Jesli chodzi o moj wykres to wskazuje na to, ze nie udalo sie w tym cyklu. Temperatura chyba zostala troche zmodyfikowana przez moje zaziebienie, teraz zaczyna sie stabilizowac. Moze dzieki temu, ze skupie mysli na czyms innym, uda sie w nastepnym cyklu? Mam wielka nadzieje
A wy mialyscie juz taka sytuacje w zyciu, gdzie mialyscie chec zmienic cos w swoim zyciu? I czy wam sie udalo? A moze macie jakies rady dla mnie, w jaki sposob zrealizowac swoje zamierzenie? Nawet jesli nie macie, dziekuje Wam bardzo za wsparcie. Jak narazie jestescie pierwszymi osobami (oprocz mojego kochanego M), ktore dowiedzialy sie o moich zamiarach.
Wiadomość wyedytowana przez autora 8 września 2013, 11:30
Nie jesteś sama w tym, co czujesz,
w swoich troskach i zmartwieniach,
w poczuciu niepewności i zagubienia,
w wewnętrznych konfliktach,
w hormonalnych huśtawkach,
w nieporadności,
w byciu samotną,
w pytaniach, na które szukasz odpowiedzi,
w tłumie kobiet, które czują tak jak Ty.
Jak lwica bronisz swojego terenu
gotowa rozszarpać inną,
która być może tak jak Ty
boi się wyjść z ukrycia.
Czujesz się samotna.
Walczysz,
nie wiedząc,
że inne kobiety
mają takie same problemy
i tak jak Ty szukają oparcia.
Podobieństwo
pomimo indywidualności,
zaufanie
pomimo uprzedzeń.
Kobiety razem
pomimo, że osobno.
Zaufaj,
otwórz się.
Nie jesteś sama!
Fragment ksiazki Ani Witowskiej "Babskie Fanaberie ...czyli w cholere z tym wszystkim"
Jest to lekarz polecony przez mojego ginekologa, bardzo mnie zachecal zebym z nim porozmawiala.
Nigdy jeszcze nie bylam u psychiatry. Do tego jeszcze mezczyzna a mi zawsze bylo trudno rozmawiac z mezczyznami na temat uczuc. Zobaczymy jak sie to wszystko odbedzie.
Na razie przesylam Wam owoc moich wczorajszych poczynan z aparatem foto. Mam nadzieje, ze sie spodoba
No i rana zostala otwarta. Placze caly dzien, nawet probowalam zasnac ale nie dalo rady. Juz na rozmowie zaczelam, tak strasznie mnie boli powrot do wydarzen. Czulam sie tam jak idiotka bo przeciez rozmawialam z obcym mezczyzna. Powiedzial oczywiscie, ze tak musi byc , przynajmniej na razie. Dwa miesiace to niewystarczajaco dlugo zeby zazegnac zalobe. Zadawal mi duzo pytan na temat rodziny i tego, czym sie obecnie zajmuje. Pod koniec zrobil male podsumowanie i stwierdzil, ze nie mam depresji ale przechodze gleboka zalobe wiec na to nie ma leku. Byl bardzo mily i wzbudzal zaufanie. Tak jak napisala w komentarzach Laniuniek - byl rzeczowy i nie wspolczul tylko dawal konkretne rady. Powiedzial, ze fotografia to bardzo dobry pomysl na odwrocenie uwagi i ze to pomoze mi przetrwac trudne chwile. Mamy nastepne spotkanie za trzy tygodnie. Jestem wyczerpana. Mam tak opuchniete oczy, ze moj M mnie nie pozna jak wroci z pracy.
Wiadomość wyedytowana przez autora 13 września 2013, 10:11
Dzis juz jest lepiej. Tylko mam mieszane uczucia co do tego psychiatry, ktory jest przemilym panem ale nie wiem czy bedzie mogl mi pomoc.
Dlaczego tak mysle? Po pierwsze: zawsze sama wychodzilam z trudnych okresow , po drugie: to jest zaloba i tak jak powiedzial - na to nie ma lekarstwa - trzeba przez to przejsc, po trzecie - w pewnym momencie rozmowy zaczal sie dziwic dlaczego moj ginekolog mnie do niego przyslal, wytlumaczyl mi ze nie widzi tu problemu medycznego. Byl bardzo spokojny i serdeczny ale nie jestem pewna czy chce sie mna zajac. Nie wiem, czy to nie byla sugestia, zebym raczej poszla do psychologa porozmawiac o tym wszystkim. Nie wiem. Mamy spotkanie za trzy tygodnie ale nie bylo mowy o terapii. Nawet powiedzial, ze gdybym poczula sie lepiej, to zebym zadzwonila do niego i anulowala spotkanie. Na koniec obiecal przekonujacym glosem, ze wszystko minie na wiosne, zebym mu zaufala.
