Pomimo wizyt w klinice niepłodności tak naprawdę nadal nie wiem co mi jest. Niby wszystkie wyniki mam dobre, owulacja również jest co miesiąc - potwierdzana monitoringiem. Ale ciąży nie ma... Od marca przygotowywaliśmy się do inseminacji, w kwietniu pojechałam na wizytę pełna nadziei, że zabieg się odbędzie - ale doktor rozwiała moje nadzieje stwierdzając, że owulacja była dwa dni wcześniej - badania hormonów tylko to potwierdziły. Nie ukrywam, że bardzo się zdenerwowałam - zawsze owulację miałam w okolicach 17 dnia, a jak chcieliśmy zrobić zabieg to nagle się pospieszyło i była w 13 dniu. Nosz ręce opadają...
Na szczęśnie w tym miesiącu pojechałam na monitoring o wiele wcześniej, 11 dnia już byłam w gabinecie - 13,3mm po prawej. Trochę mało, więc musiałam obserwować się dalej. W piątek kolejna wizyta - urosło do 17,5mm. Dostałam zastrzyk na pęknięcie i wczoraj mieliśmy pierwszą inseminację z którą wiążę tak duże nadzieje, że aż boję się mojej reakcji jak jednak przyjdzie miesiączka. Sam zabieg nie był bolesny, doktor fachowo się mną zajął, mówił po kolei co robi. Ale dzisiaj dziwnie się czuję, pobolewa mnie brzuch po lewej i prawej stronie - taki kłujący. Może schodzi ze mnie stres z ostatnich kilku tygodni.
Tak bardzo nie chcę znów zawieść Męża... Początkowo podchodził do tego na luzie, mówił że w następnym miesiącu się uda. I tak pierwszy miesiąc, trzeci, szósty, dziesiąty... Nadzieja zamieniła się we frustrację, zwłaszcza, że w naszym najbliższym otoczeniu jest teraz bum na ciąże, wszyscy już mają, tylko my zostaliśmy... Nikt nie pyta czy planujemy dziecko, bo wszyscy wiedzą przez co przeszliśmy w 2016r.
Widzę u siebie postęp, bo już nie reaguję płaczem na informację o ciąży koleżanki czy kogoś z rodziny, za to zauważyłam, że Mąż zaczął bardzo to przeżywać. Tak bardzo chciałabym dać mu to o czym tak marzy, ale nie potrafię...
Zapowiada mi się dość intensywny czas w pracy, teraz pracuję nad platformą firmową, a w piątek jadę na targi biurowe. Może nie będę miała czasu myśleć nad tym czy inseminacja się udała.
Przyznam, że momentami chciałabym skończyć starania. Po półtora roku i każdorazowym rozczarowaniu jestem już zmęczona... Bieganie do lekarza kilka razy w miesiącu, "przytulanie" w określone dni, nerwowe oczekiwanie i nadzieja, że a nóż widelec miesiączka się nie pojawi. Ale pojawia się, zawsze, w terminie.
Fakt, nie płaczę już, gdy dowiem się o ciąży jakiejś znajomej, ale nie potrafię się z nią cieszyć. Niby gratuluję, niby ściskam mocno i mówię, że wszystko będzie dobrze, ale w środku serce mi się rozrywa. Boję się, że przez to stanę się złym człowiekiem...
Wiadomość wyedytowana przez autora 14 maja 2018, 20:58
A dzisiaj czułam się naprawdę fatalnie, brzuch na dole rwał mnie jak nigdy . Nie wiem czy to jest spowodowane zastrzykiem na owulację, czy bardziej Duphastonem. Niby wcześniej miałam taką mieszankę, ale nie przypominam sobie takiego bólu brzucha w drugiej fazie cyklu. I to nie jest ból taki skurczowy czy kłujący, tylko mocno ciągnący.
Najgorsze jest to, że w pracy nie mogę pozwolić sobie na chwile słabości. Ogólnie jestem osobą bardzo skrupulatną, dokładną i skupioną, a złe samopoczucie zaburza moją wydajność, co mnie wkurza. Kolejne dni wcale nie zapowiadają się lepiej, może na piątkowych targach troszkę odpocznę. Prezesi zawiesili mi wysoko poprzeczkę, czasami mam wrażenie, że specjalnie dokładają mi obowiązków, żeby zobaczyć na ile mnie stać.
Dzisiaj nawet nie wzięłam szydełka do ręki, nie mam siły... Na szczęście wszystkie projekty "na już" są skończone i szydełkowanie to teraz tylko relaks , w planach jest Masza, szydełkowy byczek i bluzeczka, tylko jeszcze nie wiem jaka
Dziś jest pierwszy dzień kiedy nie boli mnie brzuch, mam tylko takie delikatnie ukłucia od czasu do czasu.
