Chciałam tylko napisać, że muszę zrezygnować z tej pracy. Poczytałam stare wpisy i widzę, że już od dawna atmosfera tam była do bani. A wczoraj wieczorem zadzwoniła do mnie kumpela, że jej w poniedziałek nie będzie Super, wracam po półtora roku do pracy i od razu mam być sama. Jak ja nawet hasła do programu księgowego nie pamiętam. Gdybyśmy się jeszcze nie lubiły albo coś, ale gdzie tam, niby takie z nas kumpele. I do tego ona do mnie "musiałam wziąć wolne, bo już mam dość". Czyli zaczyna się jej standardowe zrzędzenie, które pamiętam, że dość mocno skłaniało mnie do odejścia. Także oficjalnie postanawiam, że na pełny etat do tej firmy już nie wrócę. Mam ten rok na pół etatu. To jest mój czas na zajście w ciążę, w której OD RAZU pójdę na L4, potem macierzyński i jeśli wszystko pójdzie ok, to wówczas znów pół etatu. A potem nara. Nie mam zamiaru tracić zdrowia na chore zagrywki, na nastawionego na kasę szefa, który nie potrafi zadbać o nasze bezpieczeństwo w dobie pandemii, na wieczną spychologię z każdej strony, koniec z tym. Mogę sobie przychodzić na 3,5 h, robić swoje i uciekać do domu, ale już za długo mówię o odejściu stamtąd i nic za tym nie idzie. Jak już będę miała swoją wymarzoną dwójeczkę, to mogę zacząć nową pracę. Mam nadzieję, że nie złamię się w międzyczasie. I że maleństwo #2 nie każe na siebie zbyt długo czekać Robaczku, chodź do mnie! Na L4 będzie nam na pewno spokojniej
Najciężej było wyjść z domu. W pracy było już ok, a 3,5 godziny zleciały jak z bicza strzelił. Nawet będąc tam pomyślałam, że dziwnie byłoby się tak szybko stracić i może nawet w ciąży bym trochę popracowała.. Gdyby nie wirus to na pewno bym tak zrobiła. Choć nie, bo jestem na połowie etatu, a ponoć tylko do trzech miesięcy nie liczą nowej wysokości L4. Miesiąc już przeleciał na zaległym urlopie. Wiem, że w życiu to tak jest, że pewnie nie uda się wstrzelić w ten okres, żeby kasa była lepsza... Ale... Czy to ważne? Najważniejsze, żeby się udało. Kochanie, mama bezustannie Cię nawołuje, chodź do nas ❤️ Niby jeszcze Cię nie poznałam, nie miałam Cię w ramionach, a jednak już za Tobą tęsknię..
Jestem taka szczęśliwa. Te wszystkie medytacje robią mi dużo dobrego w głowie. Muszę kiedyś tu spisać kilka kluczowych zdań, które mocno mi pomagają. Tak czy siak, mocno wierzę w kolejną ciążę. Jestem na nią przygotowana całą sobą. A do tego nie czuję już tej okropnej presji bo w pracy jest naprawdę spoko. Nie mam problemu porobić tam miesiąc, dwa, czy dłużej. Mam spoko nastawienie, nie pozwalam sobie wejść na głowę i myślę, że bardzo dużo od tego zależy. Także jak nie w tym cyklu, to w kolejnym, a może i jeszcze następnym, ale spotkamy się maluchu, z każdym dniem jesteśmy bliżej naszego spotkania 💙💛💚
Końcówka cyklu. Nie lubię tego czasu. Dziś w ciemności sprawdzałam termometr, pipczał dość szybko więc wiedziałam, że temperatura będzie niska. Patrzę, chyba 36,52 ale jednak włączam latarkę w fonie dla pewności i jednak nie: 36,92°C. Już byłam zmartwiona nawet nie zmarnowanym cyklem, ale krótką FL. W tamtym cyklu niby tylko 9 dni, w tym owulka 15 dc więc mamy niby dopiero 8 dpo. Boję się troszkę, że tu już mam wykupione CLO, a tu jeszcze inne rzeczy nie wyregulowane. Tak więc temperatura jeszcze dziś fajna, aż się boję sprawdzać przez kolejne dni. Brzuch okresowo pobolewał