Oglądałam dziś jakiś film, gdzie zwróciłam uwagę przede wszystkim na relację matki z córką. Też chciałabym być taką mamą, z którą córka będzie mogła porozmawiać o wszystkim. Heh...dalekosiężne plany... Ale pomarzyć zawsze można
Powinnam mieć nałożoną jakąś blokadę na strony związane z ciążą, dniami płodnymi itp...tak dla bezpieczeństwa mojego i bliskich. Dziś już przeszłam samą siebie. Tak z głupoty sprawdziłam sobie (UWAGA!!!) KALENDARZYK DNI PŁODNYCH. No i co się okazało, że szanowny kalendarzyk uznał, że być może miałam dni płodne wczoraj, a właśnie wczoraj się przytulaliśmy i to bez (tak tak...uległam). Heh spoko, znowu do @ będzie się we mnie tliła nadzieja, że a nóż to właśnie ten cykl. Jedyny ratunek dla mnie to chyba rozpędzić się....a ściana sama się znajdzie...
Na dzisiejszy poranek miałam zaplanowaną niespodziankę dla męża. Kawka na obudzenie i śniadanko do łóżka...podane nie w wynaciąganej piżamie, a w czerwonej bieliźnie.
Jak się obudziłam, to myślałam, że jednak zrezygnuję z tego pomysłu, ale w ostateczności się przemogłam i krzątałam się po kuchni w tej plątaninie sznurków. Za to mężuś był tak szczęśliwy, że aż go zamurowało (pewnie się zastanawiał czy przypadkiem mu czegoś nie dosypałam do tej kawy). Rzecz jasna podziękował w oczekiwany przeze mnie sposób ;]
Jak mam już się zastanawiać, to wolę jeszcze skorzystać z okazji.
Ahhh....dziś odkryłam, że nie mogę się wsunąć pod łóżko. A jak byłam dzieckiem, to było to takie proste...
Zapamiętać: kupując łóżko, kup takie, które ma szuflady pod spodem - praktyczne (miejsce na upychanie gratów i nie trzeba pod nim odkurzać - przynajmniej nie tak często)
Śmiejemy się, wygłupiamy, nawet nasze rozmowy czasami sprowadzają się czasami do poziomu 5-latka
Dzisiejszy dialog z mężem:
Ja: kurde, straszne to wszystkie choroby. Nigdy nie wiesz z czym się urodzisz. (po zobaczeniu jakiejś reklamy dotyczącej autyzmu)
Mąż: No, rak itp
J: ja nawet nie mówię o raku, ale o niepełnosprawności fizycznej lub psychicznej, z którą borykasz się od samego początku.
M: Wiem o co Ci chodzi, znam przypadek zespołu Downa (już z głupim uśmiechem na twarzy)
J: No ja z jednym takim przypadkiem codziennie sypiam (wyprzedzając jego głupi tekst)
M: Twoja mama się mnie na początku pytała czy Cię kocham i powiedziałem jej, że wiem że jesteś chora, ale nie jestem z Tobą tylko żeby się zabawić i Cię zostawić, ale kocham Cię i z Tobą będę. A później napiszę książkę "Jak pokochałem downa"
Proszę podejść z dystansem do tego dialogu. Absolutnie rozumiemy powagę tej choroby, ale czasami też trzeba się trochę odmóżdżyć.
Poza tym przypuszczalnie jestem po ovu, czyli z dnia na dzień będę się robiła coraz brzydsza, spuchnięta i z coraz to gorszym humorem. A później pojawią się objawy ciążowe i tak do 14 lutego gdzie będą walentynki, a mnie najprawdopodobniej będzie krew zalewała (dosłownie)....no chyba, że będzie inny scenariusz? Trzeba się uzbroić w cierpliwość i czekać na rozwój sytuacji. Innego wyjścia nie ma.
Fragment wczorajszej rozmowy telefonicznej mojej mamy i męża, a dokładniej podsumowanie przez męża mojego nastroju. Jak to dobrze, że mogę wszystko zwalić na hormony....uffff....mógłby kotś pomyśleć, że faktycznie taka zła jestem.
