Mam nadzieję, że święta i sylwester minęły Wam w przyjemnej, radosnej atmosferze!
W Nowym Roku, życzę Wam spełnienia marzeń, tych prostych i tych skomplikowanych, tych o których inni wiedzą i tych najskrytszych. A przede wszystkim, życzę Wam i sobie też...żeby rok 2014 okazał się dla nas SZCZĘŚLIWY, żeby w końcu udało nam się zajść w upragnioną ciążę i stworzyć cudowne, nowe życie.
Przyszłym mamusiom, które już noszą w brzuszkach nowe, cudowne życie, życzę spokojnej ciąży i sprawnego porodu.
Wiecie co? Mam przeczucie, ze będzie dobrze. Że niedługo się uda. Rozpiera mnie jakieś...takie poczucie wewnętrznego spokoju w tym temacie. A może to ogólny spokój w oczekiwaniu na to co przyniesie ten rok? Haaa! Tylko ktoś tak szalony jak ja mógłby ze spokojem oczekiwać na to co przyniesie ten rok. Najpierw przewożenie się na drugi koniec Hiszpanii, potem prawie 6 miesięcy intensywnej pracy i dyżuru 24h na dobę, potem...ostateczna decyzja co do kierunku dalszego "osiądnięcia". Hah, nie ma takiego słowa, wiem. Ale właśnie to najbardziej oddaje temat.
W domu ok, jakoś trzeba się wpasować w sytuejszon. Dotrzymałam swojego eleganckiego postanowienia i nie zapytałam kiedy rodzice wyjeżdżają ale już wiem, ze wyjeżdżają 13.marca Nie pamiętam jak to wyszło ale w Sylwka mąż sam powiedział. Nie są problematyczni, jest na prawdę ok. Męczy mnie tylko jak hurtem wszyscy rzucają się do toalety lub do kuchni i zaburza to spokój dnia. Jednak...tak to pewnie jest w dużej rodzinie. No i można jakoś obejść problem. Wstaję po prostu wcześniej i zanim wszyscy rzuca się najpierw do łazienki a potem "gotować" stadem wodę na herbatę to ja już sobie spokojnie pracuję przy kompiku, w swoim domowym biurze. Potem, zanim zacznie sie stadne gotowanie ja daję nogę na siłownię i wracam jak już jest po wszystkim czyli do tego dochodzi zysk+++ , że nikt mi nie wciska jedzenia. Jestem w szoku, że po tygodniu jedzenia specjałów swojej mamy mężuś przeszedł na moje dietetyczne jedzonko i od 30.XII chodzi ze mną na siłownię. Tak Go motywuje fakt, że mnie się zmienia figura że stwierdzil że też musi się za siebie wziąć. Hihi Moim zdaniem wygląda przecudnie zarówno teraz, jak i 10 kilo więcej czy 10 kilo mniej, ale faktycznie..zgadzam się z Jego decyzją ,że te 10 kilosów tłuszczyku może nieco wytopić. Ważne, że sam wpadł na ten pomysł a nie jest przeze mnie zmuszany.
W Święta bylo ok. Cały dzień nikt nie dokuczal na temat dzieci, ale teść nieźle przysrał na koniec Wigilii. Co mnie rozjuszyło do czerwoności, ale jak zwykle z słodką minką do upierdliwei gry wyszłam obronną reką z sytuacji. Jak wychodzili znajomi z tymi dziećmi, to teść powiedziała:
- Widzisz, widzisz jakie fajne dzieciaczki. A wiesz jakie moja żona robi piękne ubranka dla dzieci? Nie wiesz co tracisz...
Poczułam się jakby ktoś mnie walnął patelnią w głowę..i z promiennym uśmiechem odrzekłam:
- Ach, jaka szkoda. Ale wiesz tato...to nie zależy tylko od nas. Musimy poczekać aż Bóg da nam dzieciątko/pomoże w sprawie [nie pamiętam dokładnie ale coś w tym stylu]
na to Teść odparł:
- A, tak tak, oczywiście. Masz rację
Hihi aż sie sama zdziwiłam, bo zwykle reaguję ze spóźnionym zapłonem, a tu proszę. Udało się . Jednak bardzo mnie to rozdrażniło.
W Sylwka natomiast temat już mnie tak nie drażnił. I znowu jak teść przynudził w temacie stwierdziłam, że "Kto wie, kto wie. Rok ma 12 miesięcy, więc może jeden z nich będzie szczęśliwy".
Kolejna rzecz jaka mnie męczy to moja kuzynka, a zarazem przyjaciółka. Od dzieciństwa do 16 roku życia byłyśmy nierozłączne. Zawsze byla między nami lekka nutka rywalizacji, ale takiej motywującej, rywalizacji w dobrym smaku. W sensie wzajemne motywowanie się do lepszych ocen, czy do trzymania figury itp. Potem ona wyprowadziła się z rodzicami do USA i kontakt powoli się zacieral..aż do stanu facebookowych krótkich wiadomości, komentarzy, polubień itp. Kilak razy pisałam dlugą wiadomość ale nigdy nie odpisuje więcej niż 2-3 zdania, więc ok. Rozumiem.
No i co się moglo stać? No jak to co ? Jest w ciąży...ma termin na 1 maja i na fb weszła sweet focia z jej mężem i w koszulce, z napisem na wydętym dzidzią brzuchu "Mommy to be" .
