Coraz bliżej starań na 100% pełną parą, mąż nastawia się psychicznie na badania, a ja schudłam 1,2kg






Zacznę od początku

wiosną na gospodarstwie pojawiło się sporo nowych mieszkańców, przynajmniej COŚ zapełniło ciszę i pustkę... na gospodarstwie zamieszkała koza, kaczki, gęsi... zaczął się ogrom pracy i mało czasu, codzienny rytuał poranny przy zwierzyńcu, codzienny wieczorny w między czasie praca z mężem na budowie, praca w polu, uprawa pod ziemniaki i zboża, sianokosy itd...
W tym czasie mało myślałam o staraniach... wiadomo gdzieś tam w głowie tliło się pytanie ile jeszcze, czy to już, ale podeszliśmy do tego z mężem na spokojnie.
Nadeszło upalne lato, mąż przestał zabierać mnie na budowę żeby mnie nie przemęczać, a poza tym miał zlecenia które potrafił zrealizować sam. Zostałam w domu i nasunęła się myśl "pójdę do pracy" nie żeby zarobić, ale żeby mieć kontakt z człowiekiem i nie siedzieć samej w domu. Długo szukałam miejsca idealnego. Po wielu latach w handlu na starcie w dorosłość, nie chciałam już do niego wracać ale jednego razu na zakupach poczułam taką fajną atmosferę, pracownicy tacy mili i weseli i chciałam tam pracować, właśnie tego szukałam i właśnie to znalazłam

