czekolada, lody, tv...?
Na szybkie wywołanie uśmiechu:
- http://www.youtube.com/watch?v=_NtgEhhY-gs - śpiewający szkielecior
- http://www.youtube.com/watch?v=SaBu2_35yNc - śmiejący się kot
- https://www.youtube.com/watch?v=0DqE1ufqcOc - dyskusja bliźniaków
- http://www.youtube.com/watch?v=eHCj8RtpBRo - Asia prawo jazdy
Wiadomość wyedytowana przez autora 29 maja 2014, 09:53
Szef powiedział mężowi, że jakaś babka zaszła w ciążę i szukają większego mieszkania. Także jak oni się wyprowadzą i my będziemy chcieli, to możemy się przenieść do tego nowego. Oczywiście będzie nas to więcej kosztowało, ale życie stanie się nieco normalniejsze. W obecnym mieszkaniu latem nie da się wytrzymać, bo słońce wpada do niego od świtu do zmroku i grzeje się nieziemsko, poza tym z zaproszeniem kogoś do nas też jest problem, bo nie mamy zbytnio miejsca do spania.
Tak, tak...nie napalam się
Poza tym przed wakacjami zostało mi tylko 19 dni na kursie, bilet na 1 lipca kupiony Można powoli odliczać dni
Wiadomość wyedytowana przez autora 29 maja 2014, 11:36
A u mnie bez szału. Ostatnio brzuch mam napuchnięty jak balon. A przez swoje lenistwo znów będę wysłuchiwać głupich komentarzy typu "przytyło Ci się" "dobrze sobie wyglądasz". Kurde, co zjadę to to samo. A dziwi mnie to, bo w zasadzie mieszczę się nawet w ubrania sprzed 5 lat....i jak to możliwe, skoro tak tyję i tyję za każdym razem? No cóż. Za głupotę się płaci. Co zrobić.
Moje hormony to pewnie teraz mają imprezę mocno zakrapianą skoro tak szaleją. A mój mąż uciekł biegać. Poszłabym spać, żeby nie denerwować siebie i jego, ale już wczoraj nadrobiłam zaległości w spaniu, bo położyłam się przed 17, a obudziłam przed 21.
Mój mąż jeszcze stwierdził, że pracował z kobietami i nie miały aż takich humorów. To mu powiedziałam, że od dziś też zacznę udawać, że jest wszystko ok i przestanę być sobą nawet w domu. Po obcych to też się raczej nie wyżywam.
No i teściowa i jej najmłodszy synuś. Wiem jaki jest, bo miałam (nie)przyjemność spędzić z nim ponad 2 miesiące. Wiem, że jego żona jest zazwyczaj wredna i ma paskudny charakter, ale jak usłyszałam jakie argumenty ma teściowa przeciwko niej, to mi ręce opadły. Synalek się oburzył, bo nie wyprała jego rzeczy roboczych. No ok, skoro ona się zajmuje praniem, to rozumiem, ale nie jak te rzeczy leżały gdzieś w przedpokoju! Ja to bym najzwyczajniej w świecie uznała, że skoro są w przedpokoju, to ma zamiar je jeszcze założyć. Co innego jak są w koszu na pranie albo chociaż się odezwie, że to są rzecz do prania... Kolejny argument to taki, że jej mama przyszła jej pomóc posprzątać, pomyć okna i wyprać firanki. Nie wspomniałam, że dziewczyna jest w 6 miesiącu ciąży.... To powinien być wdzięczny teściowej, że GO wyręczyła, bo takie zajęcia raczej nie są wskazane dla kobiet w ciąży. Czasami się czepia, że tylko coś na szybko ugotuje. Normalnie taki niezadowolony z życia, że szok (u mnie też czasami narzekał na jedzenie i powiedziałam mężowi, że jakby jeszcze raz była taka sytuacja, to ja wracam do Polski i przeczekam ten czas). A siostra mojego to sama bardzo rzadko gotuje, ale tego teściowa nie widzi, że córeczka wcale idealna nie jest.
Wkurza mnie to i póki co gryzę się w język, żeby mężowi nie walnąć jakimś chamskim tekstem na temat jego rodzinki.
Mam nadzieję, że z siebie wyrzuciłam trochę negatywnych emocji...
Za 4 tygodnie będę już w moim kochanym domku!!
