Bałam się wczorajszej wizyty u lekarza. Czarne myśli krążyły niczym sępy. Tak bardzo chciałam wiedzieć czy z synem wszystko jest w porządku... Ale zacznę od początku. Jedna z moich koleżanek z pracy zaszła w ciążę. Gadałyśmy długo w zeszłym tygodniu - z niecierpliwością czekała na prenatalne... śmiałyśmy się, że razem będziemy chodzić z wózkami - ona termin an sierpień, ja na marzec. Była w 13 tygodniu... miała już córeczkę, ale od przeszło roku gadałyśmy o tym, że naszym dzieciom przyda się rodzeństwo. Plan był właśnie taki, abyśmy we dwójkę zaszły w ciąże... (jest z innego działu, pracodawcy nie robiłoby to problemu...) Nawet nie wiecie jak się cieszyłam, że jej się udało. A teraz d...pa. Wczoraj dowiedziałam się, że straciła to dziecko... Popłakałam się. Na pięć minut przed moim wyjazdem do lekarza zadzwonił tata informując dodatkowo o śmierci krewnej. Miałam dość. Z duszą na ramieniu szłam na badania. Na szczęście u nas wszystko w porządku. Mały waży 2,8 kg... idealnie odpowiada 35t4d. Lekarz twierdzi, że raczej nie będzie tak duży jak jego brat... Badania krwi, kreatyniny w najlepszym porządku. W moczu wyszły jednak drożdżaki - dostałam jakiś lek i ma być dobrze. Z rękami też lepiej, lekarz jest zdania, że to normalne w 9 miesiącu... Waga +3 kg... ale po tych wszystkich wydarzeniach w ogóle się tym nie przejęłam. Myślami jestem z koleżanką i zastanawiam się jak okazać jej wsparcie... wiem czego nie wolno mówić, ale co powiedzieć... jak pocieszyć... co zrobić aby być blisko a jednocześnie dać nieco swobody - nie mam pojęcia... I nie wiem czy ja z moim gigantycznym brzucholem w ogóle powinnam być przy niej, czy nie sprawię jej przykrości... przepraszam za te smutki....
Spakowałam się do szpital No jeszcze nie wszystko, ale baza już jest Termin porodu 29 marzec zbliża się wielkimi krokami... Dziś wpadłam w lekką paniką czy na pewno wszystko mam - i tak brakuje mi na pewno majtek poporodowych (mam 2 sztuki, koleżanka doradziła ich 4-5), gumek do włosów, body dla niemowlaka (mam tylko 13 sztuk w rozm. 56-62, niby powinno starczyć, ale nie jestem z tych co uwielbiają pranie czy prasowanie), nie mam laktatora (w poprzedniej bardzo się przydał), czegoś do pielęgnacji pępka, dużych kosmetyków dla noworodka (mam tylko próbki), nożyczek, szczotki do włosów, zębów, aspiratora do nosa, jakiś zabawek no i wózka oraz fotelika... .Niby nie wiele, ale... jakoś tak spora jeszcze ta lista.
Wczoraj spędziłam przyjemny dzień z mężem chyba pierwszy odkąd jestem w trzecim trymestrze. Nie zrozumcie mnie źle - nie kłócimy się ze sobą, ale ... no właśnie ostatnio każdy spędza dzień w swoim pokoju. Ja w sypialni z nosem w komputerze czytając o wyprawkach, oglądając jakieś seriale i czytając newsy (jestem na bieżąco z polityką i wydarzeniami), a M siedzi w salonie gra sobie, czyta o jakiś grach i ogląda swoje programy. Prócz kilku rozmów w ciągu dniu gdzie dzielimy się informacjami co u nas, u syna i omówieniu spraw domowych mam wrażenie jakbyśmy się rozmijali. Nawet zasypiamy o różnych porach, także w sumie jakby osobno... Dlaczego? Myślę, że każdy z nas ma swoje lęki w związku z narodzinami syna. Ja boję się, że o wielu sprawach zapomniałam i nie dam sobie rady.... Że będę skazana na pomoc innych, że coś pójdzie nie tak... Z kolei M cały czas powtarza, że potrzebuje trochę czasu dla siebie, bo za niedługo go nie będzie miał. Jest w tym trochę racji, bo wiadomo jak to jest przy niemowlęciu, ale ... no właśnie czasu dla nas też nie będzie... . Musze przyznać, że M dba o mnie jak może - zawsze z rana mam śniadanie do łózka i herbatę, o co go nie poproszę to zrobi, ale ... no właśnie brakuje mi tej bliskości. Wczoraj postanowił więc zrobić coś razem. Okazją do tego był fakt, że nasz pierworodny pojechał na wycieczkę z wujkiem na cały dzień. My więc ruszyliśmy do biblioteki, a później do knajpki na ciastko i obiad, buszowaliśmy po Pepco (nieco drobiazgów dla malucha) oraz Rosmanna (powoli skreślam z listy wyprawkowej rzeczy). Później wspólnie pooglądaliśmy filmy. Było miło... Dziś M krząta się w kuchni (mam smaka na naleśniki, więc już od rana przygotowuje wszystko na to danie), a ja patrzę na jakieś rzeczy dla dziecka (zastanawiam się nad kilkoma drobiazgami - zabawkami z kolekcji Mr B, Whisbearem, pieluszkami bambusowymi (mam tylko flanelę i tetrę), szczotką do włosy Lullalove (czy kozią czy naturalną?), nożyczkami...). O 15.00 mają wpaść znajomi, więc w sumie można uznać, że mamy udany weekend. M twierdzi, że to już ostatni wspólny, bo następny będzie w pracy, a później myśli, że nastąpi ta wielka chwila w której poznamy naszego drugiego chłopczyka...
