X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki ciążowe Kici kici
Dodaj do ulubionych
1 2 3 4 5

8 sierpnia 2018, 07:35

Wczoraj Wit miał słabszy dzień - od rana męczyła go gorączka, a właściwie to bardziej stan podgorączkowy - na granicy 37/38. Słaby, marudny, śpiący. Pić nie, chłodny okład nie, jeść nie, schłodzić się pod prysznic nie. Chory i uparty, wystrzałowa kombinacja ;) Na szczęście przed wieczorem mu odpuściło, wyszliśmy na późną obiadokolację - a tam sam już krzyczał: rosół, rosół! No i buzia znów się od gadania nie zamykała ;) Po obiedzie jeszcze przechadzka deptakiem i spacerek ścieżką nadmorską, przepiękny zachód słońca i na koniec deser w kafejce z widokiem na morze. Wróciliśmy to już prawie 22 była, Wit padł bez mycia ;)

Z innych inszości natomiast takie przemyślenia... ups - będą później bo Wit wstał i chce śniaaaadanko!

8 sierpnia 2018, 08:02

Nie napiszę od razu to nie napiszę wcale. Przy dziecku łatwo pewne rzeczy przeoczyć. To znaczy niby się wydaje, że wszystko ok, a potem się okazuje, że coś umknęło, że ten kurs co wydawał się ok gdzieś trochę na manowce spłynął. Nie żeby od razu jakiś dramat, ale jednak matka sternik musi ten kurs obserwować i korygować. I to nie kurs dziecka, a kurs własnego zachowania - bo zachowanie dziecka to po prostu pochodna tegoż. To w sumie dobra wiadomość - że trzeba korygować siebie a nie dziecko. Czy to łatwiej? Hmmm...

A przekładając na konkrety - do skorygowania:
- żywienie Witka
- nie noszenie na rączkach - mamolot
- nie dostosowywanie w całości działań do dziecka / granice / ramy.

9 sierpnia 2018, 05:31

Środa nad morzem - sielanka ;) Wit w formie, rano plac zabaw, a my z teściową śniadanie na tarasie, potem pławiliśmy się w basenie, potem Wit drzemeczka (i ja też ;) Późnym popołudniem ruszyliśmy coś zjeść i bardzo dobrze i smacznie trafiliśmy. Na tyle dobrze, że spacerek nadmorską ścieżką bardzo się przydał (jak Montalbano spacerujący do latarni ;) Wit zarządził lody (jakoś jeszcze weszły) i na koniec zeszliśmy na plażę. Wit wybiegał się brzegiem (Nobla dla tego, kto wymyślił falochrony i wkopał je w plażę - dzięki temu Wit po napotkaniu takiegoż 'odbijał się' i zawracał ;) Wieczór ciepły, kilka bajkowych fotek. Witkowi podobały się lampiony i ogólnie mu się podobało (Ja lubim Bałtyk!). Zadzwonił mężowaty, ale Wit zajęty i zarobiony był. Wróciliśmy po 22, Wit nadal wesoły jak szczygiełek - robił z babcią notatki w notesie i ogólnie brykał. Na koniec babcia nauczyła go słowa 'jełop'... głupawka totalna, 'babcia jełop'. Zobaczymy czy dziś będzie pamiętał i czy babci nadal się będzie podobało. Spać poszedł w okolicach północy, ja padłam zaraz po nim.

Fajnie jest. Ale... tęsknię za mężowatym. W sobotę wracamy.

10 sierpnia 2018, 08:33

To mnie pocieszyłaś, Mamo Ali ;) Nie żebym miała jakieś idealistyczne podejście... ale jak to ja - i tak łudzę się, że jakoś mi się uda i jakoś to będzie ;)

Wit wczoraj szalał na placu zabaw. Do 22. Co prawda o 21 został wyprysznicowany i zapakowany do łóżka i już już zasypiał... aż tu nagle zerwał się z okrzykiem 'kupa', skorzystał z nocnika... ożył i wyfrunął do dzieci. A klimat wakacyjny, mnóstwo dzieciaków, jakieś gitary w tle i ten chłód wieczorny dający po całym dniu odrobinę odetchnąć.

