Dziś poświęciłam trochę czasu na porządki w łazience. W poniedziałek przylatuje siostra męża. Idzie na studia podyplomowe od wrzesnia..więc całe lato u nas zostanie. Zawsze marzyłam, żeby mieć siostrę, ale jakoś na razie tak super, super nie udalo nam się zbliżyć do siebie, wręcz uważam że jest trochę irytująca ale oczywiście tylko po cichu w głowie bo na zewnątrz jestem cool i wciąż próbuję.
Jest irytująca bo ciągle zachowuje się jak dziecko, biega, krzyczy, ciągnę za ciuchy, szturcha, kopie mojego M. No może to mój jakiś "samiczy, władczy instynkt", że mnie to tak irytuje no ale cóż...może jakby moja młodsza siostra mnie ciągle kopała i biła byłabym w siódmym niebie. Niestety nie wiem jak to jest A mężowi to nie przeszkadza. hyyh
W każdym razie jak na 28letnią kobietę, po studiach stomatologicznych powinna być jakaś normalniejsza ... ale mam głęęęboką nadzieję, że tak dziko się za każdym razem zachowywała bo byli tuż obok rodzice. A teraz rodzice zostają gdzie indziej, a ona przyjeżdża do nas sama aklimatyzować się w Hiszpanii. Może będzie trochę wystraszona hihi i dzięki temu nie będzie zachowywać się jak rozwydrzone dziecko, a może wydoroślała... a może..nic się nie zmieniło i ...to będzie bardzo ciężkie lato.
Jeszcze jak się okaże , że na 6 miesięcy wprowadzi się do nas brat męża, stary kawaler..to ja już nie wiem. Założę chyba przedszkole dla dorosłych, zwolnię się z pracy i tylko ciągle będę ich gdzieś woziła, karmiła, sprzątała i zacznę się kąpać w dziurawcu na wyciszenie nerwów. Oczywiście to jest saaarkaazm.
Zobaczymy. Ale wracając do porządków w łazience. Robiłam je głównie ze względu na to, żeby kobietka miała dla siebie półeczkę w szafce bo te długie 3 miesiące ciężko by jej było bez półeczki. No i wpadłam do mojego worka obfitości, w którym trzymam różne rzeczy które nigdzie indziej nie pasują. Tam właśnie spoczywają zawsze testy owulacyjne i ciążowe.
haa, wyobraźcie sobie co w tym worku się dzialo! Nie liczyłam tych negatywnych testów ( i owulacyjnych i ciązowych) żeby się nie zdołować. Ale przyznam, ze patrząc na nie wszystkie w głowie dźwięczało mi tylko jedno słowo. PATOLOGIA !
Najważniejsze jednak, że obydwoje jakiś czas temu zrozumieliśmy ze gdzieś jest jakiś problem i już jesteśmy pewnie w połowie drogi do wymarzonej ciąży za sprawą wszystkich badan jakie już za nami no i tych które są przed nami.
Wiadomość wyedytowana przez autora 24 maja 2013, 19:56
Postawmy jednak, ze to pęcherzyk. Tak czy inaczej dziś zaczynamy harmonogram starań. Planowaliśmy zacząć już wczoraj, ale po całym dniu w drodze od 4AM, wróciłam tak niesamowicie padnięta, że jak położyłam się o 20:30 to ledwo ledwo wstałam rano o 7:15
Ach..fajnie by było tak móc kilka dni nicponierobić. Kolejny powód do oczekiwania na wrzesień. Waaakacje. Bez pracy. Z kochanym mężem.
Więc patrząc na brak jakiegokolwiek rozwoju sytuacji, wiedząc że na mnie nie naskoczy tak jakby zrobił to na swojego brata przycisnęłam go w tej sprawie. Oczywiście zupełnie dyplomtycznie, niby od niechcenia. Potem oczywiście była lekka zadyma i mentalne trzepanie skóry (mój mąż swojemu bratu) aż ten się w końcu zdecydował. OK jedzie. Postanowione, miałam rację że nie może tak lawirować. Poniważ nie słuchał nas przez cały zeszły rok, nie zdążył jeszcze zrobić prawka.Zapisął się na kurs w zeszłym tygodniu ale nie ukrywajmy nie ma cudów i w 2 tyg nie nauczy się jeździć i nie zda egzaminów. Weźmie jednak ze sobą do pracy koleżankę z prawkiem i samochodem.
No i OK. Super jedzie.
Aż tu wczoraj się okazało, że musi przyjechać jak najszybciej, nawet dziś/jutro. Koleżanka oczywiście spanikowała, on w histerię…więc co tu robić!? Pojawiło się rozwiązanie - przecież Coliberek może pojechać. Zna tryb pracy, zna wyspę jak swoją kieszeń, jest mistrzem kierownicy, lubi pieniądze - więc Coliberek jedzie ze swoim szwagrem. Będzie kierowcą i tłumaczem z języków innych niż hiszpanski. hiiih bo oczywiście Coliberek zna kilka języków.
No i teraz czuję się dokładnie tak jak on czuł się w zeszły piątek zwierzając mi się, ze w zasadzie to z jednej strony by chciał pojechać a z drugiej nie...bo się trochę boi.
Czuję się tak samo, bo są dwie strony medalu. Z jednej strony kooocham tą wyspę, będzie cudnie trochę zgromadziś kasy, spłacić resztę kredytu i odetchnąć..Ale z drugiej strony no jak. Miesiąc czy dwa z dala od męża z dala od starań...na 'naszej' wyspie..bez Niego?! haaaa w jednym pokoju ze szwagrem! Biedak jest bardzo spokojny, ułożony, taki wręcz flegmatyczny a tu trzeba będzie reagować szybko jak na bungy jumping. Telefon - myk jedziemy. Kurcze, chłopak ze mną przejdzie szkołę życia No ok, nie będę taka. Powiem Wam , że chodzi o medyczną pomoc wyjazdową. Szwagier też jest lekarzem.
