Jednak mimo wszystko jak w telefonowym kalendarzyku nanosiłam wczorajsze przytulanie to...niczym błyskawica przeleciała mi przez głowę myśl, ze jakby się udało to dzidzia urodziłaby się w maju... To już chyba jakiś odruch bezwarunkowy..te wszystkie myśli..gdybania. Nie da rady temu zapobiec.
Tak czy inaczej jestem skoncentrowana na zdrowym żywieniu, zbijaniu warstwy tłuszczyku oraz...zbliżającymi się waaakacjami.
Całą koncetrację, przerwał wczoraj śluz jaki wyłapałam..wyglądający na płodny!
Wieki już takiego nei widziałam, a jak wiadomo od wieeelu cykli staram się go wyłowić.
Tylko cały czas nie mogę pojąć jak ten właśnie śluz można odróżnić od śluzu, jaki się robi jak się czymś podekscytujemy. Co prawda pojawił się po powrocie z miasta, z kina, z kolacji itp, nie przypominam sobie, żeby coś mnie do tego stopnia podekscytowało ale jakoś obecność tego śluzu traktuję z lekkim przymrużeniem oka.
Śniło mi się, że byłam w jakimś domu lub mieszkaniu. Wiedziałam, że kilka pokoi dalej moi rodzice opiekują się jakimś maleństwem, wiedziałam, że to maleństwo to było dziecko moje i mojego byłego (to maleństwo, które 27.07.2007 [*] musiało zostać wyłyżeczkowane po poronieniu) ...i wiedziałam, że jestem zła że jest to dziecko mojego byłego a nie mojego męża i chyba przez kilka miesięcy życia bobaska nawet go nie wzięłam na ręce lub na nie nie spojrzałam. (Hmm..ciekawe jak to w snach, świat senny przeplata się z teraźniejszością) Przepełniała mnie złość i rozczarowanie. Nie wiem gdzie był mój mąż, nie wiem gdzie był mój ex, ale czułam że obydwaj są w moim życiu.
Moje rozmyślania co raz przerywał nasilający się płacz dziecka. W końcu nie wytrzymałam, odszukałam pokój i zobaczyłam, że mój śp. Tato trzyma w objęciach maleństwo i próbuje je uciszyć, utulić do snu. Bez zastanowienia wzięłam zawiniątko od Taty, przytuliłam do piersi, spojrzałam w zapłakane oczka i poczułam taki ogrom miłości, gorącą falę zalewajacą moje ciało, że aż nie wierzyłam że byłam tak głupia, że straciłam pierwsze kilka miesięcy życia tej Kruszyny! Przestalo się liczyć wszystko dokoła. Przestało się liczyć, że tak nie chciałam tego dziecka bo było częścią mojego ex, który po kilku latach bycia razem, hucznym, długim i bolesnym zerwaniu wciąż nie rozumiał, że nie chcę z nim być i zmusił mnie do pożegnalnego seksu, który zaowocował Tym dzieckiem, nie liczyła się złość mojego męża, że to dziecko mojego ex a nie moje (hih, aktualnie nie ma opcji, żeby to się wydarzyło)
Liczyło się tylko przytulone do mnie małe ciałko, wesołe oczka, wysychające łezki, uroczy nosek, maleńkie rączki...i tak zasnęłam we śnie z maleństwem w objęciach, "zasypiając" martwiłam się żeby go nie przygnieść..a jak już zasnęłam to w realu obudziłam się. Zegar na kościele zaczął wybijać 7mą , czyli jeszcze 15 min i zadzwoni budzik. Czas na wyprawienie mojego dużego kochanego dziecka do pracy.
Niesamowity sen! Taki rzeczywisty...
Pamiętam, że w ogóle przez cały sen przewijal się mój były. Nie lubię jak mi się śni, bo czuję się winna tego co czuję jak mi się śni. Absolutnie miłością mojego życia jest mój mąż, nigdy tak nikogo nie kochałam, nie czułam się tak kochana i nikomu tak nie ufałam na każdej płaszczyźnie itp
ale.. nie ukrywam, że niczego nie żałuję z przeszłości. A zwłaszcza 3, hmm no nawet prawie 4 lat z moim ex. Pomimo smutnego finału, i bolesnych ostatnich 6-8 miesięcy razem podczas których starałam się odejść na dobre i nie wrócić to żywię do niego ciepłe uczucia. Tzn źle się wyraziłam. Nie dokładnie do niego, tylko do wspomnień z tego okresu. Do tego jaki byl wtedy i jaknam było razem. Od początku, od pierwszej przypadkowej randki wiedziałam, ze to nie ma sensu, bo dzieliła nas zbyt duża różnica wieku ale z każdym spotkaniem brnęłam w to dalej no i tak zrobiło się z tego prawie 4 lata. Przyjaciółki i rodzina stukały się w czoło, wszyscy się smiali, że chociaż bylo by wygodniej jakby miał kasę, a mnie nie zależało na niczym tylko na spędzaniu razem czasu, oglądaniu filmów, graniu na komputerze, wycieczkach w góry, przewspaniałym seksie. Cały czas wiedząc, ze nie ma szans na wspólne życie, że to bez sensu, że mogę zmarnować sobie przyszłość brnąc w to dalej itp dawałam sobie jeszcze tydzień, jeszcze miesiąc i tak czas upływał. Drastyczny krok postanowiłam zrobić w sylwestra 2006/2007 . Siedzieliśmy i oglądaliśmy Pretty Woman. W polowie filmu wstałam, stwierdziłam że...Nowy Rok to Nowe Postanowienia. Moim postanowieniem, wypracowanym przez długi czas jest to że niestety nei możemy być dłużej razem. On otworzył usta ze zdziwienia, nie zdążył nic powiedzieć a ja już byłam w samochodzie i jechałam do domu. W domu popijając gin z tonikiem, wyszykowałam się bardziej sylwestrowo i fruu na Wrocławski Rynek. Oczywiście po całym ginie z tonikiem, po szampanie w dłoni wybicie 00:00 powitałam zalana łzami i co...? Oczywiście łkający telefon do Niego, przyjechał po mnie i cieszyliśmy się sobą kolejny raz No i taka roszada trwała aż do końca marca. Wtedy podjęłam ostateczną decyzję i powiedziałam koniec. Możesz głupia spotykać się z każdym innym, ale nie z nim. Na szczęście rozpoczęły się wyjazdy służbowe (pracowałam w turystyce) w celu oglądania hoteli, prezentacje oferty w Tunezji, Turcji, Grecji itp. Na przestrzeni kwietnia i maja usilnie próbował się ze mną skontaktować, zrozumiał że to już koniec i zaczął mnie śledzić, wypisywać straszne smsy typu : jeśli ja Cię nie mam to nikt Cię nie będzie miał; jeśli nie mam Ciebie to kończę ze sobą; pożałujesz tej decyzji... i tego typu rzeczy. Zaczął pokazywać swoją nową, bardziej agresywną twarz, a ja zaczęłam się nawet go trochę bać, bo nie wiedziałam ile w tym wszystkim prawdy. Policja oczywiście rozłożyła ręce, bo za namową przyjaciółek poszłam się zorientować co mmogę zrobić.
W maju trochę się uspokoiło, ok 18.maja był wyjazd ofertowy do Tunezji. Zagraliśmy z Tatą w papier i nożyce kto pojedzie. Wypadło na mnie. Juuppi.
