Pierwszy raz odkąd zaczęłam szkołę odpuściłam sobie zajęcia. Nie tak do końca siedziałam nic nie robiąc, ale świadomość tego, że mogę sobie poleżakować ciukę dłużej i pochodzić w piżamce zamiast zrywać się z łóżka, doprowadzać się do stanu używalności i siedzieć słuchając tego wciąż całkiem obcego dla mnie języka.
Do wyjazdu coraz bliżej, część prezentów czeka już w walizce, ale część wciąż siedzi gdzieś na sklepowych półkach w oczekiwaniu na to, że trafi w dobre ręce za moim pośrednictwem. Co zrobić, żeby nie kupić kolejnego zbieracza kurzu, żeby ucieszyć obdarowanego? Takie czasy, że w większości przypadków musiałabym wydać fortunę, żeby kogoś ucieszyć. A co jak się nie ma fortuny, a tyle małych uśmiechniętych buziek czeka na to, co dostanie od cioci i wujka? No nic, trzeba kombinować.
W sprawie starań dalej tkwię w zawieszeniu i czekam na grudzień, wizytę u gina i jego koncepcje na moją przyszłość. Podświadomie mam złe przeczucia, chociaż nadzieja nie zgasła. Nie było jeszcze takiego cyklu, w którym nie czekałam na to, że @ nie przyjdzie, a w zamian zobaczę 2 piękne, grubiutkie kreski na teście. Kolejne wiadomości o porodach i zajściach w ciążę pojawiają się na wątku, w którym zakotwiczyłam. Z jednej strony dodają nadziei, że w końcu mi się uda, a z drugiej jest to trochę frustrujące, bo pojawia się myśl "dlaczego mi jeszcze się nie udało?". A może to tak właśnie ma być. Może miałam się poduczyć języka, żeby poczuć się pewniej tu, gdzie jestem? Z perspektywy czasu mam wrażenie, że nic nie dzieje się bez powodu. Tak dla przykładu: moja ciąża pozamaciczna przestawiła moje życie na zupełnie inne tory. Przyspieszyła decyzję o ślubie, mąż chcąc coś dorobić skontaktował się z kumplem, żeby wyjechać za granicę, a przez to jestem teraz tu gdzie jestem. Kto wie jakby to wszystko wyglądało, gdyby się tak nie stało...
Tak, tak....brakuje mi rozmów o głupotach lub wręcz przeciwnie - o sprawach bardziej ważnych. Brakuje mi kogoś, kto mówi po polsku i mam zaufanie do niego (a raczej niej). Dobrze, że już niedługo będę miała okazję się spotkać z kumpelami i pogadać. Chyba sobie zrobię listę tematów.
A póki co trochę Wam tu popiszę:
Otóż w mojej grupie znacznie przeważa płeć piękna, tych drugich jest zaledwie 4 (jeden z Maroko, drugi z Litwy, a dwóch z Syrii <tych dwóch jest stanu wolnego>). Miesiąc temu pisałam test sprawdzający, czy ogarnęłam dany poziom języka (OGARNĘŁAM!). Jeden z panów z Syrii (chyba 24-latek, dość przystojny, kulturalny i sympatyczny) wypytywał się co tam jest na tym teście, jak się do niego przygotować itp itd. Kilka dni później mieliśmy prowadzić dyskusję na dany temat (w ramach zajęć) i jakoś po tym normalnie jeszcze rozmawialiśmy chwilę i nawet zdał mi relację jak to było jak mnie pierwszy raz zobaczył (trochę to takie nietypowe dla mnie było, ale luz), przed przerwą narysował kubek z napisem "caffe" i mi podesłał, na co odpowiedziałam, że kawy nie piję (prosto, zwięźle i na temat). Kilka dni później też jakoś tak rozmawialiśmy, po czym powiedział, że gdzieś w okolicy naszej szkoły jest basen. Stwierdziłam tylko, że lubię pływać i chyba się zainteresuję gdzie to jest. Po czym powiedział, że on trochę kiepsko pływa i przydałby mu się nauczyciel (no jasne! jak tak uważa, to niech się zorientuje na basenie czy są jakieś zajęcia), po czym dodał, że może byśmy się kiedyś przeszli (ja w bikini, on w kąpielówkach?! Dobrze, że mój mąż tego nie słyszał!), chyba zauważył moje zmieszanie/zamurowanie i dodał, że całą grupą. W międzyczasie chciał jeszcze zapłacić za moją wodę (bo był przede mną w kolejce w szkolnej kawiarence) i przez jakiś tydzień nie było kontaktu. Do dziś. Dziś znów mnie zaczepił, to z grzeczności zapytałam jak tam jego test, bo wczoraj i dziś pisał. Powiedział mi też, że przedwczoraj znalazł mnie na facebooku, widział też mojego męża, pytał czy jestem szczęśliwa z mężem... i czy mi nie przeszkadza, że on ze mną rozmawia... po tym jak mu powiedziałam, że mam 3 braci to stwierdził, że szkoda, że nie mam siostry...