Noc niespokojna - burza i deszcz. W nocy wstawałam zamknąć drzwi na taras, wciągnąć suszarkę i leżak. Babcia i Wit nadal sobie smacznie chrapią. A ja nie śpię ;) To przy okazji o tym (nie) spaniu moim. Mam ogromną łatwość zasypiania, a równocześnie nie za bardzo lubię spać. Lubię obudzić się wcześnie, kiedy wszyscy jeszcze śpią. Mam wtedy czas dla siebie i taką poranną magię. Lubię ten spokój wynikający ze snu kogoś obok. Czasem pośpię dłużej, ale to dłużej oznacza raczej 8 niż 12. Na studiach dużo książek przeczytałam w weekendy - bo ja się budziłam jak zwykle, a mężowaty nie wcześniej niż o godzinie dwucyfrowej. Jeśli pójdę wcześniej spać - pewnie się wcześniej obudzę - tak jakby wewnętrzny zegar po określonej ilości snu stwierdzał, że akumulator naładowany. Ale nie cyborgiem nie jestem. Deficyt snu ciężko się u mnie objawia - i ciężko dla mnie i dla otoczenia. Jestem marudna, płaczliwa, a w moim łbie lęgną się pesymistyczne wizje, zwykle, że do kitu jestem i wszystko robię źle... Taaaak, to dobrze wróży w kontekście baby no. 2 ;) Ale nie ma co za bardzo martwić się na zapas.

A jak już przy spaniu jesteśmy. Duża zmiana upodobań u Wita. Całą wiosnę walczyliśmy z przykrywaniem. Młody skopywał co się dało, spał odkryty, marzł. Próbowałam być matką wyluzowaną (że dzieci inaczej odczuwają ciepło, że się przykryje...) Taaa... zdarzało się, że w nocy wszczynał alarm - że zimno i faktycznie nogi zimne, ręce zimne... Różne kocyki, body z długim, spodenki od piżamy... Nawet specjalny śpiworek z nogami, w którym nawet 1 nocy nie raczył przespać. I co? Nastało lato... a Wit polubił kocyki i kołdry. Sam się ich dopomina, sam się przykrywa, nawet na pół śpiąco. O ironio - z racji temperatur zdarzało mi się już czekać aż zaśnie - żeby kołdrę z niego... zdjąć ;)

Oho - o wilku mowa. Wit sobie mruczy - pewnie wkrótce się obudzi i zawoła 'kaszkę'. Albo tak jak wczoraj - kota! Jakiego kota? Ciepło, kota - żeby zabrał ciepło (czytaj: jak miał gorączkę zmoczyłam ręcznik z kotami, żeby dziabąga ochłodzić. Jako że na taką opcję zareagował jak diabeł na święconą wodę - tłumaczyłam, że to kot zabiera ciepło. No to sobie zapamiętał i w tym kontekście o kota poprosił ;) No... oczy otwarte. Dzień dobry! Dziś ostatni dzień nad morzem, jutro wracamy.

12 sierpnia 2018, 15:21

I już w drodze do Warszawy, wracamy na jedną noc i ruszamy na działkę. Eksperyment pod tytułem 'urlop z teściową' zakończony pozytywnie, może nawet do powtórzenia.

Z ciekawostek witoldowych:
1. Wylałam odrobinę kawy na bluzkę. Wit: o, to Jaś się napije

2. Pies hauczy! Co robi! No hauczy... (w sumie logiczne - hau hau)

3. Ale wielki kret! ??? Aaa... ołówek? Że wielka kredka? ;)

Wczoraj po całym dniu za kółkiem padłam, a Witka kąpał i kładł spać mąż. Wit tydzień spał ze mną na kanapie więc domagał się, że chce do mamy... Serce mi pękało, przyszedł się przytulić, ale ostatecznie udało się go umieścić w jego pokoju. Po tych wszystkich zawirowaniach musimy uporządkować spanie Witka tzn. zrobić tak, żeby również z tatą mógł go położyć spać.

Z innych rzeczy do uporządkowania - jedzenie. Acz... dzisiaj jakby nigdy nic wsunął taką porcję kurczaka, że aż oczy otwierałam ze zdumienia ;)

12 sierpnia 2018, 18:37

Czy fakt, że nasza pierwsza noc w nowym-starym mieszkaniu jest nocą spadających gwiazd to dobra wróżba? ;)

14 sierpnia 2018, 12:55

"Jak mama była małym chłopcem to chodziła na czworaka"

"Siusiak jest mądry" (bo trafił do nocnika - na stojąco).



