Nie śpię ze stresu. Znowu przewalałam się z boku na bok do jakiejś 4:00 i wstałam o 6:00. Mąż z kolei zasnął ok 2:00 a wstał o 4:00. On niby się nie stresuje tym, nawet jakieś żarciki padają, ale ja go znam i wiem, że jest również zestrachany.
Z tego niewyspania to dzisiaj jestem chyba po prostu zmęczona. Miałam sobie zrobić dzień pracy z dokumentami a się snuję, ani się zdrzemnąć, ani coś konstruktywnego porobić.
No i rano jak już wstałam o tej 6:00 to miałam niefajny poranek. Mieszkamy na małym osiedlu, wszyscy się praktycznie znają. Jest jeden koleś, który często wcześnie rano, jak jest jeszcze ciemno prowadza gdzieś dzieci. Typowy psychol. Szarpie te dzieci, znerwicowany, chamski. Ze mną ma kosę, bo nienawidzi Naszego Pieska i już kilka spięć było. Dzisiaj o 6:30 stoimy z pieskiem, ciemno, zimno i wietrznie. Idzie on, jak zawsze nerwowo, no i te dzieci. I dzieci jak zobaczyły psa to zaczęły się drzeć. Dodam, że nasz pies waży nie całe 3kg, jest młodziutki, owszem szczeka, ale generalnie to mały tchórz i słodziak. No to pies zaczyna szczekać. A ten do mnie... wyzwiska, że mam zabrać psa, że dzwoni po policję, pchnął dzieciaka, psa chciał kopnąć. Ja się zaczęłam trząśc, swoje powiedziałam (a raczej również wykrzyczałam), zabrałam psa i do domu. Opowiadam Mężowi .. to się dopiero odpalił... Podobno wczoraj była podobna sytuacja, tylko że ponieważ z psem był Mąż a nie ja, to słowem ten koleś nie pisnął. Czepia się ewidentnie mnie. "Czego po mnie nie zadzwoniłaś ?! On już ma od tego momentu przeje**ne. Jutro od 6:00 rano będę na niego czekał pod blokiem" Nerwowo i nieprzyjemnie, ale nie znałam mojego Męża od tej obronno - walecznej strony
Ovitrelle już wzięłam wczoraj o 20:15, więc jutro o 7:30 jesteśmy w klinice a o 8:00 akcja. Trzymajcie proszę kciuki.
Sama punkcja i atmosfera w klinice - dla mnie jak SPA. Mając porównanie do pobytu w szpitalu na NFZ dwa miesiące temu - bajka. Bylismy tam już o 7:15. Ja na czczo, Mąż po śniadaniu nr 1, ostatniej póki co garści supli (w tym 1000 mg l-argininy), kawce no i chyba podziałało bo mówił, że swoje zrobił w 2 minuty
Na sali pozabiegowej byłam sama bo byłam pierwsza. Anestazjolog super, położne super. "Kasieńko bliżej rączka do siebie". "Teraz podajemy Pani szampana". "A teraz takie powietrze - zefirek". "Niech Pani policzy motylki na suficie". 1,2,3,4 i mnie nie było Jak mnie budzili to "co się Pani śniło?" Śniła mi się biedronka z kropkami. Może 6 a może 8 tych kropeczek było Jak doszłam do siebie to od razu sennik: biedronka symbolizuje opiekę sił wyższych, zapowiada szczęście i pomyślność, szczególnie gdy widzisz ją, jak siada na Twojej dłoni.
Jak zaczęli o 8:15 to o 8:30 byłam już wybudzona na sali pozabiegowej. O 9:00 piłam już herbatę i jadłam kanapkę. O 10:20 już w domu i sobie dzisiaj wypoczywam. Zjadłam makaron, zaraz zjem tosty - czyli wszystko czego sobie ostatnimi miesiącami odmawiałam. W międzyczasie telefon od embriologa ile Jajeczek było dojrzałych.
Lekarz po punkcji mówił, że jest dobrze. Że przy tym AMH to jest dobry wynik i teraz już tylko czekamy bo rzeczy teraz dzieją się same. Ja uważam, że szału nie ma z tą 6 ale no zobaczymy. Jajniki są ok, brzuch praktycznie nie boli, lekko jakby przed okresem, progesteron ok, estradiol w ryzach, więc są szanse na świeży transfer. Wstępnie we środę 25.01.
Martwię się o nasienie Męża, bo fragmentacja była kiepska, ale liczę że za nami ponad 2 miesiące supli, brak sauny, roweru, duuużo soku pomidorowego. Twierdzi, że libido mu skoczyło więc może i na plemniki też podziałało. No i jeszcze mi zrelacjonował, że dzisiejsze nasienie "takie gęste". Od razu Dr Google: "jeżeli sperma ma biały kolor , jest gęsta i nieco galaretowata można, mieć ponad dziewięćdziesięcio procentową pewność, że mężczyzna jest płodny."
