Wizyta u endo ok - nic się nie czepiał, androgeny spadły już prawie do przyzwoitych wartości, zostaję na encorotnie 7 mg. I mało mnie przybywa - dzisiejsza waga to 62,9 kg. Chyba muszę jeść jeszcze więcej. Albo zacznę robić sobie zdrowe desery. Może w późniejszych tygodniach zacznę więcej nabierać? Tak straszą, że przy sterydach się tyje.
Mierzę codziennie ciśnienie, bo mam niskie. Jeśli nie podskoczy do okolic 90/60 to mam zacząć brać lek na podwyższenie. Mąż się śmieje, że musi mnie bardziej wkurzać z rana.
Nabyłam dwa staniki. Niby chciałam jeden, ale promocja w esotiqe mnie zachęciła - jeden kosztował 144 zł a dwa 190 zł. Grzech nie skorzystać. Są mięciutkie a moje cycki wyglądają w nich jak cycki. Bo wcześniej, czyt przed ciążą miałam ich mało.
Czytałam jeszcze dziś na superstyler wpis o odmianie macierzyństwa, która odmóżdża. I faktycznie, u niektórych znanych mi młodych matek zauważam odmóżdżenie - brak innych tematów (jakichkolwiek) oprócz kupki, zupki, dupki, dzieci, jeszcze raz dzieci, "zrób kosiany", "pokaż jaki/jaka jesteś ładna" i tak w kółko. Matki zatracone, nie czytające książek, nie robiące w życiu nic co by nie dotyczyło macierzyństwa, bez pasji. Po 30 minutach przebywania w takim towarzystwie mam ochotę uciec z krzykiem. I zastanawiam się, jaką będę matką. Wiem, że nie jest łatwo, bo sama chwilowo czuję się trochę "otępiona" ciążą, nie pracuję a praca mnie mobilizowała i stymulowała.
Dlatego kupiłam aktualne czasopismo branżowe. I wypożyczyłam kolejną książkę "Chata" - tą, którą zekranizowali. I jak już się przeprowadzimy to ustalę sobie jakiś rytm dnia, żeby nie zdziadzieć do reszty.
Budzę się wcześniej (wyspana), ale na szczęście (odpukać) w nocy śpię. Trochę się ogarnęłam i ograniczyłam oglądanie telewizji dla bezrobotnych (dzień dobry tvn itp), w efekcie obiad właśnie kończy się gotować, piję legalną kawę i zaraz biorę się za jogę dla ciężarnych - wszystko po to, by podbić ciśnienie do 90/60. Ostatnio ciśnieniomierz pokazywał mi gibającego się ludzika przy moim żałosnym ciśnieniu 77/50. Ale teraz mam więcej stresogennych sytuacji, na które nie mam wpływu, ale staram się nadmiernie nie przejmować bo przecież nie są ważniejsze od mojego dziecka.
Wczoraj miałam ostatnią kroplówkę z intralipidu w klinice leczenia niepłodności. Miałam na sobie w miarę luźną, pasiastą bluzkę z lidla i kiedy leżałam czytając, nie rzucało się w oczy że jestem w ciąży i nawet personel się nie zorientował, bo kiedy ściągali mi kroplówkę padło pytanie "kiedy państwo macie transfer"? Mówię, że jestem w 17 tygodniu ciąży, na co pielęgniarka wywaliła oczy i pogratulowała, pytając jak się udało, wywalając oczy drugi raz kiedy usłyszała, że jednak naturalnie. Czy osoby z problemami immunologicznymi naprawdę rzadko dochodzą do tego etapu?
Leżałam na sali z kilkoma osobami, w tym jedną czekającą na IUI i stwierdziłam, że z ciążą nie będę się obnosić bo tym kobietom mogło być po prostu przykro.
Poza tym ta kroplówka była najgorsza. Mam zrosty w moich i tak cienkich żyłach, więc słabo mi to wszystko leciało. Do tego przekombinowałam z jedzeniem, podwieczorek zjadłam na szybko przed wyjściem (i wypiłam mleko... to był błąd) i zaczęło mi jeździć po jelitach. A kroplówka jak na złość nie była przymocowana do stelaża na kółkach, tylko do łóżka. I jak chciałam iść na dwójkę, to musiałam tą pieprzoną kroplówkę trzymać w zębach, żeby była wyżej. Nie polecam. Przegoniło mnie.Chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu i kiedy pod koniec tej kroplówki nic nie leciało, to na własną odpowiedzialność poprosiłam o odłączenie.
Na szczęście dziś jest nowy dzień i czuję się dobrze. Na prawdę doceniam to, kiedy czuję się dobrze.
Malucha czuję najbardziej nad ranem, wtedy szaleje jak stado robaków. Mąż przykłada ucho do brzucha i twierdzi, że słychać szuranie i pukanie.
Do tej pory byłam przekonana, że zbrzydłam w ciąży. Ale mój mąż twierdzi, że jest inaczej. Że wyglądam ogólnie jakoś ładniej, a jak wypił w weekend kilka drinków to tak mu się język rozwiązał, że w kółko powtarzał komplementy przepełnione zachwytem, nawet nie wiem czy nie przesadzone.
Znajomi mówią, że wyglądam na chłopaka. Ale wiem, że to przesądy, bo tak działają hormony w II trymestrze. Poza tym jak mam wyglądać, skoro: wysypiam się, prawie nie stresuję, dbam o to co jem i żyję jak pączek w maśle pod ochroną? To tego spacery na świeżym powietrzu i od niedawna te ćwiczenia.
I okazało się, że z wyprawki trochę wydatków nam odpadnie. Odziedziczymy łóżeczko, bujaczki, wózek i mnóstwo ubranek. Zastanawiam się tylko, czym się kierować wybierając fotelik samochodowy (żeby uniknąć dziadostwa), muszę wyedukować się w kosmetykach dla dzieci (też, żeby uniknąć dziadostwa - dzisiaj czytałam analizy kosmetyków na srokao.pl i byłam w szoku, że np. taki oliatum wychwalany pod niebiosa to jednak dziadostwo na bazie olejów mineralnych). No i zastanawiam się, czy malowanie łóżeczka jest bezpieczne? Sypialnię będziemy mieć w bieli, a łóżeczko jest brązowe. Jest jeszcze opcja, żeby to olać. Tak więc jak tylko wprowadzimy się w kwietniu, po połówkowych badaniach bierzemy się za organizację rzeczy dla dziecka bo ten czas tak leci, że szok
Na skurczybyckie bakterie w moczu gin zalecił urofuraginę. Z wyjątkiem bólu w ujściu cewki moczowej objawów nie miałam żadnych. Po 4 dniach kuracji mocz wyszedł nawet w miarę - nieliczne bakterie, brak azotynów, leukocytów itp. Tylko pH 8 więc piję dalej wodę z cytryną. Czekam jeszcze na posiew moczu a dziś kończę urofuraginę. I oby już nic nie było potrzebne, bo mam dosyć środków moczopędnych.
