Moja pierwsza i jedyna póki co ciąża była wynikiem jednej próby - zaszłam w nią dokładnie 23 marca 2019. Radość i szok. No i od razu milion planów, do głowy mi nie przyszło, że coś może być nie tak. A było i się zaraz w 6 tygodniu skończyło. bHCG nie spadło mi do zera przez 2 miesiące, cały maj przeleżałam w szpitalu z podejrzeniem CP a finalnie to do tej pory nie wiem czy to była CP czy "zwykłe" poronienie.
Mam dobrą intuicję co do swojego zdrowia i ciała. Nie grało mi wiele rzeczy. Bolesne do nieprzytomności miesiączki, wahania nastrojów, problemy z cerą prze całe życie, słabe włosy, bardzo niskie bHCG jak na tamten etap ciąży - zaczęłam grzebać. Trafiłam na to forum, do profesor Jerzak (już do niej nie chodzę), masa badań no i bingo - okazem zdrowia nie byłam i nie jestem.
Do starań z wielu życiowych powodów wróciliśmy w 2021, ale mając już plan na pcos, hormony i inne cuda lekarz zdiagnozował mi wodniaka prawego jajowodu. Wcześniej nigdy nikt go nie widział, nie wiem czy był, skąd się wziął, kiedy się pojawił. Lewy niby ok... Najpierw jeden lekarz wysłał mnie od razu na chirurgie, inny żeby probówać, jeszcze inny żeby próbować 3 miesiące,, jeszcze inny totalnie zbagatelizował. Dla mnie totalnie zagubienie i chaos, co mam robić.
Koleżanka poleciła mi swoją Dr, dzięki której ma synka i od sierpnia przynajmniej mam u niej jakiś plan. "Polowałyśmy" na owulację z lewego jajnika, gdzie teoretycznie jajowód jest ok. Nie wiem czy jest drożny, ale na USG nie wygląda jak ten balon po prawej stronie. Od razu jednocześnie zapisała mnie na laparoskopie w listopadzie, dając tym samym kilka prób na ciąże bez usuwania tego prawego jajowodu. W międzyczasie miałam zapisać się do dr Paśnika, trzymać dietę (wiadomo), przyjmować suplementy (wiadomo), merformina, Dostinex, Letrox itd.
Do Paśnika się zapisałam - na 15/03 ... bez komentarza. Od Jerzak ma w razie czego przepisany Prograf, ale totalnie nie ogarniam immunologii. Muszę powtórzyć to badanie cytokin.
Piękną owulację z lewego jajnika miałam w tym miesiącu. Nie wiem dlaczego tak się nakręciłam, że się jednak uda, przy tym chorym jajowodzie po prawej stronie.... ale sie nakręciłam. Wczoraj (11 DPO) zrobiłam beta HCG i cios - ZERO. Kolejne rozczarowanie. Wiedziałam że tak prawdopodobnie zareaguję, że jednak będzie mi przykro ale nie spodziewałam się, że tak się posypię. Płacz, frytki i piwo, żeby to zajeść i zapić i klasycznie autodestrukcja okropnych myśli.
Nie mogę się dziś pozbierać. Dieta, immunolog, sport, te leki, te suplementy, laparoskopia w listopadzie, badania do zrobienia, praca, w której nie mogę się skupić i która jest dodatkowo dość stresująca. Kolejna nieudana próba. Pewnie spadające AMH (nie chce nawet tego badać). 37 lat.
Mam dziś ochotę zakopać się pod kołdrą, schować przed światem, olać to wszystko i nie wiem, nie wiem co dalej. Nie wiem czy to ja taka jestem że brakuje mi determinacji.. może dla wszystkich to jest trudne, bo to jest taka ciągła walka ze sobą.
Muszę sobie to wszystko jakoś poukładać, może jednak jakoś teraz jeszcze bardziej zadbać o siebie.
Może rzeczywiście to usunięcie tego jajowodu pomoże.
Oby.
Co do Męża - to dała mu "skierowanie" na badania - krew, cukier, TSH itp + nasienie. W końcu. Szczerze to myślałam, że będzie się opierał bo on jest oporny na chodzenie po lekarzach ale zadeklarował, że "spoko"
Od wczoraj wróciłam też do zdrowego żywienia i supli, po tym weekendowym zjeździe po odbiorze wyników bHCG. Sport to u mnie zawsze, wiadomo.
Humor mi nie dopisuje. Jestem nieznośna, sama dla siebie i dla otoczenia. Jestem zła, złośliwa, trochę rozgoryczona. Zmieniłam pracę na spokojniejszą (i mniej ambitną bo jednak często idzie w parze), żeby mieć normalnie umowę o pracę, żeby bez stresu zajść w ciążę i nie idzie. Czuję się więc niedowartościowana na każdym polu - i zawodowym i osobistym. Taki przeciętniak. Nie jestem karierowiczką, ale no z czegoś zrezygnowałam żeby zwiększyć możliwości założenia rodziny. O problemach z płodnością nie rozmawiam z koleżankami - nie chcę, nie umiem, uważam, że nikt kto tego nie przeżył tego nie zrozumie, więc mówienie o tym to wystawianie się na dziwne reakcje i komenatrze. Ale rozmawiałam z koleżanką o pracy, że o tak o, że takie zmiany organizacyjne, że mam zblokowaną możliwość awansu na najbliższe 10 lat (czyli w tej firmie na zawsze), a ona że wiesz jak się ma dziecko, to kariera nie jest ważna, bo nic nie daje takiego spełnienia jak dziecko. Wiem, że nie miała złych intencji bo o niczym nie wie (chociaż wg mnie łatwo się domyśleć) ale odpaliło mnie to do białej gorączki. Po pierwsze - nie każdy może to dziecko mieć i wtedy co? Rzucić się z mostu przy takim myśleniu czy jednak tak ustawiać swoje myślenie że niezależnie co się stanie jestem spełnionym, wartościowym człowiekiem? Po drugie - chociaż bardzo chcę abyśmy mieli dziecko dalej nie uważam, że to będzie jakieś spełnienie. Ja się nie czuję "niespełniona". Ja po prostu chcę mieć dziecko, frustruje mniem że mam tak pod górkę i jak to się stanie to uważam, że życie się po prostu zmieni a nie w jakiś magiczny sposób "wypełni". A jak się nie uda, to też się zmieni, ale nie łączmy kwestii rozgoryczenia z powodu problemów z płodnością z górnolotnym spełnieniem życiowym.
Może zmienię zdanie kiedyś w przyszłości.
A tak poza tym, to siedzę od 2 dni w domu bo pracuję zdalnie, z nikim nie rozmawiam, z Mężem kłócę się o każdą głupotę, bo bardzo boję się tej laparoskopii. Zawsze strach przykrywam złością. Popłakuję. Miałam rok aby ułożyć sobie w głowie, że to usunięcie jajowodu jest konieczne bo 7 cm wodniak nie wyparuje ani nie zniknie, a mimo to jakoś mi ciężko. I się boję. Bardzo bardzo.
