X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki Już nie takie początki początków - przygotowania do... narodzin :)
Dodaj do ulubionych
‹‹ 3 4 5 6 7

11 września 2017, 08:59

19 dc
4 dpo

Jestem po inseminacji. Odbyła się w piątek około godz 11:00, na pękniętym pęcherzyku - było widoczne ciałko żółte.
Na początku bardzo się ucieszyłam, sądząc że to zwiększy szanse, a teraz mam mieszane uczucia, bo pęcherzyk pękł bardzo szybko, kilka godzin po zastrzyku z ovitrelle (zastrzyk o 8, pękł około 14:00, miałam cholernie silny ból, aż mnie zgięło, potem już nie czułam żadnych dolegliwości ze strony jajników).

No i teraz się martwię, czy komórka jajowa doczekała na chłopaków? Komórki żyją do 24 h.

Słowa lekarki brzmiały nad wyraz optymistycznie, powiedziała że mamy piękne ciałko żółte, piękne edometrium i powinno się udać. Ale jeśli się nie uda, to mam się zgłosić i zrobić jeszcze jakiś badania - immunochemię(?).
Dostałam Duphaston, mam brać przez 10 dni (od wczoraj) i zrobić test. Tyle.
Zamiast gdybania, pozostaje powierzyć to wszystko Bogu bo racjonalizacja wpędza mnie w stres.
Do tego ruchliwość plemników u męża wyszła jeszcze słabsza. Ruch postępowy 12%, a w czerwcu było 23%.
Ale nie upłynęło jeszcze pełne 3 miesiące od rozpoczęcia suplementacji i poprawy stylu życia.

Poza tym przed inseminacją "uzdatniają" nasienie, o czym przekonałam się na własnej skórze - wypływa ze mnie coś mega rozciągliwego.

Miłym akcentem było to, że mąż zrobił mi niespodziankę - tuż po wyjściu z kliniki pojechaliśmy w góry. Podróż spędziłam na leżąco :) To był cudowny weekend, umiarkowanie aktywny (mam zakaz ćwiczeń fizycznych przez 7 dni więc nie szaleliśmy za bardzo po górach). Wyciszyłam się, oderwałam od rzeczywistości. Żałuję jedynie, że trwało to tak krótko, ale ważne że było :)

12 września 2017, 12:45

20 dc

Nie czuję nic. Żadnych objawów, ani w lewo, ani w prawo. Nawet pmsa nie mam a jest równo 7 dni do standardowej @ (ok na tym cyklu może być za 10 dni, ale tfu tfu niech nie przychodzi).
Nic mnie nie pobolewa, ani nie wkurza. Mąż powiedział, że mam go trzepnąć w łep jak będzie mnie denerwował. Mam się teraz wyluzować.
Wczoraj na pocieszenie wyczytałam sobie opinie ginekologa, że ból owulacyjny może poprzedzać owulację, a nie koniecznie ją oznaczać (co byłby dla mnie korzystniejsze).
Skok temperatury był dzień po IUI.
Nie chcę teraz o tym myśleć.
Idę zająć się pracą i grzecznie czekam na przyszły tydzień.

15 września 2017, 08:20

23 dc
7 dpo

Moje libido nie istnieje.
Nie wiem, czy to kwestia kombinacji leków (jakby nie patrzeć, cały cyklu jest prowadzony sztucznie) czy zmęczenie materiału w wieku 29 lat? Albo za dużo biorę na siebie, bo od rana do wieczora mam wypełniony czas po brzegi, chwilowo brakuje mi czasu na czytanie książek (ostatnio uwielbiam to, zwłaszcza jak mnie wciągną). I jestem zwyczajnie zmęczona.
Teraz czytam przezabawną powieść Davida Nichoolls'a "MY". Dawno tyle się nie uśmiałam (chyba ostani raz na książce "100 latek, który wyskoczył przez okno i zniknął").

Nawet szybko mi leci ten czas. I po raz pierwszy czuję się na odwrót - w tym cyklu najbardziej stresująca była dla mnie I część tj do owulacji, a teraz czuję się spokojniejsza. Pewnie przez to, że nie muszę ciągle latać do kliniki.
Póki co staram się nie myśleć o tym, co będzie w przyszłym tygodniu. Bo co by nie było, to do lekarza muszę iść - albo po receptę na duphaston (Daj Boże) lub wskazówki jakie badania zrobić (oby nie).

Jest jeszcze jeden plus. Dzięki dupkowi nie mam PMSa! Nie mam depresji, problemów z koncentracją w pracy i mobilizacją do działania, niechęci do życia, nie warczę na męża przy każdej okazji (no chyba, że na prawdę wyprowadzi mnie z równowagi). Nie robią mi się pryszcze (póki co) ani nie bolą mnie cycki. Ani brzuch. No może troszkę po prawej stronie, ale to takie delikatny dyskomfort.
Można powiedzieć, że dalej nie mam żadnych objawów, zatem bez nakręcania się czekam.