15 sierpnia 2018, 05:47

Rychło w czas... ale mnie wczoraj olśniło: będziemy mieli dziecko! Pojawi się u nas nowy Ktoś! Ktoś, kogo zupełnie jeszcze nie znamy...
W nocy śniło mi się, że się urodził - wcześniej, dużo za wcześnie - teraz. Ale wszystko było ok. Tylko liczyłam te brakujące miesiące: sierpień, wrzesień, październik...
Niecały tydzień temu Wit powiedział, że Jaś będzie za tydzień. Jak wrócimy z działki to chyba jednak zabiorę się za pakowanie torby do szpitala... tak na wszelki wypadek...

18 sierpnia 2018, 23:36

Zaznaczę tylko, że Jaś i ja mamy się dobrze, mąż i Witek również.

Było ich kilku, kolegów od rowerów, kolarzy. Chyba nie wszyscy się ścigali. Pozakładali rodziny, porozjeżdżali się po Polsce. Czasem się spotykali, choć im niedawniej tym rzadziej. Tata chyba jako pierwszy odszedł. 35 lat mając, co to jest? Heniek od mrusów dobrych już kilka lat temu, kilkanaście pewnie raczej. Zbychu miał ciężki wypadek, połamał się... ale wylizał się, dziś widziałam go z żoną. Dziś żegnaliśmy drugiego Heńka... Odszedł nagle, choć żył z wyrokiem/przewlekła chorobą. Dobry człowiek, taki jakich już nie ma. 57 lat - co to jest? Zwłaszcza, że ostatnie lata już naznaczone chorobą... Ojciec żegnał własnego syna. Synowie swojego ojca. Znów coś się skończyło, jakiś krąg się zatoczył...
Niech Ci ziemia lekką będzie...

25 sierpnia 2018, 15:28

Czasu brak, czasu brak... wrzucam migawki z mijającego tygodnia.
=====
Wtorek 21.08
Dziś Światowy Dzień Optymisty! Zdecydowanie coś dla mnie ;)

W niedzielę wróciliśmy na 'stare śmiecie' - tak już na dobre. Dosłownie i w przenośni - jest (pozytywna) moc! Bałam się trochę o Wita, ale wygląda na to, że ta zmiana również jemu odpowiada. Zresztą... byle tylko mógł ustawiać swoje auta to Witowi wszędzie fobrze ;)
Dla mnie wygoda - wszystko bliziutko - sklep, apteka, plac zabaw, park, autobusy, metro, biblioteka, przychodnia, przedszkole... W niedzielę po powrocie z działki zrobiliśmy jeszcze długi spacer po okolicy. Jaaaak nam tego wszystkiego brakowało! Nawet mąż zaczął dopuszczać myśl, że może jednak życie się nie skończyło i jeszcze może całkiem fajnie i dobrze być. Cały poprzedni rok - jak jakiś jeden wielki zły sen... a ostatnie pół roku to już w ogóle. Gdzie my byliśmy przez ten rok - zapytał retorycznie mąż gdy idąc przez park patrzyliśmy jak ludzie sobie grillują i piknikują. Dzięki ci dziadku Józiu za działkę, bez niej chyba by nas ten dom wykończył...

Tymczasem mąż wrócił po urlopie do pracy, a my z Witem załatwiamy różne sprawy. Trochę tego jest, ale jakoś powoli ogarniamy. Dziś byłam na pobraniu krwi, Wit mnie trzymał za rękę ;) Żeby nie bolało.

Po pobraniu wpadliśmy do starego domu zabrać 'kilka' rzeczy. Przyjęliśmy strategię taką, że przewozimy absolutne minimum, a potem sprawdzamy czego nam brakuje. I w ten sposób mamy jeszcze wiele pustych półek ;) Wygląda też na to, że rozstaniemy się z telewizorem - jakoś nie wydaje się potrzebny.

