Jutro napiszę dłuższą notkę, bo dziś padam na twarz ze zmęczenia...
Wczorajszy dzień to była po prostu masakra. Wstałam o 5.30 i wyszykowałam się na wyjazd do Krakowa. Syn jako tako zebrał się do auta, ale pod przedszkolem już nie chciał wysiąść. Próbowałam wszystkich argumentów - prośby, groźby, obietnice... Nic, jakbym gadała do ściany. W końcu w desperacji wzięłam go na ręce i wniosłam płaczącego po schodach na górę, gdzie znów prośby i 20 minut przemowy takiej i śmakiej. Pani przedszkolanka cuda robiła żeby odkleił się ode mnie choć na chwilę.
Gdy w końcu udało mi się wyjść dopadła mnie zadyszka i mdłości. W aucie podczas jazdy pojawił się ból brzucha, który zrobił się twardy. A gdy przesiadałam się do autobusu pojawiły się już skurcze. Przestraszyłam się jak nigdy w życiu.
Podróż trwała ponad 2,5 godziny. Zjadłam śniadanie, próbowałam się uspokoić, ale nerwy mną trzęsły do 11. Oczywiście skoro dzień zaczął się pechowo to przy okazji utknęłam w tragicznie zakorkowanym mieście. Nie ogarniam tego - wiem wiem, na wsi człowiek dziczeje, ale to gruba przesada, bym nawet w tramwaju musiała kupować po dwa bilety 40-minutowe na trasie, którą zazwyczaj jedzie się 20 minut!
Nie lubię miast. Nienawidzę korków. Nie cierpię marnowania czasu!
Poobserwowałam sobie trochę: na krakowskich ulicach wszystko stoi, wszystko kopci spalinami, ludzie kiszą się w autach godzinami, a w każdym samochodzie zazwyczaj jedna osoba... Tyle życia mija na takim "przemieszczaniu się" od - do. Żal mi ich, po prostu żal.
Jedyne plusy: załatwiłam na uczelni wszystko tak, że następna wizyta już z gotową pracą do złożenia w dziekanacie i do tego czasu mogę wypiąć się na Kraków. Wyjaśniłam sobie ważne kwestie z promotorką, no i poznałam synka koleżanki - trzymiesięcznego Leona, w sierpniu mam zostać jego chrzestną.
Powrót to jeszcze większe mega korki - dzięki ci brzusiu, że załatwiłeś mamie miejsce siedzące, bo dojechałam do domu dopiero o 18.30. O dziwo teściowa jakoś wytrzymała z wnuczkiem, a on z nią.
A puenta dnia? Otóż zrobiłam odkrycie, że moje obserwacje własnego biustu były całkiem uzasadnione. Wczoraj pojawiły się pierwsze krople mleka w piersiach. To dużo wcześniej niż w pierwszej ciąży (wtedy 7 miesiąc).
A dziś:
Pobudka o 5.00 i niepokojące obserwacje: zaraziłam się od syna jakąś bakterią. Mam te same objawy co on. Oczy zalane ropą, czerwone jak po ostrych baletach, gardło boli jak cholera, głowa też. Tak więc zaliczyliśmy oboje wizytę u lekarza. On dostał antybiotyk na 5 dni, a ja maść i krople do oczu. On czuje się lepiej niż ja - daje czadu na całego. Ja po przyjechaniu do Rodziców padłam trupem i spałam ze dwie-trzy godziny. Mam nadzieję, że u synka antybiotyk wybije tą cholerną bakterię, a ja dam sobie radę bez antybiotyku. Aktualnie mam wrażenie, że oczy mi zaraz pękną. Jak nie będzie poprawy przez weekend, to w poniedziałek znów wizyta u lekarza.
Jedno jest pewne - nie podniosę już syna na ręce choćby nie wiem co. Choćbym miała tam po prostu usiąść i płakać (a tak miałam ochotę zrobić wczoraj) - nigdy więcej. On waży już 17 kilo i to jest na serio niebezpieczne.
Poza tym nie daję sobie rady z jego ślepym, oślim uporem i tyle. I nie wiem ile jeszcze wytrzymam.