Dodam jeszcze, że faktycznie jak przyszedł, to czułam jakby się przyglądał, ale kumpela stwierdziła, że to jej się przygląda (siedziała obok mnie), więc pomyślałam, że spoko, skoro to na nią tak patrzy to luzik (chociaż ona też ma męża).
Przepraszam, że piszę jak jakaś potłuczona nastolatka, ale jakoś nie przywykłam do takich sytuacji. Odkąd jestem z mężem, to nawet nasi wspólni kumple sobie żartują, że boją się ze mną rozmawiać, żeby mój mąż nie był zazdrosny...
Dziś na forum znalazłam wątek o tym czym kto się zajmuje. Po przeczytaniu tych najróżniejszych zawodów, skończonych studiów i kursów to aż mnie wzięło na analizę własnego życia, a to już nie był najlepszy pomysł. Mam wrażenie, że w mojej edukacji wybory były wyłącznie przypadkami, a nie jakąś dobrze przeanalizowaną decyzją. Z drugiej strony nie jestem osobą, która jest pewna siebie, twardo stąpa po ziemi, do celu dąży po trupach. Wręcz przeciwnie: pewności siebie brak, szybko się poddaję, chociaż nie mogę powiedzieć, żebym nie była ambitna (chociaż to z kolei też ma jakieś swoje ramy, bo jestem ambitna, ale z myślą o tym, że we własnych możliwościach - raczej nic ponadto). Jestem obecnie kurą domową i nawet w tym nie jestem perfekcyjna. Samoocena leży i kwiczy. Nie narzekam, że jest mi z tym bardzo źle, bo widocznie nie jestem stworzona do bycia panią prezes w ogromnej korporacji, lekarzem czy jakimś naukowcem, ale podziwiam osoby, które mają obrany cel w życiu i robią wszystko, żeby do niego dążyć. Ja jestem tylko szarą myszką ze wsi.
Tak idąc jeszcze całkiem przyszłościowo, to chciałabym żeby moje dziecko było pewne siebie, ale też pomyślałam, że żeby takie było, to musi mieć odpowiednie wzorce... No cóż. Krótką analizę zaliczyłam, trzeba teraz pomyśleć co z tym zrobić.
