@ ani widu, ani slychu. Jestem rozdrazniona bo nie wiem co sie dzieje. Niby tak po laparoskopii moze byc, ale mi sie okres nigdy nie spoznia.
Wczoraj sprzatanko i znajomi. Dzis w ramach odmozdzania 8 h serialu. Tak jest. Caly sezon na raz. Zamiast mozgu mam gabke, a zle mysli i tak znowu mnie nawiedzily, wiec ten sposob nie dziala. Moglam pojsc na spacer. Bez ruchu, bez slonca popadam w depresje. Jakie dziecko chcialoby miec taka smutna mame ?
Postanowienie na ten nowy tydzien: poszukac jednak troche radosci w zyciu. Wdziecznosci za male rzeczy. Poniedzialek - sroda: skupic sie na pracy, bo w weekend wyjezdzamy a chcialabym jednak przed swietami nadrobic zaleglosci jakich narobilam.
We wtorek tez badania allo mlr, cross match i ana3 i do 19/12 spokoj (wtedy wizyta pokontrolna po
Laparo).
Spokojnego poniedzialku.
Ulga, bo już się bałam, że a) coś tam jednak uszkodzili i przechodzę menopauzę, b) może nie uszkodzili, ale hormony zwariowały i teraz trzeba będzie luteiną wywoływać okres oraz c) wykończę się psychicznie bo u mnie zawsze przed @ napięcie sięga zenitu. Poza tym dziś mam umówione badania z immuno, które miałam zrobić już w nowym cyklu po laparo. Jeśli nie dziś, to bym nie wyrobiła z wizytą u Paśnika, którą mam 10/01. Idealnie.
Poranek zaczynam teraz inaczej niż kiedyś. 2 szklanki ciepłej wody z imbirem, pyłek pszczeli (łyżka) z wodą, zioła na endomendę (parzone 30 min.). Biorę też na czczo kwas alfa-liponowy z cynamonem (z Solagara mam). Potem śniadanie i suplementy. Nie, że 2 mocne kawki jeszcze nie otwierając oczu. Da rade się przyzwyczaić. Dobrze, że nie kupiliśmy ekspresu, bo wtedy pokusa byłaby zbyt silna.
Dziś jest też ważny dzień, bo 13/12 to była przewidywana data narodzin mojego jedynego póki co dziecka. Ktoś (nie powiem kto ale bliska osoba, więc zabolało) skomentował to kiedyś, że taka wczesna ciąża i poronienie to "nawet jeszcze nie była ciąża". A co to było? Kawałek plastiku? Dla mnie to była moja Kropka. Teraz jest Gwiazdeczką na niebie i po coś na chwilę zjawiła się w moim życiu. Nie rozumiem jeszcze tego, być może nigdy tego nie zrozumiem, ale bardzo chcę w to wierzyć. Na pewno ja nie jestem już tą samą osobą, którą byłam kiedyś, przed początkiem tej trudnej historii. Jestem oczywiście zafiksowana, wyizolowana obecnie i często smutna, ale zobaczyłam też jaka jestem silna i jak potrafię walczyć.
ANA3 - wszystko ujemne. Uff. Czekam na alloMLR i crossmatch.
Zbadalam tez hormony i tak sobie:
LH: 4,82
FSH: 6,34
Stosunek: 0,76 czyli nieidelanie.
Estradiol: 160 pg/mol czyli za duzo jak na ta faze cyklu.
Nie wiem co myslec Dr Google mowi straszne rzeczy o tym estradiolu.
Weekend byl fantastyczny. Bylismy na malym przedawiatecznym city break’u. Chodzilismy po knajpkach, spacerowalismy po 20 tys krokow dziennie, inne otoczenie, grzanw wino, spotkanie z przyjaciolmi. Czulam sie szczesliwa bo bylo tak jak kiedys bylo prawie zawsze z moim Mezem 🥰 Oczywisice nie bylo tak, ze nie myslalam o staraniach ale nie zepsulam sobie wyjazdu wynikiem estradiolu ani nawet wynikiem cross match (ktory sprawdzilam w sobote rano i ktory wynosi 39%). Wiecej luzu, wiecej radosci.
Mam lekkie wyrzuty sumienia bo finansowo juz ledwo wyrabiamy, a wyjazd jak to wyjazd tani nie byl, ale suma sumarum dal mi chyba wiecej niz miesiac terapii u psychologa.
Nadal jest zycie, ktore ma mile i fajne momenty.
Dzisiaj za to powrot do mojej mrocznej rzeczywistosci: rano fizjoterapia na blizne po laparo (nieprzyjemne), potem szpital i odbior histopatologoii (myslalam ze zwymiotuje), za godzine prywatna wizyta. Potem musze kupic papier do drukarki i wydrukowac wszystkie wyniki badan potrzebne klinice przed ivf. W miedzyczasie odbior pieska, zakupy, sprzatanie, choinka. No typowy przedawiateczny kociol.
Test owu negatywny (słaba druga kreska), śluz płodny.