Za to piersi... Dziś rano będąc w łazience zdjęłam koszulkę nocną, żeby wziąć prysznic i zamarłam... Takiego biustu nie miałam nawet przy II kreskach! Chłopaki z pracy patrzą na mnie podejrzliwie, pomimo usiłowania zakrycia biustu luźną bluzką. Tylko czekam, aż padnie pytanie w stylu: Słoneczko czy Ty przypadkiem nie jesteś w ciąży? Jak mam facetom wytłumaczyć, że to wina hormonów i po @ mi to minie? No nie da się. Chociaż bardzo chciałabym powiedzieć, że tak, jestem.
Ciężko ukryć nagły skok rozmiaru z B na C... A Mąż chodzi wokół mnie cały uchachany , wiem że by chciał, ale ja chyba nie jestem w stanie serduszkować, nie z tym biustem - dużym, ciężkim i bolącym. W końcu będę musiała się przełamać, bo biedak przejdzie załamanie nerwowe
To dopiero czwarty dzień, aż strach pomyśleć co będzie za tydzień .
Wiadomość wyedytowana przez autora 17 maja 2018, 22:23
Dzisiaj miałam ogromny problem, żeby ubrać się do pracy. Bez kitu, wszystko za małe! Bluzki bardzo opinają się na piersiach, sweterki rozłażą na wysokości biustu. No dramat! Znalazłam coś luźniejszego ale i tak było średnio . Dobrze, że odwołałam wyjazd na targi, bo nawet nie miałabym w co się ubrać.
Brzuch dzisiaj lekko pobolewa, ale i tak jest o wiele lepiej niż wcześniej.
Wigoru dodaje mi fakt, że dostałam dzisiaj zdjęcia Maluszka dla którego dziergałam sweterek i buciki , jest taki uroczy . Lubię ubierać dzieci, to dla mnie taka namiastka radości . Gdy uda mi się już być w ciąży (może kiedyś w końcu się uda) to wydziergam sama całą wyprawkę, a co!
Pojechałam też do Taty, kupiłam śliczną różowo-białą wiązankę, wymieniłam wkłady w zniczach i jak zawsze się popłakałam... Minął ponad rok, a mi za każdym razem lecą łzy jak grochy... Ale muszę przyznać, że jak tak sobie popłaczę to jakoś mi lepiej na duszy, jakoś lżej.
A Mama jest taka rozpromieniona, aż cudnie patrzeć jak się znowu uśmiecha . Poznała kogoś , co prawda młodszy i Mama bardzo sceptycznie podchodzi do tej znajomości, ale widać po niej, że jej się to podoba . Była nieco zaskoczona jak jej powiedziałam, że chciałabym żeby jeszcze kogoś miała. Bo dlaczego nie? Nikt nie powinien być sam, a ona zasługuje na to by być szczęśliwą. Wiem, że Tata też by tego chciał. Dlatego mam nadzieję, że to się rozwinie w coś więcej. Nie mówię od razu o ślubie, bo może już nie chce być żoną, ale bardziej o takiej bliskiej relacji, żeby nie była sama, żeby mogła się przytulić czy zwyczajnie się wygadać albo wyżalić.
I oczywiście Mama również zauważyła że nieco mnie przybyło w górnej partii ciała. Ale jeszcze za wcześnie, żeby cokolwiek sprawdzać. Ovitrelle może jeszcze być w organizmie, testy i beta raczej niczego nie pokażą. Minął dopiero troszkę ponad tydzień od IUI.@ powinnam dostać 30.05. A może nie będzie? Może będziemy mieli prezent na rocznicę ślubu? Tak bardzo bym chciała... Ale jeszcze bardziej boję się rozczarowania...
W pracy, gdy zaczyna się gadka o dzieciach to biorę kartkę z zamówieniem i wychodzę z biura, że niby idę sprawdzić towar na magazynie. Nie chcę słuchać o dolegliwościach ciążowych, pierwszych kąpielach, ząbkowaniu, rozrabianiu. Bo wszyscy już mają lub zaraz będą mieli. Niedawno mój kierownik ogłosił, że będzie trzeci raz tatą. Też kiedyś chciałam mieć przynajmniej troje dzieci, a nie wiadomo czy w ogóle będę miała chociaż jedno. Mój Mąż nie chce słyszeć o in vitro, a adopcji mówi stanowcze nie.
Czemu ja zawsze muszę być ostatnia? Czemu zawsze muszę przegrać?
