3350g, 56cm, 10 pkt
Wiadomość wyedytowana przez autora 31 października 2015, 06:14
Jesienią 2017 znów zaszłam w ciążę. Ale nie była ani spokojna, ani radosna. Czułam się kiepsko, i fizycznie i psychicznie. W listopadzie pojawiło się serduszko, w grudniu zniknęło. Miał być prezent pod choinkę, ale zamiast tego w tygodniu przedświątecznym zaliczyłam pobyt w szpitalu. Poronienie zatrzymane 8tc, mówiąc językiem 'fachowym' lub niekorzystne zakończenie ciąży, mówiąc słowami z broszury otrzymanej w szpitalu.
Nie jest to łatwe doświadczenie, ale z pewnością dużo łatwiejsze, gdy ma się za sobą 'korzystnie zakończoną' ciążę i małego szkraba czekającego w domu. Było smutno i przykro, ale równocześnie był we mnie szacunek/wiara w to, że matka natura wie co robi. Albo po prostu się zagapiła bo jak się ma miliardy komórek i do skopiowania to czasem po prostu coś się rypsnie. Taka też jest statystyka - a patrząc dookoła, na tyle szczęśliwych porodów wśród znajomych - na kogoś ta statystyka trafić musiała. C'est la vie.
W szpitalu położono mnie na sali z panią Marią (aktualne procedury nakazują, żeby te kobiety, których ciąża korzystnie się już nie skończy nie przebywały obok tych, które jeszcze na pozytywne zakończenie szanse mają). Leżałam więc koło Pani Marii, będącej pewnie w wieku mojej babci. Widać było, że nie jest okazem zdrowia. Ale gdy ja szykowałam się do wyjścia, lekarz przyszedł przekazać mojej sąsiadce wyniki badań. Nowotwór, przerzuty rozsiane, możemy poprawiać komfort życia w tym końcowym okresie, nie - nie operuje się, przykro mi - ktoś musiał Pani powiedzieć.
Spośród wielu ścieżek życiowych, których nie wybrałam, najbardziej cieszę się chyba, że nie zostałam lekarzem. Straszny to zawód. Piękny i straszny zarazem.
22 stycznia pojawiła się miesiączka. Jak w zegarku, 28dni i nowy cykl. Kontrola usg - jest ok. Przy okazji zmieniłam lekarza wykonującego usg. Sympatyczny owszem, kompetentny owszem. Ale badanie podczas którego dowiedziałam się, że serduszka już nie ma wykonał niemal z telefonem przy uchu. Ok - na czas badania telefon odłożył... ale dla mnie to było zbyt wiele. Czy też zbyt mało - będąc precyzyjną. Ale dobrze się stało, trafiłam na inną lekarkę i zmiany nie żałuję. Zwłaszcza po dzisiejszym usg. Pani doktor nie jest może wylewna, ale jest rzeczowa, dokładna i skupiona na pacjencie.
A dziś, kiedy w czasie badania przyznałam, że chyba przed żadnym z wcześniejszych usg tak się nie denerwowałam, stwierdziła że tak to niestety jest, że po niepowodzeniu pozostają obawy. I to prawda. Dziś pani doktor miała dla mnie dobre wiadomości. 7 tydzień, mamy serduszko. Taka wiosna. Taki dzień kobiet (7 marca beta 1800). I mam nadzieję - taka Wielkanoc jak ta 3 lata temu ( wtedy przekazaliśmy rodzinie newsy o Witku). Może po prostu nasze dzieci wolą Wielkanoc?