W czwartek byłam na wizycie przedszpitalnej u mojej Pani Dr. Szpital okropny, idę tam tylko dlatego, że ona jest tam kierownikiem i ona osobiscie będzie mnie operowała. Moja pierwsza myśl "ja tu umrę". Ale poszło sprawnie, jestem zarejestrowana, mam umówione badania i anestazjologa. 21/11 zgłaszam się z torbą i jednym obiadem (bo 21 mi nie podadzą) i zostaję kilka dni. Laparoskopia 22/11. Na jakiejś euforii że tam to sprawnie poszło i przez moją Dr czuję się zaopiekowana dobrze spędziłam czwartek. Piątek - fajny poranek w pracy, dobra rozmowa ze znajomą z jednej z grup "problemowych" i chyba przyciągnęłam coś dobrego bo zadzwonili do mnie z Łodzi, że zwolnił się termin do Dr Paśnika na TEN wtorek (25.10). Jadę ! Mój termin był na 15.03 i jakieś kombinowanie przez Salve w Wawie.
Miał być taki fajny weekend, bo dobre wiadomości, zapisałam się na tabatę, planowałam zrobić zakupy na bazarku, w niedzielę gotować i co ? I nico. Jestem sama, M na konferencji i zaczęła się wkrętka "z czego się cieszysz? Że się do lekarza dostałaś czy że za miesiąc Cię pokroją?". Odwołałam tabatę, siedzę sama w domu od wczoraj i czuję się jak w jakiejś studni. Wiem, że muszę się dźwignąć ale jestem serio zmęczona. U lekarza jestem ostatnio co tydzień najmniej. Jutro cytologia, wtorek ta Łódź (biorę urlop na żądanie), początek listopada dwie kolejne wycieczki do szpitala. Wk***** mnie to, że niektórym to przychodzi tak lekko a ja założyłam noteso - planer żeby się w tym wszystkim nie pogubić. Momentami chcę moje dawne beztroskie życie. Jakby ktoś mnie zapytał co naprawdę czuję to ciężko mi powiedzieć bo ciężko dokopać się do swoich prawdziwych emocji. Czasami myślę, że jakby nie tamto poronienie to moje dziecko miało by teraz ponad 2 latka i że byłoby idealnie. I że teraz ewentualnie byłby czas na drugie. Nie ma dziecka i w sumie w tym temacie wszystko jest tylko gorzej.
Muszę sobie chyba popłakać, wziąć się w garść, wrócić na siłownie i na jogę, bo bez tego wszystkiego wariuje.
Mam takie mieszane uczucia, może dlatego, że w temat immunologii się nie wgłębiałam i nie za wiele z tego rozumiem. To, że zaszłam już w ciąże to dobry znak. Natomiast na to, że jej nie utrzymałam i patrząc na moje rozjechane cytokiny (stare wyniki i nieaktualne ale coś na rzeczy musi być) ma kilka hipotez. Nie powtórzę dokładnie, bo za szybko i za dużo informacji na raz. Ale TNF alfa za wysoki, interelukina chroniąca zarodek za nisko, interleukina atakująca zarodek za wysoko. Powiedział też, że być może mój układ odpornościowy jest za mocny i traktuje zarodek jako "obcego".
Mam zrobić kilka badań, ale to dopiero po laparoskopii i to w cyklu następującym po. Wtedy te wyniki będą miarodajne. Także dobrze, że dostałam się do niego szybciej bo to nie jest hop siup.
Badania, które muszę zrobić: ANA 3 (antygeny jądrowe), test IMK, test limfocytotoksyczny i allo MLR (to z mężem). I tyle. Reszta "szkoda krwi i szkoda pieniędzy". Jutro będę czytać co to za badania. Póki co w pociagu doszłam do tego, że allo MLR chroni zarodek i jak jest za nisko (poniżej 40%) to jest problem. I że się tego nie leczy lekami tylko szczepieniami limfocytami. Na szybko przeczytałam też, że szczepienia w USA są zakazane. No więc nie wiem, nie będę rozkminiać i się martwić na zapas.
Plan jest taki (zrobiłam go już wracając w telefonie):
a. Ja
1. Leki: metformina, letrox, acard
2. Suplementy (zgodnie z rozpiską od mojej dietetyk bazującej na zaleceniach Jerzak) - pod linijkę. Nie odstawiam na razie koenzymu Q10
3. Medicover: zdobyć skierowanie w ramach pakietu na prolaktynę, kwas foliowy, TSH, homocysteinę, B12m wit D i ferrytynę - początek listopada
4. Badania przed operacyjne w szpitalu- 9.11
5. Anestazjolog w szpitalu - 10.11
6. Zrobić cytologię i USG piersi - też w Medicover
7. Regularne treningi: siłownia 3 x tyg, joga 2 x tyg, jakieś cardio (bieganie, rower) 3 x tyg - do 20.11
8. 21 -22. szpital & laparoskopia
9. Dieta niski IG, eliminacja nabiału w 100%, eliminacja glutenu w 90% - cały czas
10. Badania od Paśnika w Salve Medica - pierwsza połowa grudnia
11. Konsultacja tele z Paśnikiem - początek stycznia
12. Dbać o SEN !!!!!! (może kupić okulary blokujące światło niebieskie bo nie jestem w stanie odkładać telefonu, tv, kompa o 19:00 i jak mnich czytać książkę do 22:00)
b. M
1. Badania krwi i krzywa cukrowa w Lux Med - początek listopada
2. Badanie nasienia w Fertimedica - początek listopada
3. Zagonić go na siłownię
4. Dbać o jego lepszą dietę (ograniczenie piwska, więcej zup, ciemny chleb).
Chcę też wrócić do akupunktury lub spróbować refleksologii. Kiedyś regularnie chodziłam na akupunkturę i było to dla mnie cudowne i relaksujące. A spokojna głowa to połowa sukcesu w problemach z płodnością.
Jedzenie dzisiaj - super, zero syfu mimo podróży, jajko, kasza, zupa pomidorowa z makaronem ryżowym, marchewka z masłem orzechowyn, grahamka z szynką i oliwkami, odżywka białkowa z bananem i masłem orzechowym (nie jest to supew zdrowe ale to taki mój ulubionyu grzeszek po treningu).
Suple - wszystko wzięte.
Woda - ponad 3 l.
Sen - 7,5 h, Garmin mówi, że jakość świetna.
Kroki - 15 tys.
Trening siłowy - był
Dobranoc!
Także dieta mi wczoraj nie poszła chociaż rano zjadłam grzankę z polędwicą z indyka, na lunch (ten na koszt firmy : krewetki, stek z tuńczyka z ziemniaczkami, potem kanapkę z prosciutto no i wieczorem troszkę jakiegoś mięsa, troszkę gnocchi, troszkę sałaty (takie przekąski), ze 2 lampki wina, 3 drinki. Wiem, że nie powinnam, ale i tak się teraz już nie staramy przed laparoskopią. Dzisiaj rano się jakoś zwlokłam na trening i nawet dobrze mi poszedł.
