Tydzień dla Płodności   

Nie przegap swojej szansy!
Umów się na pierwszą wizytę u lekarza specjalisty za 1zł.
Tylko do 30 listopada   
SPRAWDŹ
X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki ciążowe Kici kici
Dodaj do ulubionych
1 2 3 4 5

6 września 2018, 06:03

Pociemniał blask i moc truchleje,
radio nadaje o pokoju.
Znak to, że musi - idą święta
- kiermasz dobroci i nastroju.

Niebieski Panie, Dyrektorze,
nim się pojawi pierwsze danie -
na wigilijnym, białym stole -
znajdziesz coroczne moje podanie.

Zamień mój żal na bal, na bal,
a sny pozamieniaj na dni.
Dla Ciebie to kwestia zmiany liter,
dla mnie to życie.

Być może po mnie pozostanie
tak popularne dziś "niewiele",
nie jest tak trudno trafić z życiem
między UNESCO a skup butelek.
Więc nie ma sensu ni powodu,
abym cię prosił o ratunek,
to tylko moje małe sprawy,
ty masz na głowie ten gatunek.

Zamień mój żal na bal, na bal,
a sny pozamieniaj na dni.
Dla Ciebie to kwestia zmiany liter,
dla mnie to życie.

Niebieski Panie, Dyrektorze,
gdzieś między karp, a śledź w śmietanie
składam co roku, mimo wszystko,
to podniszczone już podanie.

Zamień mój żal na bal, na bal,
a sny pozamieniaj na dni.
Dla Ciebie to kwestia zmiany liter,
dla mnie to życie

Andrzej Poniedzielski
Podanie
----
Są czasem takie dni, że człowiek budzi się chyba jeszcze bardziej zmęczony niż wieczorem. Psychicznie chyba nawet bardziej niż psychicznie. I jak tu ten dzień odwrócić, żeby słońce zaświeciło?

=====
Wypić melisę z lawendą i dać mu szansę ;)
Dziś po południu w przedszkolu Wita zebranie rodziców. Uhu hu...

A u brata i bratowej dziewczynka będzie ;)

Wiadomość wyedytowana przez autora 6 września 2018, 07:46

7 września 2018, 03:36

k*wa jego mać - te słowa wyrywają mnie ze snu - to jest k*wa niemożliwe, znów nie zasnę, wszystko mnie w*wia, zniszczyłem sobie życie...

To druga ciężka noc po dłuższej przerwie. Idę zrobić dwie melisy. Wracam, cisza, ale nie - nie śpi. Siada wypija (po uj melisa - bo poprzednio pomogła). Rozmawiać się nie da, nie mam pomysłu o co spytać, co powiedzieć. Co tu mówić - brak snu nakręca wszystko. Wyspani jesteśmy innymi ludźmi - i chyba tylko ta myśl pozwala mi zachować względny wewnętrzny spokój. Względny - melisę też piję, z lawendą.
Kiedy problemy się nasiliły zaczęłam znów nosić obrączkę. Długo nie nosiłam bo odnawiał się problem ze skórą. Ale też prawdę mówiąc po prostu nie lubię biżuterii i nic nie noszę - na palcach, w uszach, na szyi. Może nie tylko, że nie lubię, ale nie przywiązuję się, nie zwracam na to uwagi, nie czuję potrzeby...
Założyłam więc obrączkę, gdy nasiliły się problemy. Żeby w trudnych chwilach pomagała mi pamiętać, że to co widzę i słyszę nie jest prawdziwym obrazem mojego męża. Żebym pamiętała jaki jest w wersji spokojnej i wyspanej. Bo myśli mają to do siebie, że są różne. "Co by było gdyby" i "czy".
Dopijam melisę. Nie chce mi się płakać (to dobrze), może melisa już robotę robi. Zastanawiam się czy czas leczy rany czy też potrzebny bardziej fachowy lekarz? Specjalista? Co w tej głowie siedzi? Czy tylko niewyspanie?

Zamień mój żal na bal, na bal,
a sny pozamieniaj na dni,
dla Ciebie to kwestia zmiany liter,
dla mnie to życie...

8 września 2018, 17:09

- Witku, nie rzucaj autkiem!
- Nie rzucam. Ono sobie tak lata...

Czyli ciężkie losy wozu policyjnego od babci. Babcia wczoraj leciała samolotem, może stąd te loty?

===
Dzisiejsza noc jeszcze gorsza niż wczorajsza. Nie jest lekko. Ale walczyć trzeba... bo to walka w zasadzie o wszystko.

10 września 2018, 13:19

Co to był za weekend... czasem mam wrażenie, że żeby było lepiej musi być najpierw gorzej. Czy też, że nie da się iść do przodu nie robiąc kroku w tył.