Wszystko fajnie, znajomi z branży, po piwku na rozluźnienie wchodzimy do samolotu, siadamy...samolot wystartował...układam się do drzemki żeby lot szybciej minął a tu prosto do ucha "cześć maleńka" :-o
Nie wiem jak wybadał, że jadę akurat z tą grupą akurat na to study tour, ale też się wkręcił no i zaczął się koszmarny tydzień. Z jednej strony było mi przykro, ze tak cierpi i że tak dałam mu popalić, z drugiej jednak po tych wszystkich smsach bałam się go trochę i nie dopuszczałam do okazji sam na sam. Starał się pogadać, starał się pokrzyczeć, próbował wiele ale pozostawałam nieugięta i udawałam, ze spływało po mnie to jak po kaczce. Nie ukrywam, ze wiedziałam iż jak znowu się złamię, to znowu trudniej będzie iść do przodu i układać życie wg tradycyjnego schematu. No i tak przebrnęłam przez caly wyjazd, aż do ostatniego wieczoru, kiedy wydarzyły się sprawy, które zmieniły na zawsze moje życie. Była kolacja pożegnalna, tańce, śpiewy, winko itp Ok 23 stwierdziłam, ze wymknę się z imprezy żeby nie prowokować niezręcznych sytuacji. Miałam go cały czas na oku, odwrócony do mnie plecami, w przeciwległym kącie restauracji/pubu. To bylo takie połączenie restauracji, pubu i dyskoteki. Szybciutko zniknęłam z pola widzenia i okrężną drogą udałam się do pokoju. Na nieszczęście pojawił się jak otwierałam drzwi, zaczął się łasić, płakać, wyznawać miłość a ja go cały czas odpychałam odpychałam aż wepchnął mnie do pokoju, zatrzasnął drzwi i zaczęła się jazda. Do dziś nie pamiętam ile w tym było jego złości ile mojej, wiem tylko ze cały czas krzyczałam żeby spadał stąd, że do niczego nie dojdzie, że to juz koniec ..ale on był coraz bardziej agresywny, więc zaczęłam się bać i stwierdziłam że no ok, przecież nie jest to pierwszy raz, przecież koniec końców i tak będzie przyjemnie więc już niech ma ten jeden, ostatni raz. Lepiej odpuścić, niż na koniec 4 lat odkryć kolejne oblicze cwaniaczka i zostać np pobitą skoro w nim tyle agresji...
Teraz już wiem, że wolałabym zedrzeć sobie gardło, wolałabym zostać nawet pobitą niż zajść wtedy w ciążę, stracić tą ciążę, cieszyć się z tego poronienia i potem całe życie myśleć "co by było gdyby".
Wiem, że wszystko byłoby inaczej jakby ta ciąża się utrzymała..Może tak właśnie miało być. Może gdyby ciąża się utrzymała, nie poznałabym mojego cudownego męża? Czasami tak cofam sie wstecz, podążając za łańcuchem wydarzeń i faktycznie jest tak, ze nic nie dzieje się bez przyczyny. To jest niesamowite.
Ach..przepraszam Dziewczyny, że tak się rozpisałam. I to jeszcze nie w temacie starań. Może to ten sen...może to fakt, ze za mniej niż 2tyg będę z moim ukochanym w Tunezji? Nie wiem...
Od wczoraj lekkie plamienie bo progesteron odstawiłam dzień wcześniej niż powinnam, a to mój chytry plan żeby ciotka z nami nie jechała na wczasy. Zobaczymy..skoro już (zapewne) musi przyjść to niech wypier...nicza przed wyjazdem. hih Ach..nie wierzę! Urlop. Rewelacja! Tzn my to ciągle jeżdzimy, pędzimy tu i tam, a potem z powrotem ale co innego pęd z prędkością światła, co innego tysiące kilometrów samochodem - bo to też lubimy .. a co innego taki prawdziwy, naładowujący akumulatory urlop. Woda, słoneczko na niebie, Słoneczko obok.
Jak małpiszon się pospieszy to może jeszcze zahaczą o wyjazd potencjalnie płodne dni.
Ale nie narzucam na siebie presji. Nie to nie. I tak 25.09 mamy wizytę w wyspecjalizowanej poradni/klinice , a jak wiadomo - ponowny wzrost ciśnienia i presji będę miała od stycznia. Teraz, do końca roku nie specjalnie super hiper trzymam kciuki. Ale...oczywiście próbujemy. A pomimo tego , że nie trzymam jakoś super kciuków to i tak z szybkością światła różne myśli przebiegają przez głowę. Np dziś, jak tylko się obudziłam pomyślałam : "Hmm, a może to implantacja :D" Ta naiwność i ślepa nadzieja są rozczulająco rozbrajające. Ciśnie się też na usta słowo "głupie" ale co tam. Lepiej być w stanie rozczulającym niż głupim.
Ha! Opowiem Wam co nam się przytrafiło w środę.
Mamy duży samochód, busika, więc w naszym miasteczku, w okolicy mieszkanka, w którym mieszkamy ciężko jest o duży, pojemny garaż. Więc zawsze jak ruszymy samochód to potem trzeba polować na "białe miejsce". Czyli bezpłatne. Są też "niebieskie" ale co 2 h trzeba schodzić i wrzucać monetę. Nie wiem, czemu nie ma opcji zapłaty z góry np za 5-6h no ale,ok - takei są zwyczaje w Hiszpanii.
W pn ruszaliśmy samochód, odwieźliśmy siostrę do jej miasta bo zaczęły się studia. Na marginesie powiem, ze wydoroślała, bez spódnicy mamy jest o wiele fajniejsza i normalniejsza, także szybko i przyjemnie minęły te 3 miesiące jej pobytu z nami. Skoro ruszyliśmy samochodów, stracilismy białe miejsce i we wtorek było polowanie. Co rusz głowa z okna, lub rzut oka z balkonu - jest czy nie? Idąc po południu z mężem na siłownię krzyknęłam : "Zoooobacz kochanie! Białe, białe!" I pędem rzuciłam się przez całą ulicę, zeby stanąć na wolnym miejscu, poczekać aż przymaszeruje mąż i polecieć po samochód. Dosłownie leciałam jak struś pędziwiatr. Bo to takie upierdliwie, co 2h chodzić i wrzucać monetę w głupi parkometr. Więc OK - mamy białe. To był wtorek.
W środę mąż wrócił nieco padnięty z pracy, dałam mu więc po obiadku odpocząć, coś tam pooglądał, pospał chwilę i ok 17:30 zaczęłam wiercić dziurę w brzuchu:
"idzieeeemy, iidzieeemy?Jak nie chcesz to ok, ale ja muszę iść. Każdy dzień to kilka mililitrów tłuszczyku mniej"
a mąż na to:
"eeeee, ale jak kooocham oponka!Don't kill moja oponka" - rzecz jasna chodzi o moją oponkę na brzuchu , wiecie prawda?
Tak więc, ok 18 w końcu przekupiłam męża do wyjścia, pakując mu rzeczy na siłownię no i 18:15 wyruszylismy z domu. Wycodząc z bramy jest dobry widok w lewo i w prawo na całą, dosyć długą ale spokojną ulicę. Wzdłuż chodnika, czyli też wzdłuż 5-piętrowych zabudowań ciągną się białe miejsca do parkowania, czyli te darmowe. Spojrzeliśmy w lewo, zobaczyliśmy nasz samochód (czerwony,największy i dla nas najpiękniejszy rzecz jasna ) a przy nim pełno ludzi, 3 policjantów, 3 strażników miejskich.