Bo gdzie się nie ruszę, muszę mieć pewność, że znajdę wc. A że musieliśmy kupić kilka rzeczy do wykończenia domu, to sikałam przed każdym wejściem i wyjściem ze sklepu typu obi, castorama, ikea. Najgorzej było w lokalnych sklepach gdzie testowaliśmy materace - kibla brak.
Tematem dzisiejszego wpisu będzie afera o siusiaka.
Czytając pamiętniki innych dziewczyn, zauważyłam, że w niektórych rodzinach widać widoczne preferencje co do płci.
U mnie akurat jest tak, że wszyscy mają parcie na chłopaków. Bo w mojej rodzinie i rodzinie męża rodziło się ich zwyczajnie mało. Brzmi jak z telenoweli, ale spłodzenie syna w XXI wieku nadal jest powodem do dumy - nazwisko przetrwa.
Moja mama zawsze chciała syna, a ma mnie i siostrę. Więc marzyła o wnuku. Siostra urodziła 2 córki (przez obie ciąże z parciem na syna, ciągle powtarzała, że czuje że to będzie chłopak).
I wiecie co teraz słyszę po każdej wizycie u ginekologa?
Pytanie, czy płeć się potwierdziła (ginekolog obstawił syna w 16 tygodniu, ale to do potwierdzenia). Nie czy wszystko ok, jak się czuję, jak dziecko - tylko czy płeć się potwierdziła. Z pierwszych prenatalnych najważniejsze pytanie - czy poznaliście już płeć? A potem pitu pitu że przecież najważniejsze, żeby było zdrowe.
Jedna ze znajomych męża (nieprzychylna do mnie, bo podejrzewam, że chciała wżenić córunię w rodzinę męża, ale pojawiłam się ja), oburzona że prawdopodobnie będzie syn - zapytała: ale jak to, już pewne? nie nastawiajcie się, moja znajoma miała mieć syna a urodziła córkę i się załamała po porodzie! poza tym najważniejsze, żeby było zdrowe!
Zgasiłam ją tym, mówiąc że przy mojej chorobie, gdzie jest dużo androgenów syn będzie zdrowszy od córki.
Myśmy się już nasłuchali różnych rzeczy. Np. że rodzina mojego męża jest przeklęta, bo nie ma syna który przedłuży nazwisko (pomijam nieprzyjemne szczegóły bo mogą to czytać ciężarne a po co siać im niepokój).
Więc ból dupy o płeć naszego dzieciątka trwa. Jak się urodzi, to obwiążę łóżeczko i wózek czerwonymi wstążkami Bez względu na to jakiej będzie płci.
Do tego następuje kolejna weryfikacja - im bliżej naszej przeprowadzki do wymarzonego domu, tym bardziej klaruje się, kto jest za nami. Kiedyś czytałam, że "prawdziwych przyjaciół poznajesz jak ci się wiedzie" czy jakoś tak. Niestety wiele osób z otoczenia jest zazdrosna w negatywnym sensie. Nie widzą, jak doszliśmy do tego etapu, przez co musieliśmy przejść... Kij z nimi.
Przypomina mi się sytuacja o "przyjaciółce" z lat studiów, która zerwała ze mną kontakt kiedy dowiedziała się, jak oświadczył się mój mąż, jakie mam stawki w pracy i co planujemy. A jak byłam bezrobotną singielką, to było cacy. Więc może i lepiej, że życie weryfikuje to teraz a nie za 10 lat.
19+1
Zawitała wiosna
Z prognozy pogody wynika, że wcale nie ma się z czego cieszyć. Niemniej odczuwałam radość z rozwieszania prania na balkonie w ciepłych promieniach słońca.
Czekam na wyniki badań moczu - werdykt po 14 - czy w końcu mi przeszło to dziadostwo. Ale czuję, że przeszło.
Za to mam mdłości. Dzień w dzień. Mniej intensywne, niż w pierwszym trymestrze ale jednak. Tydzień temu nawet puściłam pawiana z samego rana, na czczo. A naiwnie cieszyłam się, że to za mną.
Niedługo będę odstawiać dupka. Gin kazał przez 4 dni jeść raz dziennie, a potem finito. Jak zacznie mnie cokolwiek kłuć w brzuchu - wrócić.
Może wtedy samopoczucie mi się poprawi?
Zdarzają się bóle kręgosłupa/krzyża, ale po jodze przechodzi. W ogóle po tych ćwiczeniach czuję się "przewietrzona".
Czuję ruchy, coraz wyraźniej Głównie kiedy leżę - rano i wieczorem. Mąż też wyczuwa delikatne kopniaczki
W środę mamy prenatalne. Myślmy by dopłacić i zrobić echo serca, bo u męża w rodzinie jest dużo problemów kardiologicznych (on sam ma drobną wadę serca). A lekarka, która będzie robić badanie ponoć specjalizuje się w sprawach sercowych.
Już niedługo przeprowadzka. Ogromnie się cieszę, bo mąż obiecał że wtedy już będziemy prowadzić życie rodzinne. Póki co widuję go rzadziej, niż za czasów panieństwa. Głównie w nocy. No ale coś za coś - odbijemy to sobie.
Druga sprawa - myślę nad tym, jak ogarnąć się po porodzie z pracą. Prawdopodobnie będę pracować na macierzyńskim, bo dowiedziałam się, że nawet podczas tegoż "urlopu" mam płacić dziadom z zusu składkę zdrowotną 318 zł. Czyli oni mi płacą, a ja mam im jeszcze oddać. Jakby nie mogli od razu pomniejszonego "zasiłku" wypłacić. Uroki samozatrudnienia.
Pomijam fakt, że nie wypłacili mi środków za luty, mimo że wszystkie papiery składam w terminie.
Wieści z frontu.
Wczorajsza wizyta u endo ok - nic się nie czepiał, ani tarczycy, ani wyników hormonów od nadnerczy, dostałam receptę, kontynuuję sterydy. Miałam usg, lekarz chciał zobaczyć dziecko ale wypięło się tyłkiem, płci nie było widać.