W przyszłym tygodniu Wit ma adaptację w przedszkolu, a ten tydzień jeszcze urzędujemy razem. Wszystko spox... ale jednego nie znoszę - gotowania. No nie cierpię tego wiecznego myślenia - co tu na obiadek wymyślić.
=======
Czwartek 23.08
Dziś wizyta z Witem u pani dentystki. Ciężko jest. Nawet bardzo... Otóż... kontrola+lakierowanie = 30 minut, szybko, sprawnie, bez dramatów, zęby zdrowe, pacjent współpracujacy. Teraz trwa ta trudniejsza część wizyty - od godziny Wit bawi się w kąciku zabaw przy gabinecie... i ani myśli się ewakuować. Teraz jeszcze drugi kolega jest, bawią się autami, porównują jakie który ma zęby... Twierdzi, że tu dziś nocuje. Także ten...
====
Teksty z tego tygodnia
Gada, gada, gada...
* "Kupa walnięta, można spuszczać" to instruktaż dla asystujacego taty.
* "Mama, ale musisz się puścić... bo ten tramwaj zaraz odjeżdża" - to zalecenie dla mnie.
====
Czwartek 23.08 c.d.
Jutro wizyta u endo i u gin. Wyniki endo spoko, ale w morfologii coś żelazo nie bardzo więc pewnie gin mi jednak Tardyferon wtryni. A po wizytach myk z Witem do auta i ruszamy w drogę. Mąż wyjeżdża na tydzień na kurs wspinaczkowy, a my z Witem na weekend do babć i na roczek mojego chrześniaka. Od poniedziałku adaptacja w przedszkolu, ale chyba zrobimy sobie wagary i zaczniemy we wtorek.
====
Sobota 25.08
Wit grzecznie asystował w czasie wizyt. Gin orzekła, że to żelazo nie tak źle, ale ferrytyna niiiziutko. Ergo - jeszcze do hematologa mam się wybrać. Cóż robić. Dobrze, że tarczyca ok. Ale z tym żelazem faktycznie coś może być na rzeczy bo w zeszłym i tym tygodniu miałam ze 2-3 razy jakieś lekkie zawroty głowy.

W czwartek wybrałam się jeszcze solo na Dzikie historie - kino pod chmurką. Znów nie widziałam początku. Film dobry choć momentami nie mogłam się skupić. Ciągnęło mnie do domu bo mąż został z Witem a w pt wyjazd na tydzień.
Wieczorem mąż reisefieber, czy też ogólnie fieber - przed chorobą bardziej niż wyjazdem. Potrzebuje stabilizacji, odrobiny nudnej rutyny. Trudny wieczór. Dobrze, że znów jesteśmy w domu (tj. mieszkaniu) bo ten dom (tj. budynek) mocno nas sponiewierał...
===
Wit śpi, za chwilę muszę go budzić bo jedziemy na roczek chrześniaka. Czuję się trochę zmęczona. I Smyk (sklep) mnie dziś doprowadził do szewskiej niemal pasji. Otóż postanowiłam kupić na ten roczek Arkę Noego firmy Dumel. Wybór trochę mi zajął, ale ostatecznie byłam zadowolona i przekonana, że to właśnie chcę kupić. Na infolinii sprawdziłam dostępność - na moment otwarcia dziś dostępne 2 sztuki. Wchodzę (z Witem i w widocznej ciąży) i kieruję się do pani z obsługi. Proszę o pomoc w odnalezieniu zabawki. Pani totalnie brak orientacji, zaczęła coś szukać, mówiąc że nie wie. Spytałam czy może kolega/koleżanka mogą pomóc. Przybył kolega, udał się do części sklepu z zabawkami dla najmłodszych i zaczął szukać. Nie znał tej zabawki, ale pytał jak wygląda, jakiej wielkości... Nie znalazł, poszedł sprawdzić na magazyn. Nie znalazł, próbował szukać dalej. Spytałam czy może jest w stanie podejrzeć w systemie, do jakiej kategorii/działu przyporządkowali. Że nie może bo do systemu ma dostęp pani kierownik. Spytałam czy wobec tego pani kierownik może pomóc w poszukiwaniach skoro wg infolinii zabawkę mają na stanie. Objawiła się pani kierownik, wiedziała nawet o jakiej zabawce mówię. Poszła sprawdzić i wróciła z informacją, że te 2 sztuki to są jakieś egzemplarze czekające na reklamację - nie do sprzedaży. To się zagotowałam (wewnętrznie), powiedziałam (grzecznie na głos) i bardzo niegrzecznie (w myślach) co sądzę o ich systemie informatycznym. Z Witem u boku wybrałam jakąś inną zabawkę (nie cierpię wybierać), ale daleko mi do zadowolenia z tego wyboru (wiem, wiem - to tylko zabawka, ale jak ktoś ma zamiłowanie do szczegółu i chce jak-naj-le-piej wybrać to szlag kulisty trafia). A może to kwestia zmęczenia / stres po starym domu jeszcze wychodxi? Ciąża się nakłada? W sumie za chwilę 8 miesiąc. A może już? 29t skończonych.
No nic, trzeba się zbierać. Wiiiiittt... wstaaaajeeeeemyyyyyyy