I stało się!!!!! zobaczyłam II tłuste krechy na teście!
Ale ta historia też wymaga opowiedzenia od początku do końca.....
31 lipiec kolejna miesiączka, kolejny raz się nie udało i stwierdzenie męża: "mamy okazję pofiglować jeszcze więcej" mały uśmieszek i żyjemy dalej.
7 września kolejna miesiączka średnie krwawienie nie wróżące nic złego....
10 września....krwawienie
12 września....krwawienie
15 września..... krwawienie i apteka..... kupiłam test.... coś nie tak z tym krwawieniem..... za mocno, za długo,
16 września... wolne w mojej pracy, miałam jechać na budowę pomóc mężowi z detalami (ja je uwielbiam, mąż ich nienawidzi) zrobiłam rano test dla pewności, że to tylko wydziwiana miesiączka.... mąż odbywał zwierzyniec, a ja ryczałam jak głupia. Zobaczyłam 2 kreseczki, 2 tłuste grube krechy. Pokazałam test mężowi, widziałam uśmieszek i panikę. I co teraz? Jedziemy do szpitala? Tak więc zapakowaliśmy tyłki w auto i szukamy pomocy.
Wizyta: przemiła pani doktor, spokojna, doświadczona, z perfekcyjnym podejściem do pacjentki. Wywiad, badanie, dłuuuuuugie badanie USG i diagnoza "ciąża pozamaciczna" skierowanie na oddział. Mąż w smutku i ze łzami ja zapłakana słowa nie mogłam wydusić, na oddział poszłam sama mąż nie mógł ze mną iść. Na izbie przyjęć badanie HCG wynik: 597
i zostałam położona na oddziale tam kolejna beta wynik 587.... spada.... obserwacja i przygotowanie do operacji usunięcia ciąży. Kolejna beta 455. Decyzja ordynatora, nie tniemy czekamy na rozwój wydarzeń, beta spada więc nie widzi konieczności operacji. JEDNO ALE! gdyby coś się nagle zadziało, od razu lecimy na blok!
Zawisłam w czasoprzestrzeni.... Oczy piekły od łez.... Nie miałam mojego ukochanego obok siebie.... Nie miałam się do kogo przytulić.... Chciałam wyć....
W szpitalu spędziłam 4 dni... bez operacji.... Beta ładnie spadała więc ciąża powinna się sama "wydalić"
Przyjechał po mnie mąż, w końcu mogłam się przytulić, nie pytał o nic, rozumiał, że z czasem mu powiem, wiedział że dopiero teraz emocje opadają, wiedział że MISIA już nie ma i została tylko ryska na sercu.
Wieczorem szczegółowo mu wszystko opowiedziałam, ba nawet wyrysowałam gdzie MIŚ się ulokował, jak to wszystko teraz będzie wyglądać i jakie mamy dalsze plany.
L4 do 3 października, 15 października kontrola, do czasu kontroli badania bety czy spadła do <5....
W pracy poruszenie, wszystkie dziewczyny do mnie dzwoniły, pocieszały i powtarzały "wszystko się ułoży, trzymaj się, czekamy na ciebie"
Wróciłam do pracy w stanie fizycznym dobrym, psychicznym 4/10, nikt nie wypytywał, nie poganiał wiedziały, że jestem po stracie dziecka i chciały mi pomóc jak mogą.
Wizyta kontrolna stan fizyczny: bardzo dobry, stan psychiczny 9/10 bo stres przed wizytą pożarł 1 pkt...
Zmieniłam lekarza prowadzącego na panią, która mnie przyjęła i zdiagnozowała ciążę pozamaciczną, skradła moje serce na tyle, że nie byłam w stanie zaufać już innemu lekarzowi. Po wywiadzie i badaniach jest diagnoza kolejna, zespół policystycznych jajników. I pytanie jaka decyzja.... Staramy się dalej, przerywamy, czy mnożymy że coś się zadzieje bez wysiłku.
Wiadomo decyzja mogła być tylko jedna! STARAMY SIĘ! Walczymy żeby MIŚ do nas wrócił.
Po 2 miesiącach mam wrócić po skierowanie na drożność jajowodów (okolice grudnia)
Dostałam skierowanie do kliniki endokrynologi ginekologicznej, w celu zdiagnozowania PCOS (termin na luty)
Zalecenia:
staramy się, prowadzimy kalendarzyk, mąż bada nasienie,
wspomagacze:
ja- olej z wiesiołka, pregna start DHA, Ovarin
mąż- olej z wiesiołka i supramen
Tak więc projekt MIŚ został odpalony częściowo niewypalony. Zaczynamy kolejne starcie....
Wnioski z ostatnich wydarzeń:
PLUSY:
+ jesteśmy płodni!
+ po 7 latach odzyskałam nadzieję
MINUSY:
- PCOS
- możliwość powtórki z ciąży pozamacicznej
Czekam.... Dalej czekam....
Na @ czekam po ciąży pozamacicznej... Mijają kolejne dni a jej ciągle nie ma...
Zaczęłam znowu prowadzić wykresy, tempka, testy, moje dziwne obserwacje i co? Coś się mega pozmieniało... Przed ciążą tempki na granicy 35,5 po ciąży 36,5.
Zaczynam się zastanawiać na ile jest możliwe zajście w ciążę bez tej pierwszej @ po poronieniu. temperatura z 36,0 urosła do 36,5, był spadek i znowu wzrost, do tego testy ovu, zaczęłam je późno robić ale ewidentnie już jaśniał więc ovu chyba była.
Wieczorami zaczynam za dużo myśleć, układam sobie życie z przyszłym małym MISIEM, wyobrażam sobie jak to będzie, jak wywróci się nasze życie... i widzę że ukochany też myśli. On nigdy nie płacze, ale po tym wszystkim widzę w jego oczach łezki....
Straciliśmy cząsteczkę naszego serduszka... Niby szybko się pozbieraliśmy, ale jednak dalej boli, boli i to bardzo, słyszymy okropną ciszę i pustkę, krzyczy gdy zamykamy oczy, nie daje nam zapomnieć, że to się stało...
No nic... mierzę tempkę dalej jak nic się nie zmieni to we wtorek kupię test i zobaczymy czy coś nie zamieszkało pod serduchem

Dzień zaczął się bardzo wcześnie, o 4:30 zadzwonił telefon, temperatura, jeszcze jedna drzemka i czas wstać. Mąż jeszcze leżaczkuje a ja biorę się za śniadanie. Po śniadaniu szybciutka kawka, buziaczek na pożegnanie i "zobaczymy się po 22 kochanie" Mąż pojechał do pracy, ja zasiadłam przed komputerem i oglądam muminki

Na piecu bulkają ziemniaczki, żeby zwierzyniec miał śniadanko, w łazience pralka cichutko się kręci, koty buszują po całym domu, a ja postanowiłam wylać to co w głowie siedzi.
Cały tydzień w plecy, wczoraj mieliśmy załatwiać sprawy bankowe, a wyszło jak wyszło, że złapał mnie kryzys i przeleżakowaliśmy z mężem cały dzień. Auto u mechanika, też mieliśmy w tym tygodniu się zdecydować co dalej z autem, robimy czy nie, mieliśmy zrobić nowy odchowalnik dla piskląt, ehhhh ciężki ten tydzień.... jak nic idzie zima i dopada nas zimowa chandra. Przyszły tydzień będzie lepszy