I nasza pierwsza myśl: "o kuuuurde!co jest! Przeciez to białe miejsce. Może ktoś nas stuknął!!!?" Jak nas zobaczyli to zaczęli machać i krzyczeć "szybko, szybko".
Dobiegliśmy do samochodu z niewyraźnymi minami no i co się okazało....?
Że z 3ciego piętra skoczył jakiś chłopak, próbując się zabić. Ale pech/szczęście chciało, że spadł na nasz samochód Haaah, dobre prawda? Na szczęście nic mu nie jest. Oprócz złamanej nogi i ręki wszystko z nim ok. Gdyby nie nasz dzielny, samochodzik albo chłopak byłby martwy, albo sparaliżowany. A wiecie co w tym najśmieszniejsze? Ten chłopak jest Polakiem. Przez 3 lata w Hiszpanii, jeszcze nie zebraliśmy się na przerejestrowanie samochodu a że nikt nas nie pogania to nam się nie spieszy...więc całą historię możnaby było podsumowąć tak:
Za siedmioma górami, za siedmioma rzekami, w malutkim hiszpańskim miasteczku, pewnemu Polakowi życie uratował Polski samochód.
Mniej śmieszna kwestia, jest związana z tym czy zapłacą za naprawę (prostowanie wgiętego dachu, wymiana pękniętej szyby) no ale... to nie nasza wina, ze spadł na nasz samochód nie?
Brat tego chłopaka prosił jedną pielęgniarkę żeby wzięła od nas numer bo chce nam naprawić samochód, ale jakoś od piątku (kiedy to mąż dał jej numer) aż do dziś nikt nie zadzwonił. Jesli nie zadzwonią do 16-17 to będę musiała się skupić i podejść tam pogadać. Nie możemy dłuzej czekac z naprawą bo w sobotę rano wyjeżdżamy. Eech, nie lubie takich akcji. Gdyby to byl Hiszpan to mąż by gadał a tak to muszę ja. blee Co powiem?
"ach przykro mi że pani syn skoczył, ale chciałabym pogadać o naprawie naszego samochodu"
No ale..zobaczymy.
Hihi nasza sława tutaj rośnie Hiszpański lekarz, który mówi po polsku. Jedyny czerwony bus, który prowadzi zawsze długowłosa blondyna. A teraz jeszcze bus ratuje życia podobnie jak mąż tej blondyny. Plotka już ogarnęła całe miasteczko. Będą pewnie za nami tęsknić jak stąd wyruszymy pod koniec maja 2014 . Fajne miasteczko...wiadomo, ze dom twój gdzie serce twoje. Ale wolałabym na stałe mieszkać w nieco większym mieście. Tu nawet nie ma kina No ale za to jakie ciekawe rzeczy się dzieją.
Wiadomość wyedytowana przez autora 9 września 2013, 11:03
Wczoraj rano dzielnie poszłam pogadać z rodziną tego, który skoczył na nasz samochód i wynegocjowałam..przypadkiem ale zgrabnie wyszło..że na czas naprawy ojciec da nam swój samochód. Tylko zagadnęłam, że szkoda iż tak się wszystko złożyło [blablabla], martwi mnie że tydzień-dwa będzie trwało załatwianie formalności z ich ubezpieczeniem i mechanikiem, bo my w sobotę rano musimy wyjechać a nikt nam nie da na tydzień samochodu. No i boom. Miły Pan po chwili namysłu stweirdził, ze w sumie on przecież może nam dać na tydzień swój samochód. Ha! Już dziś przywiozłam nas od mechanika, bo nasze autko zostało tam na leczenie..i powiem że całkiem fajny samochodzik. Cały skomputeryzowany wiec niezła frajda dla mnie jako informatyka no i też dla męża fana informatyki (no a jakże inaczej, m.in. jest moim fanem ).
Więc sprawa samochodu rozwiązana. Mam nadzieję, że w tydzień załatwią wszystko ale miły Pan, tato Skoczka powiedział że dopóki nie zrobią naszego to mam do pełnej dyspozycji ich samochód. Bardzo miło.
.....A mój chytry plan...jak zwykle krzyżuje idiotyczna @ ! Środa się kończy a jak nie było jej to i dalej nie ma. Z moim szczęściem pewnie zaleje w samolocie i będzie wstyd. heh no ale przechytrzę ją i przed oficjalnym rozpoczęciem wycieczki, jeszcze na lotnisku ubiorę turbo gatki + skrzydełka i nie będzie niemiłych niespodzianek. Test zrobiłam wczoraj, oczywiście jako formalność w celu potwierdzenia, że się nie udało. Zupełnie go przyjęłam na zimno, bez żadnych emocji. Ani negatywnych, ani pozytywnych ani nawet bez cienia sarkazmu czy rozbawienia. Potraktowałam to jako umycie zębów - trzeba i koniec. Aaaallleee, głównie ze względu na fakt wybitnie bolących piersi [nie pamiętam kiedy mnie aż tak bolały] i ogólnego pobudzenia seksualnego [nawet niektóre myśli powodują od wczoraj śmieszne ciareczki...nie wspominając o nowym fb-zdjęciu wspólpracownika ciiiii] coś tam się tli, jakaś maleńka iskiereczka mikro nadziei...w głębi głowy siedzi mi też historia Chiang Mai .. więc jak do przyszłej środy dziwka (czyt @) nie zawita to będzie o czym myśleć na wczasach.
Ku radości męża niemiłosiernie boję się latać, a że lubię podróżować to zawsze zaciskam zęby no i lecę...Im większy samolot tym czuje się wszelkie ruchy mniej, ale 90% całości stanowi moja wybujała wyobraźnia. A dlaczego ku radości męża? Bo moje przezabawne Kochanie potem przez cały lot mnie straszy i zwija boki, bo ja każdy jego najmniejszy żarcik łykam jak pelikan. Kilka lotów temu tak się wkręciłam, że aż pasażerka obok mnie zaczęła się martwić czy aby wszystko w porządku. Tym razem mam jednak przygotowaną tak ciekawą książkę, że mam zamiar w nią odpłynąć i nie dać się lękom ani mężusiowi, który już z upierdliwych żarcików zrobił tradycję, prawie fetysz. Bo twierdzi, że tyle lotów razem, zawsze się nabija i nic się nigdy nie stało więc nie moze przestać, bo wtedy coś się moze stać. hih
Mam nadzieję, że przed wyjazdem jeszcze zdążę do Was zajrzeć. Nie wiem czy mam czy nie mam nadziei, że @ przyjedzie jutro lub pojutrze. Absolutnie nie pogardzę pozytywnym testem, ale jak wiadomo...prawdopodobieństwo jest raczej niewielkie.
Oczywiście już w Google poleciało
" 7 dni po odstawieniu luteiny, brak okresu, test negatywny" hah aaach, już ja lepiej pójdę spać a nie będę nabijać sobie głowę fantazjami.
Aaach...tak by było cudownie i milutko...Przewieźć fasoleczkę na wczasy. Mały podróżnik by wyrósł, tak jak tatuś i mamusia.
ok.zmykam.buziaki dla Was wszystkich!
melduję, ze jestem już z powrotem. Bylo superaście ale w sam raz. Nie żalujemy, że sie skończyło. Nigdy nie byłam uprzedzona do żadnych ancji, ale teraz po tej Tunezji przez najbliższe lata będziemy jeździć w inne kierunki świata, zdecydowanie niearabskie. hih
a z CIEKAWYCH WIEŚCI.....
małpy nie ma, test robiony w środę negatywny więc jutro powtórka, 17 dni po odstawieniu luteiny, poprzednie cykle były ajk w zegarku więc na prawdę. Dziwoląg ze mnie chyba i już.