Znalazłam niedaleko mnie kobietę od reflekslologii z b dobrymi opiniami. Była w środę, idę kolejny raz w niedzielę.
No i to jest moje wielkie odkrycie! Myślałam, że to będzie taki masaż stóp, jak się chodzi do tajek. A tu nie... Mam tak spiętą macicę, miednicą, wszystko tuw tych okolicach, przeponę, że ona mówi, że dawno czegoś takiego nie widziała. Aż mi łzy płynęły ! Niesamowite. Wczoraj cały czas w obrębie podbrzusza czułam takie dziwne jakby mrowienie.. Ona mówi, że to dobrze, że napięcie puszcza. Poleciła mi też olejek rycynowy na te moje mięśniaki (okłady). Poczytam, spróbuję.
Na dziś planuję: symulowanie pracy, sprzątanie, gotowanie, wieczorem zaprosiłam znajomych. Jutro rower, gotowanie c.d. (na niedzielę i poniedziałek), mycie okien, pranie pościeli, w niedzielę relaks: joga i refleksologia wieczorem. Pogoda jest ładna, nastrój ok, oby to był dobry weekend.
Miłego wszystkim!
Cytologia bezproblemowo, bo oczywiście zapłaciłam extra 175 zł, skierowanie na USG bezproblemowo ale już z terminem tam gdzie robią gorzej, natomiast te badania, które jeszcze raz podkreślam mam w pakiecie i nie robię ich często (i co więcej ostatnie wyszły z nieprawidłowościami) - unikanie tematu, uśmieszki, że to endokrynolog, że to, że tamto, że siamto. Wyszłam z niczym. Jest to moja 4 próba uzyskania skierowania i szlag mnie po mału trafia. Wogóle nie korzystam z tego Medicover. Nie choruję, nigdy nie byłam na L4, ginekologa mam gdzie indziej i płacę extra i od prawie roku nie mogę zbadać cholernej prolaktyny, gdzie miałam ją 10X podwyższoną. Pisałam już wcześniej reklamacje w tej sprawie - śmiech na sali. Kończy się jak zwykle, że z braku czasu i energii na szarpanine pójdę i zrobię te badania znowu prywatnie. Znalazłam pakiet dla wegetarian w Diagnostyce, który za 281 zł obejmuje morfologie, żelazo, homocysteine, ferrytyne, B12 i witamine D. Prawie wszystko. Ale jestem poirytowana maksymalnie bo w tym miesiącu: wycieczka do Łodzi i wizyta u Paśnika - 600 zł (liczę z kosztami dojazdu), cytologia: 175 zł, badanie nasienia M w piątek 600 zł, wycieczki do szpitala 200 zł. 1575 zł bez kosztów refleksologii i suplementów. W grudniu będzie podobnie bo wtedy robimy badania immunologiczne.
I jakby nie to, że mi na to szkoda pieniędzy, ALE - nie zarabiam mało, co oznacza, że nie mało idzie na NFZ. Mam jeden z wyższych pakietów w Medicover. Był czas, że miałam swoją działalność + byłam zatrudniona na 1,5 etatu więc moje składki w tym okresie były kosmiczne. A jak przychodzi co do czego to NIC. Za wszystko płać. Chyba, że ktoś ma czas i siłę się szarpać i jakoś ogarniać te badania.
Musiałam to tu wyrzucić bo mnie szlag trafił że mi nawet tego TSH nie przepisał przy niedoczynności tarczycy.
Zapisałam się do endokrynologa i idę tam próbować.
A poza tym, to ok. Weekend był fajny, w piątek byli znajomi, w niedziele spotkanie z innyni znajomymi. Praca leży, bo habilituję się z wiadomo czego.
Koleżanka poleciała mi fajną książke: "It starts with an egg". Dostępna w Internecie, w PDF, tylko po angielsku ale pisana dość prostym i zrozumiałym językiem. Czytam, polecam, po pierwszym rozdziale z kuchni wyleciał cały plastik
Sukces tego tygodnia nr 2: Mąż idzie jutro na badanie nasienia (pierwszy raz w życiu). I to idzie bez gadania, chociaż widzę, że jest zestresowany.
Rozmawiałam też z koleżanką na temat Paśnika. Miała podobnie jak ja mieszane uczucia, dlaczego zleca te a nie inne badania, ale finalnie to chyba on dobrał jej taką dawkę Encortonu, że efektem jest Synek, który zaraz kończy rok.
Zauważyłam, że nie działa na mnie dobrze czytanie nadmiaru informacji na forach i grupach. Mam tu na Ovu jeden wątek, w którym jestem od lat i któremu ufam, ale grupy Fejsbukowe to już różnie bywa. Ktoś dziś napisał, że był idealnie obstawiony lekami ale poronił w 7 TC bo okazało się, że jest wada letalna. No i analiza. W komentarzach i w mojej głowie. Nie chcę się chyba bombardować takimi informacjami bo po pierwsze jest ich za dużo, po drugie - nie znam jednak tych osób nawet "wirtualnie" i z wiarygodnością różnie bywa i po trzecie oraz najważniejsze - nastawienie ma znaczenie. Wydaje mi się, że w kwestiach zajście i utrzymanie ciąży psychika jest bardzo ważna, więc moje zamartwianie się na przyszłość i analizuje 10000 negatywnych scenariuszy mi po prostu szkodzi.
No i praca. To jest wyzwanie - skupić się i nie zawalać.
Koncentracja 82,43 Miliony / ml - PRAWIDŁOWY - >16 mln/1 ml
Całkowita liczba plemników 280,26 M/ - PRAWIDŁOWY - >39 M/Próba
Ruch postępowy (PR) 39% - PRAWIDŁOWY >30 %
Ruchome - 52,34% - PRAWIDŁOWY - >42%
Morfologia 2,00 % NIEPRAWIDŁOWY >4 %
Nie jest tragicznie, nie jest super. Te ilości ile wogóle ma plemników chyba są imponujące. Poczytam, czy morfologie da się jakoś poprawić dietą i suplami. Mój M nie bierze aktualnie NIC. Dieta nie najgorsza, raczej wysportowany, duuużo piwka. Więc mam nadzieję, że się to da poprawić. Jak nie to in vitro. Potrzebujemy tylko 1 komandosa.
Bardzo niski potencjał plemników do zapłodnienia. Także tak. Odczytałam wyniki o 16:00 i do tego czasu przewertowałam już 2 wątki na ovu w temacie. W głowie mam mętlik. Część osób pisze, że lekami, dietą i suplami da się do poprawić. Może żylaki? Na nogach M ma. Androlog? In Vitro bez złudzeń, że bez tego się nie obejdzie?
Rozbolała mnie głowa no ale cóż, jak to napisałam Mężowi - najważniejsza jest diagnoza. Jak nie znasz źródła problemu to go nie rozwiążesz.
Szukam teraz dobrego androloga. Przewijają mi się nazwiska Wolki, Maksym i Dziadecki.
EDIT: Zapisałam nas na 30/11 do dr Dziadeckiego w Ferti. Pierwszy wolny termin, nie ma co zwlekać.
