Tak, wiem co powiecie... Lepiej się nie nastawiać, by w razie co mieć mniejsze rozczarowanie. Tak właśnie żyłam przez dwa lata. Ani razu nie miałam dobrych przeczuć. Teraz je mam i nawet strach przed rozczarowaniem nie jest w stanie mnie zachwiać. Nie wiem czy to dobrze czy nie.
A tak btw. Moja temperatura robi sobie chyba ze mnie żarty i jestem coraz bardziej za tym, żeby nie mierzyć. No same sobie spójrzcie...
A tak poza staraniami to śnieżek prószy. Szkoda, że spóźnił się na święta, ale i tak jest przyjemnie. Czy tylko ja uwielbiam zimę z prawdziwego zdarzenia?
Mam ochotę odpocząć sobie od starań, od mierzenia temperatury, suplementów diety. Mam wrażenie, że wysokość mojej temp określa humor na dany dzień... Jak nisko to bez kija nie podchodź, a jak wysoko to idziemy konie kraść.
Załapałam doła. Wiedziałam, że tak będzie jak okaże się, że nic z tego i choć @ jeszcze nie ma to nadzieje umarły. Igrałam z ogniem, wiem to. Całą sobą wierzyłam, że to TEN cykl i w końcu doczekam się upragnionych dwóch kresek na teście. Wierzyłam tak, że wyparłam całkowicie możliwość porażki. A tu BACH!!!! Porażka czaiła się w czeluściach mojej świadomości i czekała na stosowny moment, by zaatakować. Czekam tylko na ostateczny cios. Czuję ból brzucha więc w kilka godzin powinna się @ uwinąć z wizytą.
Straciłam motywacje do starań. 26 cykl starań zacznie się za kilka godzin...
Za 3 dni powinna zjawić się @ i jako, że nie specjalnie się w tym cyklu przykładaliśmy, a ja odstawiłam wszystko co brałam nie liczę na nic. Podczas tego miesiąca odpoczęłam psychicznie. Wizyty na siłowni zwiększyłam do 3 tygodniowo. Bieżnie okupuję jak szalona... Ponoć nie wskazany jest nadmierny wysiłek fizyczny przy staraniach bo prolaktyna szybuje do góry, ale wisi mi to i od poniedziałku zwiększam wizyty na siłowni do 5 tygodniowo.
Przez ostatnie 2 lata uważałam na siebie, nie forsowałam się i gówno z tego wychodziło. Teraz mam zamiar wypocić się tak, że nic ze mnie nie zostanie na koniec dnia po siłowni. Skoro mam być bezdzietna to chociaż z zajebistą figurą!!!!
Doktorek przepisał CLO i od 3-go dnia cyklu będę to świństwo łykać... Jak mój P przeczytał jakie są efekty uboczne zabronił mi to brać...
A ja do niego:
- widzisz, Ty miałeś jedno badanie i to zakończone happy endem, a ja to się namęczyć muszę...
Wyśmiał mnie jak zawsze i machnął ręką, dając do zrozumienia "a rób babo co chcesz".
Sama mam obawy przed tym bo to paskudny lek jest, a skoro owulacje niby jakąś tam mam to czy jest sens łykania czegoś co wybije Cię z rytmu na 5 dni?
No ale łykniemy a w 12 dc mam monitoring...
Tym razem nie mam zamiaru się na nic nastawiać. Będzie to będzie, nie to nie. Przynajmniej przebiegnę w końcu ten półmaraton...
Od wczoraj pobolewa mnie brzuch. Zupełnie tak jakbym miała @. Senność dokucza mi tak, że wczoraj złapałam się na tym, że prowadziłam auto z zamkniętymi oczami. Jakaś totalna wariatka ze mnie. Dziś wcale nie jest lepiej. Wypiłam kawę, ale nie pomogło, a wręcz chyba pogorszyło bo siedząc w pracy walczę z opadającymi powiekami.
Oczywiście nie minął tydzień po owu a ja już doszukuję się symptomów. W razie porażki najpewniej odbije mi się to potężną czkawką...
Ale znowu jest we mnie tyle nadziei. Znowu sobie wyobrażam, marzę i planuję.
Bo najlepsze jest to, że jak się udało to mam sporą szansę na bliźniaki. Pękły dwa pęcherzyki i mam można powiedzieć podwójną szansę na sukces. Ponoć lepiej już być nie mogło.
Mój lekarz na pytanie co by było gdyby jednak nic nie wyszło powiedział, że jak w ciągu 3-4 cykli nie zajdę to skieruje mnie do prof. Kurzawy z kliniki ze Szczecina na inseminację.
Czy któraś ma może jakieś doświadczenia z tą kliniką i z tym prof?
To czekanie jest dobijające...
Od kilku dni boli mnie brzuch jak na @. Dwa dni lekko plamiłam. Dziś już chyba nie ale w ciągu dnia się okaże. Oczywiście już sobie wmówiłam, że to są objawy ciąży i na bank jestem. Na szczęście słyszę jeszcze ten cichutki głos rozsądku, który pozwala na opanowanie się i zrobienie sobie przestrzeni na porażkę.
Póki co przygotowania do dwóch ostatnich egzaminów: matma i zoologia. Matme mam teraz w piątek a zoologie 11-03...
Pierdzielone macierze...
Bóli brzucha i zawrotów głowy ciąg dalszy. Czuję się jakbym chodziła po czymś miękkim. Nie wiem co to oznacza, a brzuch boli jak na @ już od dobrego tygodnia. Piersi mam jak z kamienia, jak chodzę to mam wrażenie, że pod swoim ciężarem się urwą...
Czekam cierpliwie do wtorku i testuje.
Przed chwilą tak bardzo zakuło mnie w brzuchu że omal nie krzyknęłam... Miałam klienta i musiałam się jednak jakoś trzymać. Nie wiem co to było ale mam nadzieję że już się nie powtórzy.. Akysz złe bóle!
Jadę dziś na uczelnie na egzamin z matmy, ale jakoś tak bez zbytniego entuzjazmu... Pewnie znowu obleję...
Najgorszym objawem jest wstręt do kawy... Mam swój poranny rytuał z kawą, a teraz nie mogę jej przełknąć...
Wczoraj zaczął się częstomocz, biegam do kibelka co godzinę... Masakra jakaś.
To postanowione jutro testuje, a jak pojawią się dwie krechy lecę na betę.