Kontrola po laparoskopii nie popsuła mi humoru. Przeciwnie. Torbiel, którą mi usunęli nie okazała się torbielą endometrialną tylko jakąś taką zwykłą (włókniak czy coś). Endomenda oczywiście jest, ale wg mojej logiki, skoro torbiel o wymiarach 7 cm X ileś tam nie była endomendą to jest jej jakby mniej. Zajrzałam do dokumentacji z 2019 r. kiedy leżałam z podejrzeniem cp w szpitalu. Wtedy też miałam torbiel, którą ignorowali. W opisie USG "owalna struktura torbielowata". Czyli co? 4 lata chodziłam z jakimś tworem, który najpierw został zignorowany na oddziale chirurgii ginekologicznej jednego z (chyba) lepszych szpitali w Polsce a potem był widziany w USG jako wodniak?
Na to wygląda. Szkoda gadać.
W każdym razie teraz mojej jajniki wyglądają dobrze i tego się trzymajmy.
Pytałam o ten podwyższony estradiol - olać. "Gorzej jakby był za niski". No i startujemy z tym ivf w styczniu. Mamy dofinasowanie !!!!!!!!! Spełniamy kryteria i nasza klinika ma umowę bodajże z Województem. Także jest to dla mnie bardzo dobra wiadomość, bo wydatki mnie przerastają (zaraz je zresztą podsumuje - tylko te na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy). Zastanawiałam się czy wydłużyć czas przygotować do ivf, ale nie wiem czy aż tak bardzo by się coś zmieniło. Jem zdrowo od lat. Nie palę. Suplementy biorę 4 lata. Teraz podkręcone od miesiąca. Zakwas buraczany codziennie, sport regularnie. Stres (poza staraniowym) - ograniczony w porównaniu do tego co było x lat temu. Słabe nasienie mnie martwi, ale czy ja wiem, że kolejne miesiące zwłoki by dużo zaważyły?
Poza tym jak się nie uda teraz, to nie znaczy że nie uda się nigdy. Trzeba próbować. Tak sobie tłumaczę, chociaż stresik jest. Nie ukrywam, że łatwiej taką decyzję podjąć mając w perspektywie wydatek rzędu 6-7 tys versus 15.000 zł (dokładnie nie liczyłam jakie to będą koszty bo o kilka rzeczy musze dopytać: pICSI czy IMSI, EmbryoGlue itp.).
Jak mowa o kosztach to podsumowanie wydatków z okresu październik - grudzień - ten rok:
Październik:
• Monitoring - 100 zł
• Suplementy - 200 zł
• Clexane - 100 zł
• Wizyta u gin - 350 zł
• Paśnik + koszty dojazdu - 600 zł
Razem: 1350 zł
Listopad:
• Test IMK – 700 zł
• AMH – 190 zł
• Wizyta w klinice – 250 zł
• Suplementy – 500 zł
• Konsultacja dietetyk po diagnozie – 100 zł
• Badanie nasienia – 700 zł
• Dojazd szpital – 100 zł
Razem: 2540 zł
Grudzień:
• Badania M przed ivf – 200 zł
• Badania ja przed ivf (Diagnostyka) – 500 zł
• Wizyta u gin – 350 zł
• Allo MLR + Cross Match + ANA – 1500 zł
• Suplementy i leki – 600 zł
• Dieta z AP – 230 zł
• Wizyta w klinice – 100 zł
Razem: 3480 zł
Koszty z poprzednich lat też policzę.
Jem dużo i zdrowo, wg mojej własnej diety płodności. Nie tyję ani nie chudnę, czyli chyba ok. Czuję się dobrze. Śpię dobrze. Włosy mocniejsze. Mam nadzieję, że jajeczka też korzystają.
No i ostatnia kwestia - ivf w planach, ale jest jeszcze jedna szansa, że się uda. Jakby zaraz. Niby wiem, że szanse są minimalne, ale wiecie jak to jest z tą nadzieją ...
Korzystając z okazji, że mam chwilę, zrzucę mały kamyczek z serca. Nie mały. Święta dla Nas, Staraczek to jest jednak wyzwanie. Bardzo się starałam, aby było miło i spokojnie, rodzinnie i w ogóle. Bez ciśnienia. A wiadomo, im większe ciśnienie na brak ciśnienie tym więcej rzeczy może pójść nie tak. Ale po kolei.
W czwartek byliśmy u przyjaciół i to był super wieczór. Jedna rysa - mój Mąż powiedział, że może za rok spędzimy Święta we trójkę. A ja? Wyszłam do łazienki i się popłakałam. Bo ja nie wiem ... momentami tego nie widzę. Piątek po tym czwartkowym wyluzowaniu upłynął domowo, przedświątecznie, bez myślenia, rozkminiania, świrowania na forach, w aplikacji itd. Wieczorem upojny seks, taki bez ciśnienia, jak powinno być
No i wczoraj. Wigilia. Wstaję z listą rzeczy do zrobienia: zakupy, gotowanie na 6.5 h, ogarnięcie mieszkania, wszystko wyliczone co do minuty. Przypominam, że jesteśmy zdecydowani na styczniowe ivf. ale myślę, a co tam, zrobię sobie test owulacyjny.
Bordowa kreska. I się włączyło .. "o Jezu, ostatnia szansa, DZIŚ, KONIECZNIE, musimy jakoś znaleźć czas, teraz albo NIGDY" (a wiecie: gotowanie, rodzice, rodzina, nerówka, no klasyczne Święta). Ale myślę, nie powiem mu, bo znowu zrobię presję, która ewidentnie Nam nie służy. Kilka godzin przemilczałam, nakręciłam w głowie korbę.
