X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki ciążowe Początki poczatków- drugi raz!
Dodaj do ulubionych
1 2 3 4 5 ››

30 lipca 2018, 11:32

37 tc
36+4

Relaksyna już działa - stałam się niezdarna, wszystko leci mi z rąk a większość czynności wykonuję w zwolnionym tempie i tak leci dzień za dniem.

Tropikalne upały nie odpuszczają, do tego burze zazwyczaj tu gdzie mieszkam przechodzą bokiem więc czuję się jakbym mieszkała w dżungli. Ale spoko - jestem obstawiona wentylatorami :) A w sypialni mam azyl - jest mała, od strony północy i się nie nagrzewa.

W weekend odwiedziliśmy znajomych i myślałam, że padnę - tak mieli duszono. Zero przewiewu. Podziwiam jak funkcjonują, a ja po tej wizycie zaczęłam puchnąć. Wczoraj moje palce u dłoni wyglądały jak serdelki i stopy też zaczęły puchnąć. Jak dobrze, że mam wygodne sandały, które to znoszą. Innych butów nie tykam.

Do tego czuję się już grubo. Waga rośnie szybciej. Już jest prawie 76 kg (obwiniam te obrzęki), brzuch jest wielki, mała się wierci - mogę pod skórą śledzić drogę jaką pokonują jej pięty - lubi wywalić się na żołądku i po prawej stronie żeber. Jednym słowem czuję się jak orangutan :D 2zqg507.jpg

A dzisiaj idę jeszcze do kina na mama mia. Bardzo chciałam to zobaczyć przed porodem, bo jak to mówiła położna na szkole rodzenia - potem będziecie tylko karmić, odbijać, przewijać w kółko.

1 sierpnia 2018, 09:45

koniec 37 tc
36+6

Mam już wyniki gbs - ujemne, a także hbsy, hcv i vdrl. Jestem spokojniejsza :)
Spakowałam torbę do szpitala - trochę jak na wojnę. Położna zaleciła ze 4 opakowania tych giga podpasek, zajmują 1/3 torby. Do tego troszkę prowiantu - wafle ryżowe, daktylowe batony dla sportowców (na opakowaniu zaznaczone, że do zjedzenia w trakcie wysiłku - będą w razie W na poród jakby się przeciągał). Woda. I sok jabłkowy tłoczony mętny, którego na co dzień nie piję ale zakładam, że być może przyda mi się dodatkowa dawka energii.

Po przebudzeniu przez chwilę myślałam, że mi wody odchodzą - a to była tylko zwiększona wydzielina. Bo wody to by się sączyły powoli cały czas, albo chlusły. Chyba.

Żeby było wesoło, to na dniach mają nam robić ogrodzenie, do tego kostkę wokół domu a mąż będzie miał firmę na głowie bo wspólnik prawdopodobnie wyjeżdża a jak na ironie w szczycie urlopowym mają najwięcej pracy. Na co dzień jestem słomianą wdową bo widuję lubego głownie wieczorami, a czasem dopiero przy pójściu spać. Mąż się trochę denerwuje, bo brakuje jeszcze żebym właśnie zaczęła rodzić. Na początku też się trochę denerwowałam, bo to miał byś taki spokojny, wyczekany czas, dla nas. Albo pogodziłam się z tym, że jest jak jest - na wariata wszystko na raz. Na szczęście nasze rodziny mieszkają w promieniu kilku km od nas więc jakby co ktoś mnie zawiezie do szpitala a mąż dołączy.

Co do Mama Mia 2 to nawet fajne, ale pierwsza część bardziej mi się podobała. Niemniej odhaczone. Odkryłam z radością (przy okazji) że w tych większych Rossmannach są kosmetyki z Hippa i to w cenie lepszej niż w Geminni. I wyprzedaże - wszędzie ich pełno, można się obkupić w ciuchy dla maluchów - kupiłam młodej kurteczkę na jesień przecenioną na 30 zł :).

Stopy puchną, ale nie jakoś bardzo, leżenie z nogami w górze pomaga, ale Mała chyba tego nie lubi bo się wierci jak skurczybyk i w efekcie ma dyskomfort.

3 sierpnia 2018, 14:21

38 tc
37+1

Ciąża donoszona. Fajnie.
Codziennie dzwoni moja mama i pyta, czy nie rodzę.
Mąż też mnie sprawdza z pracy.
Póki co się nie stresuję, u mamyginekolog pisało, że większość porodów zaczyna się w nocy, mataja na blogu też coś o tym wspomniała. Takie przystosowanie ewolucyjne, że w nocy niby bezpieczniej, bo nic mnie nie zje. Bardzo mi się podoba ta opcja, bo w nocy jest jednak chłodniej :))

Obczajam pogodę 16 dniową i wygląda na to, że cały czas będzie gorąco. Przeraża mnie myśl przebywania w tym upale w szpitalu. I w ogóle jak tu dziecko ubrać przy wyjściu ze szpitala - żeby nie przegrzać, ale jednocześnie nie przegiąć w drugą stronę? Pewnie pielęgniarki coś podpowiedzą.

Obrzęki zeszły to i waga spadła. Obecnie ważę 75 kg (przy wyjściowym 62) i mam wieeeelki brzuch. Moja samokontrola na słodycze spadła. Śniadania chce mi się na słodko więc idą w grę białe sery i dżemy, kakao, owsianki, musli, serki wiejskie z owocami. I wtranżoliłam na raty tubkę kakaowego mleczka skondesowanego (takiego jak z dzieciństwa). Trochę mi wstyd za to, ale co zrobić. Ogarnę się z tym słodkim, już wkrótce, a na pewno przy kp żeby mi te kilogramy ładnie zeszły. Ale przed tym wszystkim mam pragnienie pożreć porcję lodów z bitą śmietaną, sosem czekoladowym i owocami z lokalnej lodziarni, gdzie robią wszystko na miejscu. Posiłek skazańca :D

5 sierpnia 2018, 19:51

37+3
Przed chwilą odszedł mi czop sluzowy lekko podbarwiony krwią... w nocy myślałam przez chwilę że odchodzą mi wody ale to byla tylko wzmozona wydzielina. Chyba jest już blisko...

6 sierpnia 2018, 03:33

Ciąża zakończona 6 sierpnia 2018
Dziś o 1:00 przyszła na świat nasza córka... przez cc. Sprawy przybraly szybki i dosccdramatyczny obrót ale wszystko skończyło się dobrze

Wiadomość wyedytowana przez autora 6 sierpnia 2018, 03:37

6 sierpnia 2018, 10:34

W skrocie: odszedł mi czop po 19, zjadłam kolacje, wykompalam się i ... odeszły mi wody. Ciurkiem, po nogach około gdzieś przed 22. Pędem się wybraliśmy i pojechaliśmy do szpitala, w drodze skurcze trwające od 20 do 40 sekund, co 3 minuty. W szpitalu szybkie przyjęcie dzięki Bogu, wg usg masa płodu 3600g! Lekarka średnio mila delikatnie mówiąc, za to położna super. Badanie szyjki, rozwarcie na 1.5 cm.oddychalam głęboko. Bolało A położna mówiła że to dopiero początek, po chwili zdziwiona że głowa nisko i szyjka dość cienka więc może pójdzie szybko. Podczas ktg zaczyna się krzywic bo tętno nie mieściło się w skali. Po pewnym czasie sala była pełna lekarzy, decyzja o cesarce. Dziś mi powiedzieli, że małej groziła zamartwica plodu i jest pod obserwacja, pobrali jej krew do badań, wyniki za 5-7 dni. Wiemy tez ze pepowina byla krotka. Mają mi ja przynieść na chwilę do przytulania... i do przystawienia piersi. Bedzie pod obserwacja. No i mała nie jest taka mała bo ma 54 cm, 3580g i dostała 10 pkt. Mimo wszystko. Ja póki co leżę jeszcze i czekam na pionizacje. Proszę trzymajcie kciuki żeby był ok. Ja staram się być jak najlepszej myśli, wiem że mieliśmy farta

Wiadomość wyedytowana przez autora 6 sierpnia 2018, 10:41

13 sierpnia 2018, 08:06

Dziękuję dziewczyny :)

Już po wszystkim - wyszłyśmy ze szpitala w piątek. Mój poprzedni wpis był chaotyczny, pisany jeszcze w szoku, na leżąco, na telefonie. Powoli otrząsam się z tego wszystkiego. Pewnie jak znajdę chwilę, to opiszę dokładniej co się działo - a było tego trochę.

