Zapisz się i otrzymuj powiadomienia o
zniżkach, promocjach i najnowszych ciekawostkach ze świata! Jeśli interesują
Cię tematy związane z płodnością, ciążą, macierzyństwem - wysyłamy tylko
to, co sami chcielibyśmy otrzymać:)
Tydzień po transferze. Panika. Panika. Panika. A przecież jako (w miarę) rozsądna osoba wiem, że nie mam na to wpływu. Tak bardzo chciałabym, żeby się udało, źeby to wstawanie o 6:30 codziennie na cholerne zastrzyki tępą igłą zostało wynagrodzone...
Nic kompletnie nie czuję, szukam w necie czy coś powinnam. Normalnie wariatka...
Znam ten ból . Na razie i tak nic nie poczujesz . Ja zaczęłam mieć stresa jak zobaczyłam brązowe plemienia . Masz racje , na nic zbytnio nie mamy wpływu .trzymam kciuki !!!
Wiem, że tytuł pamiętnika zostanie na dłużej...wiem to. M ma jeszcze nadzieję, ale przecież ja wiem, czuję, że nic z tego. Nie wiem naprawdę, jak mogłam być tak naiwna, przecież mi się nigdy nic łatwo nie udaje. Jakiś pech:-(
dlaczego tak myslisz? Zrobilas test i Ci nie wyszedl?
Wiem ,ze ciezko sie skupic na pozytywnym myslemiu, a dobre rady latwo dawac. Jedna postaraj sie. Je tez 3 dni przed wizyta w klinice, zeswirowalam. Snily mi sie wiecznie bzdury, a jak juz niedlugo po transferze zaczely mnie bolec piersi i przed terminem spodziewanej @ praktycznie przestaly i plamienia, to juz mialam dol totalny . Podejscie tkie jak Twoje.
A jednak...... dalej mam schize, ze wszystko moze sie zdarzyc, a jutrzejsze powtorzenie bety mnie stresuje, ale wszytkie z nas ktore nie sa tak zdrowe i plodne i przechodza przez ta meke kilka albo i wiecej lat tak maja. Ja wierze. W koncu jakas statystyka tez jest, komus sie udaje, prawda? a dlaczego tym razem nie Tobie??
Popieram Magde79. Zmień tytuł, zresztą już dawno temu pisałam z Tobą i wspominałam o tym! Trzeba pozytwynie afirmować, choć wiem, że to bywa bardzo trudne. Trzymam kciuki! Uda się!!
Jedni mówią, pozytywne myślenie, a ja to nazywam zwykłą naiwnością. Myślałam pozytywnia, wierzyłam i co?? Gówno!! Jedno wielkoe gówno!! Dwa testy, na obu nawet cienia cienia. To w co ja mam wierzyć?? Jak mam pozytywnie myśleć?? Dlaczego ja?? Dlaczego kurwa mać wlaśnie ja co????!!!!!
Wróciłam. Na chwilę, na dłużej może. Crio odkładane z miesiąca na miesiąc, estradiol skacze, endo nie rośnie. Czas leci, a ja stoję w miejscu. I jestem już prawie pogodzona, że dziecka nie będzie. Trudno. Na tę chwilę wzięłam głęboki wdech i jeszcze powalczę, choć już naprawdę bez większego przekonania.
Od dziś dieta bezglutenowa... A co ma być to po prostu będzie.
Campari , cieszę się że wróciłaś, będę trzymać za was mocno kciuki!! &&& Nie poddawaj się!! a na edno może kiedyś ci pisałam mogą pomóc orzeczy brazylijskie i winko czerwone.
Cóż, HLA DQ2/DQ8 dodatnie, co oznacza, że zostaję na diecie. Za tydzień urlop, co ją będę jadła?? Dalszą diagnostyką zajmę się później. Mam nadzieję że to coś pomoże, tymczasem czas umówić się do radiolog skontrolować torbielki.
Wiadomość wyedytowana przez autora 7 października 2015, 11:02
Zaliczona (co pół roczna) wizyta u radiologa. Mój ulubiony doktor:-) na szczęście wszystko w porządku a nawet lepiej, największa z torbieli, prawie 2 zcm postanowiła się sama ewakuować i tym samym widmo wiszącej nade mną biopsji zostało oddalone:-). Zdenerwowałam się, że zaszkodzą mi te końskie dawki hormonów, ale uff, udało się.
