Ale źle się czuję, to nie przez luteinę tylko przez ciśnienie. Jestem niskociśnieniowcem i gdy pogoda jest taka jak obecnie, prawie umieram. Głowa bolała mnie dzisiaj cały dzień, przez dwa dni miałam krwawienia z nosa i bolał mnie kręgosłup.
Nałożyło się to z początkiem brania leku, przestraszyłam się że ma to jakiś związek, ale doktor powiedział, że to bardziej objawy ciśnieniowe. Mamy zająć się tym na następnej wizycie.
Może to tego czasu wszystko się unormuje.
A tak w ogóle to załamałam się kwotą jaką wydamy na badania... Kariotypy 720 zł + defragmentacja DNA plemników - 300 zł.
Moje zwolnienie się z pracy oddala się coraz bardziej, przecież skądś muszę wziąć pieniądze na to wszystko
Dzisiaj byliśmy na pobraniu krwi do badań kariotypów. Musiałam być kłuta 3 razy bo krew wcale nie chciała lecieć . Podejrzewam że będę miała siniaki. Wyniki będą dopiero za miesiąc , nie wyrobie się do kolejnej wizyty u lekarza. Chyba ma jakiś plan, bo prosił mnie żebym przyjechała w 10-11 dniu cyklu, tak żeby jeszcze nie było owulacji.
Żyję sobie na luzie staraniowym, w tym miesiącu raczej się nie uda. No bo skoro nie udawało się zajść naturalnie przez ponad rok to czemu niby miałoby udać się teraz? Coś się zmieniło? Nie sądzę.
Wracam sobie z pracy, gadam z Mężem, w połowie drogi zaczął boleć mnie brzuch jak na @. Po powrocie poszłam do łazienki (ostatnio latam prawie co półtorej godziny), a tu na wkładce jasno brązowe plamienie. Ja wiem, że raczej się nie uda, ale skąd plamienie w 8 dpo? Zazwyczaj plamienia miałam od 13 dpo.
Myślałam, że skoro biorę luteinę to nie powinnam mieć plamień, a tu klops.
Co prawda było trochę na wkładce i później przy podcieraniu, ale tak to czysto. Ech...
Dzisiaj podczas nie czułam totalnie nic... Jeszcze niedawno uwielbiałam jak Mąż był tak blisko, a teraz najchętniej spałabym sama. Przeraża mnie to...
Ja mam dość leków, wizyt, stresu, plamień i rozczarowań. Naturalnie i przez inseminację się nie uda. Jeżeli doktor nie zrobi mi żadnego zabiegu i nie sprawdzi co dzieje się w środku to ja nie widzę sensu starań i pilnowania owulacji. Bo jest co miesiąc, tak samo jak okres.
Jeden z "kolegów" założył dzisiaj koszulkę z napisem "Super tata". Ja nawet nie zwróciłam uwagi, bo generalnie mało z nim rozmawiam i nie przyglądam mu się. Ale mój Mąż widział... To niby zwykła koszulka, ale Mąż chodził dzisiaj cały struty i wkurzony.
Nie wiedziałam o co mu chodzi, dopiero w samochodzie, gdy wracaliśmy do domu otworzył się przede mną. On to tak mocno przeżywa, tak bardzo chciałby żebym była w ciąży.
A ja? Wróciłam do domu, zamknęłam się w łazience i rozpłakałam...
Nie daje już rady być silna, tak strasznie boję się wyników kariotypów i fragmentacji. Boje się że cos wyjdzie, a przecież przecież z genami nie wygram...
Jeżeli chodzi o mnie, plamie trochę, jak polecą dwie większe krople to jest max. Dzisiaj w południe czułam się źle, bardzo bolała mnie głowa i miałam staszne nudności i odruchy wymiotne. Chyba musiałam zjeść coś niedobrego .
Ale już jest lepiej, wypiłam dwie ciepłe herbaty i trochę się uspokoiło.
Okres według ovufriend ma być w niedzielę, według fazy lutealnej w sobotę. Także zobaczymy co celniej trafi
Od samego rana @. Wysoka temperatura w II fazie cyklu nie znaczy nic, objawy nie znaczą nic. Owulacja i prawidłowa budowa plemników nie znaczą nic.
Odpuszczam... mam dość.
Na wizycie u lekarza poproszę go o badanie piersi, bo dzisiaj prawa bardzo mnie bolała, tak od środka. Trochę mnie to martwi.
Wiadomość wyedytowana przez autora 28 lipca 2018, 23:52
Dzisiaj koleżanka z pracy wyznała mi, że będzie babcią. I ucieszyłam się! Tak normalnie, po ludzku się ucieszyłam. Bez kłucia w sercu, bez zazdrości, bez żalu. Powiedziała, że niedługo złoży u mnie zamówienie na buciki i kilka drobiazgów dla przyszłych rodziców.