To było wieczorem 25 no i pojawił się w mojej głowie drobny kwas. Tak bardzo nie lubię tego ukłucia zazdrości. zazdrość jest zła. Bardzo się cieszę jej szczęściem, bardzo...ale oczywiście tą radość z jej szczęścia zaburza cholerne ukłucie zazdrości. Wiem, że Wy je też znacie. Nikomu innemu bym nawet nie powiedziała, bo zaraz by się zaczęły teksty, ocenianie mnie ale tak super, że mamy siebie tutaj nawzajem i możemy podzielić się takimi paskudnymi uczuciami. I tak cały film jaki z mężem oglądaliśmy przesiedziałam skwaszona w środku.. ale na szczęście rano jak się obudziłam bylo już ok. I teraz też jest ok, przetrawiłam tą informację i teraz już się cieszę z jej brzuszka bez większego kwasu.
26 rano wymyśliłam, że jest nadzieja! Ona urodziła się w kwietniu, ja we wrześniu. Więc może nasze dziecko też urodzi sie kilka miesięcy po swoim kuzynku. (tak, it's a boy)
No ale cóż...ja już nie wyliczam, nie planuję, nie kalkuluję. STOP! Cały 2013 miałam obsesję na punkcie dziecka i zajścia w ciążę. W czasie gdy mnie spóźniała się ciotka z zapartym tchem robiłam testy, słuchiwałam się w swój organizm z nadzieją że to już ktoś inny, w innej części świata robil test i się cieszył lub załamywał z powodu pozytywnego wyniku.
Nie będę obsesyjnie czekać, nie będę obsesyjnie się starać i nie będę sama przed sobą robić z siebie wariata. Będzie co będzie. A tak jak powiedziałam przy sylwestrowym stole:
Rok 2014 ma 12 miesięcy, może jeden z nich przyniesie upragnione dziecko.
I niech to będzie motto na Nowy Rok.
Happy New Year!
Pamiętacie moją motywacyjną sąsiadkę z naprzeciwka? Jest 2 razy taka jak ja i dlatego działa na mnie motywująco. Ale w sumie biedna, że jest taka gruba. Może kiedyś znajdzie w sobie samozaparcie do zbicia trochę wagi i zadbania o swoje zdrowie. A tym czasem...jedno dziecko ma chyba z 5 lat, drugie 2 a tutaj właśnie dziś się dowiedziałam, ze ....ZGADNIJCIE... tak, że jest znowu w ciąży. Ja owszem,mam oponkę i się do niej przyznaję. Teraz jest znacznie mniejsza ale wciąż jest, ale Ona!!? Ona ma oponę od tira..a wcale jej to nie wstrzymało owulacji. No ale cóż... szczerze powiem, że jestem dziś tak podniecona moimi pierwszymi w życiu 5 minutami biegu notn stop, ze z ręką na sercu powiem Wam, że po mnie totalnie spłynęło, że kolejna osoba w moim otoczeniu jest w ciąży. Cool for her. I to wszystko. A ja się dalej jaram spalaniem tłuszczu ćwiczeniami i trzymaniem diety. I pewnie powiem STOP w momencie ujrzenia upragnionych 2 kreseczek. Tzn powiem STOP ćwiczeniom a wprowadzę lekki basenik idąc za przykładem michaeli. A zdrowe odżywianie będę jak najbardziej 'próbowac' trzymać, ale po konsultacji z dietetykiem pod kątem Bąbelka w brzuszku. Nie będę się chyba opychac niezdrowymi rzeczami, bo pzrecież już nie tylko o mój organizm będę musiała dbać, tylko tez o zdrowie rowijajacej się maleńkiej Kruszynki.
Kolejna cudna rzecz to fakt, ze chyba ujrzałam w 13 dc płodny śluz!! Chyba - bo nie mam siły ani cierpliwości aktualnie się tak wkręcać jak cały zeszły rok. Poczekam na zaskoczenie, ale zaczynamy powoli celować w owulację. Listopad i grudzień zgodnie z planem były poświęcone na spalanie oponki i przytulanie rekreacyjne. Ale teraz zrobiliśmy kilka nalotów. Jak to zwykle bywa pewnie nici z tego, ale ok. Zdrowiej dla mnie i zdrowiej dla maleństwa jak jeszcze wycisnę z siebie te 5-10 kilosów.
Nowy rok - nowy krok. Dzisiaj byłam więc nieco ożywić mój look. Mam dłuuuugaśne włosy, tak plus minus do pasa ale ostatnimi czasy trochę się podniszczyły. Więc po akceptacji mojego genialnego pomysłu przez męża i przez mamę wybrałam się dziś do fryzjerki ze zdjęciami z netu. Mam je teraz do łopatek, pocieniowane, z trendy boczną grzywą więc czuję się lekko i świeżo. Mąz co przejdzie obok mnie to piszczy z rozkoszy, ze ma nową, jeszcze słodszą żonę. Jest tak kochany i tak rozkoszny, zwłaszcza jak mówi po polsku, że wprost nie wyobrażam sobie jak mogłabym być z kimś innym.
Ostatnio podczas podróży, wszyscy zasnęli a ja sobie jechałam i myślałam, słuchając słodkiego chrapania męża, który zawsze zastrzega, że przecież nie śpi tylko nawiguje i monitoruje czy ja nie jestem śpiąca. Cofnęłam się myślami, podążając za łańcuchem wydarzeń i doszłam do wniosku, że gdyby wiele rzeczy się nie wydarzyło to w ogóle moglibyśmy się nie poznać. Jakie to niesamowite, ze wszystko się zazębia, jak wszystko wygląda jakby było z góry zaplanowane.