Ajajaj, tutaj starania w toku a w między czasie już mam ćmy w brzuchu (tak ćmy, nie motyle, bo motyle to miły stresik), full pracy do zakończenia przed weekendem… przecież nie pozostawiam ludzi z rozgrzebanymi projektami. Z drugiej strony lekkie podniecenie bo być na tej wyspie to dla mnie jak być w domu, tam właśnie mam takie poczucie..że przynależę do tego miejsca bardziej niż gdziekolwiek indziej. Ojjej, ale się narobiło.
Najśmieszniejsze że jutro może się jednak okazać, że tzw "pobite gary" bo szwagierek jest tak genialny, że zapomniał o tym, że dokumenty czasem się ewaluują i aktualnie ma przeterminowany paszport, a do tego przeterminowany dowód. Wczoraj się ubawiliśmy że chyba jedyne co ma nieprzeterminowane to karta na siłownię. Pognał więc rano autobusem do stolicy spróbować wbić się do ambasady i wyrobić szybko nowy paszport. Wyobraźcie sobie, że w ambasadzie peruwiańskiej wyrobienie nowoczesnego, biometrycznego paszportu trwa 15 min a dla odmiany w polskiej ambasadzie od złożenia wniosku do odebrania paszportu pod koniec zeszłego roku upłynęło 4 mies
Mama mówi, że taki miesiąc czy dwa dobrze mi zrobi. Zmienię trochę klimat, wstanę od kompa. Przestanę się codziennie stresować napięciem terminów w pracy, upierdliwymi klientami, płatnościami. Cały organizm się odstresuje, zacznie pracować jak należy, wytopię trochę tłuszczyku, zmienię klimat i potem MYK wrócę i wstrzelimy fasolkę.
Mąż mówi, że przecież cały czas będziemy podczepieni pod telefon, że mam się nie martwić, nie zostanie sam tylko z moją mamą, swoją siostrą i naszym kotem...A wie jak bardzo ubóstwiam to miejsce, wie jak się przyda kasiora więc jest 130% za tym żebym pojechała. Do tego sprawa braciszka będzie załatwiona, bo przynajmniej unormuje mu się sprawa papierowa. Bo on jest taki...troszeczkę synek mamusi i najchętniej by chciał, żeby nic tu nie wypaliło i by wrócił do domu, do Peru, przez następne lata mieszkał z rodzicami, spokojnie, bez ciśnienia na nic. A my chcemy natomiast żeby został tutaj, czy w Hiszpanii czy gdziekolwiek ale w Europie. Skończył już tutaj specjalizację więc po co się uwsteczniać i z ułożonej europy wracać do szalonej ameryki pd, gdzie wszystko jest robione z przymrużeniem oka. Mamy już tu siostrę męża, załatwiliśmy jej podyplomowe studia, więc teraz tylko trzeba ściągnąć rodziców i będzie łatwiej się odwiedzać. Dlatego zależy nam żeby zahaczyć gdzieś braciszka, może w końcu pozna jakąś konkretną dziewczynę która troszeczkę o przystosuje do życia. A jak wróci do domu, bo tak mu najwygodniej to znowu coś będzie trzymało rodziców tam i znowu będzie trudniej namówić ich żeby przenieśli się tutaj.
Przykro mi że mój kochany jest tak daleko od swoich rodziców. Daje sobie rade znakomicie ale ja nie wyobrażam sobie jakbym mogła tak na długą metę. Absolutnie nie ma planu żeby mieszkać jak jedna wielka szczęśliwa wieloosobowa rodzina w jednym domu (nie nie nie) ale znacznie łatwiej jest raz na jakiś czas skoczyć do innego miasta czy wskoczyć w samolot low cost i polecieć do Anglii czy Niemiec niż wyprawiać się przez Ocean.
Zobaczymy. Na pewno w ciągu 2 dni wszystko się wyjaśni czy jedziemy czy nie jedziemy. A ja zamiast siedzieć i pisać epopeję zabieram się do pracy
Dziś fajna, nam z mamą, wyszła rozmowa na temat naszych przyszłych dzieci. Mąż wrócił do domu z naręczem katalogów wycieczkowych, bo kolega musial skoczyć do biura podróży więc skoczyli razem. Takie to super...mój pierwszy taki raz! Wcześniej, ok 7 lat prowadziłam z tatą biuro podóży i to ja rozdawałam takie katalogi, mężom, żonom, parom. To ja wysłuchiwałam komentarzy w stylu ach kochanie, nie to mi się nie podoba, ee tu basen jest zbyt krzywy tu basen jest zbyt prosty, ach to się mojej żonie nie spodoba itp. A teraz mój mąż przyniósł mi katalogi i powiedział powybieraj jutro zamówimy bo jest promocja first minute. AAAAh, wakacje. Teraz rozumiem o co chodziło klientom że kilka miesięcy przed a oni już chcieli mieć rezerwację w dłoni. Takie poczucie że nastąpią upragnione wakacje jest super.
I właśnie a propos wakacji rozgadałyśmy się z mamą, że tak to fajnie że obydwoje lubimy podróżować. Powiedziałam, że fajnie...pewnie za 5-10 lat jak już wszystko nam się w pełni ustabilizuje będziemy taką podróżującą 2 razy w roku parą, zwiedzająca i cieszącą się ze swojego towarzystwa...i z nudzącymi się na wycieczkach dziećmi Ale doszłyśmy do wniosku, że skoro ja turystyczny wariat, mąż turystyczny wariat to może okaże się, że dzieci będą jeszcze bardziej od nas głodne wiedzy i odkrywania nowych kultur. Wyobraziłam sobie miniaturkę mojego męża, miniaturkę mnie, zmieszałam wszystkie składniki i wyszedł mi mały cwany profesorek, z laptopikiem i książką pod pachą. W zasadzie to jakos pierwsza myśl jaka mi się rzuca ruszt to dwa słodkie, kochane dzieciaczki. Moze to jakiś instynkt! A może tylko podświadomość bo widziałam dziś cudne usg jednej z nas na forum...i tak mi się zagnieździło w głowie..że można się spodziewać co mi się dziś będzie śniło.
