Dobra, idę spać. Mąż ma ostatnio zdecydowanie lepsze nocki. Za to ja dospać nie mogę i snuję się po domu jak jakiś bąk.
Z innych inszości - wczoraj byliśmy z Witkiem na niespodziankowej imprezie urodzinowej mojego brata. Były inne dzieci - bardzo miły wieczór. Wróciliśmy o 22, Młody padł, ja niedługo po nim.
Jutro kwalifikacja do domu narodzin plus bank krwi załatwić. To jeszcze zostaną dwa większe tematy - fotelik do auta oraz naprawa wózka. Prezent dla Witka od Jasia już czeka. Jeszcze impreza urodzinowa Witka... i niech się dzieje - mogę rodzić
ledwo dopinam płaszcz...
Ale co tam! Dziś Anna Sroka-Hryń śpiewa piosenki Edith Piaf!
Ja słucham i się delektuję,
a Jaś grzecznie siedzi i nic nie kombinuje
=====
Już po. Fenomenalna kobieta!
FE-NO-ME-NAL-NA!!!
Wiadomość wyedytowana przez autora 20 października 2018, 23:48
Sen to podstawowa potrzeba człowieka. Banał, banał straszny - a jednak podstawa.
24.10 (środa) Witek skończył 3 lata. W tym roku świętujemy intensywnie
* środa - w przedszkolu i w domu
* piątek - z wujkiem, ciocią i Tymkiem
* sobota, 3 babcie oraz wujek i ciocia AAB.
Do tego we wtorek były wagary (pojechaliśmy po fotelik samochodowy dla Jasia i sprawdzić czy fotelik Witka nadal ok). A w piątek było jeszcze w przedszkolu pasowanie na przedszkolaka. Także... dzieje się, dzieje!
Ja czuję się słoniowato, dużo osób dookoła mówi, że brzuch większy niż z Witkiem. No większy - musiałam dokupić dodatkowe spodnie ciążowe bo te z poprzedniej ciąży zrobiły się za małe... Waga też ciągle w górę, w jakimś kosmicznym tempie...
Udało mi się załatwić wszystkie najważniejsze punkty z listy -
* kwalifikacja do domu narodzin jest
* badania i dokumenty do szpitala są, fibrynogen jest (podwyższony - tak ma być), morfo i mocz aktualne
* torby do szpitala spakowane
* foteliki do auta - są dwa
* zapasy spożywcze są
* buty jesienne i zimowe dla Witka - wreszcie są, kurtki zimowe i spodnie przeciwdeszczowe też kupione, dziś jeszcze dokupiłam szlafrok z zygzakiem oraz kilka bluzek i spodni w większym rozmiarze - z pojazdami/autami
* kanapa wyprana, mieszkanie wyozonowabe
* bank krwi załatwione
* wybory - zagłosowane
Zieeew... może jeszcze przysnę
6 lat temu też była sobota...
ra ra ra ra ra...
Witku, wiesz skąd wiadomo, że mama i tata do siebie pasują? Bo mama tylko z tatą tańczyć umie. Ta ra ra ra ram...
- Nie śpię bo Cię kocham Ty ośle.
Mocno się dzieje w obszarze komunikacyjnym u nas. Jakieś nowe otwarcie się zadziało, odnaleźliśmy (wreszcie) siebie nawzajem i razem wiosłujemy na spokojniejsze wody.
Ja nadal w dwupaku. Jaś spokojnie przeczekał imprezę urodzinową Witka i nie wyrywał się też na świat 1 listopada. Teraz niby już w każdej chwili ok... ale jakbyś tak jeszcze Synku tych kilka dni nam dał... 9 lub 10.11 byłoby idealnie A to dlatego, że mąż na antybiotyku... a chciałby w porodzie brać udział. He he... jak zaszłam w ciążę z Witkiem to twierdził, że na żadną szkołę rodzenia nie będzie chodził. A tu masz... na powtórkę porodu się pisze. Także Jaśku... 9 lub 10
W ramach przygotowań we wtorek wreszcie dotarłam na masaż a dziś na ćwiczenia. Eehhh Zosia czarodziejka. Dziś na ćwiczebiach pomyślałam sobie, że stricte w ciąży to już aż tak mi się nie chce być, ale mogłabym jeszcze chwilę pobyć, żeby jeszcze na kilka ćwiczeń pójść
A tymczasem... myk myk pędzę dalej. Co prawda czuję się jak skrzyżowanie słonia z żyrafą (brzuch 106 cm, uda po 60cm i 73kg na liczniku...) no ale jakoś człapię ) A teraz konkretnie to na hennę brwi i rzęs.
Akcja ekspresowa - 4h (21.30-1.30)
Ten sam pokój co Witek, ta sama położna... i nawet finał ten sam - stołek i mąż za plecami. Przyssał się od razu jak pijawka, będzie żarłok. Teraz przysnął i ja też zasnąć spróbuję. Witaj na świecie Synku!
