X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki Czarodziej i Alicja z Krainy Czarow
Dodaj do ulubionych
1 2 3 4 5

18 sierpnia 2013, 21:01

Siedzę i kombinuję. Cóż innego mi zostało. Trzeba przyznać, że cierpliwa to ja nie jestem. Siedzę w lustrze i tylko patrzę, czy moje piersi zrobiły się większe, czy pojawiły się nowe widoczne żyłki? I co godzinę męża męczę czy coś widzi nowego? Masakra jakaś. Dla takich jak ja to po transferach powinni podawać leki usypiające na 2 tygodnie. Wstałabym po 2 tygodniach i zrobiłabym test. A tak to człowiek myśli.
Doszłam zatem do następujących wniosków:
- w październiku byłam w ciąży bliźniaczej czyli objawy były bardziej wzmożone,
- w październiku byłam po stymulacji hormonalnej czyli jeszcze przed ciążą byłam wprowadzona w stan ciąży,
- z tamtej ciąży mam zdjęcie moich piersi z 8 dnia po transferze i moje brodawki niczym nie różnią się od tych na zdjęciu - były i teraz są olbrzymie, mam jedynie mniej widocznych żył,
- jajniki raz na jakiś czas czuję czyli coś na pewno tam się dzieje,
- tak wtedy jak i teraz cały czas mi się odbija,
- często chodzę siusiać, ale dużo też piję,
- każda ciąża jest inna.
Jutro 9 dzień po transferze i chętnie bym poleciała już na betę. Ale mąż cały czas powtarza bym poczekała do wtorku. Chętnie zrobiłabym sikańca ale czy przy becie załóżmy 60 test pokaże 2 krechy? Niby pokazują wynik od 25, ale jakoś nie do końca im wierzę. A mam ich sporo w domu bo kiedyś kupiłam na allegro i czekają. I kuszą mnie strasznie.

Wiadomość wyedytowana przez autora 19 sierpnia 2013, 19:13

20 sierpnia 2013, 12:08

Rano wstałam i zauważyłam na papierze toaletowym kilka kropelek krwi. I sama nie wiem co to było? Na plamienie implantacyjne to chyba trochę za późno (ale właśnie wyglądało jakby to było to), a na okres to nie wyglądało. Na razie cisza. Latam jak głupia do toalety ale na razie wszystko jest w porządku.
Zastanawiałam się czy warto w tej sytuacji iść dziś na betę. Ale stwierdziłam, że jestem tak niecierpliwa, że dłużej katować się nie będę. I pojechałam i oddałam krew. Wynik ma być po 15-tej. Jest to oczywiście dla mnie wielka niewiadoma. Mąż powtarza mi cały czas, że się udało. Znajomi z pracy dziś przysłali smsa, że trzymają kciuki.
A koleżanka przysłała mi smsa, że śniłam jej się dziś w nocy, że jestem w ciąży. I pytała się mnie czy to prawda? Więc odpisałam, że zobaczymy po 15-tej czy to prawda. Oby miała rację.

20 sierpnia 2013, 12:08

Rano wstałam i zauważyłam na papierze toaletowym kilka kropelek krwi. I sama nie wiem co to było? Na plamienie implantacyjne to chyba trochę za późno (ale właśnie wyglądało jakby to było to), a na okres to nie wyglądało. Na razie cisza. Latam jak głupia do toalety ale na razie wszystko jest w porządku.
Zastanawiałam się czy warto w tej sytuacji iść dziś na betę. Ale stwierdziłam, że jestem tak niecierpliwa, że dłużej katować się nie będę. I pojechałam i oddałam krew. Wynik ma być po 15-tej. Jest to oczywiście dla mnie wielka niewiadoma. Mąż powtarza mi cały czas, że się udało. Znajomi z pracy dziś przysłali smsa, że trzymają kciuki.
A koleżanka przysłała mi smsa, że śniłam jej się dziś w nocy, że jestem w ciąży. I pytała się mnie czy to prawda? Więc odpisałam, że zobaczymy po 15-tej czy to prawda. Oby miała rację.

