Będzie okres czy nie będzie?
-
WIADOMOŚĆ
-
xvwb1994 wrote:O kurde to może jakiś test albo beta ? 😍
Robiłam 2 dni temu i wyszła 0.2 😞19.02 ⏸
21.02 BetaHCG 63,2 💚
23.02 BetaHCG 223 💚💚
7+5 8,5 mm i bijące serduszko ❤️
11+6 badania genetyczne ✅ chyba chłopiec 💙
14+6 kilkanaście centymetrów zdrowego chłopaka! 💙
18+6 Ok. 274 g 💙
06.07 badania połówkowe ✊🏻
Planowany termin: 03.11.2022 💚 -
xvwb1994 wrote:Hm troszkę dziwne ale może jeszcze za wcześnie ? Kurde dziwny cykl wtedy ale póki nie ma okresu nic straconego 💪🏼
Hehe, czas pokaże 😊
Bo to raczej nie spadek spowodowany późną implantacją 13 dpo 😂19.02 ⏸
21.02 BetaHCG 63,2 💚
23.02 BetaHCG 223 💚💚
7+5 8,5 mm i bijące serduszko ❤️
11+6 badania genetyczne ✅ chyba chłopiec 💙
14+6 kilkanaście centymetrów zdrowego chłopaka! 💙
18+6 Ok. 274 g 💙
06.07 badania połówkowe ✊🏻
Planowany termin: 03.11.2022 💚 -
Felinka94 wrote:Myślę że tym spadkiem wczoraj wcale się nie sugeruj. Dziś masz temperaturę taką jak 2 dni temu, więc sądzę że może być wczoraj błąd pomiaru kiedy okres powinien być?
Tak sobie myślę o tym błędzie pomiaru - mierzyła 3 razy, więc to raczej nie błąd. 🤔19.02 ⏸
21.02 BetaHCG 63,2 💚
23.02 BetaHCG 223 💚💚
7+5 8,5 mm i bijące serduszko ❤️
11+6 badania genetyczne ✅ chyba chłopiec 💙
14+6 kilkanaście centymetrów zdrowego chłopaka! 💙
18+6 Ok. 274 g 💙
06.07 badania połówkowe ✊🏻
Planowany termin: 03.11.2022 💚 -
xvwb1994 wrote:
Ja niestety na ten moment nie jestem nic w stanie powiedzieć na podstawie wykresu. Dobrze jest działać ❤️, a ma monitoringu się okaże 😊19.02 ⏸
21.02 BetaHCG 63,2 💚
23.02 BetaHCG 223 💚💚
7+5 8,5 mm i bijące serduszko ❤️
11+6 badania genetyczne ✅ chyba chłopiec 💙
14+6 kilkanaście centymetrów zdrowego chłopaka! 💙
18+6 Ok. 274 g 💙
06.07 badania połówkowe ✊🏻
Planowany termin: 03.11.2022 💚 -
Kochana ja myślę że owulki jeszcze nie było, może będzie dziś a jutro skok? Zbyt mała różnica między wczoraj a dzisiaj...
Witaj Mały Cudzie
18.12 ⏸️
20.12 beta 15,9 mlU/ml
19.08.22 💣 3300g szczęścia ❤️
Rośnij nam zdrowo Elizko 🥰❤️❤️
👩 27 l.
TSH - ⚠️
FT3 🆗
FT4 🆗
ATPO 🆗
ATG 🆗
Glukoza na czczo 🆗
Po 1h 🆗
Po 2h 🆗
INSULINA 3pkt ❌
FSH 🆗
LH 🆗
PROG I faza cyklu 🆗
PROLAKTYNA 🆗
AMH 3,80 🆗
Podejrzenie PCOS
Suple: Pregna Start, Wit D 4000j. Wit C 1000 Wit B complex, Zioła Ojca Sroki nr 3.
🧒 29 l.
Diagnozy brak. -
Felinka94 wrote:Kochana ja myślę że owulki jeszcze nie było, może będzie dziś a jutro skok? Zbyt mała różnica między wczoraj a dzisiaj...
Na wczorajszym usg 22 mm pęcherzyk. Gin mówił ze albo w nocy pęknie pęcherzyk albo dziś. Prawy jajnik dziś pobolewa i ogólnie tak jak nic nie czułam tak dzisiaj wszytko. Temperaturę z wczoraj zanotowałam wyższa bo aż dwa razy mierzyłam bo byłam w szoku ze była ciut poniżej 36 wiec zmierzyłam jeszcze raz i wpisałam wyższa 36.10
A dziś zmierzyłam temperaturę jeszcze o 10.20 i już wynosiła 36.61 nie wiem czy to ma znaczenie ale z ciekawości zmierzyłam
Wiadomość wyedytowana przez autora: 19 stycznia 2022, 16:47
Ja 👩🏻1994
Staramy się od pazdziernika 2021
On 👦🏻1990 -
xvwb1994 wrote:Na wczorajszym usg 22 mm pęcherzyk. Gin mówił ze albo w nocy pęknie pęcherzyk albo dziś. Prawy jajnik dziś pobolewa i ogólnie tak jak nic nie czułam tak dzisiaj wszytko. Temperaturę z wczoraj zanotowałam wyższa bo aż dwa razy mierzyłam bo byłam w szoku ze była ciut poniżej 36 wiec zmierzyłam jeszcze raz i wpisałam wyższa 36.10
A dziś zmierzyłam temperaturę jeszcze o 10.20 i już wynosiła 36.61 nie wiem czy to ma znaczenie ale z ciekawości zmierzyłam
Witaj Mały Cudzie
18.12 ⏸️
20.12 beta 15,9 mlU/ml
19.08.22 💣 3300g szczęścia ❤️
Rośnij nam zdrowo Elizko 🥰❤️❤️
👩 27 l.