18 września 2017, 13:21

26 dc
10 dpo

Tempka trochę niżej, ale ogólnie miałam zaburzenia snu, w domu było zimno, a ja przez całą niedzielę zmarzłam. Ogólnie w ten weekend nie odpoczęłam. Nie leniuchowałam. Po prostu nie wykonywałam pacy intelektualnej co mi trochę przewietrzyło mózg.

Pierwszy raz w życiu będę bała się zrobić test ciążowy. A zrobić go muszę w środę, aby sprawdzić czy mam odstawić dupka. Pewnie zrobię też betę i przy okazji tsh, ft4 i pójdę z tymi wynikami do lekarza. Nowego endo. Ale to osobna historia.

Boję się, że wyjdzie negatyw i będę wyć jak bóbr. Bo jak na przekór w ten sam dzień wypadałby termin porodu mojej utraconej ciąży. I na pewno wtedy złapie dołka, że jednak dotychczasowe wysiłki poszły na marne. Wiecie, że za przeproszeniem "chuj w bombki strzelił".

Jak wyjdą dwie kreski, to też będę wyć jak bóbr- ze szczęścia. I będę doszukiwała się myślenia magicznego - że to najlepszy prezent na urodziny (inseminacja dzień po moich urodzinach), że ten wyjazd z góry miał sens (oczywiście, ze miał ale tu byłby podwójny) i w ogóle byłabym happy, że oto w końcu moja krucjata po otchłaniach niepłodności się skończyła, a kobiety ciężarne i noworodki będą mnie tylko rozczulać, i wcale mnie nie będzie irytować jak wszyscy wokół będą wymachiwać noworodkami.
Więc jak będzie?
Ciąg dalszy nastąpi. W środę.

21 września 2017, 10:49

1 IUI - klapa

Moje emocje: złość, wkurwienie, poczucie niesprawiedliwości. Na widok tak żałosnej bety (<0,100) poczułam się, jakbym dostała plaskacza w twarz. Jakby runął deszcz.

Mąż czekał na wiadomość. Pozytywną. Też się wkurwił. Dzień wcześniej mówił, że jak się nie uda to trudno, a jednak go ruszyło :( W pierwszej reakcji powiedział, że to wszystko jest bez sensu. Że pieprzyć te starania, kupimy sobie zwierza i przebolejemy wszędobylską sierść.

Popłakałam sobie. Ponarzekaliśmy na niesprawiedliwość tego świata, że babska nie znające pojęcia "owulacja", dla których fazy cyklu przypominają zaawansowane zasady fizyki kwantowej zachodzą w ciąże od ściągnięcia gaci. Bo co możesz czuć innego w takim momencie?
Popłakałam sobie, ale mi ulżyło.

Przegrana bitwa, nie wojna.
Dziwię się sobie, że tak szybko nabrałam sił.
W sobotę jadę do kliniki. Tylko do lekarza nr 4 - bo do prowadzącego brak miejsc, a nie chcę tracić cyklu.
I muszę zmienić endokrynologa.
Moja tarczyca szaleje, niestety TSH nie spadło i obecnie wynosi 2,72 mimo brania leków jest takie samo jako 3 miesiące temu. Może przez to pęcherzyki rosną, jakby chciały a nie mogły?
Morfologia bez zarzutu, hemoglobina w górnej normie, mimo że mięso czerwone jem od święta.
Tak że tego.
Mówią, że wytrwałość jest wszystkim. Sprawdzimy to.

26 września 2017, 14:20

"Nie udało się? To jeszcze nie koniec świata. Koniec jest wtedy, gdy nic nie robisz i zamartwiasz się tym. Jeśli w coś wierzysz, działaj! Podejmuj kolejne próby, walcz o to. Jeśli spędzisz dzisiejszy dzień na narzekaniu na wczorajszą porażkę, jutro nie będzie lepsze. Pamiętaj, że prawdziwe szczęście osiągniesz nie wtedy, gdy będziesz rozpamiętywał porażki, ale wtedy, gdy będziesz wdzięczny za uniknięcie dodatkowych problemów."

16 cykl, nie wiem czy starań
3 dc

Bez przynudzania.
W tym cyklu nie podchodzę do drugiego IUI - wg lekarzy z takiej próby jak nasza uzyskuje się ciąże.

Mam zrobić immunofenotyp (400 zł) i z wynikami zgłosić się na wizytę. Wtedy zobaczymy co dalej.
Odczułam pewną ulgę, że w tym miesiącu nie będę musiała jeździć na monitoringi, kombinując jak pogodzić je z pracą.

Czara goryczy się przelała. Chyba już trochę się pogodziłam z losem i upadła mi chęć posiadania dziecka na już, teraz. Dociera to do mnie -że prędko matką nie zostanę i nie powinnam z tego powodu odstawiać dramatu.