Błagam Drogie Jajeczka i Plemniczki - pięknie się tam łączcie i zapładniajcie!
Wiadomość wyedytowana przez autora 20 stycznia 2023, 15:01
Mamy 5 Zarodeczkow 💪 Walczcie Kropki i dzielcie sie w blastocysty 🙏🙏🙏
Od 6:00 nie spie. Medytowalam, modlilam sie (nie modle sie wiec szukalam modlitw w internecie i szeptalam do siebie w salonie jak maz jeszcze spal), poskladalam pranie, szoruje meble kuchenne. Jak na kolanach szorowalam podloge telefon z Kliniki i zawal.
Ale jest dobrze 🌸🌸🌸🐬🐬
Wiem, ze nie mam już na nic wpływu a te myśli jedynie sprawiają, ze czuje się zle. Ale im dalej w ta niedziele, tym bardziej boje sie tych kolejnych dni. Z pozytywnym mysleniem mam rozne doświadczenia. Akurat w temacie staran czy w czasie ciazy nic nie pomogło. Przeciwnie, wzmogły szok. Wiec chyba najlepiej nie myśleć, ale jak ?
Słucham muzyki, takiej z moje „młodości” (bo nadal jestem młoda ) i trochę mi lepiej, ale tylko trochę i na chwile. Biegać nie pójdę bo nadal mam wzdęty lekko brzuch i czuje momentami jajniki.
Myślę tez, ze progesteron, który teraz ładuje w siebie w dużych dawkach nie pomaga w jakiejkolwiek równowadze.
Zaczęłam tez od dziś Encorton 10 mg - 3 dni przed transferem. Zapomniałam zapytać o heparyne - od kiedy. Dzień przed czy od dnia transferu ? Poczytam.
Przewertowałam tez watek o relanium. Poproszę o to. Jeśli dojdzie w ogóle do transferu
Ehh, ide gotować peczotto bo w piątek i wczoraj sobie pofolgowala i wcale nie bylo to dobre dla mojego zoladka czy ogólnego samopoczucia. A potem książka, może spacer, przesac noc i przezyc kolejny dzien 🙏
Wiadomość wyedytowana przez autora 22 stycznia 2023, 13:43
Ale i tak w środku rozbudza się nadzieja i niedowierzanie, że to się dzieje.
Pełnej radości nie ma, bo przeczytałam dzisiaj rano wpis w pamiętniku Ewa89_89, który śledzę z zaciśniętymi kciukami i zrobiło mi się bardzo przykro. Tak, że już nie wiem co myśleć
Jestem za to w biurze i pracuję na jakiś turbo obrotach, żeby zająć głowę - z niezłym efektem.
W czasie gdy zadzwonił telefonz kliniki miałam akurat bardzo owocne spotkanie. "Przepraszam, to bardzo ważny telefon !!!" I wybiegłam. Jak kontynuowałyśmy to moja rozmówczyni (poziom dyrektorki) "Słuchaj, a może byś poleciała ze mną na Filipiny to byśmy (....)" a ja, że no zobaczymy. Mam nadzieję, że przez najbliższe kilkanaście miesięcy NIGDZIE nie polecę.
Niech już dzwonią z info co z Zarodeczkami bo nie dość, że osiwiałam to wyłysieję.
EDIT: UPDATE!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Żaden Zarodeczek nie obumarł. 1 jest 1 klasy, 2 są 2 klasy, 1 jest 3 klasy (cokolwiek to oznacza). 2 przekształciły się w już morule, więc jutro powinny być blastkami. 3 pozostałe zaczynają się zlewać w morule. Wiem, że wszystko się może do jutra wydarzyć, ale ja naprawdę miałam w tyle głowy: transfer niestety odwołany, żaden Zarodek nie przetrwał. Embriolog powiedział, że to bardzo dobry wynik.
Teraz to już czuję czystą nadzieję i wdzięczność.
Wiadomość wyedytowana przez autora 24 stycznia 2023, 15:25
Wiem, ze moze byc roznie ale dzisiaj jestem przeszczesliwa, spokojna i pelna nadzieji.
Reszta Zarodeczkow dalej pod obserwacja, na dzis tylko jeden utworzyl blastke. Ale liczymy jeszcze na jakies ❄️❄️❄️
Mam L4 do piątku, chociaż czuję się super.