Wiadomość wyedytowana przez autora 19 września 2016, 00:03
Wiadomość wyedytowana przez autora 20 czerwca 2014, 10:00
Główne motywy snu są dwa:
- kwestia co zrobić z synkiem, więc mąż idzie po teściową, a ja dzwonię do swojej mamy, by przyjechała za jakiś czas ją zmienić w opiece nad wnukiem
- brzydka, deszczowo-śniegowa aura za oknem, zimno, wiatr, aż się nie chce nam wychodzić z domu do auta
I tyle. Żadnej szaleńczej jazdy na porodówkę, żadnych traumatycznych ekscesów
Jak dla mnie ta faza mogłaby właśnie tak wyglądać.
Nawet we śnie najbardziej fascynującym elementem porodu jest zgadywanie jakiej płci będzie dziecko To niesamowite oczekiwanie i napięcie, że oto już za chwilę, dosłownie za parę godzin poznamy nowego członka rodziny
Ciekawe czy przyśni mi się ciąg dalszy?
Wiadomość wyedytowana przez autora 21 czerwca 2014, 09:36
Antybiotyk w miarę "lekki", więc powinno być ok.
Chce mi się spać, ale muszę się ogarnąć i popracować... Ech, a miało być tak pięknie!
A na koniec udanej lekcji jazdy na rowerze pozwoliłam mu pójść na plac zabaw, bo była tam jego koleżanka z przedszkola. Niestety Młodego uderzyła rezonująca od podłoża huśtawka. Ma paskudną ranę na brodzie
Talent do urazów chyba ma po mnie. W dzieciństwie prawie wszystkie wakacje zaczynałam a to z podbitym okiem, a to ze złamaną ręką lub skręconą nogą... Tylko że ja szalałam tak dopiero w podstawówce
Mniejsza z tym - broda się zagoi, a umiejętność jazdy na rowerze zostanie na zawsze
A w gardle coś mnie mocno ściskało, gdy widzialam go tak odjeżdżającego ode mnie. Wzruszająca chwila, prawie tak samo jak przy pierwszych samodzielnych krokach.
Od początku ciąży 2 kilo na plusie. Zajadam się truskawkami - czasem mam wrażenie, że pęknę. Mąż wraca za 32 dni, ja zaczęłam dziś 21 tydz. ciąży. W piątek wizyta u gina chyba będzie już robił usg połówkowe. Biegam na siku bardzo często - ten mały Tygrysek lubi uciskać mi pęcherz, oj lubi...
Praca idzie do przodu, ale wolno - martwię się, że zbyt wolno... Trzeci trymestr zacznie mi się tak gdzieś około 11-15 sierpnia i wtedy chciałabym już definitywnie zakończyć pisanie - nanosić tylko poprawki, drukować i szlus.
Boże, tyle jeszcze pracy przede mną! Jak tu zwiększyć wydajność? No jak???
Nerwówka, cholerna nerwówka!
Infekcja postępuje: gardło boli, kaszel męczy, katar się leje i najgorsze jest to, że bardzo przytępił mi się słuch. A przecież słyszę już tylko na jedno ucho, jak teraz mi się pogorszy to co? Ogłuchnę?!!!
Byłam u internisty, który zlecił badania krwi i odesłał mnie do laryngologa, bo on boi się mi przepisać coś silniejszego. Wynik krwi wskazał znów anemię, a CRP okazało się ponad czterokrotnie podwyższone, co oczywiście tylko potwierdza infekcję...
Gin zbadał moją szyjkę... niestety rozszerza się. Mam uważać na ewentualne skurcze. Już zaczyna się gadanie o założeniu krążka i o leżeniu.... No i ta anemia i niskie ciśnienie i waga nie taka...
Ale dzidziuś zdrowy - fika wesoło i ma już 480 gram. Następna wizyta za 3 tygodnie.
Wizyta u laryngologa jutro po południu. Mam nadzieję, że on będzie bardziej odważny i postawi dobrą diagnozę.
Zostawiłam Synka u Rodziców. Siedzę w pustym domu i jest mi smutno i źle
Na poprawę humoru kupiłam dziś dla dzidziusia szczotkę do włosków z grzebyczkiem, termometr do kąpieli i zestaw nożyczki+cążki. Chcę, by Tygrysek miał kilka swoich nowych rzeczy.
Ale już przed kupnem kaftanika zawahałam się... i nie kupiłam.
Martwi mnie ta niewydolna szyjka Pierwszy raz mam takie niewesołe myśli, co będzie jeśli...