Dowiadujemy się o kolejnych ciążach (już chyba wszyscy są w ciąży). Mojemu mężowi widzę, że robi się przykro, wspomina o tym. Mówię mu, że już się przyzwyczaiłam. Że wszyscy są w ciąży. A my stoimy jak te dzieci z boku przyglądając się jak św. Mikołaj wręcza prezenty wszystkim - nie nam. Najwyżej będziemy jedynymi ludźmi w otoczeniu, którzy się wysypiają.

Sama jestem ciekawa, jako to z tym wszystkim będzie.
Co szykuje dla nas los.
Bo jakiś sens w tym wszystkim być musi.

Póki co postanowiłam zrobić coś dla siebie - zaczęłam ćwiczyć jogę w domu i podobna mi się. Dalej czytam książki. I kupiłam sobie 2 szkolenia on line, gwarantujące mi dużo lektury. Coś jak na studiach, z tym że to mnie inspiruje.

Generalnie mam pewien pomysł. Ktoś mi kiedyś powiedział, że życia nie da się przeżyć na poważnie trzeba sobie z tego wszystkiego robić jaja.
Może ze staraniami tak spróbować? :) Pewnie przy każdej @ będę się wkurzać na patoli z 5-rgiem dzieci, ale potem się nastąpię.

No więc teraz czas pomyśleć, jak działać by nie zadniedbać ale mieć resztę wystarczająco w dupie (czyt zamartwianie)

29 września 2017, 17:04

Lekcja nr 2345

"Prawdziwą siłę pokazujesz wtedy, kiedy uśmiechasz się mimo niepowodzeń"

Wiemy już, że życie to nie bajka. Je-bajka - tak mówi Mąż.
Patrzę i się nadziwić nie mogę. Mam w bliskim otoczeniu osoby, które mają wszystko - dom, pracę, dzieci i pomoc przy tych dzieciach. W sumie to pomoc przy wszystkim. I wiecie, nieszczęśliwe są. Szklanka zawsze jest do połowy pusta, głowa ciągle boli, a to nogi bolą, a to do dziecka trzeba wstać w nocy a śpi potem tylko do 9:30.
Kurcze, a ja bym tak chciała. Ale mam inną drogę i postanowiłam czerpać pozytywy z tego co jest.

Idziemy z mężem do kina. Sami. Bo reszta nie ma jak logistycznie ogarnąć dzieci. A my tylko wybieramy godzinę. Jak rozmawiam z młodymi matkami, wnioskuję nawet że samotne zrobienie kupy to luksus, a solowa wyprawa do Biedry jest jak weekend nad Soliną.

Chyba w tym znajduję pocieszenie, że moje życie przecież ostatecznie nie jest takie złe, a ja już jestem zmęczona tą nadzieją, wyczekiwaniem, obliczaniem.

I jeszcze odnośnie pozytywów. Oświeciło mnie ostatnio. Jaka ja głupia byłam. Przecież najważniejsze, co w życiu to już mam. Mam Męża. Przecież człowiek szukał tej miłości przez cały życie, zaliczając przeróżne wertepy i anomalie związkowe. ile to my się siebie naszukaliśmy. Ile trzeba było przejść, żeby się spotkać (byłam już po studiach i pracowałam, kiedy się poznaliśmy - większość koleżanek już była chajtnięta/co najmniej zaręczona). Kogoś, z kim się dogadujesz mimo różnic charakteru. Z kim budujesz przyszłość. Dom.
A cała reszta to jest dopełnienie.

Wiem, że niepłodność bywa okrutna. W końcu wg WHO to choroba. Potrafi przyćmić radość z życia.
Ale teraz widzę, że świat młodych matek to nie jest różowa landrynka - jeśli przed dzieckiem coś się nie układało - to z dzieckiem lepiej nie będzie.

Niemniej, mimo zwolnienia obrotów spraw nie odpuszczam. Pojechałam dziś do kliniki i grzecznie oddałam krew płacąc za to jedyne 390 zł. Na rachunku napisali: cytotoksyczność. Za 7 dni roboczych wyniki. Zobaczymy. Potem czeka mnie jeszcze endokrynolog i ginekolog. I (oby nie) immunolog. Może coś się wyjaśni w końcu? Czemu plemniki nie dopadają wystawionej na tacy komórki jajowej?

2 października 2017, 15:49

16 cs
9 dc

Mąż dopytuje kiedy będzie owulacja. On nadal ma nadzieję, nawet bez stymulacji.

A moja nadzieja? Gdzieś się tli, ale nie chcę spędzić życia na czekaniu.
Wcześniej ryzykowałam i przyjmowałam dodatkowe zlecenia (musiałam dać znać z wyprzedzeniem kilkumiesięcznym). Przychodziły myśli - a co jeśli będę wtedy w ciąży? jak się będę czuła? a jak będę plamić lub nie podołam obowiązkom? i tak dalej... Bo kto mnie zastąpi, kiedy jestem samozatrudniona? Minusy własnej, małej działalności.