Wow...cóż za filozoficzno-euforyczne wynurzenia!!? To chyba ten dzisiejszy bieg przyczynił się do fali endorfin, dobry nastrój poprawiony został nową fryzurą, do tego mamy długi weekend. Gdybym to była ja, rok temu pewnie bym wyciągnęła wniosek że może to pierwsze dni ciąży tak świetnie na mnie wpływają, ale po tak długim czasie doszłam do super stanu, ze cierpliwie stoję obok i czekam na rozwój wydarzeń. Nie mogę powiedzieć, że bym nie chciała...nie powiem, żebym o tym nie myślała...ale jak za te 11-12 dni przyjdzie małpa to nie będzie mi przykro...bo tak się będę cieszyć, ze kolejny miesiąc zawitała w idealnym terminie!
Przecież jak słynne przysłowie mówi - co za dużo to nie zrowo nie? Ileż można..
Jestem kilka dni przed @ , nabuzowana, przemęczona ciągłym pędem, wkur.. wewnętrznie wtorkową super rodzinną wycieczką na tydzień do Włoch (tak-wszyscy jadą), pms wali po emocjach no i boom nie wytrzymałam. No i mały dymek szeptem, bo przecież w mieszkaniu 50m nie będziemy wtajemniczac WSZYSTKICH w mój problematyczny dzień nie?
Na pardę super rzadko się kłócimy, to nawet nie była kłótnia tylko kilka wzajemnych szpil i prosze uprzejmie. Mężuś cięzko obrażony. Ok, luzik. Mam akurat taki młyn w projektach, młyn z rozmyślaniem o pakowaniu, młyn z myślą o tym że jeszcze zaraz odrosty musze robić że spokojnie. Niech się obraża. Potem się będzie słodko kleił i przepraszał.
Nic takiego nie zrobilam Mogłabym rzec o wiele więcej, tyle we mnie siedzi w kwestii roku mieszkania z nami rodzeństwa męża i teraz 3 miesięcy rodzeństwa+rodziców ale nie. Nie mówię nic. Nie mam prawa. Sama wychodzę z założenia, ze nie mam prawa, bo przeciez mąz nie wybierał sobie tego, że będzie z nami moja mama nie? Ale mama jest jedną osobą!!!! Cichą i nie wchodzącą ciągle w drogę. A my tu mówimy o dodatkowych 4 osobach!!!
no ale nic nie powiedzialam/ Tylko rzekłam, ze z przykrością ale nie sądzę, zeby dobrym pomysłem było moje biesiadowanie przy niedzielnym obiadku. Wczoraj pół dnia woziłam braciszka bo załatwiał super wazne sprawy, a mąż miał oczywiscie dyzur ..no a braciszek biedny sam nie może bo jest biedniutki i bezradny nie? Więc dziś, pzred jutrzejszym wyjazdem musze ponadrabiać wszytko w pracy, pozakańczac strony, wyssać z palca jakies informacje klientom, że znikam na tydzień a do tego pakowanie, odrosty i jutro hurra holidays nie?
No i piska, ze jaka to ja jestem, ze on już nie wie co ma zrobić, że dlaczego ja ich tak nie lubię [nikt nie mówi ze nie llubię!!!], że co by było jakbym tak swoją mamę wywiozła na 3 lata samą do polski a potem by przyjechała, że może zamiast chodzić codziennie po 3h na siłownię mogłabym wykorzystac ten czas na pracę skoro mi go brakuje. Heh
Mój kochany jak wpadnie w histerię, to jest tak nieznośny że masakra. Czy ja chodze na siłownię i się katuję bo tak mi się podoba czy moze dlatego, ze przez ostatnie 3 lata ciągle pracując i żrąc na szybko co popadnie tak obrosłam w tłuszcz , że nawet nie mogę zajść w ciążę?! Nie omieszkam jeszcze Go o to zapytac.
Boooże...tyle zła i wścieklości we mnie siedzi. Straszne to. Mąż się od kilku dni na żarty podśmiewa, ze znowyu w watykanie wciśnie mnie do konfesjonału...ale tym razem to ja już obmyślam dobrowolnie i bez żartów swoje grzechy.
Wścieklość, zazdrość, nieczyste myśli.
A propos zazdrości, to dziś śniła mi się moja kuzynka. Bardzo złosliwa i bardzi wiecznie o wszystko zazdrosna. No i powteirdzila się zasada. jak ona mi się sni zawsze pomiędzy mną a mężem jest jakiś zgrzyt. Zwykle to są właśnie drobne zgrzyty, dziś też zgrzycik ale z całodniową obrazą. Haaaaaa, byle tylko nie przecholował. Bo jeszcze nie widział mnie obrażonej. Przez całe 7 lat ani razu ja się nuie obraziłam. Ale by się wystraszył. hihi
No ale ja to taka nie jestem. Uważam, że szkoda życia na kłótnie i obrazy ale....fakt faktem, że już od rana miałam zły dzień i kropelka do kropelki przelała się w końcu ta cała wściekłość i już nie mogłam jej trzymać w zamknięciu.
Hmm...kiedy to było?? Aaaa w Polsce. Wszystkich zostawiłam w centrum handlowym i sama pojechałam załatwiać sprawy. Jedengo dnia jak się wkurzyłam to tak się wydarłam sama do siebie, że myslałam, że szyby nie wytrzymają. Ale tuż po tym bylo fajnie i błogo.