20 sierpnia 2013, 16:36

Nie udało się. Wynik <0,1. Czyli kompletnie nic a nic się nie zadziało. Jestem wściekła. Jak wsiadłam do samochodu z tym wynikiem to rozpłakałam się jak małe dziecko. Czemu nie udało się? Teraz będziemy z mężem starali się skorzystać z tego programu rządowego. Ale czy się zakwalifikujemy? Jeszcze przede mną rozmowa z lekarzem z kliniki.

21 sierpnia 2013, 21:45

Dziękuję Wam dziewczyny. Na Was zawsze można liczyć.
Wczoraj rozmawiałam z lekarzem o programie rządowym. Umówiłam się na wizytę w tej sprawie na następny piątek. Zobaczymy co uda nam się załatwić.
Wczoraj również dostałam od koleżanek z pracy niezły ochrzan. Za ich namową nie odstawiłam jeszcze leków. Zaraz stwierdzicie, że zwariowałam. A może jednak tak. Same zaraz może wypowiedzcie się na ten temat. Rano wczoraj miałam delikatne plamienie - kilka kropelek krwi. Nic więcej. Dziś też ani śladu. Wczoraj był 10 dzień po transferze. Jedna z moich koleżanek z pracy ma swoją najlepszą przyjaciółkę (ja też ją znam), która jest właśnie w ciąży z criotransferu. I ona ma kartkę, którą otrzymała po transferze od swojego lekarza, że implantacja może nastąpić do 11 dnia po transferze. I jak usłyszały, że miałam plamienie to oczywiście weszły mi na głowę. Że może jednak to implantacja... I poszukałyśmy w necie, że beta zaczyna rosnąć 48 godzin po implantacji. Czyli jutro dopiero by mogła ruszyć coś ta beta. Tak więc za namową koleżanek, z nadzieją że może jeszcze wszystko nie jest stracone, biorę leki dalej. Jeśli zacznie mi się okres to je odstawię. A jeśli okres nie przyjdzie do poniedziałku to pójdę w poniedziałek raz jeszcze na betę. Lekarzowi oczywiście do tego na razie się nie przyznałam. Może w piątek na wizytę pójdę z inną sprawą niż zaplanowałam gdy się na nią zapisywałam? Proszę więc mimo, że chyba są małe szanse, ale zawsze jakieś są, trzymajcie za mnie nadal kciuki. A co Wy o tym sądzicie?

