Zdjęcie testu wstawię jak będę w domku.
Jutro wracam do pracy... Dziś zaczęłam ponownie biegać. To mnie od zawsze uspokajało i odprężało. Czarne myśli zostały wywiane i od razu przejaśniło mi się nad głową. Brakowało mi tego najbardziej. Więc jak tylko zobaczyłam, że krwawienie ustało wciągnęłam buty i ruszyłam na trasę. Najlepszy antydepresant ever!
Co do poronienia...
Dwa tygodnie temu w niedziele zaczęłam krwawić, natychmiast sięgnęłam po telefon i dzowniłam do mojego lekarza. Kazał mi się położyć, a męża wysłać do apteki po duphaston. W poniedziałek miałam natychmiast do niego przyjechać chyba że wcześniej krwawienie się nasili. Tak więc tak jak kazał pan doktor leżałam do poniedziałku. Byłam już w 9 tygodniu ciąży... tak przynajmniej myślałam.
Na wizycie okazało się, że dziecko od 3 tygodni jest martwe. Przestało się rozwijać i pozostało na etapie 6 tygodnia. Prawdopodobnie jakaś wada genetyczna. Natychmiast wybuchnęłam płaczem i nie otrząsnęłam się aż do środy.
Najgorsze było w tym wszystkim to, że byłam z tym sama. Mąż wiecznie albo w pracy, albo na spotkaniach służbowych. Nie inaczej było w poniedziałek, więc jechałam sama... Nie pamiętam jak wróciłam do domu. Całą drogę wyłam. Przez tydzień nie odzywałam się do niego, oczywiście domyślił się i próbował mnie pocieszyć, ale wściekła wykrzyczałam mu, że skoro wybrał pracę to niech do niej jedzie, bo ja sobie poradzę sama... no i właściwie tydzień nie wiedział nic poza tym, że dziecko jest martwe.
Pozostała kwestia czy czekam aż poronię sama czy kładę się do szpitala na zabieg. Zdecydowaliśmy jednak z lekarzem, że poczekamy tydzień jak nie pójdzie to mam się zgłosić. Jednak najlepszym wyjściem byłoby abym poroniła sama. I tak tak też się stało. Teraz czekam na kolejną miesiączkę i od następnego cyklu rozpoczynamy stymulacje. Doktor mówi, że nie mam na co czekać, im szybciej tym lepiej.
W pracy powiedziałam, że jak zajdę w następną ciążę to od razu idę na L4 i mają się na to przygotować. Przyjęli to dobrze. Po 7 latach pracy w tej firmie chyba mi się jednak coś należy. Muszę mieć pewność, że zrobiłam wszystko by utrzymać ciążę, a stres i intensywność moich obowiązków mogły dopomóc nieszczęściu... Ten miesiąc poświęcę dla siebie. Biegi, siłownia fryzjer i kosmetyczka...
P.S. Wydałam połowę kasy którą odłożyłam na wyprawkę... Kupiłam sobie aparat fotograficzny Nikon D7100... Spojrzałam na konto i pomyślałam, ze nie chcę trzymać tej kasy, bo już mi się nie należy... (wiem, mega głupie), a że zawsze marzył mi się lepszy aparat to poleciałam do media i kupiłam aparat za 4000... Mąż tylko spojrzał na fakturę, potem na mnie i westchnął. Na całe szczęście dla niego nic nie powiedział... niech tylko by spróbował!
W tym fatalnym nastroju wiosenno/jesiennym tkwię już od jakiegoś czasu. Błądzę gdzieś między domem, a pracą po drodze walcząc z z przeziębieniem, które dopadło mnie po ostatnich wybiegach.
Powiem, że trochę straciłam chęci na starania się o kolejną ciążę. Chyba trochę przestało mi zależeć.
Wczoraj naszły mnie ponure myśli, że po jaką cholerę sprowadzać na świat dziecko, skoro i tak umrzemy... Wiem beznadziejna jestem, ale taka myśl zakołatała mi w głowie. Wyjaśnienie, że potrzebne jest to przetrwania gatunku absolutnie mnie nie rusza.
