Albo raczej 9DWO- czyli 9 dzień wyszukiwania objawów.
Coś tam czuję w podbrzuszu raz na czas... Czasem jak na okres, czasem inaczej... Jest jedna rzecz, która mnie zastanawia- nie bolą mnie piersi. W ogóle nic nie czuję. A zawsze mnie bolą- nawet bez stymulacji i czy innych leków hormonalnych. Wiem, że te odczucia związanie z piersiami powoduje głównie progesteron... Nie wiem już... I niby staram się nie nakręcać...
To już ten moment, że zaczynam nakręcać się jak głupia
Kłamałam, że tym razem nie będę się nakręcać bo i tak się nakręciłam
Już wszystko jest potencjalnym objawem. Brak objawów to także objaw.
Mam iść na betę w poniedziałek- już widzę jak ja wytrzymam do poniedziałku. Jak do piątku dam radę to będzie sukces.
To ten moment...Zaczyna uchodzić ze mnie nadzieja...
Moje serce po raz kolejny rozpada się na kawałki.
Wstałam rano i zrobiłam test- 14dpo. Negatywny.
Moje życie to jedna wielka porażka, nie mam po co wstawać z łóżka. Jak pomyślę, że tak naprawdę staram się o dziecko od jakiś 5 lat to dochodzę o wniosku, że ja po prostu nie mam na nie szans...
Mój to cudowny facet, którego kocham ponad wszystko, ale co z tego jak go nigdy nie ma. Siedzę w czterech ścianach i tracę coraz więcej z siebie. Wszystkie moje koleżanki mają dzieci / są w ciąży - inny świat. Pomijając coraz mniejszą ilość wspólnych tematów do rozmowy, to od jakiegoś czasu, każde takie spotkanie przypłacam dużą ilością łez. To tak cholernie boli....
Nie mogę się zebrać w sobie. Powinnam zakasać rękawy i potraktować kolejny cykl jako kolejna nadzieję, ale jakoś nie mogę. Trzecia nieudana inseminacja. Nie wiem co z sobą zrobić.
Mój m mówi, ze podejść do kolejnych- co najmniej jeszcze do trzech, a potem ewentualne in vitro. Ale ja nie jestem już pewna czy dam radę... Jakbym mogła to najchętniej zapadłabym sie pod ziemię. Ostatnio wiele myślałam jak te całe wieloletnie starania wpłynęły na mnie. Zawsze byłam taką silna babką. Byłam pewna siebie, zadowolona ze swojego wyglądu, wygadana, pogodna, towarzyska aż do bólu. Nasz dom był tzw domem otwartym- rzesz znajomych, imprezki spotkanka... A teraz? Unikam ludzi jak mogę. Zdarzyło mi się nawet odwoływać spotkania bo po prostu nie miałam siły przyklejać se uśmiechu na ustach...
Nie wiem co będzie dalej. Gdyby tak można cofnąć czas do momentu kiedy wszystko było prostsze, a rozmowy z moimi znajomymi nie ograniczały się do ich spraw ciążowo-rodzicielskich lub tematów z kategorii "ostatnio kupiliśmy w ikeii".
RofTW- depresji raczej nie mam. Chwile załamania i rezygnacji- owszem, zdarzają się. Zwłaszcza te dwa, trzy dni w miesiącu. I prawdą niestety jest, ze unikam dzieciatych i zaciążonych (zwłaszcza tych drugich). Nie specjalnie lubię opowiadać o swoich zmaganiach. W zasadzie tylko tu na ovu tak szczegółowo to opisuję, ale cóż- syty głodnego nie zrozumie...
Co do in vitro poważnie o tym myślimy. Sprawdzałam nawet jakie warunki musimy spełnić i generalnie z tym mogę mieć problem, bo co prawda leczę się już od ponad 4 lat, niestety pierwsze lata były u innego lekarza, który zwinął praktykę i ślad po nim zaginął więc generalnie mam udokumentowany rok z ogonkiem.
Ten cykl raczej bez nadziei na szczęśliwy finał. M w domu będzie tylko na weekendy, więc ani inseminacja ani naturalne celowanie w owulke nic nie da..
Nie powinnam być specjalnie zaskoczona. Ten miesiąc i tak był spisany na straty. Generalnie się nie łudziłam (i dobrze mi z tym było) z wyjątkiem jednego dnia- bo @ spóźniła mi się o 1 dzień.
Przede mną kolejny miesiąc, w którym raczej "nie utrafimy" bo m jest w domu tylko na weekendy. O Inseminacji czy wizycie w sprawie in vitro nie ma w ogóle co wspominać.