Nie sądziłam, że organizm tak potrafi się zbuntować. Po miesiącach faszerowania hormonami, estradiolem w różnych postaciach na przemian z progesteronem zaczął sobie nowy cykl nikt nie wie kiedy i dlaczego. Postanowił mieć nawet owulację i tym samym zamiast mieć @ jestem jakoś po owulacji... A @ sobie przyjdzie pewnie akurat na wakacjach, no cóż. Kolejny raz planowanie diabli wzięli, ale postanowiłam, że nic, nawet głupia @ nie zepsuje mi wakacji, tak na nie czekałam.
A właśnie mijają dwa lata naszych starań, dwa lata nadzieji i rozczarowań, wzlotów i upadków. Dużo?? Dużo. Ciągle uczę się nie planować, nie martwić się, po prostu pozwolić życiu biec i tym życiem normalnie żyć. We dwoje...
Dieta bezglutenowa nie taka zła. Odkrywam coraz to nowe produkty, od makaronów po słodycze. Dziś upiekłam całkiem udany chlebek ze słonecznikiem i siemieniem lnianym. Eksperymentuję z mąkami-naleśniki z mąki amarantusowej wyszły całkiem przyjemne, a placki ziemniaczane z mąką kukurydzianą są smaczniejsze niż na pszennej. Na śniadanie odkryłam owsiankę czego wcześniej nie jadłam. Najbardziej brakuje mi smaku bułeczek ze sklepiku na dole, smaku sobotniego wolnego poranka:-) no ale daje się to przeżyć. A poza tym, jest mi o tyle łatwiej, że zakupy u nas robi mój M i to głównie On pieczołowicie czyta etykiety i szuka działów z żywnością dla dziwolągów. Ale swoją drogą...dla mnie to powiedzmy zabawa, natomiast osoby które muszą przestrzegać diety restrykcyjnie-podziwiam. To cholerstwo jest wszędzie. Nie mówiąc już że zaszkodzić może niewinny przecież wigilijny opłatek. Tak więc prawdziwi celiakowcy-szacun:-)
A w temacie z powodu którego przecież tu jestem- mija 2lata odkąd czekamy na cud... 24 długie miesiące. Czasem smutno mi jak o tym myślę, jak policzę ile dzieci przyszło na świat w tym czasie wokół mnie. Nie tak miało być, nie tak. A czasem wierzę, że całe to zamieszanie jest po coś, hmm tylko po co?? Moja lekarka ma mnie i mojego cienkiego endometrium chyba już dość, z resztą z wzajemnością, zastanawiamy się nad kolejną procedurą gdzie indziej, jednak nie wiem do końca czy to dobry pomysł. Przecież nic nowego dla mnie nie wymyślą. Ech, pomyślę chyba jak będzie trzeba podjąć decyzję. Pogoda fatalna, tylko siąść i płakać o co nie trudno tuż przed @ . Ale nie dam się
Rozpoczęty Puregon 100j. Moja ostatnia szansa, podglądanie 1 grudnia i wszystko będzie jasne. Wydaje mi się, że czuje jajniki ale to nie możliwe przy takiej dawce. Przy 450 nic nie czułam przecież. Musi urosnąć. Musi.
Okazuje się że na 100j puregonu wyhodowalam 4 pęcherzyki. Ale czy coś w nich jest?? Okaże się. Po 450 było ich 7. Tylko oczywiście endo nie takie jak powinno. Jak to pani doktor powiedziała, na 100 pacjentek u których wszystko idzie zgodnie z planem i schematem pojawia się ta 101 która jest totalnie nieprzewidywalna. To ja. Jestem gwiazdą szkoda że w takim temacie. Jeśli same nie popękają to w czwartek punkcja no i zobaczymy. Jestem totalnie zaskoczona bo nawet o tym nie myślałam, skupiałam się na moim endo czy bedzie gotowe do crio a tu taka niespodzianka:-)
Pęcherzyki popękały:-( nie było co pobierać. Dupa... Żal mi, choć byłam tej możliwości w pełni świadoma. Ale nadzieję miałam, naprawde wierzyłam, że coś z tego będzie, chociaż jeden dodatkowy groszek... I chyba lepiej to wszystko znoszę jak się tak pozytywnie nie nastawiam. Oby w niedzielę wszystko sie powiodło, żeby groszek się rozmroził, żeby endo było grube. Moja ostatnia nadzieja. Więcej rozczarowań nie zniosę.