Może to jest moje przeznaczenie? Może sama nie mogę mieć dzieci , ale będę uszczęśliwiać inne dzieci i innych rodziców moim dzierganiem?
Ja zostałam w sypialni, mam tutaj mój kącik rękodzielniczy. W końcu po 4 latach udało mi się coś zorganizować .
Wczoraj dzwoniłam do dr Wojewódzkiego z zapytaniem czy jest sens żebym za tydzień przyjeżdżała na wizytę skoro nie mam wyników badań kariotypów. Poprosił żebym przyjechała bez tych badań i żebym wzięła wykres z OF . Bardzo niepokoją go moje długotrwałe plamienia. Wspominał coś o HSG, ale mamy to obgadać na wtorkowej wizycie.
Generalnie od dwóch dni męczą mnie bóle brzucha jak na @, a przecież dopiero co była, wczoraj się skończyła. Nie są jakoś szczególnie często, dwa lub trzy razy na dzień po 15 minut.
Może to ze stresu? Kolega od jutra idzie na dwutygodniowy urlop i niby mam go zastępować. Ale w praktyce zwalę to na kierownika. Mocno trzymam się postanowienia, że nie będę się wtrącała w ich tematy z tonerami i innymi rzeczami. Ja zajmuję się biurówką. Koniec i kropka.
Tak w ogóle wiceprezes zapytał mnie dzisiaj czemu nie jedziemy na integrację. Oczywiście mu ściemniłam, że mamy wesele, bo z tym nie można dyskutować. Co innego miałam mu powiedzieć? Że nie chcę jechać, bo nie mam z kim się integrować? Bo nie znoszę obłudy i niesprawiedliwości panującej w tej firmie? Powiem mu to wszystko, ale w momencie gdy będę składała wypowiedzenie.
Krótko o dzisiejszej wizycie: pecherzyk po lewej ma 13mm, nie ma tragedii jak na 11 dc. Jak kariotypy wyjdą dobre to czeka mnie histeroskopia. Najprawdopodobniej w szpitalu na Szaserów w stolicy. Podeszłam do tego bez zbytniego entuzjazmu.
Mąż zerka znacząco. Błagam tylko nie dzisiaj... Nie dam rady... Może przeczekać aż zasnie?
Zdążyłam już zapomnieć o tym, że mam za sobą 5 operacji... Wiem, że powinnam się oszczędzać, ale wolę rzucić się w wir pracy, szydełkowania i ćwiczeń żeby nie myśleć.
W pracy chyba całkiem nieźle mi idzie, ogarniam prawie wszystkie zamówienia, kierowcy zazwyczaj przed 16:00 są już w firmie i na spokojnie zajmują się wysyłkami towaru w Polskę, a ja w tym czasie rozpisuję trasy na Warszawę na następny dzień. Kiedyś kochałam tą pracę, a teraz jestem neturalna. Będzie mi ciężko odejść, zwłaszcza przez pieniądze. Gdy dzisiaj zobaczyłam wysokość wypłaty lekko się zdziwiłam, chyba moja najwyższa pensja od kiedy pracuję w tej firmie. Wiem, że to głównie przez urlop. Za miesiąc wszystko wróci do normalnych kwot. Dzięki tej pracy mogę sobie pozwolić na te wszystkie badania, lekarzy, leki. Ale nie wiem ile jeszcze dam radę to ciągnąć...
Rozmawiałam ostatnio bardzo szczerze z Mężem, było dużo łez. Oboje jesteśmy już tym zmęczeni.
Przestaliśmy się starać, powrócił sex raz maksymalnie dwa razy w tygodniu. Jest spontaniczny, bez przymusu, myślenia i pilnowania.
Chłopaki w pracy rozmawiają o swoich dzieciach, a ja nie czuję totalnie nic. Zupełnie jak wtedy, gdy brałam tabletki, nie myślałam o dziecku i nie obchodziło mnie że ktoś mówi jak fajnie jest być rodzicem.
Wiem, że to pragnienie kiedyś wróci, pewnie z podwójną mocą. Ale nie mogę się złamać. Starania zdominowały dwa lata naszego życia. Czy zmarnowaliśmy ten czas? Trochę tak, ale nie do końca. Dużo nauczyłam się o swoim ciele i cyklu. Zrobiliśmy dużo badań. Bez starań by tego nie było.
Ale nie ludze się.
Już bez płaczu i smutku reaguję na wiadomości o ciazach, których ostatnio jest mnóstwo wokół mnie. Z radością dziergam dziecięce kompleciki i maskotki.