Dziś już znacznie lepiej, chociaż nie chwalmy dnia przed zachodem słońca. Wczoraj byłam na tyle uprzejma, że poinformowałam męża, że mam fatalny humor i ma na mnie nie zwracać uwagi. |Ma nie reagować jak będę płakać, krzyczeć itp, bo raczej wszystko to będzie bezpodstawne. No i tym oto sposobem przeżyliśmy ten dzień w zgodzie Ja poszłam spać wcześniej, coby go nie denerwować
Rada dobrze wszystkim znana: czekolada ma magiczne właściwości, należy ją stosować w przypadkach obniżenia poziomu hormonu szczęścia, oczywiście z umiarem, bo gdy się ją przedawkuje, można osiągnąć odwrotne efekty oddalone w czasie.
A tak to odliczam dni do 14 (nie, wcale nie chodzi o walentynki, tylko o przybycie szanownej @), a później do 17 (jak się uda cierpliwie wytrzymać i wymieniona wcześniej @ się nie pojawi, to wtedy zrobię test)
Od dwóch dni męczy mnie ogromny apetyt. Wczoraj po obiedzie mąż powiedział, że jest tak przejedzony, że ledwo wstał, a ja? Ja byłam głodna - dalej. Dziś powtórka z rozrywki. Czy ktoś mi na śnie wymienił żołądek na worek bez dna?!
W mojej pierwotnej wersji dotyczącej testowania, zostało równo 10 dni, ale w tej awaryjnej - tydzień. Czy tydzień nie brzmi znacznie lepiej niż 10 dni...? Czy tylko mi się tak wydaje?
Jak wyjeżdżałam z Polski, to mama podrzuciła mi do samochodu doniczkę z cebulką kwiatka. AMARYLIS, dokładnie przeanalizowałam "instrukcję obsługi" i obchodzę się z nim jak z jajkiem. Wlewam w niedzielę dokładnie odmierzoną ilość wody, codziennie przekręcam doniczkę, wszystko według zaleceń zawartych na opakowaniu. Dziś rano się budzę, a tu co?! Przegiął się niewdzięcznik przez noc. To ja się tak staram, a on mi takie numery wywija. Mam nadzieję, że się naprostuje....
Najważniejsze, żeby nie analizować. Moje wstępne przemyślenia wyglądały tak:
a) Może coś ze mną nie tak? Niby staram się dopiero 2 cykle, ale może coś nie gra tak jak powinno?
b) Może to kwestia czasu? Zdrowym parom niekoniecznie tak szybko cię udaje...
c) Może to jakiś znak, że teraz lepiej się wstrzymać?
Bądź tu mądry i pisz wiersze. Funkcja analizy obecnej sytuacji: OFF
Postanowiłam, że nie będę się bardziej zagłębiać w temat, bo i tak mi to nic nie da, a już na pewno nic odkrywczego nie wymyślę Staram się trzymać nogami i rękami opcji b
Za to zabieram się do ćwiczeń jak tylko @ popuści Słońce za oknem, wiosna coraz bliżej, a ja muszę jakoś zlikwidować moje wyhodowane fałdki. Latem chciałabym śmigać w bikini, a nie kombinezonie... Dziś ostatni dzień ze słodyczami (postaram się...przynajmniej do odwołania)
Wiadomość wyedytowana przez autora 13 lutego 2014, 15:03
Przez pierwsze 2-3 dni było ok, z mężem wspólnie spędzaliśmy czas i nawet nie biliśmy się o pilota, także dało się przeżyć. Ale z każdym kolejnym dniem było coraz gorzej. Poziom desperacji wzrastał. Tak łatwo nacisnąć kilka klawiszy i sprawdzić przepis, aukcję, przetłumaczyć słówko, porozmawiać z kimś, zrobić przelew, sprawdzić promocje w sklepach itp. Po kilku godzinach zmieniania ustawień w BIOSIE, sprawdzania kolejnych płyt itp, zrezygnowałam. No i wkroczył mąż (który zbytnio nie ma pojęcia o komputerach) i co? Lekko klepnął w napęd CD i zaczęło czytać płytkę. Nastała światłość!
No i tak wieczorem instalowaliśmy windowsa, a w międzyczasie smażyliśmy pączki
Wczoraj byłam jeszcze na rozmowie w szkole językowej. Myślałam, że rozdział mojego życia związany z edukacją jest już zamknięty, ale wracam do tego. Od wtorku czekają mnie codzienne 3 godzinne zajęcia. Oby mi się tylko mózg nie skopcił z nadmiaru wiedzy...