23 sierpnia 2013, 16:02

Okresu na razie nie dostałam. Jajniki bolą. Sądzę, że z tego nic nie będzie. Jutro pójdę na betę. W poniedziałek musiałabym wyjść z pracy, a jutro to bez problemów pojadę do laboratorium. Odbija mi się cały czas. Ale piersi mimo że znacznie powiększone, pełniejsze nic nie bolą. Jakoś chyba już się pogodziłam z tym brzydkim wynikiem z wtorku.
Dziś byłam u ginekolog na NFZ. To była moja druga wizyta u tej pani. Wcześniej dała mi skierowanie na wymaz z szyjki macicy, ale żeby jej fundusz nie obciążył kosztem badania prosiła bym przyniosła wynik. Więc zapisałam się do niej jakiś miesiąc temu i dziś poszłam. Mówię jej, że jestem po transferze - najprawdopodobniej nieudanym, a ta do mnie, że skoro stać mnie na in vitro to nie powinnam na wizyty przychodzić do przychodni, bo zajmuję czas bardziej potrzebującym i mniej zamożnym. To ja jej mówię, że ja też płacę składki i mi też wizyty się należą. I że chce skierowanie na nowe badanie. Nawet mnie nie zbadała, tylko wypisała jakąś receptę. I mówię, że ja taki lek już brałam i on na mnie nie działa. A ona, że skoro ja lepiej wiem od niej co na mnie zadziała, to żebym sama się leczyła.
Ach i stwierdziła, że in vitro to bez problemu udaje się lekarzom w Białymstoku. A inni to nie znają się, tylko kasę wyciągają. Wyszłam od niej wkurzona. Więcej do niej nie pójdę. Owszem dała skierowanie na badanie, ale wyniku jej już nie zaniosę. Nie będę wysłuchiwać takich głupot kolejny raz. Receptę od razu porwałam. Nie potrzebna jest mi recepta na leki, które w żaden sposób na mnie nie działają. Zresztą może ja już nawet tej bakterii nie mam. Ona nie była zainteresowana zbadaniem mnie, a rozmowę tak prowadziła bym jak najszybciej z gabinetu wyszła. Nawet do drzwi mnie odprowadziła. Głupia krowa.
I wracając od tej miłej pani pojechałam na cmentarz do mojej Gabrysi. I byłam już bardzo blisko cmentarza jak z bocznej uliczki wyjechał mi tuż przed maskę samochód. A była to jazda egzaminacyjna. Gdybym nie zjechała na przeciwny pas, miałabym rozwalony cały przód samochodu. Trzeba przyznać, że pan nieźle pokazał egzaminatorowi jak jeździ. Jak już dochodziłam do bramy cmentarza to mijała mnie ta L-ka i pan który oblał egzamin siedział z bardzo wykrzywioną miną.

24 sierpnia 2013, 11:01

Dziewczyny opiszę Wam inną historię z lekarzem. Cały czas zastanawiam się czy nie pociągnąć go do odpowiedzialności. Mam na to jeszcze 3 lata. I jestem coraz bliższa pójścia z tym na policję. A mianowicie jako nastolatka miałam problem z okresem. Wiedziałam, że jest coś nie tak. Poszłam do pani ginekolog, a ta dała mi skierowanie do ginekologa-endokrynologa. I leczyłam się u tego pana kilka lat. Były to wizyty w poradni w szpitalu, więc nie wymagałam zbyt dużo od nich. Zresztą byłam młodziutką dziewczyną, która nie miała zbyt dużej wiedzy jeszcze na temat swojego problemu. I jak poznałam swojego męża poszłam z nim na wizytę. A ja jeszcze dobrze nie weszłam do gabinetu, a ten mnie wywalił, że dla takich jak dla mnie, to są inne gabinety. I dał mi wizytówkę do prywatnego gabinetu. I powiedział, że ja jestem w ciąży i mam więcej tu nie przychodzić. Na nic były moje tłumaczenia, że to niemożliwe bym była w ciąży. Zapisałam się jeszcze na jedną wizytę. I nie wyglądała dużo inaczej. Tyle, że nie wytrzymałam nerwowo i wyleciałam z gabinetu i więcej już tam nie poszłam.
Po paru dniach poszłam do kartoteki skserować swoją dokumentację medyczną. Jak to oglądałam to myślałam, że to niemożliwe. Ale jednak... Według tej karty byłam wtedy trzeci raz w ciąży. W karcie były nie moje wyniki. Poznałam to po złych peselach, złych imionach, inny lekarz dawał skierowania, skierowania z innej poradni. Oczywiście to nie jeden był taki wynik. Tak więc przez kilka lat jak chodziłam to tego konowała, on leczył mnie, nie na mój problem. Dzięki niemu do dnia dzisiejszego nie możemy z moim lekarzem dojść do ładu z moimi hormonami. Najprawdopodobniej dzięki niemu dziś mam taki wielki problem z zajściem w ciążę. W moim mieście są tylko dwa szpitale. W jednym pracuje wyżej wymieniony pan, w drugim przeżyłam tragedię z Gabrysią. Wierzcie mi, że gdy uda mi się zajść w ciążę, nie pojadę do żadnego z nich nawet z najmniejszym bólem. Będę gnała 100km do Warszawy bo tu nie ma szans (chociaż w moim przekonaniu), żeby coś człowiekowi pomogli. Tutaj potrafią tylko zniszczyć człowiekowi życie.
Wynik bety będę miała po 14-tej. Ale wam napiszę dopiero wieczorem jak wrócę do domku. Wczoraj strasznie bolały mnie jajniki. Miałam wrażenie jakby się skręcały. Co do bety, to nie łudzę się, że będzie inna niż we wtorek.