Oczywiście nie poddałam się tym myślom i ryzykowałam. I słusznie. Bo nie miałabym ani dodatkowych pieniędzy, ani ciąży. I dziś pojawiła się kolejna okazja. Z tym, że dłuższe zlecenie, z dojazdami (80 km w jedną stronę). I opłacalne. Miałam powyższe myśli pt. "a co jeśli". ALE przecież wciąż nie jestem w ciąży. Zlecenie skończy się w marcu.
Będziemy już mieszkać w nowym domu. Wtedy moja sytuacja się zmieni. Zniknie wiele sytuacji stresogennych z mojego życia. Może wtedy zacząć się starać na poważnie?
Może moja głowa się odblokuje? Kiedy będzie cisza, spokój, w końcu będę czuć się jak u siebie.

Życie jest ciągłym dylematem.
Dlatego zgodziłam się. Bo podobno najbardziej żałuje się rzeczy, których się nie zrobiło.


Poza tym miałam bardzo fajny weekend z mężem. Miło spędziliśmy sobotę, chociaż film (Botoks) był delikatnie mówiąc średni. I nie spodziewałam się tam drastycznych scen z porodu, aborcji i umierających dzieci (na skutek przerwanej ciąży). Miód na me serce normalnie. Bardzo niesmaczny film, wg mnie mocno przerysowany. Nie uważam, aby nasza służba zdrowia była anielska, ale też nie chce mi się wierzyć że to, co pokazali w filmie to prawdziwy obraz. Straszna skrajność. No ale co się zobaczyło to się nie odzobaczy.

Za to wczoraj byliśmy na rowerach i było superrr :) Przerwaliśmy trochę rutynę :) (jeśli wiecie o co chodzi...) Pogoda świetna jak na październik.

A teraz kolejny pracowity tydzień, który pewnie zleci szybko.

3 października 2017, 13:54

16 cs
10 dc

Prawy jajnik bolał mnie wczoraj jak skurczybyk. To z niego było jajko w zeszłym cyklu. Może chce spróbować jeszcze raz.

Mam też dużo śluzu płodnego. Nie da się go przeoczyć. Już dużo lepiej, niż wtedy gdy brałam wiesiołka. Chyba że to tran tak daje czadu. Poza tym piję dużooo wody.

Mąż trochę przeziębiony, a mnie męczy libido. No cóż... Chyba nie wzgardzi. Sam nie może się doczekać kiedy to będzie "sex day" bo staramy się co 2 dzień, nie codziennie (tak ponoć lepiej dla armii). Nigdy chyba nie byłam w sytuacji, żeby mój chłop unikał zbliżeń (a w pamiętnikach dziewczyny często wspominają, że mają z tym problem). Raczej muszę do odpędzać, tłumacząc grzecznie że tak nie można, to marudzi w żartach "mieli rację, z tym że po ślubie to jest mniej seksu".
a mamaginekolog pisała, że w niektórych kulturach często współżycie traktowane jest antykoncepcja.

7 października 2017, 12:47

14 dc

Ovu twierdzi, że ovulacja była w 11 dc a ja sądzę że wczoraj - by był wyraźny pik temperaturowy (dzień wcześniej wypiłam wino, to też mogło zakłócić). Mężowi nic o tym nie mówię. Co mu będę truć. Kiedyś, dosyć wnikliwie jak na faceta interesował się moimi wykresami.

Próbuję mieć optymistyczne podejście, a wychodzi mi nijakie.
Ani nie jestem szczęśliwa, ani nieszczęśliwa. Czuję się po prostu nijako.
Mogę to zwalić na pogodę?
Albo rutynę: spać, pracować, jeść, myć się spać (w tygodniu). Nie ma nas całymi dnami. Sen wariata.
Czasami zastanawiam się, czy nie podchodzę do życia zbyt zadaniowo i nie biorę na siebie zbyt wiele, nadmiernie się do tego przykładając. Czytałam wywiad z psychologiem, że takie kobiety blokują się psychicznie przed zajściem w ciążę.
Albo na wysłuchiwanie narzekań siostry jakie to jej życie z dwójka dzieci jest straszne, bo trzeba wstać między 7 a 9;30, a o 22 już w łóżku?
Ok, ja wiem, że można być urobionym przy dzieciach. jak wszystko robi się samemu. a nie kiedy ci prasują i gotują.
Milczę wtedy, bo nie chcę się kłócić i targować. Ludzie nie widzą szczęścia, które mają tylko szklankę do połowy pustą.
Chyba duszę w sobie zbyt wiele negatywnych emocji.
Mam wrażenie, że ludzie niepłodni są niewygodni dla otoczenia.