Wczoraj był niewiarygodnie udany dzień. Z mężem nie dowierzaliśmy, że udało się nam aż tyle spraw załatwić w jednym dniu
Życie za granicą wcale nie jest takie usłane różami, jak sobie to niektórzy wyobrażają. Bez rodziny, bez znajomych. Głównie liczy się kasa.... A jeszcze jak się nie mogło pracy znaleźć i całymi dniami siedziało się w domu, to można dostać jakiegoś szału.
Ale teraz się trochę pozmieniało Poszłam do szkoły na kurs językowy Od poniedziałku do piątku po 3 godziny. Mąż twierdzi, że odżyłam, a ja sama nigdy nie pomyślałam, że któregoś dnia będę się cieszyła z tego, że się uczę Ja wiem, że w moim przypadku to przejściowe i to tylko kwestia czasu jak się mi znudzi. Ale póki co cieszę się, że w końcu wyszłam do ludzi. Jeszcze nie do końca rozumiem na czym polega skład naszej grupy, bo niektóre osoby raz są, a czasami nie. W każdym razie przez moją grupę przewinęli się już: 2 osoby z Afryki, 2 tajki, amerykanka i francuz
Mój angielski bardzo odbiega od doskonałości, ale jakoś daję radę. Nie dość, że go podszlifuję, to jeszcze nauczę się zupełnie nowego języka. Ogólnie nie jest źle, chociaż z dnia na dzień coraz ciężej.
Kolejną zaletą tego przeorganizowania mojego dnia jest to, że mija on znacznie szybciej i już nie narzekam na nudę
Ahhhh...no i dziś dzień kobiet. Z tej okazji życzę Wam spełnienia marzeń, a przede wszystkim tego największego, każdego dnia przepełnionego miłością i dużo zdrówka!!
- A po staremu...
Dalej się cieszę tym, że chodzę na kurs, idzie mi nie najgorzej więc pewnie dlatego. Chociaż już zostałam zdetronizowana z jednych z lepszych.... Dołączyła do nas rosjanka i widać, że nie przyszła zupełnie zielona... No nic. jakoś to przeżyję, chociaż wjechali mi na ambicję. Chyba jedyna w grupie mam męża polaka, reszta ma mężów/partnerów szwedów. Także mają nieco lepszy start. Ja zaczynam od zera
Poza tym czekam na @, bo mój mąż zarządził powrót do ogumienia, także nie liczę na to, że jakiś skubaniec był na tyle cwany, żeby ominąć takie bariery. Jakbym się nie zabezpieczała, to już pewnie odchodziłabym od zmysłów i walczyła ze sobą, żeby nie zrobić testu. Cycki już nie bolą, a myślałam, że mi je rozerwie....także przede mną jeszcze "tylko" morze czerwone...
Wiadomość wyedytowana przez autora 12 marca 2014, 13:04
Nie dość, że od kilku dni czuję się tak, jakbym zamiast snu robiła jakiś maraton (bo nawet po przespaniu całej nocy jestem padnięta), to jeszcze @ przylazła wczoraj i wysysa ze mnie resztki sił (ogumienie niestety się sprawdziło).
Wczoraj myślałam, że mąż wyprowadzi mnie z równowagi. Pomimo złego samopoczucia zgodziłam się być jego szoferem. Nie często zdarzają mu się takie okazje, ale to nie znaczy, że ma testować moją cierpliwość. Przez godzinę go kopałam, żeby przemówić do niego, że czas do domu, to jeszcze nie mógł się z kumplem nagadać już na zewnątrz. Po 5 minutach zaczęłam się trzepać z zimna i strzelać zębami. Z fochem poszłam do samochodu, włączyłam ogrzewanie i tak jeszcze czekałam 10-15 minut. Po czym już nie wytrzymałam i odjechałam. Przejechałam kilkaset metrów, zatrzymałam samochód i zadzwoniłam. I co? Oczywiście nie odbierał, a jak się później okazało, to jego telefon został w domu. Ciśnienie mi się podniosło znacznie powyżej normy... Zawróciłam i pomyliła mi się droga (w dzień bym trafiła, ale nocą już nie było to łatwe). Zawróciłam na podjeździe jakiegoś domku i z tego podjazdu wyjechał za mną samochód, po czym siedział mi na ogonie i zaczął migać światłami - obstawiałam dwie opcje: albo będzie miał pretensje, że zawracałam na jego podjeździe (różni ludzie bywają) albo to jakiś psychol (jak już pisałam, to różni ludzie bywają). Okazało się, że pan kulturalnie pytał czy szukam jakiegoś domu. No i pokazał mi drogę. Należy zaznaczyć, że nie mieszkam w Polsce, a co za tym idzie, to raczej nie spotykam osób, które mówią w moim języku. Na szczęście miły pan znał angielski i mi pomógł.