W niedzielę zatestuję, choć wiem że zobaczę -, temperatura skacze, w ciele nic się nie dzieje oprócz dziwnego pobolewania podbrzusza, @ od poronienia nie widać i tak mija już prawie 2 miesiąc.
Aaaa i jeszcze muszę zrobić dzisiaj szkolenie szefowej z mojej sytuacji pociążowej, bo ciut spanikowała i zaczęła się martwić więc muszę ją uspokoić

Znikam w wir codziennej pracy i obowiązków


Edit:
wpis o 7:34
edycja: 8:12
Przyszła @


Wiadomość wyedytowana przez autora 4 listopada 2021, 08:13
U mnie dalej bez zmian, cykl się ciągnie chyba kolejny bezowulacyjny, testy ovu cały czas negatywne niby ciemniały i znowu jaśniały ale chyba nic z tego. Do lekarza się nie umówię na grudzień, bo po prostu w grudniu nie pracuje.... no trudno poczekam do stycznia. Owulacja wg ovu była teoretycznie 23.11 w 20 dc ale coś mi się wierzyć nie chce.... idąc tym tokiem rozumowania @ ma przyjść w okolicach 14 no zobaczymy i czekam....
Mąż jest umówiony na badanie nasienia na 13.12 chyba boję się go bardziej niż on.... pakiet wybraliśmy rozszerzony + posiew, cokolwiek to znaczy....
suplementy bierze



Znikam... zajrzę tutaj znowu


29dc
Owulacji nie było, skoku temperatury nie było, @ nie ma a ja? a ja się nakręcam, że może jednak się udało

mam zgagę, i dziwny ćmiący ból piersi, chyba nawet ciutek się podniosły. No ale przecież to może być zapowiedź @
Nie chcę już czekać. Wmówiłam sobie, że skoro raz się udało (niepowodzeniem) to teraz szybko uda się drugi raz i lada moment zobaczę 2 kreseczki, później bijące serduszko i małego kropka. I chyba po raz kolejny oszukałam sama siebie, tak nie musi być.... Udało się po 7 latach to dlaczego teraz nie miało by to tyle trwać? Przeraża mnie myśl, że znowu mogę czekać kilka lat na moje maleństwo, że mogę się go nigdy nie doczekać.... Ile jeszcze zostało mi czekania? Ile bitew muszę jeszcze przegrać, żeby wygrać wojnę? Czy będzie mi dane doczekać małego szczęścia?
Mąż w pracy, zwierzaczki niezadowolone z pogody i braku zielonej świeżej trwaki, letnie maleństwa wcale już maleństwami nie są





A ja przygotowuję się do pracy


A jeszcze muszę zahaczyć o aptekę, kończy mi się olej z wiesiołka a przy okazji chyba kupię wywoływacza @, może jak siknę na test to ona w końcu przyjdzie? Nie będzie mi smutno, nie tak jak teraz.... wtedy będę miała nowy cykl, reset, i może kolejny cykl już z owulacją?
No dobra zmykam ogarniać się do pracy


Mąż po badaniu, poszło lepiej niż się spodziewałam. Wyniki nasienia jutro a posiew za ok tydzień.
40dc @ brak i krótka historia testów ciążowych..... Poddaję się.... Jestem nietestowna

[url=https://naforum.za..... zdjęcie usunięte
Wiadomość wyedytowana przez autora 20 grudnia 2021, 00:16
Mąż pojechał do pracy, a ja wzięłam się za czytanie....
Wczoraj dostaliśmy wyniki badań nasienia, nie są najlepsze.....
Mąż się przejął kiepskim wynikiem nie tyle samymi numerkami w pozycji wynik jak samom adnotacją "silnie obniżone parametry koncentracji, ruchliwości, żywotności i morfologi plemników w badanym materiale"
Ja udawałam że mnie to nie rusza i nie dałam po sobie poznać że jednak mnie to ruszyło, że jest kolejny problem do rozwiązania..... jakby moich było mało.
Na pocieszenie chciałam męża ponakręcać, poseksić, powygłupiać się...... ale odniosłam wrażenie, że pozbawiłam męża męskości tym badaniem.
Dobiło mnie to...... nie same wyniki..... wyniki da się poprawić (chyba), wystarczy szukać pomocy lekarza, zastosować leczenie, ograniczyć pewne rzeczy, ale da się je poprawić.... dobiło mnie to co się stało z mężem po tym badaniu.... stał się zamknięty i zminy....
KUŹWA!!!!!!!!!!!!!!!! przecież ostatnio się udało!!!!!!! nie jest na 100% bezpłodny!!!!!!!!!!!!!!!! nasienie po prostu jest słabsze!!!!!
Co mam teraz zrobić?
kocham mojego wariata, kocham nad życie. Nie stracił w moich oczach, mamy po prostu kolejny problem do rozwiązania..... chciałam z nim wczoraj o tym porozmawiać ale nie poszło.... chciałam mu dać 2 opcje do wyboru....
"To co misiu? mamy 3 opcje:
1) możemy powtórzyć badanie za 3 miesiące, ale w tym momencie ograniczymy używki, słodycze, kawę i zaczniesz ładnie łykać witaminki razem ze mną i zobaczymy za 3 miesiące czy jest poprawa Albo:
2) umawiam cię do urologa i niech on kieruje tobą dalej ale powtórka nasienia i tak nas czeka....
3) Żyjemy jak dotychczas i liczymy na to że może dzidzia się pojawi już raz się udało "
Oczywiście przekazałam to delikatniej i czulej i odpowiedzi nie dostałam, od razu była zmiana tematu. Nie wiem jak znowu poruszyć ten temat. Nie wiem od czego zacząć, jak się zachować.
Chce mi się ryczeć.....
a tutaj wyniki:
[url=https://naforum.za.... zdjęcie usunięte
Wiadomość wyedytowana przez autora 20 grudnia 2021, 00:17