Pisała do mnie dziewczyna brata, która mieszka z nim, moją mamą, starszym bratem i jego rodziną i najmłodszym bratem. Pisze, że moja mama kompletnie sobie nie radzi. Nie radzi sobie z utrzymaniem porządku. Ja wiem, że to nigdy nie było jej mocną stroną, ale jest tylko ona i mój najmłodszy brat na tym piętrze, więc to wcale nie jest aż taki abstrakcyjny wysiłek. No ale nie udaje się... Dzwoni do mnie chwaląc się, że wywaliła 10 sztuk starych ubrań, w których już nie chodzi, a nie pochwaliła się, że już szafę uzupełniła kolejnymi. Siedzi i szuka na OLX kolejnych gratów, które mogłaby przywlec do domu. Środków czystości ma tyle, że wystarczyłoby do sprzątania do końca życia, ale co z tego, skoro nie często po nie sięga, a wciąż dokupuje nowe? Wszystko może się przydać... Każdy talerz z innej parafii, bo to pozostałości z jakichś starych kompletów, chociaż ma normalny cały nowy... Dziewczyna brata mówiła, że jeszcze w życiu nie widziała, żeby ktoś tyle mleka kupował. Ale jak tu nie kupować, skoro ciężko jest schować otwarty karton do lodówki - łatwiej postawić na ladzie, a w razie potrzeby otworzyć kolejny. Wciąż narzeka, że nie ma kasy, ale kompletnie nie potrafi oszczędzać. Ręce opadają
No i tak później wygląda świąteczna atmosfera. My się wkurzamy, że nic nie zrobione. W zeszłym roku połowę dań zrobiłam sama, a ona miała niby posprzątać. W tym roku na wigilii będą wszyscy, więc mam nadzieję, że będzie jakiś podział jeżeli chodzi o gotowanie potraw, a moja mama w końcu coś ogarnie. Chociaż ja i tak planuję po przyjeździe przeglądnąć kolejno lekarstwa, kosmetyki, przyprawy i inne produkty spożywcze i wszystko co po terminie wywalić. A niech się obraża!
Dla równowagi u męża w rodzinie atmosfera też napięta. Przez święta mają być chrzciny u szwagra. No i jego cudowna żonka już pokazuje swój charakterek. Teściowa miała jej upiec ciasto na te chrzciny. No i teściowa powiedziała jej, że nie będzie piekła w wigilię, tylko upiecze w Boże Narodzenie, bo to ciasto będzie już takie mniej świeże jakby w wigilię upiekła. Jak ta piękna wróciła do domu, to mówi szwagrowi, że widzi że jego mama to niezbyt chętnie chce to ciasto upiec. No co jak co, ale tego to bym teściowej w życiu nie zarzuciła, chociaż często mam inne zdanie niż ona. A szczytem szczytów było jak następnego dnia zadzwoniła i zapytała ile osób będzie na tych chrzcinach, bo ona chce zakupy porobić, po czym dodała "a co do tego ciasta, to nie musi mama robić, babcia powiedziała, że mi upiecze". Teściowa powiedziała, że aż się popłakała jak się rozłączyła. Matko, jak ja tej panny nie trawię. Sama najchętniej nie poszłabym na te chrzciny
No to tak w ramach zbliżających się świąt...
Poza tym nie czuję się najlepiej. Jakieś przeziębienie się do mnie przyczepiło i trochę mnie męczy. Jak do jutra nie odpuści, to ja sobie odpuszczę dzień w szkole. Może jakoś się złagodzi przed wyjazdem, a jak nie, to kolejna garść tabletek i przeżyjemy.
Ogólnie od kilku dni już jestem myślami w Polsce i na niczym się nie mogę skoncentrować...oj, potrzebna mi taka psychiczna odskocznia od codzienności, żebym po powrocie znów mogła doceniać spokój i czas spędzany z mężem, które mam tutaj.
Cuda na kiju ostatnio. Zrobiłam sobie troszkę przerwy
Byłam w Polsce na walentynki (szwagier taki romantyk, że sobie wymyślił wesele w ten dzień). Kilka dni w biegu...
Zrobiliśmy z mężem badania nasienia i w sumie wszystko ok poza ruchliwością. Także pani poleciła brać kwas foliowy i witaminę B. Zrobiliśmy zapas na kilka miesięcy.
Przed weselem musiałam śmigać po sklepach w poszukiwaniu sukienki, bo jak przyjechałam i przymierzyłam, to okazało się, że się skurczyła! Sama z siebie leżąc w szafie! Kto by pomyślał...