mnie wczoraj i dziś rano ale naprawdę minimalnie, tak jak przy pierwszej ciąży więc staram się tym nie martwić ale znów nie lubię tego uczucia. Tak więc CLO od przyszłego cyklu.. Udało mi się załatwić receptę przez teleporadę ale musiałam się zobowiązać, że do końca cyklu skończę karmić... Z tym jest mi bardzo ciężko bo na dobrą sprawę nie wiem czy nie karmię ostatni raz w zyciu.. I ta myśl, że może robię to na marne.. Prześladuje mnie ta myśl dość mocno. Tak czy siak, ostatnio karmiłam do spania w piątek 15.05. Dzień później chciałam sprawdzić czy weźmie butelkę zamiast piersi i nie będzie się po niej domagał. Udało się. Więc dzień później uznałam, że dam pierś bo grzecznie udaje się ją zastąpić. Ale jakoś tak wyszło, tak pojadł na kolację, że nie domagał się już niczego. Szok. Ale zobaczę jeszcze, teoretycznie do 1 dc mogę karmić, bo CLO mam brać od 2 dc. Pojedyncza dawka. Także działamy. W tym aktualnym, 2. cyklu znów ładnie zaszła owulacja, więc z tego się cieszę. Tylko jeszcze ta faza lutealna.. Jeśli nie uda się zajść w tym cyklu, to proszę chociaż o ładną 12-dniową FL. Myślę, że to rozsądna prośba 😉
***
Wiem co jeszcze chciałam dodać. Żeby zaczarować rzeczywistość, tak jak przy pierwszej ciąży, a raczej przed nią, kupiłam smoczusia dla swojego przyszłego dziecka 💛💚
Jeden kupiłam Brunkowi, żeby miał świeżaczka na wypadek gdyby miał potrzebę skoro mu chcę pierś zabrać (😭), a drugiego, rozmiar mniejszego kupiłam przyszłemu maluszkowi. Nie mogę się doczekać kiedy będę mogła go użyć ❤️
Wiadomość wyedytowana przez autora 18 maja 2020, 15:01
Jestem na siebie trochę zła. Niby chcę wierzyć i wierzę. Ale zazwyczaj wiary mi wystarcza do kilku dni po owulacji. Kiedy zbliża się @ to jestem jak na szpilkach. Tu mnie zakuło, tam coś poczułam, to chyba małpa, no tak, małpa idzie, to na pewno małpa. I tak za każdym razem. I siedzę w swoich poprzednich wykresach i szukam jakiejkolwiek różnicy, która mogłaby odróżniać obecny wykres, od wszystkich poprzednich. I taka walka wewnętrzna, taki niepokój. Nie lubię takiej wersji swoich starań. Dziś temperatura wciąż wysoko. Obudziłam się o 4:20 i wynosiła 36,87°C. Poleżałam 40 min próbując zasnąć i sprawdziłam znów: 36,94°C. Nie wiem która jest wiarygodniejsza bo zwykle mierze o 5:00-5:30. No i dawaj w stare wykresy - ojej, jeszcze nigdy nie było tak wysoko w 24 dc, no tylko w tym szczęśliwym. Ale zważywszy na to, że dziś dopiero 9 dpo, no to nic nadzwyczajnego.. No i tak się męczę sama ze sobą.
Wczoraj wieczorem uznałam, że dam jeszcze pierś małemu. Trochę possał ale nie było mu łatwo więc poprosiłam męża, żeby szybko naszykował butelkę. Dobrze, że się kiedyś namęczyłam, żeby małego tej butli nauczyć. Tak czy siak, później, jak już się kładłam spać, to poczułam dziwne mrowienie w piersiach. Coś podobnego do tego jak się dziecko zasysa i mleko nagle tak falowo wypływa. Albo jakby piersi rosły, ciężko wytłumaczyć to uczucie. I tak sobie myślę.. Może to coś znaczy.. A może to tylko taka reakcja na to, że karmiłam po 3 dniach przerwy.. Ciężko wyczuć.. Tak czy siak jak zwykle wymyślam sobie te objawy ciążowe i nie jest mi z tym dobrze.. Ależ jestem ciekawa jutrzejszej temperatury. Najchętniej bym w ogóle olała to całe mierzenie w przyszłym cyklu, ale przez CLO i chęć podejrzenia owulki nie bardzo mogę..