Nie prędko zgodzę się znów na to, żeby być kierowcą po imprezie...
Ogólnie starania may wstrzymane, bo mój rozchwiany emocjonalnie mąż nie jest w stanie podjąć decyzji. Cierpliwie czekam na rozwój sytuacji. Przedwczoraj zapytałam czy coś myślał o naszych staraniach. Odpowiedział "tak". Czyli nic tylko się cieszyć, że mąż jeszcze mózgu używa, bo więcej informacji nie da się wyciągnąć z jego odpowiedzi. Ja wolałam sobie oszczędzić nerwów i nie dopytywać się, bo skoro sam nic nie powiedział więcej, to znaczy, że dalej nie wie.
Kolejną cechą, która u mnie występuje poza cierpliwością jest ciekawość. To, że one się czasami ze sobą gryzą, to nic. Dziś postanowiłam zapytać czy byłby zły jakbym podziurawiła gumeczki, albo specjalnie powiedziała, że mam dni niepłodne. Odpowiedział, że nie. myślcie/mówicie/piszcie co chcecie, ale ja tu logiki żadnej nie widzę. Sama z rozsądku chcę się jeszcze troszkę wstrzymać, żeby wszystko sobie poukładać, chociaż jak się przytrafi, to będę najszczęśliwsza pod słońcem a te sprawy mogę załatwić nawet będąc już w ciąży.
A tak jeszcze poza tym, to wiem, że kolejny raz piszę o moich ćwiczeniach, ale wczoraj udało mi się po dłuższej przerwie machnąć 4 km w pół godziny. Pot to się ze mnie lał strumieniami, ale przynajmniej odreagowałam trochę stresów. Postanowiłam też,że przez tydzień nie będę jadła słodyczy - w trakcie @ to hurtowo zjadałam słodkości, także czas na post. Chociaż to trochę nieetyczne jak przede mną leży pudełeczko z ostatnią czekoladką, a mąż powiedział, że za tydzień sprawdzi czy dalej tam jest.
A jakby tego wszystkiego było mało, to mam jeszcze tyle nauki na jutro, że chyba tego nie ogarnę!! I jak tu nie jeść słodyczy?!
Tylko kto do niego pisze scenariusze? Czuję się niczym główna bohaterka trudnych spraw, albo dlaczego ja...
Bo jak to możliwe, że pytałam się męża co by zrobił jakbym gumki podziurawiła, a na drugi dzień ta gumka najzwyczajniej w świecie pęka? Najzwyczajniej, bo bez żadnej ingerencji z mojej strony, a do tego pierwszy raz nam się coś takiego przytrafiło. Ironia losu? Jak dla mnie to bardziej drwina losu.
Poza tym ktoś nas okradł....ale uwaga. Co najzabawniejsze w tej sytuacji, to ukradli nam mięso i mrożone warzywka z zamrażalnika ;] Jaja nie z tej ziemi Zamrażalnik mam w innym budynku, bo u siebie w mieszkaniu nie mam miejsca na takie większe zapasy (to tak dla nakreślenia mojej sytuacji). Pomysłowość ludzka nie zna granic!
Pogoda w kratkę, z przewagą na tę złą.
Mam nadzieję, że moje rolki nabrały mocy prawnej i mąż wymieni mi w nich kółka. Jak już to zrobi, to zabieram się za naukę jazdy na rolkach. Możecie się zacząć modlić, żebym nie połamała nóg, bo czasami mam problemy z chodzeniem po prostej drodze ;]
Zbliża się końcówka pierwszego miesiąca mojej nauki języka. Podsumowanie:
- obie babki z którymi mam zajęcia są super, pogodne i zakręcone,
- za czarno - białe ksero na studiach i w szkole średniej płaciłam 20 gr od strony, a tu hurtowo drukują i to w kolorze. Żeby nie skłamać, to mam około 100 kartek kserówek,
- ludzie w grupie są całkiem fajni, a w szczególności tajki, które są jeszcze bardziej zakręcone niż panie prowadzące,
- jak dobrze pójdzie, to za tydzień będę miała jakąś rozmowę i przeskoczę na wyższy poziom.