Coraz bliżej końca... Z jednej strony się cieszę - wiadomo poznam synka, a teraz moje dni wyglądają niemal identycznie - budzę się rano, zjem śniadanie, herbata, potem serial jakiś, następnie mycie się, ubranie, jakieś drobne sprawy na mieście (zakupy, jakiś spacer, kupno obiadu), potem znów padam na łóżko i tak do nocy... nuda... zmęczenie niestety często bierze górę i mimo chęci nie za dużo robię... Jak za dużo stoję lub chodzę wszystko mnie boli... . Zobaczymy co lekarz na to wszystko - wizyta już za trzy dni
Byłam wczoraj u lekarza - na szczęście wszystko w porządku. Dzidzia rośnie - wkrótce dojdzie do 3 kg. Szyjka się skraca, rozwarcie 1 cm... finał już blisko Z minusów - waga - znów 2 kg na plusie - w sumie jest już 14 kg! Mi już jest coraz częściej ciężko... u lekarza cała się spociłam kiedy zakładałam rajtuzy, buty itd. Za dużo zginania się. Puchnę - dłonie w nocy okrutnie bolą. Co więcej coraz częściej pojawiają się skurcze - w pierwszej w ogóle ich nie miałam. Teraz są nieregularne - wczoraj trwały niemal półtorej godziny. Zaczynam obawiać się porodu - nawet bardziej niż przy pierwszej ciąży. Po prostu za gładko mi ta ciąża idzie, więc teraz myślę cały czas o komplikacjach. Wiem - nie powinnam. Z wyprawkowych newsów - mamy wszystko, prócz wózka i fotelika... nadal czekam na pojawienie się joie mytrax signature... choć po cichu oglądam jeszcze używane joolz i bugaboo. No i mój faworyt designu - quinny moodd...
Wczoraj nieźle nas postraszyło... Rano miałam lekkie, nieregularne skurcze. Przeszły, aby wrócić o 14.00. Po 20.00 zdecydowaliśmy na wyjazd do szpitala. KTG nic nie wykazywało, choć brzuch bolał. Przyjęli mnie do szpitala - bez oznak porodowych. Trafiłam na blok do sali z czterema ciężarówkami. Skurcze trafy do 3 w nocy. Oka nie zmrużyła, w tym czasie jedna z pań urodziła. Szybko jej poszło. Słychać było jej przeraźliwy krzyk, a później płacz dziecka Pozostałe to były dwie do cesarki, jedna po terminie do wywoływania, kolejna ze skurczami... I z tych pań tylko ja i jedna do cesarki nie urodziły . Rano zdecydowali o wypisie. Mam czas, szyjka jest długa, nic się nie dzieje. Do 14.00 czekałam na wypis. Nie powiem - śpiąca okrutnie (panie okropnie chrapały, a krzyczące rodzące nie ułatwiały błogiego snu, nie mówiąc o skurczach i kopniakach maleństwa). W domu padłam jak zabita na dwie czy trzy godziny... I dowiedziałam się czegoś o sobie - boję się okrutnie porodu! Mam dobre wspomnienia z pierwszego - nie wiem skąd ten lęk. Paraliżuje mnie... Jak słyszałam krzyki rodzącej, żołądek podchodził mi do serca. Okrutnie boję się, że coś pójdzie nie tak- wiem nie mam powodów do niepokoju, ale ... no właśnie. Panie rodzące pocieszałam, uśmiechałam się, mówiłam jak będą tulić swoje maleństwa, a sama umieram ze strachu. I to mimo że atmosfera zresztą na porodówce była cudowna - położne do rany przyłóż, troskliwe, z uśmiechem na twarzach, lekarze spokojni, wszystko wyjaśniali.... Skąd więc ten lęk? Nie mam pojęcia. Jednak przez to wszystko z niepokojem wsłuchuje się w swoje ciało, non stop mam wrażenie, że mi wody odejdą, zaczną się kolejne skurcze i jestem autentycznie przerażona... Co robić? Tak bardzo chciałam mieć dziecko, a teraz się tak panicznie boję....