Finalnie nie wytrzymałam i zrobiłam presję praktycznie tuż przed wyjazdem na Wigilie, nic z tego nie wyszło, więc umówiliśmy, się, że po kolacji. Mhm. Na kolacji siedziałam spięta, jak na szpilkach. Wróciliśmy do domu ok 23:00 i jak można się domyśleć znowu nic z tego nie wyszło, doszło tylko do kłótni, że presja, że to, że tamto. Ja nie wiem, to nie dla nas. Kochanie się na zawołanie, w nerwach (bo u mnie wyzwala się wówczas kaskada myśli), no nie potrafię. A kiedyś byłam temperamentną dziewczyną Powiedziałam mase przykrych rzeczy. Pomyślałam jeszcze więcej przykrych rzeczy, że jakie to wszystko jest smutne i żałosne i jak ja nie dźwigam obecnie faktu, że mam owulację (prawdopodobnie) i powinnam wówczas zadbać o dobrą atmosferę z Mężem, to ja mam dźwignąć in vitro?! Tam to dopiero będzie presja i stres.
Wiem, że wczoraj był 13 dc (wieczorem miałam ból owu), 12 dc wieczorem podziałaliśmy i teoretycznie są szanse, ale jak na kogoś kto żyje tylko tym chyba można się było bardziej postarać? Powinniśmy nie wychodzić z łóżka, a tu taka porażka... Nie wiem, dla mnie to jest takie jakieś wręcz upokarzające.
Intymny to wpis, ale w końcu na tym forum jest tylko samo życie. Nawet seks nam już nie wychodzi
Dziś płaczę, prawie nie gadamy. Wróciło nakręcanie się wysokim estradiolem, że jak ja mam mieć stymulację jak on przecież w kosmos wystrzeli.
Zaraz jedziemy na obiad i jakoś chcę żeby już się te Święta skończyły.
A w głowie taki głosik cichutko prosi... Wiadomo o co.
Dziś już spokój. Wróciło normalne myślenie. No i jakoś przeżyłam Święta i wizytę u Teściów, którą się stresowałam. Na wypadek niewygodnych pytań miałam przygotowaną odpowiedź "myślimy o tym". Bez szczegółów i bez biernie agresywnego "nie każdy MOŻE mieć dzieci". Dzisiaj pracuję z domu, ale wiadomo jak to w przerwie świątecznej - niewiele się dzieje, więc porobię jakieś zaległe szkolenia, posprzątam trochę, wyciszę się po moim świątecznym odpale związanym z za małą ilością wprowadzonych żołnierzy
Jeżeli chodzi o dietę to idealnie nie było ale i tak jestem z siebie dumna. Kocham pierogi. Normalnie więc w święta to był taki mały maraton pierogowy. Tym razem w Wigilię same ryby i barszczyk. W Boże Narodzenie już koktajl białkowy z owocami, śledzie, kurczak z warzywami, kawałek makowca, sałatka. Wczoraj gorzej pogrzeszyłam ale nie zamierzam sie tym katować teraz. Zjadłam smacznie, domowo, bez wyrzutów sumienia. A dziś już wracam do szpinaku, brokułów, siemienia lnianego, kiełków, jajek i innych cudów.
Ponieważ szanse na CUD są bo: (a) szacuję, że owulacja była 13 dc - 23/12 (maks 14 dc, ale 13 dc wieczorem miałam silny ból lewego jajnika, 19/12 w lewym jajniku był pęcherzyk 12 mm - zakładając, że rośnie 2 mm na dobę to 23/12 miał ok 20 mm), (b) 25/12 wieczorem już miałam wyższą temperaturę, (c)porządny seks był 12 dc oraz (d) plemniki mogą przeżyć do 72 h (czyli do 25/12 ok 18:00) wdrażam od dziś zalecenia typowo staraniowe. Heparyna. I Prograf. Konsultacje z Paśnikiem mam dopiero w styczniu. Czekam jeszcze na wynik ALLO MLR. Cross-match wyszedł mi teraz ze wskazaniem do immunosupresji (39%).
Cytokiny miałam totalnie rozjechane - Jerzak dała mi na to właśnie Prograf od 16 dc 1x1.
Zastanawiałam się co robić. Prograf to nie cukierek i wiem, że Paśnik preferuje Encorton. Ale wolę zaryzykować. kilka dni to pobrać, niż potem sobie zarzucać ignorancję (którą do tej pory zarzucam sobie przy mojej pierwszej, nieświadomej, nieplanowanej ciąży).
Wiadomość wyedytowana przez autora 27 grudnia 2022, 12:47
Koleżanka poprosiła mnie o wysłanie swojego CV, bo mam ponoć dobre, żeby trochę odgapić bo szuka pracy (wykonujemy ten sam zawód). Jak jej wysyłałam i zajrzałam (nieaktuzalizowane 2 lata) to mi się tak dziwnie zrobiło. Jakbym czytała o innej osobie. Miałam jakąs karierę, jakieś sukcesy, jakieś inne życie. I nagle od 2019 r. równia pochyła. Wszystko poświęcam czemuś, czego nie mogę mieć. Nie wiem co się stało z tą dziewczyną, dawną mną, ale jakby mi ktoś powiedział co mnie czeka, to nigdy bym tego nie zaczęła. Czuję się żałośnie, dosłownie "miserable".