A drugi dzień jak też pojechałam załatwiac sprawy sama to zrobiłam rundę po mieście...po drodze na cmentarz do taty i...to już nie było fajne. Wyłam chyba z godzine a potem cały dzien był do d..Takie dziwne uczucie. Wrocław..niby moje miasto ale już nie moje. Nie ma taty, nie ma naszego domu, mama w Hiszpanii, miasto pełne moich miejsc ale przeciez już nie moich. Bllee, bardzo to był depresyjny dzień. Ale poranne popłakanie też nieco oczyściło atmosferę w mojej głowie.
Dziś natomiast, jak to czasem bywa, od rana wszystko układało się źle. No i...dzień już się kończy więc jutro pewnie będzie lepiej.
Kolejna ciekawa rzecz, to że moi teściowie postanowili wziąć ślub kościelny. Tutaj i teraz. 21 jest ustalona data i nie wiem co to będzie. Wole nie pytać czy przyjeżdża rodzina z Anglii, rodzina z południa Hiszpanii...Wolę poczekac na rozwoj wydarzen, dlaczego mam już się denerowoać. jeszcze musze powiedziec mamie. Traktuhję mamę jak moje dziecko. chciałabym ją przed wszystkim chronić, ale przed tym mi się nie uda... Strasznie tęskni za tatą, też nie mieli ślubu kościelnego tylko cywilny (tak jak teściowie) no a przymusowo będzie musiała uczestniczyć w uroczystości. Mogę sobie tylko wyobrazić jakie to moze być dla niej bolesne. Ona juz tego ze swoim mężem nie zrobi.
No ale cóż..kolejna rzecz jaką trzeba przetrwać.
A w między czasie...aktualnie 22 dc. Ostatnio ciotka przyjechała w 26 dniu. Nie mam nawet czasu mierzyć nadziei, rozmyślać czy się udało. Były próby, ale zakłócone wyjazdem do Polski bo przypadkowo tak się zlożyło, że wszyscy spaliśmy w jednym apartamencie i nie było opcji ostrzelenia na wszelki wypadek dnia 15 i 17. W 19dniu, już po powrocie do domu czułam coś na kształt bólu owulacyjnego i zobaczyłam coś na kształt płodnego śluzu więc były strzały. Ale wiecie...ze mną to nigdy nic nie wiadomo. Może bolał mnie kamyk w nerce a śluz był bo miałam jakieś świntuchowate myśli.
Ok..czas iść dalej przez ten uroczy dzień. Skłaniam sie teraz ku pakowaniu a potem odrostom...albo odwrotnie. Ważne, że jutro będzie lepsze niż dziś.
21:35---Odrosty zrobione
Podczas nakładania farby rozmyślała, o wielu rzeczach a między innymi o magii symboli sennych. Od zawsze mam bogate życie senne, co noc śnią mi się różne ciekawe rzeczy ... może jakbym miała trochę czasu oraz zapędu na ich analizę to ppjawiłyby się jakieś wnioski.
Śniła mi się ta kuzynka. Bardzo szczupła i zgrabna (niestety obydwie mamy problemy nadwagowe) i coś tam komentowała w sprawie zmiany miejsca zamieszkania. A to co mnie rano obudziło to koszmarek, w którym mąż oznajmił mi, że całą następna specjalizację zrobi w tym samym mieście co jego brat, przyjadą rodzice, siostra tez znajdzie pracę w tym mieście i tak sobie szczęśliwie będziemy wszyscy razem mieszkać [no comment] No i obudziłam się po tej wiadomosci.
Więc można wyciągnąc wniosek, że skoro się śniła kuzynka to będzie jakiś zgrzyt i sprzeczka będzie o mieszkanie z rodziną, z przepleceniem wątku odchudzania (czyt. siłowni) skoro kuzynka była taka szczupła. Ha voila!
Ach..a wiecie co mi się sniło przedwczoraj?
Śniło mi się, ze mieliśmy dziecko. Ślicznego maleńkiego chłopczyka, w niebieskich spioszkach, w nosidełku, śpiącego na stole, tuż obok mnie pracującej nad zwałami papierów. Przepełniała mnie miłość do tego maleństwa i takie cudowne poczucie spełnienia. Przysunęłam się do pachnącej główki, zaczęłam gładzić go po włoskach i grzyweczce...a on nagle zaczął mruczeć! MRUCZEĆ jak kot!!! I po chwili okazało się, ze to jest kot a nie dziecko! A uczycie radości, spokoju i spełnienia zamieniło się w niesmaczne, gorzkie, ociężające uczucie przytłoczenia.
Tak...ja nawet we snie się nie nudzę.
Wiadomość wyedytowana przez autora 2 lutego 2014, 21:43
Niewyraźnie się czuję, że czasami przemawia przeze mnie taka niespodziewana wrogość ... ale cieszę się, że właśna przestrzeń fizyczna i mentalna to coś spotykanego ...nie tylko u mnie. Bo chwilami myślałam, że moze jestem jakimś dzikuskiem.
