Do tej pory mialam ladne 28 dniowe cykle, w porywach gdy bylam chora to 29-30, a tu juz 34 dzien od pierwszego krwawienia po podaniu tabletek na wywolanie poronienia i cisza... Niby wiem że roznie sie czeka czasem 4, czasem 6 a nawet 8 tyg...ale mnie to tak denerwuje takie czekanie bo zaczynam schizowac ze moze cos nie tak...
@ jak nie bylo tak nie ma...warczę na wszystkich dookola i w ogóle bez kija nie podchodź..
W ogóle gin mówiła, że @ po poronieniu moze byc obfita, bo moze sie jeszcze macica oczyszczac, a ja wlasnie widze, ze jest jakas słaba..chyba że się dopiero rozkręca...
Dziś patrzyłam jak moja córka wystepuje na scenie w przedszkolu z okazji Dnia Babci i Dziadka, miałam świeczki w oczach- ona jest tak bystra, taka radosna i taka już...duża...Tak bardzo chciałabym dać jej rodzeństwo- tu na Ziemi...Aniołkowe rodzeństwo juz ma ale chciałabym, zeby miała tez brata/siostrę tutaj na ziemi...Tak bardzo chciałabym...
wlasnie przyszly wyniki P/c przeciw B2 -glikoproteinie-1:
IgG - 0,7 SGU
IgM - 2,7 SMU czyli wyniki ujemne bo zakres ref. wynik uj.<20,
wynik dodat.>20
antykoagulant tocznia-ujemny, p/c przeciw glikoproteinie-ujemne, przeciwciała antykardilipidowe IgM -ujemne a tylko przec.antykard.IgG-wynik granizny wiec chyba bardzo nie powinnam sie martwic co?
Wiadomość wyedytowana przez autora 21 stycznia 2016, 14:29
Jednego dnia myślę, że dam radę, drugiego zalewam się łzami...ale wierzę, że nadejdzie dzień w którym nie będzie łez...chcę w to wierzyć, by patrzeć z nadzieją na lepsze jutro...
Ktoś powie, że przeżywam tak strasznie stratę dziecka, którego nie widziałam, nie przytulałam...ale to było MOJE dziecko, poczęte z ogromnej miłości...Dziecko, któremu chiałam tyle przekazać, które chciałam tyle nauczyć, pokazać mu cały świat, powiedzieć, że najważniejsze to być szczęsliwym i nie krzywdzic innych.. Tak to było moje dziecko, nie jakiś 13-to tygodniowy płod tylko moje ukochane dziecko, które pokochałam z calego serca. Widziałam je na usg, nigdy nie zapomnę tego widoku, moja mała kropeczka machająca maleńkimi rączkami...potem kolejne usg, to było pożegnalne usg...zobaczyłam je..niestety już nie machało do mnie rączkami... Strata dziecka lub jego choroba, to najgorsze co może spotkac matkę... Nie ważne jak się traci dziecko, nieważne w którym tyg ciąży, czy nie ważne ile ono ma wtedy lat... Traci się część swojego życia, część siebie, część swojej miłości i nigdy nie pozostaje sie już takim samym jak kiedyś... Ja nigdy nie zapomnę o moim maleństwie..nawet jesli będziemy mieć kiedyś kolejne dziecko, to ono nie zastąpi mi tego, ktore utraciłam...nie będzie zamiast, będzie kochane, będzie mialo naszą miłość, ale wspomnienia zawsze będą powracać i mysl, że jedno nasze maleństwo patrzy na nas z góry... Juz zawsze 24 czerwca będzie dla mnie dniem, w którym byc może by sie urodzilo moje dziecko...
Kocham Cie mój mały Aniołku, obiecuje,że postaram się być dzielna, żebys nie musiał patrzeć na ciągle płaczącą mamę i żeby twoja siostra miała tutaj na ziemi mamę która będzie dla niej oparciem i ktora bedzie dla niej aktywną mamą a nie taką załamaną i szlochającą...
Wiadomość wyedytowana przez autora 22 stycznia 2016, 14:26
Gdy czyjś but tratuje jej mrowisko
Czemu mi dałeś wiarę w cud,
A potem odebrałeś wszystko?