Cos strasznie dziś jestem wylewna...czas iść spać. dobranoc.
Nie wiem czy to kwestia Clo na początku cyklu, czy może progesteronu od 15 dnia cyklu ale jestem po prostu jak śnięta ryba. Może moje ciało nie jest przyzwyczajone do równowagi hormonalnej jaką wprowadzają mi tabletki i przez to tak dziwnie reaguję na wszystko. Po jedenastu godzinach snu, wstałam zjadłam coś i zamiast wyrównać poziom prac na jutro..poszłam z powrotem do łózka i dospałam jeszcze 2h. Gdyby nie rozsądek to tak bym dalej najchętniej leżała w półśnie. Tak..myślę, ze to chyba ten progesteron bo w zeszłym cyklu było podobnie. Może mniej spektakularnie ale podobnie.
Albo moze przyszedł czas na jakieś ponowne ogólne badania krwi bo coś eweidentnie jest nie halo.
A jeżeli chodzi o ogólny klimat tego cyklu. To starania są konkretne i zorganizowane. Nawet wczoraj jak byłam już od ok 20 tak śpiąca, że półprzytomna to nie odpuściliśmy. Strasznie wkurzające jest takie przytulanie na zawołanie z kalendarzem w dłoni. No ale nie możemy dalej zdawać się na łut szczęścia bo tak, to już łącznie można by było podliczyć 3 lata oczekiwania na cud. Ale tyle cykli starań jak w zegarku strasznie modernizuje całe pożycie romantyczno-erotyczne. No nic..jak już się uda to potem będzie można znormalizować całość, bo nie wyobrażam sobie żeby tak mogło zostać na stałe.
Testy owulacyjne nie wykazują kompletnie nic. Robię je już z czystej ciekawości, dla zasady - ale w tym cyklu już nie oczekuję ze nagle zobaczę coś. Nie dołuje mnie to, bo wiem że czasem LH jest zbyt niskie. Po za tym mam świadomość, że się nie popisałam bo nie robię ich o jednej godzinie codziennie. W przyszłym cyklu zabawię się z zegarynkę w tym kontekście.
Jajka(niki) dziwnie pobolewają co jakiś czas. W pn jakby nożem ktoś mi coś ciął, potem w środę uczucie rozpierania i wczoraj wieczorem jakby ktoś mnie pobił od środka. dziś czuję dyskomfort. Oczywiście się naczytałam o pękaniu i niepękaniu pęcherzyków, o 6cm torbielach...więc przy braku monitoringu bardzo pobudzająco wpływa to na wyobraźnię. W przyszłym cyklu stanę na głowie, rozpruję kieszenie, wywiercę dziurę w brzuchu mężowi ale będzie monitoring. Bo przecież bez sensu bez monitoringu. Skąd wiadomo czy rośnie coś, czy pęka, czy w ogóle clo działa.
Teraz pozostały najbardziej upierdliwe dni całego cyklu. Już zdecydowanie wolę nawet pierwsze dni cyklu, te z małpą bo przynajmniej w tym czasie mentalnie jestem zrelaksowana, nie prowadzę walki z myślami, walki z nadzieją czy się w końcu udało czy też nie.
Nie wiadomo czy lepiej myśleć pozytywnie - co prawdopodobnie poskutkuje nakręceniem się i późniejszym rozczarowaniem..
Czy wmawiać sobie, że spoko oko. Pewnie znowu się nie udało, ale co tam..Zaraz będzie nowy cykl, nowa szansa. To z kolei zapobiega rozczarowaniu, może przynieść cudną niespodziankę ale także może być odebrane przez los jak "krakanie".
Mędrcy mówią: WRZUĆ NA LUZ, BĘDZIE CO BĘDZIE... ale ileż można udawać, że przyjmujemy niepomyślny finał cyklu ze spokojem, że to nie jest kolejna szpila wbita w.. no nie wiem..w mentalną pachwinę?
Ajajaj. jasne staram się nie myśleć, staram się postawić na neutralne podejście. Są jednak chwile, w których mi się to udaje ale po nich nadchodzą jak lawina różne iskierki nadziei, którą znowu uspokajam "wrzucając na powszechnie lubiany luz".
Trzeba przetrwać te ostatnie kilka dni i przygotować się na wszelkie okoliczności. Bez krakania ale też bez nakręcania się.
Tak jak wielokrotnie powtarzam...ciągle staram się siłą sugestii schudnąć a tu tylko moja sugestia wpływa tylko na potencjalne, comiesięczne objawy ciążowe.
Jednak co fakt, to fakt. W tym miesiącu jakoś super intensywnie działają na mnie te tabletki (najpierw Clo a teraz Progesteron). Zamieniam się w typową Hiszpankę, ze względu na coraz częstsze sjestowanie. Wczoraj byłam z siebie dumna bo od 15 siedziałam przy kompie [czyli moim stanowisku pracy] jak śnięta ryba ale zmusiłam się i wypracowałam to co miało być zrobione, wytrzymałam.
Dziś jednak nie dało rady i trzeba było rzucić się w łóżeczko.
Więc od zawsze bacznie obserwowałam kobiety w ciąży, czy to w tv czy w życiu codziennym. Więc to nie tak że teraz dopiero zaczęłam je wszędzie widzieć. Na początku mnie to irytowało, takie wbijanie szpili przez los ale teraz mnie to już tylko bawi.