TSH - ⚠️
FT3 🆗
FT4 🆗
ATPO 🆗
ATG 🆗
Glukoza na czczo 🆗
Po 1h 🆗
Po 2h 🆗
INSULINA 3pkt ❌
FSH 🆗
LH 🆗
PROG I faza cyklu 🆗
PROLAKTYNA 🆗
AMH 3,80 🆗
Podejrzenie PCOS
Suple: Pregna Start, Wit D 4000j. Wit C 1000 Wit B complex, Zioła Ojca Sroki nr 3.
🧒 29 l.
Diagnozy brak. -
Vanilliowaczekolada wrote:Tak sobie myślę o tym błędzie pomiaru - mierzyła 3 razy, więc to raczej nie błąd. 🤔
Witaj Mały Cudzie
18.12 ⏸️
20.12 beta 15,9 mlU/ml
19.08.22 💣 3300g szczęścia ❤️
Rośnij nam zdrowo Elizko 🥰❤️❤️
👩 27 l.
TSH - ⚠️
FT3 🆗
FT4 🆗
ATPO 🆗
ATG 🆗
Glukoza na czczo 🆗
Po 1h 🆗
Po 2h 🆗
INSULINA 3pkt ❌
FSH 🆗
LH 🆗
PROG I faza cyklu 🆗
PROLAKTYNA 🆗
AMH 3,80 🆗
Podejrzenie PCOS
Suple: Pregna Start, Wit D 4000j. Wit C 1000 Wit B complex, Zioła Ojca Sroki nr 3.
🧒 29 l.
Diagnozy brak. -
Hej, śliczne. To będzie dłuższy wpis. Myślę też, że nie będzie czymś dla kobiet o słabszych nerwach, więc absolutnie nie obrażę się, jeśli którakolwiek z Was go pominie. Po prostu czuję, że muszę gdzieś zostawić "ślad" po tym, co aktualnie dzieje się w moim życiu.
A więc. Endometrioza. I PCOS. I inne współtowarzyszące gówna. To choroby, które mnie definiują. Choroby, które co miesiąc, mimo starań, leków, suplementów i wizyt u lekarzy ginekologów, regularnie pokazywały mi jedną kreskę na teście ciążowym. I to przez -naście miesięcy. Aż do 5. stycznia.
Paradoksalnie, owulacja była 24. grudnia. W Wigilię, podczas której wszyscy życzyli mi i mojemu M. upragnionego maluszka. Life's a bitch, co nie? Dostałam swój wigilijny cud. Szkoda tylko, że na dosłownie kilkanaście dni.
Ale wracając, 5.01. beta 40,2. Ku@#a mać, 40! To nie wątpliwe 5, czy może 10. TO CZTERDZIEŚCI. Płakałam ze szczęścia 3 godziny, dosłownie. Głaskałam się po brzuchu pod prysznicem, mimo, że w świetle nauki, zarodek miał mniej niż 1mm. Myślę, że 90% kobiet, ba, ludzi, by to prześmiała. Wiem, Wy nie. Większość z Was pewnie robiłaby to samo. Ah my, wytęsknione za upragnionym maleństwem.
A potem piątek, dwa dni później, kolejna beta. Najdłuższe 6h w moim życiu. Najdłuższe oczekiwanie na wyniki. Beta 99,57 - mój boże, to się naprawdę dzieje. Ja, mamą. Maluszku, witaj. Zrobię dla Ciebie wszystko, już Cię kocham. Naprawdę.
Weekend? Marzenie. Cudowne chwile z moim M., mnóstwo uśmiechu, radości, przecież będziemy rodzicami. Na pewno wszystko będzie dobrze, przecież w końcu nam się udało, ktoś u góry nas posłuchał i dał nam prezent w samą Wigilię.
Środa, 12.01., jesteśmy umówieni na wizytę na 17.01., już za 5 dni Cię zobaczę, kropku mój, nasz. Kontrolna beta, spacer po wyniki z uśmiechem na ustach. I wynik. 140. Zbyt niski przyrost. W 30 minut byłam już u ginekologa. USG, bardzo dokładne, bardzo długie. Przypuszczalne umiejscowienie pęcherzyka i jeden pewniak tego wieczora - torbiel 4,5x3,3cm. Szpital, już. Płacz, bardzo dużo płaczu, trzęsące się dłonie. USG i badanie krwi ok. 23:00. Ciężka noc na środkach uspokajających.
Czwartek, 13.01., "beta wzrosła do 180, obserwujemy, jest szansa".
Piątek, 14.01., "beta 83, może pani wracać do domu, nic się nie da zrobić. Proszę za 2 tygodnie wrócić na USG, będziemy musieli ocenić, czy torbiel należy wyciąć." Wypis do domu, reszta weekendu - jak przez mgłę, w amoku. W płaczu. I jeden wniosek. M., chcę ślubu, jak najszybciej. Nie za rok, jak planowaliśmy. Nigdy więcej nie chcę usłyszeć w szpitalu, w krytycznym dla mnie momencie, że narzeczony to ch@# nie relacja, że szpital nie respektuje takowych związków, że nie pozwalają, byś to Ty dostawał informacje na temat mojego stanu zdrowia.