Mąż udaje że nic się nie stało.... ALE.... stało się, zero seksu bo nie ma ochoty, zero jakiegokolwiek kontaktu cielesnego, unika mnie jak ognia....
Widzę, że go to męczy i boli ale nie chce ze mną o tym porozmawiać. Nie chcę na niego naciskać, nie chcę narzucać tematu.... wiem że sam w końcu powie, albo sam w ciszy przeboleje. Dam mu czas. Kocham mojego wariata, ale mój kochany wariat gdzieś zniknął.....
Boli mnie, rozdziera mnie od środka, chcę krzyczeć, jestem bezradna.... nie chcę pokazywać tego mężowi, chwilowo jakoś się udaje, płaczę w ciszy, krzyczę w ciszy i czekam.....
Linka, Ala dziekuję za słowa pocieszenia, ja wiem że będzie dobrze, wiem że da się to zrobić ale do tego musimy być we dwoje, a chwilowo mąż stał się inną częścią. Dziecko stało się tematem tabu, lekarze i badania stały się słowami klucz do kłótni.....
Skupiam się teraz na rzeczach miłych i przyjemnych, wracam do malowania obrazów


Minęło ponad 7 lat starań o cud
W święta została przełamana upiorna cisza, cierpliwie czekałam, aż mąż sam coś wykrztusi, aż w końcu zażegnamy kryzys..... Oddalaliśmy się od siebie.... żyliśmy jakby ze sobą ale całkiem obok....
Świąt nie obchodziliśmy.... to zostało cicho postanowione zaraz po poronieniu.... Nie chcieliśmy sztucznie udawać szczęścia siedząc przy rodzinnym wigilijnym stole, dzieląc się opłatkiem.... Postanowiliśmy, że te święta spędzimy sami, w spokoju, bez świątecznych emocji, że sami w dwójkę odpoczniemy od tego wszystkiego.... Jednak cisza i kryzys troszkę skomplikował plany.... W wigilię nie wytrzymałam..... zasiadłam do butelki czerwonego wina i zaczęłam pisać list.... Miał być ujściem moich myśli i emocji, list miał zostać spalony. Tak się nie stało... Został w płaczu wykrzyczany mężowi.... Cisza została przełamana, za bardzo mnie to bolało.... Jak już wszystko z siebie wyrzuciłam, to w płaczu zaczął mąż...... Potrzebowaliśmy tej wojny.... Potrzebowaliśmy sobie pokrzyczeć, popłakać i powyrzucać sobie wszystko, żeby nasz związek wrócił na właściwe tory.
Wróciła, miłość, namiętność, nowy plan na życie. Wrócił ten żar, za którym tak cholernie tęskniłam.... Wrócił mój kochany wariat, bez którego życie zaczęło się rozpadać na kawałeczki.
W święta zły czar prysł i znowu było jak dawniej, mąż przywykł do myśli, że badania są kiepskie, ale że da się to naprawić, jest świadomy, że będzie nam cholernie ciężko zajść w ciążę ale nie jest to niemożliwe..... Znowu żyjemy jak gdyby nigdy nic....
Minęły święta, przyszedł nowy rok....
Sylwestra spędziliśmy sami, było nam ciepło, namiętnie a tuż po północy były życzenia..... "Kochanie oby ten rok był ostatnim, jak jesteśmy sami" i tak walczymy dalej....
Dziecko..... nie stało się tematem codziennych rozmów, nie stało się też tematem tabu.... Myślimy o nim, chcemy je ale nie ma już w nas tego napięcia, tej walki i parcia na szkło.... Będzie to będzie a jak nie? to tego jeszcze nie wiemy.... jak na razie walczymy dalej....