24 sierpnia 2013, 19:16

Dzisiejszy wynik to 2,21. Czyli coś się od wtorku ruszyło ale stanowczo za mało. Wydaje mi się, że to wtorkowe plamienie mogło być plamieniem implantacyjnym. Ale za późno ono wystąpiło. Choćbym na głowie stanęła wyniku już nie zmienię.
W piątek mam wizytę w klinice. Mam nadzieję, że uda nam się załapać jak najszybciej do programu rządowego. W tym tygodniu jeśli dostanę okres pójdę na FSH. Dobrze by było, gdybym miała już ten wynik w piątek.
A w następnym tygodniu zaczynie się rok szkolny. Ja znowu będę miała mnóstwo lekcji, więc będę miała mniej czasu na rozmyślenia. Obiecałam już sobie i żebym nie zapomniała zrobię sobie plakat i powieszę w sypialni, że z każdej lekcji 30% odkładam na in vitro. Niech się wali i pali, nawet jeśli nie będziemy mieli na jedzenie - 30% będzie szło do skarbonki, tak aby za jakiś czas spróbować od nowa, jeśli nie wyjdzie z programem rządowym.

26 sierpnia 2013, 22:14

Dziś pierwszy dzień po urlopie w pracy. Nie było źle. Koleżanki świadome były, że mogę nie wrócić już z urlopu, część moich obowiązków same zrobiły. Ja dziś dokończyłam i jestem już na bieżąco.
Dziś była już jawna dyskusja w moim pokoju w pracy na temat mojego in vitro. Wszystkie koleżanki wiedzą, mimo że to nie ja im powiedziałam. I stwierdziłam, że nie ma sensu z tego robić tajemnicy. Więc jak jedna się coś zapytała, to otwarcie na głos poinformowałam wszystkie, że się nie udało, ale walczyć dalej będziemy i będę starała się zakwalifikować do programu rządowego.
Dziś przeanalizowałam wszystkie dni po transferze. I doszłam do wniosku, że jak będę u swojego gina to muszę koniecznie z nim porozmawiać o skurczach. Po transferze wieczorami odczuwałam skurcze i obawiam się, że one mogły być przyczyną niepowodzenia. Może są jakieś leki by powstrzymać skurcze? W gruncie rzeczy to w życiu bym sama nie wpadła że to skurcze, gdyby nie to, że w marcu miałam identyczne, a wtedy mi nawet do głowy nie przyszło, że to skurcze. Ja wtedy pomyślałam, że dzidziusiowi tak mocno serduszko bije. A następnego dnia na izbie przyjęć dostałam taki opieprz, że głowa mała. Jeśli są jakieś sposoby by je powstrzymać, czy ewentualnie leki by do nich nie dopuścić to poproszę lekarza, aby przed kolejną próbą dał mi receptę na ten specyfik. I potruję mu o zastrzyku na zagnieżdżenie. Wcześniej miałam coś takiego podanego, teraz lekarz z kliniki nie chciał mi dać recepty na to. Więc do kolejnej próby muszę trochę pognębić swojego gina, który i tak mi już bardzo w życiu pomógł. I wie, że jak o coś proszę, to faktycznie jest mi to potrzebne.
Na razie okresu jeszcze nie dostałam. Boli mnie brzuch, ale nic nie wskazuje by @ miała się pojawić. Ciekawe ile będę na nią czekała?