Zastanawia mnie jak więc wpasuję się w rolę żono-matki. martwi mnie, ze moze nie będę mogła się odnaleźć w tym wszystkim i że będzie mnie to przerastać. Nie wiem...ale podejrzewam, ze pewnie nie będzie tak źle, ponieważ dziecko to będzie cząstka mnie i cząstka męża. Dziecko to bedzie co innego niż grupa dorosłych zachowujacych się jak dzieci i wchodzących poza prywatną linię jestestwa,nie? Zastanawia mnie też jak odnajdę się jako mama 2ki dzieci, którą chciałabym bardzo mieć. Nie chcę, żeby były takie jak ja. Super indywidualności, księżniczki na ziarnku grochu a także trochę samotne w dorosłym życiu bez brata lub siostry. Ale też czy wizja rodziny 2+2 to jest obraz w którym na pewno chciałabym się widzieć? 2+3 to już raczej nie, zawsze bylam przeciwna takiej idei. Zawsze tez dziwnie patrzylam na panienki z wózkiem i już w kolejnej ciązy...ale z drugiej strony, przecież chyba zdrowsza dla więzi dzieci jest mniejsza różnica wieku niż większa nie? Ech, strasznie to wszystko skomplikowane.
Wiem tylko, że będę czułą i opiekuńczą mamą, ale będę jak najbardziej starać się nie przesadzać. Bo patrząc na mamę męża, jak dorosłych chłopów i dorosłą kobietę traktuje jak dzieci w przedszkolu to aż słabo mi się robi. Nie chodzi o czułość, przytulanie itp. Tylko o drobne rzeczy typu och, masz zimne rączki to założę ci rękawiczki, poczekaj posmaruję ci chlebek czy też zapakuję Ci torbę na wyjazd bo przeciez samemu/samej ci się nie uda. Cały czas powtarzam, ze lepiej zeby była taaaka teściowa a nie złośliwe jaszurstwo, więc staram się nie widziec tych upierdlistw. Ale jest to trochę dziwne. Dobrze, ze mój mąż wyszedł z domu samodzielny i jest inny niż brat i siostra, bo to są normalnie duuuuże, dorosłe dzieci.
A mnie dziś czeka obowiązkoow do zjedzenia mięso z wczoraj. Teściowa co chwilę wkłada głowę do mojego biura i pyta i co i co? Smazyć ci mięsko? Kuuurrrde...no ja nei chce jesc nic SMAŻONEGO, nie lubię czerwonego mięsa A do tego przed wyjazdem dziś jeszcze ostatni dzien chcę trzymac 100% diety bo potem będzie troche trudno, ale i tak dam radę. Zamiast pizzy będzie sałatka!!! Sałatka z kawałkami pizzy. hih Więc zzaraz daję nogę na siłownie a potem ok, niech usmazy to wcisnę mięcho mężowi jak wróci z pracy. On uwielbia mięcho w każdej odmianie. Tylko nie lubi tatara. Ale i tak uparcie i wytrwale trzyma się ze mną zbilansowanej diety. Od październiak zgubił 8 kilo i wchodzi we wszystkie spodnie z których powyrastał. Ha! W lecie będziemy Pan i Pani SEXY. I już nikt nie będzie myslał, hmm fajna ta żona nowego lekarza. Szkoda tylko że taka tłusta. Tylko będą sobei myśleć faaaaajna ta żona nowego lekarza.
Uff..cieszę się, ze dzisiejszy dzień jest lepszy niz wczorajszy.
Leje deszcz, wieje wiatr ale w humor wiosenny.
Zauważyłam, że lepiej znoszę cale towarzystwo na wyjazdach, wycieczkach itp. Pewnie dlatego, ze to neutralny teren, nie mam tysiąca rzeczy do zrobienia, nie przeszkadza mi hałas i zamieszanie. Może nie będzie tak źle w tych Włoszech. Pamiętam, że w młodzieńczych latach oglądałam z mamą jakąs komedię o rodzinnym wyjeździe do Rzymu, chyba to był film "wakacje w krzywym zwierciadle" Mam tego typu obawy ale postanawiam, wszem i wobec być spokojna, uradowana i nie dac się wyprowadzić z równowagi.
A!! książka! Prawie zapomniałam o książce! Specjalnie w Polsce kupiłam anioły i demony, zeby poczytać sobie podczas wycieczki. Głownie w samolocie. Brrrr... Samolot. Temat rzeka. Ale po ostatnim locie, w zeszłą środę z Barcelony tutaj do domu, do północnej Hiszpanii podwyższyła się granica mojego przerazenia...
Najpierw mieliśmy miejsca z tyłu, blisko ogona (ble) ale przyszła miła pani stewardessa i zapytała, czy my jako wysocy pasażerowie nie chcielibyśmy mieć wiecej miejsca na nogi i usiąść przy wyjściu awaryjnym..na skrzydle. Więc ok, z chęcią.
No i lecimy, lecimy, już widać światła, powoli szykujemy się do lądowania, ciemna noc a tu nagle BOOOOOOOOOM!!!! Wielki błysk a ż się zrobiło ciemno w oczach, huk taki że aż w uszach dzwoniło i....zimny pot zalewaja y całe ciało. Błyskawica trafiła w silnik.
Na chwilę wszyscy zamarli, ja prawie zemdlałam, mąż zbladł...czekaliśmy na rozwój wydarzeń. Samolot jednak ani drgnął...a po chwili pilot cieplym głosem oznajmił:
szanowni Państwo, właśnie doświadzcyliśmy wyładowania atmosferycznego. Piorun trafił w silnik, ale niec się nie stało prosze się nie martwić, za 15 min lądujemy.