Dzieciaczku, chodź już do mnie. Nie mogę się Ciebie doczekać 💚💛
Wiadomość wyedytowana przez autora 19 maja 2020, 14:29
Czy muszę coś dodawać?
Nie spodziewałam się tej mendy po godzinie 18:00. Przyszła nagle, bez żadnej zapowiedzi, bez żadnego skurczu, bez niczego. Zabrała mi moją nadzieję. Nadzieję na to, że uda się zajść karmiąc. Że nie będę musiała odstawiać małego.. Niestety muszę. I czuję się okropnie. Aż odechciewa mi się starać. Do tego ta krótka FL. Znów 9 dni. Może jednak nie mam już żadnych szans i tylko się oszukiwałam? Jest mi zajebiście przykro. Nie wiem jak zniosłam 17 cykli przy pierwszych staraniach. Teraz niby dopiero 2 za mną, a czuję się jakby się sumowały, mój żal jest tak duży jak po 19. nie 2. Nawet już w ten Clostilbegyt nie wierzę. I nie wiem czy w takim wypadku jest sens go brać.................. Eh....……
Nie spodziewałam się takiej reakcji. Cały wieczór beczę. Chyba naprawdę zaczęłam wierzyć, że się udało. Naiwna, niczego się przez te wszystkie miesiące nie nauczyłam?!
Jednak 21.05 uznaję za 1dc bo cały wieczór był spokój, noc też, nawet rano termometr kremowy, wstałam i wtedy się tak naprawdę zaczęło. Podpytałam nawet o to ginkę i też powiedziała, żeby dopiero dziś tratować jako 2dc i dziś zacząć CLO. Nie wierzę, że znów go biorę. Używałam go tylko raz, w szczęśliwym cyklu. Ale jakoś nie wierzę, żeby miało się udać. Nie teraz. Nie tak jak ostatnio za pierwszym razem. Trochę jestem zła na siebie za ten brak wiary, bo po co w takim razie to robię, no ale na przeczucia nie wpłynę. Generalnie wciąż wierzę, że w niedalekiej przyszłości się uda, ale nie mam pojęcia jak. Czy spróbuję inseminacji? Czy podejmę się in vitro? Nie czuję tego in vitro kurde.. Nie przemawia do mnie. Tyyyyle pieniędzy, dziwne procedury... Jestem w 100% za IVF ale nie czuję żeby to było dla mnie.. Ciekawe czy desperacja mnie popcha do zmiany zdania.. Jak się nie uda, to sama nie wiem czy się zdecyduję. Tak bardzo chciałabym uniknąć tego dylematu. Nawet nie wiem ile to na dobrą sprawę kosztuje. A ile trwa? Nie mam pojęcia. Ile ja bym dała, żeby zajrzyc w kryształową kulę i wiedzieć co mnie czeka. Nawet gdyby nie spodobało mi się to, co widzę, to wolałabym już wiedzieć. Nie wiem czy afirmować.. Z jednej strony daje mi to dużo spokoju, z drugiej ryje beret jak przez ileś dni sobie wmawiam, że się uda, a potem przychodzi ta menda..
Generalnie nastrój mam ok, ale jestem strasznie zagubiona. Nie wiem co robić, co myśleć, jak się nastawić. Czy mam siłę walczyć? Czy mam na to pieniądze? Czy jest sens tracić na to energię? Nie lepiej skupić się na synku? Głowa mała...