Wiadomość wyedytowana przez autora 26 sierpnia 2013, 22:16

27 sierpnia 2013, 23:15

Dziś dostałam @. I przez pierwszą godz po zauważeniu go zastanawiałam się czy iść w tym miesiącu do szpitala na badania? Na skierowaniu mam napisane zadzwonić 1-go dnia cyklu między 12.00-14.00. A ja okres dostałam po 14. Więc dopiero jutro mogłabym zadzwonić. Czyli do szpitala poszłabym w czwartek. A to mi nie pasuje, bo w piątek mam wizytę w klinice. Gdybym tę wizytę umówiła około południa to może bym się zdecydowała. Po prostu zwiałabym ze szpitala na dwie godziny i nikt by się nie zorientował. Ale że wizyta jest rano to takie rozwiązanie nie przejdzie. Rano w szpitalu robią badania, jest obchód i nie wyszłabym niezauważona. Rozsądnie stwierdziłam, że wizyta kwalifikacyjna ważniejsza na ten moment. A badania muszę koniecznie zrobić w następnym miesiącu. Już bez żadnego ociągania się. Później skierowanie do szpitala straci ważność, a szkoda byłoby z niego nie skorzystać. Przebadają mnie za free.
A jutro planuję wyjść z pracy i zrobić sobie FSH. Jak je zrobię teraz to może już na jednej wizycie załatwimy sprawę z refundacją. A muszę je zrobić między 2 a 3 dniem cyklu. Więc jutro będzie odpowiedni moment.

29 sierpnia 2013, 23:29

Wynik FSH wyszedł 5,2. Mi do kwalifikacji potrzebny jest poniżej 15, czyli jest dobrze. Jutro jadę do kliniki. Sama ciekawa jestem co uda nam się załatwić.
Byłam dziś u pani psycholog. Stwierdziła, że omotałam ją niesamowicie. Że ja jako pacjentka owinęłam ją sobie wokół palca. Że ma wrażenie, że zamieniłyśmy się rolami. I że czas to zmienić, bo właśnie zdała sobie z tego sprawę. A ja głupia myślałam, że zaczęłyśmy się rozumieć.
Cały dzień chodzę nieprzytomna. I dochodzę do wniosku, że moja niska temperatura ciała spowodowana jest brakiem progesteronu w organizmie. Gdy go brałam czułam się bardzo dobrze. Kiedy go odstawiłam temperatura nagle spadła do 34 stopni. Brałam wcześniej 6 lat ciągle progesteron i organizm najwidoczniej teraz bez niego sobie nie radzi. I wcale nie chodzi o moje jajniki tylko termoregulację i ciśnienie. Dziś to mam wrażenie jakbym była jakimś Zombie.

30 sierpnia 2013, 22:32

Dziewczyny zostałam zakwalifikowana!!! Nie mogę w to uwierzyć. Procedurę będziemy mieli w następnym cyklu. Jak wyliczałam sobie to tak mniej więcej powinno wypaść 24 września. Teraz mam do zrobienia całkiem ładny stosik badań i pod koniec cyklu mam się z wynikami zgłosić na wizytę. Nie przypuszczałam, że załapiemy się tak szybko. Braliśmy pod uwagę grudzień, styczeń, ale o wrześniu to nawet w najpiękniejszych snach nie śniliśmy.
Na środę umówiliśmy się w klinice na badania nasienia. A całą resztę zamierzamy zrobić w miejscu zamieszkania. Ja jedynie dziś w klinice robiłam AMH, bo u mnie w mieście i tak próbkę przewożą do Warszawy, a na wynik trzeba czekać od 3 do 4 tygodni. W klinice wynik będzie za 10 dni.