Poniedziałek, 17.01., zaczęliśmy planować ślub. Trochę uśmiechu i ekscytacji. O 19:00 zjazd emocjonalny. To godzina wizyty. Wizyty, na której miałam poznać kropka. Wizyty, którą musiał odwołać M., bo ja nie byłam w stanie zadzwonić do przychodni. Zimne poty, gorączka, nieopisane skurcze. Nafaszerowana lekami przeżyłam dzień.
Wtorek, 18.01., wybrałam suknię ślubną. Czyżby wesele miało mi pomóc stanąć na nogi? Całe szczęście, że wzięłam garść leków. Prawie nie czuję bólu, a to pomaga zapomnieć. Pozornie.
Środa, 19.01., toaleta. Nagle dziwne uczucie w podbrzuszu. Jak duża, gęsta kropla krwi, która spływa po ściankach macicy, jak podczas okresu. A raczej turbo-okresu. Papier toaletowy w dłoń, podtarcie się. I ten widok. Na papierze kawałek tkanki (?), na pewno nie skrzep. Jest sinoróżowy i ma ok. 2cm długości. Fasolka - tak mogłabym to opisać w wielkim przybliżeniu. W szpitalu pokazywali, jak wygląda 6-tygodniowy maluszek. Tak, żebym "wiedziała, kiedy będzie już po sprawie". To był dokładnie ten sam widok. Spędziłam w łazience 30 minut. Nie wiedziałam co zrobić dalej. Albo inaczej, wiedziałam. Mówiąc brutalnie - wytrzeć się, ubrać, spłukać, wyjść. Ale nie umiałam. I tak, wiem. Przywiązałam się do kawałka komórek. Ale to był mój kawałek komórek, mój pierwszy kawałek, mój wyczekany, mój wytęskniony i mój wybłagany. To było o 18:00. Jest 3. w nocy, a ja nie mogę zasnąć, bo gdy tylko zamknę oczy, mam przed nimi właśnie TEN widok.
Widok straconego marzenia.
Boję się próbować dalej. Boję się zacząć ten temat z M. On też się boi, widzę to. Ukrywa wiele, bo od trzech dni jestem dosłownie jego pacjentem, który wymaga stałej opieki. On nie ma teraz czasu na ból. Jakkolwiek to brzmi. A boli go bardzo. Zupełnie tak, jak mnie.
Boli mnie utrata czegoś, co nawet nie zdążyło dostać od świata bijącego serduszka.
I ten ból właśnie jest o stokroć większy od bólu fizycznego, który towarzyszy mi od niedzieli.Wiadomość wyedytowana przez autora: 20 stycznia 2022, 03:03
01.22 - cp (6tc) -
pani_sztygar wrote:Hej, śliczne. To będzie dłuższy wpis. Myślę też, że nie będzie czymś dla kobiet o słabszych nerwach, więc absolutnie nie obrażę się, jeśli którakolwiek z Was go pominie. Po prostu czuję, że muszę gdzieś zostawić "ślad" po tym, co aktualnie dzieje się w moim życiu.
A więc. Endometrioza. I PCOS. I inne współtowarzyszące gówna. To choroby, które mnie definiują. Choroby, które co miesiąc, mimo starań, leków, suplementów i wizyt u lekarzy ginekologów, regularnie pokazywały mi jedną kreskę na teście ciążowym. I to przez -naście miesięcy. Aż do 5. stycznia.
Paradoksalnie, owulacja była 24. grudnia. W Wigilię, podczas której wszyscy życzyli mi i mojemu M. upragnionego maluszka. Life's a bitch, co nie? Dostałam swój wigilijny cud. Szkoda tylko, że na dosłownie kilkanaście dni.
Ale wracając, 5.01. beta 40,2. Ku@#a mać, 40! To nie wątpliwe 5, czy może 10. TO CZTERDZIEŚCI. Płakałam ze szczęścia 3 godziny, dosłownie. Głaskałam się po brzuchu pod prysznicem, mimo, że w świetle nauki, zarodek miał mniej niż 1mm. Myślę, że 90% kobiet, ba, ludzi, by to prześmiała. Wiem, Wy nie. Większość z Was pewnie robiłaby to samo. Ah my, wytęsknione za upragnionym maleństwem.
A potem piątek, dwa dni później, kolejna beta. Najdłuższe 6h w moim życiu. Najdłuższe oczekiwanie na wyniki. Beta 99,57 - mój boże, to się naprawdę dzieje. Ja, mamą. Maluszku, witaj. Zrobię dla Ciebie wszystko, już Cię kocham. Naprawdę.
Weekend? Marzenie. Cudowne chwile z moim M., mnóstwo uśmiechu, radości, przecież będziemy rodzicami. Na pewno wszystko będzie dobrze, przecież w końcu nam się udało, ktoś u góry nas posłuchał i dał nam prezent w samą Wigilię.