27 sierpnia 2018, 06:22

6:13
- Mamo...
- Tak? (No to koniec chwilki dla siebie - obudziłam się 5:37)
- Możemy jeszcze pospać (zaspanym głosem ;)
- Możemy (potwierdzam szybko i skwapliwie)
- Możemy jeszcze pospać (oh yeeeah) aaaaale... (oho - tu jest haczyk!)
I cisza... nie wymyślił, przysnął jednak!?
Nie minęła minuta:
- Maamoooo?
- Taak?
- Idem do twojego łóżka.
Jak powiedział, tak zrobił (a wraz z nim 6 resoraków). Leży obok, ja spisuję tę scenkę. Zaśnie jeszcze? Nie sądzę ;) Geny to geny ;)

29 sierpnia 2018, 20:13

- Witku, jest siku w majtach?
- Tak - mówi Wit zaabsorbowany czymś zupełnie innym
- A siusiak nie powiedział czy Ty miałeś ważniejsze sprawy?
- Ja miałem ważniejsze sprawy.

31 sierpnia 2018, 04:11

Życie to jednak bywa przewrotne. Prezent dla chrześniaka, który wybierałam na łapu capu, z pomocą Wita... okazał się strzałem w 10... jeśli o Witka chodzi. Bawił się nim cały wieczór, na szczęście nie upierał się by zabrać ze sobą do domu.

Do Wawy wróciliśmy w poniedziałek, bez pośpiechu. Jesteśmy solo bo munż na wyjeździe wspinaczkowym... ale dzwoni codziennie! Przedwczoraj(w środę) nawet Wit dołączył do rozmowy (chociaż deklaruje, że on gadać przez telefon nie lubi. Z nikim! Z mamą też nie!)

Przedszkole i adaptacja. Hym. Poniedziałek wagary. Wtorek i środa - 2h z rodzicami/dziadkami. Zabawy zabawkami, zabawy w kółeczku, poczęstunek owocowy. Czwartek - pierwsze 2h bez rodziców. Wit pierwszego dnia zakochał się w dwóch tramwajach i praktycznie z rąk ich nie wypuszczał. Wykombinował sobie, że skoro zabawkami trzeba się dzielić to jak inne dziecko pytało o tramwaj... to Wit oddawał mi go pod opiekę, a sam biegł do półki, wybierał inną zabawkę i przynosił pytającemu - zamiast tramwaju ;) Tramwaje niestety dziś pochłonęły go na tyle, że nie miał czasu, żeby się pożegnać/posłuchać co do niego mówię (że teraz idę, ale wrócę). Zawył więc trochę jak się zorientował, większość dzieci reagowało podobnie. Ale tak jak przy pierwszej adaptacji - łzy szybko wyschły, a ja po 2h odebrałam szeroko uśmiechnięte i radosne dziecko (bawiące się tramwajami rzecz oczywista).
Na minus oczywiście liczebność grupy - 25 dzieciaków to jednak dużo. Ta liczebność jest chyba największą różnicą, która wymusza inne różnice (dzieci muszą być bardziej samodzielne, nie będzie takiego ciepłego/rodzinnego podejścia jak w było w naszym prywatnym).
Z drugiej strony - obserwuję już to, czego dla Witka chcieliśmy tzn. żeby wychowywał się w otoczeniu kolegów/sąsiadów. Żeby miał kolegów blisko, klatkę obok, żeby spotykali się na placu zabaw, w drodze do przedszkola itp. Blisko, pieszo, obok - nie na dowóz samochodem albo po komputerowym kablu. W swojej grupie Wit ma kuzyna mieszkającego obok, a oprócz tego już wiem, że jeden chłopczyk mieszka w sąsiednim bloku, a kolejny w jednym dalej. Dziś chłopaki poszli na plac zabaw - i tam właśnie jednego z nich spotkali. Ganiali się całą trójką po tym placu zabaw, a ja tylko patrzyłam i myślałam - jak dobrze, że wróciliśmy; jak dobrze, że wróciliśmy. Ujmując rzecz krótko - czuję się, jakbym po roku życia w zaświatach wróciła wreszcie do życia. Niesamowite to jest. Ale tak właśnie jest ;)