Nie chcę się skarżyć na swój los,
Choć wiem jak będzie jutro rano (...)"
Edyta Geppert- Zamiast
jednak @ zadomowiła się, więc jest ok. Nowy cykl, nowe możliwości-oczywiscie nie starania, bo narazie nie mozemy, a zreszta i tak narazie nie dalabym rady psychicznie tego udzwignąc.
Staram się codziennie brnąc do przodu. Czasem jest dobrze przez kilka dni, apotem bez powodu nadchodzi płacz, budzi się świadomośc tego co sie stało...
Ostatnio na forum Aniołkowych mam zawrzało bo jedna dziewczyna napisala pare szczerych słów. Nie powiem, mnie trochę też zabolalo, bo poczułam sie wyrodną matką, bo nie pochowałam swojego dziecka-choc chciałam, bo straciłam ciąże w 13 tyg a nie tak jak ona zaawansowaną, no i 3,5 tyg po był pierwszy sex, a ona nie mogła pojąc jak mozna tak szybko odzyskac na to ochotę. Kiedyś pewnie wkurzylabym się, zamknęła swoje wpisy na forum i tyle, ale może to brzmi górnolotnie, ale ja teraz jestem już innym człowiekiem-inaczej patzre na wszystko wokół... W sumie o rozmiem ją-trochę... PO PIERWSZE:Ja nie wiem co czuła tracąc juz duże dziecko i nigdy nie chcę się tego dowiedzieć, a i ona nie ma pojęcia jak to jest spędzić noc na płaczu ze świadomością że masz w brzuchu swoje dziecko a ono juz nie żyje i nie mozesz nic zrobic zeby bylo inaczej, że na drugi dzien masz stawic sie w szpitalu żeby poronic to dziecko, że patrzysz jak wychodzą z ciebie strzepy tkanek twojego dziecka, ze lezysz na sali roniąc dziecko a obok twojego łózka lezy ciężarna, podłączona do ktg i słuchasz tego slicznego bicia serduszka jej dziecka, przełykając swoje łzy i pytając Boga dlaczego zabrał moje dziecko do siebie...! PO DRUGIE: Co do pochówku też już pisalam: Na początku myslalam że nie dam rady pochowac, ze nie znajde sił na widok małej trumienki, że to wszystko jest juz ponad moje sily, ale potem zmienilam zdanie, dotarlo do nie ze tak się nie da, że to moje dziecko, że musze zrobic wszystko, żeby było tak jak trzeba. Otumaniona lekami przeciwbólowymi i na uspokojenie, po kilku godzinah mega mocnych skurczy, krwawiąc okropnie, było grubo po godz.23, doczłapałam się do wc, zrobilam siku i poczułam dziwne parcie, dostałam drgawek i wtym samym momencie ...zemdlałam...tak mówią pielęgniarki, jak sie ocknęłam tylko miaam silę pociagnąc sznurek z dzwonkiem...nie potrafilam nic powiedziec, nie mialam sily wstac..z głowy leciała mi krew bo ja sobie rozwalilam, one mnie szybko na wózek i wioza taką półprzytomną na tomografie glowy, nawet nie zdąrzyłam im powiedziec zeby sprawdzily czy nic w toalecie nie ma...nie mialam sily zeby cokolwiek powiedziec...potem juz nie pozwolono mi wstawac tylko dostałam basen i bylam zadowolona bo myslalam ze bedzie łatwiej mi złapać moje maleństwo...ale to chyba jednak stalo się wtedy w wc...No i pytanie coz ja mam teraz zrobic...obwiniac się całe zycie że to stalo się w wc...ja i tak mam ogromne pretensje dosiebie, ciagle sie obwiniam, nawet za bardzo nie w iem o co, ale moze jest cos co zle zrobilam...moze to przeze mnie..nie wiem gin mówila ze mojej winy w tym nie bylo, że natura czasem lepiej wie od nas co robic...marne pocieszenie dla mnie. TRZECIA KWESTIA: sex... Pierwszy raz kochalismy się ok. 3,5 tyg po, nie było łatwo podjąc mi ta decyzję, to nie było tak, że wpadłam w sidła pożadania, że juz przeplakalam swoje, ja myslalam , że jak rozpoczniemy ten etap, to moze choc w niewielkim stopniu nasze zycie wróci do pewnej normalnosci...myslilam się, przeplakalam pól nocy wyrzucając sobie ze jestem wyrodną matka bo moje dziecko odeszlo a ja kocham się z męzem jakby nigdy nic...