Mój mężunio miał wczoraj 30 urodziny. Dojrzał w mgnieniu oka. A to znaczy, że zaczynamy się starać na poważnie. Dotychczas bardziej byłam nastawiona na przygotowanie swojego organizmu do ewentualnej ciąży, bo mój nie mógł się zdecydować. Zdarzały się miesiące, w których mogło się udać, bo się nie zabezpieczaliśmy, ale nic z tego nie wyszło. Mam nadzieję, że los również czekał na decyzję mojego męża i nie każe nam długo czekać Wszystko staje się takie realne. Trochę się boję, bo przez te kilka miesięcy na forum widziałam jak można się przez te całe starania nakręcić. Co innego tłumaczyć sobie, że może tych kilka razy się nie wstrzeliliśmy w dobry termin, a co innego jak się po raz kolejny rozczaruję.
Ale to nie scenariusz dla mnie Podchodzę do tego póki co z dużym optymizmem I ciągle mam nadzieję, że być może już teraz się udało
Dziś nie jest jeszcze jakoś przerażająco gorąco za oknem, ale w mieszkaniu mam istną saunę. Nie wyrabiam - łeb mi pęka, jak tylko położę głowę na poduszce, to zasypiam, nie mogę oddychać, pocę się jak szczur, a do tego jestem jak balon przed @ i tyłka dziś nie mogłam w żadne spodnie wcisnąć, bo mnie wszystkie uwierały. Czuję się fatalnie.
Mam nadzieję, że się trochę ochłodzi i siły do mnie wrócą, bo w takim stanie to ja długo nie pociągnę.
Wczoraj się strasznie nakręciłam na test i już byłam przekonana, że będzie pozytywny, bo żaden mój poprzedni wykres tak nie wyglądał...troszkę mi się przykro zrobiło, ale to nic. Termometr po @ spada na wczasy (a ta już tuż tuż - po zrobieniu testu nagle zaczęłam czuć jakieś ciągnięcia).
Ogólnie dziś nawet troszkę na siłę myślę pozytywnie, jak jakieś czarne myśli mi przyjdą do głowy, to zaraz szukam pozytywnych tematów i rozmyślam o nich
No i tak jakoś sobie dziś pomyślałam, że priorytetem w dążeniu do szczęścia jest nauczenie się cieszyć z tego, co się ma...niby to takie oczywiste, a tak często o tym zapominamy....
Co do wyjazdu, to dalej trzymam język za zębami, a już ze dwa razy bym się wygadała...trzeba wytrzymać jeszcze te niecałe 3 tygodnie. Oj, będzie ciężko...
W nocy śniło mi się, że na wkładce mam dosłownie jedną kropelkę krwi. Rano jak się obudziłam i poszłam do łazienki, to miałam dosłownie 2 (od tego czekania coś mi się musiało przestawić pod dekielkiem). Ale ważne, że w końcu przyszła. Dziś oficjalne pożegnanie z termometrem - muszę go gdzieś zabrać z dala od łóżka, żebym odruchowo nie mierzyła temperatury.
Teraz się trochę uspokoiło, ale jeszcze godzinę temu myślałam, że przejdę na drugi świat. Ból przeokropny. Zjadłam tylko jedną tabletkę paracetamolu i wypiłam 0,5 l miętowej herbaty. Na chwilę obecną planuję pozostać w łóżku (do odwołania).
Do wyjazdu coraz bliżej i jak to zazwyczaj bywa, to z każdym dniem cieszę się coraz mniej. Jadę bez męża i trochę mi przykro, że zostanie tu sam. Ale z drugiej strony, to chodzi do pracy, więc większość dnia mu przeleci. No cóż, tęsknota czasami się przydaje.
Złapał mnie okropny dół. W plebiscycie na najgorszą żonę świata najprawdopodobniej nie miałabym żadnej konkurencji.... Wczoraj zrobiłam awanturę, bo nie mogłam ułożyć włosów...przeprosiłam męża, bo wiedziałam, że to tylko i wyłącznie moja wina, a focha strzeliłam co najmniej takiego, jakbym przyłapała go na flirtowaniu z jakąś panną (chociaż jakby się coś takiego stało, to na fochu mogłoby się nie skończyć...mogłoby dojść do rękoczynów).