W środę zaliczyłam wizytę u pani hematolog. Hemoglobina spadła do 10, żelazo na bieżąco niby w miarę, ale zapasy (ferrytyna) moooocno naruszone. W książeczce pojawił się nawet wpis 'anemia ciążowa'. Dostałam Tardyferon na 6 tygodni. No i zamówiłam na najbliższe dni katering pudełkowy. Taki ze mnie leń... No ale trudno, muszę doprowadzić się do lepszej formy, siły będą potrzebne, a gotowanie we własnym zakresie, zwłaszcza ostatnio wychodziło mi kiepsko, może też stąd te gorsze wyniki, że tu zjadłam, tu nie zjadłam, a wszystko dość przypadkowe.

04:06... za godzinkę mężowaty powinien być w Warszawie, za dwie pewnie w domu ;) Bardzo się cieszę bo wyjazd chyba jednak udany. A bał się wyjazdu - własnych możliwości czy też bardziej własnych ograniczeń zdrowotnych. Taka 'pamiątka' po poprzednim 'domu'. Nie tęsknię za tamtym miejscem. W ogóle. Nie brakuje mi przestrzeni, nic, zupełnie. Byle to sprzedać.

A teraz spać (wrócić do spania - bo spałam od ok. 22 do 3:30 i sama się wybudziłam). Przed nami kolejny dzień. Wit najpierw na odczulanie, potem do przedszkola. A potem - w zależności od stopnia zmęczenia mężowatego - ruszymy po południu lub w sobotę rano na wieś do znajomej. Life's good!

1 września 2018, 21:22

Migawka bardzo poranna:
Kiedy przyjechałam tu rok temu, pierwszy raz od niepamiętnych czasów spałam do godziny dwucyfrowej. Tym razem obudziłam się o 5:25 i już dalszego spania nie będzie. Ale pięknie jest. Chata wśród pól i lasów, nad polami unosi się jeszcze magiczna mgła. Mąż, Wit i koleżanka-gospodyni jeszcze śpią. Tylko kot nie śpi i przyszedł odebrać swoją porcję głaskania.

Po drodze był wczoraj wypadek więc podróż zamiast 2h trwała 3h. Mąż zmęczony - poprzedni dzień spędził w aucie, a noc w autobusie. Ale jak już dojechaliśmy na miejsce to przestał marudzić pod nosem - wiedziałam, że mu się tu spodoba. Pola, przestrzeń, stare chaty, stare sprzęty domowe, stara jabłonka.

A Pucek został 'kupiony' przez ciocię Karolinę. Chyba tym, że była przyjazna, ale mu się nie narzucała - żadnego nooo daaaj cześć itepe. ;) No i ciocia ma kota, który łapie myszy. I taką myszkę złapał... i zjadł w obecności Pucka. Pucek zafascynowany taką przyrodą. Mieliśmy wąpliwości czy to nie zbyt drastyczne dla niespełna trzylatka... ale on nie dał się odkleić - musiał zobaczyć do końca. I przyjął to naturalnie. W końcu sami mu wcześniej mówiliśmy, że kotki polują na myszy i kotki myszy jedzą. Wit tylko podsumował, że myszki nie chcą, żeby kot je jadł i muszą szybko uciekać. A jak nie uciekną to kot złapie i zje. I już.

Wit nie 'spotkał się' jeszcze ze śmiercią człowieka. Ale wie już, że pieski i kotki, które są bardzo stare i/lub chore odchodzą czasem do krainy wiecznych łowów. Że nam wtedy smutno bo nie są z nami, ale one są wesołe i mogą tam sobie biegać. Z dzieckiem jest jak z fiskusem jednak. Należy mówić zawsze prawdę, tylko prawdę... ale nie zawsze całą prawdę. Czy też nie od razu wyjaśniać wszystkie szczegóły. A czy kraina wiecznych łowów jest prawdą? To jest pytanie...