Środa, 12.01., jesteśmy umówieni na wizytę na 17.01., już za 5 dni Cię zobaczę, kropku mój, nasz. Kontrolna beta, spacer po wyniki z uśmiechem na ustach. I wynik. 140. Zbyt niski przyrost. W 30 minut byłam już u ginekologa. USG, bardzo dokładne, bardzo długie. Przypuszczalne umiejscowienie pęcherzyka i jeden pewniak tego wieczora - torbiel 4,5x3,3cm. Szpital, już. Płacz, bardzo dużo płaczu, trzęsące się dłonie. USG i badanie krwi ok. 23:00. Ciężka noc na środkach uspokajających.
Czwartek, 13.01., "beta wzrosła do 180, obserwujemy, jest szansa".
Piątek, 14.01., "beta 83, może pani wracać do domu, nic się nie da zrobić. Proszę za 2 tygodnie wrócić na USG, będziemy musieli ocenić, czy torbiel należy wyciąć." Wypis do domu, reszta weekendu - jak przez mgłę, w amoku. W płaczu. I jeden wniosek. M., chcę ślubu, jak najszybciej. Nie za rok, jak planowaliśmy. Nigdy więcej nie chcę usłyszeć w szpitalu, w krytycznym dla mnie momencie, że narzeczony to ch@# nie relacja, że szpital nie respektuje takowych związków, że nie pozwalają, byś to Ty dostawał informacje na temat mojego stanu zdrowia.
Poniedziałek, 17.01., zaczęliśmy planować ślub. Trochę uśmiechu i ekscytacji. O 19:00 zjazd emocjonalny. To godzina wizyty. Wizyty, na której miałam poznać kropka. Wizyty, którą musiał odwołać M., bo ja nie byłam w stanie zadzwonić do przychodni. Zimne poty, gorączka, nieopisane skurcze. Nafaszerowana lekami przeżyłam dzień.
Wtorek, 18.01., wybrałam suknię ślubną. Czyżby wesele miało mi pomóc stanąć na nogi? Całe szczęście, że wzięłam garść leków. Prawie nie czuję bólu, a to pomaga zapomnieć. Pozornie.
Środa, 19.01., toaleta. Nagle dziwne uczucie w podbrzuszu. Jak duża, gęsta kropla krwi, która spływa po ściankach macicy, jak podczas okresu. A raczej turbo-okresu. Papier toaletowy w dłoń, podtarcie się. I ten widok. Na papierze kawałek tkanki (?), na pewno nie skrzep. Jest sinoróżowy i ma ok. 2cm długości. Fasolka - tak mogłabym to opisać w wielkim przybliżeniu. W szpitalu pokazywali, jak wygląda 6-tygodniowy maluszek. Tak, żebym "wiedziała, kiedy będzie już po sprawie". To był dokładnie ten sam widok. Spędziłam w łazience 30 minut. Nie wiedziałam co zrobić dalej. Albo inaczej, wiedziałam. Mówiąc brutalnie - wytrzeć się, ubrać, spłukać, wyjść. Ale nie umiałam. I tak, wiem. Przywiązałam się do kawałka komórek. Ale to był mój kawałek komórek, mój pierwszy kawałek, mój wyczekany, mój wytęskniony i mój wybłagany. To było o 18:00. Jest 3. w nocy, a ja nie mogę zasnąć, bo gdy tylko zamknę oczy, mam przed nimi właśnie TEN widok.
Widok straconego marzenia.
Boję się próbować dalej. Boję się zacząć ten temat z M. On też się boi, widzę to. Ukrywa wiele, bo od trzech dni jestem dosłownie jego pacjentem, który wymaga stałej opieki. On nie ma teraz czasu na ból. Jakkolwiek to brzmi. A boli go bardzo. Zupełnie tak, jak mnie.
Boli mnie utrata czegoś, co nawet nie zdążyło dostać od świata bijącego serduszka.
I ten ból właśnie jest o stokroć większy od bólu fizycznego, który towarzyszy mi od niedzieli.
Czytam z łzami w oczach… nie przeszłam tego co ty ale myśle ze każda z nas tutaj rozumie ten ból i to pytanie dlaczego ja/my… dużo siły teraz wam życzę❤️
Mam nadzieje ślub będzie dobrym początkiem na cos nowego i przyniesie wam wasze największe marzenie❤️🍀
Ja 👩🏻1994
Staramy się od pazdziernika 2021
On 👦🏻1990 -
pani_sztygar wrote:Hej, śliczne. To będzie dłuższy wpis. Myślę też, że nie będzie czymś dla kobiet o słabszych nerwach, więc absolutnie nie obrażę się, jeśli którakolwiek z Was go pominie. Po prostu czuję, że muszę gdzieś zostawić "ślad" po tym, co aktualnie dzieje się w moim życiu.
A więc. Endometrioza. I PCOS. I inne współtowarzyszące gówna. To choroby, które mnie definiują. Choroby, które co miesiąc, mimo starań, leków, suplementów i wizyt u lekarzy ginekologów, regularnie pokazywały mi jedną kreskę na teście ciążowym. I to przez -naście miesięcy. Aż do 5. stycznia.
Paradoksalnie, owulacja była 24. grudnia. W Wigilię, podczas której wszyscy życzyli mi i mojemu M. upragnionego maluszka. Life's a bitch, co nie? Dostałam swój wigilijny cud. Szkoda tylko, że na dosłownie kilkanaście dni.