Będę dalej szukała sposobu na zwiększenie optymizmu. Bo na razie nie wierzę, że zajdę w ciążę. Wiem, że to niedobrze. Brzydko. Nieładnie.
Plan jest taki:
- muszę wyluzować, spuścić wewnętrzne ciśnienie
- zwiększyć optymizm
- wykorzystać zasoby - bo prawda jest taka, że nie mając dzieci mogę sobie czytać książki w każdej wolnej chwili, doszkalać się - więc to chyba taki moment.

Cholera, ale smętny wpis stworzyłam. Obiecuję poprawę.

9 października 2017, 21:16

Wyniki tarczycy trochę mnie zaskoczyły. TSH nagle 4,5? ;/ był problem przez 2,7/ Rok temu na tej samej dawce leków miałam problem w drugą stronę- tsh spadło poniżej norm.
Ciekawe co jutro na to wszystko endokrynolog.

Może stąd moje nierpomienne, nastroje adekwatne do jesiennej sromoty? Czuję się, jak człowiek mroku.

Analizując materiały ze szkolenia w którym biorę udział, natknęłam się na piramidę maslowa - i nigdy na to wcześnie tak nie patrzyłam, ale prokreacja należy do potrzeb fizjologicznych - czyli podstaw niezbędnych do życia. jak jedzenie i sikanie.
Kiedy to nawala, ciężko mówić o szczęściu i chęci realizacji dalszych potrzeb.
Powiedz głodnemu, żeby nie myślał o jedzeniu.
Może dlatego niepłdoność tak bardzo obezwładnia człowieka?
A może to moje ch.jwe tsh tak działa. Próbuję to zrozumieć. Niech mi to wreszcie da spokój.

Poza tym przeczytałam książkę do końca - Zimowy ogród. Wstrząsnęła mną.

11 października 2017, 08:05

Byłam u nowego edno profesora- spoko facet. Ma kilka specjalizacji. Wysłuchał mnie, odniósł się do wszystkiego, zlecił co dalej i pocieszył że jestem jeszcze młoda a problem jest do rozwiązania. Miła odmiana po taśmowych wizytach ginekologicznych.

Litania na nowy cykl (spisuję, bo jak zgubię kartkę to będzie lipa)

prolaktyna
17-oh progesteron
testosteron
shgb
DHEA-S
insulina i glukoza (krzywa)
Wit D3
profil lipidowy
kwas moczowy
USG między 2-5 dc - ocena jajników w kierunku PCOS

Mam też wyniki immunofenotypu
Nie chce mi się teraz wszystkiego pisać ale komórki nk to 13% przy normie 5-26, reszta mieści się w widełkach
o 1% za mało limfocytyów T pomocniczych

Mam trochę podwyższony odsetek limfocytów B CD5+CD19+CD5+ - wynosi 26,8% przy normie 3,6-23,9, liczba komórek/mikrolitr to 61. Nie wiem, co to znaczy. ale endo mówił, że to raczej nie jest przyczyną niepowodzeń - obstawia moje zawirowania hormonalne.
Dużo zależy od 17-oh progesteronu, bo mój stary wynik mogę wywalić do kasza - zlecony był w złym dni u cyklu.

Niewykluczone, że będę brała metforminę.

Zatem póki co IUI nie będzie - do odwołania.
Nie żałuję, że przyjęłam propozycję z tym 5 miesięcznym projektem.

Cytując Reginę Brett "jeśli nie wiesz co dalej, po prostu zrób kolejny właściwy krok"


13 października 2017, 13:13

20 dc

Przeszły mi doły
Nie wiem, czy ostatnia wizyta lekarska mnie pocieszyła czy coś innego.

Uregulowałam aktywność fizyczną, ćwicząc jogę dla początkujących. Wczoraj też zrobiłam cardio z mel b mając absolutnie w dupie fakt, że jestem w 2 fazie cyklu czyt. może być zagnieżdżenie.
Skoro joginki zachodzą w ciąże, praktykując codziennie, a potem z brzuchami stają na głowie - widać się da.
Wiem, wiem - ona mają bardziej gitkie ciała.
ja też tak chce. dlatego będę ćwiczyć wytrwale. Może i nie wszystko w życiu mogę mieć, ale na ciało zapracuję sobie sama. Za rok, czy dwa może będę bardziej "dziuniowata"


Niemniej dla mnie to postęp - że tak nie świruję. Skoro Bóg tak to sobie wymyślił, widać miał powód. Ode mnie i od dziewczyn które tu są wymaga więcej. Po prostu musimy dźwigać to niebo na głowie, a w gorsze dni na autopilocie wstać z łóżka i zrobić co trzeba.


Nie wiem, czy jest we mnie zrozumienie dla tego wszystkiego. Ale akceptacja już prędzej. Oczywiście nie jestem pewna, czy tak mi zostanie na stałe. Póki co chcę wierzyć, że życie ma jeszcze dla mnie wiele fajnych niespodzianek.
Za 5-6 miesięcy moje życie się zmieni. Wejdę w nowy etap. Z brzuchem, czy bez -wejdę.