Po prografie czuję się dziwnie. Nie mam apetytu, nie mogę spać. Mam zawroty głowy. Taki jakiś niepokój. Wiem, że Dziewczyny nie miewiają skutków ubocznych, ale mi akurat to gó*** daje w kość. Nie meta, meta to dla mnie cukierek. I zastrzyki z heparyny - brzuch obecnie to blizny i krwiaczki.
I sobie myślę, może to nie jest mi pisane. Bycie mamą. Może mam w swoim przeznaczeniu jakąś inną drogę. Może nie warto tak na siłę, za wszelką o coś walczyć. Nauczyć się odpuszczać.
Nie był to jakiś wybitny rok (pod każdym względem, nie tylko z powodu, że dalej jesteśmy tylko we dwoje), ale miał ewidentnie kilka plusów:
1. Mam diagnozę endomendy. Nie błądzę w niewiedzy. Mam plan i wiem z czym walczę i z czym muszę się mierzyć przez następne kilkanaście lat.
2. Byliśmy na super wakacjach na wyspie, która stała się jedną z moich ulubionych. Kąpałam się w basenie skalnym, jeździłam rowerem po górach, ćwiczyłam jogę na plaży.
3. Byliśmy na 3 city breakach. Podróże najbardziej ładują moje baterie.
4. Byłam z przyjaciółkami w lecieTatrach i zrobiłyśmy piękną 35 km traskę. Prawie jak dawniej
5. W pracy stabilnie - fikcyjny awans i lepsze zarobki. Brak psychopatów i mobberów.
6. Chyba mam dobrą suplementację i lepsze nawyki. Odrosły mi włosy i paznokcie, które długo były w kiepskim stanie. Nie mam zjazdów energetycznych, czuję się pełna energii.
7. Schudłam od zeszłego roku ok. 7 kg (około bo waga wiadomo waha się o ten 1-2 kg).
8. Mam lepszą relację z Mamą, bo w listopadzie przy okazji operacji, powiedziałam jej o wszystkim. I mam od niej wsparcie.
9. Aktywność fizyczna: Cały sezon letni na rowerze, w tym sporo wycieczek z moim Tatą. 1,705.52 km przejechanych kilometrów (WOW). 136 h treningu siłowego. 43 h jogi. 210 km biegania.
Z minusów: albo źle zarządzam finansami, albo te wydatki po prostu są rzeczywiście przytłaczające. Na koncie nie widnieje stan, którego oczekiwałam. Na razie zapomniałam o samochodzie, czy zbieraniu na dom. Kłócimy się za często. Odcięłam się od wielu znajomych, nie dlatego, że są toksyczni, tylko, dlatego, że większość czasu lepiej mi w mojej "jaskini" samotności niepłodności. W tym roku niestety więcej było na co dzień smutku, bezsilności i frustracji, niż radości życia.
Mam też już wszystkie badania, które zlecił Paśnik:
1) ANA3 - ujemne - OK
2) Test IMK - OK
3) Test limfocytotoksyczny (LCT) - crossmatch (FCXM) - CD3+/IgG+ - (flow cytomery cross-match) - 41,4% - dodatni - ŹLE
4) Allo MLR - 27,9% (norma lab >25% hamowanie- CHYBA OK.
Jestem zadowolona. Mogło być gorzej. Czekam teraz na wizytę 10/01/23. Chyba nie będzie szczepień, więc nieśmiało myślę, może będzie świeży transfer ?
Czego życzę sobie i Wam w 2023 - wytrwałości. Ja nie wiem czy się uda czy nie, ale obiecuję sobie, że w każdym dniu i miesiącu 2023 będę robić WSZYSTKO aby moje marzenie o byciu Mamą Naszego Rodzonego Dziecka sie spełniło. Jak zrobię to wszystko i dalej za rok o tej porze będę w miejscu, w którym jestem dzisiaj, to idziemy w adopcję.
Wszystkiego dobrego, spełnionych marzeń, nadzieji, wiary i siły w 2023!
Wiadomość wyedytowana przez autora 31 grudnia 2022, 13:27
Dzień dobry w Nowym Roku! Sylwester miałam udany, Nowy Rok w zasadzie też. O dziwo, zero rozkminki staraniowej. Znajomi, dobre jedzenie, dobra muzyka, spacer. No i te 15C na zewnątrz.
Temperatura 37 C i tak się utrzymuje.. Zresztą cały czas mi gorąco. Normalnie byłby to dobry objaw, ale tu chyba działa Prograf. Dalej mam przez niego przeboje - a to ból głowy, a to bezsenność i tak na zmianę.
Nie pisałam chyba wcześniej o tym, ale chodzę na fizjoterapię. Na bliznę i w związku z endomendą. Dzisiaj byłam 3 raz - rozluźnianie napięć w plecach i karku.... Są to wizyty traumatyczne dla mnie Mobilizacja blizny - okropieństwo, rozluźnianie dna miednicy - dramat, dzisiejsze rozluźnianie pleców - koszmar. Zdecydowanie bardziej pospinaną mam lewą stronę. No ale tłumaczę sobie, że jak boli to działa i po prostu trzeba.
A jutro wizyta startowa przed ivf. Z mężem. Pewnie on tam zemdleje, bo to typ człowieka, którego musieli wyprosić od weterynarza, jak pies miał mieć podaną kroplówkę (pies wyczuł jego panikę i sam spanikował). Nie stresuję się.