Wczoraj byliśmy w kinie i najpierw kobieta robiła test płytkowy, potem haaaah sikała na telefon a następnie inna z brzuchem tańczyła w balecie. Następnie "zaatakowały mnie" 3 ciężarne w markecie, nie licząc nowych sklepów z ubrankami które są rzecz jasna bardzo słodkie ale też atakują Wisienkę na torcie stanowiła kobieta w ciąży w wieczornym programie w TV Zabawne.
Miałam też bardzo niesamowity sen. Pomijając wszystkie inne wątki, i to nie tylko dzisiejszej nocy, śniło mi się słodkie, małe blond dziecko z niesamowicie niebieskimi oczami. To śniło mi się kilka chwil przed budzikiem i obudziłam się wprost zafascynowana tym snem. Dlaczego? Bo po pierwsze było na prawdę bardzo ślicznie, a po drugie wiedziałam że nie było moje i tylko je miałam przenieść z samochodu do domu. Jednak idąc w stronę domu wróciłam do męża do samochodu i stwierdziłam że już wiem, dlaczego to dziecko jest takie cudne i tak je uwielbiam. Bo przecież to jest właśnie dziecko z mojej komórki jajowej którą podarowałam jakiejś rodzinie.
Masakra..co to się dzieje w mojej głowie! No ale przynajmniej nie śniło mi się własne dziecko, lub trzymanie pozytywnego testu bo jak już zdążyłam wywnioskować to sygnał od mojego organizmu, żeby się nie nastawiać bo się nie udało.
A jakie są moje objawy...?
Wczoraj lekkie, przedwczoraj nieznaczne a dzisiaj megasilne zawroty głowy, nudności takie jak przy chorobie lokomocyjnej - pewnie wynik tych zawrotów głowy. Poobserwujemy jeszcze 2 dni, może to tylko przemęczenie (wczoraj nieźle przycisnęłam z pracą) a jak dalej będzie tak jak jest lub gorzej pójdą w ruch badania krwi. Nie jestem anemiczną osobą ale może przesadziłam z moim wstrętem do mięsa i mi pospadały poziomy tego i owego we krwi. A może to jakieś zmiany atmosferyczne wpływają na moje ciśnienie.
Bllee, ohydne, ohydne uczucie. Rzecz jasna jakby to były mdłości ciążowe to bym z każdej z nich się cieszyła! Jak już będę w ciąży to będę radować się każdym takim objawem!
Ale skoro nie są to ciążowe objawy, to podziękuję.
Zaraz wskoczę na godzinkę do łóżka może jak wstanę to będzie lepiej, ale nawet dzisiejsze wstawanie bylo koszmarem bo jak usiadłam to po chwili czułam się jak po dobrej imprezie - helikopterek na maksa.
Kobieta, przez cały okres rozrodczy produkuje około 300.000 pęcherzyków zawierających komórki jajowe. Z nich rozwija się około 400 pęcherzyków Graafa. W trakcie jednego cyklu miesiączkowego dojrzewa zwykle tylko jeden z nich, a każdego miesiace zmniejsza się rezerwa jajnikowa.
zmniejsza się rezerwa jajnikowa
zmniejsza się rezerwa jajnikowa
zmniejsza się rezerwa jajnikowa
Huczało mi w głowie całą drogę do domu..Ale spoookojnie. Właśnie wyliczyłam, że nawet jak "tylko" 400 pęcherzyków byłoby gotowe przez całe życie kobiety, załóżmy że 1 na miesiąc - to wystarczy ich na 33 lata comiesięcznych prób
A ja czekam spokojnie na @. Kusi mnie zrobienie dla zasady, z ciekawości testu ale jak pomyślę o tej jednej, tłustej, paskudnej różowej kresce to na prawdę odechciewa mi się całego procesu. Co innego jakby była jakaś nadzieja...ale po zeszłotygodniowym,trochę falstartowym ale jednak negatywnym teście z nadziei pozostał tylko cień cienia...oraz takie uczucie pełności w dolnych okolicach. Może wyhodowałam sobie grubaśne endometrium A może pęcherzyk nie pękl i mam tam teraz jakąś torbiel mutanta. Ach te myśli. Powtarzam się...ale wolałabym nie wiedzieć niektórych rzeczy.
No ale zawsze jest to miły start na nowy cykl, nową szansę i nową nadzieję. W tym miesiącu nie odpuszczę i stając na głowie zrobię monitoring. Nawet jak będzie to słono kosztowało. Ale może uda się mężowi jakoś subtelnie wkręcić mnie do tej "mojej" gin. Subtelnie bo nie wypada, żeby młody kolega z innej specjalizacji, uczył starą wyjadaczkę jak postępować w jej dziedzinie. Niezręcznie trochę ale z drugiej strony nie chcę faszerować się tabletkami bez pewności, że wszystko idzie w dobrym kierunku. A co jak pęcherzyki rosną a nie pękają? A co jak rosną za małe?
Takie już mężowi zrobiłam pranie mózgu, że również zgadza się że monitoring powinien zostać zrobiony.
Wczoraj zasypiając zastanawiałam się jak to było np 100 lat temu, lub 500 lat temu. Nie było monitoringu, nie było testów ciążowych, nie było stymulantów, nie było w ogóle USG . Biedne były te kobiety. Nie dość, że w dosyć nieciekawym ogólnym położeniu to jeszcze wyobraźcie sobie jaki koszmar wewnętrzny musiała przechodzić kobieta, której nie udawało się zajść w ciążę aby wydać na świat potomka mężowi!
Ale z drugiej strony jest mi tak przykro...to jest tak strasznie frustrujące. Mam już dość siebie i tego paskudnego uczucia rozczarowania. Coraz częściej zaczynam się czuć jak jakaś popsuta zabawka, jak jakiś wybrakowany towar.
