X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki ENDOMETRIOZA. MTHFR, PAI. Determinacja - ivf 🌸
Dodaj do ulubionych
1 2 3 4 5

1 kwietnia, 07:38

„W badanym materiale genetycznym nie wykryto nieprawidłowości liczbowych chromosomowych, ani mutacji o charakterze submikroskopowej delecji/ duplikacji chromosomowej. Analiza chromosomów płci w badanym materiale wykazała płeć męska”.

Chłopiec 💙💔 Genetycznie zdrowy.

Kariotypy oboje mamy prawidłowe, moje KIRy dobre.

Jestem w emocjach, nie wiem co czuje. Dalej nic nie wiem. Myślałam ze cokolwiek wyjdzie w tych badaniach.. za 70% poronień odpowiadają wady genetyczne. A bzdura jak widać, lub ja jestem w 30%.

Nie wiem co się stało, co poszło nie tak, nie mam pomysłu i chyba udam sie do prof J jednak. Może jednak Prograf, a może cukier.

EDIT: chodzę i troche klne. Nie placze. Moja pierwsza reakcja to bylo: k***wa! Co jest ?!
Czasu nie cofne, nie mialam na to wplywu. Uwazam, ze zrobilam wszystko aby bylo dobrze. Obstawiam, ze cos moglo jeszcze pojsc na etapie organogenezy. To nie wychodzi w badaniu gen, a tak tez sie zdarza, nawet w wyższej ciazy. Umowie sie do Jerzakowej, moze cos wymysli extra poza jej slynnym „body pump co drugi dzien”.
Nie zdolowalam sie bo mam znak, ze my jestesmy zdrowi i jesteśmy w stanie mieć zdrowe genetycznie dziecko. I ja jeszcze nie jestem az taka stara. „Stare jajeczka”, „młoda Czeszka” - te myśli juz zegnam.

Wrocimy z krotkiego urlopu, to idziemy na cmenatrz pozegnac naszego Synka 💙
Boże jak to brzmi ..

Chyba się musze dziś napić wina albo piwka, bo moja głowa za dużo już procesuje.

Wiadomość wyedytowana przez autora 1 kwietnia, 11:20

3 kwietnia, 08:30

Ciężko mi z moimi uczuciami i myślami teraz. 😞
I czuje się w tym wszystkim bardzo samotna. Tylko tu znajduje prawdziwe zrozumienie i wsparcie.

Nigdy nie dowiem się co się stało. I naprawdę nie wiem co dalej robić… Nie śpię po nocach przez to, ale już nie mam siły dalej grzebać i analizować.
Mogę dalej iść w badania i środki typu biopsja endometrium, immunoglobuliny, ale czy jest sens? Czy mam na to sile ? Nie mam.
Prof J - już mam stresa, jak przed klasówka z chemii w liceum, czy się przyznawać ze brałam Encorton i czemu nie przyszłam przed ivf.
Docent P - jak leki były zle dobrane i to ich wina to straciłam zaufanie. A może nic nie zmieni bo to nie wina immunologii. Wiec czego ? 🤯

Czekam teraz na okres, mam wykupiona już od tygodnia receptę na Estrofem. Ale bardzo się boje kolejnego transferu i kolejnej ciąży. Bo jak widać to utrzymanie ciąży a nie zajście jest moim największym problemem. Nie wiem czy wbrew temu co zalecają lekarze nie wycofać się z tej imprezy na jakiś czas. „Malo czasu”, „50% to już wady genetyczne w tym wieku”, „może się uda uzyskać chociaż jeden zarodek”. A g***o prawda.

5 kwietnia, 11:13

2 dc.
Myslalam, ze bede miala kilka dni wiecej na decyzje co dalej, ale nie, @ przyszla rowniutko 27 dnia.

Jezeli kolejny transfer w tym miesiacu, to dzis musze wziac Estrofem. Jest duze ryzyko, ze na cyklu naturalnym transfer wypadlby w niedziele, a w niedziele klinika nie pracuje.

Dlaczego mam dylemat? Bo maj i czerwiec z powodow zyciowo - logistycznych na transfer odpadaja. Jakbym nie liczyla i probowala przesuwac, akurat te dni, gdy transfery bylyby prawdopodobne oblozone sa takimi wydarzeniami, na ktorych chce i musze byc. Wazne, poza Waw, zaplanowane od roku. I juz wystarczy, ze cale zycie poki co dostosowalam do staran, nie wyjechalam na swieta, na sylwestra, na narty, cala zime przesiedzialam w mieszkaniu i mam dosc !!!
Wiec albo TERAZ, albo dopiero w lecie.
Tylko po co w takim razie meczylam sie z poronieniem samemu zamiast pojsc na zabieg?
I co z moja endometrioza ? 😭 Albo ciaza, albo sztuczna menopauza na lekach w takich razie do lata.