Noc/wieczór przed transferem nie obyła się bez przygód. No więc najpierw dwa fakty istotne dla tej historyjki:
1) Mam w domu zakwas buraczany 3 l, który regularnie popijam po 100 ml dziennie (a raczej MIAŁAM)
2) Zarodki nie lubią zapachów. Generalnie zapachy to chemia i takie tam, więc ja już od dawna perfum używam sporadycznie, balsamy to bezzapachowe i ogólnie tak bardziej eco w pielęgniacji czy sprzątaniu domu.
Wracam wieczorem, łazienka zajęta. Pies schowany pod komodą. No i Mąż mówi „Kasiek .. napiłem się tego twojego zakwasu buraczanego bo chciałem spróbować, a że był dobry to wypiłem ze 3 szklanki i mnie strasznie pogoniło...” Wychodzi po jakiś 20 minutach w końcu i na całe mieszkanie bucha zapach moich najbardziej siekierowatych, ciężkich, wieczorowych perfum Joe Malone. Ale to normalnie mgła. Ja od razu panika, że co tu sie dzieje ?! A ten, że nie ma odświeżacza to naperfumował po tym zakwasie, a nie wiedział, że one są takie intensywne. Wietrzyliśmy mieszkanie przez pół nocy. Mi ręce opadły.. Nie wiadomo czy się śmiać, czy płakać.
Potem rozmowa z Mężem, tłumaczę mu co z Zarodkami. Że jeden jest Mizernotka, ale walczy, bo wszystkie jeszcze walczą. A Mąż z jakimś przebłyskiem zrozumienia: „Mocny Zawodnik”.
Wszystkie są mocne, chociaż jak pisałam dzisiaj, nie wiem jeszcze czy będą jakieś blastki. Ale w Karcie Informacyjnej jest: Zarodki pozostajęce w obserwacji: 4; Zarodki niezdolne do prawidłowego rozwoju: 0. Więc czekamy.
Sam transfer to chwila moment. Co prawda ze stresu zapomniałam zdjąć majtki, ale potem jakoś poszło 😊Patrzyłam w ten ekran i widziałam ten Punkcik. Coś tam sobie pomyślałam, ale na razie nie wypowiem na głos tych myśli. Po transferze pytam lekarza "i co teraz Panie Doktorze? Mam w domu leżeć plackiem czy jak?" Doktor: "Żyć normalnie, tylko nie walić w gaz i nie palić papierosów" :DDDDDDD
Porównałam wyniki nasienia z listopada z tymi skróconymi z teraz. Co prawda fragmentacji nie badali, która była u nas kiepska, ale:
Ruch progresywny – teraz: 51% było: 39%
Ruch niepostępowy- teraz: 20% było: 13%
Plemniki nieruchome – teraz 29% było: 47%
Czyli spora poprawa w ruchliwości. Koncentracja spadła z 82 mln na 25 mln ale tym się nie przejmuje, bo i tak jest dobra i w normie.
Po preparatyce Zymot: ruch progresywny 96% (!), ruch w miejscu 2%, nieruchome 2%. Koncentracja po preparatyce 8 mln.
Tak to tu zostawiam, jakby ktoś kiedyś czytał i miał może problem z ruchliwością plemników.
Pobolewają mnie jajniki, ale sprawdziliśmy i zrobiły się torbielki krwotoczne. Lekarz mówi, aby sie nie przejmować, to nie hiperka. Macicę też odczuwam, nawet w udzie mnie ciągnęło. Wzięłam relanium (2mg) ale już jak byliśmy w domu i dzięki Krąsi za ostrzeżenie, bo mnie rzeczywiście odcięło na jakieś 40 min. Nie wyorbażam sobie, co by było przy 5mg. Wieczorem wezmę drugą dawkę. Poza tym Magnez i Nospa.
No i złapał mnie wilczy głód. Rano to delikatnie kanapeczka z tuńczykiem i jajkiem, potem obiad: zupa grzybowa i puplety z indyka z makaronem, potem znowu kanapka z sałata i szynką, potem pistacje, śledzie i kolejna kanapka (z jajkiem i łososiem). I jeszcze bym coś zjadła. Chyba napięcie puściło, bo wczoraj ledwo zjadłam zupę na obiad.
I czuję spokój. Mniej tej paniki póki co i wybiegania myślami w przyszłość. Na pewno bliżej bety zacznie się budzić strach. A może nie. W każdym razie jestem z Nas dumna, z Mojego Męża, z siebie, z wysiłku jaki oboje włożyliśmy w tą procedurę aby wycisnąć maxa, z tego, że mimo naprawdę przykrych kłótni w ostatnich miesiącach jakoś to przetrwaliśmy i przede wszystkim ze wszystkich Kropków. I z Kropeczki, która jest teraz ze mną!