Wiem, że frustracja dopada za każdym razem jak nadchodzi @, jak się okazuje że ZNOWU się nie udało a potem przechodzi, znowu rośnie nadzieja i pozytywne nastawienie, oczekiwanie na owulkę itp. Ale coraz gorzej mi przychodzi przyjmowanie na klatę kolejnego i kolejnego rozczarowania. Jestem raczej silną kobietą, nie lubię pokazywać swoich słabości. Ani męzowi, a zwłaszcza mamie...Mam kochaną mamę, wspaniałą ale jakoś nie potrafię z nią rozmawiac o ciężkich sprawach, praktycznie nie rozmawiam z nią o staraniach bo dla niej wszystko jest białe albo czarne. Smiejemy się z mężem że nie isteniej dla niej "kolor szary" Czyli jakby tylo też się nakręciła na to, że my się tak intensywnie staramy to też by wpadła w taki kociol emocjonalny jak ja. A pozatym to nie wiem czy by wpadła, bo moze jakbym pokazała teraz jak strasznie mi jest smutno że znowu lipa to znowu by wyjechała z tekstem "ale po co się spieszyć, na kazdego przyjdzie czas, bawcie się, korzystajcie z zycia póki możecie"
Ale co? Jak będzie dziecko to nie będzie można już korzystać z życia? Bez sensu. Myśli pewnie kategoriami lat 80tych w których się urodziłam i wszystko bylo o wiele trudniejsze niż jest teraz. No ale to nei o mamę teraz mi chodzi..tylko o mnie...Nawet nie mogę się porządnie wyplakac bo ciągle robię dobrą minę do złej gry, wiem że takie tzrymanie w sobie nie jest dobre no ale co zrobić.
Puścić fontannę łez i uslyszec od mamy ale przecież spoko, luzik zaraz będzie kolejny cykl i jest kupa czasu ?
Mąż zauważył, ze jestem przybita ale powiedział, że przecież nie ma się czym martwić niedługo "all will be fixed" .
No ale jakie niedługo?! Ileż można! Kolejne 1,5 roku starań na marne? Ciekawe ile czasu czeka się na tą państwową inseminację, hah pewnie z rok.
Patrzyłam dziś w internecie i prywatna inseminacja w sumie nie jest taka droga. tzn jest...ale nie aż taka jak podejrzewałam. 555 euro W tym jest właśnie monitoring, setki badań itp a na to wszystko trzeba będzie dojechać do City a to za każdym razem łącznie 160 km w dwie strony więc paliwo, czas, dni wolne w pracy.
Kurcze wszystko wygląda na to, że muszę być cierpliwa, silna , z dobrą miną do całej tej gry czekać na rozwój wydarzeń aż w końcu się uda. Musi się w końcu udac prawda? To nie tak, ze ja jestem w ogóle całkowicie popsuta..?
Nigdy o tym nie pisałam..jakoś nie mogłam wcześniej ale..nie mówiłam Wam, ze juz kiedyś przez chwilę byłam w ciąży. Nie było to zamierzone, ani chciane..Było to z moim ex..już po zerwaniu. W zasadzie to tak jakby zmusil mnie do tego ale patrząc prwadzie w oczy to po chwili "walki" stwierdziłam , że no dobra, po co walczyć jeszcze nei daj Boże pierwszy raz w życiu oberwę więc odpuści lam. Przeciez tyle razy wczesniej to robiliśmy ze jeden w tą czy w tamtą nie zaszkodzi..No i stało się. Pamiętam, ze już na drugi dzien ogarnęło mnie oczucie żę "O Boooze! A co to będzie jak zaszłam w ciążę! Przecież od kilku miesięcy nie jesteśmy razem, nie am nikogo nie biorę tabletek!" I ...tak...stało się. Robiłam test...i to bylo najgorsze do tego czasu przeżycie w moim życiu. 15.06.2007 Histeria, Panika, niedowierzanie.
Potem chwila akceptacji, wdech wydech jakoś sie uloży...Myślenie jak rozegrać sytuację, co powiedziec rodzicom (mama go nie znosiła, a tato...tatuś zawsze akceptował wszytskie moje wybory) czy jemu powiedziec...ale z tego calego stresu niestety doszło do poronienia i 27.06.2007 zostałam przyjęta do szpitala i niestety miałam łyżeczkowanie... Drugie najgorsze doświadczenie w moim życiu. Najgorsze ze nikt nei wiedzial co się ze mną dzieje..wieccie.. Moja dobra mina do złej gry
No ale jakoś pozbierałam się po tym wszystkim i 7 lipca tego samego roku poznałam mojego Anioła , mojego kochanego męża dzięki któremu moje życie nabrało piękniejszych barw niż kiedykowliek wczesniej.
Ach..nie wiem dlaczego to piszę, to przecież blog o staraniach..ale to też moja historia. Która powraca do mnie co roku 15 i 27 czerwca. Od zawsze daty lubiły się ze mną bawić..wiec żeby było śmieszniej 14 czerwca sa urodziny mojego męża a 27.06 jego brata.
Nie dość , ze teraz następuje dla mnie cięzkie 2 tygodnie, to do tego wszystkiego kolejna deprecha, ze się nei udalo...jednak moja wcześniejsza historia pokazuje mi , ze nie jestem całkowicie wybrakowana. Cosś tam produkuję, nie strzelam ślepakami.
Ach..ok trzeba iść spać, przytulić się do męża i przygotowac na nowe, lepsze jutro.
Cieszęs ie, ze się z Wami podzieliłam ta historią. W zasadzie to lącznie o wszystkim wiedzą tylko 4, noi oczywiście mój mąż.
takie to groteskowe...ile razy robię test to pamiętam tą histerię i przerażenie jak zobaczylam wtedy te 2 kreski. A teraz...chciałoby się powiedziec coś niecenzuralnego ale powiem tylko no i... guzik.