Ależ mi się ten cykl dłuży! Już 8. dnia miałam wrażenie, że jestem co najmniej w 18. Nic nadzwyczajnego się nie dzieje, a nie wiem czy kiedykolwiek zdawało mi się być w dłuższym cyklu. Nawet owulak pierwszy raz tak szybko po porodzie wyszedł mi pozytywny, a i tak mam takie durne wrażenie. Siedzę na apce dużo mniej, więc znów - tym bardziej powinno lecieć.. Tak czy siak jutro mam monitoring. Ciekawe czego się dowiem. Musiałam wziąć urlop i przy okazji umówiłam się na laminację rzęs. Pierwszy i ostatni raz byłam w tym gabinecie parę dni przed porodem i przedłużałam rzęsy 😁 Dzięki temu mam śliczne zdjęcia z 1. miesiąca życia Brunka, potem było tylko gorzej 😅 Teraz nie mam czasu się nawet malować i gdyby nie makijaż permanentny brwi, starszylabym ludzi, nawet tusz olałam. Tak mi się zapodobało bycie na macierzyńskim i ten dystans do swojego wyglądu 😉 No ale w pracy mi trochę brakuje dobrego wyglądu, więc idę jutro spróbować tej całej laminacji. Mam nadzieję, że się wyluzuję i w ogóle będzie fajnie. Tak rzadko robię coś dla siebie. Jutro ma być dobry dzień! Dobre informacje i wreszcie lepszy wygląd 😉
PS. Mój przyszły dzidziulku, już nie będę Cię pospieszać. Przyjdziesz do nas, kiedy będziesz gotowy bądź gotowa 💛💚
Wiadomość wyedytowana przez autora 2 czerwca 2020, 13:56
MONITORING: brak torbieli, endometrium ładne drugofazowe (10 mm), 1 pęcherzyk na pewno pękł, drugi - nie do końca była pewna. Oba na lewym jajniku. Powiedziała, że dzisiejszy pozytywny test mylący, tym bardziej, że temperatura już skoczyła. Co dziwne - dopiero dziś czuję się napęczniała tam na dole, jakby dopiero dziś miało się coś dziać.. Dupka mam brać od 05.06 do 17.06 i wtedy beta. No chyba, że do tej pory przyjdzie @. Tak czy siak wtedy kontaktować się z nią i znów się umówimy. Jeśli się nie uda, powtarzamy procedurę...
💛💚
Wiadomość wyedytowana przez autora 3 czerwca 2020, 11:14
Ależ dziwny jest ten cykl! Nie dość, że tak jak pisałam, strasznie się ciągnie, to jestem w nim jakaś taka nieobecna. Niby dzienne notuję coś tam na wykresie, ale raczej ogranicza się to do leków, bo staram się nie mierzyć dziennie temperatury, a objawów nie mam żadnych. Moje piersi po skończeniu karmienia wyglądają jak u 12-latki, a więc praktycznie wcale ich nie ma. I to mi się zdaje jakoś tak wskazywać na to, że nie pykło. Żadnych żyłek, żadnego wzrostu, żadnego swędzenia, żadnej wrażliwości. Boję się jak zareaguję na porażkę. Tylko raz w życiu brałam Clo i zaszłam wtedy w ciążę. Ciężko po czymś takim nie mieć oczekiwań. Mam świadomość, że nic dwa razy się nie zdarza, no ale nadzieja i tak rośnie. I tak próbuję pracować nad swoją głową, przygotować się na ewentualną porażkę i nie potrafię. Nie umiem się jakoś na tym skupić. Poprzednie cykle ciąąąąąągle myślałam o ewentualnej ciąży, a teraz.. Nawet jak chcę powizualizować, to nie potrafię się skupić, zaraz myśli odpływają gdzieś indziej, a wieczorem po prostu zasypiam. Nie umiem się na tym cyklu skupić. Jeszcze tak nie miałam. Może dzięki temu przełknięcie porażki będzie łatwiejsze? W sumie bałam się natłoku objawów, bo pierwszy raz biorę dupka, ale na szczęście nie dzieje się ze mną nic, co mogłoby mi dawać złudną nadzieję.. Rany, jak ja bym chciała zerknąć w kryształową kulę! Móc się na coś nastawić.. Da mi ktoś namiary?!
Zajebiście mi przykro. Taki spadek temperatury... Niby wiedziałam, że dupek nie działa termogennie ale myślałam, że wydłuży jakoś FL. Bo po co go biorę jak nie po to?! Jeszcze wczoraj miałam aż 37'! Do tej pory zdarzyło mi się to tylko raz - w ciąży. Eeeeeeeeeehhhhh, ja chyba nigdy nie przestanę sobie robić nadziei z byle powodu. Zawsze coś kuźwa wymyślę! Tak bardzo mi przykro..
I już sama nie wiem jak ten dupek ma działać. Czego się spodziewać. Pól forum przekopałam - niektóre dziewczyny dostają @ tak jak zawsze, pomimo jego brania, niektóre dostają po 2-3 dniach od odstawienia, a niektóre czekają aż 2 tygodnie! Ciekawe czy nie zesram sobie cyklów.. Mam mega zjazd dzisiaj, mam dość tego wszystkiego. A Z DRUGIEJ STRONY NIE POTRAFIĘ SIĘ PODDAĆ! Czasem naprawdę chciałabym już odpuścić.. Nie wiem jak... Nie umiem. Jestem więźniem swych emocji i oczekiwań..