Wiadomość wyedytowana przez autora 8 listopada 2022, 18:56
Mąż koleżanki, która również kilka lat się starała o dziecko i której drogą po części podążam, też po 2 poronieniach zbadał nasienie - morfologia 0%, fragmentacja DNA 34%. Wizyta u dr Maksyma, 2,5 miesiąca suplementacji i lepszej diety i efekt, z którym spędziłam pół niedzieli bo właśnie kończy rok Dało mi to dużo nadzieji, że może suplementacją i dietą się to poprawi. Aha, dodam, że u nich w drugim badaniu morfologia była na poziomie 6% a defragmentacja - 5%. Szok. Czytałam na forum, że fragmentacje można poprawić max o 15%. Drugi przykład z forum z OVU - aż zrobiłam sobie screen shota: spadek fragmentacji z 42% do 5%.
Inna koleżanka: poronienie, 2 nieudane in vitro (jedno bez efektu, drugie - poronienie), słabe wyniki męża (sporo starszy od niej, już ok 50) ale jest od 2 miesięcy na świecie piękna Helena Pytałam co w końcu zrobili. "Nic", wyrównalismy tylko cukier i się jakoś udało".
Moja własna, cioteczna siostra: 7 lat starań, kilka prób in vitro, ona PCOS, mąż złe wyniki nasienia (ale nie znam szczegółów), masa różnych problemów, otyłość. Odpuścili totalnie, zaczęli starać się o adopcję ale i przeszli oboje na dietę keto. Efekt? Ma już dwoje cudownych dzieci. Na keto zaskoczyło im naturalnie natychmiast. Czyli znowu ten cukier.
Piszę to sobie, bo te historie dają mi nadzieję. Ale wiecie jak się czuję.... taka bezwartościowa, przygaszona, ciągle w napięciu, rozżalona. W pracy też mi nie idzie, bo niby dostałam awans o który się starałam przez kilka miesięcy, ale razem z awansem w pakiecie również nowego przełożonego. Zrobiłam moją wizję i plan działania ale natychmiastowo przyblokował mnie we wszystkim. "Rób co robiłaś wcześniej". Z b dobrej oceny przesunął mnie do jakiejś "szarej strefy" bo przecież jestem formalnie na nowym stanowisku. Z szarej strefy nie ma możliwości awansów i sensownych szkoleń. Na papierze (w CV) wygląda to ok, w praktycę wykonuję pracę z poprzedniego stanowiska, poniżej moich kwalifikacji, obecnie z dużą dozą frustracji. Absurd. Korpo to jednak nie moja bajka, ale mam taki zawód że ciężko mi o stabilne miejsce. Pierwszy raz od 7 lat mam umowę o pracę, normalne godziny pracy, więc staram się zagryźć zęby i pamiętać dlaczego poszłam w takim kierunku a nie innym.
Muszę zastopować ten głosik w głowie mówiący "jesteś żałosna", "nic ci się nie udaje".
Wracając do starań. Męża zapisałam też do dr Maksyma, skonsultujemy sprawę z dwoma andrologami. Idzie 22/11 czyli wtedy jak ja będę miała operację. Układam mu też dietę - 2500 kcal. Suplemenactaję na razie dałam taką - l-karnityna 1500 mg, B Complex, witamina D, witamina E 2 x 200, fertistim dla mężczyzn, cynk 30 mg, l-arginina, koenzym Q10, omega3. To z tego co miałam w domu w mojej magicznej szafce oraz na bazie co dziewczyny pisały na forach.
Łyka bez problemu, tylko się pyta czy go nie truję i czy to nie są jakieś narkotyki Z dietą mój Mąż jest bezproblemowy, tzn zje co ja ugotuję. A że ja gotuję jak gotuję to jemy dużo warzyw, zup, chleb żytni, ryby. Ale podkręcam jeszcze. I martwi mnie piwo - pije codziennie, bardzo ciężko to będzie przeforsować.
Czekam co powie lekarz, doktoryzuję się dalej. W "It starts with an egg" jest rozdział o poprawie nasienia więc przeskakuję.
Postanowiłam też że jakoś zaplanuję jakieś miłe, fajne rzeczy żeby mieć na co czekać i nie pogrążać się w tej otchłani. Chciałabym skitoury na początku stycznia, może jakieś krótkie narty - o ile będzie śnieg. Jakiś Sylwester, prezenty świąteczne. Męczy mnie myślenie ciągłe, nieustanne tylko o problemach. Potrzebuję radości i luzu w głowie, chociaż na chwilę.
Wiadomość wyedytowana przez autora 10 listopada 2022, 09:26
4 dni do operacji. W zeszły weekend odpaliło mnie totalnie. PMS w zenicie, a oprócz PMS to pewnie wiecie co ... taaak, taaak, ta nadzieja, że a może, może.... Może jednak się udało i będę tym przypadkiem opisywanym w czasopismach medycznych, który z wielkim wodniakiem jajowodu zaszedł w zdrową ciąże. No więc nie jestem tym przypadkiem
Jestem z siebie dumna, że nie poszłam na bHCG. Bo kusiło. Okres przyszedł w terminie, tuż przed w szczycie nerwów i napięcia pokłóciłam się z całą rodziną tak że finalnie stałam na środku pokoju i wyłam. Stresuję się tą operacją. Oczywiście, wiem, że nie jest poważna i jest konieczna ale emocje robią swoje.
Nie wiem jak wytrzymam 6 tygodni bez sportu, tyle wynosi pełna rekonwalescencja. Spacery. Tylko, że ja teraz żeby jakoś uporać się z moim niepokojem, niecierpliwością i stresem cisnę na crossie. No trudno. Jogi na pewno nie odpuszczę, spacery, podcasty, jakoś to minie.
Rozbudowałam excela z moim wielkim planem (dzięki Krąsi, naprawdę kolejny dowód na, że bez tego forum, wsparcia emocjonalnego, wymiany informacji i doświadczeń droga przez niepłodność byłaby błądzeniem w ciemności). Mam tam opisane suplementy M, co M ma jeść, M dieta dokładna (ale nie jestem w stanie dokładnie skontrolować), ja dieta dokładnie, notatki. Uzupełniam na bieżąco, mam nadzieję, że kiedyś założę excela ciążowego...
Z Mężem jak z dzieckiem: "nie pij piwa", "nie idź do sauny", "weź l-kanrityne przed treningiem", "weź suplementy, które naszykowałam", "nie popijaj kawą". Wczoraj dzwonił przy mnie do LuxMed poprosić o skierowania na badania, lekarka coś go zapytała to: "nie wiem, wie Pani, żona tym wszystkim zarządza, ja tylko wykonują polecenia"
No i czasem jestem tym zmęczona, że dużo większy ciężar znalezienia rozwiązania tego problemu spoczywa na mnie. Czasem wybucham, czasem mam dość.