Wit został ochrzczony. Mąż chciał, ja się nie sprzeciwiałam. Sama byłam ochrzczona i nie zaszkodziło mi to, ale też od bycia osobą wątpiącą nie powstrzymało. Wierzę (nomen omen), że Wit również wybierze w swoim czasie swoją drogę. Na razie mąż uczy go znaku krzyża przed snem. Do góry, do środka, na lewo, na prawo i klasnąć. Jeśli jestem sama - nie 'ćwiczę' z nim tego. Nie mam nic przeciwko - po prostu sama tego nie robię, więc nie czułabym się z tym naturalnie. Ale mężowi troszkę pomogłam. Kładliśmy Witka razem spać, nie bardzo chciał znak krzyża robić, a dzień wcześniej rozmawialiśmy z mężem i mówię - może powinniśmy zabrać go od czasu do czasu na mszę? A ten znak krzyża może trzeba by jakoś wytlumaczyć co to/po co? I tego wieczoru wyjaśniłam Puckowi - że to żegnanie się jest po to, żeby w nocy dobrze spał, żeby nic złego się nie śniło. Jeśli znak krzyża jest rodzajem modlitwy to może była to jakaś część prawdy?

No, no... ale mi się tematy pierwszego wrześniowego dnia wkradły ;)

=====
Migawka wieczorna:
- Co to jest ten mać? - pyta nas znienacka Witek.
Chwila zastanowienia, spoglądamy dookoła...
- Ćma? Za oknem?
- Tak! Ten ćma, co to jest?

3 września 2018, 10:51

Bardzo miły weekend! W sobotę Łosice, a potem leniwe popołudnie na trawniku przed chatą znajomej. Wieczorem ognisko, Wit wniebowzięty. Machnął dłuższą drzemkę, więc wieczorem ganiał ile się dało. W niedzielę pojechaliśmy całą bandą do Korczewa, przytknęliśmy łapki do kamienia mocy (wypowiadając w myślach życzenia), spacerek po parku, zwiedzanie remontowanego (od 20 lat!) dworku/pałacu i wreszcie obiadek. Wit wcinał aż miło i zmęczony zasnął w aucie. Na drodze spory ruch, ale powrót sprawny.

Dziś pierwszy dzień Witka w przedszkolu - taki oficjalny. Mąż wziął jeszcze jeden dzień urlopu ("Cieszę się, że zostałem. No już drugi raz nie pójdzie pierwszy raz do przedszkola."). Czas chorowania był trudny, ale wszystko wraca do normy. Mąż bardziej nastawiony na syna - to i syn bardziej nastawiony na tatę. Aż miło patrzeć ;) Dziś Wit jeszcze na drzemkę nie zostaje, odbieramy go ok. 12:30. Drzemka od jutra lub środy, na spokojnie. A tymczasem - dooo roooboty! Początek miesiąca więc rachuneczki i tysiąc innych spraw do załatwienia. No i na ćwiczenia planuję wreszcie wrócić. Hey ho, let's go!

3 września 2018, 16:02

Wyszedł uśmiechnięty, w mokrej koszulce. "Za wcześnie" rzekł "za wcześnie przyszeliście".
- A Ty chciałeś synku jeszcze z dziećmi zostać i z dziećmi iść spać?
-"Tak"

Także tak, jutro zostaje na drzemkę, a ja właśnie siedzę i doszywam zamek w kołdrze ;)

3 września 2018, 19:29

Wyczucie chwili

Siedzimy z mężowatym w dużym pokoju, Witold bawi się u siebie za ścianą. Męża bierze na wspomnienia:
- Pamiętam jak go tu przynieśliśmy. Tu do tego pokoju...
Nie dane mu skończyć myśli. Do pokoju wpada rzeczony Łon z okrzykiem:
- Kupę!

4 września 2018, 09:08

- A masz w przedszkolu kolegów?
- Mam taką koleżankę, która nazywa się... chłopczyk.

4 września 2018, 11:52

Jaś 31/32 tc

Jaś pozostaje Jasiem, wszystko na miejscu, nic nie odpadło. Szacowana waga dziś - 1748g. Siedzi sobie łepetynką w dół, od czasu do czasu rozrabia, tydzień temu Witka nawet kopnął ;) Pani doktor zadowolona z tego co na usg zobaczyła, a więc i ja nie narzekam ;)
Za jakieś 2 miesiące się widzimy, Synku!