Wizytę mam 16-05. Pobolewa mnie podbrzusze. Boję się, że nie dokładnie się oczyściłam i może się coś dziać. Czekam jednak cierpliwie na wizytę, bo lekarz mówi, że to normalne. Może nawet na dniach będzie owulacja. Nie wiem, nie obserwuje się w tym miesiącu, czekam cierpliwie na @ aby móc mniej więcej określić termin owulacji.
Z przyziemnych spraw to byłam u fryzjera. Włosy skróciłam o połowę i zafarbowałam na delikatny rudy. Wszyscy w szoku bo nigdy się nie farbowałam, a moje lśniące kasztanowe długie włosy wprawiały co niektóre w kompleksy (tak nie skromnie napiszę).
Za każdym razem kiedy coś się dzieje nie tak, idę ściąć włosy. Była to mała strata bo moje klajtry tak szybko rosną, ze po pół roku nie widać różnicy. Tym razem jednak mówię do fryzjerki: Tnij i farbuj... No i tak zrobiła.
Mąż się śmieje, że teraz to już w ogóle upodobniłam się do mojej idolki Małej Mi...
Brzuch napierdziela tak jak na okres, a okresu ni widu ni słychu. Czytałam, że po poronieniu czeka się nawet około 6 tyg. na kolejną @... czyli przypadnie akurat w dniu wizyty u gin...
Tak jak wspominałam przygotowuję się do zawodów. Okupuję bieżnię i teren jak nakręcona. Wczoraj dorobiłam się takich odcisków na stopach, że ledwo chodzę. Ale trening interwałowy to jest to!
Jak się biega to po kilku kilometrach wysiłku doświadcza się takiego szczęścia, że hoho. Trwa to krótko, ale chyba się uzależniłam...
W zasadzie w temacie starań nic nowego. Po wizycie będę wiedziała więcej więc nie ma co bez sensu się rozpisywać.
Póki co wyciskam z siebie siódme poty na siłowni. Wiem, że nie powinnam przeginać bo prolaktyna itd. ale mam to obecnie gdzieś. Do wizyty będę się katowała w myśl zasady:
lepiej się zużyć niż zardzewieć
Wszystko ładnie się wyczyściło i wróciło do normy. Lekarz nie widzi przeciwwskazań do kolejnej próby. Od lipcowego cyklu ruszamy ponownie z clostibegrytem. W tym miesiącu owulacji niestety nie będzie. Cudownie...
Lekarz miły jak zawsze, pocieszał, mówił że poronienia to nic dziwnego, zdarza się to częściej niż mi się wydaje i że nie mam się łamać tylko próbować dalej. Zrąbał mnie za myśli o adopcji, mówiąc, że to za wcześnie i najwcześniej pozwoli mi pomyśleć o adopcji po tym jak urodzę drugie dziecko... Hahaha dobry dowcip. Dał receptę na lek i kazał włączyć pozytywne myślenie. Łatwo mu mówić.
W kolejce do apteki zrobiło mi się przykro. Ja, która nigdy w ustach nie trzymała papierosa, nigdy na oczy nie widziała narkotyków, raz w tygodniu pijąca kieliszek czerwonego wina do niedzielnej kolacji i z miesiączkami tak regularnymi, że można przewidzieć co do godziny nie jestem w stanie wyprodukować jednego zdatnego do zapłodnienia jajeczka... Szlag mnie trafił. Trzeba było się puszczać w liceum to może już bym miała dziecko. Jestem beznadziejna...
Odkąd wiemy, że nie musimy się starać bo i tak nic bez leków nie wyjdzie to są na dużo wyższym poziomie... Nie wiem co się stało, ale sprawia nam to o wiele większą przyjemność. A przez te nasze mechaniczne staranie czasami tylko to odbębnialiśmy i już. Czyli jednak od czasu do czasu trzeba sobie dać na wstrzymanie ze staraniami i po prostu cieszyć się sobą.