Zrobiłam tez badania krwi (te na które miałam skierowanie):
TSH: 1,150 mU/l (super, utrzymuję dawkę Letrox 50)
PRL: 422 mU/l (w normie, na razie nie biorę Dostinexu)
ferrytyna: 38,70 ng/ml (za nisko, więcej zakwasu buraczanego, wczoraj kupiłam butlę ale wypili mi połowę w pracy bo myśleli, że pracodawca taki prozdrotowny)
glukoza: 77,7 mg/dl (dość nisko, zawsze mam ok 85)
cholesterol: 194 mg/dl (ciut za wysoko, dziwne, nie smażę, może za dużo jajek i orzechów)
Morfologia i mocz ok.
W grudniu idziemy do Salve na badania immuno: IMK, test limfocytotoksyczny, ANA3, allo MLR. Zrobię też homocysteinę, krzywe, B12, kwas foliowy, witaminę D i ponownie ferrytynę.
Jestem po laparo, juz w domu, obolala i skolowana diagnoza.
To nie byl jednak wodniak a moje nowe zmartwienie.. endometrioza. To co widniało jako wodniak to torbiel endometrialna.
Jajowod i jajnik mi zostawili, ale podobno sporo tam tego mialam w brzuszku. O tym jak przebiegla laparo (koszmar, nigdy wiecej nfz), napisze jak dojde do siebie. Moja lekarz powiedziala ze ivf, zeby nie tracic juz czasu. Jestem zielona w temacie, tych klinik jest mnostwo 🤯🤯🤯 na razie mam pobrac jakis lek vissane na wyciczenie tego cholerstwa, badania od pasnika (nie wiem czy na tym leku beda miarodajne), podejsc do ivf. W warszawie podobno roznie z tym bywa. Mam taki metlik w glowie, jestem obolala i straumatyzowana wymiotowaniem po narkozie i nie mam dziś chyba na to sily.
Przynajmniej kropki polaczyly sie w calosc. Tyle lat chodziłam po lekarzach i nikt na to nie wpadl ?!
Szpital: to był koszmar. Przykłady: operowali mnie dopiero o 14:00, od poprzedniego dnia od 17:00 nie jadłam ani nie piłam. Nie dali mi też nic na uspokojenie... żadnego głupiego jasia, NIC. Jak mnie wieźli na salę to mnie telepało ze strachu. Dlaczego nie dali głupiego jasia? Bo pielęgniarka zapomniała. Druga sprawa - USG tam i debata nad tym czy to wodniak czy guz. "Ile Pani ma lat? Ma Pani dzieci?", "Taka macica? Ona jest usiana mięśniakami, to do ciąży?", "Pani się martwi, zebyśmy nie usunęli Pani jajnika". Zaczęłam tam płakać na tym USG a dwie siksy, które je robiły kamienne twarze. Dopiero inny, starszy lekarz na powtórnym mnie trochę uspokoil "ee tu nie będzie tak źle, tu jest zdrowy jajnik, jajowód do wywalenia". Źle wypełnili moją dokumentację medyczną, poprawiali na szybko przy wypisie, 3 razy zmieniali zdanie czy wypisują mnie wczoraj czy dziś. W ostatniej chwili, że wczoraj i "proszę sobie zorganizować transport". Mąż musiał odwołać 2 ważne spotkania w pracy żeby na gwałt tam po mnie przyjechać. Przykład inny: zaczęli mnie wybudzać nie wyjmując rury do intubacji, więc czułam jak ją wyciągają. Okropne.
Okazało się, że został i jajowód (raczej niesprawny) i jajnik, za to usunięto konglomerat torbieli, zrosty i nacieki endometrialne. Gdybym wiedziała, że to endometrioza to poszłabym to robić prywatnie do Medicover i oszczędziłabym sobie traumy. Z drugiej strony w końcu, po tylu latach ktoś tą laparo zrobił i wiem co jest grane. Wszystko mi się łączy w całość teraz.
Moja Dr powiedziała, ze ciąża "leczy" endometrioze i dlatego powinnam szukać IVF żeby nie tracić czasu. Endometrioze wyciczają też leki progesteronowe (taki mi zaleciła teraz przyjmować a potem od razu IVF).
Od zawsze miałam bardzo bolesne miesiączki. Ale tak bolesne, że czasem wymiotowałam z bólu. Biegunka bólowa to był standard.
W 2018 r. wykryto mi małe mięśniaczki. Wyczytałam że to może być od przewagi estronegów, wybrałam sie do lekarza, który specjalizował się w endo i mięśniakach. Potwierdził, że to hormony tym sterują i przepisał mi Orgametril.
"Orgametril zawiera linestrenol, czyli syntetyczny progesteron, który działa podobnie do naturalnego. Silnie oddziałuje on na błonę śluzową macicy, a stosowany przez długi czas może zahamować owulację i krwawienie miesiączkowe". Brałam Orgametril od października 2018 do stycznia 2019 ale odstawiłam bo koszmarnie się czułam. I w marcu bach - ciąża. Nie wiem do tej pory czy była normalna czy pozamaciczna (co by pasowało do endometriozy) bo zarodka nikt nie znalazł a beta była wysoka długo. Fakt faktem, że w nią zaszłam. Po ciąży okres spokoju i znowu cuda - torbiele, podejrzenie wodniaka, bóle w brzuszku - endomenda powróciła.
Jestem przerażona, zdenerwowana i zagubiona do tego stopnia że byłam gotowa jechac jutro do kliniki w Czechach bo nagle zwolnił się termin. Na szczęście mój Mąż jest racjonalny i mówi ze na spokojnie. Najpierw dojde do siebie i spróbujemy ivf w Warszawie, w kameralnej klinice która dobrze mi się kojarzy, być może z dofinansowaniem z miasta. Czego się boję, to badanie AMH. 1,5 roku temu miałam 1,6.
Plan jest więc teraz taki:
1. Przeczytać książkę i ebook o endomendzie (tak ją nazywam teraz) i wdrożyć w życie zalecenia
2. Fizjoterapia uroginekologiczna (gdzies mi się obiło o uszy, że na to pomaga + na blizny - dzięki Aurore)
3. Refleksologia (tu ukłony w strony mojej Pani bo ona na stopach nie czuła pogrubionych jajowodów, czuła natomiast napiecia w miednicy... i bingo)
4. Akupunktura
5. Zioła
6. 29/11 - test IMK (druga połowa cyklu) i ANA3
7. 30/11 wizyta u Dziadeckiego - pierwotnie w sprawie męża ale przy okazji poruszymy ivf
8. 13/12 badania alloMLR, test limfocytotoksyczny, homocysteina, B12, kwas foliowy
9. Wyslać wyniki do APC do Paśnika
10. Visanne od 13/12 (nie mogę brać teraz bo mogą sfałszować wyniki badań immuno) - chyba, że Dziadecki zaleci inaczej
11. Odebrać wynik histopatologii po laparo
12. 19/12 kontrola po laparo - ide prywatnie do mojej Dr, nie dam rady z tym szpitalem więcej
13. 10/01 konsultacja tele z Paśnikiem.