Wiadomość wyedytowana przez autora 4 lipca 2014, 21:06
A dziś laryngolog obejrzał mnie, wysłuchał dokładnie i stwierdził, że u mnie to też ostry atak alergii. Najprawdopodobniej na to samo, co uczula mojego Synka. Alergia wziewna, zapewne związana z pyleniem okresowym czegoś tam...
Dostałam lekkie leki, łagodzące objawy i zestaw ćwiczeń na odblokowanie błony bębenkowej w uszach. Już jest lepiej - nawiązałam łączność ze światem Gdybym nie była w ciąży, to pewnie dostałabym taki sam syrop jak mój Syn, no ale wiadomo.... nie wolno bla bla.
W życiu bym nie pomyślała, że ja mam na cokolwiek alergię! Laryngolog twierdzi, że ciąża może mieć coś z tym wspólnego, w sensie osłabienia (anemia). No i nie bez znaczenia pozostaje fakt, że i mnie i Syna ten atak spotkał podczas kuracji antybiotykiem. Ergo: osłabienie organizmu sprzyja takim stanom - atakuje wszystko wokół i kładzie na łopatki, a normalnie zdrowy, silny organizm dałby sobie z tym radę. Ot, co.
Cieszę się, że mój internista wykazał się refleksem i zawahał się przed szpikowaniem mnie silniejszym antybiotykiem i odesłał do laryngologa Dobrze, że aptekarz doradził mi postępowanie w sprawie Synka Widzę światełko w tunelu, bo czegoś przy okazji się nauczyłam o chorowaniu i lekach.
Oby ta wiedza przydawała się jak najrzadziej...
Niestety na kilka dni problemy z uchem wróciły Byłam kompletnie podłamana, bo to takie obciążające i wnerwiające nie mieć kontaktu nawet z własnym dzieckiem i o wszystko pytać sto razy. Dziś na szczęście jest już lepiej. Z zatok schodzi mi katar i trochę już jestem "odblokowana".
Przede mną wciąż sporo pracy, a promotorka ciśnie - nie chce nic skrócić lub wyrzucić. Ona chce mnie chyba tym pisaniem w takim tempie zarżnąć. Nie umiem z nią wynegocjować kompromisu - według niej mam jeszcze sporo do napisania, by wyczerpać temat, a mnie jest już wszystko jedno. Nie obchodzi mnie to już. Chciałabym tylko skończyć. Położyć się. Zasnąć. Odpocząć.
Jedyny mój promyczek radości to Synek - taki grzeczny, mądry, kochany i wesoły. Śliczny mój Poczynił znaczne postępy w jeździe na rowerze. Już umie sam wystartować, daje radę z pedałowaniem pod górkę i po nierównym terenie. Prawdziwy z niego wojownik - zawziął się i ćwiczy dzielnie.
Dostał ostatnio "w spadku" po starszych kuzynkach kilka gier, w tym karty Czu Czu z pytaniami dla 5 i 6 latków. Oprócz zadań wymagających dodawania i odejmowania oraz czytania wyrazów mających więcej niż trzy sylaby, radzi sobie z nimi świetnie! Jest taki spostrzegawczy i widać, że zastanawia się nad odpowiedziami - nie strzela w ciemno, tylko kombinuje
Na pytanie skąd jest taki mądry, odpowiedział, że po tacie
Razem z nim obserwowałam brzuch z fikającym dzidziusiem. Synek wynajduje wciąż rzeczy dla NASZEGO dzidziusia. Wczoraj wypatrzył na strychu stolik do karmienia i wanienkę ze stojakiem. Czuję, że będzie z niego super starszy brat
A wczoraj prosił Dziadzia i Babcię: Naucz mnie pisać... Coś tam już podobno ćwiczą, chyba cyferki W każdym razie widziałam póki co rysunki strzałek, i pięknie pokolorowane obrazki. Młody zrobił też własnoręcznie mini stolik z pięcioma nogami (gwoździe). Bawi się ślicznie samodzielnie zbudowanym domkiem z Lego, gdzie dwie figurki to on i tata: latają razem samolotem skonstruowanym z klocków
W ogóle Tata coraz częściej przewija się we wszystkich zabawach i rozmowach Synka, wspólnie odliczamy dni do jego powrotu, skreślając na kalendarzu kolejne daty (dziś zostało 22 dni).