Mąż blady, spięty maks, ale przeżył i nie zemdlał. Oczywiście nie zadał żadnego pytania (w przeciwieństwie do mnie). Najważniejsze - mam zaufanie do Naszego Lekarza. Wszystko dokładnie tłumaczy, podał kontakt do siebie, pożartował, odpowiedział na wszystkie (nawet głupie) pytania. Wytłumaczył nam dlaczego krótki protokół a nie długi - bo krótki jest mniej ryzykowny w razie, gdy coś pójdzie nie tak. Przy długim i tak trzeba go dokończyć i doczekać co będzie, nie wiele jest opcji wyjścia. Zwykle zaczyna się od krótkiego, jak nie zadziała to wtedy próbują z długim.
Będziemy zapładniać wszystkie komórki bo u nas największe ryzyko, że będzie ich mało i że nie będzie lub będzie mało zarodków. Dostałam Rekovelle od 2dc, 6 dc pierwszy monitoring, na którym mam się zjawić z Orgalutranem (od wielkości pęcherzyków będzie zależało kiedy dokładnie podamy 1 dawkę, możliwe, że już na wizycie). Mam odstawić Acard od 1dc, suplementy mogę dalej brać. Nie uprawiać sportów przy których "coś się trzęsie", bo jajniki będą większe i ciężkie.
IMSI i pICSI nam nie poleca (IMSI przestarzałe, pICSI nie pamiętam). Poleca zwykłe ICSI i ZYMOT do selekcji plemników. Poczytam.
Co do moich przeczuć - może to naiwne i życzeniowe myślenie, ale mi się wydaje, że wcale nie będzie tak źle z tymi jajeczkami. Lekarze mówią, że takie słabe, że może być ich mało a w swojej głowie mam jakieś dziwne przekonanie, że wcale tak nie jest. Chodziłam na monitoringi, owu zawsze, czasem 2 pęcherzyki dominujące się zdarzyły. W każdym razie, lepiej mi póki co z tym przekonaniem, że mimo endomendy mam wspaniałe jajeczka i będzie ich optymalna ilość. Bardziej martwi mnie nasienie. Ale módlmy się o to, że suplementy przez te 2 miesiące zadziałały. Jeszcze jedna rzecz, którą wyczytałam w poczekalni - u mężczyzn sport wyczynowy działa źle na spermatogeneze. A już szczególnie jazda na rowerze... Mój Mąż to zapalony kolarz amator. Jak ja zrobiłam w zeszłym roku ponad 1500 km na rowerze to on kilka razy więcej, przy czym u niego to nie rekreacyjne przejażdzki, tylko trasy po dobrych kilka godzin z dużą prędkością. I teraz tak: badanie nasienia wykonywał 4/11 a 1/11 jeszcze byliśmy razem na bike tripie (80 km - specjalnie sprawdziłam w aplikacji). Od tego czasu rower już na zimowaniu. Może te popsute plemniki były wynikiem przegrzewania na rowerze? A teraz będą lepsze? Zobaczymy wkrótce.
Rekovelle widzę mam z refundacją, więc się ucieszyłam. Muszę się przejechać do polecanej apteki wszystko wykupić no i cóż - czekamy na przyszły tydzień.
Wieczorem idę w końcu na jogę, bo jakoś muszę dać ujście tym wszystkim emocjom. Po klinice chodziłam i miałam ochotę im coś tam poprzestawiać, może kurtki ludziom porozwieszać. Wczoraj nagotowałam fasolki na 2 dni i wysprzątałam całą kuchnię. Jak mam stres to muszę się ruszać. Ale świeci dziś słońce, nie boję się bo powtarzam sobie, że "szczęście sprzyja odważnym".
Jeszcze się nie zaczęło, a ja już się stresuję. Plus PMS. Ciężko mi znaleźć sobie miejsce. W głowie mam natłok myśli i możliwych "scenariuszy". Plan A, plan B, plan C, jakbym wogóle COKOLWIEK mogła teraz zaplanować. Jasne, trzeba działać, ale to moje "co ja zrobię jeśli" i wyobrażanie się różnych opcji bardzo mnie męczy.
Mój Mąż jest na szczęście moim przeciwieństwem pod tym względem, co ma oczywiście dobre i złe strony. Ja jestem naszym codziennym managerem i ogarniaczem życia, on mnie czasem przyhamowuje i studzi. Czasem sprowadza na ziemię. Jak ogień i woda trochę.
No i teraz ten ogień zaczyna baaardzo płonąć. Rano wstaję i czuję rozdygotanie. Zmusiłam się do jogi, najpierw ciężko, ale po 15 minut jogowego flow i oddychania jakoś udało się wyciszyć. Na jakąś godzinę.
Odstawiam od jutra całkowiecie kawę, niepotrzebne mi kofeinowe pobudzenie. Teraz to melisa.