W ramach weekendu z atrakcjami w nocy z soboty na niedzielę mąż obudził się około 1, po 2 godzinach snu i tłukł się jak ćma. Jak rozdrażniony, niewyspany lew czy inny tygrys. Oczywiście obudziłam się. Niewyspany człowiek dużo mówi, czesto za dużo i nie to co myśli. Ale i tak nie są to miłe rzeczy do słuchania. Ok 2.30 wstałam na siku. Siku jak siku... coś mnie w pewnym momencie tknęło. Jakieś dziwne to siku. Podłożyłam papier. Przezroczyste i nie śmierdzi. Nieee... No to ponawiam próbę z papierem - to samo. O jasna cholera? 32 tc, Jasiek prawie 2kg, www.wujek google sączenie wód? Inkubator sterydy. O jasny gwint. Ruchy? Ruchy czuję, wyraźnie ok. Torba, jaka torba, nic nie gotowe, nic nie spakowane. Leżenie? Witek? - czyli tak zwane tysiąc myśli w sekundę. Wskoczyłam szybko pod prysznic i na automacie już dalsze działanie. Męża wiadomość wyrwała z niejakiego amoku - wystraszony, z poczuciem winy, że to przez stres. Nie wiem - mówię, nie mam pewności. Ale sprawdzić muszę. Zamow mi taksówkę, za 30 minut, Ty zostajesz z Witkiem. Papier z próbkami do torebki strunowej, do torby do szpitala... coś na oślep - ręcznik, jakaś bluzka, paczka podkładów bella mama. Ubranka dla dziecka? Przecież NIC nie mam gotowego! Ale w inkubator i tak nie ubierają. Dobrze, ze kartony z ubrankami już z nami to mąż jakby co wypierze, ktoś mu pomoże. Pralka... buch butelkę octu do środka i nastawiłam (w środku nocy) program na 90*. (Sąsiadka z góry była podobno zachwycona).

- Przepraszam...
- Będzie dobrze (nie wiem skąd ta moja wiara nawet wtedy). Będę dawać znać.

Taxi. Spokój, po prostu patrzyłam przez okno, na szczęście taksówkarz nie wykazywał chęci na pogawędki. Ciemna noc, jasny księżyc, ruchy Jaśka wyraźne, lekki nacisk na pęcherz, ale samoistnie żadnych wycieków (a wód zatrzymać się nie da).

Na izbie przyjęć pusto. Rzeczowo, spokojnie. Ktg, usg, badanie, test kogostam na wody płodowe. Konkluzja - wszystko ok, fałszywy alarm. Ufff.
Taxi, powrót. Radość, ulga. Ale też rozmowa z mężem.

Niedziela... jak 2 zombie, a Wit bez drzemki. Jakoś dotrwaliśmy do wieczora. Dużo klocków do poukładania. Ale jesteśmy razem na pokładzie. Noc niedziela- poniedziałek dużo dużo lepsza.

A Wit dziś zalicza pierwszą nieobecność w przedszkolu. W weekend miał katar, w niedzielę stan podgorączkowy i lekki kaszel. W poniedziałek niby bez kataru i gorączki, ale kaszel jakiś niefajny owszem. No to decyzja - dziś przedszkole nie - obserwacja domowa.

11 września 2018, 06:24

5:58
Wit śpi. Mąż śpi. Jasiek brykał (i mnie obudził?), ale też chyba jeszcze przysnął.

Dwie ciekawostki dla mnie w temacie ciąży i wód czyli i na izbie przyjęć się człowiek uczy:
1. Mocz może być bezwonny i bezbarwny (jak wody) jeśli się nie zdąży zagęścić (np. gdy dużo się pije / często sika).
2. Nie ma czegoś takiego jak sączenie wód. Wody jak idą to idą.

Hmm... punkt 2 to mnie szczególnie zaskoczył. Internety coś wspominały o sączeniu... ale wiadomo - to tylko internety.

Dziś Wit do przedszkola, a ja listę rzeczy do zrobienia i wiooo...
Wczoraj w ramach 'oszczędnego trybu życia' porzadkowałam stary dom. Zostało jeszcze trochę pudeł, ale już widzę koniec/ światełko w tunelu. Genetycznie jestem oobciążona przydasiactwem - żal mi rrozstawać się z rzeczami. Ale są postępy ;) Wczoraj na przykład wywaliłam do kontenera na używane ubrania całą pakę ubranek Wita. Czy też bardziej ubranek, których Wit nigdy nie nosił bo jemu albo mi nie pasowały, nie sprawdziły się. Drobny fakt, ale zrobiłam to! I o tę torbę mi lżej. A wieczorem rozbrajaliśmy z Witkiem stare pudełka i kartony. Wiadomo - mogą się przecież przydać... tutaj pomaga mi jakieś takie odczucie, że one były w tamtym domu... a ja nie chcę stamtąd nic zabierać - w sensie nic ponad to co potrzebuję. Tak jakby te rzdczy były jakoś 'skażone'. Nie wnikam ;) Skoro moje odczucia sprzyjają - to wyrzucam. A przy tym Witold miał niezłą frajdę. I edukację - "jak coś jest niepotrzebne to rozbrajamy i wyrzucamy" (albo oddajrmy/sprzedajemy).