Ale wracając, 5.01. beta 40,2. Ku@#a mać, 40! To nie wątpliwe 5, czy może 10. TO CZTERDZIEŚCI. Płakałam ze szczęścia 3 godziny, dosłownie. Głaskałam się po brzuchu pod prysznicem, mimo, że w świetle nauki, zarodek miał mniej niż 1mm. Myślę, że 90% kobiet, ba, ludzi, by to prześmiała. Wiem, Wy nie. Większość z Was pewnie robiłaby to samo. Ah my, wytęsknione za upragnionym maleństwem.
A potem piątek, dwa dni później, kolejna beta. Najdłuższe 6h w moim życiu. Najdłuższe oczekiwanie na wyniki. Beta 99,57 - mój boże, to się naprawdę dzieje. Ja, mamą. Maluszku, witaj. Zrobię dla Ciebie wszystko, już Cię kocham. Naprawdę.
Weekend? Marzenie. Cudowne chwile z moim M., mnóstwo uśmiechu, radości, przecież będziemy rodzicami. Na pewno wszystko będzie dobrze, przecież w końcu nam się udało, ktoś u góry nas posłuchał i dał nam prezent w samą Wigilię.
Środa, 12.01., jesteśmy umówieni na wizytę na 17.01., już za 5 dni Cię zobaczę, kropku mój, nasz. Kontrolna beta, spacer po wyniki z uśmiechem na ustach. I wynik. 140. Zbyt niski przyrost. W 30 minut byłam już u ginekologa. USG, bardzo dokładne, bardzo długie. Przypuszczalne umiejscowienie pęcherzyka i jeden pewniak tego wieczora - torbiel 4,5x3,3cm. Szpital, już. Płacz, bardzo dużo płaczu, trzęsące się dłonie. USG i badanie krwi ok. 23:00. Ciężka noc na środkach uspokajających.
Czwartek, 13.01., "beta wzrosła do 180, obserwujemy, jest szansa".
Piątek, 14.01., "beta 83, może pani wracać do domu, nic się nie da zrobić. Proszę za 2 tygodnie wrócić na USG, będziemy musieli ocenić, czy torbiel należy wyciąć." Wypis do domu, reszta weekendu - jak przez mgłę, w amoku. W płaczu. I jeden wniosek. M., chcę ślubu, jak najszybciej. Nie za rok, jak planowaliśmy. Nigdy więcej nie chcę usłyszeć w szpitalu, w krytycznym dla mnie momencie, że narzeczony to ch@# nie relacja, że szpital nie respektuje takowych związków, że nie pozwalają, byś to Ty dostawał informacje na temat mojego stanu zdrowia.
Poniedziałek, 17.01., zaczęliśmy planować ślub. Trochę uśmiechu i ekscytacji. O 19:00 zjazd emocjonalny. To godzina wizyty. Wizyty, na której miałam poznać kropka. Wizyty, którą musiał odwołać M., bo ja nie byłam w stanie zadzwonić do przychodni. Zimne poty, gorączka, nieopisane skurcze. Nafaszerowana lekami przeżyłam dzień.
Wtorek, 18.01., wybrałam suknię ślubną. Czyżby wesele miało mi pomóc stanąć na nogi? Całe szczęście, że wzięłam garść leków. Prawie nie czuję bólu, a to pomaga zapomnieć. Pozornie.
Środa, 19.01., toaleta. Nagle dziwne uczucie w podbrzuszu. Jak duża, gęsta kropla krwi, która spływa po ściankach macicy, jak podczas okresu. A raczej turbo-okresu. Papier toaletowy w dłoń, podtarcie się. I ten widok. Na papierze kawałek tkanki (?), na pewno nie skrzep. Jest sinoróżowy i ma ok. 2cm długości. Fasolka - tak mogłabym to opisać w wielkim przybliżeniu. W szpitalu pokazywali, jak wygląda 6-tygodniowy maluszek. Tak, żebym "wiedziała, kiedy będzie już po sprawie". To był dokładnie ten sam widok. Spędziłam w łazience 30 minut. Nie wiedziałam co zrobić dalej. Albo inaczej, wiedziałam. Mówiąc brutalnie - wytrzeć się, ubrać, spłukać, wyjść. Ale nie umiałam. I tak, wiem. Przywiązałam się do kawałka komórek. Ale to był mój kawałek komórek, mój pierwszy kawałek, mój wyczekany, mój wytęskniony i mój wybłagany. To było o 18:00. Jest 3. w nocy, a ja nie mogę zasnąć, bo gdy tylko zamknę oczy, mam przed nimi właśnie TEN widok.
Widok straconego marzenia.
Boję się próbować dalej. Boję się zacząć ten temat z M. On też się boi, widzę to. Ukrywa wiele, bo od trzech dni jestem dosłownie jego pacjentem, który wymaga stałej opieki. On nie ma teraz czasu na ból. Jakkolwiek to brzmi. A boli go bardzo. Zupełnie tak, jak mnie.
Boli mnie utrata czegoś, co nawet nie zdążyło dostać od świata bijącego serduszka.
I ten ból właśnie jest o stokroć większy od bólu fizycznego, który towarzyszy mi od niedzieli.
Nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić co czujesz. Co czuję Twój partner. Musicie przejść swego rodzaju żałobę... Wypłakać tą stratę...
Co mówią lekarze? Jaką macie szanse na zdrową ciążę?