Dobranoc 😊
Wiadomość wyedytowana przez autora 25 stycznia 2023, 20:13
Z 6 dojrzalych komorek, 5 sie zaplodnilo, wszystkie 5 przetrwaly do 3 i 5 doby, finalnie powstaly 4 blastki. Mizernotka tylko juz nie dala rady, ale i tak Ci dziekuje ze walczylas do konca.
Jestem wdzieczna za kazdy dzien i kazdy etap. Za to forum tez. I tutaj chcialam bardzo podziekowac Krasi, ktora jest tu moja Przewodniczka, Przyjaciolka i Skarbica Wiedzy 😘
Jak troche ochlone to spisze tu dzisiaj co dokladnie robilam (suple, jedzenie, extra bajery), ze wykrecilismy taki ladny wynik.
Ledwo żyję. Od 3 dni codziennie budzę się o 4:00 i potem już co najwyżej ok 7:00 dosypiam drzemki. Siedzę na telefonie i żeby się nie nakręcać, to oglądam ciuchy, których zapewne nigdy nie kupię. Albo encorton, albo progesteron, albo ciąża. Na pewno nie nerwy bo tu o dziwo jest spokojnie, wręcz obojętnie. Po południu z kolei drzemko-odcinka. Dziwny dla mnie stan. Może przez to zmęczenie. W piątek złapała mnie gorsza myśl, że nawet jeśli się udało to przecież nie robiliśmy badania genetycznego zarodków, a jesteśmy starzy..., ale STOP. Co ma być to będzie. Pilnuję się bardzo aby nie wybiegać myślami w te negatywne scenariusze, bo wcześniejszy strach nic nie daje, a może nawet i pogarsza potem przeżywanie wszystkiego. To tak jak w pracy - gorzej jak miesiącami czy tygodniami ludzie czują, że są na wylocie, stresują się ale się w jakiś dziwny sposób łudzą się "eee nieee" i nic nie robią (bo przecież to tylko przeczucie) niż dostać bez zapowiedzenia wypowiedzenie jak kubłem zimnej wody.
Nie kusi mnie też obsesyjne wcześniejsze testowanie. Lekarz kazał 3.02 czyli 9dpt i wytrzymam, dam szansę Kropeczce. Jak byłam wczoraj w Rossmanie to krążyłam wokół półki z testami ale nie, nie będę znowu tego sobie robić. Nie potrafię zliczyć ile tych testów czy nawet bet z krwi zrobiłam. Stracone nerwy, pieniądze i czas. Poza tym cała ta historia to dla mnie ogromna lekcja cierpliwości i pokory. Więc czekam grzecznie do 3 lutego. Jest to piątek, łatwiej dźwignąć będzie wszystko w weekend.
Przez ten spokój i to że naprawdę mamy te 4 Zarodeczki więc 4 szansy jest dobrze między Nami jak chyba ostatnio w okolicach ślubu (październik 21). Nie możemy współżyć ale i wróciło mi libido i patrzę na tego mojego Męża i myślę, że jest taki mądry, dobry, silny i przystojny Znowu dużo się śmiejemy, jemy razem śniadania, oglądamy filmy, rozmawiamy, spacerujemy. Tak jak powinno być w małżeństwie i tak jak było między nami kiedyś. Teraz jak patrzę na te kilka miesięcy wstecz szczególnie, to ja byłam pogrążona w jakiejś depresjo - obsesji. Mąż okropnie przeżył te złe wyniki nasienia z listopada. Chyba zeszła z nas presja.
Wiem, że może być różnie ale cieszę się każdym dniem. Od opcji "niech się pani martwi, żebyśmy nie usunęli pani jajnika" oraz "taka macica?! to do ciąży?!" oraz "z tym wodniakiem to nigdy pani nie zajdzie w ciąże" jeszcze 2 miesiące temu przeszliśmy do 4 dobrej jakości Zarodeczków.
Leki, które biorę:
Letrox 50
Duphaston 2x1
Encorton 10 mg
Clexane 0,4
Luteina 2x1
Acard
Suplementy, które biorę aktualnie:
Magnez 400 mg
Prenacaps Multi 1 (w tym metylowany kwas foliowy)
Prenacaps Ovi (inozytol + NAC 600) + NAC 1200 (2 x 600)
Witamina D 4000 j.
Omega 3 (2 tys, mam w płynie, jest to obrzydliwe, zamawiam w kapsułkach)
Witamina C 1000
Cholina 360 mg
L-arginina 1500 mg
Wiadomość wyedytowana przez autora 1 lutego 2023, 04:10
Nadal budze sie ok 4:00 😵💫🫣 Na bete ide jednak w srode 1/02 czyli 7dpt. Jakby nie wyszlo >0,200 to moglabym sprawdzic przyrost w piatek 3/02. A tak to od piatku 3/02 48h mija w niedziele 5/02 i nie ma jak sprawdzic.