Wspinam się na Mount Everest mojej wytrzymałości. Jestem pod samym szczytem. Jeszcze jeden duży krok... Jutro się okaże czy jesteśmy na górze, a za dwa tygodnie czy tam zostajemy. Z nerwów wysiadam.
A w innym (hmm) temacie. Przysłowiowy ch*j mnie strzela jak słyszę wypowiedzi odnośnie in vitro od osób, których to wogóle nie dotyczy. Jakie to jest kontrowersyjne, mrożenie zarodków przez 20 lat i co potem o jeju o jeju. Takie osoby nie mają pojęcia, że my invitrowcy również o tym myślimy. I że dla nas to nie jest zrobić dziecko na szkiełku i zapomnieć. I że nie wygląda to tak, jak chyba sobie wyobrażają-dziesiątki niewykorzystanych zarodków od każdej pary-buhahahah!!! Nie mają pojęcia że te małe, niewidoczne gołym okiem groszki są już przez nas tak bardzo kochane i cierpimy po stracie każdego jak po odejściu najbliższej osoby... Nie potrafię ubrać w słowa co poczułam, jak to usłyszałam od osoby, po której bym się tego nie spodziewała. Procedura in vitro jest trudna (też odkrycie;-) ). Całe to fizyczne, nazwijmy cierpienie, badania, zastrzyki, leki, wizyty to jest nic w porównaniu z tym co dzieje się w głowie, ze strachem, niepewnością i bólem rozczarowań. Nikt kto nie przeżył nie zrozumie. A my?? W obawie przed byciem ocenianym zamykamy się w swoich małych światkach, obudowujemy szczelnymi ścianami tajemnicy, żeby się przypadkiem nie wydało...ech świecie.
Somewhere over the rainbow, way up high
And the dreams that you dreamed of, once in a lullaby
Somewhere over the rainbow, blue birds fly
And the dreams that you dreamd of, dreams really do come true...
kochana, mi w sierpniu minęło 2 lata jak zaczęliśmy się starać i też nic. Jeśli chodzi o In vitro to też cały weekend wyzywałam, że najwięcej mówią Ci, których sprawa nie dotyczy. Trzymam kciuki kochana
Po crio. Co to był za stres... A zarodek rozmroził się i nawet zdążył się podzielić do 14:00 . Wiadomo już, gdzie leży problem ale nie wiadomo jaka jest jego przyczyna i jak temu zaradzić . Wiem, że gin nie wierzy w ten transfer, ale ja tak.
Biorę 16leków, w tym 3x dziennie zastrzyki. Musi się udać, nie przewiduję innej opcji.
Miałam marzenia... Miałam 7 lat, chciałam dobrze się uczyć i tańczyć w zespole. Tańczyłam, ale sukcesów nie osiągałam. Chciałam chodzić do szkoły muzycznej, ale dla rodziców to byłby chyba kłopot, skoro nigdy mi tego nie umożliwili. Chciałam mieć chomika- miałam nawet kilka bo żaden nie chciał zostać na dłużej. W szkole średniej chciałam mieć chłopaka, czasem miałam:-) ale nie tego którego akurat chciałam bo tego miała inna, zawsze lepsza...marzyłam o miłości, takiej, której w domu nigdy nie było mi dane oglądać. Patrzyłam jak koleżanki jedna po drugiej snują plany po maturze. Bywałam bardzo samotna. I bardzo smutna. Marzyłam dalej, ba, nawet wierzyłam, że się te marzenia spełnią, no bo przecież ej no-czy ja chciałam wygrać milion w totka?? (Hmm, no w sumie;-) ). Nie, ot zwykłe marzenie, zakochuję się w fajnym chłopaku, kończę studia, wychodzę za mąż, zachodzę w ciążę... No przecież zawsze tak jest, wszyscy tak robią. Tymczasem skończyłam studia i się nie zadziało. No dobra, to skończyłam drugie. I wtedy...wtedy życie ze mnie zadrwiło pierwszy raz. Ach, co to była za miłość, nagle jakby karta się odwróciła, cóż za euforia, no haj normalnie. Wspólne mieszkanie, plany, plany...p.l.a.n.y. Haj minął po roku, ale reszta nadal trwała, nie wiem dziś dlaczego, może dlatego że nic nie dzieje się bez sensu, chyba. Może po to, żebym po 4 latach i mając już dobre 31 na karku poznać M. Nie rzuciłam się w to z euforią, wręcz ostrożnie weszłam i powoli pozwoliłam ogarnąć się...szczęściu:-) pierwszy raz w życiu poczułam że jestem szczęśliwa. Nieprzyzwoicie szczęśliwa. I teraz już wiedziałam, spełnią się marzenia, o matko!! Będzie ślub, będzie dom, będą dzieci:-) przecież tyle czekałam, nareszcie!! I tu los zadrwił drugi raz, ale tym razem już z nas. I teraz nie wiem. Jaki jest ten Boży na nas plan?? A może ja po prostu za dużo chcę?? Jak wymazać te marzenia, które przecież ciągle mam, jak wyobrazić sobie przyszłość, w której nie jesteśmy rodzicami, jak tę pustkę oswoić?? Jak naprawdę uwierzyć w to, że przecież mam szczęście, mam dwie nogi które mogą zwiedzać świat i dwoje zdrowych oczu które mogą dostrzec piękno wokół, mam miłość, bezpieczne i wygodne życie...a jednak...