Wiem jaka jest najlepsza rada, dac sobie czas i spokoj. Czasu srednio mam, spokoju juz nigdy nie osiagne.

Siedze i patrze na ten Estrofem 😖 Rozum mowi - bierz i probuj. Serce mowi - nie, zadbaj o siebie, najlepiej olej to wszystko.
Intuicja ? No wlasnie, co sie z Toba stalo moja intuicjo? Tak bardzo mnie zawiodlas ostatnio, bo mowilas, ze sie uda i bedzie dobrze, wiec moze lepiej, ze teraz milczysz…

Wczoraj nawet na forum analizowalam co robic. Tylko co z tego, jak to musi byc moja decyzja. I miotam sie, nie moglam spac, mialam koszmary ze szukam jakis lekow i jade po nie pociagiem gdzies na polnoc.

Perspektywa staran, transferu, ciazy chyba powinna cieszyc a nie paralizowac…

Maz niepomocny, tylko sie z nim dzisiaj poklocilam o to wszystko bo jak zwykle “nie zna sie”. To moze czas najwyzszy sie poznac skoro ja i tak caly ciezar fizyczny tego shitu biore na siebie.

7 kwietnia, 12:28

Bylismy wczoraj w pieknym miejscu i jest mi troszke lepiej. Troszeczke.
Dlugi spacer ponad 10km, natura i cisza oczyszaja glowe. I mozna chociaz troche przemyslec i przegadac trudne sprawy.
Najlepiej dla mnie to samotnie i w Tatrach, ale tu tez nie moge narzekac ;-) Wiosna w rozkwicie, wodospady. Kilka lat temu bylismy w tym samym miejscu ale zima. Niezle porownanie i baza dla przemyslen widzac jak przyroda budzi sie do zycia, przychodzi wiosna, woda plynie a zycie to nieustanny cykl. Pogadalam w myslach do Naszego Synka, a potem do Meza: “myslisz ze to, ze tak tu wszystko rozkwitlo i jest tak zywo to znak, ze trzeba sie pozegnac i walczyc dalej?” M: “no tak, woda to zycie”.

Wzielam estrofem, w lozku, wieczorem, jedzac paluszki pod koldra i prawie placzac, ale pojde za ciosem. P mi napisal, ze nic nie zmieniamy, wyniki immuno sa dobre. Zobaczymy co powie J w przyszlym tygodniu. Ona jeszcze moze “wstrzymac” ten transfer.

Jak sie teraz nie uda, to robimy przerwe do lata i bedzie to czas 100% dla mnie. Szczerze nie wierze w sukces. Wiara poki co do nikad mnie nie zaprowadzila w tej podrozy. Natomiast jakims cudem mam w sobie resztki sil i dam teraz szanse Kropkowi nr 2.

Zrobie sobie teraz jakis detoks czy cos.. od kawy, glutenu, nabialu. Jutro ide na krzywa sprawdzic co sie zadzialo, gdy mniej sie ruszalam i gorzej jadlam.
I uciekam na Swieta, w jakas ksiazke, w bieganie i w czas z rodzina, byle tylko kilka dni nie myslec o tym wszystkim.

Wesolych Swiat Moje Drogie Staraczki i Przyjaciolki !!!🌱🐣🐰



9b0914e1526e.jpg

Wiadomość wyedytowana przez autora 7 kwietnia, 12:29

10 kwietnia, 14:59

Odpoczęłam w Święta, mało myślałam.

Jednak 2 dni w domu rodzinnym to takie maksimum dla mnie. Moi rodzice wiedza co sie stało, a mimo to, jest to temat tabu. Cisza. Nic. Już tego nie komentuje nawet. Za dużo mam lat, aby sie tym emocjonować.. po prostu wiem czego sie spodziewać, na kogo liczyć, jak sobie radzić. Tutaj nigdy ale to nigdy w życiu nie uslyszalam zwyklego “jak sie czujesz?”. Uczucia nie istnieja, podobnie jak trudne tematy.

