Odebrałam przesyłkę z Profertilem, J po powrocie zacznie brać.
W przyszłym cyklu IUI,później ma być IVF. Wyczytałam że cykl poprzedzający ma być na wyciszenie, więc zabieg powinien być w sierpniu, akurat gdy J znów wyjedzie spróbuję namówić go na 2xIUI, a w miesiącu ciszy niech sobie jedzie, pracować przecież musi.
.
Dzisiaj mija rok od zabiegu. Trzymam się, robię sobie drobne przyjemności (czyt.czekolada), jeżdżę na rowerze, byłam u kosmetyczki, dzisiaj będzie wieczór spa i farbowanie włosów.
Pół dnia czytałam informacje nt. IVF. Czas oswoić strach, najbardziej boimy się tego co nieznane. Dużo rzeczy zostawiam aby również J przeczytał, on też to przeżywa, chyba nawet bardziej niż ja.
Nadzieja to dziwna sprawa, odchodzi i wraca...
Dobrze mamo. Miłej nocy mamie życzę. Dobranoc.
Zadzwoniła ponownie dzisiaj o 7 rano. Reniu, kochanie, całą noc o tobie myślałam, jak się czujesz? Dziękuję mamo, dobrze, ale nie mogę rozmawiać bo w pracy jestem.
Dzisiaj test ovu pozytywny, niby wiem że naturalnie raczej nie zajdziemy, a jednak mam poczucie kolejnej straconej szansy.
Wiesz, pewnie znasz to uczucie kochania się z kalendarzem w ręku, mimo że padasz na twarz ze zmęczenia to koniecznie chcesz zaciągnąć męża do łóżka, mimo że on też zmęczony, ale to jest właśnie ten dzień, teraz, nie straćmy tej szansy. Znasz to na pewno. Ja w pewnym momencie nabawiłam się totalnej znieczulicy, cudem jest gdy czerpię satysfakcję z seksu.
Teraz już wiemy że naturalnie nie ma co, smutne to a ja wariatka (a może nie tak całkiem) mam nadzieję że wróci wszystko do normalności. Że będę mogła przytulić się do męża nie patrząc na kalendarz, że będziemy kochać się tak jak dusza zapragnie, bez "sprzyjających zapłodnieniu pozycji" itd. itp.
Depresja nie minie, wciąż mnie trzyma i nie ma zamiaru odejść. Ale to będzie zwrot ku normalności.
Chyba się już poddałam. Już nawet boję się marzyć. Kolejny album na zdjęcia zapełniony w połowie, czyli nadzieja wariatka wciąż nie daje za wygraną.
Ewelina ma guzy na tarczycy. Od utraty Misiusa minęło 3 miesiące. Rozmawiam z nią i boję się. Czy po nią też los przyjdzie?
Przeczytałam o udanym pierwszym ICSI, boję się marzyć, nakręcać, po prostu boję się o tym myśleć. Koszta, ból, możliwe rozczarowanie, do tego cholerne hormony po których chodzę po ścianach, jeszcze długa droga przede mną.
W pracy dowiedziałam się że podwyżkę dostanę dopiero po roku od zatrudnienia, mimo że od 3 miesięcy pracuję na wyższym stanowisku, gdzie z automatu powinnam dostać 30% więcej. Company policy. Pocałujcie mnie wszyscy w nos, a ja się zastanawiałam czy brać L4 po IUI i późniejszej punkcji.
Trochę się przeliczyła. Wg moich wyliczeń 03.06. albo dzień później mam IUI. A po nim już koniec na następne kilka miesięcy - usługiwania, wysłuchiwania, sprzątania i podawania. Obiecałam sobie że od początku stymulacji do rozwiązania ciąży nie tknę palcem. Nie to żebym się zapracowywała, ale na pewno nie będę się wysilać bo ona sobie tak życzy. Przykro mi. Wredna ja.
Dzisiaj wizyta u laryngologa bo coś mnie uszy pobolewają. Od słowa do słowa i - pani doktor ma 2 dzieci z InVitro, w czasach gdy metoda była pionierska. Jaki ten świat mały...