Dziś mieliśmy badania połówkowe. I poznaliśmy ostatecznie płeć dzieciątka - dziewczynka! Bezdyskusyjnie, było widać. Nic już jej nie urośnie Mąż był w lekkim szoku, kiedy to usłyszał - bo nastawiał się na chłopaka - tak wcześniej wychodziło ale jak to stwierdził z dumą - "zrobił dziurę w dziurze".
Zrobiliśmy echo serca na własne życzenie i jak się okazało, to słuszna decyzja. Z budową serca jest wszystko ok, ale.. no ale u małej są małe arytmie. Lekarka mówi, że to w 99% mija ale trzeba za 3-4 tyg powtórzyć echo serca i dodatkowo mam zrobić badania krwi: crp, elektrolity i mocz, żeby wykluczyć infekcje. Niewykluczone, że moje problemy z moczem i elektrolitami wpłynęły na arytmię.
Dziś mam rutynową wizytę u ginekologa, ma posłuchać jeszcze serduszka i jak się uda - wypisać skierowanie na to echo serca (prywatnie to koszt 280 zł). No ale jak będzie trzeba to zapłacimy.
Lekarka wykonująca badanie pytała gdzie nałapałam tyle chorób i jak doszłam do tego, że mam WPN.
Tak,czy siak mam nie panikować. Tylko jeść jeszcze więcej produktów bogatych w potas i magnez. I dosalać. Robię to wszystko od początku ciąży i tu taki klops... Codziennie 2-3 pomidory, banany, inne owoce i warzywa, orzechy, 2-3 litry wody, pełnoziarniste pieczywo, kasze, ryże.
Ech... pewnie wiele osób nie robi tego badania i nawet nie wie, że występują takie małe anomalie.
Najważniejsze, że pozostałe parametry w normie.
I cieszę się z córeczki. Mimo, że widzę satysfakcję mojej siostry która była wyraźnie zadowolona, że nie będziemy mieć syna. Skwitowała, że babcia nie będzie mieć wnusia.
Nie robię dziecka dla rodziców.
Po przejściach z niepłodnością, badaniami, klinikami, zwątpieniu, rozczarowaniach, bolesnych badaniach (pozdrawiam hsg) - to wszystko pikuś. No ale ludzie którzy zaszli od ściągnięcia portek nie potrafią tego zrozumieć.
Wiadomość wyedytowana przez autora 4 kwietnia 2018, 17:28
Właśnie się zorientowałam, że nie pisałam ponad miesiąc!
Czas leci mi coraz szybciej, zwłaszcza że trochę się działo.
Mieszkamy już na swoim. Przeprowadzkę okupiłam ogromnym zmęczeniem, bo to jednak był wysiłek i mimo pomocy osób trzecich byłam na nogach od rana do późnego wieczora. Sprzątanie, pakowania, rozpakowania, zakupy, organizowanie się na nowej przestrzeni (minus dużego domu - trzeba się nachodzić!). Chyab zapomniałam, że ważne zmiany w życiu to nie tylko radość Ale też stres. Jak ze ślubem i weselem. I pewnie podobnie będzie z dzieckiem
Od czerwca zaczynam szkołę rodzenia. Z polecenia. Zajęcia dosyć intensywne - 2 razy w tyg po 2 h! Ciekawe, czy mój mąż da radę jeździć ze mną... bo ma nieprzewidywalne godziny pracy.
Druga sprawa -wczoraj mieliśmy echo serca małej. I już jest o niebo lepiej. Jakieś niewielkie arytmie, od czasu do czasu kiedy bardzo bryka (mieli problem ją uchwycić na obrazie usg bo bardzo wojowała, w "pozycja dziecka" mam wpisane "zmienna"
W miesiąc podwoiła masę ciała - waży już 770 g, czyli koło 50 centyla. Endokrynolog przebadał mnie wzdłuż i wszerz, stwierdził że jest dobrze, zdziwił się że normalnie przybieram na widzę mimo sterydów i kazał się smarować regularnie czymś na rozstępy (co i tak robię). Przytyłam 6 kg od początku.
W tym biorę się za szykowanie wyprawki dla małej. Mam pełno ubranek, dokupię może z kilka kompletów wyjściowych i będzie
26+1
Wg belly to już 7 miesiąc. Wow.
Mam pierwsze objawy lustrzycy. I niewygodnie mi golić nogi pod prysznicem. Chyba pomyślmy z mężem nad jakimś krzesłem do kąpania (takim, ja mają dziadki w domach opieki) bo gdzie tam jeszcze do sierpnia
Generalnie jest całkiem dobrze. Mała kopie, a jak się kładę mogę obserwować falowanie brzucha. Kopie w różne miejsca, a to w okolice żołądka, a to pępka - wnioskuję, że często zmieniać pozycje. Wieczorem muszę zjadać mniejsze porcje jedzenia, bo wnętrzności uciskają mi przeponę.
I dbam o odpoczynek w ciągu dnia - aby czasem się położyć. Bo jak tego zaniecham (w domu jest sporo pracy, jest dużyy jak dla mnie, po tych klitakch w których niegdyś mieszkałam) to boli mnie kręgosłup i pachwiny, dopada też totalny brak energii.
W nowym łóżku śpi się bardzo dobrze - twardy materac + poduszka ciążowa i przesypiam całe noce. Brak problemów z zasypianiem, nie wybudzam się (póki co) na nocne sikanie i tak przesypiam bite 7 -8 h.
Mimo, że nie pracuję to czas leci mi bardzo szybko. Pewnie dlatego, że jest sporo zajęć, wbrew pozorom. I dbam, by wychodzić też z domu, aby nie "zdziczeć". I tak czuję, że dziadzieję. Bo kiedyś w ciągu doby robiłam mnóstwo rzeczy na raz, mimo o 8-12 h pracy od pon. do sb. A teraz, w ciąży mam wrażenie, że czas leci mi bardzo szybko, a sprzątanie, gotowanie itp zajmują jakoś więcej czasu. Takie roztargnienie troszkę.
Poza tym ciągle pada, więc odpadły mi spacery ale nadal ćwiczę jogę po której czuję się rewelacyjnie. A takie miałam obawy co do tych ćwiczeń.