Haaa..więc teraz pewnie zwykły start czy zwykłe lądowanie mnie tak nie przerazi. A poza tym, teraz mam nowy wyznacznik - zacznę panikowac jak następnym raz zobaczę taką przerażona minę mojego dzielnego męża. Dopóki jej nie zobaczę to niec się nie będzie działo, wszystko to będą tylko moje wymysły....
Tym optymistycznym akcentem pozdrawiam was serdecznie i...w przyszłą środę pochwalę się w którym niewygodnym momencie podczas podróży pojawiła sie złośliwa @ !
Ale co jeżeli znowu się nie uda? Tzn co będzie z moją głową? Z moją samooceną jako kobieta?
Jak to będzie..że pomimo dojścia do wagi prawie idealnej, owulacji może nie być? Albo może być w inny dzień niż bzykanko. Albo może, przez moje tyłozgięcie plemniki zamiast dopłynąć do celu umrą w przedbiegach? Boooże, co za dzień!
Od dawna nie miałam takiej gonitwy myśli. Aż wpłynęło to negatywnie na mój apetyt - czyt. że mam go nadmiernie wzmożony!!! A przecież ppo 3cim przytulanku to nei może być jeszcze objaw kolejnej wyimaginowanej ciązy. Heh
Dobrze, że jutro poniedziałek. Jak nigdy cieszę się z tego całą sobą. Dziś mąż ma dyżur, aż do jutra. Rodzina biega po całym domu a ja akurat nie mam dziś super dużo do zrobienia w kwestii pracy, ale żeby nie musieć z nimi siedzieć udaję, ze tu ciężko pracuję. hiihhhhhiii
Na wczasach we Włoszech było ok. Włączyłam olewkę na wszystko, wlepiłam na twarz uśmiech happy i prawie nic mnie nei wkurzyło. Raz złapałam tylko hiper wkurwika - jak po raz setny lub dwusetny wkładając cokolwiek do ust usłyszałam żarcik - oojej, ojej a co z twoja dietą!!? Niby na żarty ale ja pierniczę, za tym którymś razem już nastąpił wybuch. Ale subtelny i delikatny dla publiki a realnych rozmiarów dla mężusia. Potem jednak już skończyły się super zabawne żarciki i pozostałe upierdlistwa były do zniesienia.
Teraz trzymam się tylko kwestii tego, ze 20maja ruszamy w świat, mam nadzieję że brat i siostra męża jakoś złapią wiatr w żagle i nie przeniosa się z nami na pół roku na Ibizę no ale...wiem wiem, jakże można wierzyć w cuda. Kto by przepuścił taką okazję, nie? Ale..zobaczymy. I tak potwierdziło się to co podejrzewałam - nie jestem na pozycji do komentowania takich rzeczy , bo przecież ... mieszka z nami moja mama nie? Tez się na to mąż nie pisał, ale ...jak w nawiasie podkreślam. Mama jest jedna i nie ingeruje w nasze zycie, zwyczaje, godziny posiłków czy czas jaki mamy do spędzenia w łazience..a inni niestety tak.
Ha, kolejna rzecz jaka mnie przeraziła i niestety stanowi zapowiedź zgrzytu w przyszlości to kwestia następująca.
Jak dostałam @ to mąż mnie uroczo pocieszył. Powiedział, ze on czuje a wręcz jest pewien, ze w tym roku będziemy mieć dziecko, albo chociaz na początku przyszłego roku. Dlaczego?
Otóż dlatego, ze ojciec zapowiada że przez najbliższe kilka lat nie ma zamiaru narażać się na taaaaki wydatek, na lot do europy, wydatki tutaj na miejscu (hmm? wydatki? jakie wydatki?) itp A jak będziemy mieć dziecko, to pierwsze co to przylecą - wiec zeby w super zabawny sposób los zrobił ojcu na złość, pewnie w tym roku urodzi się nasze dziecko - co go zmusi do "wydatku" na bilet 2 razy w roku! ha! takie smieszne.
Boooże, aż mi się w głowie z wrażenia zakręciło. Jak to? To już jest taki genialny plan?
Może po powrocie ze szpitala, mam wrócić do domu pełnego ludzi i nawet bąka nie będę mogła puścić lub przyzwyczaić się do nowej sytuacji bo wszyscy będą leżeli ze mną w łózku?
Niestety ja sobie tego tak nie wyobrażam. Ja wyobrażam sobie, ze jak wrócę do domu z kochaną kruszynką to pierwsze kilka miesiecy będzie miesiącami spokoju, milości, poznawania się nawzajem, wskakiwania na tor bycia mamą itp.
No i..pojawia się rozbieżność, którą trzeba będzie w delikatny sposób jakoś znormalizować, znaleźć jakiś kompromis no nie? Teraz to myślę sobie, ze może przerażenie związane z ułożeniem tej sytuacji najdelikatniej jak to możliwe..moze stanowić potencjalną blokadę psychiczną w kwestii zajścia w ciążę. No ale zobaczymy.