Maxi... płaczek na potęgę, zatrudniać na pogrzebach,szpinak , zupa mleczna. HIhi ale mnie to rozbawiło! Chociaż wiem, że to nic śmiesznego i że czasem takie pokazywanie emocji możne być bardzo uciążliwe to dziękuję za poprawienie mi humoru. Przez najbliższe kilka dni jak złapie mnie jakiś kwasik emocjonalny będę przypominać sobie o tych kilku rzeczach.
Michaela...też czasem się zastanawiam czy to ja podświadomie nie blokuję naszych starań, jak tak dalej pójdzie to chyba jednak zdecyduję się na kilka sesji psycho. A jeżeli chodzi o mamę to ja absolutnie nie chcę widzieć innej, moja jest najcudowniejsza na świecie, od zawsze jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami, dzielnie znosi moje huśtawki emocjonalne .. bo jakoś tak wychodzi że zawsze jej się czepiam a nie męża. Biedna w żartach mówi że jest moim chłopcem do bicia. Od zawsze wiedziała o różnych moich sekretach, miłościach wakacyjnych, przepisywała tabletki anty żebym przypadkiem nie "zmarnowała sobie życia z byle kim" - opłacało się czekać. Co do ex - miała rację, że to nie ma sensu, że jest przebiegły i złośliwy, że "chce mnie złapać na dziecko", ale tego już jej nie powiedziałam, bo to co się działo w okresie 'okolozerwaniowym' to w ogóle wszystko było jak jeden straszny sen.
A teraz..myślę, że po prostu na swój mamusiowy sposób cały czas starała się mnie chronić przed jeszcze bardziej dorosłym życiem. Jeszcze rok temu w ogóle nic nie mówiliśmy głośno o staraniach, a teraz pomimo braku jakiejś superotwartej rozmowy na ten temat to już zrozumiała, że bardzo bardzo bardzo chcę, że oboje bardzo chcemy mieć dzidzię i to jest już czas.
W sumie już dawno nie słyszałam tekstu w stylu, ależ przecież macie jeszcze dużo czasu, wybawcie się, nacieszcie się sobą. Kto wie..może bym taki usłyszała jakbym się rozpłakała, mówiąc że znowu się nie udało.
Teraz to w zasadzie od czasu do czasu jest tekst "Pracujcie, pracujcie, czekam na ten owoc pracy" albo bardziej poważnie "Ach, zanim umrę tak bardzo chciałabym trochę nacieszyć się wnusiem lub wnuczką" .. cała mama.
Także raczej znowu czepiam się.
@ pojawiła się w czwartek - była to szpila ponieważ pomimo racjonalnego podejścia i braku wkręcania się i tak jak co miesiąc była gdzieś głęboko ukryta nieśmiała nadzieja.
Ok. Przełknęłam sprawę.
Ale co w przypadku jak @ byla tylko w czwartek rano? I już nie wróciła? Zaczynam się poważnie czuć jak jakaś popsuta zabawka. I robi się to męczące i nudne...
Dlatego od soboty znalazłam sobie nowe "hobby". Codziennie chodze na basen i pływam spalając tłuszczyk. Wieczorami chodzę na marszobiegi, do tego dieta, zero chleba, zero węglowodanów. Ha! Dopiero minęły 3 takie dni ale badzo jestem z siebie dumna. Jako cel obrałam sobie wrześniowe wakacje. Mam zamiar do tego czasu zredukować swoje wymiary. Może faktycznie to jest własnie problem. Może przez tą siedzącą pracę tak obrosłam w tłuszcz, ze moje wnętrze zamiast normalną, przyjazną środowisku bloną śluzową, jest wysłane oliwą lub masłem. Tylko dalej nie rozumiem dlaczego widze coraz to nowsze otyłe kobiety, 2 x większe ode mnie z ciążowymi brzucholkami lub pchające wózeczki ze świeżutkimi, nowonarodzonymi dziecmi. Nie wierzę, żeby aż tyle przytyly w ciąży. Podejrzewam, że musiały być wczesniej już przy kości.
Ja zawsze bylam raczej krąglejsza niż standardy, nie gruba ale raczej taka nabita. Co innego teraz, bo teraz to narosło jakies 15kg nadmiaru...jest oponka. która również narosła przez ostatnie 3 lata ciągłej pracy przy kompie.
Teraz jednak pokończyły się wiszące nad nami zobowiązania finansowe i czas najwyższy wziąć się za siebie. Nie chcę czekać miesiącami na wizytę w tej klinice inseminacji, żeby mi potem jakaś wysuszona, stara lekarka powiedziała że najpierw muszę schudnąć a potem pogadamy o inseminacji.
Tak więc mam nową obsesję. Oczywiście zdrowo, bo się zażeram ogórkami,pomidorkami,sałatą i raz dziennie coś mięsnego. Rzuciłam palenie na początku zeszłego roku, to teraz rzucam jedzenie chleba. Myślę, że samo to przyczyni się do redukcji oponki i innych narośli tłuszczowych.
Zauważyłam, że jednym z moich problemów żywieniowych jet zajadanie stresu. Wcześniej już to zauważyłam, tak jakby przez mgłę. Ale wczoraj się potwierdziło. Przyszli do nas Ci znajomi z dwójką dzieci. On w wieku mojego męża, ona 5 lat młodsza ode mnie i dzieci 3 i 1,5
...Nie muszę nic Wam mówić prawda? Te dzieci są urocze, ale przez samo patrzenie na nie lub sluchanie ich chichotu robi mi się strasznie , strasznie smutno bo tak bardzo chciałabym już w końcu mieć nasze maleństwo.
Ach....ilekroć w przyszłości, o ile będzie mi dane zostać mamą, o ile nie jestem całkowicie popsuta...to ilekroć będę wstawać w nocy do naszego maleństwa, ilekroć (może) pomyślę, że to wszystko nie takie kolorowe jak myślałam...to zawsze będę pamiętać o tym rozdzierającym pragnieniu posiadania dziecka...i wszystko minie.