Dziś znów nawaliłam. Dzwoniła do mnie mama i nie zdążyłam poodkurzać, a u mnie trzeba odkurzać codziennie. No i pech chciał, że akurat DZIŚ przyszedł gościu oglądać nasze mieszkanie, a my byliśmy u niego (zastanawia się nad wymianą, bo mu żona zmarła i uznał, że wolałby wynająć malutkie mieszkanko). Tak mi było wstyd, bo na podłodze było widać jakieś pojedyncze śmietki....nienawidzę swojego przejmowania się wszystkim. Czasami chciałabym mieć wszystko głęboko w.... A ja jak ta kretynka analizuję wszystko i dobijam się jeszcze bardziej.
Jak to dobrze, że jeszcze tylko 2 tygodnie i trochę nabiorę dystansu. A może faktycznie ten wyjazd będzie też pewnego rodzaju odświeżeniem mojego związku? W każdym razie na chwilę obecną cieszę się, że to już nie tak długo...
Chciałam jej zrobić niespodziankę i odwiedzić ją w szpitalu jak urodzi, bo miała termin na 1 lipca, a mała Elwirka przyszła na świat dziś o 2. No cóż....zaskoczę ją w domu Bardzo się ucieszyłam jak do mnie zadzwoniła i przekazała tą wspaniałą wiadomość!
Wczoraj mama poinformowała mnie, że moja sąsiadka, która brała ślub tydzień po mnie też jest w ciąży i ma termin na lipiec!!! Niby wieś, niby mieszka od niej 2 domy dalej, a taka plotka nie dotarła do mojej mamy przez tyle czasu! Szok!
Trochę mi się smutno wczoraj zrobiło z tego powodu. Ale cóż, dzieci się rodziły i będą rodzić, a mój świat nie może stawać w miejscu za każdym razem i w mojej głowie nie mogą pojawiać się pytania czy mi się kiedykolwiek uda. Mąż stanął na wysokości zadania i najzwyczajniej w świecie mnie przytulił i widziałam, że i jemu to dało trochę do myślenia. A dziś jak mu zadzwoniłam i powiedziałam, że przyjaciółka urodziła to powiedział, że zaraz jak wróci z pracy, to zabieramy się za tworzenie potomka ;] Powiedziałam mu, że dziś wiele nie natworzymy, bo dopiero mi się okres skończył, ale wyjaśnił, że zaczniemy już trenować
Czekam jeszcze aż mi ta przyjaciółka da znać, że mogę zadzwonić i wyciągnę od niej każdy jeden szczegół. Póki co stwierdziła, że to jej pierwsze i ostatnie dziecko ;]
Rozmawiałam przez chwilę z przyjaciółką, która urodziła (poprzedni post) i mówiłam jej już dwa tygodnie temu, żeby na wszelki wypadek się spakowała. To dopiero bezstresowiec! Nie spakowała się! Rano była u lekarza, powiedział jej, że jeszcze na nic się nie zapowiada, wróciła (uznałą, że nie musi się spieszyć z pakowaniem) do domu, zjadła obiad, po obiedzie poszła się z narzeczonym na chwilę położyć i odeszły jej wody.
To zapakowała się szybko do samochodu, pojechała do szpitala i myślała, że ze szpitala może się jeszcze wróci do domu (nie odgadnę jej sposobu myślenia), ale została. Narzeczony był zmuszony do spakowania jej wszystkiego (mój mąż to by chyba zawału dostał jakby miał latać po mieszkaniu i szukać wszystkiego).
A ja od rana jakaś w kiepskim nastroju. Wkurzają mnie ludzie, którzy nic sobie nie kupią, a cały czas pożyczają i później jeszcze mają problem z oddaniem. Wiem, że świat jest zepsuty, a pieniądz zajmuje wysokie miejsce w hierarchii wartości u wielu ludzi. Wiem, że czasy nie są najlepsze, wiem że pieniądze są ważne. Ale za przeproszeniem, to niektórzy by G**** spod siebie zjedli Byleby tylko być lepszym od innych. Nie rozumiem jak komuś się bardzo dobrze powodzi, oboje pracują, stać ich na wszystko, mają dwójkę dzieci, a żona chce wysłać męża za granicę, żeby jeszcze więcej kasy przywiózł. A gdzie tu myślenie o rodzinie? O dzieciach? Wkurza mnie takie zachowanie.
Dziś szybki szoping...mam nadzieję, że znajdę coś ładnego, bo ostatnio mam potworny humor...