W Wielką Sobotą zrobiłam krzywą cukrową i insulinową:
Glukoza:
0 - 80
1 - 116
2- 69
Insulina:
0 - 5,4
1 - 42
2 - 8
Są to wyniki po 3 tygodniach bardzo złego prowadzenia się. Croissant na śniadanie, piwko, paluszki w łóżku, lody. Od 9 marca zajadałam, zażerałam wręcz wszystkie emocje. Więc poza tym, że jest hipoglikemia i ta srodkowa insulina za wysoko skacze, to nie ma sie co na siłe czepiać. Nie są to wyniki tragiczne. To również nie jest główny winowajca moich niepowodzeń. “Nie zabiłam Dziecka cukrem i żarciem” (bo takie pomysły tez miałam).
Potem pobiegałam 6 km z interwałami, poćwiczylam w domu, wieczorem kilometr pływania. I po takich dniach jest mi dobrze 💪

Czeka mnie intensywny tydzień.
Jutro: praca po urlopie, zaczynam dietę przeciezapalną od endodietetyczki z Medicusa, trening biegowy z podbiegiem.
Środa: pilates i pływanie.
Czwartek: prof J rano, wieczorem siłka.
Piątek: klinika i monitoring, po południu szkolenie z pracy.
Sobota: rano bieganie, potem szkolenie, wieczorem basen.
Niedziela: TBC i Stretching.
Dla Męża mamy zamowione pudełka. Motywuje go tez do powrotu do takewondo (kiedys trenowal). Jesli nam sie uda w koncu zostać Rodzicami, to będziemy relatywnie starymi rodzicami. Musimy byc w formie.

Bardzo jestem ciekawa co powie profesor J i czy pozwili na transfer teraz, czy czekamy.

Czy się boję jeśli teraz ? Nie, bo ustawiam swoja głowę, że co będzie to będzie. Biegam, a to pozwala mi przetrwac. Wszystko 🙏.

Wiadomość wyedytowana przez autora 11 kwietnia, 11:55

13 kwietnia, 18:44

Jestem po wizycie. I jestem zadowolona. Obyło się bez pytania skąd miałam Encorton, dlaczego nie stosowałam wszystkich wcześniejszych zaleceń i komentarza, że przychodzę po kolejnej stracie, zamiast leczyć się przed.
Pół godziny analizowała wszystkie moje badania i całą historię, która od czasów ostatniej wizyty u niej wzbogaciła się o kilka nowych wątków. No i tam nie ma podejścia "wszystko jest dobrze, to był przypadek, proszę próbować dalej". Nie twierdzę, że takie podejście jest złe, po prostu nie jest to podejście, które mi "control freakowi" daje spokój. Dlaczego - o tym dalej.

Transferu teraz nie będzie, co mi dało szczere poczucie ulgi. Oczywiście mogłabym zaryzykować na tych samych zaleceniach, licząć, że tym razem coś zaskoczy i się uda. Czuję jednak, że na takie ryzyko mnie teraz w wieku 38 lat, po dwóch niepowodzeniach ciążących po prostu emocjonalnie nie stać. 10 lat temu, z wyższą rezerwą jajnikową, młodym mężem, pewnie bym próbowała. Teraz mam 37 lat, za kilka miesięcy kończę 38, mamy 3 cenne Zarodki, którymi nie chcę grać w ruletkę. Oczywiście nic nie da mi gwarancji, nawet zmiana dawek czy rodzajów leków, ale chcę wykorzystać maks możliwości, które są mi znane, zamiast podchodzić do sprawy jak do obrony karnych na meczu. Bo tak to trochę z mojej perspektywy wygłada po otrzymaniu wyników, że Dziecko było zdrowe i żadne "stare jajeczko" czy zły podział chromosomów nie zawiniły. Ewidentnie stało się COŚ o czym nie wiem, a co pewnie wynika z mojego organizmu. Te plamienia, krwotok, wiem, że są częste, ale ja miałam wrażenie, jakby mój organizm z tą ciążą walczył.
Co jest możliwą przyczyną wg prof J? "Brak odpowiedniego leczenia", "endometrioza wymaga zmodyfikowanego leczenia". Skrzywiła się na Encorton. Nie wnikałam, nie wypytywałam póki co, bo też żadne mądre pytania nie przychodziły mi do głowy. Moje różne wyniki sprzed i w trakcie ciąży były bardzo dobre. Nie ma co zgadywać.