A do tego czasu... bye bye tłuszczyku
Jak się uda to cudownie, a jak się nie uda to oznacza, że jeszcze nie jest czas.
Jestem natomiast super pozytywnie wkręcona, podniecona i dumna z mojej zmiany trybu życia i odżywiania się. W niedzielę będzie ważenie, denerwuję się prawie jak przed robieniem testu..żeby tylko się nie zdemotywować. Ale jeżeli po tygodniu codziennej godziny intensywnego pływania, nie jedzeniu chleba, makaronu, ryżu, żółtego kochanego sera i zdrowych, drobnych, sałatkowych posiłkach co 3-4h w celu podtrzymania przemiany materii itp nie ubędzie choć 1,5 kilo...to byłoby to bardzo dziwne.
Nawet @ mnie dziś nie powstrzymała
Mój zdrowy wkręt powinien mi przetrwać do 27.06 oraz kilka dni po. Nie mogę przestać myśleć o tym, że gdyby wszystko tak smutno się nie zakończyło 27.06.2007 to teraz dziecko miałoby jakieś 5 lat! Mąż wie, jasne że wie...Nawet pomagał mi się po tym wszystkim pozbierać i chciał na mojego byłego nasłać peruwiańską mafię ale nigdy o tym nie rozmawiamy. Tzn ja nie chce z nim o tym rozmawiać. W zasadzie to z nikim o tym nigdy nie rozmawiałam ani nie rozmawiam bo praktycznie nikt o tym wszystkim nie wie. Obiecuję Wam o tym nie przynudzać, ale miło pewne rzeczy z siebie wyrzucić i wiedzieć, że ujrzały światło dzienne. I w tym świetle dziennym nie są juz takie super czarne, tylko ciut jaśniejsze.
A a propos tego 27.06 .. właśnie dzwonił mąż, że ustalił termin drugiego badania plemniczków. Ostatnie były trochę przetrącone i senne...bo je trochę za bardzo przetrzymaliśmy (wyciągając błędne wnioski ze znalezionych informacji). Tak więc teraz będzie nowe badanie, świeższych plemników, żeby upewnić się że na pewno z nimi wszystko ok. No i naturalnie...badanie jest 27.06 hah Ta przewrotność losu jest zaskakująca..
Nie wiem co się stało, że tak przeczyściłam umysł ale też jestem już pogodzona z faktem, że zapewne wszystko będzie działo się przy przeprowadzce na drugi koniec kraju, co gorsza moze zamiast tutaj w znajomym środowisku, jak już sie w ogóle uda...dzidziuś urodzi się na Ibizie No i będzie to znaczna kombinacja bo nie jedziemy tam żeby się byczyć i leżakowac w szpitalach tylko zeby zarabiac kasiorę...ale ok. LUZ. Jakby tak się zdarzyło to przynajmniej dziecko miałoby przecudowne miejsce urodzenia, a nie jakieś tam byle jakie miasteczko za siedmioma górami. hih
A poza tym superastym luzem, codziennie uderzają mnie fale żalu, jak taka lodowata ściana na którą nic nie mogę poradzić...bo 27 już za dwa dni. Dobrze dla męża że akurat ma wtedy dyżur, no i dobrze dla mnie bo tą z tą raną wolę sobie sama radzić. Tym bardziej, że przecież Go praktycznie nie dotyczy. Nie wiem co to się stało...co roku 27.06 to dla mnie czarny dzień ale w tym roku przeżywam to jeszcze bardziej. Wcześniej nigdy nie miałam takich myśli, że teraz miałoby 5 latek, że ciekawe czy byłby to chłopczyk czy dziewczynka. Nigdy też wcześniej nie czułam się winna, że wtedy jak się wszystko działo, to ten smutny finał stanowił dla mnie pewnego rodzaju ulgę.Rozwiązanie problemu. Nie mogę zrozumieć jak ja wtedy w ogóle mogłam tak czuć. Wtedy chyba nie zdawałam sobie sprawy, ze to przeciez umiera cząstka mnie.
Ach..skomplikowane jest to wszystko.
Ale jak zawsze...życie toczy się dalej, każdemu pisany jest określony los i nic nie dzieje się bez przyczyny. Trzeba się poddać rytmowi i czekać na to co przyniesie czas.
„Człowiek. Ponieważ poświęca
swoje zdrowie, by zarabiać
pieniądze. Następnie poświęca
pieniądze, by odzyskać zdrowie.
Oprócz tego jest tak zaniepokojony
swoją przyszłością, że nie cieszy
się z teraźniejszości; w rezultacie
nie żyje ani w teraźniejszości, ani w
przyszłości; żyje tak, jakby nigdy
nie miał umrzeć, po czym umiera,
tak na prawdę nie żyjąc."
Podoba mi się, bo jest na prawdę prawdziwe. To że trafiło to wczoraj w moje oczy, traktuję jako bodziec, do tego, żeby nie zamartwiać się przyszłością - kiedy się uda, jak się uda, czy nie będę za stara, nie chcąc być babcią dla własnego dziecka..itp
Żeby nie zamartwiać się przeszłością co zrobilam źle, co mogłam zrobić lepiej, czy może niektórym rzeczom można było zapobiedz...bo w zasadzie niczego nie żałuję i uważam, że wszystko musiało się wydarzyć, żebyśmy z mężem odnaleźli się w tym wielkim świecie
Więc bardziej zaczynam cieszyć się tym co jest, pokornie oczekując na rozwój wydarzeń, ktory pokaże "co będzie"
Na zupełnym luzie 5 tableteczek Clo zostało łykniętych. No i zobaczymy co przyniesie czas.