Ja tu gadu gadu o rozbrajaniu, a jeszcze o innej ważniejszej rzeczy muszę: od kilku dni mąż opowiads Witkowi bajki przed snem. Nie jakieś klasyczne tylko swoje, własne na bieżąco wymyślane. Wit wszedł w to jak w masło, jego czas z Tatą. Wczoraj nawet nie protestował jak wyszłam z pokoju - do tej pory musiałam asystować. Poszłam składać pranie... i aż mi się oczy zaszkliły jak do uszu mi te bajki dochodziły.

I na sam koniec jeszcze cytat z książki Położna: "Kobieta rodząca nie powinna dwa razy oglądać wschodu słońca".

16 września 2018, 16:29

- To nie jest ostatnia bajka - mówi Wit zza komputera, takim i pewnym i pytającym głosem równocześnie.
- Nie?
- Nie...
- A kiedy będzie ostatnia?
- Ostatnia będzie na końcu!
(to już tonem zdziwionym, że tak oczywiste rzeczy musi matce tłumaczyć...)
--
Aby odkleić dziecko od komputera przynoszę z kuchni grapefruita.
- Chcesz? - pytam
Zerka zza ekranu...
- Tak!
- Ale nie na kanapie. Jemy przy stole albo przy stoliku
Zerka, widać, że główka pracuje...
- A możemy postawić komputer na stole? Tam dużo miejsca jest...

--

Kiedy udało mi się już odklejenia od bajek dokonać zaczynamy bawić się autami i drewnianym torem. Wit się wciąga, wozimy auta do warsztatu, wozimy ładunki, ogólnie fajnie. Patrzę na zegarek i mówię, że za chwilę musimy kończyć.
- Dlaczego?
- Bo pora myć się i spać
- Dlaczego?
- Bo długo oglądałeś bajki na komputerze i bajki ukradły Ci czas na zabawę autami.
- Bez sensu!!!- podsumowuje Wit ;)

---
Tymczasem w przedszkolu bardzo spoko, co chwilę jakieś nowe piosenki słyszę. Najbardziej podoba mi się ta:
"Biaaały osioł, biaaały osioł przywędrował do przedszkola..."
Na razie tyle - czekam aż przyniesie dalszą część ;))
Dziś (poniedziałek) biały osioł zawędrował na zakupy. Chyba zostanę fanką tego stwora ;)

Wiadomość wyedytowana przez autora 17 września 2018, 22:31

23 września 2018, 07:01

Babcia ma nowego kociaka.
- Jak ten kot się nazywa? - pyta Wit
- Pola. Podoba Ci się?
- Nie. Pola traktor orze.

24 września 2018, 06:20

Trudno. Czasem jest trudno, zwłaszcza wtedy, gdy gorzej przychodzi po tym, gdy przez chwilę było lepiej.
Śniło mi się dziś, że Cię straciłam, tak definitywnie, nieodwracalnie. Staram się być przy Tobie. A Ty czasem jesteś, a czasem jesteś tak daleko. Mówisz, że nie zrozumiem, nie zrozumiem, nie zrozumiem.

Teraz ja się budzę o czwartej nad ranem - słucham, sprawdzam. Nie wiem. Trudne to jest. Myślę - co robić, skąd brać siły?

Myślę też o Jasiu. Jakie do niego emocje docierają. Przykro mi, że przybywa w trudnym momencie. Bardzo bym chciała by czuł się otulony ciepłym kocykiem - chciany, potrzebny, kochany.

Przeczytałam wiele różnych historii porodów. Nie stresuję się porodem, mam w tym temacie duży spokój i wiarę w to, że będzie dobrze. Może za dużą wiarę / za duży spokój? Nie biorę na przykład cesarki pod uwagę. Tzn. biorę na poziomie racjonalnym - że tak też może się zdarzyć. Ale... na poziomie przeczuć, nastawienia - czuję (chcę?) by było podobnie jak z Witkiem. Nieraz próbuję, ale nie potrafię przypomnieć sobie bólu porodowego. Oczywiście był - to pamiętam dobrze, jak zaciskałam ręcę i mówiłam minie mknie minie... Jak 'cierpiałam' przy wstępnym ktg na izbie - to wszystko jest - ale na poziomie faktów. Bólu nie pamiętam, nie czuję - jakby ktoś do moich wspomnień podłączył znieczulenie ;)

Historie porodowe wciągnęły mnie na tyle, że teraz czytam książkę 'Mundra' - rozmowy z położnymi. Ciekawa książka choć nie tak magiczna jak książka Kalyty. W moich kategoriach - książkę Kalyty chcę mieć na półce 'na odległość ręki'. Mundrą przeczytam... ale bez żalu do biblioteki oddam.

