadal bytuję e coli. Czy ja kiedykolwiek pozbędę się tego cholerstwa ech. Pokaże ginowi wyniki i niech daje antybola. Jak trzeba to trzeba i basta!
3 dzień z rzędu serduszkowaliśmy. Normalnie to bym sobie odpuściła, ale byłam dziś na wizycie u ginekologa. W lewym jajniku znajduję się ładny pęcherzyk - 24mm. Teraz wszystko zależy od tego czy pęknie.
Jutrzejsza temperatura pokaże. Pytałam się o to lekarza i nieznaczny skok to oznaka niepękniętego pęcherzyka. Jeśli jutro będzie wyraźny skok to mogę być na 90% pewna, że owulacja była.
Bardzo bym chciała... A więc do jutra.
Nie pamiętam u siebie takiego skoku. Jestem zachwycona. Wczoraj ok godziny 19 czułam takie jakby 4 skurcze w lewym jajniku. Może jajeczko pękało. Wczoraj mąż był naprawdę wykończony, ale dał radę. Od dziś jeszcze żarliwiej będę się modlić o to, aby coś z tego wyszło
Wiadomość wyedytowana przez autora 22 czerwca 2016, 09:42
6dpo a ja biorę antybiotyk na bakterie w moczu i jestem chora (gorączka, łamanie w kościach). Nawet jeśli doszło do owulacji i zapłodnienia to czy w takich warunkach jajeczko może się zagnieździć? Marne szanse.
Nie ma sensu testować, nie ma sensu już nic...
Pojechałam dziś na badania TSH, prolaktyny i progesteronu. W sumie już dziś będzie można określić czy owulacja w ogóle była. No ale dlaczego miałoby nie być skoro temperatura ładnie podskoczyła? Niektóre dziewczyny sądzą, że wynik proga w 7-8dpo to wskazówka dotycząca ciąży. Moim zdaniem nie powinno się tak tego interpretować. Prog skaczę sobie w ciągu dnia więc trzeba byłoby go badać kilka razy by trafić na tą maksymalną wartość.
Ostatnio progesteron miałam w granicach 13. Teraz zadowoliłby mnie wynik ok 20. Na to liczę i inaczej być nie może.
Wyniki popołudniu...
Wiadomość wyedytowana przez autora 29 czerwca 2016, 13:55
Nie czuję nic specjalnie nowego. Piersi bolą i to dość dokuczliwe. Śluzu też nawet sporo. Myślałam, że takie objawy w poprzednim cyklu dawał duphaston, a się okazuję, że bez niego mam podobnie silne odczucia. Poza tym dziś czuję jajniki, ale może dlatego, że daję sobie w kość dziś. Jutro wybieram się na zakupy a w weekend na wakacje do mamy. Nie mogę się doczekać. Najgorsze dni spędzę tam. Będę miała zajęcie i może przestanę myśleć o staraniach choć na chwilę.
Kusi mnie aby jutro zatestować, ale wiem, że zepsuję sobie cały dzień. Pewnie stracę całą nadzieję. Przecież 10dpo to może być jeszcze za wcześnie na test.
Znowu spadek temperatury. Jeszcze tak dziwnego wykresu nie miałam. Raczej nie liczę już na cud. Jakby doszło do zagnieżdżenia to temperatura utrzymałaby się na stałym poziomie.
Dla potwierdzenia zrobiłam ten test. Oczywiście negatywny.
Mam tego cholernie dość...
Nie mogłam spać. Nie chciałam robić testu, ale boję się, że jeśli byłabym w ciąży te leki które biorę, a przede wszystkim Uro Vaxom, mogłyby zaszkodzić maleństwu.
Test o czułości 10 znów wyszedł negatywny. Oglądałam ten test z każdej strony i tak bardzo chciałam ujrzeć tam drugą kreskę, że chyba ją dojrzałam. Dziś drugi dzień po ostatnim spadku temperatury. Może dopiero wtedy było zagnieżdżenie i na test za wcześnie?
W ciąży w córką test wyszedł mi dopiero w dniu spodziewanej @ i ta kreska była naprawdę bladziutka.
No nic, nadzieją matką głupich... czekam dalej.