Na myśl o tym, że trzeba będzie nauczyć go zasypiać samemu aż serce mi się kraje, bo to moja ulubiona czynność w ciągu dnia - wreszcie jest czas na przytulanie tylko we dwoje, na bajeczki, gilgotki i całuski, wyznania pełne miłości. W wolnych chwilach rozmyślam jak urządzić jego pokoik i co mu podarować, gdy urodzi się dzidziuś.
A dzidziuś szaleje Brzuch już wyraźnie mi podskakuje, a każde moje położenie się na łóżku wyzwala dzikie harce Tygryska.
Teraz odliczam do końca 25 tyg. (granica przeżywalności wcześniaków). Na inne rzeczy przyjdzie jeszcze pora...
Dopadł mnie niestety tzw. kryzys godziny 11, czyli przedpołudniowe spadki ciśnienia, duszności, zawroty głowy i mroczki w oczach. Z dokładnością do kwadransa (+/-) o 11 muszę się położyć, by nie fiknąć. Chyba czas sięgnąć po prawdziwą kawę...
Powtarza się więc to, co miałam w pierwszej ciąży. Oby moja szyjka tak samo wytrwała co najmniej do 38 tyg. 25 lipca gin ma ocenić jej wydolność. To jeszcze dwa tygodnie mojej mobilności, a potem - decyzja gina...
Teraz już nie opuszcza mnie uczucie, że obiłam sobie okolice krocza jazdą na rowerze, tak mniej więcej to odczuwam...
Udało mi się kupić tanio kilka fajnych ciuszków dla Tygryska - cieszę się tymi zakupami jak głupia Potem kilka dni tylko we dwójkę z moim synkiem - wiadomo jest cudnie, ale robota leży Dziś przyjechała moja mama z odsieczą, bym pchnęła pracę do przodu. Bardzo mnie to ucieszyło. Tak więc siadam do roboty!
A do przyjazdu mojego męża zostało już tylko... 17 dni!
Pomysł wstępnie został zaakceptowany - promotorka sama czuje, że nie mamy innego wyjścia. Jeśli uda mi się doprowadzić mój pomysł do realizacji, zaoszczędzę sobie cenne trzy tygodnie pracy. Boję się konsekwencji tej nagłej, desperackiej wolty. Trzymajcie kciuki / módlcie się za mnie...
To ostatnia prosta...
Czasem nachodzi mnie taka fala radości i niedowierzania, jak zaraz po zrobieniu testu ciążowego. Ja wiem, że to głupie na tym etapie ciąży, kiedy już mnie dzieciątko szturcha nogami od środka, ale nic na to nie poradzę i już
Cieszę się i nadal nie wierzę, że nam się udało. Gdzieś z tyłu głowy czai się wspomnienie, że przecież nie było żadnego jaja na usg, które miało szansę urosnąć i dojrzeć hi hi hi
Chyba uwierzę tak na 100% dopiero jak urodzę
Dziś koleżanka odesłała mi kolejną partię ciuszków, które pożyczyłam jej dla synka. Rozczulam się nad każdym bodziakiem, jaki kupiłam czekając na pierwsze dziecko. Cudny czas, nie mam wątpliwości. Kij tam z dolegliwościami i nieustanną pracą, brakiem czasu.
Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej! Ot, co!
Jeszcze tylko 13 dni do powrotu Męża!!!!
To uzależnienie od innych ludzi dosłownie mnie upokarza.
Nie, nie przesadzam. Moje prawdziwe poglądy na wiele spraw i własną dumę mam schowaną tak głęboko, że już nie pamiętam, jak to jest nie gryźć się w język, gdy ktoś bezceremonialnie wpierdala się w moje życie.
Nie wiem kiedy odzyskam swobodę myślenia i działania.
Kiedy odzyskam siebie i swoje życie?
Dół jak ch**. I tyle.
Synek nie za dobrze znosi te wysokie temperatury - poci się okropnie i dosłownie wszędzie (to ma po swoim Tacie), więc walczę ze swędzącą go plagą potówek. Póki co skuteczna okazała się kąpiel w krochmalu i "cudokrem" - sudocrem na noc.