Wlasnie sobie przypomnialam, ze zwrocil uwage na cos bardzo waznego, a mianowicie - moja babcie. Powiedzial, zebym wziela z niej przyklad bo moja historia bardzo przypomina jej przejscia. Pierwsze dziecko ( dziewczynka) zmarlo na serce majac pol roczku. Drugi urodzil sie moj wujek. Trzecie byly blizniaki, ktore poronila w trzecim miesiacu ciazy. Czwarta byla moja mama. Piatym dzieckiem jest moj drugi wujek. A za szostym razem znow bliznieta ale ciaza zostala przerwana. Pan psychiatra poradzil, zebym spojrzala na zycie mojej babci, czy pomimo tych wszystkich tragedii udalo jej sie stworzyc szczesliwa rodzine i dozyc do poznych lat w spokoju. Odpowiedz jest: TAK. Nadal jest szczesliwa Mama a teraz juz Babcia i Prababcia.
Wiadomość wyedytowana przez autora 13 września 2013, 11:15
Wiadomość wyedytowana przez autora 20 września 2013, 13:34
Acha - i moj ginekolog, jak sie juz ze mna przywital, powiedzial: rozumiem, ze przyszla pani do mnie bo nastepne dziecko jest w drodze? Musialam odpowiedziec, ze niestety nie.. a tak bym juz chciala powiedziec, ze tak.. Moze nastepnym razem..
Wiadomość wyedytowana przez autora 1 października 2013, 23:13
Podaje linka dla zainteresowanych:
http://pl.scribd.com/mobile/doc/7427447#fullscreen
Wiadomość wyedytowana przez autora 3 października 2013, 09:07
Kilka dni temu M zaproponowal, zebysmy urzadzili obiad albo kolacje i zaprosili wreszcie jego przyjaciol. Wiec przychodza w niedziele. Dwa smutne watki polacza sie w calosc. Ciesze sie, ze ich wreszcie poznam. Jestem dobrej mysli..
Wiadomość wyedytowana przez autora 3 października 2013, 13:26
Zakopane w domu z orzecha
Wrócę tam po ciebie czekaj
Mocno bije twoje serduszko
Wrócę tam po ciebie okruszku
Popłyniemy sobie w nieznane
Na łupinie ja i ty kochany
Starczy dla obojga miejsca
Popłaczemy razem ze szczęścia
A kiedy powiesz, że chcesz odejść
Ja poproszę mleczną drogę
Żeby prowadziła dzielnie
Ciebie tam gdzie mnie nie będzie
Zostanie koniec naszym początkiem
A niebo w chmurach przytuli słońce
Noc już będzie dobrą wróżką
Tylko nie budź mnie okruszku
( tekst: Domowe Melodie)
Dzis jest mi smutno..
Jest to bardzo ciekawe spojrzenie Amerykanki na sposoby wychowania dzieci we Francji.
Mieszkam tu od wielu lat ale nie zdawalam sobie z tego sprawy, ze Francuzi tak wspaniale radza sobie z pociechami. Nigdy mnie to nie interesowalo.
Oto fragment z ksiazki, ktory mowi sam za siebie:
« Francuskie dzieci nie rzucają jedzeniem
Kiedy moja córeczka Bean miała półtora roku, razem z mężem (ja jestem Amerykanką, on jest Brytyjczykiem) postanowiliśmy zabrać ją na krótkie wakacje. Zdecydowaliśmy się pojechać do nadmorskiego miasteczka, oddalonego od Paryża o kilka godzin jazdy pociągiem. Zarezerwowaliśmy pokój z dziecięcym łóżeczkiem. Mieliśmy wtedy tylko jedno dziecko, uznaliśmy więc, że wakacje z nim nie będą stanowiły zbyt dużego wyzwania.
Śniadanie jedliśmy w hotelu, ale na obiad i kolację musieliśmy chodzić do małych knajpek z owocami morza w pobliżu starego portu. Szybko odkryliśmy, że codzienne jedzenie w restauracji dwóch posiłków w towarzystwie malucha jest torturą zasługującą na umieszczenie w oddzielnym kręgu piekieł. Bean tylko przelotnie interesowała « się jedzeniem – zjadała kawałek bagietki albo czegoś smażonego, a już kilka minut później przewracała solniczki i rozrywała opakowania z cukrem. Po czym żądała, by uwolnić ją z dziecięcego krzesełka, aby mogła biegać po restauracji albo uciekać w kierunku doków.