Ale... choć historia się powtarza, doświadczenie inne. Właśnie - przeklęte doświadczenie. Jak się człowiek sparzy, to boi się ponownego spotkania z gorącą wodą. Dzieli włos na 4, wychwytuje szczegóły i niuanse. Gin po badaniu dowcipnym nie powiedziała 'tak, jest! Piękna ciąża!' (Tak to z Witkiem było) tylko 'tak - może to i ciąża jest'. A dziś, choć opis usg 'prawidłowy' - nie daje mi spokoju rozbieżność wieku ciąży usg vs om. 2 tygodnie różnicy. Wg gin - tak może być, późniejsza owulacja, badanie ok. Ale... tak właśnie było poprzednim razem - ciąża od początku rozwijała się wolniej niż powinna. Tym razem specjalnie nie spieszyłam się z usg. Wg om to już 8-9 tc. Chciałam chyba 'przeskoczyć' ten moment, kiedy poprzednim razem wszystko się skończyło (7-8tc). A tu los spłatał mi psikusa - wg usg 6-7tc. I tak tkwię w lekkim zawieszeniu - chciałabym się cieszyć, tak jak tą pierwszą ciążą ( i wieloma innymi pierwszymi doświadczeniami). A tu niestety zza pleców wyglada 'doświadczenie życiowe' i mówi - wiesz, wiesz, że różnie może być. Niestety - wiem. Takie ziarenko niepokoju gdzieś tkwi. W piątek mam wizytę u mojej gin.
A potem znów historia się powtórzy. W weekend jadę na Bonawenturę, do Starego magicznego Sącza Gen podróżniczy najmłodszej latorośli zaszczepiać.
Starsza latorośl ma się natomiast bardzo dobrze, ale to na osobny wpis temat.
Wiadomość wyedytowana przez autora 20 marca 2018, 22:28
- Dzień dobry Witku!
- Yyy... ja chcę spać
- Nie wyspałeś się?
- Nie.
- To co my zrobimy jak Ty chcesz spać, a trzeba wstać?
- (westchnięcie) cięęężko jest...
---Witold o rodzeństwie:
Mama ma w brzuszku dzidzię.
- Ja też mam dzidzię w brzuszku.
---Witolda teoria podziału
Mama, trzeba się dzielić. Oznajmia Witold, zamierzając się z widelcem na mój talerz.
- Dobrze, Synku - mówię wyciągając widelec w kierunku Jego talerza.
- Nie, nie! - rozwiewa moje nadzieje Wit. Linia podziału przebiega przez mój talerz
Dzidzia w brzuszku ma się dobrze, to już prawie, prawie półmetek. Brzuszek widać, ruchy czuję, ale bardzo, bardzo delikatnie. Tak się zabawnie złożyło, że ja płci nie znam, a mąż ma pewne info w tej sprawie Nie mam żadnego przeczucia. Wczoraj do głowy przyszło mi imię Władek, Władysław. Bo dla dziewczynki mąż już dawno temu wybrał imię (Iza).
W ramach przygotowań do porodu zrobiłam pierwszy krok w stronę powrotu do regularnych ćwiczeń. Dziś może da radę zrobić krok 2, a w piątek krok 3. Czekam na piątek - wtedy wybieram się na ćwiczenia, na które chodziłam w ciąży z Witkiem.
Witek... rany, nie mogę uwierzyć jakie 'dorosłe' mam dziecko! Prawie odpieluchowany, wczoraj w żłobku podjął próbę samodzielnego założenia skarpet... Od czasu do czasu pojawiają się fazy na nowe ciekawe słówka. Faza czyli próba użycia nowego słówka gdzie się da. Mieliśmy już:
- akurat /słoń akurat będzie)
- niestety /niestety kibel nie działa/
- przecież (aktualnie) /no przecież nie lej wody po chodniku/
Jeszcze coś było, ale pamięć ulotna.
