szkoda....
Wspomnienia, wspomnienia i jeszcze raz wspomnienia ....
Pamiętam i ja ...
Powodzenia dla starczek !
Tak w wielkim skrócie...po raz sety zmieniłam lekarza tzn. Może to śmiesznie brzmi ...ale mąż mi znalazł lekarza i chodzi ze mną na wizyty.... sama nie mam już sił ... na to wszystko a tak mam wsparcie i jeszcze motywację żeby powalczyć
U mnie ciągle w kółko to samo - leki, leczenie, badania i w najgorszym wypadku czeka mnie kolejna laparoskopia gdyż poprzednie zostały spartaczone - tak określił obecnie moją sytuację lekarz prowadzący .
Oprócz zawirowań z lekarzami i staraniami to dzień za dniem mija bardzo szybko (praca całkowicie mnie pochłania) + wizyty u innych lekarzy (dermatolog, okulista, ortopeda, endokrynolog).
Wiadomość wyedytowana przez autora 16 października 2019, 16:59
2 długie lata a ja mam wrażenie jakby to było 2 miesiące temu (nie wiem kiedy ten czas minął). I wiecie co ? .... dopiero teraz zaczynam wracać do siebie, zaczynam powoli myśleć inaczej, zaczynam oswajać się z myślą, że nigdy być może nie będzie mi dane zostać mamą.... nie jest to łatwe ale w pewnym momencie trzeba powiedzieć: STOP. KONIEC. Inaczej człowiek zwariuje..a ja chcę żyć normalnie dla MĘŻA, dla NAS
Stałam się zobojętniała na świat i ludzi, cieszę się moim domem, moim mężem i naszym życiem razem. Dostrzegam małe rzeczy, których wcześniej nie wiedziałam.
Tak jak pisałam wcześniej - po raz kolejny zmieniłam lekarza i chyba oboje z mężem stwierdziliśmy, że to ostatni lekarz...specjalizuje się w niepłodności (sam walczył kilkanaście lat o ty aby być ojcem, a jego żona aby być mamą) i teraz mają 3 córeczki.... w dodatku jest naprotechnologiem.....jeżdżą do niego pary z całej Polski z obszernymi teczkami A4 (dokumentacja medyczna) w kolorze zielonym..... hmm...zbieg okoliczności ale ja też do niego chodzę z taką teczką w tym samym kolorze.... chyba każdy pokłada NADZIEJĘ, w lekarzu i w kolorze zielonym hihi
Nie wiem co przyniesie czas i najbliższe miesiące - chyba nie czekam już na nic specjalnie ale walczę ...jeszcze walczę.
No a teraz zbieram się do pracy.
Miłego dnia
Tak, dziś mija 2 lata odkąd nasze życie legło w gruzach i nigdy już nie będzie takie samo.
2 lata temu straciliśmy nasze maleństwo i przez ten czas żaden cud się nie wydarzył, nie zaszłam w ciąże - chociaż znajomi i lekarze byli przekonani w 100%, że uda nam się odrazu...no bo przecież" już raz się udało?", teraz to kwestia kilku miesięcy.
Patrząc na to z perspektywy czasu - uśmiecham się do tych słów bo wiem, że niczego nie można nigdy być w 100 % pewnym. Miałam przeczucie głębokie, że nie będzie to takie proste jak mówili wszyscy wokół - i się sprawdził czarny scenariusz (może sama sobie brak ciąży wykrakałam?).
Nostalgiczne wspomnienia mną targają aczkolwiek czuję się spokojnie...bez żalu i bólu....
27.10. - zawsze będzie dla mnie ważnym dniem - to kolejny ważny dzień w ciągu całego roku .
Nie można go nikomu wytłumaczyć.
Nie mogąc przybrać żadnego kształtu , osiada ciasno na dnie serca jak śnieg podczas bezwietrznej nocy.
Tak - taki własnie jest mój rodzaj smutku Trafione w sedno.
Ważne, by trwać mimo lęku, mimo tego, że los się dziś do mnie nie uśmiecha.
Zapraszać Boga do naszych problemów, upadków i niepokoju. On po to przychodzi na świat, by nieść nam Dobrą Nowinę. I czeka. Czeka na to, byśmy otworzyli Mu serca.
Już jutro przyjdzie na Ziemię.
Do tych miejsc, które są dla nas najtrudniejsze, które najbardziej bolą...