Przedwczoraj mąż sam z siebie zaczął rozmowę na temat naszych starań. Powiedział, że się martwi, bo teoretycznie mogło się już wcześnie udać i się nie udało. Powiedział mi też, że odkładając starania na później chciał z siebie wyprzeć myśl, że być może nigdy nam się nie uda. Cieszę się, że mi o tym wszystkim powiedział. Poczułam się o wiele lepiej, bo chwilami miałam wrażenie, że zgadza się bardziej ze względu na mnie...bo bardzo chcę, bo marudzę. Jednak też mu zależy i wcale nie zwisa mu czy się uda wcześniej czy później.
Poza tym powiedział mi też, że wkurza go jego mama pytaniami kiedy i tekstami typu nie ma na co czekać. Powiedział, że przecież dobrze wie, że teoretycznie możemy mieć problemy, a niepotrzebnie porusza temat. Nienawidzę tych jej głupich pytań i tekstów. Nie chciałam go podburzać przeciwko jego mamie i nawet troszkę wbrew sobie powiedziałam mu, że ona też się martwi. Też ją dalej interesuje co u niego, albo może myśli, że nie chcemy mieć dzieci lub odkładamy to na później
W pralce ostatnie pranie, muszę posprzątać do końca mieszkanie, spakować się (!), pomyśleć co zabrać, pewnie przepakować się, bo będzie zbyt wiele rzeczy.
Wczoraj poleciało mi kilka łez jak widziałam smutną twarz męża mówiącego, że to przedostatnia noc przed naszym miesięcznym rozstaniem. Muszę chyba poćwiczyć wmawianie sobie, że wcale się nie rozstajemy na cały miesiąc, tylko na dwa dni. Nie chcę ryczeć na lotnisku (tak, wiem - zaczynam smęcić).
A z takich spraw "pozawyjazdowych" to męczy mnie dziś tak podbrzusze, że szału można dostać. Nie, żeby jakoś strasznie bolało, ale irytujące jest bieganie co chwilę do toalety z myślą, że chce się sikać, a jednak wcale tak nie jest.
Wczoraj byłam na przeglądzie u ginekologa. Ogólnie powiedziała, że wszystko pięknie i mogę się spokojnie starać Męża póki co mam nie faszerować żadnymi lekami, ale zadbać o zdrowy styl życia. Zobaczymy co to będzie
Wczoraj zaliczyłam porządki i brat z bratową zasypali mnie rzeczami dla dziecka. Także mam pół pokoju zawalonego ubrankami i różnymi akcesoriami, które muszę posegregować i spakować, spakować i gdzieś upchać.
Pogoda ogólnie nienajlepsza - jest duszno i co chwilę pada deszcz.
Minął już tydzień od wyjazdu i dziś planuję nic nie robić. Za mężem tęsknię, ale przy tej bieganinie nie było źle. Gorzej z nim, bo siedzi sam i troszkę czuje się samotnie. Ale to już tylko 3 tygodnie Wczoraj nawet upiekł ciasto, więc chyba sobie radzi
Trochę odpoczęłam od nudnej codzienności, trochę się zmęczyłam ciągłymi odwiedzinami, zakupami, wyjściami, spotkaniami itp...
Trochę przywykłam już do życia z dala od wszystkich. Mam tu taki spokój, omijają mnie problemy, niedomówienia, kłótnie...
Ale z drugiej strony, to brakuje mi rodziny, przyjaciół, uśmiechniętej buźki bratanicy... no cóż, trzeba sobie z tym jakoś poradzić.
Ponarzekam sobie tu trochę na rodzinę męża, bo gdzie indziej nie mogę... Zacznę od samego męża i teściowej. Mój mąż pojechał ODPOCZYWAĆ i spędzać ZE MNĄ miło czas, więc ustaliliśmy, że nie będziemy tym razem nic robić w naszym mieszkaniu. Teściowa wykorzystała sytuację i mąż ułożył jej płytki na tarasie, pomógł zrywać podłogę w kuchni, ponakładał silikony w łazience, przykleił lusterko, pomógł robić wylewkę w kuchni, jeździł z nią po sklepach. A my płaciliśmy szwagrowi za zrobienie ganku (który jest wspólny). Teraz mam to gdzieś. Skoro mój mąż i tak pracuje jak ma wolne, to koniec z robieniem czegokolwiek przez kogoś innego. Teraz będzie tyle zrobione, ile sami sobie zrobimy. Mi nie zależy aż tak na czasie. 'Możemy wykańczać to nawet 5 lat. Mieszkać gdzie mamy, więc spokojnie możemy sobie robić.