Obym nie napisała w złą godzinę, ale nie odczuwam buntu dwulatka. Owszem - Wit zwykle wie czego chce, ma swoje zdanie i nie zawsze jest to zdanie zbieżne z naszym... ale jakoś udaje się to ogarniać bez nerwów i krzyków (no... w większości przypadków). Teraz dużym ułatwieniem jest skłonność Witka do ścigania się. (Nie chcesz? Ciekawe kto pierwszy...) Moje ulubione to 'ciekawe kto pierwszy zaśnie'. No cóż - w tej kategorii czasem wygrywam
Ostatni weekend panowie spędzili we 2 (a nawet we 4-5 bo jeszcze wujek M., wujek Z. i Tymek). Urzędowali na działce. A ja tymczasem do Poznania i myk, myk maszerowałam 'gdzieś w Wielkopolsce' w ramach Rajdu w Nieznane. Świetny weekend! Świetny rajd, już sobie ostrzę zęby na przyszły rok. Da się, da
4.15... I co tu robić? Obudziłam się 3.40. Umyłam zęby, zrobiłam siku, przykryłam Witka (krzyknął przez sen), napisałam na bbf... Chyba jednak zdrzemnę się trochę jeszcze. A przynajmniej się postaram
A! Zapomniałam, a to ważne W ten weekend Wit opanował skakanie na dwóch nogach. I bardzo jest z tego powodu ukontentowany. 'Zrobiłem hop!' Oświadcza z dumą raz po raz
Yeeeeah! Byłam dziś na ćwiczeniach. Na TYCH ćwiczeniach. "To jest fitness nie olimpiada, można się mylić" Ku mojemu zaskoczeniu - pamiętałam kroki i nie dyszałam jak zdechły pies. Veery very hepi!
Dziś i jutro świętujemy - imieniny Wita i urodziny mężowatego
A tymczasem... doceniam ile szczęścia miałam rodząc tam, gdzie rodziłam i tak jak rodziłam.
https://mamotoja.pl/jak-sie-rodzi-w-polsce-raport-fundacji-rodzic-po-ludzku,aktualnosci-artykul,25460,r1.html
Usg bez zastrzeżeń - wszystkie palce itp. na miejscu. Bardzo jestem zadowolona ze zmiany lekarki wykonującej usg. To już 4 usg w tej ciąży robione przez tę panią doktor i wrażenia tylko na plus. I to nie tylko dlatego, że na sam koniec z własnej inicjatywy zrobiła Młodemu pamiątkowe zdjęcie 3d. A Młody zasłonił twarz łapkami piąstkami. To po mamie - mam mnóstwo zdjęć z dzieciństwa, na których przykładam ręce do głowy i robię zafrasowaną minę. "Mam kłopoty" - pod taką nazwą te zdjęcia krążą.
Technikalia - szyjka ponad 4cm zamknięta. Nie mam skali porównawczej bo w 1. ciąży nie miałam szyjki mierzonej, a przynajmniej nie miałam takiej informacji podawanej. Ale mniemam, że szyjka ma się dobrze. W związku z czym jutro i w piątek zasuwam na ćwiczenia. TE ćwiczenia
sosenko - tak, i tym razem nastawiam się na poród w 'naszym' szpitalu. Co prawda teraz jest mi o dużo łatwiej z wyborem że wiem w praktyce jak poród wygląda. Wiem, że i w innym szpitalu będzie ok - gdyby w razie co. Ale nastawiam się na ten sam. Mam stamtąd same dobre wspomnienia. )
A poza tym szykują się u nas duże zmiany. Rok temu w sierpniu była przeprowadzka... i tak samo będzie w tym roku... wracamy do naszego starego mieszkania. Będzie to pewne wyzwanie - niecałe 50m z dwójką dzieci. Niektórzy już pukają się w głowę patrząc na nas jak na wariatów (wyprowadzamy się z dużego domu). Ale to nasze życie i czasem trzeba zrobić krok w tył, żeby można było zrobić krok w przód.
Nie chcę wchodzić w szczegóły, ale ten dom kosztował i nadal kosztuje nas dużo zdrowia i nerwów. Owszem - były też dobre momenty, zwłaszcza gdy dom wypełniał się ludźmi i 'żył', ale to były tylko chwile. Tymczasem szkody, których narobił... Ale nie chcę się na tym skupiać. Patrzę do przodu, do przodu, do przodu. Z optymizmem jednak. Choć chwilami rzeczywistość przygniata. Ale dbam o mój akumulator bo teraz taki czas, że ten mój akumulator za dwoje musi wystarczyć. Ale może właśnie na tym polega małżeństwo, nie tylko na dobre, ale i na złe.