Żeby było śmieszniej coś mi w czwartek zaszkodziło i caly piatek wymiotowałam...ALE ALE nie ma z czego się cieszyć, bo też dołączylo się wieczorem rozwolnienie więc to z pewnością nie objaw ciąży
Dalej lekko mnie nudzi a to już 3ci dzień od piątku ale dziś to pewnie ze zmeczenia i niewyspania. Zobaczymy co przyniesie jutrzejszy dzień a przede wszystkim co przyniesie środa!! Grunt to ise nie nastawiac na szał ciał na wizyce w klinice płodności, ale też nie można z góry na 100% stwierdzić że sie czegoś czepią i odeślą nas z kwitkiem.
Optymistycznie nastawiona..a w zasadzie obydwoje optymistycznie nastawieni jedziemy jutro na wizytę. Dziś testowanie było z mężem i obiecałam, ze więcej sama nie będę się gryźć po kątach i w ciszy testować sama. On też chce uczestniczyć we wszystkim, nawet w gorzkich rozczarowaniach. Jak sam dziś rano stwierdził, przecież łatwiej jest we dwoje. Ach mój Słodki Mężuś. Najwspanialsze oprócz wszystkich wspaniałości jest to, że dzięki Niemu staję się lepszym człowiekiem. Nie wiem jak to robi ale zawsze potrafi ze mnie wyciągnąć na wierzch to co najlepsze.
Anielska cierpliwość wymaga diabelskiej siły
A na jutrzejszą wizytę full wypas. Nóżki i paszki wydepilowane , górne i dolne paznokietki zrobione, meszkowy wąsik usunięty nawet na wszelki wypadek zrobiłam odrosty, żeby przypadkiem nie było widać że nienaturalna ze mnie blondynka...no i żeby przypadkiem nie było powodu do przyczepienia sie np aaaa...nie udaje sie bo farba z głowy wnika głęboko i zmienia PH na zasadowe. Brzuch od rana będzie wciągniety na maksa, żeby nie czepili się że oponka upośledza gospodarkę hormonalną czy jakiekolwiek inne blabla. Jadę pozytywnie nastawiona na otrzymanie terminu inseminacji...ale też jestem przygotowana na to, że się mogą czegoś czepić i zanim otrzymamy termin na inseminację (czyli jak to sobie wymyślilam - "podlanie indyka") to trzeba będzie zrobić jakieś dodatkowe badania, zbić 5-10 kilo czy cokolwiek innego. Spoko. Pełen luz. Teraz do stycznia/lutego jest luz. Potem znowu zacznie się ciśnienie. W marcu jak bylismy na nartach, szykowałam się że następny raz będzie za 2 lata bo przecież "w przyszłym sezonie" to już będę w ciąży i będę na siebie chuchała i dmuchała dbając o brzusio. A tym czasem ten przyszly sezon zbliża się niczym kot w siedmiomilowych butach..więc zagram temu wszystkiemu na nosie i teraz to się nastawiam, że w grudniu zaliczymy jeszcze nartki. Nnooo baaa...przecież nagle w 2 miesiące nie zajdę w końcu w tą upragnioną ciążę. Nie ma cudów. Nie wierzę, żeby dali termin na indyka np na przyszły cykl.. Jeśli tak, to rzecz jasna rzucam wszystkie plany, rzucam plan nart w tym sezonie ale realnie podchodząc do sprawy to jednak jest zbyt mało prawdopodobne. Tym bardziej, że @ nie raczyła się nawet pokazać ponownie od 15.08. To oczywiście nie pesymizm tylko chłodne, stonowane, realne podejście do sprawy
Ciekawe jaki będzie jutro CZŁONEK służby zdrowia. Czy to będzie pan czy pani, czy będzie mu/jej zależało na tym żeby pomóc czy może jest lekarzem bo mu tatuś lub mamusia kazali i ma w dupie to co robi. Hmm...No ale w tak wąskiej specjalizacji jakoś mam przeczucie, ze będzie to ktoś z powołaniem, kto chce pomóc parom powiększać rodzinę a nie przychodzi do pracy, żeby się wyżywać. Biorę ze sobą piękne tabeleczki, własnoręczny kalendarz miesięczny 2012 oraz 2013 z wymalowanymi małpami, plamieniami, serduszkowaniem, Clostibegytem i Progesteronem. Ciekawe czy się przyda i czy tego kogoś zainteresuje..ale jak ja bym była lekarzem i to takim który ma pomóc w wielkiej sprawie to taki czytelny schemacik by mnie wprost zafascynował! Na wszelki wypadek mam też wersję bez zaznaczonego serduszkowania, bo może stwierdzi że za dużo lub a mało albo za późno zaczynamy (zwykle ok 12 dnia) ..ale to, które tabeleczki pokazać jeszcze przemyślimy z mężem po drodze na wizytę.
Wypelniając tabeleczki zauważyłam, że od początku 2012 tak co 4-5 cykli zdarza mi się taki nienaturalnie długi. Cieekawe... A poniżej załączam moją twórczość, którą przygotowałam na jutro ;]
Wiadomość wyedytowana przez autora 24 września 2013, 21:17
Tak jak się spodziewałam, trzeba zrzucić kilosy. Było to jednak powiedziane bardzo uprzejmie, wyjaśnione dlaczego itp. Także jak pozbędę się 20 kg , tak żeby osiągnąć zdrową i bezpieczną dla zdrowia (mojego i dziecka) wagę to mamy zadzwonić i umówić się na spotkanie podając numer naszej historii. Jak zadzwonimy np w pn to w tym samym tygodniu jeszcze w piątek możemy zamówić wizytę. Wizytę przygotowawczą do inseminacji.
A mnie osobiście się wydaje, że jak tylko zrzucę te 20 kg to nie trzeba będzie nawet robić inseminacji. W gabinecie była cała ściana zalepiona zdjęciami dzieciaczków (pewnie owoce strań pacjentek) i znaczną większośc stanowiły bliźniaczki i trojaczki. trochę mnie to przeraziło bo wolałabym jednak mieć 2 dzieci ... dwuetapowo a nie za jednym razem, więc tym większe nadzieje pokładam w naturalnym zajściu w ciązę.
Okazało się, że przez nawarstwienie tkanki tłuszczowej na brzuchu pojawiła się dysfunkcja hormonalna, zaburzenia owulacji itp. Nigdy wczesniej nei miałam problemów z oponką, raczej porastałam tłuszczykiem globalnie a nie miejscowo ale przyczynił się do tego zdecydowanie totalnie siedzący tryb pracy i brak czasu/chęci na ruch. Ale jak wiadomo od 2-3 mies jest czas i jest chęć więc jest też dobry kierunek. Ze względu na tłuszczyk łykane Clostibegyt i Progesteron zamiast uderzać w jajniki i okolice trafiały w brzuch i się jeszcze w nim mnożyły powodując rozrost tkani tłuszczowej!! Gdyby więc nie moje ćwiczenia i basen to pewnie bym jeszcze bardziej porosła tłuszczem. Heh
Nastawiam się więc, że za 4, max 5 miesięcy będę GOTOWA. I piękna, zgrabna i szczupła AGAIN. Szybciej raczej nie planuję pozbyć się tych 20kg bo mogłoby to być niezbyt zdrowe, choć rzecz jasna wcale bym się nie obrazila. Może jak będę bardziej wyciskać z siebie aeroby na siłowni to szybciej będę gubiła te tluszczowe kilogramy.