Kolejną wadą w jego rodzinie jest bratowa, która jest zapatrzoną w siebie egoistką i myśli, że jest pępkiem świata... Ja idiotka starałam się jakoś podtrzymać rozmowę jak się widziałyśmy za pierwszym razem, ale za drugim razem już nie byłam taka głupia i olałam to. Nie odezwała się do mnie ani słowem. Jakby się tak do mnie nie odzywała, to spoko, tylko mogłaby jeszcze powiedzieć, czy ma powód, czy tak po prostu. Pół roku mnie nie było, więc nie jestem w temacie...
Ahhh...oczywiście każda wizyta mojego męża u siebie w domu kończyła się jakimś piwkiem, czasami 2-3. A oczywiście ja jako szofer... Oczywiście, że można, ale bez przesady. Czy tam się nie da normalnie posiedzieć bez alkoholu?
Żeby nie było, że jeżdżę tylko po męża rodzinie, to u mnie też nie są święci... moja mama poprosiła mojego męża, żeby wymienił termę w łazience mojemu bratu (mój młodszy brat ma 22 lata i dwie lewe ręce oraz 2 miliony wymówek). Oczywiście mój brat to się zbytnio tym nie przejął, bo nawet nie zapytał czy pomóc (przytrzymać, podać coś - tyle to chyba potrafi?). Oczywiście pomogłam. Kolejną sprawą było zamontowanie rynny mojej mamie (o dziwo go nie poprosiła, ale sam z własnej woli chciał pomóc) mój starszy brat ma lęk wysokości i pracował, więc pozostał młodszy, żeby pomógł (najmłodszy odpada, bo jest jeszcze zbyt mały). Okazało się, że akurat w ten dzień nie mógł, bo !UWAGA! miał napad duszności. No klękajcie narody...trochę kaszlał i zaraz atak duszności...
Mąż naprawił jeszcze lampkę w ogrodzie i przykleił lusterko w łazience mojemu bratu.
Dzięki naszym rodzinom miałam mnóstwo czasu dla siebie i mogłam sama biegać na zakupy przed wyjazdem...
Jest również cała gama pozytywów - spotkania ze znajomymi, ploteczki, zabawa z bratanicą (mogłabym porwać to dziecko), duszonki, grille, knajpy, woodstock
Co do woodstocku, to chyba jestem za stara na tego typu imprezy...jak dotarłam na miejsce to byłam przerażona, rozłożyłam namiot (mąż z kumplem pił piwo (!) Namiot oczywiście rozbity na górce, więc jak wchodziłam do śpiwora, to razem z nim zjeżdżałam na dół. Namiot niby 4 osobowy...ale licząc bagaże, to zostaje tak akurat dla 2 osób lużno, a 3 już upchanych, kumpel w drodze na woodstock zapytał czy może spać z nami w namiocie. Oczywiście, że tak. W końcu jesteśmy małżeństwem z długim stażem i bzykamy się raz w miesiącu... Tak, mąż i kumpel są przyjaciółmi (?) także kumpel czasami ewidentnie zazdrosny o męża (serio). Bo za ich dawnych czasów, to oni sobie razem chodzili na koncerty, na piwo, na imprezy, a tu się zjawiła taka jedna i wszystko popsuła. Ale ok, przeżyję. Dałam mężowi trochę luzu i sobie pochodzili we dwójkę (tak, siedziałam jak debil sama w namiocie). Jak czekaliśmy na pociąg powrotny, to na peonie poszli się tylko wysikać i po piwo (toi toi i sklepik z piwem bł jakieś 3 minutki na nogach od peronu)....a ja zostałam sama. Dosłownie sama na peronie, bo jakiś pociąg odjechał. No ale samotność nie doskwierała mi zbyt długo, bo jakiś żul się dosiadł - cały peron był wolny, jakieś 5 poza moją, na połowie mojej siedziały nasze bagaże, a pozostałą część zajmowałam ja. Więc pijany pan zapytał czy może się przysiąść, a ja z zaciśniętymi zębami ustąpiłam mu miejsca. mąż z kumplem odnaleźli się po ponad 40 minutach...tzn ja pilnowałam sterty bagaży, więc nie mogłam się ruszyć, mężowi padła bateria w telefonie, a do kumpla nie miałam numeru.