Badania, które zleciła:
- cytokiny Th1/Th2 10-14 dc - 6 tygodniu po poronieniu (zrobię nawet później bo w maju czyli 9 tygodni po, ok 10-15 maja)
- kortyzol, ferrytyna
- prolaktyna 19-22 dc - 12 tyg (tak najlepiej) po poronieniu ale mogę wcześniej z uwagi na wiek i czas -min. 8 tyg - też więc maj
- E2, FSH, LH - 3-5 dc
- przeciwciała anty-Sars-Cov2- IGG plus Western blotting
- Onkopakiet 6 pierwiastków np. zdrowegeny.pl
Te dwa ostatnie to dla mnie nowość.
Mam zrobić jak najszybciej się da (oczywiście uwzględniając ramy czasowe, które podała), potem konsultacja, zalecenia i przygotowanie do criotransferu. I transfer.

Obstawiam, że cytokiny wyjdą złe i że dawka 10 mg encortonu nie jest dla mnie odpowiednia. No ale lekarzem nie jestem. Postanowiłam jej teraz zaufać. Nie mam innego pomysłu, żaden inny lekarz nie ma innego pomysłu poza próbowaniem do skutku i ryzykowaniem moimi Kropkami. A ja w przypadki czy cuda nie wierzę. Tak mam, że 1+1 to musi być 2.

Poza tym jeszcze jedna sprawa. Wczoraj byłam na pierwszej lekcji pływania. Umiem pływać, ale tylko żabką prezesowską, jak się okazało z poważnymi błędami ;) i na grzbiecie stylem też do poprawy. Lekcja była super. Trener mnie bardzo chwalił. Pierwszy raz wypuszczałam bąbelki pod wodą i cieszyłam się jak dziecko. To było wspaniałe 30 minut podczas których moja głowa totalnie wyłączyła się od myślenia o tym, co się stało. Bo jak idę biegać to wiadomo, że wtedy o tym też myślę i to nawet intensywniej. Dobrze jest uczyć się nowych rzeczy i przekraczać swoje granice. No więc kurs ten trwa do połowy czerwca i do tego czasu mam umieć: pływać na grzbiecie perfect, pływać kraulem, skakać do wody (boję się panicznie) i pływać żabką.

Nauczę się więc pływać, przygotuję się fizycznie tak dobrze jak tylko się da, wyciszę się i może nabiorę dystansu do tego co się wydarzyło. Wiosna jest dla mnie.
Czekam na wczesne lato i walczę dalej. Szybko zleci.

Wiadomość wyedytowana przez autora 13 kwietnia, 20:17

22 kwietnia, 07:19

Nic ciekawego u mnie. Intensywny czas, który nie pozwala mi rozmyślać. I dobrze. Nie uważam tego, za ucieczkę, raczej pozwala mi się to zdystansować. Dystans - jest bardzo ważny po takich przejściach i ogólnie w staraniach, a bardzo o niego trudno.
Normalnie potrafię już rozmawiać o tym co się wydarzyło (oczywiście z wybranymi osobami), co jest dużym sukcesem. Wczoraj widziałam się ze znajomą. Nie była na bieżąco, ale o problemach, ivf i planach wiedziała. Sama blisko 10 lat starań, jedno poronienie, więc zawsze normalnie o tym rozmawiałyśmy. Zapytała jak tam starania o dziecko, to powiedziałam, że porażka i co się stało. Normalnie, bez płaczów i histerii, że to mocno przeżyłam, że nie mam już wiary i że tracę do tego siłę, bo jestem zmęczona - fizycznie, psychicznie, finansowo. I to była taka fajna, normalna, pełna zrozumienia i wsparcia rozmowa. Powiedziała, żebym się nie łamała, że to że zaszłam w ciążę jest dobrym prognostykiem i nie ma się co poddawać. Bez jakiegoś dramatycznego współczucia i dramatyzowania. Więc fajnie, zauważyłam, że najbardziej pomaga mi normalizowanie tego. Bez dodawania sobie w postaci przykładowo liczenia, w którym tygodniu ciąży bym teraz była i co by było gdyby. W ciąży już nie jestem, koniec, kropka.
Zawiesiełam czasowo spotkania z psycholog. Miałam 8 do "wyrobienia", ale sama zasugerowała przy 5, że z uwagi na to, że nieźle sobie to wszystko w głowie układam, to te 3 pozostałe zostawmy na czas bliżej powrotu po kolejnego Kropka. Na pewno będzie inaczej niż w styczniu, więc moje lęki dobrze będzie wtedy przegadać. Powiedziała, że po tym jak otwarcie stwierdziłam że "nie jestem w tym momencie gotowa na kolejną ciążę, potrzebuję oddechu, zadbać o siebie, zdystansować się, pogodzić z tym co się stało i pożegnać mentalnie", to jest o mnie spokojna. Że podobno najgorzej nie przerobić emocji i przeć naprzód. Ale z drugiej strony każdy jest inny. Ja lubię mieć wszystko poukładane, w uczuciach i emocjach również.