No i w ten weekend czekają nas 2 komunie (w sb i ndz). Nie wiem, jak wysiedzę. I jak żołądek zniesie "nie moje" jedzenie - po tradycyjnych, tłustych rzeczach, nadmiarze słodyczy czuję się tak podle, że bardzo szybko odechciewa mi się dziadostwa i wracam do góry warzyw, kasz, ciecierzycy, orzechów i owoców. Póki co na wadze przybrałam około 7 kg. Znajomi mówią, że mam nieduży brzuch (chyba wszyscy się spodziewali, że bardziej przypakuję). Szwagier ostatnio skomentował, że mam buzie jak "pucuś". No trudno, żebym była wklęsła w ciąży
Wiadomość wyedytowana przez autora 18 maja 2018, 12:17
Na wadze jakieś 8 kg na plusie. Teraz już przybieram regularnie, widzę jak brzuch rośne. Mała na poniedziałkowej wizycie ważyła 1100 g.
Lekarz mnie trochę zaskoczył, bo zastanawia się czy przy mojej kombinacji schorzeń nie zalecić cc. Mam jeszcze skonsultować się z okulistą i lekarką na badaniach prenatalnych na początku czerwca. Jeśli będą wskazania do cc - i to dla małej będzie lepsze - ok. Boję się tylko dochodzenia do siebie, z tego względu że planowałam częściowy powrót do pracy (działalność gospodarcza) i tam od czasu do czasu muszę coś przenieść (sprzęt). Z drugiej strony od wielu kobiet słyszałam, że cc nie takie straszne, niektóre szybciej doszły do siebie niż po sn. Jak wszędzie nie ma reguły.
Piorę ostatnią partię ubranek i postanowiłam, że biorę się za prasowanie. Za chwilę mogą pojawić się upały i coraz więcej dolegliwości III trymestru. II trymestr, pomijając żyganko, to była bajka. A teraz czuję ból w okolicach pachwin, czasem w okolicy spojenia łonowego, a jak się przeforsuję to ból w odcinku lędźwiowym kręgosłupa. Ale nie ma co narzekać- chciałam, to mam. A gdzie tam do sierpnia.
Czasem dopada mnie podły nastrój. Pewnie to komplikacja hormonów, zmiany miejsca zamieszkania ("docieramy się" z mężem, wcześniej przy mieszkaniu z rodzicami chyba nie było ku temu odpowiednio wiele okazji - jak pracowaliśmy całymi dniami). Generalne męża bardzo często całymi dniami nie ma w domu.
I miałam kilka testów na asertywność. M.in. dotyczyły one notorycznego podrzucania dzieci, często zasmarkanych, zakatarzonych, zakaszlanych (a wiedzą, że biorę sterydy...), dzień w dzień, bez uprzedzenia, na co najmniej pół dnia (dodam, ze od osób, gdzie jedne z rodziców nie pracuje, ale ma dosyć własnych nadmiernie pobudzonych dzieci). Wszystko rozumiem, ALE potrzebowałam trochę spokoju, a nie latania, robienia kanapeczek, podawania picia i doglądania. Już pomijając kwestie prywatności.
Chyba udało się pokojowo to załatwić, bo od jakiegoś czasu mam spokój. Bo już zaczęłam się martwić jak to będzie. Po porodzie, z noworodkiem, też bez prywatności we własnym domu?
Wiadomość wyedytowana przez autora 25 maja 2018, 09:53
Dzięki Dziewczyny za komentarze odnośnie cesarki, zawsze to podnosi na duchu chyba założę sobie, że wszystko jest do przeżycia - byleby tylko maleństwo urodziło się całe i zdrowe.
Moja ciążą to taka sinusoinda - fakt, że był okres kiedy czułam się podle, nie miałam na nic siły, wszystko mnie dołowało, maż wkurzał - tak teraz nagle pachwiny bolą mniej, albo wcale, kręgosłup dał sobie spokój (joga, spacery, trochę więcej odpoczynku i jest git). Udało mi się konstruktywnie porozmawiać z mężem i ulżyło mi. Tak, prawdziwe życie to nie sielanka, to nie to samo co romantyczne randki, spotkania po pracy, wyjazdy do spa. Teraz trzeba sprzątać, prać i prasować gacie (chociaż mój mąż twierdzi, że z tym prasowaniem nie trzeba się "spuszczać").
Ostatnio zachowanie szwagierki podniosło mi ciśnienie. Przywiozła do nas chore dziecko (może nie umierające, ale z wirusem dającym objawy przeziębienia i uwaga: zaropiałe oczy). Mąż taktownie zachęcił dziecko, żeby poszło pobawić się na dworze, a ja potem środkiem do dezynfekcji i wodą z octem szorowałam cały dom, mimo że nie miałam w planach sprzątania już tego dnia, a raczej wieczoru. A ona tylko stwierdziła, że "nie chyrla go nie wiadomo jak". Byłam tak zaskoczona, że nie zareagowałam. Serio. Sama się sobie dziwię, ale zdenerwowałam się bo przecież wiedzą że biorę sterydy i mam obniżoną odporność. Obiecałam sobie, że następnym razem już postąpię inaczej, a mąż obiecał że z nią pogada.
A miałam się nie denerwować.
Poza tym są pierońskie upały. Jak chcę wyjść na spacer to pozostaje z samego rana - około 8:30. Dziś przeszłam z koleżanką 5 km. I mogłabym tak chodzić, gdyby nie pęcherz (trasa spaceru musi uwzględnić wc bo mała ułożona jest główkowo i uciska mi pęcherz).
Jak kicham to też muszę uważać, żeby się nie posikać. Masakra.
I mała kopie dosyć wysoko. Nieraz czuję kopniaki w okolicach żołądka a rozpycha się głównie po prawej stronie.
28+2
Dostałam nakaz oszczędzania (po ostatnich badaniach prenatalnych III trymestru). Z małą wszystko ok, ale jest już nisko, głowa pcha się w kanał rodny i ponoć może to spowodować skracanie szyjki... Niby mam się nie martwić, ale lwią część obowiązków domowych przejął mąż. Lekarka powiedziała, że główka może się podnieść, jeśli będę więcej odpoczywać. Ale mam nie chodzić tyle, co do tej pory.
Od kilku dni więcej leżę i czuję poprawę, tzn mała nie uciska mi już tak bardzo na pęcherz. I kopniaki sprzedaje trochę wyżej, ale dostaję głównie w prawą stronę i w kierunku klatki piersiowej.