Kolejny cykl będzie trudny, wiem jak przeżywałam czerwiec rok temu. Cały czas myślałam "O ja, dziś się zaczął mój cykl ciążowy! O ja, dziś się zaczęłam zastanawiam czy czasem nie wyszło! O ja, dziś dostałam wynik pozytywnej bety! O ja, dziś powiedziałam mężowi!" itp, itd.. Tak więc ten cykl zacznę jakoś podejrzewam 14.06, a mój ciążowy zaczął się 24.06.2018 r. Będzie ciężko, już teraz to wiem...
Temperatura jeszcze niżej a @dalej nie ma. Niby już wczoraj pozbyłam się nadziei, a jednak ileś razy sprawdzałam wykresy wyskakujące po haśle "implantation dip". Dziś już jednak nie mam złudzeń, po tym kolejnym spadku. No prawie, bo sprawdziłam swój ciążowy wykres i tam też zaliczyłam w podobnym czasie spadek 2 dni z rzędu, potem delikatny wzrost i wtedy przestałam mierzyć, żeby się nie stresować. No ale to jest dla mnie taki ostatni 1% nadziei, bo spadek w ciążowym nie był aż tak znaczny.. Jak to człowiek walczy sam z sobą - niby nie wierzę, ale ten 1% zostaje chyba zawsze, do samego końca..
Dziś nastrój mam już niby lepszy, zazwyczaj jeden dzień wracam do siebie po dostaniu @ czy tak jak w tym przypadku, po znacznym spadku temperatury. Ale tak ogólnie, rozkminiając to wszystko, to nie potrafię się psychicznie ogarnąć, nie umiem wypracować jakiegoś mechanizmu, który pomógłby mi przejść przez te starania.. Nie wiem czy w ogóle taki istnieje. Bo niby trzeba wierzyć, ale jak wierzę, to się nakręcam i zderzenie z rzeczywistością za każdym razem boli tak samo, albo nawet coraz bardziej. Nie umiem się na to wyłączyć. Ten cykl niby był taki trochę jakbym leciała na autopilocie, ale końcówka była bolesna jak zawsze. Nie wiem gdzie mnie to zaprowadzi. Nie potrafię się przez to do końca cieszyć macierzyństwem, cały czas widzę tę rysę na szkle, cały czas czegoś brakuje. Jak widzę jak Bruno cieszy się na inne dzieci, tym bardziej mi źle..
Nie wiem ile mi jeszcze starczy sił. Boję się, że w końcu coś pęknie i zamknę się na to wszystko. Bo starając się mam wrażenie, że wystawiam swoje serce na dłoni. Nie wiem komu, chyba losowi. I za każdym razem, kiedy ten los zabiera mi kolejną szansę, każe mi znów czekać, to to serce obrywa. I za chwilę znów muszę je takie bezbronne wystawić. Czasem się zastanawiam czy nie lepiej zacisnąć dłoń na tym sercu i ochronić je przed tym okrutnym losem. Schować do kieszeni bezpieczne. Tylko, że cały czas nie potrafię. Nie umiem się poddać. Ciągle mam z tyłu głowy słowa którejś ze staraczek, że starania o kolejne dziecko są takie same jak o pierwsze. Z jednej strony się nie zgadzam, bo jest się mamą, przeżywa się te wszystkie cudowne chwile, a z drugiej strony uczucia skierowane w to kolejne upragnione dziecko są jota w jotę takie same. To ogromne, niespełnione pragnienie, te huśtawki nastrojów, te nadzieje i rozczarowania.. Tak bardzo chciałam tego uniknąć, a tu z miesiąca na miesiąc znów zapisuje się coraz większa liczba cykli.. Pamiętam tytuł pierwszego pamiętnika "Pamiętniku, proszę bądź krótki". Teraz proszę o to samo. Już ostatni raz.