Moje dziecko zostało zbadane w szpitalu chyba z każdej strony - ze względu na obrzęki na głowie i zasinienie ramienia (podczas cesarki wpychali jej głowę z powrotem z kanału rodnego), regularnie monitoringi tętna, usg głowy i narządów wewnętrznych... dużo tego. Ale wszystko wyszło dobrze! I posiewy, tak więc jestem szczęśliwa. W czwartek nasiliła się żółtaczka, ale naświetlania pomogły na tyle, że wypuścili nas w piątek - bo posiewy wyszły ujemne - czyli wykluczono infekcję wewnątrzmaciczną. Jestem szczęśliwa i wdzięczna, że tak to wszystko się potoczyło... Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym ją straciła. Patrząc na nią w szpitalu łzy same napływały mi do oczu i wyłam jak bóbr. Maleńka jest taka słodka. Rozczula mnie. Z przyjemnością do niej wstaję, nawet w nocy.

W ogóle to mam baby bluesa - ale skierowanego na świat, nie dziecko. Wiele rzeczy mnie drażni, wyprowadza z równowagi, płaczę - ale psycholog ze szpitala (tak, codziennie przychodziła do mnie psycholog! szok) mówiła, że takie zachowania mogą utrzymywać się do 4 tyg i dopóki funkcjonuję i nie jestem smutna, zrezygnowana to jest ok.

Karmienie piersią idzie nam dobrze - nie dokarmiam małej niczym. Ale było tak jak zakładałam - nie tak prosto. Podłamywało mnie początkowe niezdarne przystawianie dziecka do piersi. To, że leciały mi jakieś szczątki siary ale przystawiałam małą. Na poczatku nie chciała ssać. Płakała. Denerwowała się. Obie byłyśmy upocone, bo w szpitalu było gorąco jak w saunie. Piłam femaltiker, hurtowe ilości wody i dojadałam wafle ryżowe, batony dla sportowców, gotowane jabłka i dostarczane przez męża obiady. Bo laktacja to pożeracz energii i póki co lata mi w jakim tempie wrócę do wagi sprzed ciąży.
W każdym razie w 4 dobie pojawił mi się pokarm, mała przybrała na wadze i nie trzeba było jej dokarmiać. Lekarze i pielęgnarki zachęcali mnie do wyłącznego kp.
cdn

Wiadomość wyedytowana przez autora 13 sierpnia 2018, 08:07

20 sierpnia 2018, 13:48

14 dzień życia naszej córeczki

Rzeczywistość okazała się nieco inna, niż oczekiwania. I plany. I w ogóle.
Opiszę to w podtytułach.

Hormony
Burza z nimi związana jest dla mnie najtrudniejszym aspektem połogu. Nie było widać baby bluesa po poprzednim wpisie, bo prawdopodobnie pisałam go na fali ogarnięcia, ale uwierzcie - nie było kolorowo. I gdyby nie położna ze szkoły rodzenia oraz psycholog ze szpitala - dałabym sobie wmówić, że jestem wariatką, nienormalna i co tam jeszcze.
Płakałam po kątach. Głównie gdy nikt nie widział. Czasem gdy widział maż, lub moja mama, nieraz karmiąc dziecko. Wieczorem, po wyjściu ze szpitala wyłam w męża ramię jak bóbr - z emocji, bo przecież mogliśmy stracić małą lub jej zdrowie, z niepewności oczekiwana na wyniki badań, samego pobytu w szpitalu, w piekielnym upale, rozkręcając laktację.

reszte dopiszę potem/dziecię wstało

23 sierpnia 2018, 15:44


17 dni od porodu

Dziecię uśpione, pranie wisi, jedziemy dalej.

Jest coś gorszego od hormonów w tym wszystkim:

Złote rady.

W połączeni z burzą hormonalną potrafią przytłoczyć i wku*wić. Myślę, że stanie nade mną, umęczoną po trudach szpitalnych, niewyspaną, z dzieckiem którego się uczę próbując zaufać instynktowi to była najokropniejsza z rzeczy. I podejrzewam, że leżała u podłoża mojego złego samopoczucia.
Nie umiem rozgryść mojej teściowej. Niby miła, uprzejma. Mąż twierdzi, że nic od mnie nie ma. Tymczasem.
Po przyjściu ze szpitala, widząc pomoc ze strony mojej mamy (gotowanie, sprzątanie, zakupy) skwitowała, żebym się tak nie przyzwyczajała, bo za tydzień zostanę sama, mąż na 12 h do pracy albo i więcej i muszą sobie radzić. Bo jej córusia została sama z dzieckiem po porodzie i sobie radziła. Kij z tym, że mieszkała z rodzicami, miała do ogarnięcia jeden pokój a nie 200 metrów, a do dziś nie gotuje obiadów, już nie wspominając o mojej sytuacji medycznej- co ja tam wiem).

I ciągle pouczała - nie dawaj smoczka, nie wybudzaj dziecka do karmienia to się nauczy ładnie spać, będziesz mieć spokój, nie noś na rękach, raz nawet wprosiła się na kąpiel i chciała ustawiać męża jak ma stać, a na koniec powiedziała "ja bym wam pokazała jak się dziecko kąpie". A wcześniej mówiła, że nie bedzie się wtrącać. Wie, że chodziliśmy na szkołę rodzenia po to, aby nikt nam się nie wtrącał.
Gdy ze swoimi wątpliwościami zadzwoniłam do jednej położonej, potem skonsultowałam się z drugą i okazało się, że dobrze, że wybudzam dziecko bo a)ma jeszcze żółtaczkę i kp, plus częste kupy pomagają wydalić bilirubinę b) przy żółtaczce dzieci są mniej żywotne i dużo śpią, przesypiają pory karmienia.
Gdy jej to powiedziałam, to musiałam wysłuchiwać że dawniej się nie wybudzało i było dobrze, a teraz te położone to wymyślają.
Może brzmi to wszystko banalnie, ale potem z nerwów płakałam. Mąż mówił, że mam nie brać tak tego do siebie, że przesadzam, a mamy sobie muszą pogadać. Tylko dlaczego to ja mam się dostosowywać, zwłaszcza wtedy gdy przez te hormony czuję się rozwalona jak gnój w polu ?
Wczoraj mąż nie mógł być na kąpieli i zaproponował, że zadzwoni po teściową (mieszka blisko). Podziękowałam i wolałam wykąpać sama dziecko. Oczywiście, że się stresowałam, ale wolałam to, niż znowu się wku*wiać.