Wielu ludzi poszukuje Boga w spokoju i zadowoleniu życia, w bezlekowosci, w uśmiechu losu, dlatego uciekają od tego, co trudne, co niepokoi, co rodzi trwogę mrożącą krew w żyłach - ale nic bardziej zawodzącego. Bóg rodzi się w tym co najtrudniejsze.
Kolejny rok minął a w nas nadal wiele bólu i żalu, który ściska gardło.
We wigilię brat męża obwieścił wszystkim wesołą nowinę...TAK - zostanie ojcem. Wiwatom nie było końca. Tylko my staliśmy jak "idioci" nie wiedząc jak się nawet zachować. Siostra męża też w ciąży z 3 dzieckiem.
Mąż ma 5 rodzeństwa - każdy ma dzieci. My nie. Czujemy się wyobcowani, a całe święta łzy napływały nam do oczu i dławiły w gardle. Nawet mąż się ugiął... przerósł go ciężar.
Nie chce słyszeć, nie chce widzieć....chce się odciąć od wszystkiego...chcę zacząć ZNOWU ŻYĆ !
Rok temu powiedziałam do męża...że nie wiem co zrobię jak za rok o tej samej porze będziemy nadal bez dziecka...
i rok minął, i jestem w tej samej sytuacji, w tym samym miejscu i dziecka nie ma ....nawet w ciąży nie jestem i co zrobiłam? no nic... bo co zrobię? wyrwę sobie włosy z głowy? ucieknę z tego świata? No nie da się....
Nie liczę na jakieś cuda w 2020 roku, za wiele rozczarowań mnie dotknęło...ale w głębi serducha i głębi mózgu tli się ta nadzieja i to pragnienie aby zostać rodzicami tutaj na ziemi.
U mnie to samo co zawsze...lekarz - badania i tak w kółko.
Na chwilę obecną gdybym miała podsumować robione notorycznie w kółko badania to...wszystko wychodzi raczej na plus.
Przeciwciała przeciwjądrowe - ujemne
Przeciwciała przeciwplemnikowe - ujemne
Przeciwciała jajnikowe - ujemne
Przeciwciała przeciwko endomysium (celiakia) - ujemne
Badanie nasienia - w porządku
Hashimoto - uśpione
Winowajca - endometrioza???, która też jest raczej uśpiona...wszelkie markery nowotworowe w normie, nic nie jest podwyższone. No chyba ona...bo co innego to już nie wiem .
Ogólnie trzymam się dobrze, jestem zobojętniała na wszystko i wszystkich - taka moja barwa ochronna przed światem...ale są dni kiedy jest źle... czuję głęboki ból i rozpacz...a informacje o ciążach i dzieciach wśród rodziny i znajomych są dla mnie ciężkim tematem. Staram sobie to układać w głowie ale nie zawsze się da... przed oczami mam wizję tych szczęśliwych rodzin i porównuje do naszej małej 2 osobowej rodziny. I to boli. Bardzo boli. Czuję się wówczas bardzo nie-kobieco, jak jakiś wyrzutek społeczeństwa. A świadomość, że nigdy się może nie udać dławi mnie żywcem. Odrzucam od siebie tą myśl.
Zmieniłam lekarza - po raz ostatni. Wszystkie badania książkowe. Lekarz proponuje laparoskopię (3 w moim wypadku) w celu zdiagnozowania mojego "środka".
Poszłam dodatkowo na terapię pijawkami. Jestem po pierwszej sesji. Może one dopomogą?
Tracę siły i serce do tego wszystkiego.
In vitro nie wchodzi w grę. Adopcja? - sama nie wiem. Nie jestem gotowa.
Miłość to wierność i wielka ofiara, a wszystko to dla dobra i szczęścia swojego dziecka".
Życzyłabym sobie i wszystkim parom borykającym się z problemem niepłodności za rok móc również obchodzić Dzień Matki (tutaj na ziemi).
Życzę Wszystkim wielkiej wytrwałości w dążeniu do zamierzonych celów, pogody ducha i radości. Kochajcie się!
Reasumując: nic się w tym roku w moim życiu nie zmieniło. Nic.
Test ciążowy - I kreska
8 lat starań ....
Nawet boję się na głos wypowiedzieć życzenia, które tak bardzo bym chciała aby się spełniły.
Do mnie zawita w Dzien dziecka ehh
Przed Tobą jeszcze wiele wspaniałych Dni Matki, nie trać nadziei. Każde cierpienie zaowocuje w przyszłości.