Nie sądziłam, że tak się będę cieszyć z okresu! Za długo trwał tamten cykl, nie wiem po co miałam tak długo brać dupka. Faza lutealna trwała 14 dni! Na szczęście z rana przyszła @ i nie musiałam iść na tą bezsensowną betę. Temperatura już od kilku dni niska, od wczoraj plamienie (dziwne, bo pierwszy raz takie mocno brązowe), a po wczorajszym sikańcu ledwo wzrok zachowałam, tak raził bielą. Zdziwił mnie mąż. Jak się dowiedział, że przyszła @ to strasznie posmutniał. Od kilku dni mu mówiłam, że nic z tego cyklu nie będzie, a on i tak wierzył. Nawet się pokłóciliśmy o jakąś bzdetę, a potem mnie przeprosił i powiedział, że jest nerwowy przez to, że nie wyszło. Pierwszy raz widziałam, żeby to mężczyzna przeżywał nowy cykl. Do tego umówił się na jutro na badanie nasienia! Oczywiście przy poprzednich staraniach nie był taki chętny. Chyba zaczynam się o niego martwić.. Nie chcę żeby on też to tak przeżywał.. Mam nadzieję, że jutrzejsze wyniki nas nie dobiją...
Tak czy siak - nowy cykl, nowa szansa przed nami 🍀
Tak obstawiam, że owulka była w poniedziałek, czułam mocne kłucie, głównie z prawej strony, we wtorek wzrost temperatury. Dziś monitoring: płyn widoczny, na lewym jajniku cisza, na prawym 2 pęknięte pęcherzyki + torbiel 26mm, przez którą kolejny cykl będzie musiał być naturalny Ponoć przy okresie takie rzeczy lubią się wchłaniać, ale Clo mogłoby zastymulować tą torbiel więc nie możemy go użyć dopóki nie potwierdzimy, że zniknęła. Do tego mojej lekarki nie będzie i muszę iść gdzieś indziej w okolicach właśnie 15 dc. Dupka mam brać od dzisiejszego wieczoru aż do 13.07, kiedy to mam iść na bętę. Jak pozytywna, to brać dalej, jak negatywna, to odstawić. Generalnie wydźwięk tej wizyty był taki, że kurde mamy realne szanse na to, żeby się udało. Odbierałam to trochę tak jakby bardziej mnie instruowała co mam robić jak jej nie będzie a okaże się, że jestem w ciąży, niż na wypadek kolejnego cyklu - w sensie kiedy monitoring, kiedy przyjść po receptę na Clo itp. Zresztą na początku wizyty od razu mnie zapytała "I jak Pani Sylwiu?" i wyglądała jakby oczekiwała raczej radosnej nowiny. Tak to odczułam. Aż przykro mi było mówić, że niestety przyszłam na zwykły monitoring. Zobaczymy... Trochę mnie martwi ten naturalny cykl, obawiam się marnotrawstwa czasu, ale co ma być to będzie. Przeznaczenia nie zmienię. Walczę na tyle, na ile mogę, ale szarpać się przecież gorączkowo nie będę. Widać, że reaguję na leki. Owulacja zachodzi co cykl. W ciąży już też przecież byłam. Mąż też się przebadał i wszystko jest ok, wyniki ma bardzo podobne do tych sprzed 2 lat i to do tych "poprawionych" suplementacją, z odpowiednim ruchem postępowym. Tak się pocieszam, że może wcale nie mam takiego złego tego AMH, ponoć powinno się badać na samiutkim początku cyklu, najlepiej jeszcze podczas krwawienia. I ma to jakieś potwierdzenie w moich wynikach, kiedy to poziom wzrósł dwukrotnie w przeciągu bodajże miesiąca czasu, tylko dlatego, że zbadałam poziom w fazie folikularnej zamiast w lutealnej. I może po ciąży też poziom był taki marny, bo po ciąży chwilowo jest niższy. Znalazłam amerykańskie badania, które to potwierdziły. Poza tym to bardzo delikatny hormon, łatwo o jego złe oznaczenie. Dlatego nie mam zamiaru o tym zbytnio myśleć. Jest ok. Nasza kolejna ciąża jest już za rogiem. Może jeszcze nie teraz, ale już niedługo. Wiem to. Poza tym w tym cyklu mamy podwójną szansę