Jestem od dzisiaj do srody sama, takze zaraz odpalam Netflix’a i tzw. chill.
A weekend byl naprawde super - kolacja z przyjaciolmi w niedziele, Hala Gwardii w sobote, akupuntura w piatek. I leca dni 🙃
7dpt
Mam zawał
💗💗💗
No i z ranca powtórka bety 🙏
9 dpt
Jest super Gdyby nie to, że czuję się fizycznie kiepskawo (bóle głowy, mdłości, pobudeczki o 4:00) to byłyby przepiękne dni. Ale i tak czuję się szczęśliwa. Dr powiedział, żeby już bety nie robić, tylko czekamy na USG 24 lutego, tak żeby już było coś widać. Zrobię jeszcze 2 x w przyszłym tygodniu, bo mam skierowanie w Medicover to sobie wykorzystam.
Cieszę się i nie wierzę jednocześnie. I walczę z moimi strachami, które mnie jednak atakują. Ale, że dziś się nawet wyspałam to od początku ...
Przeczuwałam, że się udało już od soboty (3 dpt). A właściwie już od razu w piątek (2dpt) były 2 symptomy. Wchodzę do piekarnio – mięsnego, wczesne popołudnie więc sporo emerytów i pierwsza myśl „dlaczego starsi ludzie tak strasznie śmierdzą?”. Druga sytuacja – pojechałam sobie na akupunkturę dla wyciszenia głowy. Porozbierałam się do podkoszulki, już po wchodzi dr Degi i pyta, czy nie było za zimno. „Nie pani doktor, tu jest strasznie gorąco!”. Ona się tylko uśmiechnęła i „nic nie mówimy, czekamy i kciuki” 😊
W sobotę z kolei pojechałam sobie do Hali Gwardii na targi plakatu. Chciałam znaleźć coś do domu. No i nie dało rady bo mnie złapał taki zawrót głowy, że musiałam natychmiast usiąść, zamówić burgera wołowego z sałatką i frytkami i coś zjeść. Myślałam, że zejdę. Jakby ktoś prąd wyłączył. Zjadłam, troszkę lepiej, złapałam się z Mężem na mieście, ale na zakupy już nie daliśmy rady pójść bo znowu tak mi się zakręciło w głowie, że musiałam się go przytrzymać aby nie upaść. Resztę soboty przespałam.
Piersi. Piersi z dnia na dzień stały się pełniejsze. Czasem pobolewają, czasem nie. Ja do biuściastych nie należę, więc widzę i czuję po bieliźnie od razu.
Niedziela 4dpt. Po południu byliśmy ze znajomymi na kolacji i tak biesiadowaliśmy do 19:00, a mimo to o 22:00 MUSIAŁAM zjeść kanapkę. Ja ogólnie z jedzeniem mam tak, że spokojnie mogę robić post przerywany 16:8, jeść 3 x dziennie, jak jestem głodna to po prostu jestem głodna, nie jem w nocy, nie podjadam, nie robi mi się słabo. A teraz jest inaczej. W niedzielę w nocy marzyłam też o śniadaniu w Mc Donaldzie, którego nie znoszę i jadłam może 1 x w życiu. Ale tak, aż przeglądałam menu (finalnie nie poszłam na szczęśćie).
No i moje pobudki o 4:00 codziennie od soboty. One nie są ze stresu, bo ja stresu nie czuję. Ogarnęło mnie wręcz jakieś zamulenie. Umysł jakby za mgłą. Po prostu otwieram oczy, idę siku i potem już nie mogę zasnąć. Za dnia się dosłownie snuję.
Czuję brzuch, czasem ciągnie mnie w pachwinie, czuję krzyż.
I w końcu poniedziałek 5 dpt. Mąż raniutko o 6:00 miał samolot, ja od 4:00 na nogach razem z nim i jak mnie koło 7:00 porządnie zemdliło w kuchni to myślę nie ma bata. Objawy jak strzelił w pysk. Idę do Rossmana po Facelle jak tylko otworzą. Robię test, bez stresu bo to dopiero 5 dpt, ale równo po 3 minutach się ukazała. Dla jednych cień cienia, dla mnie piękna jaśniutka kreseczka oznaczająca „Schwanger”. Serce zabiło, w głowie zawirowało, łezki popłynęły. I myśl „O Boże, i co teraz?”. Cały dzień patrzyłam na ten test bo z jednej strony nie mogłam uwierzyć, z drugiej strony czułam, że wiedziałam a jeszcze z trzeciej to mnie ogarnął taki błogi spokój i nadzieja. Nie chciałam Mężowi pisać tego przez Whatsupp, nie wyobrażam sobie nie powiedzieć mu tego na żywo i w miłych okolicznościach. Poza tym mógł być biochem, wiedziałam, że beta prawdę mi powie i czekam do środy (7dpt), kiedy on wraca. Nikomu nic nie powiedziałam, nawet na forum nie pisnęłam słówkiem, taka moja mała, piękna tajemnica.