Wczoraj był termin miesiączki. Nie przyszła. Temperatura trochę wzrosła i przez ten jeden dzień chodziłam z bananem na twarzy i uwierzyłam w to, że zdarzył się cud. Dziś z samego rana zrobiłam test. No i co? Negatyw (( Temperatura spadła i pojawił się ból miesiączkowy. Dziwne to bo szyjka nadal wysoko i twarda. Cykl mi się przedłużył i myślę, że to wina ziół. Do jasnej cholerci
Już mi brak sił naprawdę. Nie chcę już!! Po prostu nie chcę!
Mało we mnie nadziei i radości ostatnio. To co się dzieję wokół mnie źle wpływa na moje uczucia. W domu jak zwykle tylko śmierć i widmo kolejnej śmierci. To wszystko wisi w powietrzu już tak długo, że wszyscy tym przesiąknęliśmy. Jak tu myśleć o tworzeniu nowego życia?
Dwa tygodnie temu pochowaliśmy dziadka. Teściowa (z glejakiem w głowie) co raz gorzej chodzi i drętwieją jej ręce. Za każdym razem żegna się z nami jakby miała jutra nie dożyć. Mąż nie ma już cierpliwości ani do małej ani do mnie. Jestem ciężką osobą i naprawdę źle ze mną żyć. Jak teściowa była zdrowa to mąż był w stanie nade mną zapanować, rozweselić i rozluźnić atmosferę. Teraz nie ma już do tego sił. W dniu dziadka pokłóciliśmy się tak bardzo, że prawie miał zawał. Ja już coraz częściej wątpię w powodzenie tego małżeństwa. Dla mnie to za dużo. Czuję jak widmo śmierci wisi nad tą rodziną. We własnym domu czuję się źle. Ostatnio jestem tak zmęczona, że nie mam siły wstać z łóżka. Ciągle płaczę i mam myśli samobójcze. Mąż ciągle chodzi przygnębiony, nie umie już ze mną normalnie rozmawiać. Jak tylko zwrócę mu uwagę staję się bardzo gwałtowny, krzyczy i przeklina. Dodatkowo wcale nie ma cierpliwości do małej i też często na nią krzyczy. Mała też czuję się źle. Nie chce chodzić do przedszkola. Za każdym razem gdy ją odwożę to płaczę.
Z każdym dniem coraz bardziej wypieram myśl o posiadaniu drugiego dziecka. Męczy mnie ta sytuacja w domu, męczę się sama, mam jakąś nerwice, denerwuje mnie branie tony tabletek, picia mnóstwa świństw i smród mojego moczu. Pewnie znowu mam kilka tysięcy bakterii i w sumie już mnie to nie obchodzi. Facet od akupunktury stwierdził, że nigdy nie pozbędę się bakterii gdy będę się tak denerwować. No ale jak tu się nie denerwować? Swoją drogą ciekawe jak facet potrafił odczytać to jak się czuję tylko po wyglądzie mojego języka. na pierwszej sesji pokazałam mu go a on: jest Pani bardzo nerwowa i ciągle zmęczona, nie ma na nic ochoty, marzną Pani dłonie i stopy. Szczena mi opadła. Facet zaproponował mi dietę zupową - przez miesiąc tylko zupy. Najpierw stwierdziłam, że nie ma problemu. Przyjechałam do domu i stwierdziłam, że będę musiała zrezygnować z jedynej przyjemności jaka mi została czyli smacznych posiłków, dogadzania sobie kawałkiem czekolady czy garścią orzeszków. O nie! Przez calutki rok piłam różne ziółka, herbatki, brałam szczepionkę, nie piłam alkoholu, piłam ziemię wulkaniczną, brałam ogromne tabletki d-mannozy i g.... z tego wyszło. Jak dieta z zup ma mi pomóc? Dziś jadę na kolejną sesję i wypytam kolesia czy kiedykolwiek będę miała czysty mocz (bez łykania antyboli) i czy ta akupunktura jest w stanie poprawić moje samopoczucie. Po pierwszej sesji czuję się jak trup... Boże czy cokolwiek jest w stanie mi pomóc. Już w sumie nie żądam cudów w postaci dziecka, ale chcę w końcu poczuć przypływ energii i żyć pełnią życia...