Tak obstawiam, że owulka była w poniedziałek, czułam mocne kłucie, głównie z prawej strony, we wtorek wzrost temperatury. Dziś monitoring: płyn widoczny, na lewym jajniku cisza, na prawym 2 pęknięte pęcherzyki + torbiel 26mm, przez którą kolejny cykl będzie musiał być naturalny Ponoć przy okresie takie rzeczy lubią się wchłaniać, ale Clo mogłoby zastymulować tą torbiel więc nie możemy go użyć dopóki nie potwierdzimy, że zniknęła. Do tego mojej lekarki nie będzie i muszę iść gdzieś indziej w okolicach właśnie 15 dc. Dupka mam brać od dzisiejszego wieczoru aż do 13.07, kiedy to mam iść na bętę. Jak pozytywna, to brać dalej, jak negatywna, to odstawić. Generalnie wydźwięk tej wizyty był taki, że kurde mamy realne szanse na to, żeby się udało. Odbierałam to trochę tak jakby bardziej mnie instruowała co mam robić jak jej nie będzie a okaże się, że jestem w ciąży, niż na wypadek kolejnego cyklu - w sensie kiedy monitoring, kiedy przyjść po receptę na Clo itp. Zresztą na początku wizyty od razu mnie zapytała "I jak Pani Sylwiu?" i wyglądała jakby oczekiwała raczej radosnej nowiny. Tak to odczułam. Aż przykro mi było mówić, że niestety przyszłam na zwykły monitoring. Zobaczymy... Trochę mnie martwi ten naturalny cykl, obawiam się marnotrawstwa czasu, ale co ma być to będzie. Przeznaczenia nie zmienię. Walczę na tyle, na ile mogę, ale szarpać się przecież gorączkowo nie będę. Widać, że reaguję na leki. Owulacja zachodzi co cykl. W ciąży już też przecież byłam. Mąż też się przebadał i wszystko jest ok, wyniki ma bardzo podobne do tych sprzed 2 lat i to do tych "poprawionych" suplementacją, z odpowiednim ruchem postępowym. Tak się pocieszam, że może wcale nie mam takiego złego tego AMH, ponoć powinno się badać na samiutkim początku cyklu, najlepiej jeszcze podczas krwawienia. I ma to jakieś potwierdzenie w moich wynikach, kiedy to poziom wzrósł dwukrotnie w przeciągu bodajże miesiąca czasu, tylko dlatego, że zbadałam poziom w fazie folikularnej zamiast w lutealnej. I może po ciąży też poziom był taki marny, bo po ciąży chwilowo jest niższy. Znalazłam amerykańskie badania, które to potwierdziły. Poza tym to bardzo delikatny hormon, łatwo o jego złe oznaczenie. Dlatego nie mam zamiaru o tym zbytnio myśleć. Jest ok. Nasza kolejna ciąża jest już za rogiem. Może jeszcze nie teraz, ale już niedługo. Wiem to. Poza tym w tym cyklu mamy podwójną szansę
Tak obstawiam, że owulka była w poniedziałek, czułam mocne kłucie, głównie z prawej strony, we wtorek wzrost temperatury. Dziś monitoring: płyn widoczny, na lewym jajniku cisza, na prawym 2 pęknięte pęcherzyki + torbiel 26mm, przez którą kolejny cykl będzie musiał być naturalny Ponoć przy okresie takie rzeczy lubią się wchłaniać, ale Clo mogłoby zastymulować tą torbiel więc nie możemy go użyć dopóki nie potwierdzimy, że zniknęła. Do tego mojej lekarki nie będzie i muszę iść gdzieś indziej w okolicach właśnie 15 dc. Dupka mam brać od dzisiejszego wieczoru aż do 13.07, kiedy to mam iść na bętę. Jak pozytywna, to brać dalej, jak negatywna, to odstawić. Generalnie wydźwięk tej wizyty był taki, że kurde mamy realne szanse na to, żeby się udało. Odbierałam to trochę tak jakby bardziej mnie instruowała co mam robić jak jej nie będzie a okaże się, że jestem w ciąży, niż na wypadek kolejnego cyklu - w sensie kiedy monitoring, kiedy przyjść po receptę na Clo itp. Zresztą na początku wizyty od razu mnie zapytała "I jak Pani Sylwiu?" i wyglądała jakby oczekiwała