P.s. Wody poszły dopiero przy 9 prawie 10cm. Ale z takim chlustem, że ho ho ho A na wejściu do szpitala 'tradycyjnie' rozwarcie 8cm.
golonat - to był dobry poród, a nawet bardzo dobry, biorąc pod uwagę okoliczności. Niestety daleko nam do bycia w komplecie i jeszcze chwilę to potrwa. W idealnym świecie Wit zostaje z mężem, mąż zaprowadza do przedszkola, potem jedzie fo mnie i Jaśka fo szpitala, aż wreszcie przywozi nas do domu i tam się wszyscy spotykamy i przez kolejne dni poznajemy...
Rzeczywistość natomiast wygląda tak, że mąż jest chory. Bierze udział w porodzie choć mamy wątpliwości czy powinien (maseczka na twarzy, kaszel). Dobrze, że poród szybki... Dajemy sobie czas na przywitanie, ochłonięcie... i odprawiam męża do domu. Witka przejmuje kuzyn z kuzynką. Mąż zmobilizował siły na czas porodu, ale nie ma mowy o opiece nad Witkiem w czasie mojej nieobecności. Na szczęście Wit wydaje się być zachwycony 'wakacjami' u wujka i cioci - może do woli bawić się z kuzynem, a jutro rano razem pomaszerują do przedszkola. W szpitalu odwiedza mnie brat z bratową, dowożą z domu kilka potrzebnych drobiazgów i po prostu są - witają Jaśka. Dobrze, że dobrze się czuję tzn. mogę się sama ogarnąć w szpitalu i wygląda na to, że wyjdę zgodnie z przewidywaniami we wtorek.
Wyjdziemy... ale nie do domu. Albo tylko na jedna noc - potem moja mama zabiera mnie z chłopakami do siebie na tydzień - dwa. Mąż jutro (dziś) ma kontrolne rtg, we wtorek lekarza.
Jak ja się w tym wszystkim czuję? Hmmm...
Staram się iść naprzód i dostrzegać dobre strony, to że mamy w trudnej sytuacji wsparcie. Uczę się tego, że potrzebę pomocy trzeba zgłaszać tzn. mówić innym JAK nam mogą pomóc - wtedy wszystkim łatwiej. Boję się? Tak, trochę się boję samej siebie tzn. mimo, że rozum dostosował się do sytuacji i idzie do przodu... to wiem, że równocześnie odciął moje emocje... jadę na mobilizacyjnym autopilocie... Nie wiem co będzie po wyłączeniu autopilota - płacz? (Nie płaczę bo jestem słaba tylko dlatego, że długa musiałam być mocna). Rozczarowanie? Żałość? Czy może jednak szczerze tych emocji nie będzie? Nie wiem... nie jestem dobra w klocki zwane emocjami.
Prawie piąta (może świt przyjdzie...). Jaś pięknie pospał. Podobny jest do męża. W całości. I do Witka wieloma zachowaniami. Patrzę i myślę - jakie to dziwne - leży taki maluch, i to *nie jest* Witek. To ktoś nowy!
Spaaać!!!
Jesteśmy jeszcze w szpitalu - dziś była szansa na wyjście, ale niestety bilurbina za wysoka więc zatrzymani na obserwacji. Jutro znów pobranie krwi i pomiar. BARDZO bym już chciała wyjść. Szpital jest fantastyczny, super opieka i warunki... ale okrutnie tęsknię za Witkiem, a i Witek za mną. Ciocia z wujkiem wymyślają atrakcje i Witek przez większą część czasu wesoły i radosny. Ale tęsknimy za sobą bardzo!
Cdn
Niestety kiblujemy jeszcze minimum 3 dni - bilurbina za wysoka więc Jaś robi sobie wakacje w tropikach, a konkretnie kurację światłem.
Zmęczenie i złość miesza się z optymizmem i skupieniem na działaniu.
Wygląda na to, że w szpitalu dzielą sale na matki debiutantki i ponownie matki. Ja się już załapałam na ponownie-matkę i w sali mam różnie - matki dwójki, trójki, a nawet czwórki. Atmosfera inna. Matki debiutantki jakoś szybciej nawiązywały kontakt. Matki weteranki... każda skupiona na sobie i tym wszystkim co zostawiły w domu, bez większej chęci do rozmów i nawiązywania kontaktów. Ja w sumie też.
Sama wymyśliłam
Więcej pisać nie mam sił/czasu. Ale siły są, nawet może więcej niż zwykle. Walczę jak lew i wierzę, że wywalczę. I to zachowując pogodny wyraz twarzy. Zresztą co tam lew, czuję się jak czołg.
Krótki plan - jutro wychodzimy ze szpitala. To znaczy robię wszystko by tak się stało. (Żółtaczka u Jasia, naświetlamy).
No właśnie - to się nazywa: bi-li-ru-bi-na. A nie 'bilurbina' jak do tej pory sądziłam.