5 września 2018, 06:30

"Skurcz zawsze zastawał ją przy oknie. Opierała się o szeroki parapet i z każdym wdechem wciągała zapach herbacianych róż, które stały w wazonie obok kwiatów doniczkowych. Po każdym skurczu piła kilka łyków wody z cytryną osłodzonej miodem; szklankę miała ustawioną obok wazonu.
Znałam ten stan z moich własnych porodów. Powtarzalność czynności jest jedyną pewną przystanią podczas ogarniającego ciało sztormu."

Czytam ponownie książkę "Położna. 3550 cudów narodzin" Jeannette Kalyty. Piękna książka, w czasie ciąży z Witkiem też ją czytałam. Pamiętam te historie, a znów mnie wzruszają. I przerażają - gdy czytam jak się rodziło w latach 80., 90. I gdy myślę jak się do tej pory w niektórych miejscach rodzi.
Uświadomiłam też sobie jedną rzecz. Gdy czytam o porodach domowych myślę sobie - nigdy w życiu, to nie dla mnie. A gdy tak myślę o porodzie Witka... Zaczęło się w nocy, gdy odeszły wody. Przez tych kilka godzin w domu... rodziłam ;) Myjąc podłogę w łazience na czworaka ;) Siedząc trochę w ciszy, a trochę słuchając Andrusa (Książę Igor...) Do szpitala trafiłam na końcówkę (8cm na wejściowym badaniu). Czyli... w dużej części miałam poród domowy. To ci niespodzianka! Dopiero teraz tak na to spojrzałam...

A książka wspaniała. Ograniczam teraz mój księgozbiór, chcę mieć książek mało, ale same 'specjalne', nieprzypadkowe. Tę mam z biblioteki, ale może się skuszę i kupię, żeby na półce stała.

Wit został wczoraj w przedszkolu na drzemkę. Jeszcze rano doszywałam mu zamek do miejscami niedoschniętej poszewki na koc. Uparłam się na poszewkę w dinozaury - to była pościel mojego brata, gdy był mały. Jeszcze na białe guziki grzybki. Rano do sali wszedł odrobinę niepewnie, ale nie płakał ani nie marudził. Nie chciał tylko kapci założyć więc poszedł w samych skarpetach. "Kapcie muszą być" - usłyszałam od Pani. No może muszą ;)
Przyszłam po Wita po 15 - po drzemce i podwieczorku. Zaanonsowałam się domofonem i usiadłam w szatni pod drzwiami. Po chwili pojawiła się Pani. Bez Wita. "Mówi, że za wcześnie i jeszcze nie idzie." A to numer! Cóż robić, ok mówię - nie spieszy mi się, poczekam. Dzieciaki za chwilę wychodziły na dwór, wśród nich Wit. Dopiero jak mnie zobaczył to uznał, że jednak zostanie ze mną (choć próbował mnoe przekonać, żebym dołączyła do dzieci i żebyśmy wyszli na plac zabaw razem). Poszliśmy, ale na inny i już z witkowym kuzynem. Chłopaki szaleli w piasku, takie przedłużenie lata jeszcze.

Wit dostał w przedszkolu naklejkę z uśmiechniętą buźką i napisem "bardzo dobrze". Ale nie chciał powiedzieć za co. " Nie powiem! Tacie też nie powiem! Tajemnica" I nie powiedział. No ładnie się zaczyna...

Wieczorem mąż i syn zostali sami - wracamy do rytmu, a rytm zakłada jeden wieczór dla chłopaków, beze mnie. Pojechałam odebrać zamówione staniki-karmniki z esotiqa. Dopadło mnie też szaleństwo zakupowe - kupiłam świeczkę na tort na 3. urodziny i dwa kubki do mycia zębów. Total 6.49 ;) Nie miałam ochoty na łażenie po sklepach. Zresztą zakupy ubraniowe dla siebie odłożyłam na dalszą przyszłość. A dla Jaśka za chwilkę - muszę się do kartonów dobrać i sprawdzić czego jeszcze brak.

I na koniec news medyczny. Hemoglobina i hematokryt w górę! Hemo z 10 z groszami na 11 z groszami. Jeszcze nie ok, ale już lepiej.
1 2 3 4 5