Tak więc jest dobry plan. Intensywne ćwiczenia, zdrowe odżywianie jako środek do osiągnięcia celu jakim jest zgrabna sylwetka i małe bobo w brzuszku. Wszystko ułożyło się zgodnie z naszkicowanym w glowie rozwojem sytuacji.
Jak osiągnę magiczną wagę -20kg to zacznę robić testy owulacyjne i zobaczymy. :] A tym czasem zmykam na ćwiczenia....
The largest cell in the body is the female egg and the smallest is the male sperm.
Witajcie Kochane!
Ostatnio nic nie piszę, bo nie ma w zasadzie o czym. Nie ma żadnych starań, baaa! nawet nei ma dalej ciotki. Ale szczerze powiedziawszy aktualnie mam to w szerokim poważaniu, ponieważ jak wiadomo dążę do wyznaczonego celu. Kolejne 2,5 kilo mniej. Przed chwilą będąc w toalecie spojrzałam przelotem na swoje odbicie w lustrze i OOJEJ! faktycznie widać już efekty gołym okiem. Łącznie 11 kilo przez ostatnie 3 miesiące. No a jeszcze czekają zwały kilogramów do spalenia, żeby mieć to o czym marze najbardziej....nasz maleńki cud w brzuszku.
Mój mąż pęka z dumy widząc mój upór i zawziętość. Kilka dni temu, rano o 7:20 jak szykowałam się z nim do wyjścia - ON do pracy ja na siłownię a potem back do pracy, stwierdził że nasze maleństwo nawet nie wie jaką będzie miało fantastyczną mamusię. Tyle poświęceń i walki, zeby je mieć.
Sama nie mogę uwierzyć w tą siłe tytanów jaka we mnie wstąpiła. Zarówno jeżeli chodzi o ćwiczenia jak i silna wolę, żeby nie jeść świństw i tuczących rzeczy. Nnoo..w sobotę przegralam z kilkoma garściami popcornu w kinie ale za to odpracowałam na porannym marszobiegu przez park. I tak to właśnie było, jak jakiś czas temu przez kilka lat utrzymywałam idealną wagę. Jak zaszalałam - to potem była kara. Kara, która pomagała w spaleniu nadmiaru zjedzonych rzeczy.
Mama i mąż cały czas piszczą z radości - ojej ale ci schudło to, ale ci schudło tamto. Ale jak im mówię to tylko miłość ich zaślepia. Uwierzę jak powie mi to ktoś obcy. Hmm..no to znaczy i brat i siostra męża też tak mówią, ale może chcą być uprzejmi. hih Trochę widać ok, ale jeszcze bez powalającej rewelacji.
Ach...jak już osiągnę wagę-cel i wznowimy starania to znowu zacznie się sokowirówka emocji. A teraz mi tak fajnie, spokojnie. Dalej strasznie, strasznie chcę ale sie nie katuję emocjami bo wiem, że TERAZ nie jest ten czas. Ze będzie bezpieczniej i zdrowiej dla mnie i dla dzidzi jak wystartujemy z niższego pułapu wagowego. Haaaah, już wyobrażam sobie moją mamę, która zamiast cieszyć się z ciąży pewnie najpierw powie...
"Ojej, tak ładnie schudłaś a teraz znowu przytyjesz. Taka szkoda."
Mam jest kochana, ale myśli jakimiś takimi swoimi dziwnymi kategoriami. Wogóle nie czai czaczy dlaczego tak bardzo chcemy już mieć dziecko i w ogóle chyba nie dochodzi do niej, że to jest teraz moje największe marzenie. Ciagle tylko mówi "..ale kochanie, macie przecież jeszcze czaaaaaas.".
Śmieszne. Wg Niej to pewnie czas będziemy miec także jak ja będę 35 a mąż 40. No bo co....przecież czas jest. :0 Ale to cale jej dziwne podejście składam na karb tego, że w latach 80tych jak ja się urodziłam to faktycznie bylo 'trochę' ciężko. Do tego byłam dzieckiem nietolerującym laktozy i trzeba bylo dla mnie zdobywać jedzonko bez laktozy. Do tego mamy praca w szpitalu, na ostrym dyżurze, w ambulansie itp Dlatego pewnie ma takie dziwne podejście. Ale ja nawet nie mam ochoty o tym z mamą rozmawiać. Ten temat jest po prostu nie do rozmowy z mamą. Rozmawiamy o wielu rzeczach, o wszystkim. Jest wspaniała i cudowna. Ale o tym, nie dziękuję.
Ach..ok. Czas popracować i zmykać na trening. Spalać słonikę dalej. OLE!
Przyznam, że bez ciśnienia w sprawie starań zupełnie inaczej odbieram przytulanko. Nie z zegarkiem w reku, nie na zawołanie tylko po prostu "bo mamy ochotę". Podoba mi się
Podoba mi się też ten luz i zdystansowanie. Spokojnie przechodzę obok ciężarnych, spokojnie, prawie bez wrażeń patrzę na wózki z maleństwami. Najwyraźniej wszystko we mnie zrozumialo, ze kilka miesięcy trzeba zająć się innym tematem.
Bardzo się cieszę, ze niektórym z nas już się udało!!! I jeszcze raz graaaatuuluję.
Hmm..nie będę mówić, że obok hiper radości że się innym udalo nie poczułam drobniutkiej goryczki, ze to jednak nie ja...ale ta goryczka jest teraz taka tyci,tyci..Bo rozumiem, że nasze starania oficjalnie zostaną wznowione w lutym/marcu. Nie tylko ze względu na sprawy wagowe, ale też na przyszłe lato bogate w doświadczenia zawodowe i turystyczne pod kątem przeprowadzek. Pomimo wielkiego marzenia, jakim jest posiadanie kochanego dzieciątka nie mogę wyobrazić sobie całej akcji w czasie lata 2014. Po prostu nie mogę. Byloby to bardziej niż skomplikowane...
Aaaale już od października-listopada jak najbardziej mogę sobie wyobrazić, a wręcz nawet o tym fantazjuję. >>Jeśli się uda<< zajść w planowanym przedziale czasu to dzidzia by się urodziła właśnie listopad/grudzień/styczeń . Szkoda, ze nie lato ale dłuzej nie mam zamiaru czekać.
Ginki jasno określiły jaki jest problem, więc jak się go pozbędziemy nie widzę innej opcji niż zajście w ciążę jak po maśle. Heh, grunt to optymizm. Ale gdyby nie pozytywne nastawienie do ogółu to pewnie już nie jedna z nas była zamknięta w różowy kaftanik.