Kryzys w związku.
Chociaż mój mąż twierdzi, ze tylko ja go mam. Bo warczę na niego, jestem czepialska i w ogóle. A to stąd, że umawialiśmy się, że będzie przy mnie, przy nas, ten pierwszy tydzień chociaż. Ale nie mógł. Wiem, że robi teraz wszystko dla mnie i dla małej, ale jest mało co obecny. Często nie ma go w domu od 5 do 18 lub nawet 21:30. Poszedł na urodziny siostrzeńca, obiecał że wróci w miarę szybko i jak psozeł na 18, to wrócił o 22. To było w tygodniu. I to mnie zabolało, że do swojej rodziny to ma czas, a ja siedzę jak w jaskini.
Zaczęło się od tego, że jak mnie przywiózł ze szpitala, to okazało się tuż po powrocie że musi gdzieś jechać... i zostałam z teściową. I nawałem, bolącymi cyckami twardymi jak kamień, noworodkiem i skrajnym wyczerpaniem. Jeszcze teściowej musiałam zrobić kawę. I myślę, że to plus wyczerpanie zaczęło kaskadę negatywnych emocji u mnie i tego baby blueasa.
Dlatego teraz, kiedy jestem sama w domu, czuję większy spokój, niż wtedy, gdy non stop wszyscy się kręcili po domu - moi rodzice, teście - tak o, bez zapowiedzi. I udzielali rady. Nietrafione.

Dziecko
Przez pierwsza 2 tyg je, śpi, robi dużo kup - wiedziałam, że dużo ale jednak nie sądziłam, że aż tyle. I to jest tak, że jak ją przewinę, dam cyca (je od 20 do 40, nawet 60 minut!), to w trakcie karmienia sra, więc po odbiciu (albo i nie, bo nie zawsze się odbija) przebieram ją, dostaje czkawki (położona powiedziała, że to normalne), więc znowu dostaje pierś, po której robi kupę - i tak bawimy się czasem 1,5 h. A jak chce się przytulać i nie myśli dać odłożyć się do łóżeczka, to czasem i 2 h. Za to łanie śpi w nocy po 3-4 godziny. Czasem się zadrze, chwyci pierś, pocycka, odgina się do tyłu i zasypia. I zrozum tu małego człowieka. Obsługa noworodka to jedno wielkie "domyśl się".

Jedzenie.
To, co jemy na obiady to tzw. kuchnia prymitywna, czyli wszystko co da się zrobić w 30 minut i najlepiej na 2 dni. Korzystam dużo z mrożonek (bo nie trzeba kroić warzyw) i kasz (bo nie trzeba obierać), do tego daję oliwę, olej rzepakowy bo muszę mieć siłę na to wszystko. Jem porcje jak dla chłopa pracującego w roli. Nie głodzę się i piję dużo wody.
Po porodzie zeszło mi 9 kg, do wagi sprzed ciąży brakuje mi 5,5 kg. Zostawmy w spokoju cycki - około 2kg, więc chciałabym schudnąć kiedyś tam ze 3 kg.
Zacznę regularnie spacerować to jakoś to pójdzie.

Spacery

Póki co ciężko zsynchronizować porę dnia (aby nie było za gorąco) z moim dzieckiem (bo ma zwyczaj dostawać tej cholernej czkawki tuż przed wyjściem - a jak czka to ją karmię czyli znowu kupczenie, przewijanie itp). Niemniej kilka razy udało nam się wyjść i jak zelżą te upały, to będzie tego więcej, a jak się unormują kupy to będę wychylać się z nią dalej.

Podsumowując, oznajmiłam mężowi, że na drugie dziecko się nie zgadzam, bo większość rzeczy jest jednak na mojej głowie i nie pogodzę 2 dzieci z moją pracą. Że miało być inaczej. Czasem mam wrażenie, że faceci są skołonni robić dzieci, potem się nimi głownie chwalić, cykać focie, wpadać na chwilę, pozachwycać się i tyle.
No więc mąż był oburzony moim wyznaniem. Stwierdził, ze nie po to budował duży dom, żeby Mała była jedynaczką. I wziął się za stertę prasowania.
Nie mam nic złego do Małej -- dzieciątko jest przekochane i akceptuję jej nieprzewidywalność, znowu dzięki psycholożce ze szpitala - która uprzedziła mnie, że tak może być: że poplanujemy sobie coś wierząc, że karmienie zajmie nam jak zwykle np. 15 minut, ale dziecko nam coś odświruje (choćby strzela kupy i czkawki) i schodzi nam godzina albo i dwie. I wtedy się wkurzamy, a złe emocje udzielają się dziecku i ono jest jeszcze bardziej niespokojne.
Tak że tyle wyrzuciłam dziś z siebie.

9 września 2018, 10:03

Aż nie wiem, co napisać.

Przed chwilą skończyłam 30 lat. Młoda jutro skończy 5 tygodni! Ten czas leci. Zapieprza, w porównaniu do tego co było w ciąży. W ogóle w ciąży to była wiejska sielanka. Już zapomniałam, jak to jest po prostu iść spać :D

Mój poprzedni wpis był dyktowany hormonami i gniotącą rzeczywistością. Wiem, że uwagi rodziny i teściowej są nieuniknione i oni robią poniekąd niechcący. Po ochłonięciu pogadałam z moimi, mąż ze swoimi i jakoś to idzie. Miałam już dość uwag, że przez moje jedzenie bele czego (bo jak można nie jeść kiełbasy?) moje mleko jest za chude i dlatego dziecko płacze przy cycku. Tymczasem okazało się, że przybywa 300 g tygodniowo i ma... łagodne kolki. Na to uwagę zwrócił mi pediatra. Objawiało się to tak, że młoda najpierw jadła ładnie, a po 10-15 minutach wypluwała pierś i wpadała w ryk, odchylała się do tyłu. Pediatra zaleciła espumisan (daję średnio co drugie karmienie) i jest lepiej. Dziecię lepiej zasypia, mniej płacze. I zaczęła mi po tym espumisanie w końcu porządnie odbijać.

Za to wieczorem, kiedy ją średnio ułożę po kąpieli, to czuję się jakbym wygrała w totoltka. Taka satysfakcja. Bo odkładalna jest średnio po 3-4 godzinach. Je, sika i strzela kupy jak z kałasznikowa. Za to w nocy śpi mocno, potrafi przespać do godziny 3-4, zdarzyło się do 6. Rekord ciurkiem to 6 godzin.
I chyba nie lubi gości. Bo zawsze idzie spać, gdy ktoś mnie odwiedza. W efekcie noszę, odbijam ją głownie ja. Zakwasy mam w całym ciele, gorsze niż po ćwiczeniach z Chodakowską. Serio.
Wczoraj przespała moją imprezę urodzinową. Zasnęła przed 17 (tuż przed przyjściem gości) i obudziła się o 22, czyli jak wychodzili. Miałam z nią drugą imprezę, do godziny 2.

Do tej pory jak spała, to nie wybudzałam jej (po 3 tyg. życia położna powiedziała, że można pozwolić jej spać do woli), ale w efekcie spała tyle, że po kąpieli ma oczy jak 5 złoty i ochotę ekspolracjii świata - ogląda podświetalne sufity w salonie. Z perspektywy moich ramion. Podnosi głowę i trzyma sama.
Grubo rozważam wybudzanie jej popołudniu, tak aby poszła spać po kąpieli i nie urządzała mi nocnych imprez. Bo jak pośpi, i obudzi się o 3 nad ranem to nie śpi do 5.

I chyba miała jakiś skok rozwojowy, bo "nagle" przestała mi się mieścić w spodnie rozmiaru 56. W środę na wizycie u lekarza ważyła 4,3 kg. Teraz pewnie trochę więcej.
I dlatego chcę chustę. Jestem na etapie szukania doradcy.
Podsumowując: macierzyństwo to orka, z chwilami wytchnienia (właśnie piję kawę:)) za to daje sporo satysfakcji kiedy patrzysz na małego człowieka, który wywrócił ci świat do góry nogami, czasem doprowadza do kresu wytrzymałości ale dobrze wiesz, że sama tego chciałaś i to wszystko nic, po hekotlitrach łez wylanych zanim pojawił się ten wymarzony pozytywny wynik testu ciążowego.