Dzisiaj nawet zaczęłam dziergac misia. Miał być mały, a z tego co widzę to będzie 60cm niedźwiedź . Może to i lepiej, będę miała się do kogo tulic.
Wiadomość wyedytowana przez autora 15 sierpnia 2018, 19:02
Na początku września też będę robić czapeczkę, buciki i kocyk dla wnusia mojej koleżanki z pracy.
Nie mam już z tym problemu. Kiedyś dziergając te rzeczy płakałam i głaskałam to co zrobiłam. Teraz jest to dla mnie normalka - prezent, zamówienie - nie ma znaczenia, robię i już.
Moja Siostra niedługo będzie w ciąży, ostatnio wyznała mi że była u lekarza żeby zrobić sobie chociaż podstawowe badania, jakąś morfologię czy coś. Mój Chrześniak jest z 1 cs więc teraz też na pewno szybko się uda . Fajnie będzie być ciocią drugi raz .
A my? Jutro jedziemy po wyniki badań kariotypów, szczerze to jest mi już wszystko jedno co będzie. Pomijam fakt, że we wtorek dostanę opierdziel od lekarza, że nie przyszłam na wizytę w terminie. Powinnam iść w zeszły wtorek lub czwartek. Ale po co miałam iść jak nie miałam wyników? A tak pójdę na luzie ze wszystkimi wynikami.
Z jednej strony ulżyło mi, ale z drugiej strony jednak zawiodłam się. To jest straszne, ale myślałam że może coś wyjdzie w tych kariotypach, może jakaś zmiana, mutacja, która tłumaczyła by to wszystko co się działo, to PJP, te comiesięczne niepowodzenia...
Nie chcę o tym myśleć, jest lepiej tak jak teraz. Jesteśmy we dwoje, mamy swoje piętro w domu i zagospodarowane wszystkie pomieszczenia. Mąż jest zajęty komputerem, a ja szydełkiem i sutaszem. Kochamy się kiedy chcemy, nie analizujemy, nie celujemy w moment.
Tak jest dobrze...
Zrobił mi USG, na lewym jajniku mam torbiel krwotoczną 25mm. Jednak stwierdził, że owulacja była, widać było jeszcze płyn w zatoce Douglasa. Poziom progesteronu też to potwierdził - 11,08 ng/ml w 4 dpo. Więc to najprawdopodobniej torbiel krwotoczna ciałka żółtego.
Nieco się zdziwiłam, bo myślałam że torbiel wyklucza owulację, a tu niespodzianka. Człowiek uczy się całe życie.
Doktor chce skupić się na jakości owulacji. Od następnego cyklu zamiast CLO mam brać Lamette 1x2 tabletki rano. Skoro CLO dawał tylko 1 pęcherzyk, to doktor liczy, że Lamette da chociaż dwa.
Spojrzał mi głęboko w oczy i powiedział, że on się nie podda, że zrobi wszystko żebym była mamą...
A ja nienawidzę tego uczucia, nienawidzę mieć nadziei, bo znowu się zawiodę...
W ogóle to do czasu @ zdążę umrzeć. Biust urósł, jest ciężki, zaczyna boleć. I to bez wspomagania, bo nie biorę żadnych leków. Głowa też coraz częściej mnie boli, jestem zmęczona.
I ta sytuacja dzisiaj w pracy. Okej, umówmy się biust mam teraz duży, takie większe C. Staram się to ukrywać i nie ubieram się wyzywająco. A kolega z pracy dzisiaj tak na mnie patrzył, jakby chciał się na mnie rzucić i jakoś nie za specjalnie się z tym krył! Serio, bałam się zostać z nim sama. Mój Mąż był w delegacji więc kolega mógł skorzystać że go nie ma...
Teoretycznie torbiel powinien hamować wydzielanie progesteronu. Ale u mnie zawsze jest na opak .
Teraz nie dziwię się koledze, że tak się na mnie patrzy. Trudno nie widzieć, najpierw idą piersi, piersi, piersi i dopiero ja.
I oczywiście mam już plamienia. Na badanie jadę tylko po to żeby udowodnić lekarzowi że te plamienia to nie jest niedomoga fazy lutealnej, tylko przyczyna musi być inna.
I do tego ta temperatura... przez dwa dni była 37,1 a dzisiaj skoczyla do 37,3. Może się coś dzieje? Może mam jakieś zapalenie czy coś.
Wiadomość wyedytowana przez autora 24 sierpnia 2018, 07:38
Nie daję rady.
Mąż miał taki smutek w oczach że rozwalilo mnie to totalnie