Dziś zaplanowałam spokojniejszy dzień - porządki domowe. Odpalenie nowego komputera - wreszcie po ponad roku (?) się zmobilizowałam do kupienia nowego.

W weekend mieliśmy imprezę - 60. urodziny mojej Mamy. Dobry weekend, miła impreza. Wit potrzebował chwili, żeby się oswoić, ale jak już się rozbrykał... ho ho ho... tańczył, brykał, imprezę rozkręcał, wodzirejował na całego. Do 23 mniej więcej... aż w końcu siadł na kanapie i powiedział, że chce iść spać ;) Mój mały mądry stworek ;)

Powrót do Wawy spokojny, zabraliśmy bratową, dobra rozmowa w aucie.
// Kupiłam w zeszłym tygodniu grę Pytaki - może nam pomoże? Za mało rozmawiamy ze sobą. Więcej, a wciąż za mało.

Witaj kolejny dniu. Bądź dobry dla mnie, a ja będę dla Ciebie. 24.09 Za miesiąc Wit kończy 3 lata!!!



24 września 2018, 13:36

Komputer ruszył. Porządki się robią, wolno, ale się robią.

Kilka szybkich myśli zasłyszanych

* Na dziecko nigdy nie ma dobrego momentu.
Albo... na dziecko zawsze jest dobry moment.

* Mózg poprzez złe sny wyrzuca złe rzeczy na zewnątrz.

* Nie chcę zrozumieć. Chcę być. Mam nadzieję, że nadal chcę.

26 września 2018, 09:17

O krok od dramatu...

Witek ma jakąś wyjątkową awersję do złamanych rzeczy. Kleiłam już złamanego banana (dwa paluszki dały radę), maskowałam złamanie chrupiącego chlebka, tłumaczyłam, że ćwiartka jabłka w 2 kawałkach smakuje tak samo... Złamane (zgniecione) maliny były nie do przejścia - musiałam sama zjeść...

Dziś rano złamała się (przy drobnym współudziale Witka) ulubiona niebieska łyżeczka do kaszki. Taka zwykła plastykowa od lodów pudełkowych. Uuuu... już ustaw w podkówkę się wykrzywiały, już głęboki wdech powietrza był czyniony (na ryk), już na podłogę zerkał (żeby się rzucić), ale mama z tatą, upewniwszy się, że to łyżeczka jest przyczyną nadciągającej tragedii zarządzili WIELKĄ AKCJĘ RATUNKOWĄ.
- Srebrna taśma! - zarządziła mama. - i nożyczki!!!
- Patyczek do uszu, będzie wzmocnienie - zarządził tata.
Przyłożyliśmy patyczek, zaklajstrowaliśmy taśmą...
Trzyma się. Jakoś. Uuuuuuuffff...... ;)
Było blisko... ;)

=====
Poranne siły i ich brak

- Witek ubieraj się!
- Ale ja nie mam siły. Mamo, wiesz.... bo ja tylko na zabawę mam siłę, na ubranie nie...

=====
Biały osioł

I na koniec - wisienka na torcie ;)
A konkretnie biały osioł - Wit odśpiewał dziś piosenkę w całości:

Biały osioł, biały osioł
do przedszkola przywędrował
i powiedział mi do uszka,
że najlepiej jest w maluszkach ;)

Wiadomość wyedytowana przez autora 26 września 2018, 09:19

28 września 2018, 12:30

Wczoraj dzień taki se, ale z miłym zakończeniem.
Dziś dzień miły od rana i perspektywy na fajny weekend.
Zerkam w kalendarz... tak, tak w przyszłym tygodniu najwyższy czas żeby zabrać się za wyprawkę.

Tylko... jak tu za wyprawkę jak pralka się buntuje... Tzn. buntuje się nie od dziś. Ale coś mi mówi, że tym razem postanowiła się zbuntować na amen. W sumie... może faktycznie lepiej teraz niż za miesiąc. I tak sobie dumam - może pralka z suszarką by miała sens? Zwłaszcza w zimie. Ktoś przerabiał? (Od razu mówię - wiem, że lepszą opcją jest osobno pralka osobno suszarka, ale u nas z góry odpada - brak miejsca).



30 września 2018, 13:35

Rodzinnie - budujemy, budujemy. (Od?)budowujemy?

Czytelniczo - jestem w trakcie czytania książki Mundra - rozmowy z położnymi. Jak ja się cieszę, że żyję w obecnych czasach, kiedy tak wiele się już zmieniło. W stanie wiedzy, w stosunku do pacjenta.

1 października 2018, 04:29

Wrzesień zakończył się dobrze.
Październik nie rozpoczął się łatwo.

23.40 - pierwsze wybicie ze snu.
2.30 - słodka muzyka (pochrapywanie = śpi)
2.50 - gwałtowne wybicie ze snu 'wszystko wróciło'
4.22 - cisza. Nie wiem czy śpi. Oddech niby słyszę, rytmiczny, ale czy to sen?




