. Dam znać jaki będzie wynik.
.

Chyba ktoś tam na górze nade mną czuwał, że do tej pory nie zaszłam w ciążę. To, że mam coś nie tak z woreczkiem nie zdawałam sobie sprawy. Przy braniu luteiny, czyli hormonu "uaktywniły się" dając tym samym o sobie znać. Największemu wrogowi czegoś takiego nie życzę, ból jest nie do opisania, nie chcę nawet myśleć co by było, gdybym była w ciąży, przy prawdziwej burzy hormonów. Na razie staranie o dziecko zawieszam w czasie, najpierw czeka mnie operacja usunięcia woreczka żółciowego.
jestem już po operacji, 2 tygodnie temu usunięto mi woreczek żółciowy. Czuję się już dobrze, zostały tylko rany, które też dobrze się goją. Chirurg dał mi już zielone światło jeśli chodzi o starania o dzidzię. Dziś zaczynam brać luteinę na wywołanie miesiączki (ponieważ ostatnią miałam na początku lipca) a potem jadę z CLO. Te 3 miesiące przymusowej przerwy od starań dobrze mi zrobiły na głowę, trochę odpoczęłam i nabrałam dystansu. Już nie czuję takiego parcia, że już natychmiast ma być ciąża. Daję sobie czas, w końcu przecież jestem jeszcze młoda. Będę na bieżąco opisywać moje przygody ze staraniem o ciążę.
. Nie chciałam żadnej gry wstępnej, natychmiast byłam gotowa i bardzo chciałam od razu się kochać. Mąż był w takim szoku, że nawet nie zorientował się, że go wybudziłam ze snu. Był to czysty akt sexualny, nawet udało nam się dojść w jednym czasie. Może mam teraz owulację jakimś cudem i to natura tak działa?
od ostatniego wpisu już troszkę minęło. Nie pisałam, bo i też nic szczególnego się nie działo. W ciążę jak na razie nie zaszłam. Zmieniłam tylko lekarza, ze względu na zmianę ubezpieczenia z polskiego na niemiecki. Niedawno miałam wizytę u niemieckiego gina. Oczywiście wszystkie badania od początku, jedynie uznano badania męża, ponieważ robił je w Niemczech.
Niemiecka lekarka również podejrzewa PCOS, mam teraz do niej przyjść jak dostanę miesiączkę. Pobiorą mi krew i będzie można bez wątpliwości ustalić czy mam PCOS czy nie. Ogólne wrażenia po wizycie u ginekologa w Niemczech? Bardzo pozytywne, zupełnie inne podejście lekarza do pacjenta niż w Polsce, przede wszystkim w gabinecie spędziłam 1 godz. lekarka chciała jak najwięcej wiedzieć, na wizytę czekałam 2 dni, USG jest standardem przy każdym badaniu, do badania zakłada się jednorazową spódnicę żeby nie paradować z gołym tyłkiem po gabinecie, w przebieralni jest bidet więc można się podmyć.
Jednak jeśli potwierdzi się, że będę wymagała wspomagania przy zajściu w ciążę to zostanę skierowanie do specjalisty. W Niemczech problemem niepłodności nie zajmuje się zwykły gin tylko taki, który ma odpowiednią specjalizację. Trochę zdenerwowałam się na początku tym, że znowu odwlecze się w czasie, ale skoro mam trafić ostatecznie do lekarza, który będzie wiedział jak mi pomóc i nie będzie na mnie eksperymentować to chyba warto zaczekać te kilka tygodni. Wszystko popsuł ten mój woreczek żółciowy, miałam już brać CLO ale okazało się akurat wtedy, że wymagam operacji
. Być może miałabym teraz brzuszek
.W czasie świąt i Nowego Roku wszyscy życzyli mi dziecka. Pewnie chcieli dobrze, ale ja czułam się jak pod obstrzałem, że minął już duży czas a ja ciągle bez dzidziusia. To były już trzecie święta, kiedy każdy życzył mi ciążowego brzucha.
W Niemczech jest trochę inaczej niż w Polsce, przynajmniej w tej przychodni do której teraz chodzę. Każdy lekarz w tej przychodni (a jest na prawdę duża) ma swoją pielęgniarkę i przynależą do niego kilka pokoi na gabinet. Mój lekarz ogólny ma akurat 2 przechodnie pokoje ale ginekolog 3. Jeden to gabinet przyjęcia pacjenta (wygląda bardziej jak biuro adwokata). Z tego gabinetu można wejść do dwóch osobnych mniejszych pokoi. W jednym jest fotel ginekologiczny i USG a w drugim pokój zabiegowy, podawane są zastrzyki i pobierana jest krew. Nie ma skierowań od lekarza do laboratorium, plusem tego jest to, że lekarz zapoznaje się wcześniej z wynikami niż pacjent i w praktyce wygląda to tak, że 30 stycznia wejdę do gabinetu a lekarka przedstawi mi moje wyniki i wyjaśni co oznaczają, od razu przedstawi też plan działania. Wydaje mi się, że takie postępowanie jest logiczne. Pamiętam kiedy robiłam badania w Polsce, to nim dostałam się na wizytę z wynikami do lekarza strasznie się nakręcałam i sprawdzałam wszystko oczywiście w necie.
