🐒 moze wiec juz przyjsc jutro lub pozniej. W piatek bedziemy w domu, wiec miedzy 1-3 dc dam rade podejsc na USG, sprawdzic czy nie ma torbieli, zaczac brac estrofem i wziac Accofill w 2 dc (1 dawka).
Mimo wakacji zaczynam sie stresowac jak cholera 😖
Suplementy bralam pod linijke, dieta nieidealnie. Nie wiem kto wymyslil mit “diety srodziemnomorskiej”. W bardziej srodziemnomorskim rejonie niz jestem teraz nie da sie byc, a na sniadanie kto byl to wie - slodkie bulki, kawa, znalezc jajka to cud, ale jak juz to bez warzyw za to z biala bula z dzemem. Przez pierwsze dni smarowalam sobie w hotelu tektury z Vasy jakas pasta z baklazana i zagryzalam ogorkiem, ale w koncu poleglam i teraz mam wyrzuty sumienia. Na ich czesciowe uspokojenie - cwiczylam 4x, biegalam, duzo chodzimy. Moze za bardzo swiruje, ale to chyba potrzeba zludnego poczucia kontroli w tym wszystkim.
Po wakacjach jestem jak inny człowiek. Wyluzowana, wypoczęta, naładowana lepszą energią. Zdarza mi się popłakać dalej z wiadomego powodu, nawet dziś, ale to już nie jest to bagno, które było przez ostatnie miesiące. Z gabinetu mimo torbieli wyszłam z podejściem totalnej akceptacji sytuacji. Głowa to jest jednak podstawa wszystkiego...
Jedyno co, to "zmarnowałam" ampułkę Accofilu. Wzięłam 2 dc, a 3 dc byłam na USG, więc przyjęta "na darmo" bo w tym cyklu z transferu nic z tego. Nie wiem czy to przez pogodą, czy Accofil, czy mix, ale czułam się wczoraj i w sobotę okropnie. Jak na kacu gigancie.
No i w weekend odebraliśmy naszego drugiego psa


Czas zrobił swoje, sięgnięcie po pomoc oraz jak już większość złych emocji się przelała - wewnętrzna decyzja, że nie chcę żyć przeszłością do końca życia. Regularnie od maja chodzę do psychologa i ta decyzja jest też efektem tych spotkań i rozmów.
No i ten drugi pies rozgonił resztki czarnych chmur

Zostało mi jeszcze 11 tabletek do końca Diemono (11 sierpnia kończę). W sumie myślałam, że będę się gorzej na nich czuła. Może delikatny zjazd nastroju jest, ale bez dramatów. Fizycznie super. Nie wiem kiedy po odstawieniu przyjdzie małpa i tu już zaczynam się lekko stresować, bo 21 sierpnia jadę do Trójmiasta, a 1-2 dc muszę podejść na monitoring sprawdzić, czy torbiel się wchłonęła. Nie mogę przekładać tego wyjazdu bo jest w to zaangażowana większa ilość osób i też nie chcę wywracać życia do góry nogami z powodu 10 minutowej wizyty.
Opcją awaryjną jest znalezienie lekarza na miejscu i sprawdzenie tego po prostu u kogoś innego. Estrofem wiem jak mam brać i mam zapasy. Także takie działanie na własną rękę, ale to chyba najrozsądniejsza opcja.
Mimo, że nie wiem co z torbielą i transferem, to wdrożyłam plan przygotowań do niego pełną parą. Wyżej wspomniane zioła, dużo kurkumy, buraków, arbuza, zakwasu, przecierów pomidorowych, na siłę mięso (nie lubię), olej lniany, migdały, czarny sezam, orzechy włoskie, kiełki itd.
Rozpisuję sobie dietę na podstawie ebooków i książek jakie zgromadziłam i się rozpiski trzymam. Jem regularnie. Oczywiście nie było tak cały czas. Nie dałabym rady całe lato odmawiać sobie np. jagodzianek czy lodów czasami, ale teraz już mi zegar tyka. Na te 3-4 tygodnie motywacji więc wystarczy.
Robię nawet te masaże punktu ST36 co mam w zaleceniach od profesor. Pilnuję wody i snu. Kawy niestety nie jestem w stanie odstawić.