Największe wyzwanie dla mnie teraz to wyciczyć moją głowę, bo jestem roztrzęsiona, miotam się. Medytacja. Modlitwa. I może refleksologia i akupunktura pomogą. I myślę, że najbardziej zaawansowana technologicznie klinika nie pomoże jak ja będę źle fizycznie i mentalnie przygotowana.
Pieniędzy już nie liczę, wyzeruję się, ale to nie jest ważne teraz.
Jak możecie mi coś doradzić albo jakoś mnie pocieszyć to bardzo tego teraz potrzebuję. Miałam już tyle chwil załamań, że mnie to przygniata do ziemi.
Wiadomość wyedytowana przez autora 24 listopada 2022, 11:26
Modlilam sie zeby bylo 1. Ze jak bedzie 1 to jest dobrze. Wiem, ze to nie bylby szalowy wynik ale ja patrze realnie. Wiem tez, ze to nie jest az taki wyznacznik, jak nam sie wydaje. A jednak mi mocno siada na psychike.
Jest 1,07. Po laparoskopii pierwszy raz od kilku tygodni poczulam dzis to cudowne cos zwane ulga
Po pierwszych emocjach związanych z pobytem w szpitalu i kuble zimnej wody na głowę zapewne domyślacie się jak mijają mi ostatnie dni. Czytam, czytam, czytam. O endomendzie wiem już bardzo dużo, jestem na kilku grupach na FB w temacie, mam książkę, e-book (polecam darmowy od Michała Kota - wszystkie kropki typu immunologia, wysokie żelazo, prolaktyna się łączą), zalecenia od dietetyka, trochę wiary, dużo strachu. Niestety od czytania o endomendzie ot tak płynnie przeszłam do nałogowego czytania forum i pamiętników. I te emocje, gdy szukam w stopce Dziewczyn szczęśliwego zakończenia... Czytam historie i dobre i złe, przypadki trudniejsze i łatwiejsze niż mój (jeżeli można jakąkolwiek gradacje przyjąć w przypadku problemów z płodnością). Nie działa to dobrze na moją głowę. Może jak wrócę do pracy i do normalnego życia to wyjdę z tej otchłani. To jest taki potężny miks uczuć: lęku, nadzieji, strachu, wiary, entuzjazmu, woli walki, złości, smutku, żalu, ulgi. Okropny rolllercoaster.Napewno to znacie. OVU muszę sobie więc dozować. Pamiętnik tak, określone tematy tak, indywidualne historie i porównywanie się do nich, kalkulowanie szan - zdecydowanie NIE.
Mój Mąż też to wszystko przeżywa chociaż jak to on, zamyka się w sobie. Uważam, że niepłodność to najtrudniejsza próba dla związku. Może są pary, które idealnie się wspierają, ale u nas aktualnie nie jest różowo. Ja jak wspomniałam w otchłani, popłakuję, non stop z nosem w telefonie, nie ma ze mną sensowengo kontaktu, on: nawet nie wiem co ma w głowie, bo nie powie. A to ja jestem zawsze naszym motorem w trudnych sytuacjach. Wczoraj pokłóciliśmy się o pierdołę przy obiedzie, tak że zbijałam talerz. Tak. Zbiłam talerz. Bez komentarza.
W grudniu planujemy małą wycieczkę na Christmas Market do Wiednia. Może to nam trochę pomoże. Może jak mi wróci optymizm to go przełożę na nas oboje. Przeglądałam stare zdjęcia w telefonie. Znalazłam jedno z początków naszego związku, jak byliśmy w Belgradzie, był czerwiec, siedzieliśmy na piwku, zakochani, zadowoleni.Ehhh
Wiem też, że w życiu wszystko mija, każdy zły czas kiedyś mija. U nas jeszcze nic nie jest przesądzone. Nie jestem po menopauzie, mam jajniki, jajowody, macicę. Nadal mamy szansę mieć Nasze Wymarzone Dziecko. Ale mentalnie przygotowuję się na różne scenariusze. Szczęście w nieszczęściu, że jestem wielką fanką nauki i postępu medycyny, a co za tym idzie - bardzo pro IVF. Jedynie co no to wiadomo: jest to obciążające organizm, stresujące, kosztowne i bez gwarancji powodzenia. Ale próbować warto.
Myślałam też nad adopcją. Z tym też nie mam problemu. Kiedyś, jak byłam jeszcze sama, pomieszkiwałam u mojej siotry czasowo. Jej współlokatorka i przyjaciółka zarazem pracowała jako psycholog dzieciecy i specjalista od dogoterapii w Domu Dziecka i czasem zabierała taką dziewczynkę na weekendy do domu. Na oko 3 latka. Nie pamiętam jak miała na imię, ale pamietam jej buzię i to uczucie w sercu jak na nią patrzyłam... Więc jest to też jakieś rozwiązanie. Muszę delikatnie poruszyć ten temat z Mężem.
Tylko z tego co się orientowałam to w tym chorym kraju ośrodki wymagają 5-letniego stażu małżeńskiego (mimo, że prawo takich wymogów nie stawia). Nieważne, że dziecka bardzo chcemy, mamy warunki, uważam nas za dobrych ludzi, ważne że nie jesteśmy małżeństwem 5 lat. No nic, to nie jest problem i zmartwienie na ten moment.
Co do walki (czy życia) z endomendą to mam takie zalecenia:
1. Dieta przeciwzapalna - 100% bez glutenu, bez nabiału, bez czerwonego mięsa, bez alkoholu. Kawa 1x na 2 dni, jajka co trzeci dzień, ryby 2 x tyg, dużo warzyw (brokuły, papryka, bataty, buraki, brukselka, cukinia), tłuszcze (olej lniany, z czarnuszki, z ostropestu, wiesiołek).
2. Wsparcie wątroby: ostropest (olej i zamówiłam mielony - łyżeczka dziennie). Ostropest to "wymiatacz" estrogenów: https://bodylogika.pl/wymiatacz-estrogenow-ostropest-plamisty-nie-tylko-na-niestrawnosc/
3. Oś podwzgórze - przysadka - nadnercza (HPA): to jest dla mnie największe wyzwanie. Idę na akupunturę. Medytacja to jest porażka w moim wykonaniu. Jak wydobrzeję po laparo to joga ale nie 1x tyg tylko CODZIENNIE. Dla mnie joga jest magiczna.
4. Ruch - totalnie tu zmieniam. Do tej pory chodziłam na CROSS i raczej jakieś intensywne aktywności a to nie jest dla mnie dobre. Wyżej wspomniana joga, pilates, Nordic Walking, Spacery, pływanie. Od stycznia więc zmiany
5. Refleksologia: kontynuacja, dzisiaj o 12:30 idę do Pani Małgosi
6. Akupunktura - kiedyś chodziłam, czułam się fantastycznie. 6/12 idę do Izy Miętki, podobno guru w Warszawie od tych spraw.
7. Zioła - przyszła paczka stąd: https://eko-ziola.pl/klimuszko-mieszanka-endometrioza.html Zaraz mieszam i zaparzam.
I jeszcze jedno co będzie moją afirmacją na ten tydzień: Martwienie się nie zmienia wyniku.