Jeszcze jedno. W tym cyklu (z antykoncepcją i HSG) starań nie było. Zdobyłam się na zaledwie jedno serduszko. Ochoty na seks nie mam wcale. Zawsze miałam małe potrzeby, a teraz to już nawet mnie te myśli odrzucają. Co dalej? Otóż sama nie wiem. Jeśli mąż będzie chciał i pęcherzyki urosną po drożnej lewej stronie przystąpimy do IUI. Już do niczego męża zmuszać nie będę. Wydarł się na mnie wczoraj, że dyktuję mu co mam robić, czepiam się szczegółów i dysponuję Jego czasem. Więc... będę brała CLO (pierwszy mój cykl z tym lekiem), pojadę na monitoring i jeśli będzie coś w lewym jajniku to spytam męża czy chcę oddać nasienie. Jeśli nie to odpuszczam na zawsze...
Ciąża zakończyła się w 10 tygodniu (9.09.) poronieniem wywołanym lekami.
Mieliśmy mieć córeczkę - Michalinkę
Wiadomość wyedytowana przez autora 20 stycznia 2018, 17:39
Będę opisywała jak wygląda moja przygoda. Pewnie nie raz będą to suche notatki, ale że nie mam za bardzo z kim o tym rozmawiać to na pewno kilka słów zapisanych tu mi pomoże. O to chodzi by wywalić z siebie wszystko, a nie gnieździć w sobie.
Od jakiegoś czasu strasznie kłócę się z mężem. Te lata nas wykończyły. Tragedie, śmierć, leczenie, niepowodzenia utworzyły ogromna rysę na naszym małżeństwie. Obydwoje doszliśmy do wniosku, że nie zgraliśmy się wcale. Każdy pochodzi z zupełnie innej rodziny, z innymi poglądami na wiele spraw. W sumie aktualnie jedynie co nas łączy to córka. Dla Jej dobra jeszcze tkwimy w tym związku. Ostatnio zaproponowałam mężowi separacje. Musimy osobno odkryć to czego tak naprawdę chcemy i czy chcemy być razem. Czy jeszcze warto?
Ja skupiłam się na leczeniu i szukaniu pracy. W czerwcu kończy mi się urlop wychowawczy i raczej nie chcę wrócić do pracy w szkole. Miałam już dwie rozmowy kwalifikacyjne. Na odpowiedź z jednej czekam, a do drugiej już się dostałam, ale to praca fizyczna... Zresztą co za różnica. Praca to praca, a dziecka być może już nigdy nie będę mieć. Muszę zacząć zarabiać na siebie, stać się niezależna finansowo. Kto wie co przyniesie jutro...
Jest smutek... Brakuję teściowej, brzuszka, tortu, kawy a przede wszystkim radości. Uleciała cała wraz z minionym rokiem. Choroba robi ze mną co chcę. Męczą mnie różne dolegliwości. Jednak nie poddaje się. Jeszcze mam nadzieję, że w przyszłym roku będziemy siedzieć przy tym torcie z maluszkiem na rękach. Każdy będzie zdrowy i radosny...
Z dobrych rzeczy - jakoś z mężem się pogodziliśmy. Mamy jeszcze do siebie pewien dystans, ale rozmawiamy normalnie, spokojnie. Ja pracuję od dwóch dni. Jestem zmęczona bo to praca fizyczna. Dodatkowo stres bo każda praca jest stresująca. Brnę jednak do przodu. Nie mogę siedzieć i użalać się nad sobą. Robię swoje. Ostatnio już nawet nie zaglądam na of. Dobrze mi to robi
A teraz w sekrecie - w niedzielę zgrzeszyłam i wypiłam bardzo słabą kawę (oczywiście niesłodzoną). Aż mi się błogo zrobiło. Nie wiem co najpierw zjem i wypiję jak już skończę leczenie ??!!
A teraz w sekrecie - w niedzielę zgrzeszyłam i wypiłam bardzo słabą kawę (oczywiście niesłodzoną). Aż mi się błogo zrobiło. Nie wiem co najpierw zjem i wypiję jak już skończę leczenie ??!!