Pomimo ex tra luzackiego nastawienia, braku starań, wciąż wielu kilogramów do zgubienia oraz braku możliwości wyobrażenia sobie obecności dziecka w czasie maj-pazdziernik 2014, dziś, w 21 dc muszę stwierdzić że i tak kiełkuje jakaś fasola idiotycznej nadziei..obleśnej nadziei, że może przypadkiem się udało. Ale to pewnie historia Maxi tak mi zapadła w podświadomość. No i do tego nie sądzę, żeby się udało. Dlaczegóż miałoby się udać akurat teraz? Czy dlatego, ze jestem lżejsza o jakieś 14 kilo względem ostatnich cykli niespełnionych nadziei? Czy może dlatego, że wiem iż los jest bardzo przewrotny. I im mniej czegoś się spodziewamy, im mniej czegoś chcemy tym "chętniej" to się wydarza. A jak o czymś aż do bólu marzymy to rozczarowanie za rozczarowaniem...
Długo mnie nie było ale to nie znaczy, że tutaj nie zaglądam. Bez sensu trochę, ze tak porozcinali pamiętniki na pół i do tego ten ciązowy dział jest w takim beznadziejnym kolorze...(żeby nie powiedzieć oczojebnym hihi)\
U mnie narazie bez zmian, nic nowego w temacie dzidzi się nie rozwinęło. Mam nadal niesamowitego wkręta na odchudzanie i tak sobie gubię kilogramik tygodniowo..no chyba, ze zbłądzę i zjem coś nie teges wtedy nawet wyciski na siłowni nie pomogą. hih
Jakiś czas temu przed przyjazdem siostry męża podzieliłam się Wami moimi obawami...a okazało się nie tak źle. Więc teraz..podzielę się kolejnym napływem rodziny...moze też nei będzie tak źle.
Jutro jedziemy na lotnisko odebrać rodzivów meża. Fajnie, bardzo się cieszę...ale przeraża mnie, że przyjeżdżają tu na 3 MIESIĄCE!!!!! Nie byloby problemu, ale są u nas też brat i siostra więc...OH MY GOD! Wiecie..trochę tłum się zrobi. A ja tak bardzo nie ejstem zwierzęciem stadnym.
Cały czas tylko sobie powtarzam, ze moje słoneczko będzie szczęśliwe, mając w końcu swoją mamusię przy sobie. No tatusia też, ale jak wiadomo: mamusia to mamusia.
Ostatni raz widzieli się 3 lata temu na swięta w Polsce..Trochę nieładnie, ze przez 3 lata nie poleciał w odwiedziny ale co roku spędzamy cały urlop urlopując w okolicach Europejskich. Woli zaliczać kolejne kraje niż wydawac majątek na bilet do Peru.
Nie mogę narzekać. Mam rewelacyjną teściową. Nie czepia się, nie wtyka nosa, ciągle chodzi i mnie przytula, przyjeżdża nastawiona żeby gotować codziennie smakowite domowe ppotrawy swoim dzieciaczkom (no i oczywiście mnie i mamie)..no ale 3 miesiące!?
Z drugiej strony nie mam prawa nawet rzec słowa, nie poczuwam się żebym miała prawo bo przecież mój mąż nie wybrał dobrowolnie mojej mamy w pakiecie ze mną..Mieszka przeciez z nami od 3 lat. Po odejściu Tatusia, po tym jak zmienił się w Aniołka...nie moglismy przeciez mamy zostawić samej sobie, na lodzie. Tym bardziej, że pomimo faktu że jest emerytowanym lekarzem pediatrą, to ma jakąs taką nierozwiniętą sposobność do funkcjonowania. To wina taty, bo zawsze wszystko za nią załatwiał pozostawiając mamie możliwość życia w kolorowym świecie bez problemów, bez zusu, bez papierów z US itp. Hih no i teraz jak mogłabym np przez telefon powiedziec mamie np "Wiesz? teraz jest czas na złożenie deklaracji PIT, załatw to." A druga sprawa, to ma duże problemy z kręgosłupem..jest po 5 operacjach i cały czas jest tylko gorzej a nie lepiej. No cóż..tak wyszło. Tak się ulożyło, że moja mama mieszka z nami i jest w poeządku. Na początku często o tym z mężem rozmawialismy ale jak sam stwierdzil, nie wyobraża sobie innej opcji. A pozatym to dla niego jest "polska mamusia" i wszyscy nasi znajomi nawet mówią do mojej mamy "mamusia"
Najśmieszniejsze jest jak przychodzi do niego jakiś pacjent, Polak, i łamaną hiszpańszczyzną zaczyna opowiadać co mu dolega a nagle mój Geniusz odzywa się po polsku:
-"O! Ty jesteś Polak. To dobrze. Nie martw sie, ja mówię trochę po polsku."
Pacjent wtedy wybałusza oczy, otwiera usta i tak chwilę przetwarza informacje A potem zaczyna dopytywać się, ale jak to że Pan doktor mówi po polsku? Jakie to szczęście itp A mój mężuś na to odpowiada np:
-"Nieee, ja nie mówię po polsku. No, tylko troszeczkę. Bo moja żona jest Pola. Mieszkamy tutaj ja, moja żona i mamusia."
-"Taaak? Twoja mamusia jest z Polski?"
-"Nie, nie. Nie moja mamusia. Hmm, moja ściowa. Mamusia mojej żony, ale to moja polska mamusia".
Śmieszne to wszystko.
Ale najważniejsze w tym wszystkim, ze mama ma swój tryb. Cieszy się życiem na emeryturze, do późna ogląda telewizję/filmy w necie , późno wstaje, wymijamy się w wąskiej kuchni, w ogóle nie wchodzimy sobie w drogę.
A teraz..oni to tak wszystko lubia robić w grupie. Przeraża mnie wizja jak rano np będę sobie nieprzytomna wstawać do pracy, absolutnie nie w nastroju do pogawędek a tu przybiegnie zaraz mama,tato męża zaczną konwersowac. Potem do tego dołączy się brat i siostra ..i będę się musiała ewakuować.
Nie no..nie chcę zeby to zabrzmiało źle. nie chcę grzeszyć..bo wszyscy są na prawdę bardzo kochani i fajni ale tak..zaczyna mi brakować trochę intymności przy bracie i siostrze męża. A teraz jeszcze dojda do tego rodzice.
Ach...jeszcze bardziej będę odliczac czas do maja, do kochanej Ibizy.
Brat pójdzie w swoją stronę od końca kwietnia. Nie wiem jak w ogóle młody człowiek 34lata, lekarz z ukończona specjalizacją medycyny rodzinnej, kawaler...może tak po prostu spędzić rok nic nie robiąc. Siedzi tutaj i kwitnie. Nie kwapi się do niczego, tylko cały czas siedzi i się uczy do egzaminu na drugą specjalizację. Nie ma chyba żadnych potrzeb seksualnych nawet nie robi nic w kwestii nawiązania znajomości z kimkolwiek. Podejrzewamy z mężem że moze jest gejem..jest taki dość metroseksualny, ale nie wiadomo. Jejku..nawet jak bylby gejem to dobrze, niech już będzie ale chcielibysmy żeby był szczęśliwy. Żeby kogoś miał a nie tak wegetował. Smutne to.
Siostra..pojechała na miesiąc tam gdzie miała pojechac ale okazało się, że zamiast 4 tala studiować (jest już przecież stomatologiem) i płacic za te studia, lepiej dokonać homologacji tutułu lekarza denstysty. I tak..wróciła do nas, wrzuciła papiery na homologację i siedzi sobie też kręcąc młynek palcami. W maju/czerwcu ma dostać papiery i dyplom więc będzie mogła pójść do pracy. Hmm..dziewczyna ma 27 lat a okazało się, ze jeszcze nigdy nie miała chłopaka, nigdy sie nie całowała..nigdy nawet nie była zakochana. Kurcze...nie mogę sobie tego wyobrazić. Najlepsze lata życia, wegetuje tak jak i jej brat...