Myślę, że takim moim kołem ratunkowym okazał się ten basen, na który zaczęłam chodzić i nauka pływania. Jak już wspominałam, uczę się pływać, chociaż umiem utrzymać się na wodzie, nie boję się, pływam żabką prezesowką z całą masą błędów :D przez co nigdy pływanie nie sprawiało mi przyjemności. A teraz to się czuję jak mistrz olimpijski po kilku lekcjach :D :D :D Wypuszczałam powietrze pod wodą (pierwszy raz w życiu), płynęłam z głową pod wodą (pierwszy raz w życiu), mam zadania, ćwiczenia, załapałam już bardzo dobrze grzbiet. Trener mówi, że duży talent + wielkie skupienie na zadaniach, więc ruszamy z kraulem. Wychodzę więc stamtąd co tydzień i sobie myślę "wow, ale jestem super" :) Serio. Sprawia mi to dużą satysfakcję i podnosi poczucie własnej wartości. Taka niepozorna rzecz, jak uczenie się czegoś nowego i przełamywanie barier. Może właśnienie nie taka niepozorona... W każdym razie, moje poczucie wartości nigdy nie było jakieś wybitnie stabilne. Nie było niskie, ale zawsze byłam wobec siebie zawsze surowa i wymagająca. Taki typ co jak na studiach dostawał 3+ na egzaminie, którego większość grupy w ogóle nie zdała, to i tak był niezadowolony (i pamięta to do dziś ;). No to możecie się domyśleć jak na taką osobę działają doświadczenia utraty ciąży :/ Nawet na podświadomym poziomie, bo złe myśli tym razem starałam się powstrzymywać. Pojawia się czasem coś na zasadzie "może to nie dla Ciebie? Zajmij się lepiej czymś w czym jesteś dobra zamiast przepalać czas i energie.." ale szybko mówię STOP.

Wchodzę teraz w drugą fazę cyklu, więc humor zjeżdza mocno w dół. Po kilku dniach estrofemu (który na mnie dobrze działa) przeczuwam kosmiczny PMS 🤡.

24 kwietnia, 13:56

Od wczoraj prześladuje mnie jakiś pech, więc dzisiaj już siedzę i płaczę. Taka piękna pogoda, a ja (abstrahując od wydarzeń z marca): uderzyłam się w łokieć tak niefortunnie, że mam zapalenie kaletki maziowej, wylądowałam wczoraj w szpitalu bo już tak bolało, że nie pomagał ibuprom, na RTG ok, ale silny stan zapalny. Dostałam antybiotyk na tydzień. Ręka nadal boli ale mniej. Co to oznacza? Badanie cytokin muszę odłożyć na czerwiec, więc się wszystko rozwleka. Popłakałam się dziś z bezsilności.
Dodatkowo - męczy mnie super silna alergia więc kolejne leki dojdą. To ze zdrowotnych. Są jeszcze 2 incydenty życiowe:
1) jechałam autobusem w miejsce, w którym nigdy nie byłam, zagapiłam się, nie wiedziałam że to już końcowy przystanek (na którym miałam wysiadać), a kierowca zgasił światła i nie chciał mnie wypuścić. Poprosiłam czy może otworzyć drzwi bo nie wiedziałam że to już końcowy, a ten nie reagował. Jak już podniosłam głos i ostrzej, że proszę otworzyć te drzwi, to się na mnie wydarł. Finanlnie zwyzywał mnie od idiotek i że mam jeździć uberem. 15 minut nie mogłam się potem uspokoić.
2) Ktoś narobił u nas w windzie w bloku. Nie żaden pies. Było śledztwo bo mieszkań jest kilkanaście, więc trudno nie było dojść kto - dzieci sąsiada, które już kiedyś sikały do piaskownicy. Nawet nie wiadomo jak to skomentować. Ręce opadają. Dobrze, że mieszkam na 1p to już z tej windy po prostu nie skorzystam.
Także takie rewelacje przy niedzieli i poniedziałku u mnie.
Chyba się wieczorem przejdę na dłuższy spacer, wyciszyć głowę.

27 kwietnia, 08:53

Z ręką wczoraj nastało apogeum. Najpierw zrobiła się zaogniona i spuchnięta aż do nadgarstka, samopoczucie miałam takie, że na drugie imię powinnam mieć "nie ogarniam", a wieczorem zrobiła się z tego ropiejąca rana. Obrzydlistwo jakiego jeszcze nie widziałam u siebie na oczy. Ale dzisiaj jest już ciut lepiej (chyba) - mniejsza opuchlizna i mam więcej energii.