I tyle. Jak patrzę na to wszystko to niby żyłam zdrowo, ale jednocześnie robiłam masę rzeczy, które były destrukcyjne. Lata 2017-2021 zawodowo to szkoda gadać... Niby obiektywnie sukcesy ale jakim kosztem? 5 kaw dziennie, stres, praca po 12 h na dobę, non stop pod telefonem, spięta. I serio ja teraz marudzę? Mam teraz najlepszą pracę na świecie, jestem pierwszy raz w życiu na L4 (chociaż z nawyku wzięłam do szpitala komputer...), napisałam że nie będzie mnie jeszcze w tym tygodniu to "nic się nie mart, wydobrzej".
Z jednej strony obwiniam się, że mogłam się może bardziej starać, bardziej o siebie dbać, z drugiej strony: dobrze, że się w końcu opamiętałam i odeszłam.
A dziś.. dziś jestem pełna nadzieji. Byłam w klinice (niestety sama), rozmawiałam z lekarzem, który początkowo miał nam udzielić tylko konsultacji andrologicznej ale że sprawy się mocno skomplikowały to się i zakres konsultacji zmienił.
Lekarz FANTASTYCZNY. Pierwszy raz od tych kilku dni się śmiałam.
O mnie: wytłumaczył mi jak działa endomenda, że "zatruwa" ten płyn, który jest w otrzewnej i w którym zanurzone są jajniki, przez co obniża rezerwę jajnikową i może pogarszać jakość jajeczek. Dosłownie "zżera" jajniki, więc nie ma co zwlekać, bo spada mi AMH.
O Mężu: na początku - pierwsza kartka wyników, że super, ale przy fragmentacji DNA "czego wy się zawsze tak dobieracie?".
Pytałam o Visanne i wprowadzenie się w stan sztucznej menopauzy na 3 miesiące to stwierdził, że rzeczywiście było kiedyś praktykowane podejście na takim długim protokole, ale na dwóch ostatnich konkresach niepłodnościowych doszli do wniosku że to nie polepsza wyniku. "Pani Katarzyno, tu się nie ma co pieprzyć". Czuję intyucyjnie i rozumowo, że to dobra droga, bo najbardziej sen mi spowiek spędza ta malejąca rezerwa jajnikowa. Może to głupio zabrzmi, ale ja czuję jak spada mi płodność. Nie wymyślam sobie. Wiem jak było x lat temu, widzę różnice, w tym jak mam owulację (czasem nie mam), jakie mam libido, śluz, samopoczucie, odczucia.
Powiedziałam, że ogarniam immunologie i co jeśli wypadną szczepienia. "Zabezpieczymy zarodki i Paśnik sobie będzie mógł robić co tam chce". Racja.
No i jako że nie ma się co pieprzyć to robię badania, które mi zlecił a 3/01 jesteśmy umówieni na wizytę już przed ivf. Wow.
Wyszłam pełna nadzieji i wiary, spokojna. Nie czuję się naciągana na kasę. Jejku ile to jest emocji w tym wszystkim.
Obok był cały "oddział" pediatryczny i zakłuła mnie myśl - czy ja kiedyś przyjdę z dzieckiem do pediatry? Na plac zabaw? Na łyżwy zimą? Brak dziecka gdy ma się ten instynkt rodzicielski jest jak czarna dziura w życiu, pustka w teraźniejszości i przyszłości. Nawet jeśli jestem w miarę wyciszona (czyli bez histerycznych zachowań) to smuteczek jest zawsze, codziennie. Kolega (nieświadomy problemów) narzekał wczoraj, że jest niewyspany przez swoje 6 miesięczne dziecko i że "najgorsze co może być to jak wstajesz, masz kaca i musisz się zajmować dzieciakiem". Nie, nie... To nie jest najgorsze co może być. Nic nie odpowiedziałam. Uśmiech i ZEN.
Robię właśnie przegląd supli w moim excelu, liczę dawki. Mam już wyniki testu IMK - nie znam się na tym, ale skonsultowałam się z koleżanką i mówi że są świetne: "bardzo ładny immunofenotyp, CD4/cd8 poniżej 2 czyli układ nieaktywny do niszczenia, komórki NK petarda - 7,40%". To chyba podkręcę sobie koenzym Q10. Biorę póki co w dawce 100 mg dziennie .
I idę dzisiaj do fryzjera. WOW. Od kiedy starania się mocno pokomplikowały to całkowicie o sobie zapomniałam. Nie maluję paznokci (to może i dobrze akurat), chodzę non stop w tych sztrukso - dresach, make-up nie istnieje, siwe nitki gdzieniegdzie we włosach. Jedyne co to używam retinolu na noc więc cere mam bajka.
Dieta przeciwzapalna wjechała na 100%. Wcinam hummus, chleb gryczany, kiełki, migdały, warzywa, smoothies z owocami jagodowymi, łososia, oleje. Ten akspekt starań akurat mi się podoba
W piątek bylismy u znajomych. Mają 2 letnie dziecko a są 40+ więc myślałam sobie "oni są starsi, udało im się, a my co..." Ta Marta to taka silna babka. Hiperaktywna, otwarta, więc jak tylko rozmowa zeszła z tematu jak w pracy na okołodzieciowy (naturalnie, na moją odpowiedź że w sumie to mam teraz na pracę wywalone) to mi wprost opowiedziała "kochana, 2 inseminacje, 3 procedury, jeździłam do Białegostoku, byłam w klinice w Wawie, godziłam to z pracą, 3 poronienia, ja znam te wszystkie emocje, ale nie możesz się poddawać. Każdy krok jest bliżej celu. Znam przypadki beznadziejne wśród znajomych i wszędzie jest happy end".
U nich ciekawie, bo po kilku transferach i poronieniach (każde jedno na późniejszym etapie) w końcu zaszła w ciążę naturalnie, poroniła i już w następnym cyklu była w kolejnej naturalnej ciąży. Owocem tej którejśtam ciąży jest piękna blond włosa 2 latka, której mój Mąż w piątek czytał bajkę o nocniku Chwytam się takich historii. Mój mózg jest na etapie zbierania i analizowania danych. Im więcej pozytywnych danych tym lepiej w tej głowie, w podświadomości się poukłada. Tak sobie tłumaczę.
Zaraz rozpoczynam akcję "skierowania na badania w ramach pakietu Medicover", czyli najpierw analiza regulaminu i zakresu świadczeń i badań jakie mi przysługują, potem wgranie skierowań z kliniki i telewizyta z internistą. Muszę zbadać HCV, HIV, toxoplasmoza itd., USG piersi (skierowanie mam), chlamydie i stopień czystości pochwy. Cytologię mam świeżą i prawidłową.