Znów wciągnęła mnie książka. To duża radość bo ostatnio z czytaniem mi nie po drodze było. A to przecież taka przyjemność. "Książka, której nie ma". I od razu cytat:
"To dziwne, jak bardzo ktoś może się pogodzić z tym, że porusza się w niewłaściwym kierunku tylko po to, żeby nie musieć go zmieniać".
Chyba zaczynam lubić zmiany. A to duża zmiana
Wiadomość wyedytowana przez autora 4 lipca 2018, 05:11
Wczoraj byliśmy na spacerze na naszym starym osiedlu - i tak tam stale wracaliśmy. Oswajamy Witka z nadchodzącymi zmianami. Dla nas to powrót 'do siebie, do Domu'. Ale dla Witka to przeprowadzka na nowe miejsce. Dla niego pamięciowo jedyny dom, to ten, w którym mieszkamy teraz.
Ale... wreszcie czuję, że puzzle znów zaczynają do siebie pasować, że świat zaczyna 'współpracować'.
To jeszcze mydło- powidło, dawno tego nie było.
* Witek proponuje imię Jaś. Najpopularniejsze w Warszawie... ale ok, wciągamy na listę.
* W środę byłam na ćwiczeniach. Nie TYCH bo koleżanka w pierwszej ciąży chciała sprawdzić. Wynudziłam się jak mops - ale podejrzewałam, że tak będzie. Dziś idziemy razem na TE ćwiczenia.
* U Witka na topie skakanie. Hop hop hop - najchętniej po kanapie. Nasila się gdy mu założę bluzkę z kangurem lub zającem.
* Na liczniku 61kg czyli 7+. Po cichutku, po malutku, ale jednak te kilogramy przybywają. A wiem, że w drugiej połówce ciąży przybywają i łatwiej i szybciej. A do listopada jeszcze chwila została.
* rozprawiam się z nadmiarem rzeczy. Nie chcemy tu nic zostawiać ani przenosić niepotrzebnych nam rzeczy w nowe miejsce. Dla chomika to wyzwanie, ale damy radę.
I na koniec jeszcze dwa cytaty. "Książka, której nie ma" (dobra jest!)
* "Strzeż się gniewu spokojnej kobiety"
* "Dawniej życie było na tyle ciężkie, że jeden szczegół wystarczał, by uczynić ludzi szczęśliwymi. A teraz, kiedy już mamy wszystkiego pod dostatkiem, jeden drobiazg sprawia, że czujemy się nieszczęśliwi."
Wit trzyma się rękoma za uszy - no to już wiem gdzie ugryzła cholera (podobno gryzą komarzyce). Ucho czerwone i spuchnięte. Smaruję Fenistilem, trochę pomaga... ale za chwilę puchnie warga. Szlag. Próbuję upolować tę latającą krowę, ale słyszę tylko bzyczenie. Targam materac z Witkiem do innego pokoju, a pokój z komarem zamykam. Taaa... naiwnie myślę, że może drzwi powstrzymają komara. Siedzę teraz jak strażnik przy Witku, Wit próbuje zasnąć (warga nie pomaga). A ja nasłuchuję. A nasłuchując napiszę to i owo o moim wcale już nie takim małym chłopcu.
* za kilka dni skończy 2 lata i 9 miesięcy
* auta i inne pojazdy są na topie, resoraki układa gdzie tylko się da (również w wannie i basenie)
* zygzag macqueen jest the best stąd czapeczka z zygzakiem, 2 t-shirty noszone na zmianę, także brudne, najlepszy resorak to macqueen, a książeczkę o wyścigach znam niemal na pamięć. Aha - jeszcze miseczki z zygzakiem - przydatne bo zjada co nałone, żeby zobaczyć macqueena na dnie.