Wiadomość wyedytowana przez autora 30 maja 2016, 20:24
Leki zniosłam tym razem lepiej. Ostatniego dnia tylko przespałam 16 godzin. Położyłam się na drzemkę o 16 w sobotę i obudziłam się w niedziele... Tyle ze skutków ubocznych.
Aktualnie bolą mnie oba jajniki. Chyba szykuje się podwójna owulka, tak jak ostatnio. Mam nadzieję. Ostatnim razem dzięki temu się udało.
Przez ten czas kiedy mieliśmy sobie odpuścić starania nabrałam dużo dystansu. Nie jestem już tak zafiksowana w tym temacie. Oczywiście nadal moje myśli biegają wokół tego tematu, ale nie reaguje histerią.
Ze spraw poza staraniowych to teściowa mnie wkurza. Uważa, że powinniśmy się do nich przeprowadzić, a ja powinnam zrezygnować z pracy i siedzieć w domu.
Kiedy jej powiedziałam, że gospodynią domową nie zamierzam być i nie widzę niczego złego w posiadaniu niani i wysłaniu dziecka do żłobka/przedszkola to się obraziła. Teraz gada na mnie po rodzinie jaka to ja zła jestem... Moja szwagierka doniosła mi o tym. Tracę do niej cierpliwość.
Kiedyś mi powiedziała, że jak będą już ogórki to mam jej pomóc z wekowaniem. A ja pół żartem pół serio do niej: " Jasne! Rzucę robotę i przyjadę mamie ogóry wekować." A ona na to poważnie: "No tak!"...
Kobieta ma 60 lat. Nie ma żadnych obowiązków. Mąż jej posprząta, mąż jej ugotuje, oprócz tego mąż jeszcze chodzi do pracy i jakoś musi to ogarnąć. Ona tylko siedzi i narzeka na zdrowie... ale to nic, że jedyną osobą, która wymaga wizyty lekarza jest teść który ma słabe serce i coraz większe z tym problemy. Ważne jest to, że ją kręgosłup boli...
Moja 84 letnia babcia nadal jeździ sama do miasta rowerem, sama myje okna, sama gotuje, sprząta i ma jeszcze siły na jakieś zabawy z klubu emerytów i rencistów jeździć, a ona ma problem z ugotowaniem obiadu... Nosz by ją....
W prawym jajniku pęcherzyk, który lada moment pęknie, a w lewym nawet dwa. Więc przy odrobinie szczęścia ( w nieszczęściu) będą trojaczki.
Panie Boże wystarczy mi jedno!
Z drugiej strony wiadomo... w głowie pęcznieje myśl, że jak nie teraz to kiedy? Przecież chce się mieć dziecko.
No i takie głupie myśli chodzą po głowie.
Teściowa nie pomaga rzucając tekstami: "jak dziecko to nie kariera..."
Powiedzcie, że nie jestem największą egoistką na świecie...
Wiadomość wyedytowana przez autora 11 lipca 2016, 13:24
Dobrze wiedzieć, że nie tylko ja mam takie myśli w głowie.
Póki co nie było spadku temperatury więc obawiam się, że z zagnieżdżenia nici, choć temperatura trzyma się bardzo ładnie. Nie wiem co mam właściwie myśleć. Co ma być to będzie, chyba tylko tyle mi pozostaje. Jak nie zajdę to chociaż będę mogła zalać smutki alkoholem na wieczorze panieńskim u mojej koleżanki z pracy. 30-07 Zamierzamy ją porwać i ruszyć do klubów. Mamy wynajętego busa, którego przystroimy i podjedziemy pod jej dom. Jej przyszły mąż ma ją wkręcić, że zabiera ją na kolację, lub na jakąś imprezę, co by dziewczyna była gotowa.
Zapowiada się dobra zabawa i jeżeli w ciążę nie zajdę, to będą mnie zwlekać z parkietu.
Kurde, a już miałam nadzieje...
Temperatura wysoko, a mimo to brak jakichkolwiek objawów ciąży. Jakoś poprzednim razem od razu wiedziałam. Praktycznie 4dp i już miałam pewność, że zaszłam. Kawy nie mogłam przełknąć, piersi były ciężkie jak głazy. Brzuch napierdzielał tak, że zgięta w pół chodziłam. A teraz nic. Niech już przyjdzie ta @ co się złudzeń pozbędę... Czekamy do piątku, wtedy jest termin.