Czekamy na informację od gin jak się miewa sytuacja naszych papierów jakie wysłała na inseminację. Jak się okaże że dobrze, ale termin będzie np za rok lub 1,5 to d-z-i-ę-k-u-j-ę. Mamy już na oku klinikę w której za 555 euro robią komplet. W tym 2 podejścia, badania, monitoring, stymulacja itp
Może ma to być właśnie tak, że w przyszłym roku dopiero po okresie letnim mamy mieć dzidziusia a nie teraz, nie przed, nie w czasie tylko "po". Ok.Przyjmuję do wiadomosci.
A w między czasie zdrowa dietka. Nawet udało mi się trzymać zdrowy tryb podczas wyjazdu weekendowego, podczas którego zewsząd wyskakiwały na mnie pokusy smakowe. Jestem tak przeświadczona tym że nasze problemy wynikają z mojej nadwagi, że ze zmiany trybu życia i odżywiania na zdrowszy zrobilam priorytet nad priorytety. I jest fajnie.
2 latat temu jak byliśmy w zoo to karmiłam bociany, przemawiając do nich jakie to są słodkie i kochane, żeby szybko przyniosły upragnionego dzidziusa. A w weekend byliśmy w tym samym zoo i....bociany nie usłyszały ode mnie żadnego miłego słowa. Oficjalnie jestem zła na bociany. Mąż śmiał się żebym nie kusiła losu i nie pogarszała sprawy, ale nie podziałało
pełen luz z nutką sarkazmu i szczyptą wszędobylskiej nadziei.
Wczoraj myślałam, że "padnę", jak po przytulanku, na chwilę włączyłam tv bo nie byłam w nastroju do snu a mąż oczywiście padł jak słodki mopsik bo go trochę wymęczylam wczoraj na basenie...tak więc wlączyłam tv, odwróciłam się w poszukiwaniu budzika żeby go nastawić na rano i nagle słyszę:
"Bycie mamą to najwspanialsza rzecz na świecie...blablabla blabla...Witamy w gronie szczęśliwych mam"
haaa, wiem , ze to pewnie ogólne przewrażliwienie ale nie rozumiem dlaczego los mi wbija takie szpile. Nawet będąc na tym słynnym luzie, aż mnie skręciło. Tyle programów, tyle możliwości, możliwość wzięcia ksiązki zamiast włączenia telewizora..ale nie, ja akurat musiałam trafic na taką wymowną reklamę.
Chciałabym żeby mnie to dotyczyło, żebym potem mogła wspominać że powiedziane rychło w czas..ale wiecie jak jest. Takie rzeczy mogą się pewnie przytrafić tej drugiej polowie kobiet, tej które zachodzą jak za dotknięciem magicznej różdżki - dziobu bociana. (hihi kaaasiaczek, absolutnie to nie o Tobie )
Ok, koniec żali na dzień dobry. Miłego dzionka Dziewczęta!
A jesli moge sie spytac....jakiej narodowosci jest twoj maz? bo z wpisow wnioskuje ze ani Polak ani Hiszpan.... ps....moj maz ma 4 siostry...najmlodsza tez jest irytujaca,princessa....najpiekniejsza z calej wsi.....w czeronych kozaczka paraduje po hinduskiej wiosze....
i chodz ma 24 lata zachowuje sie jakby miala 15....od dawna mieszka i studiuje sama w Australi,ale jakos nie wydoroslala do tej pory....
i chodz ma 24 lata zachowuje sie jakby miala 15....od dawna mieszka i studiuje sama w Australi,ale jakos nie wydoroslala do tej pory....
Coliberku to gosci z mezem bedziecie mieli co nie miara. Ja ostatnie dni spedzilam na pracy i remoncie naszego mieszkania. I jakos szlo nie myslalam o dzidzi i o calych tych staraniach. A dzis bylo troszke wolnego czasu i przesledzilam caly internet po od kilku dni( 2 dni delikatnego lekko brazowego sluzu i bolow podbrzusza, potem jeden dzien nic i dzis znow 2 krople na bieliznie). Zawsze mialam tak ze jak pojawilo sie plamienie to trwalo kilka godz. Najwyzej nastepnego dnia byla juz @ a teraz pierwszy raz jest tak dziwnie. Naczytalam sie i 28dnia cyklu zrobilam test i co oczywiscie Negatywny. Obiecalam se ze nigdy wiecej z tymi testami bo tak szybko odbieraja nadzieje. A jaka u was pogoda dziewczyny bo w polsce leje jak z cebra caly dzien plus zimno brrr
hihi..no tak ani Polak ani Hiszpan - choć już na papierze Hiszpan. Mój żonek pochodzi z Peru (ale jest dzięki Bogu jest niestandardowo wysoki jak na Peruwiańczyka :D ) No to nieźle maxi jakby wszystkie 4 siostry przyjechały w odwiedziny z tą najmłodszą na czele ...
Ajsza...przykro mi że tym razem się nie udało. Straszne jest to takie nakręcanie się i złudne objawy naszych organizmów. Kiedyś już pisałam..że cudownie by bylo jakby tak jak wpływamy na nasz organizm, żeby siłą sugestii dało radę wpłynąć np na schudnięcie. Ja to już jestem wręcz obrażona na testy ! .. I na bociany.... :) W Hiszpanii pogoda jest bardzo zróżnicowana. U maxi, mieszkajacej w "normalnej" śródziemnomorskiej Hiszpanii pewnie zupa i ciepło, a tutaj na północy leje i w ogóle pogoda podchodzi bardziej pod jesień niż pod lato ble
a z Peru to fajnie!! no no tak myslalm ze z ameryki,skoro jego rodzina tu sie zwala ;P
a z Peru to fajnie!! no no tak myslalm ze z ameryki,skoro jego rodzina tu sie zwala ;P
fajnie fajnie :) a iwesz..z rodziną to wręcz jest to na własne życzenie, opisałam sprawę w dzisiejszej epopei :D Siostra jednak się unormowała,wydoroślała troszkę uuff na szczęście