Wiem, że jeszcze nic nie jet przesądzone, dopóki nie dostanę @ mogę mieć nadzieję. Ale mam wrażenie, że i tym razem będzie miesiąc do tyłu...
W pracy ostatkiem sił powstrzymywałam łzy, gdy kolega pokazywał film z jego niedawno narodzonym synkiem. Nie umiem cieszyć się z cudzego szczęścia... Wzięłam dokumenty i wyszłam z biura.
Mąż też to mocno przeżył, czasem żałuję że pracujemy razem, w firmie teraz jest bum na dzieci. Każda informacja jest jak nóż wbijany w serce. Do tego koledzy chyba nie widzą (lub nie chcą widzieć), że każda rozmowa na temat dzieci bardzo nas dotyka.
Wszyscy myślą, że jestem taka silna, taka mocna. To fałszywe twierdzenie. Tak naprawdę jestem krucha jak figurka z porcelany. Tylko mój Mąż wie jak jest naprawdę, to przy nim płaczę, to on widzi jak bardzo to wszystko przeżywam i jakie mam wyrzuty sumienia, że to przeze mnie nie może teraz być na miejscu naszych kolegów i cieszyć się z dzieci.
Dzwoniłam do mojej Pani Doktor, poleciła odstawić Duphaston i czekać na @. Mam zadzwonić do niej jutro, żeby ustalić dalszą drogę. Jedyne z czego się cieszę, to to że zawsze mogę do niej zadzwonić, poradzić się...
Czuję się źle, bardzo źle... Jak nic nie warty, niepotrzebny przedmiot...
Piątek był ciężki zarówno dla mnie jak i dla Męża, od tamtej pory mam problemy ze snem, budzę się często w nocy i nie mogę znowu zasnąć. Mąż też chodzi niemrawy, prawie nie rozmawiamy ze sobą. Nie wiemy jak sobie z tym radzić, nie umiemy nawzajem się pocieszyć. No bo nie mogę powiedzieć "Spokojnie Kochanie za miesiąc się uda", bo to nieprawda. Tak naprawdę nie wiemy czy kiedykolwiek się uda...
Dzisiaj będąc w Kościele natrafiliśmy akurat na 1 rocznicę Komunii dzieciaczków z naszej parafii. I nagle dotarło do mnie, że my możemy tego nie doświadczać jako rodzice. Że mogę nigdy nie zrobić wianka dla córki albo muszki dla synka. Że mogę nigdy nie organizować takich uroczystości. Owszem, mam Chrześniaka, ale to jednak nie jest to samo, pomimo tego że kocham tego łobuziaka najbardziej na świecie.
Mam wrażenie, że gdyby nie Mąż to w ogóle bym nie podchodziła do IUI. Czuję w sobie taki żal, zniechęcenie, smutek i bezradność. Czuję że już odpuściłam.
Jeszcze dwie inseminacje i koniec naszej drogi w walce o dziecko... Nie będziemy podchodzić do in vitro i nie będziemy starać się o adopcję. Mąż tego nie chce, a ja nie będę robić nic przeciw niemu. Gdy się nie udadzą, będę musiała pogodzić się z tym, że będziemy sami. Choć będzie to bardzo, bardzo trudne. I dać wszystkim do zrozumienia, że my dzieci mieć nie będziemy - żeby uniknąć pytań w stylu "A kiedy?", "A dlaczego?" , "Na co czekacie?".
Najgorsze jest to, że przez to wszystko co się dzieje, ja przestałam lubić samą siebie. Biustu, brzucha i dolnych partii dotykam tylko wtedy, gdy się myję. Nie podkreślam już swoich atutów, najchętniej do pracy chodziłabym w trampkach i rozciągniętym dresie lub dżinsach i bardzo luźniej bluzce. I tak mało kogo obchodzę.
Przestałam też lubić serduszkowanie, które mam wrażenie że ostatnio zrobiło się trochę mechaniczne. Zawsze w określonych dniach, zawsze pod wizyty u lekarza. Nie ważne czy mamy ochotę czy nie, trzeba to odbębnić. Więc w sumie robimy to żeby mieć jak najszybciej z głowy.
A ja czekam na środę, bo Mąż dzisiaj zadecydował, że musimy się zresetować po tym wszystkim i w środę jedziemy nad morze
Serio, myślałam że mnie rozerwie... Taki ból miałam tylko raz, po podaniu tabletki poronnej przed zabiegiem łyżeczkowania. Nie wiem czym to jest spowodowane.
Dobrze, że dzisiaj przed pracą pojechałam do kliniki po receptę na CLO. Od soboty będzie mi potrzebne, a w Trójmieście miałabym problem, żeby znaleźć lekarza.