5 września 2013, 07:24

Ostatnio mam coraz mniej czasu. We wtorek byłam u internistki i swojego gina. Internistka dała mi skierowanie na badania, które mogła przepisać, a gin zrobił cytologię i trochę sobie pogadaliśmy. W trakcie oczekiwania na wynik po transferze miałam skurcze macicy. Myślałam, że lekarz podpowie mi jaki lek mogłabym stosować w identycznej sytuacji teraz po procedurze. A on stwierdził, że leki które otrzymuję jak najbardziej powinny powstrzymać wszelkie skurcze. A w moim przypadku teraz emocje odgrywają kluczową rolę.
Wczoraj byliśmy w klinice porobić trochę badań. I widziałam dziewczynę, która leżała obok mnie na transferze. I jej się udało. Wczoraj była na wizycie ciążowej. Ja wierzę, że teraz i mi się uda. Obiecałam sobie, że nawet przez myśl mi nie przejdzie, że może się nie udać. Jeśli grają tu rolę moje emocje, psychika to ja już jestem pewna, że się uda. I muszę sobie to powtarzać, aż nabiorę 100% pewności. Ale wiem, że jak się nie uda to będzie rozpacz niemiłosierna.

6 września 2013, 22:35

Wczoraj byłam u pani psycholog. Była zdziwiona moją prośbą by pomóc mi z emocjami. Stwierdziła, że pierwszy raz przyznałam, że mam jakiś problem. I że chce jakiejś pomocy. A czy pomoże to czas pokaże.
A dziś wkurzyłam się na męża. Pokłóciliśmy się o pieniądze. Ja mam niestety inne zdanie niż mój mąż odnośnie pewnych wydatków. Mam wrażenie, że mój mąż sądzi, że pieniądze spadają nam z nieba. Nie da sobie wytłumaczyć, że nie na wszystko nas stać.
Wieczorem mu uzmysłowiłam, że poziom mojej prolaktyny na dość spory wpływ na to czy nam się uda i żeby darował sobie na pewien czas swoje mądrości, jeśli chce by nasza kolejna próba się udała. Wygląda na to, że facet zrozumiał, że teraz potrzebuję spokoju.

7 września 2013, 23:12

Za tydzień mamy rocznicę ślubu. Najpierw z mężem ustaliliśmy, że pójdziemy na kolację do restauracji. Po czym mężowi przypomniało się, że idzie do pracy na 2 zmianę i nic z tego... Chociaż można było pomarzyć. Postanowiliśmy, że ja w sobotę wszystko naszykuję, a w niedziele będziemy świętować.
Odebrałam wynik na obecność chlamydii. Na szczęście jej nie mam. W tym tygodniu muszę zrobić wszystkie badania z krwi.

8 września 2013, 21:08

Dziewczyny mam nowy problem. Zaczął lecieć mi pokarm z piersi. Pewnie mam bardzo wysoką prolaktynę. Mąż zabronił mi dziś zadzwonić do lekarza. Zamierzam jutro rano zadzwonić. Przecież to nie jest normalne? Po śmierci Gabrysi miałam ten problem, ale wtedy to byłam prosto po porodzie, więc zrozumiałe było, że organizm produkował mleko. Brałam wtedy leki i laktatorem ściągałam pokarm. A teraz po pół roku organizmowi się przypomniało o pokarmie? Ale całą winę zwaliłam od razu na męża. Zapowiedziałam mu, że ma skutki swoich kłótni ze mną. Że wiedział od dawna, że mnie nie wolno denerwować, bo podnosi mi się poziom prolaktyny, ale nic sobie z tego nie robił.
I zastanawiam się teraz czy wysoka prolaktyna nie spowoduje, że będziemy musieli przesunąć swoje plany z ivf. Mam jednak nadzieję, że nie. Bo już nie mogę doczekać się całej tej procedury.

10 września 2013, 09:18

Wczoraj rozmawiałam z lekarzem. Zmartwił mnie, bo prolaktyna ma bardzo duży wpływ na zapłodnienie i kazał mi o tym porozmawiać z lekarzem w klinice. Powiedział mi jak mam przyjmować leki i czekam aż pozbędę się pokarmu. Niestety sam stwierdził, że u mnie jest to problem związany ze stresem, który do dnia dzisiejszego przeżywam. Próbował mi wytłumaczyć, że niektórych rzeczy już nie zmienię, że nie mam na niektóre żadnego wpływu, żebym się nie załamywała.