W pracy wszystko się układa, minął kolejny miesiąc jak tam pracuję. Czas leci zdecydowanie za szybko.... Mam wrażenie, że pracuję tam dopiero kilka tygodni, wszyscy znają mnie już na tyle dobrze, że wiedzą kiedy coś mnie gryzie, wtedy rozumieją, nie wypytują ale są otwarte na wsparcie i żeby wysłuchać...
14.01 o 10 kolejna wizyta u gina, miała być w grudniu ale moja pani doktor nie przyjmuje, w styczniu też więc idę do innego lekarza, może spojrzy na mój na nasz problem tak jak poprzednia pani doktor... Oby, bo mam już dosyć czekania, mam już dosyć wysłuchiwania, że jestem młoda jeszcze mam czas.... Zostaje mi tego czasu coraz mniej.... Miałam inne plany i marzenia, inaczej miało to wyglądać.... dzisiaj miałam być szczęśliwą mamą minimum dwójki małych łobuzów, a jestem mamą aniołka....
Wiadomość wyedytowana przez autora 7 stycznia 2022, 15:14
Stało się.... Usłyszeliśmy to na co chyba jeszcze nie byliśmy gotowi....
"Z takimi wynikami pani męża i z pani problemem z owulacją jedynym rozwiązaniem może być inwitro"
Nasza droga medyczna dopiero się zaczęła, a już się sprawa rypła....
Szukamy z mężem kliniki leczenia niepłodności, jeszcze tli się we mnie nadzieja taka maleńka, że męża nasienie się poprawi a ja dobrze zareaguję na stymulację i jednak obejdzie się bez IVF. No ale po cichutku też zaczynam się nastawiać na jedyne rozwiązanie jakie nam zostanie...
10 stycznia -> dziwny ból w piersiach i tak jakoś dziwnie mi w środku, kierunek apteka kupiłam test ciążowy a że był pakiet 2 w 1 to kupiłam 2 testy w cenie jednego

sikanie, test zanurzony i zostawiony do przebarwienia a ja wracam robić obiado-kolację, wraca mąż idzie do łazienki i krzyczy że bardzo się cieszy..... już wiedziałam że jest tam.... że w końcu na teście pojawiła się 2 kreseczka....
Przeanalizowałam cały swój listopad, grudzień i styczeń.... Miałam totalnie wywalone na starania... chciałam odpocząć i zacząć leczenie, przecież bez pomocy miało się nie udać więc na nic nie mnożyłam. Plan był że po nowym roku zaczynamy walkę o projekt MIŚ.
Polało się sporo wina (naszego, domowego, czerwonego z jeżyn ) z sąsiadami też nie próżnowałam, tutaj jakieś piwko, tutaj jakaś naleweczka lub drineczek.... Masa chipsów, kebabów i pizzy całe myśli o dziecku przeszły na dalszy plan. Kolejna miesiączka i kolejna, z czasem już przestałam je liczyć i nawet na nie czekać....
W między czasie pojawił się w naszym życiu szczeniak.... Skoro nie mamy dzieci a zawsze chcieliśmy żeby dziecko wychowywało się z psiakiem to czemu by nie kupić chociaż szczeniaka? I tak pojawiła się w naszym domu 3 miesięczna Atuśka (border colie ) wariat jakich mało, wymagająca i w ciągłym ruchu, mądra bestia i częściowo wypełniająca pustkę....
Połączyłam fakty..... okazało się, że sprowadzenie do domu szczeniaka dobrze wpłynęło na mnie i na męża, więcej ruchu, więcej przebywania w ogrodzie, myśli odciągnięte od MISIA bo cała uwaga spadła na szkolenie psiaka.... Po 2 miesiącach od pojawienia się Atusi stało się i czekamy na ludzkie rodzeństwo do naszego pępka świata

Wiadomość wyedytowana przez autora 27 lutego, 12:39
Super efekty! I jaka z Ciebie gospodyni, mąż ma szczęście 😊 Cieszę się, że wracacie do gry, teraz musi być dobrze ✊🏻🍀