Cały dzień na nogach, gotowanie na jutro, sprzatanie, prasowanie, wreszcie usiadłam do kompa zrobić prezentacje bo w poniedziałek mam wysłać w świat wielki i - nie moge się zalogowac !!! Takie cholerne konsekwencje zmiany systemu. Tylko jakim cudem udało mi się zalogować wczoraj ??? Płakać mi się chce... W duchu nie przywiązuję sie do tej pracy ale- jeśli już pracuje to chciałabym to zrobić dobrze, nie potrafię inaczej. Hasło, cholerne hasło, wszędzie takie samo a nie wchodzi. No trafi mnie zaraz jaśnisty...
J znów na wyjeździe. Sama mówię że dodatkowa praca jest super bo sianko nadprogramowe itd. Tylko męczy mnie pustka w domu. Nawet kot nie pomaga.
Za 3 dni zaczynam CLO. Ciekawe czy tym razem też mi tak da popalić jak ostatnio.
Wiadomość wyedytowana przez autora 21 maja 2016, 20:48
Wczoraj po raz pierwszy miałam uderzenie radości że to już, za niewiele ponad tydzień będziemy mieć IUI. W pracy robię wszystko żeby nie zostawić zaległości, coś mi się wydaje że wezmę urlop na dzień zabiegu. A później zobaczymy. Nie wyobrażam sobie przyszłości, ciąży, testu ciążowego, zabiegu itd. Ale łapię się na przeglądaniu garderoby, szukam większych bluzek. Co w sumie przy mojej obecnej masie wcale nie jest takie proste, znaleźć w szafie coś co jest luźne
Długi weekend spędzamy w Dolinie Baryczy, dzisiaj 56 km na rowerze, kurcze pięknie tutaj ❤ do tego stopnia że jak nowożeńcy zaznawaliśmy uroków seksu pod gołym niebem, no zwariowali na starość ...
Wczoraj u lekarza pęcherzyki po 1 dominującym na jajniku, każdy po 13 mm. Za malo. Zastrzyk fostimonu i jutro do kontroli, zobaczymy przyrost, umówimy się na piątek lub poniedziałek na IUI.
Podpytałam juz o IVF, nie ma co się łudzić - pozytywny skutek ma tylko 10% IUI. No i zdziwienie - wg info koordynator medycznej sprzed miesiąca miałam mieć protokół krótki, a wczoraj lekarz oświecił mnie że będzie długi protokół. Niby ok ale spodziewałam się zabiegu pod koniec czerwca, a tak wszystko przesunie się na lipiec. Wiem. Niecierpliwość nie jest wskazana, jednakże daliśmy sobie czas do końca roku, miałam nadzieję że zdążymy z 2 procedurami. Czas pokaże ale mam mętlik w głowie.
Jeszcze większy mętlik wywołała lista badań potrzebnych przed IVF. Większość z nich już mamy, ale - kariotypy... Dlaczego nie chciał ich robić przed IUI? Pytanie z pozoru banalne, ale moim zdaniem logiczne. Może przecież okazać się że to wszystko w ogóle nie ma sensu... Wyniki dopiero za 5 tygodni, czyli przed samym IVF.
Nie cierpię hormonów i tej huśtawki emocjonalnej którą mi fundują. Płacze z byle powodu, wszystko doprowadza mnie do szału w przeciągu sekundy, mam świadomość że przebywanie ze mną może być uciążliwe. Ale z drugiej strony nie opuszcza mnie poczucie krzywdy. Dlaczego ja?...
Dzisiaj już lepiej, zdecydowanie jestem pod wpływem hormonów - wczoraj depresja, dzisiaj euforia. I jak na huśtawce.
Jutro rano lekarz i decyzja. Nie czuję nic, poza pobolewaniem podbrzusza.
Celujemy w lewy jajnik, pęcherzyk 15mm, słabo coś rośnie
Na prawym 17,2 mm ale za to nierówny, lekarz by go nie ruszał
Rano pobranie krwi na morfologię, coś tam zakrzepowego i elektrolity. Za poranek bez zwyczajowej kawy place teraz migreną, zaraz zwymiotuję...
IUI w poniedziałek, jeszcze 4 dni. Jutro byłoby za wcześnie. Ale w poniedziałek może być za późno w sobotę mają wyjątkowo nieczynne. Nie chce się nakręcać, może uda się w poniedziałek. Jeśli nie - jesteśmy kolejny miesiąc i ok 2 tys w plecy. Nie, nie będę się denerwować...