Znalazłam! Na wszelki wypadek kupiłam dwie inne (jakby i ta chciała mi zrobić taki numer przez noc) oczywiście do tego dopasować buty i jakoś w ostateczności ogarnęłam temat
Wesele jak wesele. Szczególnych atrakcji nie było, także nie będę się rozwodziła na ten temat. No może tyle, że niezbyt przeze mnie lubiana bratowa męża pochwaliła moje cycki Pytała jak to robię, że są takie ładne. SZOK! Chyba pierwszy komplement jaki słyszałam z jej ust. Dopytywała się jeszcze o nasze starania itp.
Ok 3:30 nadszedł czas, żeby się zbierać (oczywiście jako jedni z ostatnich, bo mój mąż to musi do końca imprezy siedzieć). Dzwonię do mamy, bo powiedziała, że po nas przyjedzie jak coś. No to dzwonię i mówię, żeby podjechała, bo już się zbieramy. Powiedziała, że się ubierze i zaraz będzie. Po 15 minutach odbieram telefon i słucham "dzwoń na straż, bo sąsiadce dom się pali" na co ja ze stoickim spokojem i pełna empatii odpowiedziałam pytaniem "to znaczy, że w takim razie po nas nie przyjedziesz?". No cóż, mogę zwalić na porę, zmęczenie itp, ale w ostateczności zadzwoniłam i złożyłam zgłoszenie wręcz profesjonalnie. Domek sąsiadki jest domkiem letniskowym i w sumie nikogo w nim nie było. I najprawdopodobniej było to podpalenie...
To tak z ostatnich dni.
A na koniec zostawiłam najciekawsze - na wszelki wypadek przed weselem walnęłam sobie teścik ciążowy, coby nie było wyrzutów, że się uwaliłam jak świnia będąc w ciąży. Pierwszy test od dłuższego czasu. no i standardowo rzucam okiem, że 1 kreska. Wrzuciłam do pudełka po kilkudziesięciu sekundach i uznałam, że przecież niczego innego się nie spodziewałam. Ale ciekawość wygrała. Zaglądnęłam po 2-3 minutach do pudełka i zobaczyłam słabiutki, blady ślad. Serce stanęło. W związku z tym, że jechaliśmy jeszcze w sobotę po koszulę dla męża, to zahaczyliśmy o aptekę. W domu już nie z porannego moczu zrobiłam kolejny test i też okazał się być pozytywnym! W poniedziałek zrobiłam betę i mama mi odebrała wyniki, bo dopiero dziś po 12 były i wynik 388. Także teraz nic tylko się modlić, żeby było wszystko ok!
cieszę się, że dostrzegasz wiele plusów. To co się w życiu dzieje ma jakiś sens. A czemu Tobie się nie udaje? Zajrzyj do paru pamiętników na belly, wiele z nich zawiera treści " udało się kiedy odpuściłam", "mnie wieść o ciąży bardzo zaskoczyła". Ale wiedz, że wiem, jak trudno jest wyluzować, byłam nieraz w stanie głębokiego załamania kiedy ta małpa przyłaziła. Wiem, że i na Ciebie przyjdzie pora, kiedy zobaczę w Twoim pamiętniku "ciąża rozpoczęta" będę płakać jak dziecko, bo bardzo Cię lubię i będę Cię wspierać na tyle na ile będziesz chciała. Przesyłam pozytywne wibracje i robię magiczny gest - klikam z Twojej głowie przycisk RESET i zacznij zupełnie nowe życie :* tego Wam kochana życzę z całego serca :*
i ja czekam na twoją ciążę. bardzo :)
ladnie to wszystko ujelas,czekam na twoje II krechy,juz niebawem :) moze magia swiat zadziala :) ja tez licze dni do wyjazdu :) bedzie dobrze, zobaczysz :)
ladnie to wszystko ujelas,czekam na twoje II krechy,juz niebawem :) moze magia swiat zadziala :) ja tez licze dni do wyjazdu :) bedzie dobrze, zobaczysz :)
Dziękuję Wam bardzo :) Liczę na tę magię świąt ;) Mikołaj, Dziadek Mróz, a co mi tam - nawet Gwiazdka. Niech któryś z nich w końcu się przyczyni do mojego zapłodnienia :D
Fajnie napisany pamiętnik Żabko :)