Liczyliśmy też na piękne zdjęcie buźki z badań prenatalnych, a tu zaskoczenie - mała zrobiła facepalm i było pooglądane. Do tego zrobiła "glonojada" - ponoć tak jest we mnie "wtulona", również noskiem że w efekcie na większość zdjęć wygląda jak przyklejona do szyby. Zatem do kogo jest podobna - zostanie tajemnicą do dnia porodu
Wiemy za to, że na bujną czuprynę I mamy pamiątkę w postaci filmiku - jak wkłada sobie do buzi po 3 palce i ssie.
Dalej nie wiem, czy będę rodzić dołem. Okazuje się, że głównym problemem przy mojej chorobie nadnerczy jest... potencjalna szerokość miednicy. Ginekolog lub położna na szkole rodzenia mają mnie zmierzyć specjalnym cyrklem i ocenić, ale na oko małej dupki to ja nie mam, więc powinno dać radę.
Z plusów to mała już dobrze ułożona (dlatego mam się oszczędzać żeby nie wylądować przedwcześnie na porodówce).
W poniedziałek mam rutynową wizytę u gina, to pewnie zajrzy mi do podwozia i oceni jak wygląda sytuacja. Mam nadzieję, że dobrze.
Druga sprawa to trochę mi szaleją hormony, tzn wynik androstendionu mam za przeproszeniem z dupy, tzn przy normie 3,3 mam 20. A był ładnie uregulowany. Mam jeszcze dzwonić do endo, bo potrzebuje zastanowienia czy mi zwiększyć sterydy czy nie. Szanuję go za to, że nie daje leków na "pałę".
Co do III trymestru - czuję się, jak dziad. Energia mnie opuściła i mimo, że dużo nie nabrałam (nadal ważę 70 kg przez 171 cm wzrostu) to czuję się słoniowato. Koleżanki mówią, że nie mam tak dużego brzucha jak na 7 miesiąc. W takim razie nie umiem sobie wyobrazić co czują kobiety które mają większą masę/brzuchy. No i chce mi się spać. Ciągle. W środę przespałam całe popołudnie.
Od wtorku zaczynam szkołę rodzenia. Ponoć ma być kameralnie - 4-5 par, spotkania 2 razy w tygodniu. Wydaje mi się, że trochę późno, ale ponoć na świeżo będę pamiętać wszystko.
Czasem myślę o porodzie. A bardziej o tym, co będzie po. Boję się chmary odwiedzin, tzn tego, że będę czuła się źle, że będę bała się o dziecko (że ktoś mimo uprzedzeń poprzywozi chore dzieci) i w ogóle takie straszaki ciężarnej. Moja mama śmiała ze mnie, bo zaczęłam się zastanawiać czy dobrze zrobiłam kupując normalne body zakładane przez głowę, a nie kopertowe (pewnie dziecko będzie mi się wydawało delikatne i malusie).
Podobno 90% rzeczy których się obawiamy nigdy się nie wydarza. Oby tak było.
29+6
Upały ustąpiły i w taką deszczową pogodę funkcjonuję o wiele lepiej. Odkąd więcej odpoczywam ogólnie czuję się trochę lepiej, ale jednocześnie znowu mnie roznosi. Nie wiem czemu, ale boję się że nie zdążę z wyprawką, spakowaniem torby do szpitala etc. Pewnie szczegóły poznam na szkole rodzenia, ale skończą ją około 34 tc. Poza tym czas strasznie szybko leci.
Mrożę obiady na zaś. Mam trochę pulpetów z indyka, sos do spaghetti, nawet porcje rosołu (jakby mnie naszło na szybką zupę, dodać jakieś warzywa i będzie). No i jedną półkę w zamrażarce zajmują truskawki
Rozmawiałam z gin prowadzącym i biorąc do kupy wszystkie konsultacje specjalistyczne mogę rodzić siłami natury. Jak będzie to nie wiadomo, pewnie okaże się na porodówce. W sobotę jest też dzień otwarty w szpitalu, gdzie planuję rodzić więc postaram się wybrać z małżem.
W ogóle to sprawdziłam w praktyce jak działa ustawa "za życiem". Otóż wizytę u okulisty na nfz udało mi się umówić szybciej (na drugi dzień od momentu rejestracji) niż prywatnie (około miesiąc czekania + trzeba płacić). Wizyta w ośrodku zdrowia łącznie z czasem oczekiwania zajęła mi 10 minut.
No i waga rośnie systematycznie - mam 9 kg na plusie i coraz większą piłkę na przodzie. Mąż codziennie mówi do brzuszka (najczęściej przed snem), opowiada młodej że ją kocha i ją wycałuje jak tylko ją zobaczy. A ona przybija mu "piątki" nogami i kopie po policzku
30+ 4
Zaczęliśmy szkołę rodzenia, prowadzoną przez położną z długoletnim stażem. We wtorek odbędą się zajęcia odnośnie porodu (3 etapów/faz) i mamy zabrać ze sobą facetów. Na chwilę obecną jestem w największej ciąży ze wszystkich uczestników (mają terminy na październik). Cóż, będę na świeżo.
W sobotę odwiedziliśmy też szpital, w którym chcę rodzić. Pozwoliło mi to oswoić lęk przed tym co mnie czeka. Bo czasem jak tylko pomyślałam o porodzie i tym wszystkim, to zalewała mnie fala strachu. A teraz jestem spokojniejsza. Nawet momentami podekscytowana, że za 1,5-2 miechy mała będzie z nami.
Włączył mi się też instynkt wicia gniazda. W weekend zrobiliśmy większe zakupy w rossmannie i stacjonarnym cocodrillo czy jak to zwą (byłam zdziwiona cenami - smoczki, szczotki, termometry dla dzieci miały ceny konkurencyjne do rossmana!). W planach miałam kupować przez neta te wszystkie duperele, kosmetyki ale okazało się że te 2 sklepy wystarczyły.
Dla małej wybraliśmy kosmetyki z Hippa.
Fajne koszule do karmienia oraz cienki szlafrok (i do tego niedrogie) zamówiłam na allegro, z polskiej firmy dolce sonno. Wszystko w kolorze granatowym - żebym nie stresowała się w szpitalu, że będzie widać jak się pobrudzę krwią czy czymś.
I zaczęła mi pękać skóra na brzuchu. Pojawiły się krwawe krechy, jakby mi ktoś biczem strzelił. Najpierw dwie poziome, a potem jedna wielka pionowa krecha. Ale... smarowałam biooilem i o dziwo zaczęło się to wszystko goić.I zanikać. Zobaczymy co będzie za jakiś czas. A całą ciążę, 2 razy dziennie smaruję się olejkami i balsamami dla bab w ciąży (głównie z rossmana i biooil). Czyli pewnie jak ktoś ma mieć rozstępy to je będzie miał. Endokrynolog ostrzegał, że przy sterydach jest większa szansa na taką pamiątkę.