* czytać, czytać, czytać. Od kilku dni najchętniej ulotkę z autobusu - o komunikacji miejskiej. Wit twierdzi, że to jego gazeta.
* oprócz aut jeszcze zwierzaki mają pewne szanse Kanał Nat Geo Wild czasem razem oglądamy. I... w sumie sama się wciągnęłam. Taki nosorożec poci się krwią, a mimo ogromnej wagi ma chód lekki jak baletnica. A tygrys, gdyby mu futro zgolić to na skórze też ma wzorzyste pasy. A każdy tygrys ma wzór niepowtarzalny, jak dna i są programy do skanowania i identyfikowania tygrysa po wzorze. )
* Wit lubi też pisać literki w moim starym komputerze (odpalić worda i piszemy).
* lubi układać puzzle i dobrze sobie z tym radzi. Nie ma natomiast zupełnie szału na klocki (lego czy inne)
* lubi jezdzic na działkę (a tam oglądać ciuchciuchy, zrywać maliny, podlewać co się da, jezdzic taczką, kąpać się w rzece lub baseniku. I układać auta na stole i/lub materacu
* odpieluchowanie idzie dobrze - w ciągu dnia bez pieluchy, czaaem jeszcze jakaś wpadka, ale ogólnie jest dobrze i coraz lepiej. Drzemka często bez pieluchy, nocki różnie, ale też bez pieluchy się zdarzają
. Lub z pieluchą, ale suchą rano. Coraz częściej mówi, że do auta nie chce (na razie wpadki nie było)
* mówi mi czasem, że mnie kocha. Zadziwia mnie to. Bo nie mówi ot tak od czapy - mówi tak... tak, że ehh... odbiera człowiekowi mowę
* mówi też czasem mamusiu. bo wie skubany, że 'mamusiu poproszę' lepiej działa (niż mamo)
* wszedł w fazę 'a dlaczego?'
* wczoraj=wszystko co było kiedyś
* bardzo dobrze radzi sobie z nożem - prawdziwym. Ku mojej dumie i ku stanom podzawałowym taty
* alergie, odpukać, na razie się nie ujawniają; odczulamy biorezonansem psa i kota, a zimą pyłki drzew.
* lubi arbuza, parówki, bułę - najlepiej z samym masłem, a w terenie po zabawie także z żółtym serem, serek z krowa (waniliowy homo rolmlecz), makaron, dorsza. No i wszystko co słodkie... i płatki kukurydziane, także bez mleka.
* wodę w każdej postaci - wąż ogrodowy, zlew w kuchni (lubi zmywać), rzeka, basenik, kałuże. Najnowszy hit to kąpuel i duuuużo piany. I auta chowające się w pianie.
* Mycie głowy nie jest ulubioną czynnością (często przed kąpielą zastrzega 'głowy dzisiaj nie myjemy'. Myjemy tak z raz na tydzień. Wie, że trzeba odchylić głowę do tyłu i zamknąć oczy. I jakoś obywa się bez wrzasków. A jak już myjemy to najchętniej szamponem mamy albo taty
* wie, że w brzuszku mieszka mała dzidzia, wie że brat i wybrał imię (a my zatwierdziliśmy. Dzięki Wit!- myśleliśmy, że ciężko i długo będzie a tu myk myk i imię jest. A nawet dwa, ale to już na inny wpis). W zeszłym tygodniu byliśmy na usg u cioci Ani. I ciocia pokazała brata na telewizorku - głowę, nos, buzię, ręce, nogi a nawet siusiaka i jajca. I dała wydruk nogi
* za chwilę jedziemy z jedną babcią w góry, a potem z drugą nad morze. Cieszę się, niech się sobą nacieszą.
* aha - fascynacja zygzakiem jest na tyle duża, że w upał potrafi uprzeć się na bluzkę z długim rękawem. Bo jest na niej zygzak.
I chyba na razie tyle... a nie jeszcze...