2 października 2018, 14:37

Młoda skończyła wczoraj 8 tygodni. Wazy 5,2 kg. Używa pampersów nr 3 (kupiłam na allegro, bo taniej). W piątek idziemy na szczepienie, mam nadzieje że dobrze je zniesie bo w sobotę mamy wesele... I z tej okazji odciągam mleko laktatorem. Staram się małe porcje o 60 ml, bo po większych mam tak rozhuśtane cycki, że produkują jak głupie, zatykają mi się kanaliki, to boli i stresuje (mam lęk przed zapaleniem piersi i powikłaniami). Po początkowych trudach z kp stwierdzam, że już nie jest tak źle. To wygoda. Nie myślisz o butelkach, przygotowanej wodzie etc. nocy gdy mam dość biorę młodą do łóżka, dostawiam do cyca i zasypiam. Fakt, że czasem je często i po trochu, ale jest znośnie. Choć początkowo miewałam kryzysy zasypiając na siedząco, kiedy ona jadła i jadła.. i nie dziwiłam się dziewczynom które przechodzą na mm.

No i każdy płacz dziecka był komentowany przez osoby postronne: "Ale ty masz pokarm w ogóle? może sie nie najada? nie starcza jej?" no bo przecież jem byle co (tak niektórzy nazywają zdrowe odżywianie czyt osoby otyłe, przekononane o słuszoności kuchni tradycyjnej).
Na szczęście z moją psychiką już lepiej i w głębokim poważaniu mam złote, NIEPROSZONE rady typu : nie noś, nie kołysz, bo rozpieścisz, bo sobie nie dasz rady, nic nie zrobisz. Aż mam ochotę powiedzieć: skubana, przyzwyczaiła się do jedzenia i teraz co chwilę muszę ją karmić.
Wkurwia mnie, jak ktoś się wtrąca i namawia do pasywnego macierzyństwa, które dla mnie jest zaniedbywaniem dziecka.
Teściowa mnie odwiedza czasem, niby miła ale czasem wbije szpilę. Jak to teściowa. Stresuję się, kiedy przewija mi dziecko, kiedy widzę jak tą chusteczką nawilżającą jedzie od tyłka do przodu(!), jak zapina pampresa tak mocno że dziecko ma wszystko później odgniecione, albo całuje dziecko po rękach (a jest palaczem). Już nie mówiąc o próchnicy. Poprosiłam męża by z nią pogadał, to twierdzi że przecież nie całuje po rękach.
Mąż dalej pracuje dużo. Takie to chwilowe, że dziecko zaraz skończy 2 miesiące. Już mi się szkoda dyskutować. Dobrze, że moja mama mnie czasem odwiedza i mogę się drzemnąć za dnia, bo moje dziecko dopolone jest.
I przeszło pierwszy katar. Nie, nie katarek, tylko wstrętne okropne katarzysko, gdzie smarki miała na połowę długości ciała. I przez ten katar spała mi w dzień po 15 minut i ryk. A w nocy nieraz wcale, np. obudziła się o północy i zasnęła o 5. Byłam z nią u lekarza, dostała leki, miała pobran wymaz z nosa (na szczęście wyszedł ok), morofolgię i crp, do tego w domu robiłyśmy inhalacje 4 razy dziennie (które b. lubi - zasypiała podczas ich trwania).
Żeby nudno nie było zaraziłam się od niej tym nieszczęsnym katarem i tak zasmakrane wegetowałyśmy przez tydzień.
Do tego dziecie moje nie uznaje czegoś takiego jak rytm dnia. W sobotę jedne jedyny raz zasnęła zaraz po kąpieli o 19:30 i dzięki temu zrobiłam sobie sałatkę na kolację, obejrzałam mam talent i dychłam. No a wczoraj łaskawie zasnęła o 2 w nocy i obudziła się o 3:40. Raz śpi całą noc, inny razem wybudza się co 1,5-2 h albo nie śpi wcale. Dziś chciała się bawić, wyciągając rączki do karuzeli, rozkopując kocyk. Tak więc nigdy nie wiem, co danego dnia mnie czeka. Mam co chciałam :P
Pięknie się uśmiecha, gaworzy sobie. Interesują ją wszystkie światła w domu (dlatego podczas usypiania muszę chodzić po ciemku bo się rozprasza). Lubi być noszona.
Dostałam chustę. Elastyczną. Nie miałam jeszcze spotkania z doradcą, ale zawiązałam kangurka wg instrukcji na youtubie, wsadziłam małą a ona odpłynęła. Momentalnie. Bez śpiewania, kołysania etc. A ja czułam się, jakbym była w ciąży - w IV trymestrze.

2 października 2018, 14:38

Młoda skończyła wczoraj 8 tygodni. Wazy 5,2 kg. Używa pampersów nr 3 (kupiłam na allegro, bo taniej). W piątek idziemy na szczepienie, mam nadzieje że dobrze je zniesie bo w sobotę mamy wesele... I z tej okazji odciągam mleko laktatorem. Staram się małe porcje o 60 ml, bo po większych mam tak rozhuśtane cycki, że produkują jak głupie, zatykają mi się kanaliki, to boli i stresuje (mam lęk przed zapaleniem piersi i powikłaniami). Po początkowych trudach z kp stwierdzam, że już nie jest tak źle. To wygoda. Nie myślisz o butelkach, przygotowanej wodzie etc. nocy gdy mam dość biorę młodą do łóżka, dostawiam do cyca i zasypiam. Fakt, że czasem je często i po trochu, ale jest znośnie. Choć początkowo miewałam kryzysy zasypiając na siedząco, kiedy ona jadła i jadła.. i nie dziwiłam się dziewczynom które przechodzą na mm.

No i każdy płacz dziecka był komentowany przez osoby postronne: "Ale ty masz pokarm w ogóle? może sie nie najada? nie starcza jej?" no bo przecież jem byle co (tak niektórzy nazywają zdrowe odżywianie czyt osoby otyłe, przekononane o słuszoności kuchni tradycyjnej).
Na szczęście z moją psychiką już lepiej i w głębokim poważaniu mam złote, NIEPROSZONE rady typu : nie noś, nie kołysz, bo rozpieścisz, bo sobie nie dasz rady, nic nie zrobisz. Aż mam ochotę powiedzieć: skubana, przyzwyczaiła się do jedzenia i teraz co chwilę muszę ją karmić.
Wkurwia mnie, jak ktoś się wtrąca i namawia do pasywnego macierzyństwa, które dla mnie jest zaniedbywaniem dziecka.
Teściowa mnie odwiedza czasem, niby miła ale czasem wbije szpilę. Jak to teściowa. Stresuję się, kiedy przewija mi dziecko, kiedy widzę jak tą chusteczką nawilżającą jedzie od tyłka do przodu(!), jak zapina pampresa tak mocno że dziecko ma wszystko później odgniecione, albo całuje dziecko po rękach (a jest palaczem). Już nie mówiąc o próchnicy. Poprosiłam męża by z nią pogadał, to twierdzi że przecież nie całuje po rękach.
Mąż dalej pracuje dużo. Takie to chwilowe, że dziecko zaraz skończy 2 miesiące. Już mi się szkoda dyskutować. Dobrze, że moja mama mnie czasem odwiedza i mogę się drzemnąć za dnia, bo moje dziecko dopolone jest.
I przeszło pierwszy katar. Nie, nie katarek, tylko wstrętne okropne katarzysko, gdzie smarki miała na połowę długości ciała. I przez ten katar spała mi w dzień po 15 minut i ryk. A w nocy nieraz wcale, np. obudziła się o północy i zasnęła o 5. Byłam z nią u lekarza, dostała leki, miała pobran wymaz z nosa (na szczęście wyszedł ok), morofolgię i crp, do tego w domu robiłyśmy inhalacje 4 razy dziennie (które b. lubi - zasypiała podczas ich trwania).
Żeby nudno nie było zaraziłam się od niej tym nieszczęsnym katarem i tak zasmakrane wegetowałyśmy przez tydzień.
Do tego dziecie moje nie uznaje czegoś takiego jak rytm dnia. W sobotę jedne jedyny raz zasnęła zaraz po kąpieli o 19:30 i dzięki temu zrobiłam sobie sałatkę na kolację, obejrzałam mam talent i dychłam. No a wczoraj łaskawie zasnęła o 2 w nocy i obudziła się o 3:40. Raz śpi całą noc, inny razem wybudza się co 1,5-2 h albo nie śpi wcale. Dziś chciała się bawić, wyciągając rączki do karuzeli, rozkopując kocyk. Tak więc nigdy nie wiem, co danego dnia mnie czeka. Mam co chciałam :P
Pięknie się uśmiecha, gaworzy sobie. Interesują ją wszystkie światła w domu (dlatego podczas usypiania muszę chodzić po ciemku bo się rozprasza). Lubi być noszona.
Dostałam chustę. Elastyczną. Nie miałam jeszcze spotkania z doradcą, ale zawiązałam kangurka wg instrukcji na youtubie, wsadziłam małą a ona odpłynęła. Momentalnie. Bez śpiewania, kołysania etc. A ja czułam się, jakbym była w ciąży - w IV trymestrze.