Jaką przyjęliśmy strategię? Jeść jak najszybciej. Natychmiast składaliśmy zamówienie, zanim jeszcze usiedliśmy przy stoliku, błagając kelnera, żeby jak najszybciej przyniósł pieczywo i wszystko – od przystawek po danie główne – podał jednocześnie. Jedliśmy na zmianę – kiedy mąż błyskawicznie połykał rybę, ja pilnowałam, żeby Bean nie wpadła pod nogi kelnerowi albo nie utopiła się w morzu. Potem role się odwracały. Zostawialiśmy ogromne napiwki jako rekompensatę za podarte serwetki i szczątki kalmara rozrzucone wokół stolika.
W drodze do hotelu przysięgaliśmy sobie: koniec z wyjazdami, przyjemnościami i kolejnymi dziećmi! Te „wakacje” ostatecznie upewniły nas, że życie, jakie prowadziliśmy półtora roku wcześniej, definitywnie się zakończyło. Nie wiem, dlaczego w ogóle nas to dziwiło.
Po kilku wizytach w restauracji zauważyłam, że siedzące wokół nas francuskie rodziny nie wydają się przeżywać piekła. Wręcz przeciwnie – rzeczywiście wyglądały tak, jakby były na wakacjach. Dzieci w wieku Bean siedziały spokojnie na swoich krzesełkach, czekały na posiłek i « zjadały nie tylko rybę, ale nawet warzywa. Nie było słychać wrzasków ani jęków, dania podawano kolejno, a wokół stolików nie leżały śmieci.
Mieszkałam we Francji już od kilku lat, ale doprawdy nie wiedziałam, jak to wytłumaczyć. W Paryżu rzadko widywałam dzieci w restauracjach, zresztą zanim zostałam matką, nie zwracałam na nie większej uwagi. Teraz też nie przyglądałam się cudzym dzieciom, patrzyłam głównie na własne. Pogrążona w udręce, nie mogłam nie zauważyć, że widać istnieją jakieś inne niż moja metody wychowawcze. Tylko na czym właściwie polegają? Czy francuskie dzieci mają spokój zapisany w genach? Czy może zostały skłonione do posłuszeństwa przekupstwem (albo groźbą)? Czy też padły ofiarą staromodnego wychowania, zgodnie z którym dzieci powinno być widać, ale nie słychać?
Nic na to nie wskazywało. Francuskie dzieci nie sprawiały wrażenia zastraszonych – były radosne, rozgadane i ciekawskie, a rodzice odnosili się do nich z czułością i uwagą. Wydawało się jednak, że przy ich stolikach (i chyba w całym życiu) działa jakaś niewidzialna cywilizująca siła, nieobecna w naszym przypadku. »
Extrait de: Druckerman, Pamela. « W Paryżu dzieci nie grymaszą. » Wydawnictwo Literackie, 2013-06-06. iBooks.
Lekkie, zabawne teksty
Goraco polecam
« Podwójna porcja
Wreszcie udało mi się skończyć pisanie książki, a przez cudowny kwadrans pewnego poranka, tuż przed śniadaniem, ważyłam o jakieś sto gramów mniej, niż wynosiła moja docelowa waga. Byłam gotowa do zajścia w ciążę.
Ale nie zaszłam.
Wszyscy wokół mnie byli w ciąży, zupełnie jakby moje przyjaciółki, podobnie jak ja zbliżające się do czterdziestki, chciały wykorzystać ostatnie momenty płodności. Zajście w ciążę z Bean przypominało dostarczenie pizzy. Głodny? Zadzwoń i zamów! Zadziałało za pierwszym razem.
Teraz jednak nie przyniesiono żadnej pizzy, a ja wraz z upływem kolejnych miesięcy czułam, że zwiększa się różnica wieku między Bean a jej teoretycznym, być może już nierealnym rodzeństwem. Wydawało mi się, że nie mam czasu do stracenia – jeśli szybko nie urodzę drugiego dziecka, pojawienie się trzeciego będzie fizycznie niemożliwe
« Lekarka powiedziała, że mój cykl stał się za długi – komórka jajowa nie powinna czekać tak długo, zanim się uwolni i zacznie poszukiwać odpowiedniego partnera. Zapisała mi clomid, który miał stymulować owulację i tym samym zwiększać szanse, że jedna z komórek jajowych będzie w odpowiedniej kondycji. Tymczasem kolejne przyjaciółki dzwoniły do mnie z radosną nowiną: są w ciąży! Cieszyłam się razem z nimi. Naprawdę.