Staram się oswoić swój lęk... chyba nawet wiem już skąd się wziął. Pierwszy poród był niesamowicie szybki, ekespresowy - niemal nie czułam skurczy. Do szpitala trafiłam, gdyż odszedł czop śluzowy podbarwiony krwią. Przyjęli mnie ok. 6 rano. Byłam już po terminie 6 dni, więc aby przyspieszyć przebili wody płodowe. Ok 9.00 akcja się zaczęła. Niezauważalnie. Tuż po tym jak dostałam od położnych leki przeciwbólowe do żyły. Nie chciałam ich, ale nastraszyły mnie, że wszystko potrwa długo i będzie bolesne. Po zastrzyku, nic nie czułam. A okazało się, że widać już główkę! Lekarz musiał mi pomóc, bo tętno malucha zaczynało słabnąć. Stanął na wysokości zadania - wypchnął syna na świat odpowiednio naciskając brzuch. Ja byłam jakby w półśnie, półprzytomna, nieświadoma tego co dzieje się wokół mnie. Nie czułam jak mój syn pojawia się na świecie. To zapewne przez środki przeciwbólowe - które krążyły w mojej krwi, choć tak blisko finiszu nie powinny być podane ... I to chyba jest źródłem mojego strachu - nie wiem czy tym razem uda mi się dziecko bezpiecznie wypchnąć na świat. Czy sobie poradzę z tym zadaniem? Czy nie będzie się on dusił? CZy znów nie będę potrzebowała pomocy? Te pytania co rusz krążą mi po głowie. Lęk powodują też próżnociągi, kleszcze... te urządzenia mnie przerażają... chciałabym móc po prostu normalnie urodzić dziecko. Nie boję się bólu - tylko tego, że zawiodę moje dziecko. Że przeze mnie będzie mu tętno słabnąć, że nie będzie mógł oddychać.... Że pójdzie coś nie tak - konieczna będzie reanimacja, albo usłyszę okropną diagnozę - dziecięce porażenie mózgowe... Głupie, że nie mam wiary we własne ciało i możliwości? Może tak.... Sporo rozmawiam teraz o tym z M. On widział mój poród inaczej. Jest teraz moją opoką i pocieszycielem. Buduje mojego ego - wierzy we mnie. Więc psychicznie przygotowuje się do porodu... zaczynam myśleć bardziej optymistycznie i staram się wzbudzić w sobie zaufanie do swojego ciała. Nie jest to łatwe (zwłaszcza, że zawiodłam się na nim także w sferze karmienia - mój synuś nie potrafił jeść z piersi, więc odciągałam mu przez 10 m-cy pokarm laktatorem podając mu jedzenie w butelce), ale chyba jestem na dobrej drodze. Wierzę, że kiedy będę gotowa nadejdzie ten wyczekiwany dzień P.s. Z pozytywów - poszłam wczoraj za radą położnej i serduszkowałam z M. Było rewelacyjnie, dawno nie miałam takiego o... Nie wiem czy to skróci czas oczekiwania na syna, ale chyba tego mi było trzeba .