2 października 2018, 16:13

To jeszcze raz uzupełnienie wczorajszego wpisu bo mi skasowało jak dopisałam.
============
Wrzesień zakończył się dobrze.
Październik nie rozpoczął się łatwo.

23.40 - pierwsze wybicie ze snu.
2.30 - słodka muzyka (pochrapywanie = śpi)
2.50 - gwałtowne wybicie ze snu 'wszystko wróciło'
4.22 - cisza. Nie wiem czy śpi. Oddech niby słyszę, rytmiczny, ale czy to sen?
---
6:00 - słyszę lekkie chrapanie i w myślach przeklinam budzik, który za chwilę się odezwie.

Tymczasem budzi się Witek.
- Dzień dobry
- Dzień dobry
- Patrz mamo, słoneczko świeci, to trzeba wstawać
- Tak synku. Myjemy zęby?
- Tak. Tata śpi?
- Tak - tata śpi, ciiichutko.
- Masz mamo - mówi Wit podając mi szczoteczkę po tym jak umył zęby
- Zdejmujemy pieluchę?
- Tak.
- Wyjmiesz sobie z szafy gacie i założysz sam?
- Tak.
/czyli nadspodziewanie gładki poranek po niełatwej nocy/
- Nadmuchasz mi balonik? - pyta Wit.
- Tak, postaram się go odwiązać.

Odwiązać się nie udało, za duży supeł. W międzyczasie wstał mąż. Zmęczenie wypisane na twarzy, a mimo wszystko zagadał do Witka, podjął próbę dodmuchania balonika. Balonik nadal nie chciał się rozwiązać... więc wpadłam na genialny pomysł, że mam jakieś zapasowe... No cóż... niewyspany mąż + balonik, który nie chce się nadmuchać + balonik, który jak już się nadmuchał to pękł Witkowi blisko ucha. Niewyspany mąż + wyjący Wit. Po chu chu te baloniki wyjmowałam - zastanawiam się retorycznie, przeklinając swoją pomysłowość. Wywalamy baloniki, próbujemy przebrnąć przez poranek. Mąż wychodzi do pracy, my z Witkiem zbieramy się do przedszkola. Niby w dobrym tempie, a jednak przybywamy wyjątkowo późno.

Mimo kiepskiego poranka dalej dzień idzie dobrze. Zmierzam się z papierami i kartonami... trochę nawet wywalam. Muszę się z tym jak najszybciej uporać - moim zdaniem wizyty w starym domu mężowi bardzo nie służą (zawsze po takiej wizycie jest skopana nocka...). Dlatego im szybciej zamkniemy ten temat tym lepiej. Po walce z pudłami wsiadam do auta i robię objazd załatwiając to i owo:
- pasmanteria przedłużki zapięcia stanika oraz naprasowanki na dziury
- sklep z materacami - lepsza poduszka dla mężowatego (może coś w spaniu pomoże)?
- Lidl - polowanie na kurtkę i buty dla Witka (buty rozmiaru brak, kurtka rozmiaru brak. Za to mieszanka orzechów dla mężowatego kupiona i trochę spożywczych zaległości)
- stary dom - sprawdzam skrzynkę pocztową (jest! oczekiwana przesyłka), robię foto liczników, zabieram trochę papierów do przebrania

Wracam i już gnam po Wita. W szatni niespodzianka. Przed weekendem dostaliśmy pościel do wyprania. W poniedziałek rano zaniosłam. Po południu, Wit i Tym, solidarnie mieli zasikane paczki do odbioru. Pościel, piżama. Wit jeszcze dodatkową awarię miał w ciągu dnia. Duuużo śmierdzących rzeczy. Zgarnęłam chłopaków na plac zabaw... Wit radosny... do czasu wejścia na plac zabaw. Tam nastąpiła kolejna awaria i od tego momentu z grubsza wszystko źle ;)

Ale... udało się jakoś ten dzień wybronić. Mąż mimo wszystko poszedł po pracy na ściankę. A do nas zlądował Tymek z rodzicami. Chłopaki razem i dość zgodnie się bawili, my posiedzieliśmy przy kolacji - jak za dawnych dobrych czasów sprzed wyprowadzki. (Dzień wcześniej tzn. w niedzielę to my zajrzeliśmy do nich). Teraz znów jest blisko - 5 minut spacerkiem.

Wrócił mąż, małe chłopaki jeszcze chwilę się pobawiły, duże chłopaki ustawili razem nowe radio. Potem Wita do szybkiego mycia, tata opowiedział bajkę, Wit padł. Mąż poszedł po chwili w ślady Witka, ja długi prysznic, jeszcze kawałek książki i też do snu.

Noc... spokojna. Mąż chyba nawet ciągiem do 5:50 przespał. Mi się wydaje, że raz wstawał, ale to nie ważne. Ważne, że to dobra noc była. Rano w kuchni nawet usłyszałam, że lekko pod nosem podśpiewuje. A to bardzo dobry znak.