Niby wiem co mi jest, jestem przecież już zdiagnozowana przez polskiego lekarza, ale mimo wszystko się denerwuję.
oto wyrok... tzn. werdykt, otóż oficjalnie i niezaprzeczalnie zostałam zdiagnozowana, mam PCOS. Niemiecka lekarka potwierdziła diagnozę z Polski. Niby dla mnie nie nowość, ale wyniki badań hormonalnych nie są złe, są tragiczne
. Zostałam skierowana do kliniki w Berlinie i tam mają mnie dalej leczyć.To czekanie na dziecko trwa już tak długo, iż mam wrażenie, że nigdy nie zostanę matką. W sumie jeszcze na dobre nie zaczęłam leczenia, bo ciągle działo się coś co przesuwało to w czasie i słusznie dostałam opierdziel od męża, że nie czas się załamywać i że najwyżej adoptujemy dziecko. Typowy mężczyzna on i tak nie będzie nosić dziecka pod sercem, a ja chciałabym tego doświadczyć jak każda normalna kobieta, bo nie czuję się normalna tylko jak dziwoląg.To takie nienaturalne, skoro jest miłość to musi być tego owoc. A tutaj dziecka ani widu ani słychu. Wszystko tak jakoś się wlecze i od diagnozy w kwietniu minęło już tyle czasu a dziś mamy już luty kolejnego roku i nadal nie zaczęłam terapii. To wszystko tak bardzo zniechęca. Moja koleżanka starania o dziecko zaczęła 2 miesiące po mnie i jej dzidziuś właśnie uczy się chodzić. Mam załamkę.
Wraz z "papierologią" podesłano nam specjalny filmik na DVD, na którym jest czego mamy się spodziewać na pierwszej wizycie, jak się do niej przygotować oraz przedstawiono tam ich standardy leczenia. Muszę przyznać, że wygląda to obiecująco. Sama pierwsza wizyta musi odbyć się z partnerem i trwa najmniej 90 min. Odbywa się badanie ginekologiczne, pobierana jest krew moja i meza, od męża dodatkowo nasienie. Ciekawe czy odpuszczą nam te badania (mamy już wyniki takich badań i to nawet świeże, bo zaledwie sprzed miesiąca) czy będą chcieli mieć dodatkowe. Przynajmniej coś się rusza w sprawie mojego upragnionego potomka.
Na razie Pani Dr zaleciła dietę niskowęglowodanową i niskocukrową, powinnam zrzucić 20 kg. Od końca maja jeśli schudnę i poprawią się parametry zaczynamy terapię Clomifenem. Jednak lekarka przyznała, że są duże szanse (jeśli zmienię nawyki żywieniowe i schudnę chociaż 10-15 kg) na to że owulacja sama wróci i mogę zajść naturalnie w ciążę. Co będzie, zobaczymy. Na razie przeraża mnie ten wymóg schudnięcia, od dawna mam z tym problem. Ostatnio zniechęciłam się dietą odchudzającą bo nie widziałam efektów, po 6 miesiącach schudłam niecałe 5 kg. W takim tempie dziecka doczekam się za tysiąc lat. Myślałam, że przyjadę ztej kliniki podbudowana z siłami do walki a mam dużą załamkę.
. Schudłam 2, 5 kg. Wysłałam już pocztą w specjalnym pojemniku poranny mocz do badania do Berlina. Lekarka poprosiła mnie o jakieś "Ihmfpass", okazało się że to książeczka szczepień
. Nie wiedziałam co z tym fantem zrobić, ponieważ nie byłam szczepiona w DE. Z pomocą przyszedł mój rodziny Pan doktor (jest Polakiem) podpowiedział, żeby wyciągnąć kartę informacyjną z polskiej przychodni. Uczyniłam to co powiedział i mam z tą kartą przyjść do niego to mi przepisze na niem. książeczkę
. Czyż nie jest fajny ten mój doktor
.Za 2 tygodnie znowu jedziemy do Berlina do kliniki ja na badanie HOMA Index a mężulek badanie nasienia.
Będzie też spotkanie z Panią Dr omówimy wyniki badań na chlamydię i ustalimy plan działań. Pewnie mi nie odpuszcza, będę musiała schudnąć
.w plan zdrowego żywienia wprowadziłam też sporo ruchu, chcę jak najszybciej jak tylko się da schudnąć
.P.S- Ciekawe jak moja druga połówka przeżyje kolejne badanie nasienia (poprzednie badanko źle wspomina). Muszę go pochwalić, ponieważ trzyma razem ze mną dietę, rusza się i wyrzucił z domu wszystkie słodycze. Sam schudł też 2 kg
.


Trzymam kciuki, napisz od razu , bede czekac na wiesci, przytulam :-)
Wynik dzisiaj ok 17.00 w sieci, dzięki dziewczyny za wsparcie :)
Musi być dobrze :) Trzymam kciuki za wysokie wyniki :)))