Zero wsparcia od męża... Jestem taka samotna i zagubiona. Po kłótni z mężem następuję dni ciszy. Wtedy nie mam nikogo obok z którym mogłabym porozmawiać o całym dniu, o pracy, o zmartwieniach, o pierdołach. Rodzina daleko, przyjaciół brak, współpracownicy to jeszcze obcy mi ludzie. Czasem czuję jakby moje serce obumarło z serduszkiem mojego aniołka i leży teraz w tej małej urnie razem ze szczątkami mojego dziecka. Jak tylko zacznę myśleć o Michalince nie jestem w stanie powstrzymać fali łez, rozpaczy, przeszywającego bólu. Nie raz aż brak mi tchu gdy zatracę się w nim. Mąż nie pyta o nic, nie tuli gdy widzi moje łzy, jest obojętny. Nie dziwię mu się. Przez te lata, a szczególnie po poronieniu dałam mu popalić. Nie jestem łatwą osobą. Mam pewne wyobrażenie świata, pewne ideały. Chciałabym, aby On był inny. Słuchał mnie gdy trzeba, był przy mnie wtedy kiedy trzeba. Mogłabym mu nieba przychylić. Niestety On już nic nie daje z siebie bo może wcześniej chciałam za dużo. Teraz mam tylko siebie i swój świat. Mąż nijak się do niego nie wpisuję. Współczuję sobie, Jemu i mojej córce. Dlaczego taka jestem? Nie mogę być normalna? Zawsze uparta, nieznośna, zgryźliwa...
Wczoraj naostrzyłam porządnie nóż, przyłożyłam do żył... ale jak zwykle nic się nie stało. Nie umiałam tego zrobić. Wsiadłam w auto i pojechałam na cmentarz. Przesiedziałam tam kilka godzin. Po powrocie mąż nie powiedział nic. Nie mam już sił
U mnie sytuacja zmienia się bardzo szybko. Jednego dnia mam ochotę umierać, a drugiego życie się toczy jakby nigdy nic. Jestem bardzo rozchwiana emocjonalnie. Nic dziwnego. Tyle złych rzeczy się wydarzyło i trzeba z tym żyć, jakoś sobie to poukładać w głowie. Do tego choroba która niszczy mój układ nerwowy. Nie jest łatwo.
Wczoraj miałam poważną rozmowę z mężem - kolejną. Wyłożyłam kawę na ławę. Powiedziałam, że nie czuję się tutaj dobrze, nie czuję się dobrze w towarzystwie Jego rodziny. Nic nie daje mi radości (może poza przebywaniem z córką). Podkreśliłam, że potrzebuję wsparcia, rozmowy, czułości, romantyczności, tego, żeby znów się zaczął starać. Tęsknie za dawnym Nim. Niestety wiem, że nie powróci. Jeśli On nie będzie w stanie mi podarować swojej uwagi znajdę kogoś kto mi ją podaruję. Młodsza nie będę. Chcę jeszcze być szczęśliwa. Jak nie z Nim to z kimś innym. Mąż również powiedział czego potrzebuję. Te nasze słowa chyba trafiły tam gdzie miały trafić czyli w głąb naszych serc. Pogodziliśmy się. Jak to określiliśmy po raz ostatni. Każdy musi się postarać by coś z tego wyszło. Jeśli nie to będzie koniec naszego związku. Teraz czas pokaże co z Nami będzie.
Tak trzymać Słońce
bede zaglądać i wspierać. nie daj się choróbskom!
Witaj :) przeczytałam Twój pamiętnik i będę go śledzić z zapartym tchem, bo również męczę się z nawracającym ZUM, ostatnio miałam Streptococcus Agalactiae w moczu :( jestem po końskiej dawce antybiotyków i czekam by robić kontrolny posiew. Co Twój lekarz mówi o staraniach z bakteriami? Bo mi już ręce opadają, zauważyłam też zmiany w cyklu tak jak i Ty, skrócił mi się cykl, brak owulacji, faza lut. bardzo krótka. Trzymam kciuki, żebyś pozbyła się bakterii i ujrzała upragnione dwie kreski.
Nie wiem, którego Ty paciorkowca miałaś, bo mi się przypałętał GBS :( Mam zamiar po kontrolnym posiewie (oczywiście w zależności jaki wyjdzie) iść do gina i niech się wypowie - można się starać czy nie, bo jest wiele historii, gdzie bakterie na czas ciąży i karmienia zupełnie odpuszczają.