17 października 2017, 09:04

24 dc
11 dpo

Wyczekuję @, aby w końcu iść na badania. Dalej nie zamierzam testować.
Mam bardzo brzydki wykres w fazie lutealnej. Aż dziw, że ovu uznał mi owulację.

Marzy mi się po cichu, by w okolicach wiosny zajść w ciążę. Na spokojnie. Nie musi być na już.
Chyba czułabym się pewniej wiedząc, co mi tak na prawdę jest.

Diagnoza -> plan działania.
Nie na ślepo.

Mój kuzyn z obecną już żoną zaliczyli 1 wpadkę, a teraz drugą. Rozżaleni stwierdzają, że nie tak miało być. Jednym słowem nie chcieli tego dziecka. Jego siostra też zaszła w nieplanowaną ciążę w tym samym czasie.
Czy to jakiś przypadek, że ludzie niechcący dzieci zachodzą najłatwiej? Bez dobrej diety, odstawiania alkoholu, suplementacji.

Ze strony rodziny często słyszę "dzieci nie masz, nie znasz życia" albo "zobaczysz, jak będziesz mieć dzieci".
Oczywiście, wtedy posiądę nieomylną wiedzę z całego wszechświata, prawdę objawioną. I będę wyręczana we wszystkim, jak moja siostra która z chwilą narodzin dzieci została beatyfikowana przez moją rodzinę, manipulując nimi w perfidny sposób (co mnie właśnie boli, bo to widzę - wszyscy z zewnątrz to widzą).

Ludzie starający się o dziecko muszą mieć twardą dupę, bo na empatię nie ma co liczyć. Takie pieprzenie jak wyżej trzeba puszczać mimo uszu.
Ale nie mogę ukryć, że czasem kipi we mnie złość. Czasem smutek. Czasem poczucie niesprawiedliwości. A czasem mam wszystko w dupie.

No i w tym wszystkim trzeba jeszcze powtórzyć mężowi badania nasienia. Jestem ciekawa, czy suplementacja i te zmiany które mój mąż podjął coś dały. A powiem wam, że był bardzo dzielny odmawiając mocniejszych trunków na wszystkich imprezach, gasząc wścibskich i nachalnych " ze mną się nie napijesz" albo "co tobie w głowę się porobiło", zgłaszając się na kierowcę. Tak, był i jest dzielny.
Zależy mu. Pamięta o suplementacji i co 2 dzień "sex day" żeby chłopaków nie nadwyrężać i nie trzymać starach. I nie odpuszcza mi w okolicach owulacji.

19 października 2017, 08:56

17 cs
2 dc

Jestem zaskoczona - małpiszon przyszedł w 25 dc. Nieoczekiwanie, bez bólu brzucha. Bez PMSa.
Czyli joga faktycznie pomaga przy bólach miesiączkowych, bo ja bez 3-4 tabletek przeciwbólowych nie funkcjonowałam od 13 roku życia. WOW. Jestem pozytywnie zaskoczona, mimo że ćwiczę jogę dla początkujących.

Za to nie wiem, co sądzić o moim 24 dniowym cyklu. Po HSG też miałam krótki. Tak, czy siak organizm nie kazał mi długo czekać. Dziś poszłam na badania krwi, z tej całej litanii badań upuścili mi 4 pełne probówki.
Za to krzywej cukrowej i insulinowej bez skierowania nie zrobią i co im zrobisz.
Za badania zapłaciłam 207 zł (chwała zniżkom w diagnostyce, bo wyszłoby 298zł). Pokładam nadzieję w tych wynikach - że coś w końcu wyjaśnią.
W pon jadę do gina. To będzie 6 dc a nie 5, ale trudno - w tym tygodniu w klinice nie mieli terminów, które pozwoliłby mi wyrwać z pracy. Miałam poplanowane wszystko na przyszły tydzień, a tu klops. Moje plany musiały nabrać elastyczności delikatnie mówiąc.

21 października 2017, 12:01

Mam większość wyników badań.

Testosteron wyższy niż zwykle, 2 krotnie przekracza górną normę. Dhso4 lekko podwyższone.
Za to wskaźnik HOMA IR poniżej 1 (coś około 0,78) więc teoretycznie insulinooproności nie mam.
Witamina D3 w dolnej normie, mimo że przyjmują się z 3(!) źródeł. Chyba kupią sobie lek vigantolettnen. Bo dawki 2000-3000 j.m mnie nie ruszają.
Cholesterol, kwas moczowy - ok wszystko w normach. Nawet prolaktyna, mimo że prosto z marszu weszłam na pobranie krwi.

Czekam na wynik 17-oh progesteronu i usg jajników w poniedziałek.