Mam za sobą wiele trudnych i ważnych egzanimów. Kiedyś też biegałam bardziej na poważnie (amatorsko ale już tak z planem i chęcią na określony rezultat). W pracy też zdarzyło mi się kilka długich, ciężkich projektów. I tak sobie myślę, że do procedury trzeba podejść trochę tak jak do tych powyższych rzeczy. Etapowo. Dobrze się przygotować, ale nie myśleć na raz o wszystkim i o końcu, bo wtedy to jest maksymalnie stresujące i przytłaczające. Z bieganiem jest tak: najpierw jest plan treningów, trzeba sumiennie wykonywać określoną ilość tygodni, robić nudne wybiegania i męczące interwały, potem trzeba przed startem zaplanować żywienie kilka dni przed - nic tłustego, ładowanie węglowodanami itd. I samo przebiegnięcie dystansu: dzieliłam sobie w głowie taki bieg zawsze na etatpy - pierwszy 1 km rozgrzewka i teścik jakie mam samopoczucie, do 5k jest luzik, potem byle dotrwać do 10km - sprawdzam czas i jestem już w połowie. Potem do 15 km i ewentualna modyfikacja tempa, bo od 15 km na ostatnich odcinków zaczyna się rzeźnia. Ostatni 1km zdarzyło mi się przejść. Ale nigdy nie zeszłam z trasy. Nawet jak złapała mnie raz biegunka i 20 min przesiedziałam w toi toi to skończyłam bieg.
Podobnie muszę podejść do procedury:
1) Dostać okres i przyjąć pierwszy zastrzyk i niczego nie zwalić;
2) Pierwszy monitoring 6dc;
3) Dotrwać do punkcji;
4) Punkcja;
5) Czekanie na info;
6) ....?
Tyle na razie. Za wszelką cenę chcę powstrzymać natrętne myśli "a co jeśli".
Jutro zaczynam pierwszy zastrzyk Rekovelle. Wyjęłam dziś pooglądać. Nie jest to tak łatwe jak zastrzyki z Clexane. Coś tam trzeba zamontować, odpowietrzyć, ustawić odpowiednią dawkę Mam nadzieję, że niczego nie spieprzę. Ale jak pisałam ostatnio - skupiam się tylko na kolejnym kroku. Okres przyszedł jak w zegarku, jutro zastrzyk. Działać w trybie 24h. Przeżyć tylko jeden kolejny dzień.
Tak sobie powtarzam, a w głowie sam układa się "plan awaryjny" co zrobię jeśli się nie uda. No co zrobię? Pewnie się popłaczę, pójdziemy na pizzę, pojedziemy w góry i może namówię Męża żeby wejść na wschód Słońca na Babią Górę (to mój pomysł oczywiście i moje małe marzenie). A potem podkręcę plan u nas obojga po analizie gdzie leżał główny problem i po 3 miesiącach przerwy spróbujemy jeszcze raz. Mąż pytał ile razy mamy to dofinansowanie mazowieckie, mówię, że 3. A on że "a t o luz, to próbujemy kilka razy". W sumie aspekt finansowy dużo waży, bo ivf to ogromny wydatek i mając te koszty obniżone łatwiej "próbować". Chyba nie pisałam o tym, ale w listopadzie, jak dowiedziałam się że endomenda, złe DFI i tylko in-vitro to koleżanka powiedziała mi, że podobno Czechy to taki mercedes w tym temacie. Dzwoniłam tam wtedy od razu i rozmawiałam z koordynatorką. Mam mieszane uczucia. OK, ona nie jest lekarzem, ale jak powiedziała mi tekst "prosze Pani, immunologii się nie sprawdza, profesor X mówi, że sprawdzanie immunologii przy niepłodności to jak sprawdzanie klaksonu w samochodzie, który jest zepsuty" to mi ręce opadły. Mam wrażenie, że tam tylko transferują, a co mi da transfer jak ja tej ciąży znowu nie utrzymam. Druga rzecz - pierwsza wizyta "darmowa", ale jak się decydujesz to od razu wpłacasz zaliczkę. 10 tys zł (chyba). Jakoś mi to nie leży. Niemniej jednak, wizytę mam tam zarezerwowaną na wrzesień w razie jakby PL i Nasza Klinika okazały się totalną porażką (w co szczerze mówiąc nie wierzę).
Najważniejsze - moje emocje. Lekka nadaktywność objawiająca się w postaci sprzątania i niemożności usiedzenia w miejscu (stresik). Lekka nadaktywność będzie się rozkręcać, chyba że leki stymulujące jakoś na mnie dziwnie podziałają. A poza tym SPOKÓJ. W środku czuję spokój. Ale intuicja nie mówi mi nic. Cisza. Sny - złe.
Absolutnie nie jestem rozczarowana, że nie udało się w grudniu. Wiedziałam, że nie jestem w ciąży tak samo jak w 2019r. wiedziałam, że jestem od razu.
Wiadomość wyedytowana przez autora 9 stycznia 2023, 15:07
2 dzień stymulacji
Wczoraj pierwszy strzał z Rekovelle. Stresu była co nie miara, ale dałam radę. W sumie jak już się ogarnie pena (założenie igły, odpowietrzenie, ustawienie dawki) to jest to technicznie łatwiejsze i mniej bolesne niż w przypadku Clexane. Biorę dawkę 12mcg codziennie wieczorem (20:00). Wkręcam sobie trochę jedną rzecz - przeciwskazaniem jest guz przysadki mózgowej. A ja kiedyś miałam mocno podwyższoną prolaktynę, długo brałam Dostinex, teraz niby w normie ale nadal blisko górnej granicy. Co jeśli ja tego guza jednak mam? Wiem, chora głowa ale nic nie poradzę.