Czuję, że jestem w dobrej formie zarówno fizycznej jak i psychicznej. Byłam ostatnio sama w Tatrach na 2 dni i na luzie zrobiłam jednego dnia 26 km trekking. Szybkie tempo, bo pogoda ryzykowna. Nic, absolutnie nic też tak nie czyści mi głowy jak taki wpierdziel w górach. Kocham Warszawę, bo dała mi dużo dobrego, ale położenie geograficzne ma fatalne.
No i tak

Trzymajcie pls kciuki, żeby małpa przyszła w terminie a na USG było na tyle dobrze, aby dać zielone światło do transferu.
No i za posiewy, bo je też wkrótce robię.
No i złe wieści. Byłam w 2 dc na USG. Torbielka nie dość, że się nie zmniejszyła, to urosła do 3cm. Dodatkowo w prawym jajniku pojawiła się druga, takiej samej wielkości. Pani doktor mówi, że typowo pęcherzykowate, nie endometrialne, więc o tyle dobrze (jeśli się nie myli). Mam kontynuować Diemono i pojawić się tym razem w połowie cyklu, a nie po odstawieniu, żeby sprawdzić czy może nie urosły własnie po odstawieniu.
Powiedziałabym że jestem załamana czy coś w tym stylu, ale po tych wszystkich moich przejściach to już mnie prawie nic nie rusza.
Pierwsza ciąża, poronienie, CP, szpital, torbiele (też wtedy miałam takie problemy, jedna ponad 5 cm, druga mi pękła w parku w centrum Warszawy...), podejrzenie wodniaka, laparo, endometrioza, in vitro, druga ciąża, plamienia, krwotok, serduszko, poronienie zatrzymane, poronienie na lekach. To tak w skrócie, bo po drodze milion badań, pieniędzy i złych wyników. Także jakieś torbielki teraz to tylko pomyślałam "no trudno, k***a zawsze coś", wróciłam do domu i zamówiłam nowe ciuchy na rower.
Dlaczego nowe ciuchy? Otóż ma to oczywiście związek ze staraniami. Mój mąż (oraz ojciec) to wielcy fani jazdy na rowerze. Ja mniej, ale od dziecka jeździłam najpierw z ojcem, teraz z mężem, bo to bardzo fajna forma spędzania czasu razem. Wsiadamy czasem w weekend w pociąg, jedziemy gdzieś pod Wawę i robimy trasę taką na 50-100 km. Na Podlasiu Green Velo każdemu polecam, tam się w ten rower w końcu wkręciłam. Generalnie jak Polska to raczej z rowerem. Mój M, może nie w tym roku, ale ogólnie bardzo wkręcony, rower pro, ciuchy pro, a ja na moim starym ukochanym rowerze, w spodenkach z Decathlonu za 50 zł i fitnessowym topie. Dawno mnie namawiał na lepszy rower, porządny strój, a ja nie "BO PRZECIEŻ ZARAZ BĘDĘ W CIĄŻY".
I tym sposobem 4 sezon przejeździłam już praktycznie w tych gatkach, tak że już mam otarcia po 20 km.
Wychodząc z USG powiedziałam sobie dość. Cały czas coś odkładam, cały czas na coś czekam, żyję w zawieszeniu. Wróciłam i zamówiłam spodenki z porządną wkładką, koszulkę i skarpety rowerowe. Trochę sobie jeszcze poczekam, to chociaż tyle radości z życia.
Dużo odbierają te nieudane starania, ale o pasje zawalczę.
Jakbyście miały do polecenia jakieś naturalne metody jak się pozbyć tego cholerstwa to będę wdzieczna. Koleżanka podełsła mi coś o jodzie, ale tu się boję z uwagi na problemy z tarczycą, oraz o saunie. Myślałam też o krwawniku.
Niecierpliwię się już. Znowu kończą mi się suplementy, trzeba zamówić … Niekończąca się historia. Nawet na siłownię ostatnio mi się nie chce chodzić, nawet wczoraj będąc w trasie zjadłam Mc Donalda 🙈
Zycie w zawieszeniu.
Ale nie chcę narzekać i marudzić, bo też dużo dobrego u Nas. Mąż wczoraj awansował ☺️ zasługiwał na to stanowisko, jest prestiżowe, jestem z niego bardzo dumna. Oczywiście kosztowało to nas sporo stresu. Piszę nas, bo on swoje stresy przynosi do domu i się trzeba użerać jeszcze z humorkami 😉 Awans pewnie będzie wiązał się z podwyżką, nie wiem jeszcze jaką, ale wiadomo jaka kasa idzie na starania, na dziecko, na plany życiowe typu dom, które obecnie są poza naszym zasięgiem.