Zaczynam myśleć, że to psychosomatyka. Organizm odreagowuje niedawną traumę. Zawsze, ale to zawsze jak mam duży stres to coś mi się dzieje. Zaczyna się wojna w Ukrainie? Gigantyczna, bolesna opryszczka. Laparoskopia i wizja utraty prawego jajnika - krew i ropa z zagojonego już piercingu w uchu. Stresujący czas w pracy? Zapalenie ucha lub grypa. No to teraz mam.
Zła i poitrytowana jestem jak osa. Czuję się jak siedem nieszczęść, pani maruda. Nie mogę iść na basen, na jogę, czyli zrobić cokolwiek co poprawiłoby mi skutecznie nastrój. Jak to ma być jakaś kolejna lekcja od życia to ja już mam dość.

Jeszcze z Mężem średnio. Ja to wiadomo mniej więcej jak się czuję ..., zrównoważona i miła na pewno nie jestem. On z kolei ma jakieś wielkie stresy w pracy, a jest jednym wielkim chaosem. Mówię: "jak masz stres w pracy, to nie oglądaj dla odmóżdżenia Netflixa tylko idź na rower albo na spacer, dla równowagi. Jak się pracuje umysłowo, to odpoczynkiem jest ruch". Ale nie, uparty osioł będzie siedział w niedzielę wieczorem kilka h i oglądał filmy, a potem narzekał, że jest zmęczony. Ja jakbym tak żyła to już dawno wariatkowo. Jego chaos przekłada się również na kosmiczny bajzel, który robi. Rowery w mieszkaniu, jakieś pudełeczka z pierdołami (smar do roweru np., jakieś światełka), ciuchy na krzesłach i fotelu..no szlag mnie trafia. Nie jestem pedantką, ale jakieś tam poczucie estetyki mam i z pewnością próg porządku inny niż mój Mąż. Mama "pociesza" mnie, że nawet jakbyśmy się przeprowadzili na większą powierzchnię, to problem by nie zniknął. Byłoby wręcz gorzej, bo miałby więcej przestrzeni do opanowania. To na podstawie doświadczeń 39 lat małżeństwa z moim ojcem, który pod tym względem jest podobny ;)

Wypisałam się, to trochę mi lepiej.

EDIT: Jeszcze się wściekam, bo przecież miałam się szykować na ciążowe L4, a tu trzeba robić dalej. Nie wiadomo ile jeszcze. Może i do końca życia? Serio, pracuję bez dłuższych przerw od 2009 roku. 14 lat. 2 razy "zaszalałam" z 2 tygodniowym urlopem, raz miałam urlop naukowy. Nawet L4 nigdy nie miała, dłuższego niż 7 dni.

Wiadomość wyedytowana przez autora 27 kwietnia, 09:15

5 maja, 09:15

No i mamy maj. Czas leci a ja się czuję jakbym utknęła w tym miejscu, w którym jestem na zawsze.

Majówka udana chociaż z przygodami. Przestroga - nie bierzcie samochodu męża lub ojca i nie jedźcie nim w góry na serpentyny w bardzo tłoczny dzień :D Ja wzięłam, bo chciałam zabrać Mamę w góry 1 maja. Najpierw pomyliłam zjazd i przewiozłam ją po całych Bieszczadach w giga stresie, bo dla mnie te drogi to jednak wyzwanie. Potem parkowałam na poboczu pod górę na serpentynie pod przełęcz (na parkingu nie było opcji, milion samochodów) i zakopałam samochód w błocie (którego nie widziałam) tak, że ani w te ani we wte. Ojca samochód. Jacyś faceci mi pomogli i wypchali go, ale że sprzęgło nie spalone to cud. Potem parkowanie dalej na tej serpentynie, już nie w błocie, dalej pod górę, do tyłu, na kopertę i na milimetry, żeby się jakoś zmieścić krową kombi między rowem a linią jezdni. Samochód cały, my całe, ale do tej pory trzęsą mi się ręce jak sobie to przypominam. Mama się napatrzyła bo bez nerwów się nie obyło ... ;)

Ręka się już praktgycznie wygoiła, antybiotyk skończyłam. Natomiast okres się spóźnia - dziś 32 dc. W ciąży nie jestem, więc coś się rozregulowało przez estrofem zapewne. Nie wiem, może trzeba było też i progesteron wziąć, ale już trochę dość miałam tych hormonów. Niepokoi mnie to, bo znowu wszystie plany mi się rozjeżdzają. Wyliczone miałam wszystko idealnie - za 6 tygodni badanie cytokin, czekanie na wynik 10 dni, pod koniec czerwca wizyta - zalecenia, na początku lipca urlop i potem sierpień transfer. I co teraz? Przyjdzie ta 🐒 czy nie przyjdzie? Naprawdę już tracę siłę do tego wszystkiego. Jeszcze kilka miesięcy temu robiłam te swoje plany działania, a teraz? Nawet to mnie drażni, a z natury jestem typowym "planowaczem".