To wszystko jest bardzo dziwne, te emocje po poronieniu są straszne, od mysli ze moze mojemu malenstwu nie jest tam źle, ze moze ktos sie nim tam opiekuje- po łzy, bunt, żal do Boga i ta ogólną niemoc... Ja nie mam za zle tej dziewczynie jej słów na forum-byla szczera napisała to co mysli i miala do tego prawo, to że niektóre z nas mogły poczuc sie trochę dotknięta, to juz inna kwestia...Ja jak mówilam, zmieniłam się i szkoda mi zycia na zbędne kłotnie, spory..trzeba isc do przodu bez sporów, bo tyle co kazda z nas przeszla udzwignąć to i tak jest nie lada wyzwanie...
Tamten rok źle się kończył, a ten niebardzo zaczyna...mama nadzieję, że potem będzie już tylko lepiej...
Wczoraj 4 godz spędzone na SOR-ze, mój mąż spadł z drabiny, oczywiście jak typowy facet twierdził, że nic mu nie jest ale ja sie uparłam,wpakowałam go do samochodu i zawiozłam do szpitala. I tak od godz.19 do po 23 czekalismy na diagnoze...po badaniach okazalo sie, że mój mąż ma złamaną łopatkę...(a twierdził że nic mu nie jest...). Dzis od rana też jezdzenie i załatwianie dokumentów, w super NFZ ponad 2 godz czekania żeby pani przystawiła tą głupią pieczatkę do refundacji takiego kubraczka do usztywnienia barku i unieruchomienia ręki, ale dzięki temu zaplacilismy za niego 15 a nie 150 zł.
Potem jeszcze rejestracja do poradni ortopedycznej bo za 2 tyg musi byc kontrol...
Powoli oswajam się z mysla ze w czerwcu tego roku nie urodze naszego dziecka...ta myśl boli i to bardzo, ale nie pozostaje mi nic innego jak się z tym pogodzić-bo juz nic nie da się zrobic, czasu się nie cofnie a i tak ja miałam tu niewiele do powiedzenia...To byly szczęliwe 13 tygodni- mimo ze ze strachem, czy będzie dobrze i po pobycie w szpitalu jeszcze większy strach, ale wciąż wtedy była nadzieja i radosć ze rozwija się we mnie nowe zycie. pokochałam to moje maleńkie dziecko i teraz dlatego to tak bardzo boli... Moje małe 5,5 cm szczęścia...nigdy o nim nie zapomnę...
Martwi mnie tez mój dziwny cykl...Przed @ kilka dni palmień potem 4 dni krwawienia i od 4 dni mam brązowe plamienia...Nigdy tak nie miałąm...Miałam zawsze 5-6 dni krwawienia bez żadnych palmien a teraz nie wiem czy martwic się czy nie...
Wiadomość wyedytowana przez autora 30 stycznia 2016, 21:16
nie mogę za bardzo udzielac sie na forum ani robic wpisów do pamietnika bo mi net szwankuje i mnie wyrzuca ze strony.
Poza tym co by nie było nudno, okazało się, że mam...mięsniaka...jakiś duzy cholermnik urósł i mają mi go usuwac. teraz mam czekac na @ i znów usg. Chciałabym, żeby już nie rósł, żeby mi go wycieli bez problemów i zeby juz bylo po i zebym wróciła do domu.
Dlaczego ostatnio spotykają mnie takie złe rzeczy..?! Smutno mi, boję się jak cholera...
Miały być urodzinowe kopniaki od mojego bąbelka...ale ich nie będzie...
Staram się zeby bylo dobrze, ale czasem tak strasznie mi smutno...