9 października 2018, 12:27

Dupa cycyki.

Chciałam przestrzec przed partyzanckim gromadzeniem pokarmu.

Chciałam, żeby młoda (jak pójdę na wesele) miała odciągnięty też świeży pokarm, bo niby lepszy i może stać w lodwóce 96 h. I ściągałam po 100-120 ml z jednego cycka. Czasem 2 razy dziennie. Popijając przy tym łomżę 0,0%. Jaka dumna byłam, że dziecko me nie będzie głodne.
W czasie wesela podjechałam raz na karmienie bo po 5 h myślałam, że cycki eksplodują. Mała zjadła, resztę odciągnełam laktatorem i pojechałam z powrotem na wesele z nadzieją że tak z 5-6 h wytrzymam na luzie. A tu jedzenie, tańczenie, picie i ... dostałam nawału numer 2. Jeszcze okazało się, że mój maż na tym weselu zna prawie każdego i włączył mu się tryb"imprezowicz" co oczywiście stopniowo doprwadzało mnie do wkurwa, bo zamiast zmyć się o godz. 1, wyszliśmy po 2. Ból okropny, próbowałam trochę upuśic w wc bo niestety nie wzięłam laktatora, ale w efekcie i tak zrobiły mi się dwie wielkie banie, jak nie po udanej operacji plastycznej bo lewą pierś mam większą. Dużo większą.

Do tego po szczepieniu mała jest marudna, tzn przez pierwsze 2 dni spała ładnie, była spokojna a teraz coś jej się przelewa w brzuszku. Niby nie płacze, ale w dzień najlepiej spałaby na rękach. Odłożona wybudza się. A ja nie pamiętam co już zaczęłam robić w domu i kręcę się w kółko.
Pediatra kazała włączyć dicoflor i jak nie pomoże, to przyjechać na wizytę.
W nocy młoda niby śpi, karmię ją na śpiocha i przewijam, za to dziś dała taki popis, że rozkopywała się strasznie, nad ranem znalazłam ją bez półśpiochów (bo były trochę luźne w pasie). Chyba jednak musi spać w śpiworku.
A ja już nawet nie próbuję się wyspać. W dupie mam.
Do tego teściowa jest oburzona, że moje dziecko nie przesypia minimum 6 h ciągiem (czyt jestem złą matką). Twierdzi, że mam za słaby pokarm. Bo jej wnuki spałyy tak ładnie. Jadły i spały normalnie tylko. A mój mąż twierdzi, że ona przecież nic do mnie nie ma.
Nie, kurwa, wcale.
W ogóle, to z którą młodą mamą kp bym nie rozmawiała, to większość mówi że gdyby nie ich wewnętrzny upór to by nie karmiły. Bo zawsze znalazł się ktoś, kto uczenie twierdził, że pokarmu ma mało, jest bezwartościowy a jak dziecko płacze to wina matki oczywiście. Bo Polacy to specjaliści od piłki nożnej, laktacji i wychowywania dzieci.
Postanowiłam robić swoje. Mimo, że czasem jak słyszę takie rewelacje pod koniec ciężkiego dnia, to mnie dobija. Przy teściowej będę bardziej powściągliwa i tyle, nie będę tracić energi na dochodzenie swego.
Już nie mogę doczekać się rozszerzania diety. jak mi zaczną pierdolić, że czemu nie daję dziecku kiełbasy, parówek, baukisów i innych gówien.
Bo poza tym mała jest pogodna, gadatliwa, uśmiecha się do mnie przez prawie cały okres czuwania, nawet jak ją usypiam to ze smokiem się śmieje. Śmieje się też na głos. I to jest piękne.

12 października 2018, 19:11

Piszę trochę w biegu. Wybaczcie dziewczyny, że nie odpisałam Wam indywiudalnie, ale dziękuję Wam: Gozik, Anakin i Marti za wsparcie, że rozumiecie o co chodzi.

Aktualnie jestem na wojennej stopie z teściami.
Mąż twierdzi, że wyolbrzymiam problem.
Wczoraj przyszli, lustrowali mnie, jak karmię dziecko, odbijam, teściowa mi od razu je wyrwała i chciała nosić. Mała średnio zadowolona, za chwilę chciała znowu pierś. Wyjęłam jej z ucha cekina( z bluzki teściowej).
Dziecko dojada, tak ma. A oni, że mam mało pokarmu, że pokarm słaby. Żeby jej butelke dać!
Potem młoda chcicała ssać ale wypluwała pierś, wiedziałam, ze onznacza to zmęczenie. Trzeba dać smoczka, otulić kocykiem i ukołysać do snu. Tak zasypia, bo ma - kolki (potwierdzone dziś u lekarza).
cdn

12 października 2018, 20:56

Ciąg dalszy
Argumenty że dziecko rośnie, nie działają. Co ciekawe, mąż rozmawiał z nimi dzień wcześniej. Rozmawiałam z meżem, na początku spokojnie, potem doszło do kłótni.
Wczorajszą sytuację, którą opisałam powyżej widział na własne oczy. Ja tego cekina wyjęłam i powiedziałam na głos, spokojnie, że dziecko miało to w uchu. Skwitowali - o bo mama ma bluzkę z cekinami.

Powiedziałam, że dziecko rośnie. I jak grochem o ścianę. Usłyszałam, że zamiast pić wodę powinnam zjeść szynkę (na litość, byłam godzinę po sytym obidzie, jem dziennie 2500 kcal) Teściowa z łzami w oczach powiedziała, że jej serce nie możne znieść jak to biedne dziecko płacze. A nie płącze godzinami dziewczyny, tylko 5 minut podczas zasypiania, jak ją utulę to się uspokaja więc uważam, że jak na kolki to świetny wynik... Ale nie, ona powiedziała to tak, jakbym była najgorszą matką pod słońcem. Która chce dla dziecka źle.
Pretensje, dlaczego usypiam dziecko na rękach. Dlaczego nie w wózku. W domu nic nie zrobię przecież.
Mała lubi sobie dojadać, bo tak ma i pediatra powiedziała że to normalne. Że zje, odbije po chiwli znowu zje, potem się zesika itd. I raz śpi 4 h, raz 2 a raz 1,5h.
Dziś podczas wizyty w przychodni dziecko zważone - 5400 g. To równe 2 kg odkąd wyszłymśmy ze szpitala 2 miesiace temu. A norma to od 600 do 1 kg na miesiac. Lekarka zażartowała, ze dziecko ma "nadwagę" i nie rozumiała co teście od małej oczekują.
Marti masz racje, tarfiałs w sedno - oni mieszkają blisko nas i pomogli nam dużo jeśli chodzi o finanse. Niestety. Mąż jest współuzależniony bo razem prowadzą firmę. Prawie go nie ma w domu.
Mam wrażenie, że wszyscy oczekują, że będę tu siedziała na łańcuchu uwiązana. Mam być w domu, kiedy przyjdą.
Mąż mi tylko zapowiada, że teściowa przyjdzie następnego dnia. Nikt mnie nie pyta o zdanie. Dlatego postanowiłam, że będę wychodzić z młodą - umawiać się z kimś na mieście, odwiedzać dalsze koleżanki i moją rodzinę. Bo oni oczekują że ja tu jestem. Już raz była obraza, że przyjechali 2 razy a mnie w domu nie ma...