I tak dla równowagi...
Wstał Wit. Przemierzył w ciszy ze 2 razy mieszkanie, patrząc czy wstaliśmy. Oblicze chmurne, nastrój nieszczególnie przyjaźnie do świata nastawiony. Otworzył usta i wydał z siebie donośne kaszlnięcie. A potem już 'gładko' - nie, nie, nie chcę, nie mogę, nie mooogę, ta łyżeczka nieee, rozlało sięęęęę… ;))

Ale nic to. Noc dobra za nami więc i pokłady cierpliwości na fazę 'wszystko źle' zdecydowanie większe ;)

3 października 2018, 13:48

* Druga bardzo dobra noc pod rząd.
* Wit - przedwczoraj w zabawie powiedział, że auto ma zimowe opony. Do tej pory zastanawia mnie gdzie on o tych zimowych oponach usłyszał. Drobiazg, ale zaskakujący.
* Moje wyniki - hemoglobina dobiła do dolnej normy czyli 12 jednostek. Bardzo dobrze! TSH poniżej 2 więc tfu tfu ta ciąża chyba bez Euthyroxu się obędzie.
* Polowanie... nie jestem zaorawiona w polowaniu na promocje w Lidlu, ale w tym sezonie przyłączyłam się do gry. Buty oczywiście już przebrane, ale dziś upolowałam kurtkę. Yeah! Buty to mój koszmar, nie znoszę kupować Witowi butów!
* dziś przedpołudnie na warsztatach - komunikacja w rodzinie. Pozytywnie... parę spraw do przemyślenia, wdrożenia...

4 października 2018, 04:07

Mydło powidło c.d.

* 35/36 tc, Jaś bryka w najlepsze. Moja waga ok. 68,5 czyli ok. 13,5 kg na plusie.
* od piątku czeka mnie tydzień z Witem w domu - po dzisiejszej konsultacji z pediatrą-alergologiem robimy mu chwilę oddechu od przedszkola - i sprawdzimy czy kaszel pójdzie sobie precz. Na szczęście w domu się kisić nie musimy także będziemy 'załatwiać sprawy'
* mąż również odwiedził dziś lekarza ;) i przeżył ;) Ja przeżywam - nie śpię i nasłuchuję ;) Mąż śpi, Witek śpi i nie kaszle. Cudownie! /Kto będzie miał jutro tzn. dzisiaj oczy na zapałki? … /
* Wit dziś bez awarii w przedszkolu - pościel sucha, gacie suche i te same co rano ;)


* Kończę czytać Mundra, i na taki fragment trafiłam:
z rozmowy z Moniką Nowicką, położną, która spędziła 3 lata pracując w Tanzanii (Położna w świecie kobiet Sukuma)

"- A wiedzą, że mają macicę?
- Tak, wiedzą. Macica nazywa się tutaj mfuko wa uzazi. Bardzo mi się ta nazwa podoba, bo to znaczy kieszeń rodzicielstwa. Kobieta w kieszeni nosi swoje dziecko. Wiedzą też, że mają dwa jajniki, chociaż w suahili nie ma nazw medycznych. Na pochwę mówi się njia, czyli droga. To droga do kieszeni rodzicielstwa. Szyjka macicy nazywana jest mlango, czyli drzwi do rodzicielstwa, przez które przechodzi nasienie. A kujifungua znaczy urodzić, a dosłownie otworzyć się."

No i apropos otwierania się. Moje myśli, przeczucia i nadzieje są przy porodzie siłami natury. Mój głos rozsądku podpowiada, żeby nie wykluczać cesarki. W tym sensie, że ona zawsze może się zdarzyć. Nie chciałabym, ale może tak być, może się tak zdarzyć. Co na taką ewentualność warto mieć w szpitalnej torbie? Pamiętam, że lentilko, że Ty o tym pisałaś, więc na pewno sobie odszukam, a jakby jeszcze ktoś coś to bardzo chętnie.

7 października 2018, 03:40

Nie śpię, nie śpimy. We dwójkę, a osobno.