Co daje mi nadzieję? W mojej pierwszej ciąży test robiłam w dniu, w którym spóźnił mi się okres i kreska była podobnie blada jak ta z 5dpt. Beta w 18dpo tylko 167. Pamiętam, że nie wiedząc jeszcze o istnieniu Ovufriend googlowałam hasło „low bHCG level” na jakimś zagranicznym forum i nie wyglądało to optymistycznie. Wiem, że przyrosty są najważniejsze, ale na moje oko wtedy był ewidentny problem z implantacją, albo CP.
A teraz to jest ciąża jak ta lala! A moja Kropeczka to Mała Rakieta !!!
Środa to już wiecie, betą się pochwaliłam. Chyba nigdy tak mi serce nie waliło jak to sprawdzałam. Może tylko na ślubie, jakby miało wyskoczyć z piersi.
Nie mam euforii. Cieszę się bardzo ale jednocześnie bardzo się boję. Jak ktoś raz stracił ciąże to mu to będzie chyba na zawsze siedziało w głowie. Czekam do USG - to taki kolejny etap do zaliczenia i potem do 10 tyg kiedy to myślę o zrobieniu NIFTy. Mój Mąż oszalał. Chodzi dumny i się cieszy jaki tu będzie chaos. Nie chcę mu tej radości zabierać, ale powiedziałam, że ja może bardziej odetchnę po 12 tygodniu. Czyli początek kwietnia. 2 miesiące. Chodzę teraz na warsztaty psychologiczne w mojej klinice i troszke mi to pomaga. Rozmawiamy, że wybieganie w przeszłość, porównywanie, strach o przyszłość to nasze normalne reakcje, ale jednocześnie trzeba się nieco dyscyplinować w skupianiu na tu i teraz. Tu i teraz jestem w ciąży i beta rośnie. I nie wolno się przyzwyczajać do emocji. Emocje trzeba przeżywać i puszczać. Jednego dnia się cieszę i nieśmiało myślę o wiośnie, kiedy powiemy rodzicom i znajomym, innego dnia jestem smutna lub się boję, że czegoś nie zbadałam. No nie zbadaliśmy Zarodków, ale mam mieszane uczucia do tego. Podobno to badanie ani nie daje gwarancji sukcecu, ani nie jest 100% miarodajne.
Fizycznie czuję się fatalnie lub względnie. Zależy od dnia. Dzisiaj dobrze, bo wieczorem zjadłam kubeł lodów i mnie odcięło tak, że w końcu się wyspałam. W pozostałe dni zombie. Co do tych lodów, to czas się ogarnąć. Przed ciążą jadłam prawie idealnie, no na minimum 80% niski IG i super zdrowo. 500 gr warzyw dziennie, chleb gryczany, jajka, awokado, kiełki codziennie, siemię lniane, ryby, smoothie owocowe, kasze. A teraz ?! Fryty z piekarnika. Pączek. Lody. Ja nie byłam słodyczowa. Nigdy nie słodziłam. Fast foody to czasem, wiadomo. Moje największe miłości i grzechy to była kawa, dobre czerwone wino, orzechy i chipsy. Jestem już umówiona z moją dietetyk, która ogarnęła mnie przed ciążą (i przede wszystkim ogarnęła wit D i kwas foliowy) na przyszły tydzień. Muszę zrobić glukozę, TSH, wit D, homocysteine, B12 i kwas foliowy, bo ostatnio badałam 3 miesiące temu. Zamówiłam zakwas buraczany. Chce mi się mięsa, buraków, kapusty kiszonej, nieszczęsnych lodów i frytek. Na hummus, który uwielbiałam nie mogę patrzeć. Podobnie na zupę pomidorową i brokuły. Śledzie też blee (a jadłam w grudniu i styczniu tak już chyba na kilogramy .
Ze sportu nic nie robię. Tylko spaceruję sporo. Jak będzie dobrze dalej to od 12 tygodnia wracam na jogę i jakieś ćwiczenia na siłce. Może basen. Ale na razie się boję. Niech Kropek poczuje się bezpiecznie.