Biegam, jeżdżę na rowerze, zapisałam się na prawko(!!!), planuje wakacje... Musze jeszcze coś wymyślić, żeby doba zrobiła się za krótka na myślenie o wiadomo czym....
Nie powinnam być specjalnie zaskoczona. Ten miesiąc i tak był spisany na straty. Generalnie się nie łudziłam (i dobrze mi z tym było) z wyjątkiem jednego dnia- bo @ spóźniła mi się o 1 dzień.
Przede mną kolejny miesiąc, w którym raczej "nie utrafimy" bo m jest w domu tylko na weekendy. O Inseminacji czy wizycie w sprawie in vitro nie ma w ogóle co wspominać.
Biegam, jeżdżę na rowerze, zapisałam się na prawko(!!!), planuje wakacje... Musze jeszcze coś wymyślić, żeby doba zrobiła się za krótka na myślenie o wiadomo czym....
Chyba uczę się z tym żyć.
Już nie płaczę.
A jutro w ogóle będzie dobry dzień- ostatni dzień w pracy i mykam za miasto.
Jestem 2 dni po 4 inseminacji. Inseminacja na pękniętym pęcherzyku. Wszystko w zasadzie jak przy poprzednich razach, tylko wyniki nasienia trochę się pogorszyły- obstawiam, że to przez antybiotyk. Póki co zero emocji. Pewnie się pojawią- za 2 tygodnie. A może już przywykłam.
Test- wynik negatywny.
4 inseminacja- nieudana.
Teoretycznie mogłabym się jeszcze połudzić 2, 3 dni, ale po pięciu latach i ja się czegoś nauczyłam.
Jestem rozczarowana i pewnie rozgoryczona- takich uczuć nie da się wyplenić ot tak. Ale nawet łza nie poszła- czyli jednak można się uodpornić.
Skupię się na prawku, które własnie robię i na zbliżającym się bardzo wolno urlopie. Jesienią może back to school- studia to dobry zajmowacz czasu i myśli. Wolę czekać na te realne rzeczy, na które mam wpływ.
Tak więc mężuś- standard. Ja- cały "panel hormonalny". Zapomniałam, że będzie też badanie prolaktyny (czyli godzina czekania o pustym żołądku). Jak o 12 wyleciałam z tej całej kliniki to myślałam, że pochłonę konia z kopytami.
No nic. W poniedziałek wyniki, a potem już wizyta....
Wyniki mojego m też raczej bez trzęsienia ziemi. Nie są one za dobre (zwłaszcza ruchliwość 13%), ale nie ma znowu jakiejś tragedii.
Gdybym miała zabawić się w doktora, to muszę stwierdzić, że trochę tu nie tak, trochę tam, a rezultat taki, że od ponad 5 lat potomka brak.
Dostałam receptę na antykoncepcję, ale to od nowego cyklu dopiero. Lekarz dawał do zrozumienia, że nieźle rokujemy, choć są pewne "ale". ha- gdyby nie było ale to by nie było invitro.
Na razie nie ma jeszcze żadnego spinania, ale to wszystko co wczoraj usłyszeliśmy- przebieg, pobranie, transfer, leki, zastrzyki i w ogóle...To jakiś matrix. Gdyby ktoś mi powiedział 10 lat temu kiedy zabezpieczałam się przed ciążą na prawo i lewo, ze będzie mnie czekać coś takiego... W życiu bym nie uwierzyła...
Dostałam receptę na antykoncepcję, ale to od nowego cyklu dopiero. Lekarz dawał do zrozumienia, że nieźle rokujemy, choć są pewne "ale". ha- gdyby nie było ale to by nie było invitro.
Na razie nie ma jeszcze żadnego spinania, ale to wszystko co wczoraj usłyszeliśmy- przebieg, pobranie, transfer, leki, zastrzyki i w ogóle...To jakiś matrix. Gdyby ktoś mi powiedział 10 lat temu kiedy zabezpieczałam się przed ciążą na prawo i lewo, ze będzie mnie czekać coś takiego... W życiu bym nie uwierzyła...
Dostałam receptę na antykoncepcję, ale to od nowego cyklu dopiero. Lekarz dawał do zrozumienia, że nieźle rokujemy, choć są pewne "ale". ha- gdyby nie było ale to by nie było invitro.
Na razie nie ma jeszcze żadnego spinania, ale to wszystko co wczoraj usłyszeliśmy- przebieg, pobranie, transfer, leki, zastrzyki i w ogóle...To jakiś matrix. Gdyby ktoś mi powiedział 10 lat temu kiedy zabezpieczałam się przed ciążą na prawo i lewo, ze będzie mnie czekać coś takiego... W życiu bym nie uwierzyła...
to witaj w klubie wariatek :)