***
W środę byłam z Witkiem u pediatry- alergologa - żeby z dwóch stron spojrzał na utrzymujący się kaszel. Skłania się do wersji, że tym razem to nie podłoże alergiczne, a efekt zwiększonego kontaktu z dzieciakami. Dostał inny syrop i zalecenie kilku dni 'odpoczynku'od przedszkola. W czwartek jeszcze poszedł, piątek już w domu i takie same plany na pn-śr w przyszłym tygodniu. Na szczęście nie musimy kiblować w domu... na nieszczęście mam dużo spraw do załatwienia więc będziemy załatwiać we 2. Ale może jakoś to pójdzie - w piątek moje 2 wizyty lekarskie jakoś przeszły. Tarczyca w bardzo dobrej kondycji - pani endo już mnie przed porodem oglądać nie chce - do zobaczenia w styczniu. Obyło się bez euthyroxu ;) Pani gin pobrała gbsy, wypisała kwitki na usg i badania krwi 'przedporodowe'. No i taki 'lekarski' tydzień mi się szykuje:
*pon - auto do lekarza czyli na przegląd, po drodze Lidl bo bodziaki kopertowe od poniedziałku w promocji
* wt - pobranie krwi, usg, odbiór auta
* śr - rano próba pobrania krwi u Witka, po południu moja kontrola u pani hematolog plus wizyta u dermatologa. Wyniki morfo/żelaza znacznie lepsze. Ale na skórze jakieś łyse kropki mi się pojawiły, muszę się upewnić, że to nic groźnego - są na lewej piersi więc w kontekście karmienia sprawdzić trzeba.
*czw - Witek do przedszkola, a ja na spotkanie z położną, potem do odhaczenia okulista (potw. braku przeciwwskazań do porodu sn) i gin - z wynikiem usg i gbs.
Przydałoby się jeszcze z Witem do fryzjera podejść, buty zimowe mu kupić i kurtkę przejściową. Za wyprawkę się zabrać...
=====
Ciężko, ciężko, ale nie dlatego, że to wszystko trzeba zrobić. To się zrobi. Ciężko gdy przychodzi noc taka jak dziś. Ktoś, kto za dnia jest 'normalny' w nocy staje się nie do zniesienia.
=====
Zaparzyłam sobie melisę z lawendą, odpaliłam kompa - poustawiam rachunki na ten miesiąc, nocka i tak z głowy.
=====
Witek
* wyraźnie lepszy apetyt niż latem. Waga wczoraj - 13.4 kg
* "Mamo, a ja umiem tak" - ulubione od jakiegoś czasu powiedzonko. Połączone oczywiście z demonstracją coraz to nowych umiejętności. Skok obunóż ostatnio na topie i przeskakiwanie czegoś.
* Ciekawostka - w przedszkolu nie siadają po turecku. Teraz to się nazywa "na kokardkę". Ciekawe czy to kwestia poprawności politycznej czy może dzieciom łatwiej zapamiętać? A jak już siedzą "na kokardkę" to mogą ruszać nogami w górę i w dół - jak motyle skrzydłami. Jak motyle...






8 października 2018, 19:31

O motylach c.d. No wprost będzie, niesubtelnie, ale jak się zostaje rodzicem to wrażliwość na kupne tematy nieco się zmienia. No to tak - walnął Wit rano kupę. Zagląda do kibla - wiadomo, trzeba urobek obejrzeć. Patrz mamo! Motylek! ;))
***
Noc sobota niedziela ciężka, poranek niełatwy, ale powoli, jak te syzyfy pracujemy nad przywróceniem tego co było. Noc niedziela - poniedziałek znacznie lepsza. Taki i poranek. I z pracy też w nastroju niezłym. Chłopaki zostali we 2, ja z domu wybyłam.
Wit w ostatnich dniach jakiś 'skok cywilizacyjny' przechodzi - jakaś kolejna klapka w temacie mowy mu się odblokowała. Ciężko uchwycić co dokładnie, ale słychać różnicę - wnioskowanie, kombinowanie, pamiętanie. Nagle wspomina jakieś fakty, zdarzenia z wakacji, o których do tej pory nie mówił. I to są faktyczne zdarzenia.

Mamy też nawrót miłościb do puzzli. Wczoraj układał odleżane na półce, dziś w Lidlu wypatrzył układankę z ZygZakiem. Układał ją przed obiadem, zamiast obiadu (ja sobie idę do pokoju - rzekł, gdy za bardzo naprzykrzałam się z obiadem- i poszedł, zabierając puzzle ;). Z puzzlami zasnął na drzemkę i na układanie puzzli rzucił się zaraz po otwarciu oczu. Tyle szczęścia za 5,99 ;)

W Lidlu kupiłam trochę kopertówek i pajaców dla Jasia. W domu otwarłam wreszcie karton z rzeczami po Witku. I okazuje się, że tam sporo 56/62 jest. Także czas prać, prasować i szykować ;)

I coś jeszcze dopisać chciałam, ale umknęło ;)

9 października 2018, 13:48

Chce się żyć! ;)

Wczoraj mąż został z Witkiem, całkiem im się wieczór udał. Czytali bajki, oglądali książeczki. A dziś rano - noc przespana! Znaczy się mężowatego. I od razu inne nastawienie, atmosfera... eh, chce się żyć, zwłaszcza, że pogoda wspaniała, słonko świeci. Yeah!

Rano Wit asystował mi w pobraniu krwi, a potem w usg. Mamy 36tc. Jaś szacunkowo 3200 +/- 10%. Wit urodził się 3360... a Jaś jeszcze ma miesiąc. Hmmm... Ale na pocieszenie pani mi powiedziała, że 4kg nie powinien przekroczyć. Ano zobaczymy ;) Ważne, że głową w dół i że wszystkie inne parametry są ok.