Piszę tego posta z wypiekami na twarzy i w dobrym humorze po telewizycie z Paśkiniem. Jest dobrze Cytotoksyczność, która wyszła jest wynikiem endomendy i zabiegu. Wszystkie inne badania z immuno, które zrobiłam są w normie. "Korzystne warunki na ciąże, układ odpornościowy zrównoważony". Jest szansa na świeży transfer!!!! Przepisał mi tylko Encorton 10mg na 3 dni przed transferem. Żadnych szczepień, Accofilów, Prografów i innych. Ogromny kamień z serca, że chociaż tu (odpukać) nie jest tragicznie. Życzył powodzenia. Napisałam Mężowi, że jestem w tym momencie szczęśliwa i że chyba sama nie wiem jak bardzo mi zależy...
Już po pierwszym zastrzyku, dziś, teraz zaczynam coś czuć w jajnikach. Zaraz wejdę na forum bo nie wiem czy to tak ma być. I zero apetytu.
4 ds
Jutro rano pierwszy podgląd i krew. Zaczynam się stresować. Czy coś tam w ogóle rośnie? Czy w ogóle będą z tego jakieś jajeczka a potem zarodki? Czy Mąż "da radę" z nasieniem (w sensie oddać ? Zadziwnia mnie nadal, że faceci jednak z ławością jakoś to robią. Ja bym nie mogła.
Schiza z guzem nadal trwa.
Na pracy nie mogę się skupić, więc dziś już chyba nic nie zrobię. Może odpalę kompa jutro lub w niedzielę i ponadrabiam. Jeszcze jakoś rano tak między 7:00 a 10:00 jestem w stanie się skupić, a potem mój umysł zaczyna swoją codzienną wędrówkę.
Z pracą to jaja wogóle. Miałam w środę ocenę roczną (korpo klasyk). Przygotowałam się do niej na 45 min przed spotkaniem (mamy na to 3 tygodnie...) bo przecież ja NIE MAM CZASU no i zaskoczenie, bo dostałam na pograniczu meeting expectations/exceeding expectations. Bardziej w kierunku exceedeing. Oraz laurkę: "wzbudasz zuafanie, dowozisz, masz bardzo dużą wiedzę, bla bla bla". Hehe. No nie powiem, miło mi się zrobiło ale przysięgam.. ja przez ostatnie 3 miesiące NIC nie robię konstruktywnego. Jestem reaktywna max. Minimum. Jakbym nie miała czego innego na głowie, to byłaby inna historia. W każdym razie fajnie, że spokojnie w tym temacie chociaż.
Plan był trzymać teraz dietę na 1000%. 85 gr białka dziennie, pół kilo warzyw dziennie. I d***. Nie mam apetytu. Jem z rozsądku i na siłę aby jakoś wcisnąć te garście supli po każdym posiłku. Wczoraj do 12:00 rano nic, potem grzanka gryczana z sardynkami, po której zwymiotowałam Ok 14:00 wmusiłam w siebie 2 jajka z pomidorami (niby szakszuka ale bardziej breja) i koktajl owocowo - białkowy. I wieczorem trochę sushi bo akurat poszliśmy do znajomych. Dziś: rano owsiankana siłę, teraz krem z zielonego groszku z grzankami i pestkami dyni i 2 vasy z masłem orzechowym. Niby lepiej.
Trzymajcie kciuki za jutrzejszy monitoring. Ja trochę nie wierzę, że to się dzieje.
Prawy jajnik: 2x 13 mm, 2x 18 mm (te to juz za duze, na straty)
Lewy jajnik: 6 x 13-15 mm, 3 jakiej mini (moze wystartuja).
Widac jak zle ten prawy jajnik pracuje po usunieciu torbieli. Powiedziala, ze ma mniejsza rezerwe.
Pobrali krew na eatradiol.
Nie mam dzis humoru. Ide na spacer i moze na jakies dobre sniadanie. Nastepny podglad poniedzialek 9:30.
Wczoraj podali mi już Orgalutran i od dziś przyjmuję go sama. Estradiol oczywiście wysoko - 789. Zmniejszyli mi dawkę Rekovelle na 9.66 (z 12 mcg). Nie zaskakuje mnie to. Spodziewałam się. Moja teoria laicka jest taka, że rezerwa jest pomniejszona przez endomendę więc hormony robią wszystko żeby to nadrobić. Oby tylko nie było hiperki Może jakoś dotrwam jeszcze kilka dni.
Byłam wczoraj na spacerze nad Wisłą z moim Przyjacielem i bratną duszą jednocześnie. Zrobiliśmy 10km, pogadaliśmy o życiu, pracy, filozofii, powspominaliśmy wspólne wyjazdy. Było super. Zero szczegółowej gadki o staraniach, zastrzykach, ivf, bo jakby to ująć - jego tematy kobiet i dzieci nie interesują, więc nie chciałam strzępić języka. Natomiast o kwestii posiadania dzieci i dojrzałości do rodzicielstwa rozmawialiśmy. Że najlepsze podejście to takie, że nie że chcesz dziecko, bo czujesz w życiu pustkę, którą chcesz zapełnić, tylko gdy czujesz przesyt i nadmiar wszystkiego. Chcesz dać komuś dobre życie, pokazać mu/jej świat, przekazać swoje wartości, dać miłość. To ja tak mam. Na koniec poszliśmy do sklepu czarodziejskiego, a potem ja do rybnego po śledzie i halibuta.