Mam podejrzenie, ze mój mąż, jako najstarszy zagarnął te najlepsze geny, zagarnął wszystko Niesamowite, ze jest taki inny niż jego rodzeństwo. Są to dorośli, wykształceni ludzie z mądrością życiową na poziomie zdecydowanie mniej zaawansowanym.
Nie wiadomo dlaczego. Może to kwestia nadopiekunczości rodziców? Ale takiej suuuper nadopiekuńczości.. No ale jak podkreślam. Wolę, mieć takich teściów niż złośliwych, zjadliwych i rzucających kłody pod nogi. Zarówno mnie, jak i mężowi udały się teściowe. Hiih Moja mama dogadza mojemu mężowi na wszystkie sposoby, wygotowując mu jego ulubione polskie dania, składajac skarpeteczki, trzymając jego stronę jak coliberek ma PMS itp A męża mama, wiezie mi naręcze prezentów, specjalne peruwiańskie przyprawy które ubóstwiam i juz się zapowiada, ze całe trzy miesiące nawet nie będę musiała wejść do kuchni bo ona, jesli się zgodzę (hiih) to odciąży mnie i będzie wszystkim gotowała i po wszystkich zmywała. Jak mówi tak się może odwdzięczyć za kochanie i dbanie o jej najstarszego synka.
Ach..pewnie nie będzie źle. Będzie inaczej..Trochę pełniej w domu i już. Ach..cieszę się że mam moją silownię. tzn moje przyzwyczajenie siłowni. Te 2-3h dziennie tylko dla mnie.
Z mojej strony drzewa genealogicznego rodzina jest na prawdę mała. Zawsze bylam tylko ja i rodzice. Stąd pewnie lekka klaustrofobia mentalna.
Ok...przepraszam, ze tak się rozpisałam. Juz kończę.
Dodam jeszcze tylko..że już się boję szeptów, uścisków, poklepywań po ramieniu itp w kwestii tematu DZIECI - WNUCZĄT. Mam już gotową regułkę, ale jak wiecie to jest drażliwy temat dla mnie..dla nas wszystkich.
Dotychczas nie ma wnuka...bo trzeba bylo uregulować wszystkie zobowiązania finansowe. Teraz, w aktualnej chwili nie można zbytnio o tym myśleć bo lato będzie obfite w wydarzenia, przeprowadzki, prace 24h na dobę. Poza tym trzeba się odchudzić, zeby maleństwo bylo zdrowe i mialo zdrowe otoczenie w brzuszku ;P aale od marca/kwietnia zbliżymy się do tematu.
KROPKA
Do tego wszystkiego, ostatnio przeczytałam trzy tomy o Greyu no i powiem...że w sumie nie rozumiem o co tyle szumu. Ciągle tylko bzyk za bzykiem, na różne sposoby ale nie ma jakiejś niesamowicie interesującej treści.
A jakby powstała książka nieco skandaliczna, z bzykaniem ale też z jakimś ciekawym rozwojem wydarzeń to kto wie...może okazałaby hitem.
Np. narratorką mogłaby być nieco sfrustrowana raczej niesatysfakcjonującym seksem mężatka, o bardzo bujnej wyobraźni, co jakiś czas przypominająca sobie wcześniejsze doznania a także fantazjująca w czasie rzeczywistym o ludziach, którzy aktualnie "przetaczają" się przez jej życie. Do tego dołożyć trochę wyrzutów sumienia względem kochającego i kochanego męża, z powodu tych wszystkich fantazji i BOOOM. Mamy temat, mamy postać z którą część z nas może się zidentyfikować.
A wracając na ziemię...mam już śliczny bukiet kwiatków dola mamy męża. Na pewno się ucieszy. Może nigdy nawet nei dostała taaaakiego pięknego i wielkiego bukietu. A pozatym za każdym razem jak ja przylatywałam do Peru też narzeczony a potem mężuś czekał na mnie z pięknym bukietem....a jakoś nie podejrzewam, żeby to byl Jego pomysł. W calej swojej wyjątkowości i słodyczy...chyba to byl raczej pomysł jego mamy ha!
Byłabym nieszczeraz gdybym nie powiedziała Wam..że te kwiatki to też nie mój pomysł. Tylko mojej mamy. hihihii
Po drodze do kwiaciarni zastanawiałam się co wybrać, zapytalam dzieci (czyt. szwagra i szwagierkę) ale stwierdzili, ze nie wiedzą jakie są ulubione kwiatki mamy...no i w rezultacie wyszło po coliberkowemu czyli trochę margaritek białych, trochę różowych, 1 czerwona róża, 1 herbaciana, trochę ozdób, jakieś inne bliżej nieokreślone ładne kwiatki, celofanik i piękny bukiet gotowy.
Teraz tylko ważne, zeby go rano nie zapomnieć. Bo ma to być wejście smoka na lotnisku a nie w domu, a że trzeba wyjechać z domu ok godz 6 rano to ciężko może być ze sprawnością umysłową. Chyba wystosuję do siebie kilka karteczek a ostatnią, alarmową przykleję na drzwiach wyjściowych.
Kurcze..i znowu się rozpisałam. Mąż mówi, ze gadam jak najęta jak się denerwuję. [no comment]
O dziwo teść zaczął męczyc temat a nie teściowa. Ona jets na prawdę bardzo subtelna i delikatna. Oboje sa bardzo sympatyczni ale w całej swej słodyczy tym bardziej upierdliwym bywa teść. Wtedy przybiega jednak malutka mama i ustawia go do pionu.
Nie jest źle.
To co prawda dopiero pierwszy dzień z 3 miesięcy ale...nie jest źle. Pomijając tylko walkę o pierwszeństwo w łazience , do którego jako jedynaczka nie jestem przyzwyczajona i ogólną aspołeczność moją i mamy to jest wszystko ok.
Muszę się temperować i wpasowywać w klimat bo na początku lutego jedziemy na tydzień rodzinnych wakacji we Włoszech. Kochany mój mężuś, zna mnie tak doskonale, że nawet nie zaproponował 8-osobowego apartamentu w Rzymie jak poszukiwaliśmy ofert tylko apartament 4osobowy dla rodziców, brata i siostry i dwójeczkę dla nas.
Stwierdził, że po całym dniu przebywania razem może przyda nam się chwila spokoju. Uuups...czyżby przy mnie zdziwaczał, względem wcześniejszego bujnego życia rodzinnego?
Na prawdę zastanawiam się jaką będę mamą. Mam nadzieję, ze dobrą. I takie super rodzinne wszystko wejdzie mi w krew naturalną drogą. Ale z własnymi, wyczekiwanymi tak długo, kochanymi nad zycie dziećmi będzie chyba inaczej, nie?
Chciałabym być takim modelem rodziny jedzącej rano razem śniadanko, razem obiad i kolację. Ale aktualnie...przyznam, ze jakoś się nie widzę w takich sytuacjach. Może jednak to wszystko będzie zależało od okoliczności. ... Teraz to lubimy z mężem przynieść sobie obiadek do łózka, usiąść po turecku i włączyc TV.. A przecież z dzieciątkiem tak nie będziemy jeść, tylko trzeba będzie wpajać dobre przyzwyczajenia juz od najmłodszych lat.