Podobieństwo Jaśka do małego Witka jest niewiarygodne. Ale dociera do mnie powoli, że to nie jest Witek. Że my naprawdę mamy teraz DWA takie szczęścia! Dwóch fantastycznych chłopaków!
O rany jak ja bym chciała, żeby nas dziś wypisali! Trzymajcie kciuki!
Pielęgniarka patrząc na Jaśka: 'Ale żółciutki!'
Ja wcale nie płaczę tylko te oczy jakieś takie...
Wynik ok. 13
Osiwieję.
Wczoraj wynik z krwi - bili 18 także kiblujemy. Była złość, było rozczarowanie, były łzy. Pytanie siebie czy wszystko się zrobiło i ten głosik, że oczywiście wszystko tylko wszystko źle.
No ale trzeba do przodu (z żywymi naprzód iść...)
Jaś dostał drugą lampę i grzeje się nonstop, tylko na karmienia go wyjmuję, a karmienia co 2h. Nie potrafię ocenić koloru skóry, ale ja bardziej (dłużej) i na niektóre karmienia wybudza się sam.
Nastrój u mnie ok, a nawet niezły. Jutro 'już' niedziela, a w niedzielę ponowne badanie krwi. Nie liczymy, ze tego dnia bili spadnie do poziomu pozwalajacego na wyjście tylko, że w ogole zacznie spadać. Wyjscie w przyszłym tygodniu, ale czy na początku czy końcu to trudno powiedzieć.
Wit od czwartku z moją mamą. Przyda im się ten czas razem. I dla mojej mamy i dla mnie to też dobry czas, na naoliwienie relacji. A jeszcze chwilę temu zastanawiałam się jak to zrobić.
Jaś urodził się w niedzielę 4 listopada nad ranem. Pisałam już, że jest podobny do swojego taty i brata? A, dzisiaj jeszcze nie Jest podobny, jak wrócę do domu to będę robić zgadywanki w stylu - zdjęcie Jaśka i Wita i podpis 'Znajdź 5 różnic'
Jaś ma elfie uszy i jakąś magiczną aurę wokół siebie. Witold znaczy przewodzący/władający ludem. A Jaś... Jaś jest nauczycielem? Integratorem? Przyszedł na świat w trudnym momencie. Ale... jest uzdrowicielem? Szukam właściwego słowa, ale mimo tych trudniejszych okoliczności, a może właśnie dzięki nim, dużo się wszyscy uczymy, dzieje się jakaś magia.
Zanim pojawił się Jaś zastanawiałam się czy dam radę tak samo mocno wejść w relację jak z Witkiem. Z Witkiem wszystko było nowe, pierwsze... to jak będzie teraz. A teraz... czuję jak mi serce urosło i mieszczę tam na luzaka obu chłopaków. Czuję się bardzo szczęśliwa (blessed), wdzięczna, że mamy teraz DWA takie szczęścia. A Jaś... jakby od zawsze z nami był.
Myśl o trzecim dziecku - bardzo odległa. Nie mówię nie, ale to nie jest temat na teraz. Trzeba się cieszyć i skupić na tym szczęściu, które jest i które tak grzeje i otula jak ciepły koc. Przy tym wszystkim żółtaczka to pikuś.
Ostatnia rzecz przed wyjściem z domu - między skurczami ucałowałam śpiącego Witka.
A teraz... przykro mi. Witek przyjechał dziś z babcią do szpitala. Przytuliłam smyka, trochę się razem pobawiliśmy. Bardzo dzielny jest mały smyk, ale wiele bym dała, żeby nie musiał taki dzielny być. Mam nadzieję, że już niedługo. Że już nie będzie musiał taki dzielny być tylko będzie mógł po prostu być sobą. Te wszystkie dziuuury, miłością, da się załatać /oby/
- Kocham Cię Jasiu
- Myślę, Witku, że Jaś też Cię kocha.
- Ale ja bardziej!
I tak to chyba jest, że równowaga musi być - dzieciaki mam cudowne. I zdrowe. A reszta to wielka niewiadoma.
Z życia:
Ta sytuacja gdy wracasz po świętach ze skrzynką żarcia... a Twój syn na pytanie co by zjadł na śniadania (karpia, pasztetu, sałatki, szyneczki?) mówi: naleśniczki!
A potem robisz sobie kawę z mlekiem (a raczej mleko z odrobiną kawy), w ulubionym kubku Bolesławiec i słyszysz:
- Mooogę?
- ???
- Mooogę spróbować?
- Ale to jest kawa...
- Moooogę?
Dajesz łyczek licząc, ze wykrzywi buzię...
- Smakuje mi!
Po całym dniu buszowania pada o 17.30. Absolutnie nie daje sie dobudzić po 20-30 minutach. Może to już na noc jednak? Święta musi odespać? O 20.20, ledwo jeszcze przytomny, ale jednak na własnych nogach staje w drzwiach. "Ja już duużo spałem"
Wieczorem rodzinnie upiekliśmy faworki.
H
Też mam praktycznie całą wyprawkę po synku i aż mi trochę szkoda, że nie mam co kupować :D