Wieczorem zrobiłam dla siebie i Męża romantyczną kolację, zjedliśmy, pogadaliśmy (znowu bez paranoi związaną z ivf) i finalnie był to całkiem dobry dzień.
Jutro o 9:30 kolejny podgląd, następny pewnie w środę. Punkcja pewnie w piątek/sobotę. Miłej niedzieli
Drugi podgląd:
Prawy jajnik: 2 x 16 mm, 21 mm i 25 mm
Lewy jajnik: 1x 17 mm, 1x 18 mm, 2 x 14 mm i jakieś drobne.
Endometrium: 9,5 mm
W środę kolejny podgląd, akupuntura (idę tam bo babka u której teraz byłam kilka razy nie raczy mi odpisać na smsa od piątku), punkcja pewnie w piątek 20/01.
Seria rzeczy i wydarzeń, które mnie dziś zirytowały:
1) Ludzie agresywnie perfumujący się na podróż w transporcie publicznym;
2) Próba umówienia konsultacji anestazjologicznej - lekarz kazał dziś się umówić. Wchodze do położnych na krew i umówić tę konsultacje. Jedna młoda bardzo fajna i miła, druga starsza - klimat szpitala powiatowego. I ta starsza z fochem, że nie ma opcji w tym tygodniu, że "trzeba było wcześniej się umawiać". Krótka pauza i moje ostre "ale co wcześniej ?! Lekarz mnie dzisiaj poinformował więc co wcześniej ?! W piątek mam mieć punkcje a pani mi mówi że w tym tygodniu z anestazjologiem się na chwilę nie można spotkać ?!" W tym momencie interweniowała ta młodsza miła i załagodziła, że znajdą coś na czwartek i jutro będą dzwonić. Ale co to w ogóle jest za tekst że "trzeba było wcześniej". Tacy ludzie nie powinni pracować w takich miejscach bo raz nie przychodzimy tu po bułki tylko nabuzowane walczymy jak o życie, a dwa - słono za to płacimy.
3) Skończył mi się Rekovelle (tzn ostatnią dawkę mam dzisiaj). Idę do polecanej apteki Medicoveru a tam lalunia technik farmacji "Nie ma, skończył się, wszyscy z TEJ kliniki tu przychodzą i wykupują. W hurtowniach też nie ma, więc ma pani problem. Może się gdzieś w jakiejś aptece uchował". Pytam czy nie może tego jakoś sprawdzić. Nie, nie może. Wyszłam z trzęsącymi się rękami i zaczęłam dzwonić do pobliskich aptek - oczywiście nigdzie nie ma. Głowa się jednak sięodblokowała i przypomniała mi się wspaniała strona Ktomalek.pl. W 2 godziny później kilka kilometrów dalej ten Rekovelle ogarnęłam.
Boli mnie głowa. Zjadłam byle co na mieście (tzn niby lunch ale ja nie cierpię jadać na mieście), bo było już po 12:00 a ja na czczo.
Czekam na wyniki estradiolu, LH i progra.
W międzyczasie w ramach irytacji i wyżywania się napisałam do Męża monolog, że jak się to nie uda, to ja się kolejny raz na to nie piszę bo nie mam do tego nerwów ani zdrowia i widocznie coś w tym jest, że nie nadaję się na cierpiącą poświęcającą się matkę Polkę. No i że jestem już za stara. Że puchnę i czuję się gruba. Coś w tym stylu. Nie odpisał. Bo on oczywiście jest teraz super zajęty pracą.
Rano mnie wcisnęli na konsultacje z anestazjologiem i jestem nią miło zaskoczona - bardzo dokładny wywiad, poświęcony czas, wszystko elegancko wytłumaczone. Nie to co w szpitalu przed laparo (hehe). W sumie to się dziwię, że mnie tam nie uśmiercili w tym całym bajzlu.
No i wisienka na koniec. Hormony. Zgodnie z moimi przewidywaniami estradiol szybuuujeeee w kosmos. Wyniki z wczoraj:
E2: 1778,2
LH: 0,74
Prog: 0,17
Rozmawiałam z lekarzem już. Rekovelle tylko delikatnie zmniejszyli bo ważniejsze aby tam wszystko rosło i dojrzało niż transfer teraz. Ja się poza tym pobudzeniem czuję generalnie ok. Więc no nie wiem. Nie analizuję już dzisiaj bo mi głowa pęka. Siadam do maili, musze popłacić kilka rzeczy, a wieczorem może przejdę się na jogę.
Wiadomość wyedytowana przez autora 17 stycznia 2023, 17:06
Drza mi rece nadal z emocji. Powiedzial, ze patrzac na AMH to jakby inny jajnik !!! Jeszcze zobaczymy co z tego bedziw dojrzale ale jest DOBRZE. Nie jakies smutne 2 -3, ale 11.
Pobrali krew na proga i estradiol. Kolejne kroki:
1) teraz dotrwac do punkcji;
2) przezyc punkcje;
3) aby Maz sie spisal na medal;
4) zeby Jajeczka byly dojrzale;
5) zeby sie zaplodnilo ladnie wszystko ❤️🌸🥹
Moj nastroj dzis: 🥹🥹🙏🙏🙏
EDIT:
Estradiol: 2925,1
Progesteron: 0,43
Wiadomość wyedytowana przez autora 18 stycznia 2023, 15:33