Wczoraj emocje sięgały zenitu i pokłóciłam się z mężem tak ostro, że przyszła mi myśl o rozwodzie. Nie wiem, czy on się ich boi, czy ich wybiela. On uważa, że ja robię z igły widły, a mnie to wszystko rani. I zauważyłam, że jak ja jestem nerwowa to dziecko też.

Dziś, mąż jeszcze raz rozmawiał ze swoją matką, powiedział, żeby się nie wtracała. Przekazała słowa lekarza - że to kolki, że mam pokarm wartościowo i dziecko rośnie.

Obiecałam sobie, że będę silna - dla niej.
Że nie dam się sprowokować. Jak zrobić to mądrze, by nie skrzywdzić dziecka, nie wywołać wojny a jednocześnie nie pozwalać na poniżanie siebie?


Obiecałam sobie, że wracam do pracy od lutego i zrezygnowałam z marzeń o drugim dziecku. Mimi przerwy we własnej działalności gospodarczej mam do czego wracać - bo klienci pytają kiedy ponownie zaczynam. 5 lat ciężko pracowałam na swoją pozycję.

13 października 2018, 12:23

Ehh, trochę to sobie poukładałam w głowie. Przebyłam długie rozmowy z mężem i zapowiedziałam, że mam granice tolerancji.
Przed ślubem nie było jakiś większych akcji. Czasem szpile jakieś wbili ale olewałam to, bo to były banały.
Komentowanie naszego sposobu żywienia. Tego, że mąż schudł przy mnie 15 kg i się trzyma. I nie drastyczną dietą, bo my jemy i chleb, i kasze, mięso, węldiny, ale z głową wszystko. WSZYSTKO. Wszyscy to chwalą, ale nie jego rodzina. Bo zapadnięty. Oni chyba myślą, że jemy samą trawę.

I tak jak Hedgehog napisałaś - będę karmiła i usypiała w innym pokoju. Chociaż mam obawy czy nie poleci tam za mną do sypialni, bo z przewijaniem już tak było. I będę miała więcej spokoju jak nie bedzie mi się wpatrywać w cycki. Bo w sumie od porodu to one takie publiczne się zrobiły...

Teraz, kiedy jestem sama usypiam i wyciszam dziecko w 5-10 minut - i kiedy ja się uspokoiłam o dziwo moje dziecko śpi! To na prawdę tak jest, że maluchy wyczuwają spokój u matki (a ja go mam chwilowo- teście wyjechali na tydzień - mam czas na przemyślenie jak dalej to rozegrać - mądrze). I w dupie mam to, że ją noszę - przyzwyczaiłam się już i ani ręce, ani kręgosłup mnie nie bolą. A jak jej nie mogę uśpić, to wyciągam odkurzacz (a raczej 8 metrową rurę bo mamy odkurzacz centralny) i delikatny szum ją uspokaja.

Najgorsze jest to, że teście myślą, że robią dobrze bo wszystko w dobrej intencji dziecka- chociaż logiki w tym żadnej.
Jak powołuję się na opinię 2 położonych i cenionej lekarki, to mówią że to mafia i chcą nas wykończyć. Kwestia szczepionek też została skomentowana - że męczymy dziecko. Bo wzięliśmy wszystkie opcje. Nie rozumieją, że to prawie połową mniej ukłuć. Że Mała jest najmłodsza w rodzinie, ma kontakt z przedszkolakami i chcieliśmy ją zabezpieczyć. I że to nasza decyzja.

Finalnie mąż powiedział, że wychowujemy dziecko sami, bo on ze mną się żenił i tworzymy rodzinę. I wychowujemy po swojemu. Bo ja nie będę powielać błędów na swoim dziecku, dla świętego spokoju by nie urazić czyjejś dumy. Teściowa racji nie przyznała, uznała tylko "a bo wy to chowacie po swojemu, kiedyś to było inaczej".

Stres odbija się na mnie. OD razu robią mi się zastoje w piersiach. Muszę robić okłady.
Ale już i tak mi lepiej. Dziękuję Wam dziewczyny za wsparcie i cenne rady, dzięki temu czuję, że nie zwariowałam i to mi daje siłę, by nie dać sobie wmówić tych wszystkich przykrości.

Wniosek jest taki, że w konflikatch z teściami trzeba męża, który stoi za nami murem. Bo jemu wypada powiedzieć więcej.
I od początku trzeba pokazać, stanowczo ale taktowanie, że w kaszę dmuchać sobie nie damy.

Będę jeździć z dzieckiem do moich rodziców i siostry. Ilość kup się ogarniczyła więc jestem bardzie mobilna :)

17 października 2018, 12:32

Moje dziecko ma jakiś swój system, chyba 48 godzinny - jeśli chodzi o spanie.
Wczoraj w nocy w stawała co chwila, jadła, sikała i tak w kółko. I cały dzień spała po 10-15 minut, budziła się w świetnym humorze, śmiała, gaworzyła, domagała uwagi a ja kręciłam się w kółko bo nie mogłam nic zrobić - bo co zaczęłam, to przerywałam.
Do tego ten epicki moment, kiedy wykąpane, najedzone czyściutkie dziecko podnosisz do odbicia a ona robi kupę dna.
I cała dupa do mycia :D

Wrcajac do wczoraj, to odkładałam młodą z 20 razy. Nawet wieczorem. Na rękach śpi, po odłożeniu wyspana. I się śmieje. Gaworzy. macha rękami, nogami jakby miałą odlecieć. O 22 szalała jeszcze na macie.
Nie mając już sił, umyta w piżamie położyłam się z nią do naszego łóżka, podpiełam pod cycka i ... zasnęła. od 23 spała do 4:30. Zjadła, o dziwo nie była zasikana i spała do 8. Potem znowu zjadła, trochę się ponosiłyśmy, zrobiłam jej inhalajcę z soli fizjo. bo jakiś mały katarek się pojawił i poszła spać około 9. I dalej śpi a jest 12:30. Jestem w szoku.

Widzę, że inetersują ją już zabawki. Gada do miśka. Zamówiłam jej kilka gażdzetów na allegro.

Zastanawiam się nad takimi puzzalmi z pianki na podłogę. Bo jednak w salonie mamy płytki i póki ogrzewanie podłogowe się nie rozkręci to ciągnie zimno. Może ktoś coś polecić?

24 października 2018, 21:58

Czasem myślę, że osiwieję nim odchowam moje dziecię.