Druga pozytywna rzecz to w końcu ogarnęliśmy samochód, konkretnie ja ogarnęłam, bo mialam czas i motywację. Poprzedni po wykupieniu z leasingu odsprzedałam Rodzicom, bo oni swój skasowali w wypadku. Kasa z auta poszła na ivf, badania po, wakacje. Zwlekaliśmy z nowym bo nie wiadomo jakie. Miało być dziecko, dziecka nie ma, to jakie teraz, małe / duże/ stare / nowe/ leasing konsumencki/ najem/ hybryda / benzyna. Brak decyzji = brak auta przez blisko rok. Mieszkamy w mieście, ale zakupy, dwa psy, weekendy, lekarz.. no wszystko stało sie bez samochodu skomplikowane. W końcu przegadaliśmy temat i kupujemy używany, świetny stan, średni rozmiar, średnia klasa ale ja sie w tym autku już zakochałam. Finansowo też jest to rozsądna i przede wszystkim realna dla nas opcja.
Poprzedni samochód miałam jak miałam jeszcze swoja dzialalność, z 2019, kombi bo przecież zaraz będę mieć rodzinę, pewnie dwoje, duży bagażnik to konieczność.
Los zaśmiał mi się w twarz jak widać.
Za tydzień idę znowu do psychologa, nie byłam kilka tygodni a bardzo mi to pomaga. Uspokaja, pozwala cieszyć się tu i teraz zamiast tęsknić za Dzieckiem, którego nie ma. Wracam też chyba na basen, po wakacyjnej przerwie mojej szkoły. Jak się mówi A, to trzeba powiedzieć też i B i C, a ja mam do nauczenia jeszcze całego kraula.
Z tą samą konsekwencją zamierzam dociągnąć te starania do końca. Czym jest koniec na ten moment? Gdzie jest granica? Jeszcze maksymalnie dwie ewentualne procedury, 2 lata, moja 40-stka.
Staram się nie narzekać tylko żyć. Praca, psy, joga, treningi, życie towarzyskie i leci.
Trzy sprawy, przez które mi źle i ciężko na sercu:
1. Koleżanka, która ostatnio non stop narzekała jak to nie kocha męża i jak jej się nie układa, oznajmiła, że jest w ciąży. I "nie cieszę się". Cios. Musiałam to przepłakać. I źle mi z tym uczuciem złej zazdrości.
2. Bliska mojemu sercu osoba z tego forum otrzymała wiadomość, że kolejna ciąża nie rozwija się prawidłowo.
3. Za 11 dni kończę 38 lat i tracę już nadzieję, na to że kiedykolwiek będę znowu w ciąży, a tymbardziej w zdrowej ciąży.
Musiałam się wyżalić.
Wiadomość wyedytowana przez autora 12 września, 18:24
Takie miałam myśli wracając dzisiaj z kliniki

Jedna torbiel wyparowała, druga jeszcze jest ale troszkę zmalała. Mój lekarz wrócił z urlopu (nareszczcie !) i mówi że by zaryzykował. Bujamy się już z tymi torbielami od miesięcy, ewidentnie mam do nich tendencje, a przecież nie będzie mi operował (znowu) jajnika. Zamienam dziś dienogest na estrofem i zobaczymy, najwyżej przerwiemy

Najważniejsze aby endometrium teraz urosło, bo obecnie 4 mm. No i ten jajnik...
Piję olej z wiesiołka, chodzę na jogę Iyengara i tam rzeczywiście mi się dzieją "po" jakieś rzeczy w biodrach (dziękuję Krąsi za polecenie i zmotywowanie do powrotu), staram się dbać o sen (ciężko). Robię tyle ile moge i na ile mam siłę.
26.09 kolejna wizyta.
Pytałam o wyjazd służbowy w połowie października, który być może wypadnie po transferze. Mój dr mówi aby nie odkładać transferu, nie rezygnować z wyjazdu. To nie jest długi lot, lecę biznesem, trzeba żyć normalnie. Prawidłowo rozwijającej się ciąży takie rzeczy nie zagrażają.
W sumie.. w tej ostatniej chuchałam, dmuchałam, zakupów nie przyniosłam do domu, ledwo spacer i jak wyszło?