Rozstępy jak szybko się pojawiły, tak szybko zniknęły. Chwała biooil
Ogarnęłam się i kupiłam peeling, z postanowieniem częstszego stosowania. Po czymś takim te wszystkie olejki wchłaniają się faktycznie lepiej a skóra jest gładsza. Mąż mówi, że cała sypialnia śmierdzi moimi kosmetykami i ja sama też. Trudno, musi to jakoś wytrzymać.
Czytałam (tak jak piszecie Dziewczyny), że rozstępy mogą zaatakować na koniec ciąży i po porodzie podczas obkurczania się skóry.
Brzuch mam już duży. Przytyłam 9 kg a w obwodzie brzucha coś koło 25 cm. Zadziwia mnie zasięg nóg mojego dziecka - potrafi wypchać się po prawej skrajnej stronie brzucha! Trochę nam ciasno, ale jeszcze znośnie. Chyba, że młoda zacznie szaleć tak, że brzuch lata mi na wszystkie strony - czasem się zdarza, a ja się martwię czy z nią wszystko ok.
Druga sprawa. Wtrącańsko się rodzicielek.
Moja uważa, że skoro steruje moją siostrą (której to pasuje a może nawet i potrzeba- jej sprawa) to u mnie też można. I zaczyna się niby niewinnie, czyli w jakich kolorach mam kupować dziecięce ubranka i akcesoria. Żeby było jasne - nie jestem fanką różu od góry do dołu i słitaśnego looku. I młoda ma ubranka i białe, i szare i kolorowe, i trochę różości też. Zamówiłam jej rożek na allegro, z MIKO i z zewnątrz jest biały z delikatnym kwiatowym wzorem, a w środku delikatny pudrowy róż. Ile już się nasłuchałam i napatrzyłam na fochy, że nie jest kuźwa w środku BIAŁY bo dziecko najlepiej wygląda w białym, tak czyściutko.
Stwierdziliśmy z mężem, że trzeba będzie już delikatnie stawiać granice żeby nam na głowę nikt nie wchodził, bo z reguły zaczyna się od pierdół.
Druga sprawa ze szkoły rodzenia.
Mój mąż się pytał po co ma tam jechać, jak będą omawiane etapy porodu.
Ano streszczając - po to, by wiedział jaka jest jego rola, zwłaszcza w etapie numer 1 który może być długaśny.
W skrócie wygląda to tak - do rozwarcia 4 cm kobieta ponoć jest w miarę kontaktowa.
Przy 5 cm może zamykać się w sobie i żądać "niedotykania", przy 7 cm błaga o cesarkę i krzyczy, że nie da rady (tu ponoć jest kryzys) i to dobry moment na jakiś zastrzyk przeciwbólowy.
I przy skurczach trzeba oddychać, żeby mniej bolało.
facet w tym czasie może masować plecy, stanowić oparcie, przypominać o oddychaniu i w razie czego przypilnować, by personel nie "olał" rodzącej, kiedy akcja nie postępuje. Czyli ma mieć jaja.
Do porodu najlepiej iść z radością i uśmiechem, bo to oznacza że ten wymarzony, wyczekany moment kiedy utulimy nasze maleństwo jest już blisko. I podejść do tego tak, że ból, każdy skurcz przybliża nas do tego momentu.
Położna mówiła, że poród jest w naszej głowie - stres, adrenalina - blokują nas, wydłużają cały poród, sprawiają się bardziej boli. A dobre pozytywne podejście (związane z wpływem na przysadkę mózgową - w skrócie) sprawi, że pójdzie szybciej.
Ciekawe. Jak to będzie.
Hormony, hormony, hormony.
W zeszłym tygodniu przechodziłam małą załamkę. Drażniło mnie marudzenie męża, płakałam z błahych powodów i w ogóle byłam w rozsypce. Tak jakby przerażona wszystkim. Popłakałam sobie i w sumie mi przeszło.
W ogóle to obiecywałam sobie, że czego to nie porobię przez tą ciążę. A tu czas leci. Z plusów to na pewno przeczytałam sporo książek (czytam na zapas ) i mam gotowe jakieś 80% wyprawki. Czekam na poprawę pogody, żeby poprać ostatnie rzeczy i sprawdzam czego mi jeszcze brakuje. Ale prawda jest taka, że bez codziennej adrenaliny to człowiek jest rozlazły. Takie slow life.
Ostatnio trochę się poprawiłam i zaczęłam piec chleb.
Dziecko moje kopie w żebra i czasem to boli. Niemniej cieszę się, że daje znaki życia
Zastanawiam się nad aspiratorem do nosa. Ten podłączany do odkurzacza odpada bo mamy odkurzacz centralny i nie będę wlekła 7 metrów rury za każdym razem... Mam małe obawy co do tych zasysanych, bo czytałam u Pana Tabletki że zdarzyło się niektórym rodzicom połknąć smarka. A gruszki są niehigieniczne. Testował ktoś elektroniczne aspiratory?
33+6
Czasem odnoszę wrażenie, że żyję jak w jakiejś pieprzonej telenoweli. Takiej rodem z Wenezueli. Wiecie, Esmeralda, czy zbuntowany anioł - takiej z typowymi czarnymi charakterami. Bo czy nie spotkaliście się z tym, że nóż w plecy może wbić ktoś z najbliższego otoczenia, a czasem najwięcej życzliwości okażą ludzie niespokrewnienie/niespowinaceni?
Że kiedy Tobie się w życiu w końcu układa, innych to wkurwia i postanawiają obrzydzić Ci to co najpiękniejsze, m.in bierną agresją? I to ludzie, którzy mają wszystko, ale pragną więcej.
Tak wiem, Ludzie życzą nam dobrze. A reszta to chooje, nie ludzie (cytuję tu tylko jednego wykładowce ze szkoleń, w których kiedyś uczestniczyłam).
I powinnam mieć to wszystko gdzieś, a jednak teraz w 3 trymestrze ciąży jestem jak jajko bez skorupki. Złości mnie to.