Rozmawiając wczoraj przez Skype z Mężem przyjrzałam się temu, jak widać mnie i Synka w kamerze, bo wspólnych zdjęć mamy mało. No cóż, Synek wygląda zupełnie jak nie moje dziecko. Ani krzty podobieństwa, szczególnie, że jemu w lecie włoski jaśnieją, a moja facjata przy jego jasnej buzi wygląda jak ciemna plama.
Ja wiem, że to w sumie nieistotne, ale może choć Tygrysek mógłby mieć np. ciemne oczy po mnie? No jakiś szczegół jeden... (byle nie haczykowaty nos!).
Dziś na "dzień dobry" dostałam nową porcję poprawek od promotorki. Zasiadam do czytania całości i finalnych poprawek (skrócenie wstępu i 1 rozdziału), po których muszę jeszcze:
- napisać podsumowanie i zakończenie
- zrobić bibliografię
- uzupełnić około 10 % przypisów, których nie udało się zrobić na bieżąco (praca w bibliotece)
- zrobić korektę (przecinki itp.)
- napisać sprawozdanie doktoranta
- napisać streszczenie pracy po polsku i angielsku
- uzupełnić pozostałą dokumentację potrzebną do złożenia pracy (mnóstwo papierów - tydzień roboty jak nic!)
- wydrukować i oprawić około 7 egzemplarzy...
Nie wiem kiedy to doprowadzę do końca - pewnie dopiero pod koniec sierpnia, bo korekta jest bardzo czasochłonna (zwłaszcza jak się ma ponad 400 stron pracy), ale uważam, że dzisiejszy dzień można będzie uznać za POCZĄTEK KOŃCA.
AMEN.
Nie wiem co się tam w tej mojej głowie dzieje, ale dobija mnie to raz za razem, bo czuję się już zupełnie wyoutowana z normalnego życia. Jakby ślęczenie całymi dniami nad poprawą i zakończeniem doktoratu nie było wystarczająco ciężkie w środku lata...
Dobiłam do 66 kilo (4 na plus od początku).
Ale już za 9 dni wraca Mąż, to może wreszcie będę miała jakieś normalne zdjęcie z brzuszkiem
Wiadomość wyedytowana przez autora 19 września 2016, 00:10
Byłam też na wizycie u gina. Dzidziuś ma już 820 gramów. Szyjka skrócona, ale nie wymaga szwu ani pessara. Mam łykać żelazo i dbać o siebie
Zrobiłam już 3 poprawy pracy. Od jutra piszę zakończenie.
Usłyszałam fajny komplement od męża
Kochanie, w tej ciąży wyglądasz jak bogini, jak Wenus... z Willendorfu
http://i1271.photobucket.com/albums/jj626/malame99/640px-willendorf-venus-1468_zps5c3255de.jpg
Jeszcze nie tak w pełni, ale słyszę przynajmniej co do mnie Synek mówi, no i ten nieustanny stuk klawiatury (tak, tak nadal ślęczę nad poprawą i zakończeniem doktoratu). Nadal są szumy, trzaski i piski, odczuwalne zmiany ciśnienia na błonie bębenkowej, ale jest o niebo lepiej, więc już nie będę narzekać. Przyznam, że przez ten tydzień gdy byłam głucha jak pień, miałam wizję, że nie usłyszę płaczu Tygryska jak się urodzi... To były straszne myśli, modlę się by nie powróciły tzn. by z uchem było już lepiej.
Mąż wyjedzie z Francji w drogę powrotną do Polski w piątek rano, więc fanfary związane z jego powrotem muszę przesunąć na sobotę rano. Dobrze się składa, że 1 sierpnia Synek idzie na kilka godzin do przedszkola, to ogarnę dom przed przyjazdem męża. A w niedzielę chrzciny synka mojej koleżanki w Krakowie - będę chrzestną mamą
Dzieje się, oj dzieje. Nie mogę narzekać na tempo życia.
Szkoda tylko, że końcowe poprawki i pisanie zakończenia nie idą mi tak szybko, jak mijają dni. Ech...
Wczoraj zaczęłam 25 tydzień ciąży. Jestem już więc po tej lepszej stronie granicy przeżywalności wcześniaków i teraz zaklinam Tygryska, by sobie spokojnie siedział w brzuchu przynajmniej do końca 37 tyg. Po 20 października ma zielone światło na wyjście
Wiadomość wyedytowana przez autora 29 lipca 2014, 09:07