Czytam wpisy obecnie już matek na bellybest friend i część z nich żałuje, że mają dzieci.
Słucham ludzi mających dzieci i chyba są zawiedzeni (chyba, że mieli nierealne oczekiwania albo sa po prostu zmęczeni).

W książkach które czytam (a wypożyczam je losowo) często pojawia się wątek niepłodności/problemów z poczęciem.
Np. bohateriowie książki "MY" stracili nowo narodzoną córkę, odseparowali się od znajomych bo wszyscy toneli w pieluchach, a oni latali na cmentarz zamiast na spacerki. Potem doczekali się syna.
W sadze "jabłoniowy sad" są 4 siostry: jedna ma tendencję do wpadek a druga nie może mieć dzieci. Emocje opisane jak u nas, staraczek. Tak, jakby autorzy książek znali problem. Może on jest bardziej powszechny niż nam się wydaje?

Pokazali też drugą perspektywę: tak, jak są kobiety wyczekujące 2 kresek, tak są kobiety modlące się o miesiączkę, panicznie niechcące kolejnej ciąży, zmęczone macierzyństwem z brakiem wsparcia, często z nieodpowiednim partnerem lub kobiety samotne, bez stabilnych związków.

Trzeba to sobie na prawdę solidnie w głowie poukładać, aby nie zwariować.
Bo czy przypadkiem nie jest tak, że my zazdrościmy dzieciatym, a oni nam?

Wysypiam się, maluję, czeszę, regularnie myję, chodzę do pracy, godnie zarabiam, rozwijam, ćwiczę, uczę nowych rzeczy, klienci mnie doceniają, moje wykłady się podobają (co mnie zaskakuje - dostałam dzisiaj telefon w tej sprawie), mam dobrego męża, który mnie kocha i ja jego, jest nam fajnie i nigdy się z nim nie nudzę, zawsze umie mnie rozbawić; dom w drodze (myślę o płatkach śniegu które będę obserwować z salonu, kominku, niepodległości w kuchni). Więc generalnie nie mam powodów do narzekania.

Jak tylko nauczę się nie mielić w głowie pewnych rzeczy, to będzie super.
Nie mam wpływu = nie mielę. Nie nakręcam się, nie stresuję.

Wiadomość wyedytowana przez autora 21 października 2017, 12:02

23 października 2017, 13:57

No i dupa ze starań na razie.

Byłam dziś u lekarza ginekologa. Dziś nawet był miły (wiem lekarz ma leczyć, ale to wskazany dodatek).

Mój immunofenotyp jednak nie jest taki, jak trzeba a te normy obok to chyba nie dotyczą staraczek ;/
Komórek NK powinnam mieć mniej (a mam 13%) i jeszcze nieprawidłowy stosunek jakiś tam limfocytów (chyba cytotoksycznych do pomocniczych).
Będę mieć wlewy z intralipidu.
I mam ogarnąć TSH poniżej 2 (najlepiej 1,5).
Do tego moje jajniki nie mają cech pcos. To chyba dobrze.
Androgenami mam się tak nie przejmować, na to się bierze sterydy przy stymulacji.

Póki co zadbam o kondycję i dobre odżywianie siebie i męża. Organizm musi być dobrze przygotowany do ewentualnej ciąży. A wcześniej do tej długiej drogi, gdzie cierpliwość jest niezbędna.

Podsumowując: przeszkadza mi tarczyca i układ odpornościowy. I niech mi ktoś jeszcze powie, że powinnam się wyluzować to na pewno zajdę w ciążę! Bo za dużo myślę. Tja.
Ale nad głową też pracuję :)

24 października 2017, 12:28

Pod górkę.

Żeby nie było za nudno 17-oh progesteron w 2 dc wyszedł 14,17 ng/ml przy normie 0,2-1,3, czyli poprzedni wynik to nie przypadek.
Czas znowu umówić kolejną wizytę u endokrynologa i dowiedzieć się czy mam się tym trochę martwić, czy bardzo.
Czytałam o tym, że w przypadku ciąży najgorzej mają dziewczynki, kluczowe jest szybkie rozpoznanie płci dziecka.
Ok, staram się nie panikować.
Postanowiłam regularne ćwiczyć jogę hormonalną (tak, jest coś takiego na youtube). Może coś pomoże, chociaż odreagować stresy.
Ehh

5 listopada 2017, 15:41

17 cs
19 dc
4 dpo

Dzisiejszy wpis będzie o tym, z czym prawdopodobnie zetknęła się większość z nas.

Negatywne emocje już opadły, poszły sobie.
Poukładałam sobie wszystko w głowie mniej więcej - pojawiła się akceptacja i wtedy nadszedł dzień Wszystkich Świętych.
Wiecie co mnie zaskoczyło?