Naprawdę. Oni nie są tacy źli. Globalnie rzecz ujmując są fajni, sa ok. Ale potrzebna jest własna przestrzeń. Potrzebna jest przestrzeń na codzienny harmonogram dnia, na pracę na ugotowanie czegoś, czas na posprzątanie w spokoju. Pewnie przytłoczyła mnie ilość dodatkowych ludzi powielona przez ilość miesięcy itp. Myślę, ze w ciągu najbliższego roku zarówno brat jak i siostra zrobią coś ze swoim życiem. Mam nadzieję, ze nie będą z nami mieszkali w sposób długodystansowy. I mam nadzieję, ze następnym razem rodzice przyjadą na część czasu do nas a na drugą część czasu do pozostałych dzieci. Wszystko jest ok, ale takie uprzejme schodzenie sobie z drogi podczas normalnego planu tygodnia jest bardzo uciążliwe. Czasem nie zdążę nawet przygotować jedzonka na "po ćwiczeniach" czy na "przed niemieckim" bo od południa wszyscy zajmują kuchnię. A ja nie mogę wstać i gotować obiadu - bo jak wstaję to ruszam do pracy. Yyyyhhhh. A jak na złość mąż chce jeść to co ja bo skoro ja zgrabnie chudnę to on też chce.
Póki co mamy 12-13 dzień cyklu. Nie mogę się zdecydować czy @ zaczęła się w niedzielę 09.02 czy w poniedziałek 10.02 Na wszelki wypadek (jakby jajeczna urosla wcześniej) starania już rozpoczęte, plan jest na serduszkowanie co drugi dzień, tak żeby nie przegapić potencjalnej okazji. Teraz tylko sprawnie przebrnąć do końca cyklu nie ulegając wkrętowi, złudnym nadziejom.
Swoją drogą bardzo bym chciała, zeby udało się nam zajść w kwietniu. Z tego co liczę dzidzia urodziłaby się w takim układzie w styczniu.... a 15.01 urodził się mój tato i był rewelacyjnym, wyjątkowym człowiekiem.
No ale...po tyyylu nieudanych miesiącach raczej nie powinnam już bawić się w tego typu wyliczanie i gdybanie tylko ogólnie liczyć, że W KOŃCU się po prostu uda.
Wiadomość wyedytowana przez autora 23 lutego 2014, 18:17
Muszę nadrobić aktualności i poczytac co tam u was dziewczynki słychać!
Wrzucilam troche na luz z obsesyjnymi straniami i obsesyjnie skupilam się na połączeniu pracy zawodowej z praca nad zdrową-zgrabną sylwetką.
Na liczniku jest już 27 kilosów zrzuconych. Jeszcze 12 i będzie sylwetka z liceum.
Booże, tak się utuczyc!!! Szok. No ale śmieję sie , że przynajmniej wszystkie raty spłacone.
Bo w moim zawodzie więcej kasy=więcej pracy=więcej siedzenia=mniej czasu=szybkie złe jedzenie
A teraz znormalizowałam czas pracy, nie pracuję juz od rana do wieczora. Codziennie znajduję czas na 2-3h na siłownię, przygotowuje zdrowe jedzonko i jest ok.
Obiecuję wszem i wobec, ze juz się tak nie utuczę! Jak dojdę do oczekiwanej wagi to potem raz w tygodniu będzie ważenie - waga do góry trzeba to bęzie odpracowac na silowni.
Straszne to jest..jak ma się nadmierny apetyt a do tego skłonności do szybkiego tycia to trzeba się cały czas pilnować, no ale cóż. Gwiazdy hollywood mają jeszcze bardziej przesrane bo sa pod ciągłym obstrzałem fotografów. A my...gwiazdy swoich mężów musimy same sobie narzucić rygor i być tak piękne, żeby wszyscy naszym mężom nas zazdrościli.
W tym miesiącu starania są bardzo efektywne. Aż do znudzenia co drugi dzień przytulanko. "do znudzenia" bo...ileż można tak na zawołanie, no ale uparlismy się razem, ze w tym miesiącu ostrzelamy każdą potencjalną okazję. Prawie jak w grze w statki.
Mam jednak przeczucie, ze znowu będzie NICO ponieważ....wczoraj mamie się snilo, że wymyślała imię dla wnuczki. Raczej cudem by było jakby miała proroczy sen nie? Więc...pewnie w tym miesiącu się nie uda. No ale ok. Rozumiem. Nie uda się to się moze uda w nastepnym.
A jak sie przez lato nie uda to po powrocie z sezonu na Ibizie, zbliżymy się do tematu inseminacji. I już. Gotowe.
Panie podczas wizyty 25.09 powiedzialy - jak dojdę do BMI "nadwagowego" to mogą zaoferować bez kolejki, bez czekania miesiącami inseminację. Dzwoniliśmy w zeszłym tygodniu i wypytaliśmy co i jak. Owszem serdecznie zapraszają ale od nowego cyklu - będą sprawdzać i monitorować, potem dadzą tableteczki sterujące i dalej będą monitorować i cos tam cos tam a w kolejnym cyklu będzie inseminacja.
Czyli w to juz się nie wpasowujemy bo w tym kolejnym-kolejnym cyklu będziemy już na Ibizie. A będąc tam nie możemy sobie pozwolic na opuszczanie dni pracy, monitoring w klinice na drugim koncu hiszpanii itp więc..wszystko wskazuje na "po Ibizie".
Ok - tez się z tym zgadzam, nie mam nic przeciwko. WOLAŁABYM jednak aby się udało samo, bez inseminacji. Wciąż mam przed oczami ta ścianę gabinetu oblepioną bliźniakami i trojaczkami. (...) no comment
Wstaję rano, niedziela, dzień w którym jemy sobie zwykle z mężem smaczne inne niż w tygodniu śniadanko..a tu 3 na 4 palniki kuchni zajęte, 3 osoby tłoczą się przy kuchence (mama,brat i siostra) i huzia na józia. Masssakra, masssaakra.
No ale pocieszam się, że już nie będzie więcej takiej opcji że WSZYSCY u nas będą mieszkać.