W zeszłym tygodniu o mało nie przyprawiła mnie o zawał. Zaczęło się od tego, że po dobrze zapowiadającym się spacerze, rozpoczął się ryk (w miejscu publicznym, w środku miasteczka). Zaliczyła pierwsze karmienie w plenerze, na ustronnej ławce, nieopodal bandy nastolatków ale cóż - życie. Potem nie chciała wracać do wózka (ryk) więc 1 km drogi powrotnej pchałam wózek i niosłam 5,5 kg niemowlę. Na rękach cisza. Zamówiłam jej butki - takie mini kozaczki bo piernik pościągał skarpetki w czasie spaceru. Po powrocie, gdy chciałam ją przewinąć - zaczęła się zanosić. Nie płakać, tylko zanosić - zrobiła się cała czerwona, łącznie z nogami a usta sine. Szybko ją podniosłam to się troszkę uspokoiła (dmuchłam też w usta. Ponownie chcąc położyć (przecież muszę jej ubrać tego pampersa) - ponowny ryk - i się zaniosła znowu. Przestraszyłam się. Szybko włożyłam czopek -paracetamol bo stwierdziła, że ewidentnie cierpi i znowu podniosłam. Zaczęła bekać, prukać i kupkać. I kupkać. I kupkać. Zrobiła kupę stulecia.
Musiało ją zarzynać w jelitach.
Bo to było tak, że nie robiła kupy od 2 dni. A nie robiła, bo bierze żelazo (odciągam codziennie trochę mleka i rozpuszczam). A bierze żelazo, bo ma lekka anemię. W szpitalu już miała z tym problem, tuż po porodzie ale potem niby moroflogia się poprawiła. A podczas przeziębienia, przy badaniu moroflogii to właśnie nam wyszło. I od suplementacji żelazem może być to zaparcie. Tzn kupa była typowa, ale nie mogła jej z siebie wydusić.
Postanowiłam sobie, że jak młoda nie wykupczy się przez 2 dni to podam czopek glicerolowy (a raczej pół czopka, bo za mała jest na cały). No i czasem jej pomagam, a czasem radzi sobie sama. Tak jak dziś. Leżała obsrana bawiąc się nową zabawką (wyciąga już rączki, śmieje się i "gada" po swojemu. Mnie zwabił zapach. No więc cieszę się z kupy, a tak miałam ich dość. Choć przyznam - nocki są lepsze, bo tylko sika i to nie zawsze całego pampresa zmoczy (pampers premium mają ten pasek - wskaźnik wilgotności, chyba jak większość pieluch na rynku).

Poza tym dziecko mi się naprawiło. Dicoflor pomógł na kolki. A może to żelazo zmniejszyło drażliwość. Nie wiem, ale w końcu jest całkiem fajnie - nie muszę usypiać jej godzinami, nosić, śpiewać. Utulę, czasem pokołyszę góra 5-10 minut lub od razu odkładam i zasypia. ZASYPIA! nie jak japończyk na 5 minut tylko normalnie śpi. A ja jestem w stanie w końcu coś zrobić bez liczenia na czyjąś pomoc. Albo narażając się na krytykę teściów.

Byliśmy u nich w zeszły weekend, na jedno popołudnie. Dziecię moje kochane przespało prawie całą wizytę. Obyło się bez komentarzy o chudym mleku. Niemniej mnie ta wizyta kosztowała sporo nerwów. Chyba już będę miała uraz. Co by nie było.
Chociaż mój mąż twierdzi, że ja wszystko wyolbrzymiam, za bardzo przeżywam i biorę do siebie, powinnam to olać. Tylko że wtedy, kiedy byłam przemęczona na skraju wytrzymałości ciężko mi było o dystans, cięte riposty z poczuciem humoru i olanie tego wszystkiego.

Do tego stresuję się, kiedy teściowa wyrywa mi dziecko (jak ją nakarmię i odbiję), ostatnio wzięła ją po powrocie z fajki. A nigdy tego nie robiła dotychczas. Powiedziałam mężowi, że nie będę tego tolerować i jak on się nie odezwie to ja to zrobię. On też twierdzi, że jest przeciwny temu, ale coś w kościach czuję że on z jakiegoś powodu boi się swojej matki. Większą śmiałość ma do moich rodziców. Jest wobec nich bardziej bezpośredni. Nigdy nie zaznał od nich przykrości, mimo ze mieszkaliśmy z nimi przez 2 lata. Przykładowo, teściowa potrafiła się go uczepić, że rusza wózkiem w tę i spowortem,podczas postoju mówiac że ma nie bujać, jak dziecko przecież śpi. Zakotłowało się we mnie, bo to przecież jego dziecko i ma prawo robić co chce. A on zaczął się tłumaczyć. Jak nigdy. Zawsze wygadany, zrobił się malutki.

Poza tym jest progress. Po kąpieli, nakarmieniu, zmianie pieluchy odkładam Małą do łóżeczka, właczam karuzelę i czekam. A ona po pewnym czasie, jak się wyszaleje - zasypia. Mogę w spokoju zjeść, wziąć prysznic, co jakiś czas jej doglądając. Oby jej tak zostało.
Przez jakiś czas część nocy spała z nami. Albo w wózku. Jednak naczytałam się o ryzyku SIDS i stwierdziłam, że czas to zmienić. Czyli nauczyć ją spać w śpiworku, we własnym łóżeczku. Chociaż spanie razem przy kp jest dosyć komfortowe, bo podłączasz dziecko i śpi. No moja spała ładnie, rzadziej się wybudzała, ciągiem przesypiała nawet 5 h.

Do tego jest żarłokiem. Potrafi zjeść 180 ml mojego pokarmu. A wiem to stąd, że czasem wychodzę z domu (szukam kiecki na chrzest, ale to osobny temat) to odciągam pokarm i zostawiam ją z moją mamą. Co chwilę dogrzewała jej mleko bo jadła i jadła.

Jeśli chodzi o mnie, to przeszłam na dietę 2500 kcal. jak luźno liczyłam to jadłam chyba z 3500-400 kcal do tej pory więc nie ma się co dziwić, że oprócz tych 9 kg które zeszły przy porodzie, przez 2,5 mies schudłam, uwaga - 1 kg. Nogi i dupa wchodzą w przedciążowe spodnie, ale z moim brzuchem mogłabym startować do kolejki pierwszeństwa w rossmanie. Masakra. Myślałam,że to macica ma się obkurczyć, a tu się okazuje że chyba jednak jestem gruba i pora stawić temu czoła.
Od porodu minęło 11 tygodni, więc powoli mogę się przymierzyć do ćwiczeń. Marzy mi się powrót do jogi. I chyba zacznę ćwiczyć z orbitrekiem. Nie jem słodyczy. I mam wrażenie, że na tych 2500 kcal jestem głodnawa, chociaż jem węglowodany złożone, dobre tłuszcze, chude białko. Błonnik etc. Wiem że to prawdopodobnie chwilowe. Muszę dać radę, pora się ogarnąć!


Wiadomość wyedytowana przez autora 24 października 2018, 22:23

30 października 2018, 21:33

Minęło 12 tygodni od porodu. Maleństwo zasypia przy karuzeli a ja wzięłam prysznic. Z namaszczeniem.
Z tej okazji zaczęłam ćwiczyć. Nie chcę szaleć po cesarce, ale podjęłam się łagodnej jogi (skierowanej na mój obolały kręgosłup) oraz krótkich serii na orbitreku tak 10 minut (i nawet daję radę - kiedyś, w czasach gdy pracowałam siedząc na tyłku całymi dniami dostawałam zadyszki po kilku minutach). Za to przy jodze czuję się jak stara baba. Ale nie poddaję się.
Kiedy widzę delicje, ciastka etc - mówię sobie - WIELKA DUPA. Słodycze pragnę sobie obrzydzić, bo to ich nadmiar napędza mi apetyt i wpędza w dodatni bilans kaloryczny. A dieta 2500 kcal działa - schudłam kilo. Jedząc po woreczku kaszy/ryżu na obiad.