Witaj Mały Cudzie
18.12 ⏸️
20.12 beta 15,9 mlU/ml
19.08.22 💣 3300g szczęścia ❤️
Rośnij nam zdrowo Elizko 🥰❤️❤️
👩 27 l.
TSH - ⚠️
FT3 🆗
FT4 🆗
ATPO 🆗
ATG 🆗
Glukoza na czczo 🆗
Po 1h 🆗
Po 2h 🆗
INSULINA 3pkt ❌
FSH 🆗
LH 🆗
PROG I faza cyklu 🆗
PROLAKTYNA 🆗
AMH 3,80 🆗
Podejrzenie PCOS
Suple: Pregna Start, Wit D 4000j. Wit C 1000 Wit B complex, Zioła Ojca Sroki nr 3.
🧒 29 l.
Diagnozy brak. -
pani_sztygar wrote:Hej, śliczne. To będzie dłuższy wpis. Myślę też, że nie będzie czymś dla kobiet o słabszych nerwach, więc absolutnie nie obrażę się, jeśli którakolwiek z Was go pominie. Po prostu czuję, że muszę gdzieś zostawić "ślad" po tym, co aktualnie dzieje się w moim życiu.
A więc. Endometrioza. I PCOS. I inne współtowarzyszące gówna. To choroby, które mnie definiują. Choroby, które co miesiąc, mimo starań, leków, suplementów i wizyt u lekarzy ginekologów, regularnie pokazywały mi jedną kreskę na teście ciążowym. I to przez -naście miesięcy. Aż do 5. stycznia.
Paradoksalnie, owulacja była 24. grudnia. W Wigilię, podczas której wszyscy życzyli mi i mojemu M. upragnionego maluszka. Life's a bitch, co nie? Dostałam swój wigilijny cud. Szkoda tylko, że na dosłownie kilkanaście dni.
Ale wracając, 5.01. beta 40,2. Ku@#a mać, 40! To nie wątpliwe 5, czy może 10. TO CZTERDZIEŚCI. Płakałam ze szczęścia 3 godziny, dosłownie. Głaskałam się po brzuchu pod prysznicem, mimo, że w świetle nauki, zarodek miał mniej niż 1mm. Myślę, że 90% kobiet, ba, ludzi, by to prześmiała. Wiem, Wy nie. Większość z Was pewnie robiłaby to samo. Ah my, wytęsknione za upragnionym maleństwem.
A potem piątek, dwa dni później, kolejna beta. Najdłuższe 6h w moim życiu. Najdłuższe oczekiwanie na wyniki. Beta 99,57 - mój boże, to się naprawdę dzieje. Ja, mamą. Maluszku, witaj. Zrobię dla Ciebie wszystko, już Cię kocham. Naprawdę.
Weekend? Marzenie. Cudowne chwile z moim M., mnóstwo uśmiechu, radości, przecież będziemy rodzicami. Na pewno wszystko będzie dobrze, przecież w końcu nam się udało, ktoś u góry nas posłuchał i dał nam prezent w samą Wigilię.
Środa, 12.01., jesteśmy umówieni na wizytę na 17.01., już za 5 dni Cię zobaczę, kropku mój, nasz. Kontrolna beta, spacer po wyniki z uśmiechem na ustach. I wynik. 140. Zbyt niski przyrost. W 30 minut byłam już u ginekologa. USG, bardzo dokładne, bardzo długie. Przypuszczalne umiejscowienie pęcherzyka i jeden pewniak tego wieczora - torbiel 4,5x3,3cm. Szpital, już. Płacz, bardzo dużo płaczu, trzęsące się dłonie. USG i badanie krwi ok. 23:00. Ciężka noc na środkach uspokajających.
Czwartek, 13.01., "beta wzrosła do 180, obserwujemy, jest szansa".
Piątek, 14.01., "beta 83, może pani wracać do domu, nic się nie da zrobić. Proszę za 2 tygodnie wrócić na USG, będziemy musieli ocenić, czy torbiel należy wyciąć." Wypis do domu, reszta weekendu - jak przez mgłę, w amoku. W płaczu. I jeden wniosek. M., chcę ślubu, jak najszybciej. Nie za rok, jak planowaliśmy. Nigdy więcej nie chcę usłyszeć w szpitalu, w krytycznym dla mnie momencie, że narzeczony to ch@# nie relacja, że szpital nie respektuje takowych związków, że nie pozwalają, byś to Ty dostawał informacje na temat mojego stanu zdrowia.
Poniedziałek, 17.01., zaczęliśmy planować ślub. Trochę uśmiechu i ekscytacji. O 19:00 zjazd emocjonalny. To godzina wizyty. Wizyty, na której miałam poznać kropka. Wizyty, którą musiał odwołać M., bo ja nie byłam w stanie zadzwonić do przychodni. Zimne poty, gorączka, nieopisane skurcze. Nafaszerowana lekami przeżyłam dzień.
Wtorek, 18.01., wybrałam suknię ślubną. Czyżby wesele miało mi pomóc stanąć na nogi? Całe szczęście, że wzięłam garść leków. Prawie nie czuję bólu, a to pomaga zapomnieć. Pozornie.