I jeszcze ten mięśniak...takie czekanie na to co w koncu zdecydują, jest okropne, bo boje sie jeszcze bardziej iw głowie tysiąc różnych myśli...
Dlaczego ostatnio sie nie układa? Chyba czas najwyzszy zeby juz teraz bylo dobrze!
Boje sie jechac na usg, boje się samego zabiegu, kurde no..
Dziś ten dzien spędzilismy z naszą córką, zrobiliśmy sobie małą wycieczkę i uważam że ten dzien był bardzo udany.
Patrzę na mojego męża i widzę to samo, co 14 lat temu kiedy zadał mi to magiczne pytanie "czy zostanę jego DZIEWCZYNĄ" Może przybyło mu trochę zmarszczek- mi także, może jest już trochę mniej beztroski,a stał się bardziej odpowiedzialny-chyba taka kolej rzeczy, ale kocham go tak samo, a może nawet bardziej. Kłócimy się, a i owszem, ale wiem, że zawsze mogę na niego liczyc, że stanie za mną murem i że razem damy radę ze wszystkim.
Czasem wnerwia mnie tak, że zastanawiam się co ja w nim widziałam, ale zaraz wraca PAMIĘĆ i to wszystko co razem do tej pory przeżyliśmy, nasze wzloty i upadki, dobre i złe chwile, łzy szczęścia i łzy rozpaczy- wszystko RAZEM! 14 lat temu spędzaliśmy swoje pierwsze "ZWIĄZKOWE" walentynki nie mając świadomości, że nam się uda,że zostaniemy małżeństwem, mieliśmy jedynie wiarę w to, że to nastąpi i ....udało się, na szczęście
Dziś rano włączam kompa, a tam super wiadomość: koleżanka której kibicowałam przez całą ciąże- urodzila ślicznego malucha! Dzielna dziewczyna, po bardzo ciężkich przejściach dała radę wziąć się w garść i przebrnęła przez niełatwe 9 ms ciąży! A widok malucha po prostu rozczulający- szkoda, że mój maluch nie urodzi się w czerwcu, bo razem byśmy śmigały z wózkami.. Szkoda...
Nadal kiepsko sie czuję, wyniki morfologii nie bardzo zadowalające ale lepsze niz np miesiac temu, nadal witaminy i żelazo przede wszystkim.
Gin przepisala mi leki mam brac przez 14 dni i zobaczymy co dalej, w miedzyczasie zaczęło mnie cos bolec w prawej pachwinie, taki promieniujący ból, rodzinna dała mi skierowanie na analizę moczu i usg jamy brzusznej i wyszlo ok, żadnych kamieni..a ten ucisk nadal jest...Nie wiem w koncu co z tym mięsniakiem bo raz on był potem 2 tyg pozniej lekarz nic nie widzial...zgłupieć można...
Dziś robiłam badania tarczycowe
TSH- 1,802 (0,55-4,00)
FT3- 5,55 (3,5-6,50)
Ft4- 21,51 (11,5-22,70)
anty-TG- 1,29 (0-4,11)
anty TPO- 0,55 (0- 5,61)
Czyli wyszły dobre..a ja nadal czuję się jak dętka... W ostatnim czasie " zaliczyłam" już usg jamy brzusznej, usg tarczycy, badania (morfologia, mocz) no i marker Ca125..., mam jeszcze skierowanie do neurologa ale poki co to obrzydlo mi juz chodzenie od lekarza do lekarza... W przyszlym tyg mam usg ginekologiczne i kurde boje sie jak cholera, muszę tez zrobic kontrolne usg piersi- miałam zrobic po skonczeniu laktacji, ale wyszlo jak wyszlo i pasuje zrobic niedługo i tez się boję...
Chciałabym, żeby było normalnie, jak przed staraniami i #...
No i podejrzenie polipa endometrialnego...No kurde...czy ciagle musi być cos...?
Kontrol po nastepnej @. Mam wrażenie że mam Dzień świstaka...w kólko tylko kontrole...Ja bym chiała chodzic na kontrole-ale w ciąży...