Ojej...jak zwykle nastąpiła właśnie u mnie reakcja łańcuchowa myśli.
teść-pytanie o wnuki-jedzenie w łóżku-jedzenie przy stole-choinka......AAAAA
Już zaczynam się martwić Wigilią... Podobnie jak w zeszłym roku przyjdą do nas Ci znajomi z dwójką dzieci. 3 i 2 lata Teściowie pewnie będą zachwyceni tymi dziećmi, słodkie dwie dziewczyneczki i z tej okazji jeszcze bardziej będą strzelać sugestiami. Kurrrcze. Może jakiś persenik sobie fundnąć. Ledwo co zrobiłam sobie psychiczny detoks od tematu, to powraca w dwójnasób i zaczyna mnie ze wszystkich stron znowu wciskać w ziemię.
A! Zapomniałam się pochwalić! Od 3 miesięcy mam super regularną małpę. Co do zegarka, we wtorek, w 28dc rozpocznie się ciotka, a co za tym idzie kolejny cykl. Już 3ci taki regularny. Już leciutko daje o sobie znać, bólami w okolicach oraz lekkim zaróżowieniem śluzu. Może w nadchodzącym cyklu będę miała szczęście zaobserwować owulację, kto wie.
Może to kwestia braku gry w statki plemniki vs komórka jajowa, a może to kwestia zrzucanych kilogramów. Nie wiem..ale jestem z tego niebywale dumna!
Zastanawiam się dlaczego to tak wyszło, że jestem tylko ja. Wiem, że późno się rodzicom "przytrafiłam" ale ... kurcze . Gdzieś w głębi jest mi strasznie żal, że nie mam rodzeństwa. I pewnie dlatego jestem taka lekko zgorzkniała. Mam nadzieję, że niedługo uda nam się w końcu stworzyć owoc naszej miłości i jakoś inaczej bedę podchodziła do tych wszystkich świąt, uroczystości, zjazdów rodzinnych. Bo teraz...to tak prawdę mówiąc chciałabym, zeby już bylo po wszystkim. ŻZeby już był Nowy Rok, żeby już było po Wigilii, po Sylwestrze. W tym roku to już w ogóle będzie super niezręcznie, jeszcze z tym moim aktualnym podejściem. Tutaj są zupełnie inne zwyczaje, zasiada się dopiero do Wieczerzy o 22-22.30 no i jakoś trzeba będzie połączyć tradycję ogólną z elementami naszej. Zwykle to bylo tak, ze o 18 wciągałyśmy z mamą barszczyk a potem schodziło się całe towarzystwo (międzynarodowi znajomi) ok 22 i ucztowało się do środka nocy.
A teraz...no nie wiadomo jak to rozegramy. Zeby nikogo nie zmuszać, ale i tak żeby wypośrodkowac wszytsko. Najgorsze że mężu idzie sobie na dyżur do 22 i ja się z wszystkimi mam tu bawić sama. Jednak te 12h dyżuru zapewni nam radość podczas wyplaty 31.01 W sam raz..bo na początek lutego mamy zaplanowane wielkie happy rodzinne wakacje we Wloszech. Ale to już wcześniej pisałam.
Nie mogę cały czas siedzieć przed tv i nic nie robić. Oni wszyscy sa tu na urlopie, a my normalnie musimy funkcjonowac. Wstawać rano, pracować iść na zakupy, siłownię, wrócić pracować spać..nie ? Na trzy miesiące nie wstrzymamy obiegu życia codziennego. Dobrze, że mama męża codziennie gotuje wszystkim, bo jeszcze jakbym miała codziennie na określoną godzinę wygotowywać wszystkim obiadek to bym po prostu oszalała. I byłby coliberek-ŚWIR. Kurcze...nie wiem czemuż zrobiłam sie tak strasznie zgorzkniała. Nie wiem. Może to ten cały okrągły rok bezowocnych starań? Lada dzień wybije równo rok od moich pierwszych wynurzeń tutaj na Ovufriend. Może to kolejne święta bez taty..? Hmm..to pewnie też, ale zawsze jakoś święta działały na mnie przygnębiająco. Ae nie aż tak jak w tym roku. Wszystko jest takie dziwne, wszystko robię na siłę.
Na prawdę nie wiem..ale nie podoba mi się to. Mogę tłumaczyć to wyrównywaniem się gospodarki hormonalnej (cykle wracają do normy), chudnięciem, dietą? Nie wiem. Ale sama ze sobą chwilami nie mogę wytrzymać.
Z drugiej strony jak można cieszyć się świętami jak na urządzenie świąt na tyle osób słono kosztuje. Popłynęliśmy juz niesamowicie a tu jeszcze do zapłaty mieszkanie i samochód. Masakra. I samochód jaki mamy do sprzedaży oczywiście zepsuł się..tak jak zresztą podejrzewałam. Mówiłam, ze lepiej nie ruszać juz busa, tylko go jak najszybciej sprzedać i pożegnać się z autkiem no ale nie..Przecież wszyscy do normalnego samochodu się nie zmieścimy, więc skoro jest jeszcze bus to trzeba korzystać z okazji. No i boom...jechaliśmy do miasta i coś poszło. Mam nadzieję, że to nie to co podejrzewa mechanik bo jesli tak to jesteśmy ugotowani. 700 euro w plecy. Jeszcze do tego okazało się, ze najprawdopodobniej bardziej się będzie opłacało sprzedać samochód w Polsce a nie tutaj ponieważ tutaj strasznie mało za niego dostaniemy. A to był samochód taty..jak dziś pamiętam jak spłacał leasing firmowy, co miesiąc przez 3 lata 2500 zl .. No ale tak to jest z tymi samochodami. Szybko tracą na wartości.
Ach..mam takie szczęście, że mam mojego Skarba. On jest taki słodki i kochany. Ma taką do mnie cierpliwość, ze to aż niesamowite. Czuje, ze przechodzę akurat lekko skomplikowany emocjonalnie czas i stara się siebie dzielić pomiędzy ich wszystkich i mnie. Chodzi i mnie rozwesela. Tarmosi za policzki i powtarza jaką ma śliczną żonę itp Taki mój dobry duszek. Do tego, wczoraj, po kolejnej mojej lekko skrzywionej minie...nawet nie pamiętam już dlaczego, ale w samochodzie przed lub po zakupach usłyszałam od mojego kochanego najbardziej romantyczną rzecz w moim życiu. Powiedział:
"Wiesz kochanie? Czasem jesteś taka dziwna, czasem wściekasz się bez powodu, czasem robisz taką minę że aż strach spojrzeć, to tyle razy ile ktoś by cofał czas to za każdym razem bym wybrał Ciebie i za każdym razem zrobiłbym wszystko, żebyś została moją żoną bo jesteś tak wyjątkowa i kocham Cię ponad wszystko"
...
Dobrze..znowu sobie tutaj trochę pobredziłam. Dziękuję i przepraszam.
Ogólnie chodziło tylko o to, ze już bardzo bym chciała, w tym roku, mieć święta i sylwestra za sobą..
To dobry znak!!! Ja widzialam u siebie plodny w 1 cyklu po odstawieniu tabsow,a potem jeszcze w trzecim..........a potem to juz w ogole go nie widzialam.....a juz na pewno nie od kiedy sie ´´staram¨ teraz biore wiesiolek na sluz.....ale jak nie bedzie owu to i nic mi po sluzie......
płodny czy nie płodny. Potraktuj to jak dobry znak i spróbujcie :) Może będziesz majóweczką :)