W ogóle nasz wyjazd stanął dziś pod znakiem zapytania, rano kobitka od której mieliśmy wynająć pokój anulowała naszą rezerwację. Na szczęście Mąż znalazł hotel w miarę rozsądnej cenie. Wiem, że jest nieco rozczarowany tym, że dostałam @, bo to miał być nasz wyjazd. Ale jakoś mu to wynagrodzę. W ogóle nieco mnie zaskoczył, bo gdy powiedziałam mu, że przyszła @ to pogłaskał mnie po brzuchu i powiedział: "Widzisz, robi się nowa szansa". Dobrze, że chociaż on wierzy w to, że może następna IUI się uda, bo ja już straciłam nadzieję...
Wczoraj dowiedziałam się co autor miał na myśli zabierając mnie na ten spontaniczny wypad. Chciał mi pokazał, że bez dziecka też da się żyć i że są momenty gdzie lepiej, że jesteśmy sami. W sumie ma rację... Mając dziecko nie moglibyśmy pozwolić sobie na taki nagły wyjazd, nie wiem jak poradziłabym sobie z dzieckiem na plaży, które ciągle biega, chce pić, jeść, jest zmęczone i płacze. Ale z drugiej strony instynkt macierzyński chyba jest silniejszy...
Dzisiaj biorę pierwszą tabletkę CLO. Dawno z tego nie korzystałam, mam nadzieję, że nie będę miała skutków ubocznych.
Za tydzień mam wizytę w klinice, niestety moja Pani Doktor akurat jest na urlopie i wizyta będzie u innego doktora. Na początku nieco się zestresowałam, ale w sumie to może i lepiej, może będzie miał świeższe spojrzenie na to wszystko, może wymyśli coś nowego.
W sobotę byliśmy w Gdyni, zawsze mówię, że to nasze miasto. Gdy byliśmy tam dwa lata temu to byłam w ciąży... Wtedy spacerując po molu południowym wybieraliśmy imię dla Maleństwa, jeszcze nie na poważnie bo to przecież był początek. Mieliśmy tyle planów, tyle marzeń... Kilka dni po urlopie wszystko runęło jak domino albo domek z kart.
Będąc tam w tym roku Mąż mówił, że za kolejne dwa lata przyjedziemy we troje, w najgorszym przypadku Ja, On i pies . W sumie to nawet podoba mi się taki układ .
Niestety pora wrócić do szarej rzeczywistości, dzisiaj w pracy się nasłuchałam ile to oni mieli roboty, ojejej. Jakoś im nie współczuję. Nie jestem im potrzebna na koniec miesiąca, przez ponad 4 lata prosiłam żeby nauczyli mnie zamykać miesiąc, w końcu co trzy osoby to nie dwie. Ale nie robią tego, a ja nie będę się więcej prosić. Jestem potrzebna tylko do układania faktur i podpinania dokumentów, no i oczywiście wtedy jak wiceprezes sobie o mnie przypomni. Tak samo jak biurówka jest dodatkiem do tonerów, tak ja jestem dodatkiem do chłopaków. Nie zabierają mnie na spotkania, nic mi nie mówią, nie uczą mnie. Ech... Chyba pora pomyśleć na poważnie nad zmianą pracy.
Jutro planuję porozmawiać z kierownikiem, ale czy on mnie zrozumie? Wątpię, choć będę miała spokojne sumienie, że o wszystkim mu powiedziałam. Muszę tylko zdobyć się na odwagę, żeby zacząć rozmowę.
Staraniowo jest ok, @ była wyjątkowo krótka, trochę ponad 4 dni i to taka słaba. Od soboty biorę CLO, i nie miałam jakiś takich wyjątkowych objawów. Do dzisiaj. Od 14:00 co jakiś czas czuję kłujący ból lewego jajnika. To chyba dobrze, mój lekarz mówił mi kiedyś, że jak boli to znaczy że pracuje. A na to liczę i mocno się tego trzymam. Spisałam sobie w kalendarzu wszystkie pytania do lekarza, bo jak zwykle mogę o czymś zapomnieć.
Niby z kolegą mamy to samo stanowisko, ale to tylko na papierze. Dlatego jutro zapytam czy mogliby obniżyć mi stanowisko z powrotem na asystentkę. I tak jestem niewidzialna, dostrzegana tylko wtedy, gdy coś złego dzieje się z biurówką...
Pozostaje mi tylko czekać na dwie kreski, bo nie wiem czy odważę się złożyć wypowiedzenie. Co miesiąc żyję nadziej, że się uda i będę mogła iść na zwolnienie.