raczej radosnej nowiny. Tak to odczułam. Aż przykro mi było mówić, że niestety przyszłam na zwykły monitoring. Zobaczymy... Trochę mnie martwi ten naturalny cykl, obawiam się marnotrawstwa czasu, ale co ma być to będzie. Przeznaczenia nie zmienię. Walczę na tyle, na ile mogę, ale szarpać się przecież gorączkowo nie będę. Widać, że reaguję na leki. Owulacja zachodzi co cykl. W ciąży już też przecież byłam. Mąż też się przebadał i wszystko jest ok, wyniki ma bardzo podobne do tych sprzed 2 lat i to do tych "poprawionych" suplementacją, z odpowiednim ruchem postępowym. Tak się pocieszam, że może wcale nie mam takiego złego tego AMH, ponoć powinno się badać na samiutkim początku cyklu, najlepiej jeszcze podczas krwawienia. I ma to jakieś potwierdzenie w moich wynikach, kiedy to poziom wzrósł dwukrotnie w przeciągu bodajże miesiąca czasu, tylko dlatego, że zbadałam poziom w fazie folikularnej zamiast w lutealnej. I może po ciąży też poziom był taki marny, bo po ciąży chwilowo jest niższy. Znalazłam amerykańskie badania, które to potwierdziły. Poza tym to bardzo delikatny hormon, łatwo o jego złe oznaczenie. Dlatego nie mam zamiaru o tym zbytnio myśleć. Jest ok. Nasza kolejna ciąża jest już za rogiem. Może jeszcze nie teraz, ale już niedługo. Wiem to. Poza tym w tym cyklu mamy podwójną szansę
Mam bladziocha Nie mogę w to jeszcze uwierzyć. Pierdylion myśli przechodzi przez moją głowę. Boję się zaznaczyć plus na wykresie, poczekam na jutrzejszą betę. Kurcze no.. Od rana czułam taki spokój, jakbym wiedziała, że test będzie pozytywny, To pewnie dlatego, że tempka nie spadała. Nawet w nocy jak się budziłam to z ekscytacją myślałam o tym, że rano będę robić test, a zawsze mnie to stresowało.. No nie wierzę.. Próbuję ułożyć jakiś plan w głowie, a za chwilę się łapię, że za wcześnie na to wszystko.. Na pewno jutro pójdę na betę i zbadam od razu proga. Musiałabym się też umówić do ginki. Wraca z urlopu w sierpniu i to akurat byłby 5 tc.. Znów to robię, wybiegam za daleko do przodu. Ale jak powstrzymać natłok myśli?! Z jednej strony się ciągle stopuję, a z drugiej chcę wierzyć, że wszystko będzie dobrze, chcę sobie pozwolić na tą ogromną radość! Znów wybiegam ale jeśli wszystko się uda, to będę miała termin mniej więcej na urodziny Bruna! Będę mogła przechodzić tę ciążę porównując ją do pierwszej, w sensie takim, że mam tylko tydzień różnicy w datach, początek tamtej ciąży 24.06.2018, tej 17.06.2020 (Bruno urodził się tydzień przed czasem).
Jestem w ciąży, nie mogę w to uwierzyć... Oczywiście w pierwszej ciąży miałam ryzyko trojaczków, w tej też nie może być nudno - w końcu pękły 2 pęcherzyki
Mężowi chcę powiedzieć w przyszły poniedziałek, 20.07. Nie wiem czy tyle wytrzymam ale chciałabym powiedzieć, że dokładnie 2 lata temu dałam mu torebkę z testami, body i nupelkiem i żebyśmy odtworzyli tę chwilę i wtedy zobaczyłby, że dostaje nowy prezent, nie ten 2-letni. Tak to sobie wymyśliłam. Ale czy wytrzymam, czy wszystko będzie ok... Mocno w to wierzę!
***
Annie1981 nie mogę komentować Twojego wykresu a chciałam odpowiedzieć na Twój komentarz pod moim ostatnim wpisem Bardzo dziękuję za namiary na bloga, chciałam jeszcze dopytać o tytuł książki choć mam nadzieję, że już mi się nie przyda Trzymam za Ciebie ogromne kciuki! Jeśli Cię to interesuje, to Magdalena Komsta nagrała webinar o powrocie płodności podczas karmienia piersią. Znalazłam tam kilka cennych informacji. Powodzenia!