14 września 2013, 23:51

Mam coraz mniej czasu. Zaczęły się lekcje i mój grafik pęka w szwach. Przez to czasu już na nic nie mam.
W środę robiłam część badań, które są mi potrzebne do zabiegu, a dziś robiłam pozostałe. Większość wyników odbiorę w poniedziałek. Wyjątkowo ciekawa jestem prolaktyny. Z moich piersi już sam pokarm nie wychodzi. Ale jak naciskam sutek to delikatnie jeszcze coś wypływa. Do leku organizm już się przyzwyczaił. W czwartek jeszcze obijałam się o wszystkie futryny, które miałam okazje spotkać. Koleżanki w pracy śmiały się, że się naćpałam.
Opiszę Wam dość śmieszną historię z badaniami. Poszłam z mężem na badania do szpitala. Dałam pani na kartce rozpiskę badań dla mnie i na osobnej kartce dla męża. Pani popatrzyła się na nas i mówi, że HIV zrobią jedynie jak będziemy mieli skierowania. A w tym samym momencie wszyscy co stali za nami cofnęli się o 2 kroki do tyłu. Tak bardzo bali się byśmy ich nie zarazili. Jednak ciemnota naszego społeczeństwa mnie powala.

20 września 2013, 22:34

Dziś miałam jakiś strasznie nerwowy dzień. Rano pojechaliśmy na wizytę do kliniki. I tak spędziliśmy tam 4 godz. A wszystko przez to, że klinika organizacyjnie w żaden sposób nie jest przygotowana do refundacji. Odsyłają ludzi z gabinetu do gabinetu, a przed każdym z nim kolejka ludzi. Kosmos jakiś. U lekarza nie byłam swojego tylko w zastępstwie u innego. A ten jakby nie rozumiał co do niego z mężem mówiliśmy. Aż jak wyszłam od lekarza to męża zapytałam się czy mam jakąś wadę wymowy, albo czy mówię po hebrajsku?
Aczkolwiek po 4 godz. załatwiliśmy wszystko. Dziś mieliśmy pierwszą wizytę na refundację. Dostałam leki na pierwsze 6 dni stymulacji. Jeśli okres dostanę w poniedziałek to w piątek jadę na kontrolę jak rosną moje pęcherzyki.
Jak tylko wróciliśmy do domu od razu pojechałam do pani psycholog. I okazało się, że jest na zwolnieniu. Więc nici z wizyty. Ale jak wchodziłam do przychodni to pokłóciłam się z ochroniarzem. Uważa się dosłownie za lekarza. Chyba następnym razem poproszę by udostępniono mi zakres obowiązków tego pana.
Później w laboratorium nie chcieli mi zrobić posiewu z kanału szyjki macicy. Zawsze mi robili, a dziś stanowczo odmówili. I kolejna awantura. W końcu badanie zrobiono takie, jak ja chciałam.
I już sama nie wiem czy ze mną coś nie tak, czy z tymi ludźmi co miałam dziś z nimi do czynienia.

24 września 2013, 14:38

Wczoraj dostałam okres. Wyczekiwałam go dosłownie jak na szpilkach. I od dziś zaczynamy robić zastrzyki. Chciałam umówić się na wizytę na piątek do swojego lekarza, a pani w recepcji poinformowała mnie, że lekarza nie będzie. Prawie zalała mnie krew. Wszystko pod górkę. Leki mam na 6 dni czyli na niedzielę bym już nie miała. Wkurzona zadzwoniłam do lekarza i ten umówił mnie na sobotę ale nie do siebie. Jakoś jak płaciłam za procedurę nie było czegoś takiego jak odsyłanie pacjenta z jednych rąk do drugich. Nie mam wyjścia i muszę znowu iść do kogoś innego na wizytę.
1 2 3 4 5