Wiadomość wyedytowana przez autora 14 września, 08:54
Odliczam dni do wizyty 26 września i w duchu zaczynam się modlić. Chcę żeby ten transfer już był i chcę żeby się udał. Z drugiej strony wiem, że chociażby przez głupią statystykę, małe na to szanse. Pierwszy się pozornie udał. Czy jakikolwiek jeszcze z tej procedury się uda?
Milion myśli, obudzone stare strachy, pojawiające się nowe... Byłam niedawno u psychologa, rozmawiałam o tym, że boję się bardziej niż przed procedurą. Powiedziała, że zrozumiałe, naturalne i ważne jedynie co z tym zrobię. Jak okiełznam jakoś te myśli, zrobię listę "poprawiaczy humory" i "uspokajaczy" i będę z niej korzystała, to jakoś przez to przebrnę.
Dodatkowo praca... od niechcenia zgłosiłam swój pomysł na taki projekt związany z moim obszarem globalnie w firmie (międzynarodowa). Serio, jakieś bzdury tam wpisałam, ale okazało się że wygrałam. Niby powinnam się cieszyć, ale teraz muszę to fajnie zrobić i wdrożyć (nie lokalnie w Polsce tylko już jestem na celowniku Szwajcarii), dostałam zespół do tego, wsparcie jakiś ludzi z centrali. Duża presja, duże oczekiwania wobec mnie, było wielkie ogłoszenie i wielkie gratulacje. Czas mam do grudnia. Także mi się to zbiega z powrotem do procesu starań.
Plan maximum jest taki: zajść w zdrową ciążę, utrzymać ją, zrobić to co wymyśliłam na tip top, odpalić w grudniu, zgarnąć bonus i wszelkie inne profity płynące z tego przedwsięwzcięcia, iść na L4 i potem mieć super miejsce do powrotu.
A co mi z niego wyjdzie to zobaczymy.
Wiadomość wyedytowana przez autora 20 września, 16:44
https://pubmed.ncbi.nlm.nih.gov/37459441/
https://fertility.com.br/wp-content/uploads/2019/12/ED-07-19.pdf
200 mg arbuza, 80 mg świeżego buraka i 20 g świeżego imbiru - blendujemy na smoothie / sok i pijemy od dnia transferu. Wcześniej chyba nie zaszkodzi. Badanie wykazało, że odsetek implantacji (25,2% vs. 20,5%, p<0,001) i odsetek ciąż klinicznych (41,0% vs. 22,0%, p=0,039) były istotnie wyższe w grupie suplementowanej w porównaniu z grupą kontrolną. Z pdf wynika też, że ograniczone jest ryzyko poronienia.
Także póki arbuzy na półkach, to do sklepu, porcjujemy i mrozimy

Jadę zaraz do lidla po zapasy buraków, arbuza, imbiru i innych cudów.
Czuję oczywiście ekscytację, nadzieję, strach, ale staram się nastawić raczej racjonalnie. Uda się to się uda, nie uda się, to trzeba próbować dalej.
💗
Wiadomość wyedytowana przez autora 26 września, 11:19
I tak Cię podziwiam, że się tak pilnujesz i dbasz o dietę, nawet na wakacjach. Na pewno dużo ruchu, słońce i świeże powietrze dobrze Ci zrobi. Czysta głowa jest też ważna. Bardzo się cieszę, że jesteście już krok od kolejnej próby i mam nadzieję, że przyniesie ona dla Was wszystko co najlepsze 🥰
Kochana przy endomendzie dieta przeciwzapalna to podstawa :/ nawet juz nie o ciaze chodzi, ale ogolne samopoczucie. Po diagnozie przynajmniej mi sie wszystkie puzzle poukladaly i wiem, dlaczego “zle” sie prowadzac tak zle sie czuje.
Podziwiam za samozaparcie - ja zawsze na wakacjach pozwalam sobie na zbyt wiele i wracam z kg na plusie :o Także zacznę brać z Ciebie przykład! :)
Lipcowa ja też tak miałam ale jakoś udało się znaleźć złoty środek. Polecam książkę Glucose Revolution (jest po polsku już). Czytałam ją rok temu na wakacjach i są tam takie tipy, że naprawdę można to opanować. Zamiast piwka - lampka wina. Po posiłku - 10 min spaceru. Masz ochotę na makaron na kolacje? To najpierw sałatka. No i ruch taki aby sprawiał przyjemność. Oczywiście wakacje to nie czas na odchudzanie czy robienie formy, ale znam tą frustracje gdy się wraca i jeansy się nie dopinają, więc warto zadbać aby chociaż utrzymać co się miało.