Po jakichś ośmiu miesiącach bezskutecznych starań ktoś polecił mi specjalistkę od akupunktury, zajmującą się leczeniem bezpłodności. Miała długie czarne włosy i gabinet w gorszej biznesowej dzielnicy Paryża. (Większość miast ma jedną „chińską dzielnicę” – Paryż, dla odmiany, ma ich pięć albo sześć). Specjalistka obejrzała mój język, wbiła mi kilka igieł w ramię i zapytała o długość cyklu.
– To za długo – orzekła i wyjaśniła, że komórka jajowa nie powinna tyle czekać. Zapisała mi miksturę w płynie, która smakowała jak kora drzewa. Piłam ją sumiennie i nie zaszłam w ciążę.
Simon mówił, że wystarczy mu jedno dziecko, więc aby uszanować jego zdanie, rozważałam tę możliwość przez mniej więcej cztery sekundy. Popychał mnie jakiś prymitywny instynkt, który nie miał jednak nic wspólnego z Darwinem – bardziej z niedoborem węglowodanów. Chcialam « dostać kolejną pizzę. Wróciłam do mojej lekarki i powiedziałam jej, że jestem gotowa podjąć większe ryzyko. Co jeszcze ma w zapasie?
Nie uważała, żeby konieczne było uciekanie się do zapłodnienia in vitro (we Francji państwowe ubezpieczenie zdrowotne pokrywa koszty do sześciu prób in vitro dla kobiet poniżej czterdziestego trzeciego roku życia). Zamiast tego nauczyła mnie, jak zrobić sobie w udo zastrzyk z preparatu wymuszającego owulację, tak aby jajo nie zdążyło obumrzeć. Żeby to zadziałało, powinnam zrobić zastrzyk w czternastym dniu cyklu, a prymitywnym aspektem całego zabiegu było to, że zaraz potem należało uprawiać seks.
Okazało się, że w najbliższy czternasty dzień cyklu Simon będzie służbowo w Amsterdamie. Nie było mowy o tym, żebym czekała kolejny miesiąc. Zamówiłam opiekunkę dla Bean i zaaranżowałam spotkanie z Simonem w Brukseli, mniej więcej w pół drogi między Paryżem a Amsterdamem. Planowaliśmy zjeść spokojnie obiad, a potem wrócić do hotelu – w najgorszym razie byłaby to przyjemna chwila wytchnienia. Następnego dnia rano Simon miał wrócić do Amsterdamu.
Czternastego dnia zerwała się potężna burza i doszło do awarii sieci kolejowej w zachodniej Holandii na niespotykaną wcześniej skalę. Kiedy około szóstej wysiadłam na dworcu w Brukseli, Simon zadzwonił, że jego « pociąg został zatrzymany w Rotterdamie i nie wiadomo, czy uda mu się stamtąd wydostać. Niewykluczone, że nie zdoła dotrzeć do Brukseli. Zadzwoni później. Jak na komendę zaczęło padać.
Wiozłam lekarstwo w przenośnej lodówce z wkładem wystarczającym na kilka godzin. A co będzie, jeśli utknę w przegrzanym pociągu? Popędziłam do sklepu spożywczego przy dworcu, kupiłam paczkę mrożonego groszku i wepchnęłam do lodówki.
Simon zadzwonił po raz drugi, żeby powiedzieć, że ma pociąg z Rotterdamu do Antwerpii – czy możemy się tam spotkać? Na ogromnym ekranie nad głową zobaczyłam, że pociąg z Brukseli do Antwerpii odchodzi za kilka minut. W scenie przypominającej skrzyżowanie Tożsamości Bourne’a i Seksu w wielkim mieście złapałam zapakowane w groszek lekarstwo i pognałam na peron.
Kiedy w strugach deszczu miałam już wsiadać do pociągu, Simon znowu zadzwonił. „Nie jedź!” – wrzasnął. Był w pociągu do Brukseli.
Pojechałam taksówką do hotelu, przytulnego, ciepłego i z ogromną bożonarodzeniową choinką w hallu. Powinnam się cieszyć, że w ogóle dotarłam na miejsce, ale pierwszy pokój, do którego zaprowadził mnie boj hotelowy, nie miał w sobie tego czegoś, na czym mi zależało. Pokazano mi inny pokój, na najwyższym piętrze, pod skośnym dachem. Ten sprawiał wrażenie dobrego miejsca « do prokreacji.
Czekając na przyjazd Simona, wykąpałam się, przebrałam w szlafrok, a potem spokojnie zrobiłam sobie zastrzyk. Doszłam do wniosku, że mam zadatki na niezłą narkomankę, ale miałam nadzieję, że będę jeszcze lepszą matką dwójki dzieci.
