Pod koniec sierpnia wyjeżdżamy na wakacje, w tym roku lecimy z Berlina do Rygi, a 2 dni później nocnym autobusem do Petersburga. To ostatnie miasto to moje wielkie marzenie jeszcze ze szkoły gimnazjalnej kiedy zainteresowałam się carską rodziną Romanowów i historią Rosji. To będzie wspaniałe zobaczyć te wszystkie miejsca o których się czytało czy oglądało w TV. W sierpniu skupiam się głównie na wyjeździe, nie chcę myśleć o procedurze in vitro. Przyznam jednak, że trochę się boję i to nawet nie punkcji jajnika czy, że coś będzie mnie boleć tylko rozczarowania, boję się robić sobię nadzieję...
Pocieszam się jednak tak troszeczkę sytuacją koleżanki z pracy. Starali się z mężem 5 lat, mieli zerowe szanse na naturalne dziecko, ON okazało się nie ma w ogóle plemników w nasieniu. Jednak jakimś tajemnym sposobem trochę go podleczyli i udało się uzyskać trochę plemników. Do transferu jednak ostał im sie tylko jeden zarodek, zdecydowali się go podać mimo wszystko i dać sobie jakiekolwiek szanse. Okazało się, że ten jeden jedyny zarodek się przyjął wbrew wszelkiej logice i dziś są dumnymi rodzicami 2 miesięcznej córeczki . W najgorszych chwilach tak sobie sama się pocieszam, że skoro im się udało z niemal zerowymi szansami, to tym bardziej uda się i mnie z 40 % szans, prawda?
Szykujemy się z małżonem do wyjazdu, to już za 10 dni, nie mogę się doczekać .
Możliwe, że na monitoring nie będę musiała jeżdzić co 2 dni do Berlina tylko prawdopodobnie będę mogła przychodzić tu na miejscu do Pani Dr, ostateczną odpowiedź w tej sprawie da mi 8 września. Wszystko zależy od tego czy dogadają się z Kliniką. Coraz bliżej realnego leczenia, coraz więcej zamieszania z tym związanego a ja mam wrażenie, że siedzę za szybą.
Autokar zajefany, z tabletami, więc można sobie posłuchać muzyki, oglądnać film, posurfować w internecie. Fajna sprawa i nawet niedrogo. Zapłaciliśmy 15 euro od osoby w jedną stronę za kurs Ryga - Petersburg. Przespałam drogę i w sumie nie dłużyło mi sie specjalnie. Najwięcej emocji towarzyszyło Nam z mężem na estońsko rosyjskiej granicy, w ROsji nic sie nie zmienia, obsłużyło Nas stado smutnych pograniczników, którzy nie odpowiadali na przywitanie i łypało na Nas groźnym wzrokiem. Samo miasto cudowne, piękne, spełnienie moich marzeń. Odwiedziłam wszystkie miejsca związane z Romanowami. Miasto jet nieprawdopodobnie ogromne, zupełnie niepojęte na Nasze polskie czy niemieckie realia. Główna ulica ma 4,5 km... A trzeba dodać, że Moskwa jest 2,5 raza większa.
Nie było jednak tak fajnie pod względem cen jak na Ukrainie w zeszłym roku. Wierzcie lub nie, ale w Rosji straszna drożyzna, 1 l coca coli kosztuje ponad 7 zł. Oczywiście rozumiem, że to turystyczne miasto, ale podałam cenę z obrzeża Petersburga. Nie wiem jak tam ludzie żyją. Ceny większe niż w Polsce a zarabiają ponad połowę mniej tego co w PL. Na Łotwie ceny zbliżóne do Niemieckich, tragedii nie było.
W środę mamy wizytę w klinice, mamy podpisać ostatnie papiery i dostanę już receptę na leki przed in vitro. Będzie to akurat dokładnie w 3 rocznicę ślubu . Mam nadzieję, że to dobry znak. Dzień później muszę wstawić się do mojej Pani ginekolog tutaj na miejscu i da mi już odpowiedź czy będzie mi robić monitoring na miejscu. Pisząc to już się trzesę, ale trzeba być dobrej myśli.