Napotkani ludzie na cmentarzu, jacyś starzy znajomi i dalsza rodzina ze strony męża bezczelnie wpatrująca się w mój brzuch ukryty pod ciepłym płaszczem z bezpośrednimi pytaniami: a u was jak tam, dziecko już jest? to kiedy się staracie? nie staracie się nic ?!

bo wiecie, potem to takie problemy są, dziewczyny te wszystkie tabletki biorą, dzieci się różne rodzą, dwojaczki, trojaczki, nie ma co zwlekać

Stałam, słuchałam i myślałam: kurwa, nie wierzę. Nie mogłam zdecydować się na reakcję. Prawdopodobnie byłaby aspołeczna, więc postanowiłam nic nie mówić, a mąż grzecznie coś tam poprzytakiwał. On jest ekstrawertcznym optymistą, stwierdził, że na pewno nie mieli złych intencji.

Pomyślałam: Boże wybacz im, bo nie wierzą co czynią. Empatią nieobdarzeni.
I jeszcze klasyczne złote rady: wystarczy nie myśleć, a samo przyjdzie - rady od osób, które właśnie oświadczyły, że zaszłym w pierwszym cyklu starań. Brawo, ale co ja mam niby sobie z tym zrobić?
Takie rady można sobie w dupę wsadzić, jak się ma problem.

Swoją droga ciotki klotki, dalekie kuzynki czy dawni znajomi - okazuje się, że są specjalistami od wszystkiego. Już nie tylko od piłki nożnej, zdrowia ale także niepłodności.

Cieszę się, że moja kondycja psychiczna się poprawiła, bo pewnie wcześniej byłoby mi smutno i wróciłabym do domu z płaczem, poczuciem niesprawiedliwości.
Nie zaraz, to ostatnie dalej mam.

To jest po prostu przypadek, że jednym się udaje, a innym nie. Różnie trafia. Jak z chorobami.

Mój wykres w tym miesiącu wygląda przyswoicie. Ale odkąd wiem o moich problemach, prowadzę go czysto informacyjne. Bo wiem, że testować nie będę, to tylko czas czekania na @, wyrównanie tsh i werdykt co dalej.
Czy takim zestawem: małą ruchliwoscią plemników, wysokimi andorgenami, prawdopodobnie problemem z nadnerczami, świrujacą tarczycą i za wysokimi komórkami NK da się uzyskać ciążę? I donosić szczęśliwie?

6 listopada 2017, 16:04

Wieści z dziennika pokładowego.

Ten tydzień postanowiłam rozpocząć hucznie: zbadaniem hormonów tarczycy. Pierwszy raz od bardzo dawna krew poleciała ładnie do probówki, tylko raz byłam kuta i nic nie bolało :) Przy okazji z rana załatwiłam zakupy spożywcze na ten tydzień i rozliczyłam się z księgową.

Za to praca umysłowa idzie mi jak krew z nosa. Czuję się jakaś spowolniona.

No więc moje 30-60 minutowe przerwy od brania letroxu do zjedzenia posiłku przyniosły taki efekt, że po miesiącu tsh z 4,5 spadło do 2,42 a Ft4 jest jakie było - 17 (norma 12-22). Zobaczymy, co jutro doktorek powie na to wszystko.

Prędko do inseminacji nie podejdę - mam mieć tsh około 1,5.

Co do odczuć - czuję się taka wzdęta.
Drugi cykl ćwiczę jogę - ale wybieram spokojniejsze ćwiczenia. To chyba one pomagają mi utrzymać względną równowagę psychiczną. Nie jest to łatwe. Tak jak mmb wspomniała, u mnie też panuje baby boom - wszystkim rodzą się dzieci, a ja chadzam na urodziny, chrzciny, roczki, komunie. Słucham "narzekań" młodych matek, ile to prania, a ile sprzątania, a ile prasowania, a jakie to zupki, a jakie kupki, ile ząbków. Taki mają etap w życiu, a my niepłodni utknęliśmy trochę w rozdziale pt: "rozmnażanie" a raczej jego próby.

Wczoraj przypadkiem trafiłam na youtube na afirmacje ułatwiające zajście w ciąże. Czytała je kobieta, w moim odczuciu o nieco przerażającym głosie. Przesłuchałam je. Trochę to śmieszne było: np. moje jajeczka są szczęśliwe itd.
Ale coś w tym musi być - samospełniająca się przepowiednia. Znam kilka osób, które zaszły w ciąże bo nie wiedziały lub nie były świadome swoich schorzeń: endometriozy, hashimoto - i bez leczenia zaszły, mają zdrowe dzieci.
Pozytywne nastawienie nic nie kosztuje, więc będę przed snem powtarzać sobie, że mam wesołe jajeczka, a moje ciało jest gotowe do dawania życia, chętne je podtrzyma i pozwoli urodzić zdrowe, śliczne dziecię.
:)
Zobaczymy, co wyjdzie z tego eksperymentu.
‹‹ 3 4 5 6 7