Kilka tygodni później byłam służbowo w Londynie. Kupiłam w aptece test ciążowy, a potem, żeby mieć pretekst do skorzystania z miniaturowej toalety w piwnicy sklepu spożywczego i użycia testu, kupiłam rogalik. (No dobrze, rogalik zjadłam). Ku mojemu zdumieniu wynik był pozytywny. »
Extrait de: Druckerman, Pamela. « W Paryżu dzieci nie grymaszą. » Wydawnictwo Literackie, 2013-06-06. iBooks.
Dzieci to Anioly... ktorym skrzydla maleja gdy nogi rosna..
"Kiedy decydujesz się na dziecko,
zgadzasz się, że od tej chwili
twoje serce będzie przebywało poza twoim ciałem." Katharine Hadley
Czekam na ciebie
Rozwarłam ramiona
otworzyłam ciało
i duszę moją
i umysł mój
i czekam na ciebie
jak świeżo skopana ziemia
na deszcz
O, moja trosko prawdziwa
moje czekające oczekiwanie!
Wczoraj wieczór
- moja ty wieczna tęsknoto -
wiatr goniący ku chmurom
gdy nagle mnie spotkał,
powiedział mi, że cię widział.
O, moja roso!
Czekam na ciebie,
moja trosko prawdziwa.
Tyle dzis znalazlam slow pocieszajacych i dajacych nadzieje..
Wiadomość wyedytowana przez autora 23 października 2013, 13:29
Wedlug moich przemyslen film nawiazuje wiele razy do narodzin, smierci i szacunku do zycia..
Dodam, ze Quentin Tarantino zaliczyl ten film do grona najlepszych w 2013 roku a James Cameron ( tata Avatara ) okreslil go jako najlepszy film o kosmosie jaki kiedykolwiek powstal
Wiadomość wyedytowana przez autora 26 października 2013, 10:43
http://m.youtube.com/watch?v=FU-KY89LLRs
Wiadomość wyedytowana przez autora 25 października 2013, 12:40
Wiadomość wyedytowana przez autora 31 października 2013, 09:12
ja przebudowałam bardzo wiele, ciągle jestem w "procesie" nie wiem czy finansowo dotrę do punktu zadowalającego, ale póki co - warto było, nie żałuje ani przez moment podjętych decyzji, żałowałabym tylko, gdybym nie spróbowała i nie dala z siebie wszystkiego:)
Swiete slowa Michaelo, jesli bardzo mi zalezy to zrobie wszystko co w mojej mocy zeby sie udalo :) ja zalowalam przez ostatnie kilka lat, ze nie mam okazji, zeby sprobowac wlasnych sil. Teraz czuje, ze to jest Ten moment.
kochana ja od śmierci małej wiecznie wegetuje i co dzień jak się budzę to obiecuje sobie że coś zrobię z moim życiem i jest różnie ...raz coś pocznę a 2 razy nie... po skróconym macierzyńskim poszłam na l4 od psychiatry , mam taką super lekarkę (prywatną) która zajmuje się takimi przypadkami jak nasze i powiedziała że będzie mi dawała l4 przez te 6 miesięcy i że mamy brać się do dzieła i mam zaciążyć to wtedy przejdę na l4 ciążowe.... może by mi pomogło jakbym wróciła do pracy ale jeszcze nie czuje się gotowa i nie chce mi się :( .... Trzymam za Ciebie kciuki i wiem że w końcu się uda :)
Wiesz Karola, ja tak samo jak ty codziennie rano sie budze i mowie, ze zrobie cos ze swoim zyciem. I teraz postanowilam, ze sie zmusze do organizacji bo inaczej nigdy to nie nastapi. Wiec zaczynam dzialac majac nadzieje, ze gdzies tam w niebie moje coreczki mnie popieraja. Mam wizyte u psychiatry w nastepnym tygodniu. Wiem, ze bez tego sie nie obejdzie, bo nie ma co siebie oszukiwac, nadal jestem w rozsypce. Mam nadzieje, ze pomoze mi on troche poukladac sobie w glowie ten caly magiel mysli, ktory trwa od dwoch miesiecy. Lapie sie mojej pasji by nie wpasc w totalna depresje. Walcze kazdego dnia.. dla moich dziewczynek, dla mojego M, dla mnie samej. PS co to takiego I4 ?
no L4 zwolnienie z pracy :) .....
Acha, ja tez na zwolnieniu. Nie dalabym rady wrocic teraz do swojego miejsca pracy.