Wit na wieść o wymiarach brata wciągnął rekordowej wielkości obiad - 6 pierogów z jagodami. Powinien teraz spać bo po drzemce spotykamy się na sali zabaw z Szymonem i ciocią Z. Niemniej na razie leży sobie i mruczy, na spanie nie wygląda. "Nie chcę spać" czyli klasyka - niech no ja tylko coś na popołudnie zaplanuję... No trudno, najwyżej pobryka a potem wcześniej wieczorem padnie. (He he - naiwności).



11 października 2018, 06:09

Dziś o sukcesach ;)

1. Poszłam z Witkiem na pobranie krwi tzn. pobranie krwi u Niego. Jego 3. w życiu i pierwsze bez asysty męża. Poprzednie 2. były mało przyjemne (pierwsze w wieku 8m - pobieranie z główki bo w ręce nie mogły utrafić żyły, drugie wiosną tego roku już z żyły w ręce, ale też chwilę to trwało). Tym razem pani była super-celna, trafiła za pierwszym podejściem i 'motylek' ugryzł, ale szybko poleciał... i nawet Wit twierdził, że bolało, ale niiieeeee ażżż taaakk baaardzo. ;) Dużo więcej zamieszania mieliśmy z plasterkiem naklejonym na rękę - przez resztę dnia twierdził, że chce plasterek odkleić, ale mamy nie dotykać bo przy odklejaniu boli. Przy kąpieli woda zrobiła swoje, ale jeden koniec jeszcze się trzymał - jak ząb wiszący na ostatniej nitce ;) No ale w końcu, w końcu udało się namówić Witka na jeden szybki szast-prast i plasterek od ręki się odlepił ;) A... no i oprócz krwi oddaliśmy też próbkę moczu - panicz celował w pudełko, a ja łapałam.

2. Chwilę temu mieliśmy 'w tył zwrot' czyli wszystko mama, mama, mama. Ale powoli wracamy do równowagi i coraz więcej mężowi 'wolno'. Wczoraj wieczorem Wit leży już u siebie na materacu, my w pokoju obok. Wit ma teraz fazę kombinowania co by tu jeszcze zrobić, żeby nie spać (piiić, noga mi wystaje przykryj, światło mi przeszkadza, gdzie moja małpka, poduszka jest nie tak ułożona i takie tam ;) Siedzimy wczoraj. Zawołał raz - poszedł mąż sprawdzić co tam. Wrócił - cisza... i za chwilę słyszymy: maaaamaaa! Pierwsze - czekamy. Drugie mama - zwlekam się z kanapy. Przy trzecim maaamaaa jestem już blisko drzwi... i nagle zmiana repertuaru: taaataaa! Odwracam się na pięcie, wzruszam ramionami - cóż zrobić ;) Zawróciłam, poszedł mąż ;)

3. Wyprałam 2 pralki ubranek startowych/ręczników/prześcieradeł. I biję się z myślami - prasować to? Czy jednak nie. Prasować, nie prasować (nie znoszę prasować). Ale chyba jednak wyprasuję. Ten raz na początek, a potem pas ;)

4. Tfu tfu odpukać - chyba właśnie mamy trzecią, bardzo dobrą noc pod rząd - w sensie snu męża. Nie oznacza to jeszcze, że temat załatwiony, do tego daleko droga... ale... wyspany człowiek to zupełnie inny człowiek!

Nom. A z sukcesów jakby mniejszych...
1. Wcinam na potęgo, w dzień, w nocy... jestem po prostu jak odkurzacz i nie mogę się opanować. Wagą dobijam do 70. czyli na plusie ok. 15kg. Z Witem było 18kg na plus i liczyłam, że tego wyniku nie powtórzę... ale wygląda na to, że jeszcze mam szansę. No trudno ;)

2. Dopadł mnie łupież pstry i jakiś grzybek na skórze. Coś co podobno naturalnie żyje na każdym człowieku (na głowie) i nic się nie dzieje, ale w sytuacjach stresowych może próbować 'koloniozwać'. U mnie działania kolonizacyjne podjęło to to na piersi - takie małe okrągłe plamki, które w pierwszej chwili wzięłam za wysuszoną skórę w miejscu odciśnięcia druta od stanika. Dobrze, że jednak poszłam sprawdzić - dostałam jakąś maść, mogę w ciąży stosować i powinno dać się to ogarnąć przed porodem jeszcze.

3. Wit nadal kaszle, a dziś niestety musi iść do przedszkola bo ja mam spotkanie z położną i nie dam rady go zabrać. I tak się biedny przez te dni w domu najeździł ze mną po paniach doktorkach. Ale... muszę przyznać, że bardzo grzecznym chłopczykiem był - ani razu się w gabinecie nie awanturował itp., dzień dobry mówił, czasem nawet do widzenia ;) Bawił się autkami, książeczką lub po prostu asystował.



1 2 3 4 5