Za to udało mi się spełnić marzenie i być na koncercie ska-p Wynagrodziło mi to większość traumatycznych przeżyć
Do moich historii można dopisać jeszcze zakup samochodu i oczywiście związane z nim problemy wraz z kolosalną sumą za naprawę, al nie chcę się denerwować.
Tak, dobrze mi tu z daleka od tego całego bałaganu...
Oczywiście trochę chaotycznie napisałam, ale ja tak mam. W głowie zacznę o czymś myśleć i nawiązuję do tego w rozmowie i czasami niektórzy nie wiedzą skąd ja taką kontynuację tematu wzięłam (oczywiście nie powiem o czym myślałam krok po kroku)
Dziś o 5 obudziła mnie burza i dość spora ulewa. Ale snem przerywanym dociągnęłam jeszcze do 6:30. Później szybciutki seksik, śniadanko i pukanie do drzwi (ok 7:30). Okazało się, że przyszła babka która sprząta restaurację znajdującą się piętro niżej i poinformowała nas, że jest zalana. Zeszłam z mężem zobaczyć jak sprawa wygląda i faktycznie nie najlepiej. w korytarzu płynął strumyczek, który prowadził do basenu na sali restauracji i w kuchni. Wody tak na oko 15-20 cm. Jak dla mnie to sporo. Męża szef (właściciel restauracji) nie odbierał, w domu drzwi też nie otwierał. Także nic więcej nie wiem jak będzie akcja ratunkowa wyglądała. Chciałam pomóc, ale wszyscy się porozjeżdżali.
Pieniądze szczęścia nie dają - pomimo, że męża szef ma kasy tyle, że ja pewnie do tylu liczyć nie umiem, to w ostatnim czasie jego ojciec trafił do szpitala i jest w bardzo ciężkim stanie (raczej z tego nie wyjdzie), przez weekend organizował imprezę w pobliskim miasteczku i z powodu pogody nie cieszyła się ona zbyt wielkim zainteresowaniem, a dziś na dokładkę ta zalana knajpa. No fakt, biedny w tej sytuacji to by sobie mógł już tylko w łeb strzelić.
A ja to sobie dziś tak pomyślałam, że już mogłabym w końcu w tę ciążę zajść. Chciałabym pominąć etap faszerowania się lekami, diagnozowania, badania, monitoringów i innych. Chciałabym najzwyczajniej w świecie zajść w ciążę, urodzić i cieszyć się swoim maleństwem. Ale co ja bym chciała...pewnie każda na wstępie miała taki plan, a mało której się on powiódł... Czekam dalej z nadzieją, że mój plan już wkrótce będzie się realizował.
Poza tym wykresy stworzone z temperatur powinny wyglądać tak samo jak się nie udało, a zupełnie inaczej jak się udało. I ja co miesiąc zastanawiam się jak głupia, bo za każdym razem ten mój wykres wygląda inaczej. I zaczyna się analiza: porównanie do poprzednich moich wykresów, porównanie do wykresów tych ciążowych i dochodzenie do wniosku, że nic się z tego nie dowiem, bo każdy jest inny... Także szkoda wszelkich analiz, jedyne rozsądne rozwiązanie to cierpliwość.
A tu każdy dzień jest taki sam - z domu do szkoły i ze szkoły do domu. Kompletnie nic się nie dzieje. Nudaaaa....ale czasami to nawet lepiej. Żyję spokojnie z dnia na dzień, bez większych problemów.
Siedząc sobie spokojnie w domu i czekając na męża nagle ktoś nacisnął na klamkę. Drzwi były zamknięte na klucz...ale nikt już nie próbował otworzyć, ani pukać. Podeszłam do drzwi, ale zobaczyłam, że wszedł do biura męża szefa. Także dalej jednym okiem patrzę na komputer, a drugim na TV. Jakieś 5 minut później ten sam gościu zaczął coś grzebać przy moim uchylonym oknie. Podeszłam, podniosłam roletę i miałam nadzieję, że sobie pójdzie jak mnie zobaczy, na co on oparł się o moje okno, domknął je i odwrócił głowę w drugą stronę. Opuściłam roletę i zadzwoniłam po męża. Za pierwszym razem nie odebrał, a mi serce waliło 5 razy szybciej niż powinno. Mąż przyszedł, później poszedł jeszcze po szefa, ale gość się wykręcił, że niby mieszkania szuka.... No i oczywiście Polak... Oczywiście, że nie szukał mieszkania, bo w biurze na trochę zniknął, a jak się okazało, to szef zapomniał zamknąć drzwi... Cała akcja miała miejsce ok godziny 18:30. W biały dzień!!