Dodatkowo ostatnio zawiodłam się na mężu, może robię z igły z widły, i to była jedna sytuacja ale niestety w trudnym dla mnie momencie zostałam odstawiona na sam koniec. Tzn moje potrzeby. Powiedziałam mu o tym. Wysłuchał mnie. Ale w środku pozostał ten żal, że jednak musiałam w ogóle o coś takiego się upomnieć. Po prostu byłam idealistką, a teraz czas zejść na ziemię, wziąć dupę w troki i ogarnąć się. Najpierw po ciąży, potem po porodzie. Bo prawda jest taka, że jak sama o siebie nie zadbam, to nikt tego nie zrobi.
I te wszystkie wydarzenia z ostatnich czasów dały mi na tyle do myślenia, że podjęłam decyzję. Moja córka będzie jedynaczką, bo z wielu powodów na drugą ciążę się nie zdecyduję.
Dobra, koniec gorzkich żali.
Wczoraj skończyłam szkolę rodzenia. Wiem, na co mam się przygotować, jak oddychać, co mniej więcej może mnie spotkać a co zaskoczyć. I zastanawiam się teraz, czy nie rodzić sama. Ale jeszcze jest trochę czasu na podjęcie decyzji.
Dziś jeszcze wizyta u ginekologa. Ciekawe, czy mała podrosła. Patrząc na mój brzuch, to raczej tak, bo ostatnimi czasy strasznie mnie wywaliło.
Odnośnie brzucha taka ciekawostka z biedry. Stałam ostatnio z mężem w kolejce, jednej, długiej. Przed nami pan urzędnik. Cały czas się obracał i zerkał na nas ze sroczą ciekawością. No nic stoimy. Nagle słyszymy wezwanie "zapraszam do kasy numer 3", a że staliśmy najbliżej to podeszliśmy. Po czym pan urzędnik do nas - "ja byłem wcześniej w tej kolejce, a BARDZO mi się śpieszy". i mamy go przepuścić! Zatkało nas. Zwłaszcza, że mieliśmy tylko parę rzeczy w koszyku. Ale pomyśleliśmy swoje. Że trzeba być dupkiem to entej, aby prosić ciężarną o ustąpienie w kolejce.
Wywaliłam z siebie wszystko, mogę żyć dalej. Teraz obiecuję sobie wyciszyć się przed porodem i muszę zdobyć się na więcej asertywności, aby sobie ten spokój zapewnić. Amen.
Poza tym kończę prasowanie, sprzątam na raty (bo dom duzy) i biorę się za lekturę "Będzie bolało Adama Kaya. I chyba zacznę korzystać z netflixa w ramach opierdzirlania się przed porodem. Choć nie ukrywam, że mnie nosi i mało na tyłku i siedzę.
34+6
Przestało mnie nosić, dopadła mnie niemoc. Może to przez pogodę a może to, zaraz zacznę 9 miesiąc, w nocy śpię już bardzo źle a młoda uciska mi wszystkie podroby?
Mimo to patrzę w lustro z wdzięcznością - że dotrwałam do tego momentu, że brzuszek rośnie, że te czarne scenariusze przedstawione przez endokrynologa na pierwszej wizycie ciążowej(odpukać) nie sprawdziły się.
Na wadze mam +12 kg, czyli ważę 74 kg. Myślałam, że przy sterydach będzie gorzej. Ludzie, którzy od dawna mnie nie widzieli, uważają że urósł mi tylko brzuch i wyglądam w miarę korzystnie. Przemilczam fakt, że poszło mi również w uda - uważam, że to fizjologia i gdzieś te zapasy tkanki tłuszczowej na okres laktacji muszą się zmieścić.
Z mężem już lepiej. Tydzień chodziłam struta, potem stwierdziłam, że faceci są prości i trzeba im wykładać wszystko wprost kawę na ławę. Poza tym powinnam korzystać ze zdobyczy inteligencji emocjonalnej i nauczyć się ładnie oraz asertywnie wypowiadać się o swoich uczuciach i potrzebach. Czyli jak coś mnie wkurwia to mówić, że mnie wkurwia i narusza moje granice, a nie że ja, niedowartościowana, niegodna nie mam prawa się odezwać w zaistniałej sytuacji.
Dobrze mi zrobił mi również kontakt z normalnymi, życzliwymi ludźmi. Zauważyłam, że kontakty z toksycznymi, zazdrosnymi, zawistnymi osobnikami mają na mnie zły wpływ i jestem na nich kompletnie nieodporna obecnie. A niestety ci ludzie nie znikną z mojego życia. Nie mam pomysłu jeszcze jak sobie z tym poradzić, w kontaktach z nimi muszę mieć wywalone i trzymać się zasady, że przecież nie wszyscy muszą się lubić.
Co do ciąży.
Mój mąż zaczyna się stresować końcówką. Dociera do niego, że to tuż tuż. Ten cały poród, którego koniec końców nie przewidzisz. Że mała niedługo będzie z nami i wiele się zmieni.
Nie ma co się oszukiwać - zleciało i to szybko.
A mnie dziś w nocy złapał lekki ból miesiączkowy. I czuję czasem takie pulsowanie tam na dole. Położna na szkole rodzenia mówiła, że bóle porodwe/skurcze idą od krzyża w kierunku brzucha więc nie panikuję.
Ściągnęłam sobie aplikację do liczenia skurczy. Tak na wszelki wypadek.
I przeczytałam "Będzie bolało". Jedna rada - jeśli ktoś jest w ciąży i ma wrażliwą psychikę niech przeczyta to po rozwiązaniu. Książka świetna, tylko jakby to powiedzieć - dotyka tematyki ginekologiczno-położniczej i zdradza kulisy pracy lekarza, nie zawsze piękne i kolorowe.
Dziś byłam na badaniach. Część wyników już mam. Tarczyca daje radę, nawet elektrolity w normie (chociaż sód jak zwykle w dolnych widełkach a brzydzę się już dosalaniem).
Zaskoczyły mnie wyniki morfologii. Hemoglobina 14 g/dcl przy normie 11-15,7. Myślałam, że będzie gorzej przy końcówce ciąży. Zachowam na pamiątkę, jeśli ktoś mnie jeszcze wyśmieje za jedzenie soczewicy i wzgardzenie wędlinami. No dobra, czasem jem wołowinę i lubię dodawać zielsko gdzie się da. Wpierniczam też hurtowo masło orzechowe - takie 100% z orzechów (mąż się śmieje, że czasem nie nadąża spróbować jednego opakowania, a już znika). Moje odkrycie to czekoladowe masło orzechowe - z miodem i kakao. Mam namiastkę słodkiego i dzięki temu udaje mi się uniknąć słodyczy i jakimś to jeszcze cudem wbijam się w spodnie z h&m kupione na początku ciąży. Tylko ten pas mi już na brzuch ledwo starcza.