Środa, 19.01., toaleta. Nagle dziwne uczucie w podbrzuszu. Jak duża, gęsta kropla krwi, która spływa po ściankach macicy, jak podczas okresu. A raczej turbo-okresu. Papier toaletowy w dłoń, podtarcie się. I ten widok. Na papierze kawałek tkanki (?), na pewno nie skrzep. Jest sinoróżowy i ma ok. 2cm długości. Fasolka - tak mogłabym to opisać w wielkim przybliżeniu. W szpitalu pokazywali, jak wygląda 6-tygodniowy maluszek. Tak, żebym "wiedziała, kiedy będzie już po sprawie". To był dokładnie ten sam widok. Spędziłam w łazience 30 minut. Nie wiedziałam co zrobić dalej. Albo inaczej, wiedziałam. Mówiąc brutalnie - wytrzeć się, ubrać, spłukać, wyjść. Ale nie umiałam. I tak, wiem. Przywiązałam się do kawałka komórek. Ale to był mój kawałek komórek, mój pierwszy kawałek, mój wyczekany, mój wytęskniony i mój wybłagany. To było o 18:00. Jest 3. w nocy, a ja nie mogę zasnąć, bo gdy tylko zamknę oczy, mam przed nimi właśnie TEN widok.
Widok straconego marzenia.
Boję się próbować dalej. Boję się zacząć ten temat z M. On też się boi, widzę to. Ukrywa wiele, bo od trzech dni jestem dosłownie jego pacjentem, który wymaga stałej opieki. On nie ma teraz czasu na ból. Jakkolwiek to brzmi. A boli go bardzo. Zupełnie tak, jak mnie.
Boli mnie utrata czegoś, co nawet nie zdążyło dostać od świata bijącego serduszka.
I ten ból właśnie jest o stokroć większy od bólu fizycznego, który towarzyszy mi od niedzieli.
Czytałam i miałam łzy w oczach. Przytulam mocno. Nie ma słów, którymi można Cię pocieszyć, wszystkie wydają się banalne. -
pani_sztygar wrote:Hej, śliczne. To będzie dłuższy wpis. Myślę też, że nie będzie czymś dla kobiet o słabszych nerwach, więc absolutnie nie obrażę się, jeśli którakolwiek z Was go pominie. Po prostu czuję, że muszę gdzieś zostawić "ślad" po tym, co aktualnie dzieje się w moim życiu.
A więc. Endometrioza. I PCOS. I inne współtowarzyszące gówna. To choroby, które mnie definiują. Choroby, które co miesiąc, mimo starań, leków, suplementów i wizyt u lekarzy ginekologów, regularnie pokazywały mi jedną kreskę na teście ciążowym. I to przez -naście miesięcy. Aż do 5. stycznia.
Paradoksalnie, owulacja była 24. grudnia. W Wigilię, podczas której wszyscy życzyli mi i mojemu M. upragnionego maluszka. Life's a bitch, co nie? Dostałam swój wigilijny cud. Szkoda tylko, że na dosłownie kilkanaście dni.
Ale wracając, 5.01. beta 40,2. Ku@#a mać, 40! To nie wątpliwe 5, czy może 10. TO CZTERDZIEŚCI. Płakałam ze szczęścia 3 godziny, dosłownie. Głaskałam się po brzuchu pod prysznicem, mimo, że w świetle nauki, zarodek miał mniej niż 1mm. Myślę, że 90% kobiet, ba, ludzi, by to prześmiała. Wiem, Wy nie. Większość z Was pewnie robiłaby to samo. Ah my, wytęsknione za upragnionym maleństwem.
A potem piątek, dwa dni później, kolejna beta. Najdłuższe 6h w moim życiu. Najdłuższe oczekiwanie na wyniki. Beta 99,57 - mój boże, to się naprawdę dzieje. Ja, mamą. Maluszku, witaj. Zrobię dla Ciebie wszystko, już Cię kocham. Naprawdę.
Weekend? Marzenie. Cudowne chwile z moim M., mnóstwo uśmiechu, radości, przecież będziemy rodzicami. Na pewno wszystko będzie dobrze, przecież w końcu nam się udało, ktoś u góry nas posłuchał i dał nam prezent w samą Wigilię.
Środa, 12.01., jesteśmy umówieni na wizytę na 17.01., już za 5 dni Cię zobaczę, kropku mój, nasz. Kontrolna beta, spacer po wyniki z uśmiechem na ustach. I wynik. 140. Zbyt niski przyrost. W 30 minut byłam już u ginekologa. USG, bardzo dokładne, bardzo długie. Przypuszczalne umiejscowienie pęcherzyka i jeden pewniak tego wieczora - torbiel 4,5x3,3cm. Szpital, już. Płacz, bardzo dużo płaczu, trzęsące się dłonie. USG i badanie krwi ok. 23:00. Ciężka noc na środkach uspokajających.
Czwartek, 13.01., "beta wzrosła do 180, obserwujemy, jest szansa".
Piątek, 14.01., "beta 83, może pani wracać do domu, nic się nie da zrobić. Proszę za 2 tygodnie wrócić na USG, będziemy musieli ocenić, czy torbiel należy wyciąć." Wypis do domu, reszta weekendu - jak przez mgłę, w amoku. W płaczu. I jeden wniosek. M., chcę ślubu, jak najszybciej. Nie za rok, jak planowaliśmy. Nigdy więcej nie chcę usłyszeć w szpitalu, w krytycznym dla mnie momencie, że narzeczony to ch@# nie relacja, że szpital nie respektuje takowych związków, że nie pozwalają, byś to Ty dostawał informacje na temat mojego stanu zdrowia.