Dla osób, które lubią patrzeć na kwestie zdrowia holistycznie moge polecić książkę "Ciało kobiety, Mądrość kobiety". Cegła, ale bardzo ciekawa. Tona informacji. W rozdziale o macicy i endometriozie znalzałam takie coś:
"Mięśniaki i endometrioza zwykle występuję jednoczeście (...). Podobnie jak w przypadku mięśniaków, endometrioza jest związana z dietą, odpornością, poziomem hormonów i zablokowaną energią w miednicy. Endometrioza to choroba rywalizacji. Pojawia się, gdy emocjonalne potrzeby konkurują z jej funkcjonowaniem w świecie zewnętrznym. Gdy kobieta czuje, że jej najgłębsze potrzeby emocjonalne są w bezpośrednim konflikcie z żądaniami, które stawia wobec niej świat, endometrioza jest jednym ze sposobów, w jaki ciało będzie starało się zwrócić jej uwagę na problem".
To jakby wypisz wymaluj o mnie.
Natomiast udało się sporo załatwić: pobrana krew na część badań przed kwalifikacją do ivf, wymazy, umówione USG piersi na jutro. Jutro też robię pozostałą część badań przed ivf. Jeszcze Mąż, który jak zwykle się ociąga. Powiedziałam mu za radą lekarza, że jak powie, że to w celu leczenia niepłodności, to nie dostanie skierowania, mimo że ma to w pakiecie (potwierdziło się u mnie). "Najlepiej powiedzieć, że się miało ryzykowne zachowanie seksualne, to wtedy dają od razu". To Dr D taki myk polecił. Mój Mąż jak to mój Mąż "zadaniowiec" stwierdził, że on to się nie przejmuje i może powiedzieć nawet, że miał gang bang z gejami i teraz musi się przebadać, bo ma żonę
Także jutro zaczynam od Diagnostyki (przy okazji badam kwas foliowy, homocysteine, B12 i D), potem USG piersi, potem wizyta u Izy Miętki (akupunktura - pierwsza wizyta u niej). Wszystko w innym miejscu. Zastanawiałam się czy brać urlop, ale teoretycznie nie muszę, mogę nadrobić po 16 i posiedzieć do nocy i tak chyba zrobię. Naprawdę ta elastyczność mnie ratuje teraz.
Wykupiłam dietę z Akademii Płodności. Taka sobie, bo udziwniona, ale jestem po "komosance" z jabłkiem z cynamonem i w sumie bardzo sycące. Na obiad pieczona ryba, na kolację krem z zielonego groszku (tu już mój przepis, nie będę cudować z krewetkami). Dla Męża dziś robię wołowinę z warzywami (na jutro) i też krem z groszku. Zamawiam mu też soki pomidorowe takie bardziej eko - podobno likopen bardzo dobrze wpływa na nasienie.
Kompletujemy wyniki badań. Nie mam HIV, żadnych chorób wenerycznych, stopień czystości pochwy: I, cytologia: ok, USG piersi: ok. Niby człowiek wie, ale jednak się lekko stresuje. Nie wspomnę o tym, że dalej w labie lub u lekarza jestem 2-3 x w tygodniu i żyły mam jak heroinista.
Inne badania:
B12: 563,00 pg/ml [norma: 197 - 771] OK
Kwas foliowy: 31,50 ng/ml [norma: 3,89 - 26,8] - znowu lekko za wysoko. Biorę same metyle, zmniejsze dawkę.
Wit 47,70 ng/ml SUPER
Homocysteina: 4,90 µmol/l (ciut za nisko. Lepiej niż za wysoko, ale najlepsza jest ok 6)
Akupunktura - byłam w Mikołajki, w innym miejscu niż moje poprzednie (moje poprzednie też sobie chwaliłam, ale chciałam spróbować gdzie indziej i nieco bliżej). No co tu dużo pisać, ja jestem i będę wielką fanką aku. Nie wiem czy i w jakim stopniu mi to pomoże, ale sam zabieg jest dla mnie jak podłączenie ciała do jakiegoś źródełka. Relaks totalny. Ciekawe odczucia. Z badania pulsu wyszedł jej duuuuży niepokój, trauma po poronieniu, blokada. Pochodzę.
To, że z głową jest źle to wiem. Jestem świetna w zadaniach, zarządzaniu, planowaniu...Najtrudniej mi ogarnąć własne emocje. Nie potrafię o nich mówić ani ich przepracowywać. Nie dotyczy to tylko kwestii starań, chociaż niewątpliwie to moje największe dotychczasowe wyzwanie w życiu. Pamiętam jak po poronieniu poszłam do psychologa. Zapytała mnie czy jestem już gotowa o tym porozmawiać. "No pewnie, mogę opowiedzieć, przecież to fizjologia. Zaczęło się od pobudki o 3 w nocy i plamienia...". Podałam jej same suche fakty, jak to przebiegało. Nie potrafiłam powiedzieć na głos co czułam. Temat zakopałam na długo.
Co czuję teraz? Niepokój i kompletną utratę poczucia kontroli. Pojawiają mi się złe myśli: "Nie mogę mieć dzieci". "A może się uda? A co jeśli się nie uda?". "Już po ptakach". "Jest za późno". Opracowuję w głowie dialogi na wypadek, gdy ktoś mnie zapyta o plany ciążowe, że z odwagą mówię głośno "Nie mogę mieć dzieci". Tylko czy nie mogę czy się asekuruję?
Bardzo, bardzo trudno myśleć pozytywnie.
Analizuję też ivf, a konkretnie kiedy dokładnie podejść. Męża wyniki z początku listopada – złe. Mój dołek po nieudanych staraniach do listopada – prawie miesiąc złego odżywania. Mój stan psychiczny teraz – rozedrganie. Lekarze przedstawiają 2 opcje: 1) najszybciej bez kuracji hormonalnej lub 2) kuracja hormonalna - sztuczna menopauza na 3 miesiące i zaraz ivf. O 3 opcji, czyli spróbować jednak zajść w ciążę przez 3 cykle bez hormonów, bez invitro, po laparoskopii, jednocześnie mega dbając o siebie i Męża pórbując poprawić nasze szanse – nie wspominają. A ja o niej myślę. I totalnie nie wiem co robić, bo racjonalne myślenie miesza się z despreacją, strachem i zniecierpliwieniem.
Czy twój mąż/partner badał dokładnie nasienie?
Linka, nie badał. Żaden z lekarzy tego nie zalecał. Myślisz, że powinien? Moja dr uważa, że przy tym wodniaku tam jest ciągle stan zapalny i to jest główna przyczyna
Kasia to myślę taki stały punkt programu- że bada się obydwoje partnerów. U nas np jest problem i U mnie i u męża. Warto zrobić dokładne badanie nasienia + podstawowe badania z krwi + hormony U partnera.
Witaj Kasiek po tak długiej przerwie. Przytulam ❤️
Witaj Krasi :-) nie wiedzialam, ze tu jeszcze zagladasz. Twoja historia, Twoj pamietnil i Malinka to nadal moje lekarstwo do poczytania na smutki 💕
Oczywiście, że powinien. Oczywiście, że wodniak to ważna sprawa, ale jeśli z nasieniem coś jest nie tak, to można zacząć już brać suplementy, robić kolejne badania, aby działac dwutorowo
Popieram Linkę. Do pamiętników, na forum nie mam czasu. Bardzo trzymam za Was kciuki i przesyłam dobrą energię 🍀