Nauczyłam się bardziej obserwować swoje ciało. Temperatura wciąż niezmiennie 36,7 , śluz zmienił się z wodnistego w lepki, na buzi pojawiły się bolesne krostki ale może jakoś dotrzymam do soboty. Ciekawość mnie zżera czy jakiś pęcherzyk urósł i kiedy będziemy mogli zrobić zabieg.
Wiadomość wyedytowana przez autora 7 czerwca 2018, 20:14
Fakt, Mąż ma tendencję do nie odzywania się do danej osoby, gdy ta zajdzie mu za skórę, ale taki ma charakter i nie zmieni tego. Kierownik uważa, że powinien rozmawiać i wyciągać rękę na zgodę. Tak? Przez prawie miesiąc sam widział, że ze mną dzieje się coś niedobrego, że przestałam chodzić z nimi na kawę i mało rozmawiałam. Nie odezwał się ani razu, nigdy nie wziął mnie na stronę i nie zapytał co się dzieje... Ech... Widziałam, że Mąż przeglądał oferty pracy i nie dziwię mu się. Ja mam jeszcze resztkę nadziei, że zajdę w ciążę, a jego nie trzyma już nic w tej pracy.
Osobiście dzisiaj poprosiłam o obniżenie mojego stanowiska ze specjalisty na asystentkę, ale spotkałam się z czynnym oporem. Niby zasługuję na to stanowisko i pracowałam na to 4 lata, ale byłoby mi lżej na duszy gdybym miała niższe stanowisko, w psychice miałabym zakodowane, że jestem niżej to nie dostaję tych wszystkich profitów. Dzisiaj kolega dostał nowego laptopa, a za tydzień mają dostać służbowe samochody. A ja? Na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy dostałam 200 zł brutto podwyżki i to dlatego, że wszyscy na magazynie dostali... Zaczynam już powoli przyzwyczajać się do tej sytuacji. Postanowiłam, że nie będę się przejmować i nie będę aż tak się starać jak do tej pory. Bo to wszystko nie jest tego warte, zajmę się swoją częścią pracy i nie będę się wtrącać w ich sprawy. Mam dwa certyfikaty logistyczno-spedycyjne, planowałam iść na studia logistyczne. Ale po co? I tak to mi niczego nie da, bo zawsze będę na końcu...
Dzisiejszy humor poprawia mi jedynie perspektywa jutrzejszej wizyty w klinice i czekająca nas druga IUI, która zapewne będzie jakoś na dniach.
Wiadomość wyedytowana przez autora 8 czerwca 2018, 20:19
Dostałam zastrzyk z Ovitrelle i w poniedziałek będziemy mieli drugą IUI. Nie mogę się doczekać . Kurczę cieszę się, że CLO tak ładnie zadziałało .
Zazwyczaj każda sobota była "nasza", ale rano wolałam nie ryzykować przed wizytą. Ale Doktor powiedział żebyśmy dzisiaj wykorzystali wieczór, więc Mąż zachwycony . W końcu zaczął się trochę uśmiechać po wczorajszych perypetiach w pracy. Uwielbiam jak się uśmiecha , mi też od razu robi się lepiej na duszy
Wczorajszy wieczór wykorzystaliśmy. Dzisiaj mamy zakaz, a w Mężu z rana rozpaliła się namiętność . Wbrew sobie musiałam ją zgasić, bo przecież jutro już będziemy mogli , bo po zabiegu to nawet wskazane.
Ciekawa jestem jutrzejszego USG przed zabiegiem. Szczerze to wolałabym mieć IUI na niepękniętym jeszcze pęcherzyku, może jakoś dotrzyma do jutra
Również pierwszy raz miałam okazję zobaczyć owulację na USG . Doktor tak wpatrywał się w ekran, że aż zaniepokoiłam się, że coś jest nie tak, jednak po chwili zapytał, czy chcę zobaczyć. Pęcherzyk właśnie się opróżniał . Moment idealny .
Okazało się, że Ovitrelle działa u mnie z opóźnieniem, lub nie działa wcale, bo teoretycznie pęcherzyk powinien pęknąć najpóźniej wczoraj wieczorem. Ale tak się cieszę, że pękł dzisiaj i że mogłam to zobaczyć
Doktor zalecił dużo odpoczywać, nie stresować się i przez najbliższe 2 dni serduszkować
Mam cudowny humor
Az sie poplakalam:( To nie jest nasza wina, poprostu niektorzy maja bardziej kreta droge do szczescia... Ja tez mam zal do siebie,maz jak trzyma brata malenstwo to az mi sie serce kraja......Wiem co czujesz...Spokojnej nocy....
Dziękuję Patrycja :*