Kumpela napisała mi smsa z pytaniem o adres, bo chce mi zaproszenie na ślub wysłać. A tak mi strasznie głupio, bo nie dam rady i muszę jej odmówić. Nie wiem jak jej to powiedzieć.
Ahhhhh no i jeszcze jedno: jak nie zajdę w ciążę, to jadę w tym roku na woodstock. Postanowione!
Wczoraj była baaaardzo miły wieczorek. Otworzyliśmy sobie piffko, porozmawialiśmy troszkę o wszystkim i o niczym, o naszych relacjach z rodziną itp. Otworzyliśmy drugie, włączyliśmy film ze ślubu i oglądnęliśmy kilka fragmentów Ahhhh.....wydaje się jakby to było wczoraj, a tu już/dopiero prawie 8 miesięcy Po tych wspominkach wzięło nas na odegranie nocy poślubnej
Później kolejne piwko i porozmawialiśmy troszkę o dziecku. Mąż powiedział, że bardzo chce i kto wiem, może już wczoraj się udało, ale z drugiej strony jak się jeszcze nie udało, to powiedział, że fajnie by było, gdybym spokojnie skończyła kurs. Zobaczymy co to będzie, bo po lekkich bólach w podbrzuszu, wydaje mi się, że wczoraj mogła być owu. Ale to tylko moje przypuszczenia, bo jeszcze aż tak dobrze nie znam swojego ciała. Potem jeszcze jedno piwko i kolejna powtórka z nocy po ślubnej
Bardzo miły wieczorek! Zrelaksowaliśmy się, trochę poszaleliśmy, porozmawialiśmy o sprawach bardziej i mniej ważnych, powspominaliśmy i mówcie co chcecie, ale mam najwspanialszego męża na świecie (chociaż przedwczoraj mnie tak wytrącił z równowagi...ale to już puszczam w zapomnienie).
Teraz muszę ogarnąć chaos, który wczoraj ogarnął moje mieszkanie.
PS pierwsza jazda na rolkach po mieszkaniu zaliczona Ale nie czuję się na tyle pewnie, żeby wyjść z tym na ulicę i się kompromitować na oczach przechodniów
- dziś prawdopodobny termin @, przypuszczam, że owu mi się przesunęła o 2 dni, więc i @ dotrze najpóźniej pojutrze,
- przypadkiem trafiłam na ten artykuł: http://www.eioba.pl/a/2ca7/myslisz-ze-jestes-w-ciazy-nie-jestes więc żadnych objawów nie mam (mam lekko wrażliwe piersi i trochę jestem wzdęta - jak przed każdym okresem),
- chciałam się jeszcze przyznać, bo tak jakoś w tym cyklu się nakręciłam, że z tego wszystkiego zrobiłam przedwczoraj test i jakież było moje (nie)zdziwienie jak nawet cienia cienia cienia drugiej kreski nie było.
Poza tym czytam książkę "Dziecko dla odważnych". Dopiero zaczęłam, więc nie mogę zbytnio się wypowiedzieć na jej temat, ale mogę napisać, że jest pełna poczucia humoru i jak dla mnie bardzo dobrze się ją czyta
Poza tym szkoła, kijowa pogoda...ale jutro już piątek więc troszkę odsapnę, bo ten tydzień był dość ciężki jak dla mnie. No i święta i weekend majowy. Mam nadzieję, że troszkę się rozluźnię przez ten czas Byle do lipca
Wstępnie planuję sobie dać rok czasu. Mam jeszcze inne plany, także póki co nic na siłę. A jak się nie uda po dobroci, to zabiorę się na wizytę do gina i zacznę sprawdzać co tam u mnie lub u męża w organizmie jest nie tak.
Całe to myślenie jest spowodowane przyjściem @, która na chwilę obecną chce mnie wykończyć...
Poza tym wczoraj sobie wypiłam piwko na poprawę humory i męża wysłałam do sklepu po chipsy. Muszę go uświadomić, że następnym razem jak go poproszę o chipsy, to ma mi przypomnieć jak zawsze się po nich źle czuję...