Mojemu maluchowi na świat i w ramienia mamy póki co się nie spieszy. Będzie raczej upartym barankiem :)Ale ostatnio jest też strasznie rozbrajający... Pochwalę się - moje baby dostało czkawkę w brzuchu. Pierwszy raz coś takiego poczułam, choć to moja druga ciąża... Rozczuliłam się okropnie. A tak całe dnie czekam, aby go przytulić. Najczęściej w łóżku i z laptopem oglądam serial Call the midwife (bardzo fajny), The good wife oraz Greys Anatomy. Niezbyt to ambitne, ale cóż. Miałam dziś załatwić wózek, ale chciałabym najpierw zobaczyć joie mytrax flex sygnature... Podobno ma być w przyszłym tygodniu w sklepie oddalonym od nas o 30 km Wiem, że wózek mi się nie przyda na start, ale mają zestawy 3 w 1 (wychodzi tanio, a foteliki joie są dobre i mają 4 pkt ADAC). Tylko czy zdążę zobaczyć zestawy i je kupić? J
znów na sali przedporodowej. O 1 w nocy zaczelo się lekkie plamienie.. wystraszylam się kiedy na piżamie zobaczyłam lekko różową plamę... o 2 zdecydowaliśmy się pojechać do szpitala... 2 cm rozwarcia, krwi tyle co podczas okresu, szyjka skrócona o 30 proc., skurcze widoczne na ktg. z uwagi na krwawienie zostawili mnie na obserwacje... chyba urodze przed świętami
Synuś urodził się mierząc 55 cm i ważąc 3,4 kg. Zdrowy, kochany, uroczy... do pełni szczęścia brakuje tylko karmienia piersią, ale mały niestety woli butlę. Ściągam więc mleko i podaje mu jak lubi. Pięknie przybiera na wadze. Starszy syn nieco zazdrosny, ale stara się polubić malucha. Jestem pełna optymizmu na przyszłość
Wiadomość wyedytowana przez autora 2 stycznia 2019, 20:10
W przychodni hardcore! Na wizytę czekaliśmy ponad godzinę. Całe szczęście Kamcio ma się dobrze tzn ma katar i kaszel, ale nie jest to nic poważnego - przynajmniej zdaniem lekarza. Dalej mamy się inhalować (mamy jakiś steryd na Benodil - w aptece koszt ponad 65 zł), krople na kaszle Flegamina, Pelafen. Ale chciałam Wam napisać jacy wk...rzający potrafią być niektórzy rodzice. Pierwsza pani z dzieckiem. Na około 1,5 rocznym z wysypką na pół twarzy i katarem. Mała starsznie chciała zobaczyć Kamcia i podotykać go. Babcia z mamą w to mi graj. Buch małą na rączki i zbliżają się do męża, który ma na rękach naszego syna... Hm... Mąż się odsuwa, a babka - "Mała nie ma kontaktu z dziećmi,a tak się garnie. Nic mu nie zrobi. O popatrz - tu chłopczyk ma oczku, tu nosek...." Hm... no tak może nic ona mu nie zrobi, ale jej wirusy już tak! Miałam ochotę ją rozszarpać! Jak można być tak nieodpowiedzialnym!! Przychodnia to nie miejsce towarzyskie czy plac zabaw! Jesteś chora nie dotykaj innych! Nie kaszl na nich, nie smarkaj! To chyba podstawa!
Drugi przykład - rodzinka z dwójką dzieci. W przychodni lekarz przyjmuje w dwóch gabinetach. Chodzi z jednego do drugiego oszczędzając czas - gdy rodzice rozbierają maluchy, położna je mierzy i waży. To na plus. I tak do jednego z tych gabinetów wchodzi rodzina 2+2 - madka, ojciec i dwójka maluchów - jeden niemowlak, drugie na oko 2-3 lata. I siedzą.... Lekarz wychodzi. Mija 15 minut, a oni siedzą. Dlaczego? Cała rodzina w gabinecie ubierała się od stóp do głów - łącznie z zapinaniem maksi cosi! Noż kurczę pełno osób czeka, a oni zamiast kurtki i inne rzeczy założyć w poczekalni to się ubierali.... Rodzice nawet kurteczki zapięli (flegmatyczni jak diabli). Pomijam fakt, że na polu 14 stopni na plus, a dzieciaki w kombinezonach z rękawiczkami i czapkami puchowymi! Miałam ochotę na nich nawrzeszczeć, bo zajmują miejsce, tracą czas - nie swój, ale innych rodziców. Dla porównania - mąż był w innej przychodni. CZas który spędził w poczekalni i gabinecie - łącznie ok. 10 minut. I to chyba dlatego tak długo, że pisali mu L4...
może po prostu szczerze jej zapytaj, czy nie boli jej twoja obecność. Pamiętam jak nam długo nie wychodziło, raz poroniłam, to początkowo bardzo przeszkadzała mi obecność kumpeli, która już miała dziecko i jeszcze była w ciąży. Ale po krótkim czasie jej dzieciaki były przyjemną odskocznią i nadzieją, że ja też kiedyś tak będę mieć :)