Wiadomość wyedytowana przez autora 4 lutego 2023, 07:49
Nuda Nadal to do mnie do końca nie dociera i chwilami o tym zapominam. Surrealizm. Ze strachami walczę, bo beta jest wysoka i jakoś jednak mam w sobie spokój. Myślę, że Kropek jest silny. Uświadamiam też sobie, że mało wiem o ciąży. Prawie nic. O niepłodności wiem myślę że dużo, w końcu byłam moją codzienną walką i obsesją przez ostatnie lata, a teraz nagle wielka niewiadoma. Czuję radość i wewnętrzny spoókój, ale pojawiają się też myśli "i co teraz????", "ta ciąża będzie trwała prawie cały rok ?!", "a co dalej? Przecież ja nic nie wiem o dzieciach! Nawet nigdy nie trzymałam niemowlęcia". Rzadko te myśli się pojawiają, bo skupiam się aby dotrwać teraz do pierwszego USG, serduszka i końca pierwszego trymestru, no ale jednak czasem coś w tej głowie takiego wyskoczy. Miałam dwie książki z czasów pierwszej ciąży (Czekając na dziecko i Healthy Mama Lewandowskiej), głęboko schowane, chyba czas je znaleźć.
Życie się zmienia, a zmieni się (mam nadzieję) jeszcze bardziej i nieodwracalnie. Ale dałam radę z niepłodnością, dam radę i z ciążą .
Opanowuję po mału temat jedzenia. Do tej pory mi najbardziej służył post przerywany, czy jak ktoś woli modniej - intermittent fasting (16:8 lub 14:10). Długie przerwy, mała ilość posiłków. Czułam się na nim reweleacyjnie. Waga stabilna i prawidłowa, dużo energii, świetny sen. A teraz ? Zapomnij. Jak nie jem co 3 godziny to mnie ssie, robi mi się słabo i pochłaniam wszystko naokoło. Wracam więc do starego, dobrego 5 małych posiłków dziennie. No i planowanie posiłków, pilnowanie warzyw, wody, białka. Dorzuciłam sobie owoce, za którymi nie przepadam, ale dla Kropka dziś jadłam kiwi i jabłko. Jutro zjem brzoskwinie i gruszke i tak wymiennie do końca tygodnia.
Po pierwsze chcę jak najlepiej i najzdrowiej dla Kropka, po drugie no w tym tempie co było w zeszłym tygodniu to przez 9 mcy to dowalę 30 kg, a tego sobie jednak nie wyobrażam .
No i brakuje mi ruchu. Może jakąś delikatną jogę bez angażowania brzucha w domu poćwiczę. Muszę o tym poczytać.
Stan zombie się pogłębia. Dzisiaj pobudka o 3:50 i dosypianie od 7:00 do 7:30, bo na 8:20 miałam badania. Wczoraj jeszcze lepiej bo spać poszłam o 21:00, pobudka o 00:00 i kręcenie się po mieszkaniu do 4:00. Za dnia nie mogę tego nadrobić, bo nie mogę zasnąć (ze zmęczenia?) tylko się snuję z bólem głowy. Nie biorę L4 mimo tego, bo nie chce. Pracuję z domu, zadaniowo, nikt mnie nie kontroluje. Jak mam tzw. dobry dzień to pracuję bardzo szybko, więc wtedy nadrabiam (jak przykładowo w poniedziałkowe przedpołudnie). Mam swoje cele w pracy tak do wiosny, chcę je zrealizować no i mam taką funckję, że ciężko mnie zastąpić. Przynajmniej na ten moment, póki nie poukładam kilku rzeczy.
Wczoraj byłam na chwilę w biurze i przy okazji poszłam coś zjeść - zawsze pad thai to taki mój pewniak. Ale okazuje się, że Kropek nie lubi kuchni tajskiej Ani żadnej innej udziwnionej. Obrzydlistwo. Zjadłam z rozsądku. Kropek lubi kuchnię polską tradycyjną Buraczki, barszczyk, żurek, jajka, jabłka. Wczoraj wieczorem więc nasmażyłam "schabowych" z indyka, ugotowałam ziemniaczki i będzie na 2 dni. Na kolację dzisiaj ogórkowa. Przynajmniej Mąż zadowolony, bo to bardziej jego gusta niż kasza z warzywami czy zupka azjatycka. Mam ochotę też ciągle na pierogi. Unikam glutenu, ale znalazłam na bazarku koło domu Panie Ukrainki, które sprzedają bezglutenowe z soczewicą (mrożone). Pyszne. Jadłam już ze 3 razy.
Chciałam dzisiaj poszukać czegoś na forum na temat bezsenności w ciąży i przekierowało mnie na fioletową stronę. Dziwnie się poczułam. Jakby nie moje miejsce. Jest taka grupa na OF "udane ivf, bo staraczką z OF będę już zawsze". Chyba coś w tym jest.
Czekam na wyniki dzisiejszych nadań krwi i idę dalej zalegać na kanapie.