* często mówi 'to nic nie szkodzi' Mąż twierdzi wtedy, że wygląd to po nim, ale charakter - optymistyczny - po mnie
* niektóre słowa lubi i/lub go śmieszą. Eskimos. Galapagos.
I chyba tyle
Wit zasnął. A ja wracam do kompa (3:23...) Mam wenę na porządkowanie papierów... Chociaż zdecydowanie rozsądniej było by położyć się spać...
Nasz drugi syn najprawdopodobniej otrzyma imiona Jan Józef. Jaś Pierwsze imię wymyślił Witek. Bo kolega z przedszkola ma małego brata Jasia i on też chce brata Jasia ) Ale... spodobało nam się i jakoś tak łatwo się przyjęło. Jak pytam Witka, kto mieszka w brzuszku to mówi, że Jaś. I ja też jakoś tak odruchowo już myślę - Jaś, Jasiek.
Drugie imię - po dziadku męża. Dziadek był mocną personą w rodzinie, znam go tylko z opowieści i czy my byśmy się dogadali czy wprost przeciwnie to pewna nie jestem. Ale to właśnie ten dziadek kiedyś dawno dawno temu nabył grunt, który teraz jest naszą działką. Ta działka to nasze dobre miejsce, ale w tym roku... nie wiem jak byśmy sobie bez tego miejsca poradzili. Azyl, odskocznia, ładowarka akumulatorów. Dlatego właśnie Józef.
Nigdy tego świadomie nie planowałam, ale podoba mi się takie przekazywanie pamięci o rodzinie w ten sposób. Wyobrażam sobie kiedyś rozmowę pomiędzy Witkiem i Jasiem: - A Ty po kim masz drugie imię?
A jeśli kiedyś jeszcze trafi nam się córka, to będzie Iza. Być może nawet Iza Marianna. Ale nie wybiegajmy tak daleko w przyszłość. Na razie jest Witek. I Jaś. I wakacje. Najpierw tydzień z moją mamą (właśnie jedziemy w góry), a w sierpniu jadę na tydzień z teściową - nad morze. Niech się Witek babciami nacieszy. A babcie Witkiem )
Jesteśmy w Kudowie - moja mama, Witek i ja. Wyruszyliśmy przedwczoraj, odwiedzając jeszcze po drodze (pra)babcię Misię. Pierwszy nocleg na lotnisku i wczoraj taki dzień niby bez atrakcji, a równocześnie pełen wrażeń. Witek siedział za sterami samolotu, zaliczył kąpiel w basenie, bawił się na wózku do ćwiczenia skoków spadochronowych... a we wszystkim asystował mu wujek Marcin I jeszcze rosół pomógł zjeść Do Kudowy ruszyliśmy po południu, dotarliśmy pod wieczór. Witek trochę drzemnął po drodze, a potem się obudził i podziwiał widoki - kombajny na polach, ciężarówy, górkę, chmurkę. I most. Z tym mostem to się nawet przekomarzał z babcią, czy on 'czinny' czy 'nieczinny' jest
U drugiej babci znalazła się w sobotę skoda - miniaturowy model naszego auta. No i Wit już jej nie wypuszcza z rąk. Gdzie Witek tam skoda. Wczoraj nakarmił ją nawet frytkami i poczęstował lodem.
Ja... odświeżam mój optymizm i pozytywne podejście. Uczę się przekuwać doświadczenie życiowe na lekkość, a nie ciężar. Odkrywam, że dojrzałość nie musi być ciężarem, blokerem optymizmu. Może nie jest to już hura-optymizm, ale może to coś lepszego? Jedna mała sytuacja wczoraj rano pokazała mi jak dużo zależy ode mnie. Nie mam (często) wpływu na fakty, ale mam wpływ na siebie! Wczoraj rano Wit wstał i poprosił o serek. Serek był jednak w lodówce, do której - jak się okazało - nie mogliśmy się dostać bo klucz nie pasował. Przez moment pomyślałam - no tak, zawsze coś... a potem ten przebłysk - to od ciebie zależy co teraz będzie! I to - jak do sprawy podejdzie Witek Zrobiłam więc jeszcze 'wielką wyprawę po serek' - obeszłam budynek z drugiej strony, żeby sprawdzić czy może drugie drzwi już otwarte (Wit został z babcią przy okienku). A kiedy okazało się, że nic z tego - wróciłam i wytłumaczyłam Witowi, że na razie nic z tego. Że wiem, że miał ochotę na serek, ale na razie nic z tego. Ale tak czasem bywa, więc się nie przejmujemy. Zjemy coś innego, a serek będzie później. I tak to z 'problemu' zrobiła się przygoda I nauka dla mnie.