Zastosują u Nas protokół krótki, z nakłuwaniem jajeczek (w DE wszystkie są zapładniane, nie tylko 6 jak w PL), nie będą się bawić w samoistne zapładnianie. Ponoć maxymalizujemy sobie tym szanse. Punkcję będę mieć jednak pod pełną narkozą. Koszt in vitro w Naszej Klinice ponad 3 tys euro za podejście. 50 % musimy przedpłacić ale potem kasa nam zwraca zgodnie z obietnicą. Nie wyobrażam sobie dalszej polskiej polityki wobec in vitro i brak jakiejkolwiek pomocy państwa w tej sferze dla par. Metoda jest skuteczna pod warunkiem, że jest się bogaczem, nie jest to tanie. Gdybyśmy nie mieszkali i pracowali w DE, pewnie nie byłoby Nas zwyczajnie stać żeby zostać rodzicami. Pakiet darmowy jak można wyczytać z niniejszego pamiętnika jest jednak nie dla Nas. Piękne byłoby zrobić sobie dziecko w Naszej sypialni bez pomocy osób trzecich ale nie jest Nam to dane.
Nie jest to mój najszczęśliwszy czas...
To całe oczekiwanie na procedurę i ostateczną decyzję z kasy jest dla mnie stresujące. Odbija się to u mnie z problemami z zaśnięciem i realistycznymi snami jak już uda mi się zasnąć . Codziennie śnią mi się teściowie (a muszę dodać, że nie mam z Nimi rewelacyjnego kontaktu) albo ostatnio śniło mi się, że z bólem brzucha pojechałam z mężem na ostry dyżur a na miejscu lekarz do mnie : Proszę Pani, jest Pani w 9 miesiącu ciąży właśnie Pani rodzi! .
Termin zbliża się wielkimi krokami, staram się myśleć jednak pozytywnie, że powinno być dobrze, jesteśmy oboje młodzi, w miarę zdrowi, bo Nasze problemy z płodnością nie są z tych ciężkich, zawsze dobrze reagowałąm na leki hormonalne. Jednak mój entuzjazm asekuracyjnie staram się trzymać troszkę na wodzy, żeby nie było ewentualnego rozczarowania. Ten fenomen oczekiwań znają tylko Ci co długo starają się o swoje dziecko .
Chciałabym już zacząć choćby brać leki, codziennie budzę się niewyspana, źle śpię, męczą mnie głupie sny.
Procedury in vitro nie zaczęłam, dalej czekam cholera wie na co. Wyniki mam w porządku, dochudłam do wymaganej wagi. Wszystko już z lekarzem uzgadnialiśmy kiedy przyszła Pani anestezjolog, która miałaby mnie usypiać do punkcji i ... nie wyraziła zgody na poddanie mnie anestezji... Wg niej za dużo ważę . Ja pierdolę!
Schudłam prawie 30 kg, nawet troche poniżej tego co wymagali i kiedy już było widać metę to jednym podpisem wyrzucono mnie głeboko w puszczę... No cóż efekt jest taki, że mam ważyć ok 85 kg czyli jeszcze 12 kg przede mną, przez ten miesiąc schudłam już 7 kg. Waga spada ale pojawił się też problem o którym mówiła moja lekarka jeśli taka osoba jak ja z PCO intensywnie się odchudza, rozegulowałam sobie z powrotem hormony i miesiączka już się nie pojawia regularnie jak przez ostatni rok... Nic tylko sie kur.. załamać. Powiem Wam szczerze, że nadziei we mnie coraz mniej, zwyczajnie już nie wierzę w to że się uda.
Aha i jeszcze mi odkryli ostatnio 2 guzki na tarczycy to bardzo wczesna nadczynność tarczycy. Powiem Wam, że nie jestem teraz szczęśliwa.
Super! Trzymam kciuki, żeby wszystko poszło dobrzeć:) Dawaj znać co u Ciebie:) pozdrawiam:*