Wiadomość wyedytowana przez autora 8 lutego 2023, 13:40
Mam też wyniki z wczoraj:
glukoza 76,8 mg/dl
TSH 1,970 mU/l (skoczyło)
ft4 19,10 pmol/l
progesteron 302,000 nmol/l / 94,828 ng/ml
witaminaD 55,4 ng/ml
morfologia - wszystko idealnie
mocz - wszystko idealnie
Czyli jest ok. Koleżanka mnie straszyła (wtajemniczona i w temacie starań), że morfologie będę mieć rozjechaną a taka niska glukoza to na konsultacje z diabetologiem. Poirytowałam się. Glukoza jest dobra i ja zawsze taką miałam. IO nie mam. Nadwagi nie mam. Może ja jestem jakaś dziwna, że po moich przejściach nadal mam dość racjonalne podejście, no ale nie, nie będę siedzieć i świrować z lataniem po diabetologach. Nie będę też latać co chwila na USG (o tym też była rozmowa) i czekam do 24 lutego na pierwsze USG. To czy tam będziemy często "zaglądać" niczego nie zmieni. Z tym poirytowaniem to ogólnie mam nastrój taki powiedzmy mocny PMS. Także czekam na weekend, Mąż wyjeżdza piątek - niedziela, Pies idzie na "ferie" do mojej siostry, a ja zamierzam spać, spacerować, czytać książke i mieć święty spokój. Ciszę i porządek w mieszkaniu .
Wg apki. Dziwnie to pisać Korzystając z lepszego samopoczucia mogę coś napisać. Trochę lepiej śpię. Nadal mam nocne pobudki na siusiu, ale tak od 4:00 do 6:00/7:00 jestem w stanie drzemać i nawet mieć dziwne, kolorowe sny. Zaczęłam częściej jeść, może chodzi o cukier. W każdym razie jest lepiej i od razu humor i poziom energii inny. Przynajmniej na kilka godzin, bo wczoraj też rano wydawało mi się, że jestem wulkanem energii, po czym jak mnie ok 14:00 ścięło to do 17:00 leżałam. Wieczorem mdłości i uderzenia gorąca. Dziś na razie jest dobrze. Mąż wyjechany do popołudnia, Piesek u mojej siostry "na weekendowych feriach", ja sobie poleżałam do 8:00, zjadłam śniadanie, wzięłam leki, suple i popijam zbożową Inkę.
Świeci słońce, więc przejdę się na spacer.
Mam też wyniki pozostałych badań, które robiłam. Jestem zadowolona.
B12 - 496 pg/ml (dorzucę sobie)
Kwas foliowy - 14,9 ng/ml (tu szok, bo zawsze miałam problem z nadmiarem, w grudniu było 31, suplementuję cały czas, Kropek chyba potrzebuje)
Homocysteina - 5,7 µmol/l (super)
Robię dzisiaj przegląd supli i zamawiam to, czego mi brakuje lub się kończy - B12, witamina D, cholina.
Moje emocje. Chłodne. 100% racjonalne. Tyle tu przykrych historii czytam, obserwuje od lat, mam swoje przejścia, więc wiem, że to jest takie 50/50. Teraz wszystko wygląda dobrze, ale czekamy do 24.02 kiedy powinno być serduszko. W żadną stronę lepiej się nie ekscytować. Pewnie to moje dziwne, chłodne, zdystansowane podejście to taka reakcja obronna, tarcza. Wierzę w Kropka, ale wiem, że nie na wszystko mam wpływ. Jestem obstawiona lekami, ale wady chromosomalne się zdarzają. Poronienia się po prostu zdarzają. Na razie jest ok, beta była dobra, objawy ciążowe są silne, nie ma plamień, nie ma histerycznych zachowań. Powiedziałam Mężowi że ciężko teraz będzie wytrzymać prawie 2 tygodnie do USG, to dał mi złotą radę: "nie myśl o tym". :DDDDDDDDDDD
Nieśmiało myślę sobie, że fajnie by było, aby była już wiosna, aby wszystko było dobrze,moglibyśmy powiedzieć Rodzinie i znajomym. Ale czekam. Cierpliwie czekam. Zacznę dziś jakąś książkę aby się wkręcić i zająć głowę. Na Netflix nie mogę już patrzeć. Średnio 1 na 50 filmów jestem w stanie obejrzeć.
Dobrego dnia Wszystkim
Oddałam krew na bete, w środę powtórzę. Jak dzisiaj będzie skrajnie niska lub w środe spadnie to wiadomo. Na USG ciut za wcześnie. Boże oby dotrwać do tego USG serduszkowego.
Kciuki zacisniete !!! ✊️✊️✊️🍀🍀🍀
Jasne jak słońce, że trzymam!
Trzymam kciuki jakie mam mocno 🤞🤞🤞🤞 🍀🍀🍀🍀
Oczywiście, że kciuki zaciśnięte