Mam marzenie. Marzę by zdarzył się cud.
Kochana smutne to co napisałaś, ale tyle swoich uczuć i emocji, które obecnie przeżywam znalazłam w Twoim wpisie. Doskonale Cię rozumiem co czujesz. Bardzo Ci kibicuje <3
Trzeba marzyc dalej i wierzyc ze marzenia sie spelnia, nie w tej chwili, to troszke pozniej.Jakze bliskie twoje marzenia byly moich.... Ja w pewnej chwili zwatpilam. Im bardziej moja wiara w cuda uchodzia ze mnie, tym wiecej sie zlych rzeczy zdarzalo, az w koncu ogarnelam sie i przestalam zamartwiac, zaczelam znow wierzyc w cuda i w siebie, ze dam rade, ze mimo swojego wieku bedzie mi dane zostac mama .... no i sie udalo :) Takiego cudu Ci zycze z calego serca
M nie ma ze mną, więc to nieciekawe info musiałam przekazać Mu smsem. Napisał mi dwa słowa, dwa najpiękniejsze jakie mógł, dwa najważniejsze dla mnie...i nie, nie było to ,,kocham Cię". Nie musiał. Wiecie co mi napisał?? SPRÓBUJEMY ZNOWU. A mi poleciały łzy w tramwaju:-) może jestem jakaś głupia, a może to te cholerne sztuczne hormony ale...Jego siła daje mi chęć walki dalej.
Krzątam się, szykuję, pakuję, ogarniam... A w międzyczasie myślę i marzę, że za rok o tej porze będzie nas o jednego więcej... Myślę też o tych, których nie będzie...I tęsknię tak bardzo, za tymi których już nie ma i za tymi których jeszcze nie ma...
Popłakałam się przy czytaniu Twoje pamiętnika...
Trzymam mocno kciuki i za Ciebie i za siebie i za wszystkie inne staraczki.
I masz rację, nikt tego nie zrozumie, kto nie przeszedł.
Treści zawarte w serwisie OvuFriend mają charakter informacyjno - edukacyjny, nie stanowią porady lekarskiej, nie są diagnozą lekarską i nie mogą zastępować zasięgania konsultacji medycznych oraz poddawania się badaniom bądź terapii, stosownie do stanu zdrowia i potrzeb kobiety.
Korzystając z witryny bez zmiany ustawień przeglądarki wyrażasz zgodę na użycie plików cookies. W każdej chwili możesz swobodnie zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich zapisywaniu.
Dowiedz się więcej.
spokojnie to jeszcze bardzo wcześnie :)
Znam ten ból . Na razie i tak nic nie poczujesz . Ja zaczęłam mieć stresa jak zobaczyłam brązowe plemienia . Masz racje , na nic zbytnio nie mamy wpływu .trzymam kciuki !!!
Rozumiem cie:) Ja po pierwszym ivf też tak miałam:) A właśnie miałaś ivf czy icsi?
Bądź dobrej myśli, najgorsze to czekanie ale musisz dać radę. Pozdrawiam :)