Jeszcze jedna nauka - że słowo 'trudno' też może mieć pozytywny wymiar. Nie trudno mówione przez zęby z żalem. Tylko trudno - przyjmujące do wiadomości fakty, nie negujące uczuć, lekkie - pozwalające pójść dalej bez balastu. Brzmi to wszystko może zbyt poważnie jak na jeden mały serek ale, że tak to ujmę, to co do mnie dotarło is just much bigger than cheese )
Muszę też wspomnieć o czymś co mnie bardzo poruszyło. Mając małego brzdąca w nodze, a drugiego w drodze łatwo byłoby 'polecać' dzieci innym. Wystrzegam się tego jak mogę. Wszelkich rad i porad życiowych, podpytywań, komentarzy. Nie mają dzieci... nigdy nie wiadomo jaka historia jest w tle... Ewe tak ciepło podpytywała mnie o Witka i o malucha, mówiła jak to z dzieciakami przyjaciółki jest... Nigdy bym się nie domyśliła, że też była kiedyś matką... ale, że nie było to macierzyństwo usłane różami. Kolcami od tych róż raczej... A ona po tym wszystkim potrafi być taka jaka jest. I jeszcze mała scenka - połączenie pewności siebie i asertywności z ciepłem i życzliwością. Dotychczas obawiałam się, że tego nie da się pogodzić. Że jestem 'miła' kosztem tracenia własnego pola... świetna lekcja dla mnie, że tak nie musi być. Nie wiem czy to kwestia drugiej ciąży czy wieku czy czego jeszcze, ale czuję że teraz dopiero otworzyło się dla mnie takie okno by z dziewczynki stać się (wreszcie) kobietą. I że to dobre jest. Że być może dla innych kobietą, nie dziewczynką jestem, ale to ja tego nie widzę, to ja siebie tak nie postrzegam. Nie wiem czy chcę to zmieniać. Ale tak czy siak - to kwestia tego co we mnie. I to dobry punkt wyjścia
No... tak tak mi się na filozoficzne rozkminki wczesnym porankiem zebrało. Mama jeszcze śpi, Witek jeszcze śpi. Lubię takie chwile, gdy budzę się pierwsza wokół cisza i spokój, spokojne oddechy spania. A ja mam ten piękny czas tylko dla siebie!
Ahoj przygodo, dziś ruszamy na podbój Kudowy.
Mąż: Patrząc obiektywnie z boku to idiotycznie się wygłupiliśmy...
Ja: dlatego należy patrzeć do przodu, a nie na boki...
Witek cały czas doskonali mowę. To są drobiazgi może, ale je wychwytuję:
* poprawia mu się wymowa R. Wcześniej to było nie do przejścia, a teraz, w zależności od wyrazu jest L lub coś pomiędzy L a R.