Co do koszulek, to takich z "po domu" mało co mi zostało, wszystko opięte a biust boli. Kusi mnie, aby ubrać lekko obkurczony t-shirt męża z nadrukiem "mam wyjebane". Fajnie byłoby otworzyć w czymś takim listonoszowi drzwi.
Pogoda nie za ładna a mi się marzy na koniec ciąży (kiedy w końcu mam taki "ciążowy" brzuch) zrobić ładne pamiątkowe zdjęcia. Mam fotografa amatora, który da radę to zrobić, nawet blisko domu mam piękną łączkę. A tu zanim się wypogodzi to albo urodzę, albo będę wyglądać jak bulinek (zapewne).
I za skurczybyka nie mogę spać. Dziś wierciłam się do 3. Było mi gorąco mimo otwartego okna. Czy organizm przygotowuje się już do roli matki czuwającej w nocy przy swym dziecięciu?
Jak już zasnęłam, miałam koszmar - urodziłam dziecko, ale nie umiałam się nim zajmować. Ani przystawić do piersi, ani nic - wyginało mi się we wszystkie strony. To pewnie jakieś lęki przed nową rolą.
Wiadomość wyedytowana przez autora 19 lipca 2018, 11:29
Odkryłam, że na sen dobrze działa prasowanie, choćby kilku rzeczy. Jak się wyśpię, to czuję się całkiem ok a kiedy zarwę noc... no to masakra. Gdyby przyszło mi rodzić w takim stanie chyba bym siadła i płakała.
Obrzęków póki co brak - zdarzyło mi się ostatni raz u dłoni, kiedy mieliśmy w sobotę gości (do godz 2.) Miało to być ostatnie takie spotkanie towarzyskie przed porodem, bo takie posiadówy już nie dla mnie.
Póki co strach i panika sobie odpuściły, czuję większy spokój albo brzydko mówiąc mam trochę wywalone. Albo przychodzi już gotowość. Pewnie jakieś hormony mną sterują
Zastanawiam się, czy mam już wszystko dla młodej. Dziś zamówiłam jeszcze szumisia z funkcją sensor - ale nie tego wyglądającego jak szkaradne zombie, tylko nieco mniejszego - główkę z nóżkami.
Kołderki nie zamawiam, póki co mam rożek. Myślę też nad dokupieniem śpiworka lub otulacza, tak na zapas gdyby mi zasikała ten co jest.
Torba do szpitala spakowana na 98% (brakuje mi tam jeszcze kubka i jakiejś ścierki jak zalecali na szkole rodzenia). Co do rzeczy do porodu to nie wiem, czy pakować to w osobny plecak (rzeczy dla męża, jakaś koszula dla mnie i ręcznik, plus lekkostrawny prowiant)?
Dziś jeszcze wizyta u endo (ostatnia przed porodem) - dostanę hydrokortyzon na poród i zalecenia jak odstawiać te świńskie sterydy po porodzie. Moja wątroba się ucieszy. Mam nadzieję, że minie mi również ciążowy budyń mózgu.
W ogóle to oprócz piersi powiększyły mi się sutki. I coś już z nich leci - póki co wygląda jak bezbarwna ciecz.
36+1
Wg endo osoby z moimi predyspozycjami hormonalnymi rodzą z reguły 2-3 tyg przed terminem. To by się zgadzało z moim niskim brzuchem. Dostanę hydrokortyzon dożylnie podczas porodu. Z resztą czuję się bezpieczniej, bo mam na piśmie od lekarza jak mają za mnę postępować.
We wtorek do powtórki andorstendion, bo wyszedł mi jakiś kosmiczny wynik - 48 przy górnej normie 3,3. Ale testosteron przekroczony jest niewiele, więc tragedii nie ma.
Byłam też u gina - i wg niego niski brzuch może, ale nie musi świadczyć o tym, że od momentu opadnięcia zostało jakieś 2 tygodnie do rozwiązania. Szyjka w środę trzymała mocno. Kolejna wizyta na 10 sierpnia, ale za skurczybyka nie wiem czy tyle wytrwam
Co do usg to faktycznie o kant dupy potłuc - teraz było 2800 g, a 2 tyg temu 2700 g. Albo moje dziecię rośne sobie skokowo raz w miesiącu. Poza tym mała tak się wierciła, że mój brzuch przypominał raczej góry i dolny, niż okrągłą piłeczkę.
Zamówiłam dla małej foto kocyk, gdzie można zaznaczać dni, tygodnie, miesiące etc Estetyczny, 100% bawełna i można stosować też jako zwykły kocyk - fajnie, bo jest cieniutki i może przydać się w te upały.
Kupiłam herbatę z liści malin, ale nie wiem czy już pić?
Na początku każda Mama jest tak przejęta swoim Dzieckiem, że zapomina o sobie, co jest normalne. Ważne jednak by spędzać czas z Mężem, dać mu się w równej mierze zajmować Szkrabem, robić rzeczy które robiło się przed ciąża. Powrót do pracy po macierzyńskim też dobrze robi na psychikę :P generalnie Dziecko wywraca cały świat do góry nogami :P
Wiesz zatracic się chyba jest fajnie. Na początku :) wiem że podajesz przykłady tych które zatraciły się na dłużej -w końcu niemowlaki nie robią kosi łapki ani nie popisują się uroda ;). Też znam takie przykłady kiedy babeczkom siadło na głowę. Straszne to jest. Mam również nadzieję że taka nie będę. Ale z drugiej strony... Jak się siedzi zamkniętym cała dobę z dzieckiem to nie masz zbyt wiele tematów do rozmów. A i ludzie nie wiedząc o co pytać zagadują o dziecko. I takie błędne koło. Ja staram się czytać książki -nie tylko dzieciowe - kontynuuje naukę języka choć czasem słyszę "po co. Siedź w domu" . Robię na drutach. Ale wiesz co. Większości to nie interesuja książki filmy i sploty druciane ;) większość pyta tylko o ciążę ;)
Przebywanie w towarzystwie takich matulek, co to tylko o swoim dziecku gadają nie jest przyjemne, ale z drugiej strony jeśli one są szczęśliwe... to niech im będzie. Ewentualnie będę ich unikać :P na dzień dzisiejszy wydaje mi się, że ja będę brać wszystko 'na chłodno', ale kto wie, czy mi się mleko nie rzuci na mózg...