Dieta mi nie idzie. Raz idzie, raz nie idzie, ale nie umiem się tak konsekwentnie trzymać jak przed ciążą. Wczoraj najadłam się sera, wypiłam jogurt i kaplica. Wzdęcie, bóle, pół nocy nie spałam. Wkurzam się tylko na siebie, a potem znowu taka mini autodestrukcja. Na suplementy też nie mogę patrzeć, więc biorę aktualnie minimum - omega3, Prenacaps i witamina D. Pokończyły mi się, wypadałoby zamówić, zrobić sobie jakiś jadłospis, pogotować, wrócić do rutyny, ale ja jestem jakaś taka zrezygnowana. Tak, to dobre słowo na to jak się czuję. Nie rozpaczam już, nie płaczę, ale nie mogę wykrzesać z siebie energii do walki w tym momencie. Wszystko wydaje mi się bez sensu.
To mnie tylko utwierdza w tym, że dobrze zrobiłam nie podchodząc do transferu w kwietniu. Nie dźwignęłabym ciąży, a nawet jakby się udało to mój stan emocjonalny pewnie źle wpłynąłby na dziecko.
Tak sobie tłumaczę.
Idę zaraz na siłownie, potem do księgarni i dziś muszę się pouczyć trochę do pracy. I naprawdę spróbuję chociaż odstawić ten nabiał.

9 maja, 17:19

Mówię wczoraj do Męża, że mam jakąś depresję. Niby policzyłam i powpisywałam daty na badania przedtransferowe, ale to wszystko mi się dłuży i chodzę zdołowana non stop. "Wakajki, wyluzujemy się i walczymy dalej". Dobre podejście, ale nie łatwe do wdrożenia po moim maratonie plag egipskich. Wiem też, że stara się wspierać mnie ten mój Mąż jak potrafi. Nie zna się na niczym medycznym, ale gdzie może to podpytuje, a potem mi powtarza. Nieważne, że nic to nie wnosi, a ja na historie, że ktoś tam wyrównał hormony i się udało zaczynam pleść "ja mam estradiol dobry, proga miałam kosmicznego, stosunek lh do fsh też ok, będę zresztą powatarzać, coś musi być innego co odwala te ciąże..bla bla bla". Ważne, że widzę że się naprawdę przejmuje.

Zdarzyła się też miła sytuacja. Wracając z weekendu, w pociągu jechałam z pieskiem, M na korytarzu bo pilnował swojego roweru, więc jego miejsce było puste. Usiadła koło mnie starsza, elegancka Pani. Zaczęła pytać o pieska, czy ma sierść, czy lubi dzieci. Ona jechała do wnuczka i jej córka myśli o piesku dla niego , bo z powodów problemów zdrowotnych wnuczek chyba będzie sam (tzn bez rodzeństwa). Przegadałyśmy całą podróż. Powiedziałam, że ja też mam problemy zdrowotne (okazało się, że bardzo podobne) i bez szczegółów, ale że też walczę. Zamyśliła się, popatrzyła mi w oczy i "na pewno się Pani uda, w końcu się uda, ja w to wierzę, jak mojej córce się udało to i Pani się uda". Mówiła to z takim dziwnym przekonaniem i spokojem. Jak taka Dobra Wróżka. Dała mi 3 cukierki. Jednego zjadłam, a 2 schowałam i zjem na szczęście po transferze. Jak wysiadała, to powiedziała, że będzie bardzo bardzo trzymała za mnie kciuki. Wysiadła, a mi poleciały łzy.
Traktuję to jak znak z Nieba, jakąś próbę przywrócienie mi chociaż odrobiny wiary w sukces. Zastanawiam się czy też ten mój ból aż tak widać :/

Staram się nie myśleć o Naszym Synku, nie myślę w którym tc bym teraz było, nie chcę żyć przeszłością. Nie umiem też jej zamknąć (i pewnie nigdy nie będę umiała), więc teraz to lekki stan zawieszenia.
Jak to było .. "wakajki, luzujemy się i walczymy dalej".