* Nie tak dawno dostałam prawie zawału na placu zabaw jak Witek krzyknął kupa (a miał na myśli kuBa).Nauczył się jednak dobrze rozróżniać P od K. Objawiło się t, a jakże, w toalecie gdy z całą stanowczością wyjaśnił mi, że to jest KUpa, a to PUpa )
* i moja ulubiona ciekawostka językowa: albowiem. Witek wszedł w fazę: a czemu. A czemu, a czemu, a czemu, a czemu No to mu zapodałam inne przydatne słówka - a dlaczego, ponieważ, gdyż, albowiem. Wit tak patrzy, słucha i komentuje: Albo... wiem... albo nie wiem )
Pasja do samochodzików nie maleje - praktycznie nie potrzebujemy żadnych innych zabawek oprócz plecaka resoraków. Po wakacjach z babcią kolekcja wzbogaciła się o piętrowy autobus i dwa kabriolety. No i te 2 kabriolety są aktualnie na topie - razem ze skodą i zygzakiem
Wczoraj ostatni nocleg, dziś Wit ostatni dzień w przedszkolu - będzie tort i impreza pożegnalna. Bardzo bardzo się cieszę, że właśnie tam i w taki sposób Witek rozpoczął swoją przygodę z przedszkolem.
A żeby nie było tak totalnie słodko..
to właśnie robię test obciążenia glukozą. Na czczo pobrana, słodkie świństwo wypite... i czekam. Samopoczucie w miarę, trochę muli, ale bez szczególnych sensacji. Siedzę, czytam piszę.
Wieczorem jedziemy do mojej mamy, będzie też brat i bratowa. Jutro robimy urodzinowo niespodziankowe śniadanie. Co prawda do urodzin mamy jeszcze daleko, ale forma prezentu wymaga by wręczyć go wcześniej. Mama ma okrągłe, 60. urodziny więc i prezent szczególny - wycieczka, na którą mama chciała jechać, ale nie było już miejsc. Hy hy - nie było, ale się znalazły. Jak by to powiedział mój mężowaty - bo Tobie zawsze się wydaje, że jakoś sie uda. No i zwykle się udaje
A w niedzielę z Witkiem i teściową nad morze, mąż odpoczywa solo. Jakby mi ktoś powiedział z rok temu, że teściowej wspólne wakacje zaproponuję to bym go wyśmiała. A tymczasem, proszę, nigdy nie mów nigdy
Yeeeeaaaahhh!
Wyjazd poniekąd eksperymentalny - z teściową. So far, so good, oby tak do końca, to będzie ok.
Wczoraj wręczyliśmy mojej mamie prezent. Mówiąc krótko - popłakała się z zaskoczenia i wzruszenia. Warto było
Nie wiem jak to się stało, ale Witek przyjął jako coś normalnego, że u mamy w brzuszku jest dzidzia, potem, że to brat, a teraz, tam po prostu mieszka Jaś. Myślałam, że dla niespełna trzylatka to będzie abstrakcja. A tu nie - taka pełna normalność sytuacji. Zapisuję kilka scenek:
* siedziałam wczoraj w spódnicy na kanapie. Wit przyszedł do mnie, wsadził łepetynę pod spódnicy i mówi:"Cześć Jaś!" Potem wsadził jeszcze pod spódnicę miseczkę z owocami i poinformował mnie, że on z Jasiem będzie jadł.
* Dziś na plaży, na widok płaczącego brzdąca: to Jaś jest. Ale nie nasz Jaś.
Ja: A nasz Jaś też będzie płakał?
Wit: Tak
Ja: I będzie krzyczał?
Wit: Tak
Ja: I co wtedy zrobisz?
Wit: Przytulić!
* Dziś rano wskakując mi na ręce, żebym go niosła: U mamy obok Jasia chcę!
* Kilka dni temu jeździł mi po brzuchu swoimi ukochanymi autami. 'Pokazywał' je bratu.
Zobaczymy jak to tam później będzie, ale tymczasem... pięknie jest
W samo południe jak rasowy cowboy!
no idealny noworodek!
Kochana dzięki za mądrości! :) Właśnie dlatego sobie ten wpis wrzuciłam do pamiętnika, żeby pamiętać! Bo jeśli wpadnie mi do głowy suplementacja to się dwa razy zastanowię czy to aby potrzebne:) Natomiast w przypadku męża to się zobaczy jak to wygląda po jego badaniu nasienia... :) A Maluszek naprawdę co do minutki dokładny! Mały Książę Witek :)