Poniedziałek, 17.01., zaczęliśmy planować ślub. Trochę uśmiechu i ekscytacji. O 19:00 zjazd emocjonalny. To godzina wizyty. Wizyty, na której miałam poznać kropka. Wizyty, którą musiał odwołać M., bo ja nie byłam w stanie zadzwonić do przychodni. Zimne poty, gorączka, nieopisane skurcze. Nafaszerowana lekami przeżyłam dzień.
Wtorek, 18.01., wybrałam suknię ślubną. Czyżby wesele miało mi pomóc stanąć na nogi? Całe szczęście, że wzięłam garść leków. Prawie nie czuję bólu, a to pomaga zapomnieć. Pozornie.
Środa, 19.01., toaleta. Nagle dziwne uczucie w podbrzuszu. Jak duża, gęsta kropla krwi, która spływa po ściankach macicy, jak podczas okresu. A raczej turbo-okresu. Papier toaletowy w dłoń, podtarcie się. I ten widok. Na papierze kawałek tkanki (?), na pewno nie skrzep. Jest sinoróżowy i ma ok. 2cm długości. Fasolka - tak mogłabym to opisać w wielkim przybliżeniu. W szpitalu pokazywali, jak wygląda 6-tygodniowy maluszek. Tak, żebym "wiedziała, kiedy będzie już po sprawie". To był dokładnie ten sam widok. Spędziłam w łazience 30 minut. Nie wiedziałam co zrobić dalej. Albo inaczej, wiedziałam. Mówiąc brutalnie - wytrzeć się, ubrać, spłukać, wyjść. Ale nie umiałam. I tak, wiem. Przywiązałam się do kawałka komórek. Ale to był mój kawałek komórek, mój pierwszy kawałek, mój wyczekany, mój wytęskniony i mój wybłagany. To było o 18:00. Jest 3. w nocy, a ja nie mogę zasnąć, bo gdy tylko zamknę oczy, mam przed nimi właśnie TEN widok.
Widok straconego marzenia.
Boję się próbować dalej. Boję się zacząć ten temat z M. On też się boi, widzę to. Ukrywa wiele, bo od trzech dni jestem dosłownie jego pacjentem, który wymaga stałej opieki. On nie ma teraz czasu na ból. Jakkolwiek to brzmi. A boli go bardzo. Zupełnie tak, jak mnie.
Boli mnie utrata czegoś, co nawet nie zdążyło dostać od świata bijącego serduszka.
I ten ból właśnie jest o stokroć większy od bólu fizycznego, który towarzyszy mi od niedzieli.
Rycze 😭😭😭 Nie wiem nawet co napisać🥺 tule mocno -
Dziękuję Wam za tak ciepły odbiór.
Ze strony medycznej - nie wiem. Mam za tydzień iść na usg kontrolne, kiedy hormony już „wrócą do normy”, by ocenić co z tą torbielą - w jakim jest stanie, czy rośnie, jakiej jest struktury No i - de facto - jak wpłynie na moją płodność. Zajęła cały prawy jajnik, więc pojawia się trochę znak zapytania.01.22 - cp (6tc) -
pani_sztygar wrote:Dziękuję Wam za tak ciepły odbiór.
Ze strony medycznej - nie wiem. Mam za tydzień iść na usg kontrolne, kiedy hormony już „wrócą do normy”, by ocenić co z tą torbielą - w jakim jest stanie, czy rośnie, jakiej jest struktury No i - de facto - jak wpłynie na moją płodność. Zajęła cały prawy jajnik, więc pojawia się trochę znak zapytania.
Witaj Mały Cudzie
18.12 ⏸️
20.12 beta 15,9 mlU/ml
19.08.22 💣 3300g szczęścia ❤️
Rośnij nam zdrowo Elizko 🥰❤️❤️
👩 27 l.
TSH - ⚠️
FT3 🆗
FT4 🆗
ATPO 🆗
ATG 🆗
Glukoza na czczo 🆗
Po 1h 🆗
Po 2h 🆗
INSULINA 3pkt ❌
FSH 🆗
LH 🆗
PROG I faza cyklu 🆗
PROLAKTYNA 🆗
AMH 3,80 🆗
Podejrzenie PCOS
Suple: Pregna Start, Wit D 4000j. Wit C 1000 Wit B complex, Zioła Ojca Sroki nr 3.
🧒 29 l.
Diagnozy brak. -
nick nieaktualnyPani Sztygar ryczę i przytulam i ryczę znowu i przytulam
Jak zaczęłam czytam ovu i czytałam stopki dziewczyn zaczęłam odpowiadać mężowi że nie wiem nie wiem jakbym się podniosła po takich przejściach jak dziewczyny mają tutaj w stopce ... Poronienia nieudane inseminacje brak zarodków do IVF...
Ale znowu czytam dalej to forum czytam posty tych dziewczyn i widzę że znowu próbują znowu odzywa w nich nadzieja
I chyba to jest najważniejsze że gdzieś tam w środku mamy nadzieję że przyjdzie cud, że los się odmieni że nagrodzi nas za te starania dbanie o siebie
I wierzę głęboko że Tobie też będzie dana ta nagroda
Ściskam mocno