W tym cyklu (tak, tak...teraz czas odliczam w cyklach, a nie w miesiącach) ograniczyłam słodycze do minimum (zjadłam tylko czekoladę na imieniny, czekoladowe jajko - bo się połamało i coś musiałam z nim zrobić i drożdżówkę z czekoladą) i muszę przyznać, że widzę różnicę. W życiu bym nie przypuszczała, że coś zauważę, a tu taka niespodzianka! Przynajmniej to mnie podniosło na duchu
Pogoda ładna, więc może jak będę się czuła w miarę na siłach, to zaliczę jakiś spacerek
Dziś spotkałam tajkę (tajlandkę?), która pracuje w restauracji, którą remontuje mój mąż. Mój mąż jako osobnik, który olał szkołę i z językami obcymi ma niewiele wspólnego, to porozumiewa się z nią trochę na migi, trochę rysunkowo i jak zna jakieś słówko, to czasami przemówi... Ostatnio mu tłumaczyła, że powinien iść do mnie, zrobić dzidziusia, a one wszystkie w tej restauracji bardzo chętnie się nim/nią zajmą ;] Ogólnie są tak sympatyczne, że aż ciepło od nich bije
A ja ogólnie tak odżyłam. Wczoraj byli u nas znajomi, trochę sobie posiedzieliśmy i wyluzowaliśmy się. Tak to każdy dzień wygląda praktycznie identycznie...
Moja mama się śmieje, że teraz przynajmniej mam rybkę, więc jak męża nie ma w domu, to jest jeszcze jakaś żywa istota. Tylko ten mały pasożyt jak mnie widzi, to macha tak płetwami i czeka aż jej nasypię karmy i wcale jej nie przeszkadza, że 10 minut wcześniej jadła...
Jak sobie pomyślę, że już bliżej niż dalej do moich wakacji, to się cieszę jak małe dziecko Jeszcze 2 miesiące nauki i w lipcu miesiąc przerwy, a ok połowy lipca jadę na 2-3 tygodnie do Polski Jednak pół roku to trochę dużo. Chociaż w sumie już się trochę przyzwyczaiłam, bo wcześniej jak wyjechałam niby na 3 miesiące, to łapałam takie dołki, że wróciłam po 2...
Przez ostatnie 2 dni aż 3 osoby próbowały ode mnie wyciągnąć co z planowaniem potomstwa. Oczywiście bardzo delikatnie, bo wiedza o moich przejściach, ale wydaje mi się, że zastanawiają się czy może jest coś nie tak, bo to przecież już 9 miesięcy po. ślubie...no nic, nie zaspokoiłam ich ciekawości i będą się zastanawiać dalej, a temat na jakiś czas odroczony.
A tak poza tym to mam maluteńkie mieszkanie i myślałam dziś, że mnie coś trafi, bo już kompletnie brakuje mi miejsca na upychanie wszystkiego, a cały czas przybywa... jak mi się marzy zmiana na większe i w końcu kolejna sprawa będzie odhaczona. Ale to może uda się zorganizować po wakacjach, bo teraz to bez sensu. Chociaż jakby się jakaś okazja przytrafiła, to bym bez zastanowienia pakowała kartony.
Ahhhhh....no i z plotek wiem, że mój mąż z czarnej owcy w rodzinie awansował na białego baranka (barana). Nagle jego rodzeństwo chce go brać na chrzestnego i na świadka na ślubie. Trochę mnie to irytuje, bo wiem co jest głównym powodem tej zmiany. Wcześniej to wszyscy go mieli gdzieś, a teraz nagle każdy go dostrzega, bo zaczęło mu się trochę lepiej układać. Ale to temat rzeka. Szkoda się nad tym rozwodzić.
4 tygodnie bez męża. Chyba się kompletnie zatęsknię, ale przynajmniej nie będę się kisić w tym mieszkaniu podczas upałów.
Boję się tylko jak dojedzie później sam samochodem Nie chce, żeby sam jeździł dłuższe trasy, w szczególności na nieznanej trasie (już mieliśmy wypadek i to mi zdecydowanie wystarczy). Muszę sobie opracować cały plan jak to zrobić, żeby było dobrze.
Z jednej strony się cieszę, a z drugiej okropnie martwię. Mam nadzieję, że do tego czasu uda mi się coś mądrego wykombinować
Nie zwariujesz, 4 miesiące wbrew pozorom szybko upłyną;)
Kiedy my ustaliliśmy zaraz po ślubie, że zaczekamy jeszcze pół roku, to myślałam, że będzie to wieczność, podczas gdy minęło to w mgnieniu oka i sama się zdziwiłam, że oto JUŻ zaczynamy! ;) Powodzenia, to dobry czas na zabranie się za siebie :)
Ja to ciągle mam nadzieję, że może jednak coś wcześniej się uda :)