W poniedziałek mam najpierw udać się na usg zanim mąż odda nasienie, aby mieć pewność że nie jest za późno. W pracy wzięłam urlop, nie chcę się stresować czy zdążę na zebranie czy nie.
Umieram na ból głowy...
Wstałam z bólem głowy, po 2 kawach przeszło. Dzień w miarę spokojny chociaż zmienna pogoda daje się we znaki.
Nie wiem czym sobie zasłużyłam ale wczoraj mój mąż wyjątkowo gorliwie zapewniał mnie o swojej miłości. Aż odważyłam się powiedzieć to co gnębi mnie zawsze gdy hormony wojują na całego. Znamy się 27 miesięcy. Bardzo szybko podjęliśmy decyzję o dziecku i od tamtej pory cale nasze życie kręci się wokół tego tematu. Czasami czuję jakby dla wszystkich liczyła się tylko moja macica a nie ja jako JA. Powiedziałam to na głos. On chyba nie uświadamiał sobie że coś takiego w ogóle może mi przyjść na myśl... Zaprzeczył, zarzekał się, na swój sposób dał dowód miłości... Czasami coś co wydaje się takie oczywiste musi zostać wyartykułowane żeby do drugiej osoby dotarło. Takie proste a takie skomplikowane
Do IUI 3 dni. Czy zdążymy?
Za oknem gorąc, wysprzątałam cale mieszkanie, ot taka forma relaksu. Kot schował się za szafki, tam mu chłodniej.
Robert nie żyje. Ta okropna świadomość że mogłam odwiedzić ich chociażby rok temu... Tyle pagórków przedreptaliśmy razem, pamiętam jak zawzięcie pokazywał mi Jelenią Górę, razem z Pawłem oszołomem nikt nie wie kiedy pogrzeb, chciałabym chociaż się z nim pożegnać. Jakie to życie kruche jest...
Z tego wszystkiego w poniedziałek zaraz po IUI pójdę na dworzec, Paweł ma przesiadkę. Ostatnio widzieliśmy się przed moją ciążą, czyli dawno. Robert miał jechać z nimi...
Rano zastrzyk Ovitrelle, nie bolał wcale, za to później malo się nie przekręciłam od zawrotów głowy i potów. Po kilku godzinach przeszło. Brzuch mam wielgachny, muszę zrobić przegląd tunik w szafie, już się nie ukryje że coś działamy z hormonami. Po dzisiejszym słońcu czerwona jestem jak rydz
Jutro o 7.30 jedziemy do kliniki, najpierw usg, żeby potwierdzić czy nie za późno...
Mój mąż stwierdził że wywaliło mi brzuch bo jestem w ciąży, po naszych figlach w lesie. Tydzień przed ovu. Ot filozofia facetów.
Usg wykazało pęknięcie pęcherzyka na lewym jajniku, tego fajniejszego. Prawy jeszcze był, ale nierówny jakiś taki. Zdecydowaliśmy się podejść do IUI bo prawdopodobnie to było tuż po ovu, zdążymy. Mąż nie był zadowolony z ilości nasienia, poszliśmy na spacer, nie chcieliśmy czekać pod drzwiami... Porozmawialiśmy od serc, J czuje tak samo jak ja że nie będziemy mieli dziecka. Tłumaczyłam mu to samo co przez ostatni miesiąc - co ma być to będzie, widocznie nie jest nam pisane... Przedłużające się oczekiwanie pod gabinetem już przygotowało nas na najgorsze - znów koncentracja żołnierzyków dobra, ale słaba ruchliwość, zbyt duża lepkość, starali się ale nie wyszło
Poprosiłam o jak najszybsze rozpoczęcie procedury IVF. 15 czerwca zaczynam gonapeptyl, 24.06 po @ wizyta u lekarza. Punkcja w okolicach 04.07, IVF 06.07. Mamy ok. 30% szans na powodzenie.
Mąż pojechał do pracy, trzyma się ale widzę że roztrzęsiony jest... Zasugerował coś co ja proponowałam miesiąc temu - iść na pierwsze spotkanie do placówki adopcyjnej. Jestem na tak ale obawiam się rozdarcia pomiędzy dwiema sprawami. Muszę to przemyśleć.