18 maja, 15:20

Mniej tu zaglądam ostatnio, bo żyjemy w jakimś niedoczasie. Praca, jakieś zaległe sprawy, do których mam średnią motywację i prokrastynuję i tak leci. Za tydzień 25.05 idę do Medicover do ginekologa-endo prosić o skierowanie na badania, które muszę zrobić w czerwcowym cyklu (odstęp od antybiotyku). Oczywiście nie wszystko wykonam w pakiecie, ale zawsze to parę groszy w kieszeniu zostanie. I zauważyłam dziwną rzecz - tylko jak wchodze na forum, czytam czyjąś historię albo jestem w jakiejś dyskusji, to czuję się "na miejscu". Mówię oczywiście o czasie wolnym, bo jednak do pracy też chodzę. Ale tu jest MÓJ temat, tu się czuję zrozumiana, tu jest aktualnie mój świat.
Rzadziej mam doła, pojawiają się za to lęki - że Kropki się nie rozmrożą, że żaden nie da już ciąży, że kolejny raz poronię. Z jednej strony okropne, z drugiej - to znak, że patrzę w przyszłość. Lęki będą, musze je jakoś po mału zacząć oswajać, starać się wybierać myśli, modlić się lub medytować, albo jedno i drugię, aby wyciszyć nieco umysł.

Konsekwentnie chodzę na basen i w zasadzie to mi najbardziej poprawia nastrój teraz - coś nowego i pozyskiwanie kontroli nad swoim ciałem.
Z zerowym entuzjazmem, nie tak jak kiedyś, ale zrobiłam też sobie mini plan na czas do wakacji - do końca czerwca:
1. Zrobić wszystkie badania
2. Ruszam się i ćwiczę codziennie - chociaż 15 min.
3. Stałe godziny posiłków, bez pszenicy, bez nabiału, bez czerwonego mięsa, alkohol - wino okazyjnie.
4. Ograniczyć kawę.
5. Siemię lniane, zioła Ojca Klimuszko na endometriozę, Omega3, NAC, wit C, wit E, magnez, laktoferyna, inozytol, probiotyki.
6. Ashwaganda- w ramach przetestowania na samopoczucie.
7. Wszystkie weekendy aktywność na powietrzu.
8. Dalej: basen, bieganie, pilates i rower.
9. Wysypiać się !
10. Wyciszenie głowy.

Pod koniec czerwca idę do J po zalecenia do transferu i będę decydować jak dalej działać.

Wiadomość wyedytowana przez autora 18 maja, 15:21

24 maja, 17:19

W weekend byliśmy na weselu wyjazdowym, planowanym od prawie 2 lat, ostatnio planowanym pod kątem, że będę tam w ciąży. Wszyscy mniej więcej w naszym wieku, poza parą 26 latków, byli z dziećmi w wieku 0-4. Wózki, zabawki. A my jak dwa kołki. Nie myślałam, że takie wydarzenia mogą mnie tak pozamiatać. Na weselu piłam białe wino i walczyłam z tym aby się nie popłakać w łazience, w niedzielę w dzień poprawinowy konkretnie się nawaliłam. Nie pamiętam kiedy tak ostatnio, może z 5 lat temu.
Umówiłam się do psychologa, już normalnie, na wizytę twarzą w twarz, do tego, którego znam. Muszę się chyba po prostu komuś na żywo wygadać i wypłakać. Za dużo kosztuje mnie udawanie przed ludźmi, że jest ok. Bywa, że mam lepsze dni, ale bywa tak jak i od tego weekendu, że tylko siedzę i płaczę. I mam wrażenie, że moje życie się rozsypuje. Nie chodzi tylko o poronienie. Jestem jedną wielką porażką.

Wiadomość wyedytowana przez autora 24 maja, 17:20

25 maja, 09:56

Dziękuję Dziewczyny raz jeszcze 💜.
Zagadka ostatniego "mental breakdown" chyba się rozwiązała. Dziś mi się zaczął okres, w 20dc. Hormony widać tak szaleją, że jeszcze nigdy nie miałam tak rozregulowanego cyklu :/ Ostatni spóźniony, teraz przyśpieszony, PMS jak u psycholki. Ale w sumie co się dziwić, hormony, hormony, hormony, ciąża, poronienie i znowu hormony. Potem jeszcze estrofemu sobie dowaliłam. Ehh, niech to już wróci do normy.
1 2 3 4 5