Teraz nie tylko będą mi się śniły pająki łażące po ścianach, ale też chłopy wchodzące przez okno. Wyląduję w psychiatryku!
Mąż mi czasami na nerwy działa....a dokładniej jego rodzina Powiedział swojej mamie, że może bratu pożyczyć garnitur do ślubu, bo miał go na sobie 3 razy i jakby chciał, to nie ma problemu, bo ma dwa. A jego mama chyba coś poprzekręcała i powiedziała, że chce go dać. No bez jaj. Ja wiem, że mój mąż nie chodzi w garniturze, tylko od wielkiego dzwonu, ale przecież może się mu przydać. Znowu dwa to nie taki wielki nadmiar, więc w sumie głupio oddawać jeden. Ale mój mąż też się odezwać nie potrafi, a do tego stwierdził, że jestem sknerą. No kurde... Czasami to mi ręce opadają.
Wszyscy są tak strasznie pokrzywdzeni, tylko mój mąż ma życie usłane różami i śpimy na pieniądzach... Może faktycznie mamy lepszą sytuację materialną, ale np nie byliśmy jeszcze na wczasach, nie mamy dzieci, żyjemy oszczędnie, mąż sporo pracuje (ostatnio chyba 3 całe tygodnie pod rząd bez dnia wolnego).
Wiem, że się powtarzam, ale sytuacja też się często powtarza...
Jeszcze ma być chrzestnym u innego brata (od tej walniętej bratowej) i umawiali się na chrzciny na święta, a ten ostatnio dzwonił i pyta czy przyjedzie w październiku. Bo to tak sobie przyjechać (urlop, rezerwacja biletów, kasa itp) i 5 razy pytał czy na bank chce być tym chrzestnym (chyba czekał aż mąż mu powie, że jak chce, to może zmienić na innego).
A na koniec jeszcze napiszę jak to ma być z potencjalnymi chrzestnymi dla naszego potencjalnego dziecka. Ja powiedziałam, że jak będziemy mieli dziecko, to chrzestnym będzie mój brat (nie mam siostry) i chrzestną niech sobie mąż wybierze (np jego siostrę), a on mi na to z tekstem, że on zabierze swojego brata (tego od tej walniętej), bo on jeszcze nie jest chrzestnym u żadnego dziecka. Śmiech na sali. Jeszcze w ciąży nie jestem, a on mnie już chrzestnymi denerwuje....
Ja wiem, że rodzina jest ważna i każde z nas będzie obstawało za swoją, ale bez przesady. Teraz to my jesteśmy maleńką rodziną i musimy dbać o nasze szczęście.
Ot tak musiałam wylać swoje żale....
Dziś humor bardzo dobry. Moje poczucie własnej wartości wzrosło po otrzymaniu wyników z testu. Także idę krok dalej Tylko co ja ze sobą zrobię jak skończę ten kurs?! Na chwilę obecną nie będę sobie psuła humoru ;]
A do wyjazdu do Polski równo 6 tygodni.... mąż mówi, że się mu nie spieszy. No jak to nie spieszy?! Ja to chcę już teraz! Ale jeszcze muszę się uzbroić w cierpliwość.
Tęskno mi za tym tłumem w domu, za uśmiechniętą buźką bratanicy, za spotkaniami ze znajomymi, za piffkiem w knajpie. Trzeba będzie nadrobić zaległości. Chociaż później nie będzie tak źle, bo po miesiącu musimy znowu zjechać na wesele szwagra. Dwie komunie musimy sobie niestety odpuścić.
Tak z planów na pobyt w Polsce, to muszę porobić jakieś badania i wymyślić coś na sylwestra. Była już domówka, bal sylwestrowy, sylwester na krakowskim rynku i nie wiem co teraz. Wiem, że nie chcę zostać w domu.