Niby się człowiek spodziewał, ale mimo wszystko boli.
I proszę nie piszcie mi tu, że nadzieja umiera ostatnia, bo ja sama chyba dzisiaj umrę. Chyba się poryczę... A nawet mi się śniło, że temperatura mi spadła i okres za rogiem...
Najgorsze jest dziś to, że z tymi myślami przyjdzie mi wysiedzieć w pracy 8 godzin. Chce stąd uciec, zasłonić rolety i przespać tydzień.
Dziś zastrzyk z pregnylu, więc od jutra działanie tak na 100%. Pęcherzyk jest tylko jeden, w prawym jajniku. Endo 10 mm. W piątek kontrola czy pękł...
I znowu to czekanie!
Zapytałam mojego męża wczoraj jak długo jeszcze będziemy mnie faszerować lekami? Nie mam już siły, poważnie zastanawiam się nad zgłoszeniem do agencji adopcyjnej.
Nigdy nie sądziłam, że trzeba tyle wycierpieć, by doczekać się dziecka. Zawsze uważałam, że trzask prask i będę w ciąży. Przecież na każdym kroku widziałam małolaty z brzuchem, które tylko się otarły o faceta i od razu BACH! Ciąża! Tak straszyli w szkole niechcianymi ciążami! Tak w strachu trzymało się kolana razem dopóki nie skończyło się liceum i na co to wszystko? Kiedy człowiek się w końcu zdecyduje, ma stabilną sytuację finansową i wszystko o czym dusza zapragnie nagle okazuje się, że tej jednej rzeczy brakuje, ten jeden kawałek układanki zgubił się i należy przerzucić dom do góry nogami aby go odszukać.
Boleje nad brakiem sprawiedliwości.
Ostatnio w będąc w mojej rodzinnej parafii, poszłam na mszę. Kazanie miał ksiądz proboszcz, który zawsze ma piękne kazania. Tym razem miałam wrażenie, że mówił o mnie...
Zawsze byłam wierząca, swego czasu nawet za bardzo ( o ile to możliwe) jednak od czasu jak bezskutecznie się staramy straciłam jakoś zapał. Obraziłam się i już. Zaparłam się w sobie, że nie będę prosić Boga o dziecko. Nie chce żebym miała, to płaszczyć się nie będę. Przestałam się modlić, a po jakimś czasie chyba zapomniałam jak to się robi. Teraz siedząc i słuchając kazania, ksiądz jakby czytał mi w myślach.
"I Ja wam powiadam: Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam.
Każdy bowiem, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą.
Jeżeli którego z was, ojców, syn poprosi o chleb, czy poda mu kamień? Albo o rybę, czy zamiast ryby poda mu węża?
Lub też gdy prosi o jajko, czy poda mu skorpiona?
Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec z nieba da Ducha Świętego tym, którzy Go proszą."
Idąc więc w myśl zasady - proście, a będzie wam dane - proszę, modlę się i czekam. Skoro sam Bóg mi to obiecuje, kim więc jestem, żeby się zapierać?
Dobrze wiedzieć, że tak serdecznie nam życzy.
Nosz by to....
Idąc więc drogą dedukcji - cykl stracony...
Jestem już zmęczona i nie do końca widzę sens, by dalej truć się lekami. Nie wiem czy z takim nastawieniem jakiekolwiek próby będą miały oczekiwany rezultat. Jestem zmęczona, rozczarowana i rozgoryczona.
I ciągle zastanawiam się nad odpowiedzią na dręczące mnie pytanie: Czego ma mnie nauczyć ta lekcja.
Bo chyba nie cierpliwości... Byłam cierpliwa prawie trzy lata. Mam dość.
Wow, gratulacje! :)
Oby ten cień cienia się potwierdził :) powodzenia z beta! Mam nadzieję, że napiszesz jak wyszła :)