Cieszę się razem z nimi a jednoczesnie tak cholernie im zazdroszczę...Wiem, że to takie brzydkie uczucie ale nie potrafię tego powstrzymac... Tak bardzo chciaŁabym tak jak one móc cieszyc sie z rosnącego we mnie maleństwa, czuć jego ruchu, czekac na poród itd.
Jeszcze 2 ms i miałabym swoje maleństwo...kurde miałam nie rozpamietywać...tego i tak sie nie da zmienić...
Ciągle coś mi dolega, czasem mam wrażenie że może wpadam w jakąś paranoję, że mi sie tylko wydaje, ale przecież ja dokladnie czuję te objawy.
Zaczęło sie od ogólnego osłabienia, no ale jak to bywa po #, miałam za mało żelaza, więc zaczelam brac witaminy. Potem jednego dnia dopadł mnie ból w lewej skroni, taki silny, pulsujący i cisnienie 135/95 jak dla mnie- niskocisnieniowca to naprawde bylo wysokie.. Potem doszlo jakies odrętwienie w szyi i karku, bol taki punktowy pod obreczą barkową z przodu. Teraz od kilku dni mam jakies punktowe krostki, czasem kłuje mnie w roznych czesciach ciala jakby ktos szpileczki mi wbijał, czasem przechodzi mnie jakies cieplo takie punktowe palące najczęsciej własnie albo ramiona albo pod obrecza barkową-nawet nie umiem tego opisac, tak jakby ktos rozcinał mi skóre-trwa to moze 2-3 sekundy i pojawia się w tym miejscu chwilowy bol ale szybko mija, dzis poczulam jakby ktos nienaturalnie wyginał mi palce u lewej ręki i swędzi mnie skóra, najczesciej na nogach a pod kolanem wyskoczyly mi te czerwone krostki-jakby potówki, ale tylko w zgięciu prawej nogi. Ja juz naparwdę nie wiem czy ja świruję czy co... Czasem budze sie w srodku nocy i boję się czy cos mi groźnego dolega i nie moge zasnąć.. Musze tez brac wit b12 bo po ostatniej morfologii okazalo sie ze potrzebuję.. w poniedzialek wizyta kontrolna u onkologa- w oblizu moich klopotow zdrowotnych az boję sie jechac.. No i po @ znow usg gin...i pomyslec ze przed staraniami nic mi nie dolegalo...a teraz ciagle cos...
Wiadomość wyedytowana przez autora 9 kwietnia 2016, 17:48
cieszę się, ale oczywscie dopadly mnie zwątpienia, czy nic nie przeoczył? Ja nie wiem chyba mi się naprawde na glowe rzuca... Ale nie wiem czemu mi się przytrafiaja rozne rzeczy i np. jak mysle ze jednak wszystko ok, to zaczyna znów sciskac mnie mocno glowa, albo tak jak dzis w sklepie ni z gruszki ni z pietruszki zaczelo bolec mnie pod pachą z boku i do tej pory czuje taka tkliwosc w tym obszarze. Nawet dzis sprawdzalam czy mozna zrobic rtg klatki piersiowej bez skierowania (ale juz wiem ze bez skierowania się nie da) bo nie wiem co by pomyslala moja rodzinna jakbym po raz kolejny przyszla po skierowanie...Może mi naprawdę moje nerwy dają znac o sobie..? Nie wiem... Sprawdzalam dzis ferrytynę- brałam przez miesiąc żelazo i jest co prawda w tej niższej wartosci ale w normie bo mam 16 a norma jest od 10 do 210 i tak się zastanawiam czy dalej supelementowac czy odstawic... W ogole wczoraj wieczoem dopadly mnie klucia prawego jajnika- jak na owulację, na co ja zdebiałam bo wczoraj byl 21 dc...i tak sobie pomyslalam ze jeszcze tylko problemow z jajnikami mi potrzeba, bo myslalam ze juz po owulacji (zawsze byla w 16-17 dc) a tu dzis mega duzo plodnego, bardzo rozciagliwego sluzu..I ja się pytam: o co chodzi..? Czy owulacja mi się tak bardzo przesuneła, czy to juz kolejne omamy z mojej strony... ?