Częściej wychodzę z domu. Z Młodą. Staram się dźwigać fotelik na jak najkrótszych odcinkach bo nie jest łatwo - Młoda waży już prawie 6 kg.
Ostatnio byłam odwiedzić moją rodzinę - i dziecko anioł, przespała całą wizytę. Potem (po przebudzeniu i nakarmieniu) wzięłam ją na spacer, trochę pomarudziła, uśpiłam ją na rękach (w kilka minut) i zasnęła w wózku, pochodziłyśmy po moich rodzinnych okolicach, spotkałam kilku znajomych. Miło.
Poczułam, że robię coś innego, niż tylko pranie, prasowanie, sprzątanie (syzyfowa praca), gotowanie, karmienie, odbijanie itp. Odpoczęłam!

Muszę częściej wychodzić z nią do ludzi i innych domów, bo ostatnio zaniosła się, kiedy weszliśmy do znajomych. Chyba się przestraszyła bo u nich było trochę głośno, sporo zamieszania. Od razu do niej podleciałam (bo mąż był zajęty witaniem ze znajomymi..) i wyjęłam z fotelika, całą czerwoną i zapłakaną. Śmiali się ze mnie, że zrobiłam się taka matka kwoka, bo wcześniej do dzieci byłam nie teges, a przy swoim objawiły mi się wszelakie instynkty.
No bo swoje, to jednak swoje. Wcześniej miałam dystans do dzieci, niektóre/większość mnie wkurzały, ale za swoim to bym w ogień skoczyła i nienawidzę patrzeć jak cierpi choćby przez chwilę. Wiem, nie uchronię jej przed złem tego świata. I muszę uważać, by nie przesadzić z nadopiekuńczością. Ale kwokę będę.

Odnośnie wyjść, to umówiłam się w przyszłym tyg z koleżanką na spotkanie w kawiarni. Zobaczymy, czy Młoda nie odstawi żadnego numeru :) oby nie.

Do tego nie mogę karmić dziecka przy teściowej. Dzisiaj przyszła na chwilę, niby nic nie gadała takiego, ale jak przychodzi to i ja się denerwuję podświadomie i automatycznie dziecko - bo płacze i nie chce chwytać piersi ani normalnie jeść. Zastanawiam się, czy i mi wtedy mleko leci. Wyszłam przewinąć ją do sypialni i tam sporóbowałam karmić to przyleciała za mną. Teściowa wyszła, dziecko nagle nabrało apetytu, zjadło, pobawiło się w bujaczku. Anioł.
Przypadek?
Nie sądzę.

Poza tym Mała robi postępy - próbuje chwytać zabawi, głośnie się śmieje, gada do nich i do nas. Uwielbia męża. Gdy tylko go widzi, ma totalny zaciesz. Czasem jak biorę ją do łożka w nocy nakarmić i widzi śpiącą głowę męża - od razu się do niego uśmiecha i gaworzy.

Śpi już lepiej. Wczoraj po kąpieli dojadła ostatecznie około 20:40 i wstała o 2:30. Wyspana. Urządziła sobie imprezkę do godziny 5 i spała do 10. Już łudziłam się, że skończyło się to imprezowanie. gdy widzę, że ma oczy jak 5 zł, załączam jej karuzelę na zmianę z pozytywką nakładaną na bok łóżeczka, która to odtwarza łagodną, przyjemną muzyczkę w rytm poruszających się zwierzątek. Bez tego miałabym przerąbane. Potem biorę ją do łóżka i śpi już z nami. Do rana. To jedyny patent, by się wyspać.

Wiadomość wyedytowana przez autora 30 października 2018, 22:08

2 listopada 2018, 20:12

Moje włosy są wszędzie. Linieję masakrycznie. Jak tak dalej pójdzie, to będę łysa do wiosny.

Do tego Mała przeszła chrzest bojowy z okazji wczorajszego święta. Pierwszy raz przebywała w towarzystwie kilkunastu osób, z czego prawie połowa to dzieci. W różnym wieku. Czyli hałas, gwar, zamieszanie.
Do południa mąż był w domu i wybiawił dziecię tak, że zasnęła nam tuż przed wyjściem, przespała cały 2 godzinny grobbing. Pojechaliśmy do moich rodziców i tam dalej spała, ja zjadłam obiad - w spokoju. Nakarmiłam ją, odbiłam, trochę pooglądała co się dzieje i chciała spać. I spała ponad 3 h - czyli żadna z ciotek nie zdążyła się do niej dorwać. Potem się obudziła na sam koniec, pojadła, znowu pooglądała, pogaworzyła do najmłodszych kuznów i pojechaliśmy do domu. Zasnęła zaraz po kąpieli. Nawet nie jadła - obudziła się po 40 minutach by to nadrobić i grzecznie poszła spać.
W nocy wstaje około 1-2 (jeśli zaśnie około 20) lub dopiero 3-4 nad ranem (jeśli doje około 22).

Wszyscy zdziwieni, że mamy takie grzeczne dziecko. I do tego śpi w hałasie, nie przeszkadzało jej nic. W domu też nie ma sterylej ciszy, ale to jednak nie to samo.

Martwi mnie trochę, że Młoda trzyma głowę w prawą stronę. Tzn prefreuję prawą stronę podczas spania i kiedy leży, podczas zabawy etc. Pediatra kazała pilnować bo przekręcać ją na lewo. Podczas snu próbowałam podkładać pieluchę by zrobić "blokadę" ale to nie wiele pomaga, do tego jakiś cudem znalazłam tę pieluchę... w jej nogach. Nie wiem jak to robi.
Albo wypluwa podczas snu smoczka z takim odrzutem, że znajduję go w różnych częściach łóżeczka.

No nic. Dziś padam na twarz. Upiekłam ciasto, posprzątałam dom, zostały mi jeszcze 2 łazienki dokończyć na jutro. Bo mamy gości. Chyba co weekend będziemy mieć. Ehh przydałby mi się ktoś do pomocy do sprzątania. Kiedy wrócę do pracy, to pewnie pomyślę o tym,póki co muszę sobie jakoś radzić. Duży dom jest fajny, niby przestrzeń pozwala uniknąć zagracenia i jak się zetrze kurze, umyje podłogi to już jest spoko, ale samo odkurzanie zajmuje więcej czasu. No coś za coś :) Dobrze, że ktoś ode mnie z rodziny wpada przypilnować mi czasem Małej, to wtedy jak się chwycę jednej rzeczy, to idzie mi sprawniej (bo jak jestem sama - sprzątam 2 dni).
Mąż raz bywa, raz nie bywa w domu. Zależy. Czasem wraca o 18, a czasem do 20-22 musi coś załatwiać. Taka specyfika. Dziś jeszcze z nim nie rozmawiałam, bo po pracy wpadł na prysznic, pomógł wykąpać małą (od urodzenia asystuje kiedy tylko może w kąpielach a ona to uwiebia) i pojechał na zakupy spożywcze. Teraz, w okresie zimowym ponoć ma mieć lżej. I będzie miał więcej czasu dla nas. Zobaczymy. Ważne, że mniej się kłócimy. Chociaż czasem mnie wkurza. Ale to chyba większość kobiet przechodzi to ze swoimi facetami. Oni inaczej pojmują wiele spraw. A kiedy brakuje im argumentów to twierdzą, że my przecież jesteśmy stworzone do bycia matkami i nam jest łatwiej. Tja.
Faceci nie zdają sobie sprawy, jakby obciążeniem psychicznym i fizycznymi może być opieka nad dzieckiem, zwłaszcza tym sprawiającym trudności. Z niewyspaniem i bólem po porodzie (na początku), z bezsilnością, krytyką, nieproszonymi radami.
Jak dobrze, że z czasem jest lżej.
1 2 3 4 5 ››