Brat męża ma 33 lata - stan super wolny, siostra 27 lat - stan super wolny. Jak dzieci we mgle nawet nic nie mówią na temat wyrwania kogoś czy porobienia czegoś... (Ha! szok!! ja jak byłam wolna to... )
Tak wiec może wkrótce kogoś poznają nie? I zaczną normalne SWOJE życie, zaczną pracowac jak na specjalistów po studiach przystało nieeee? Dobrze myślę prawda? hih
Więc następnym razem jak rodzice przyjadą na 3 miesiące to pobędą miesiac z nami, miesiąc z bratem i miesiąc z siostrą? To będzie miesiąc w którym będzie można na prawdę cieszyć się, że przyjechali.
Ykhm..
A jeżeli chodzi o starania to jest ok 20 dnia cyklu. Jeszcze strzelimy na wszelki wypadek ale ogólnie trzeba zamienić się w cierpliwe stworzonko i czekać.
Mam jednak przeczucie, ze to nie mój cykl.
Wogóle już chyba po owulacji bo humor mi totalnie opadł, a w piątek błyskałam radością na kazdym kroku.
Własnie mój biedny mąż ściskał się ze swoją mamą, ze łzami w oczach obydwoje że za 1,5 tyg jedzie itp itp Ogólny plan jest taki, żeby ojciec sprzedal kilka mieszkań a ma ich sporo i kupił tutaj jakieś mieszkanie w Hiszpanii, żeby na całkowita starość przeniesli się tutaj. "Bliżej nas".
Bliżej, no ale rzecz jasna nie do tego samego domu, absolutnie nie ma takiej opcji i nawet jakby miało to stanowić dym i tak niestety nie. No ale nawet nie ma takiego planu [oficjalnego żebym o tym słyszała [
Ok - oni będą w Hiszpanii. My np w Niemczech lub Anglii. Może być juz nawet Finlandia. Pikuś. Byleby nie musieć na siłę uczęszczać na obowiązkowe niedzielne obiadki, bo na 99% podejrzewam że tak by bylo. Bija zabij ale obiadek o-b-o-w-i-ą-z-k-o-w-y. [...]
No i tak się ściskali, biedny mój mąż..Wyobrażam sobie jak to ja bym była j=na jego miejscu i moja mama by jechała na niewiadomo ile, na inny kontynent. Rozumiem. Przykro bardzo.
Więc podtrzymując temat zamieszkania rodziców w Hiszpanii, mąz powiedział
"No zmuś jakoś ojca i przenieście sie tutaj. Przecież nic Was tam nie trzyma. My wszyscy jestesmy tutaj. A co będzie jak Gosia zajdzie w ciąże!?
Na to mama, ach! No jak to co? Przyjadę do was na minimum pół roku! nawet sama jak ojciec nie będzie chciał. Żeby być z wami i moim wnukiem.
No kuźwa, po prostu nogi mi się ugięły pode mną.
Na kuźwa pół roku??!!
I ja zamiast cieszyć się maleństwem, uczyć się nowych zwyczajów, wstawać nieprzytomna do płaczącego dziecka w nocy...a wszędzie będę się na teściową natykać? No proszę Was....Nie wiem..jakoś delikatnie, bezboleśnie trzeba to będzie rozpracować.
Rozumiem miesiąc, rozumiem 2 . Ale 6 miesięcy!!?
Z takim stresem na karku to już raczej w ogóle wzrosną problemy z moim zajściem w ciążę. Teraz pewnie podświadomie będę się bała zajść, żeby nie bylo super niezręcznej sytuacji z perswadowaniem zainteresowanym wyprawy na pomoc.
Do tego jak już będę w końcu miała nasze dziecko to wyobrażam sobie, że będę tak nim zafascynowana że będę chciała cieszyć się każdą chwilą, każdym karmieniem, każdym płaczem i uśmiechem najpierw jakiś czas sama. tzn beż dodatkowych osób śledzących moje ruchy na każdym kroku. Grrrrr,,nno normalnie najchętniej bym się położyła na ziemi i waliła rękami o podłogę.
Dobrze, że jutro jest nowy dzień. Może prześpię się z tą informacją.
No nic..teraz aż do złotego dnia ujrzenia 2 kresek mam czas na spokojne obmyślanie subtelnych rozwiązań. Nie chcę sprawiać mężowi przykrości, ale też nie chcę sprawiać przykrości sobie! Podejrzewam, ze po porodzie jest czas kiedy kobieta chcialaby się czuć komfortowo i bez żadnych niezręczności w domu nie? To jest czas na przelewanie hektolitrów miłości na dziecko i nie powinno się być przepełnionym zniecierpliwieniem i złością, nie?
uuff..ufff. Wdech wydech. Nie ma co na razie się marwtić na zapas. Może siostra pierwsza zajdzie w ciąże albo brat złapie kogoś na dziecko. I trzeba będzie podzielić swój czas pomiędzy kilkoro wnucząt.
No nie wiem..albo ja na prawdę jestem jakaś inna, wredna, złośliwa i aspołeczna.
Wystawiam pośladki, możecie mnie bić słowami. Może mnie jakoś utemperujecie. Mamie mojej nic nawet nei mówię o tym co właśnie usłyszałam, bo się będzie zagryzała i martwiła na zapas.
Uff...ale przynajmniej już walące serce mi odrobinę ucichło i mogę ponownie wyłączyć komputer i iść do łóżeczka.
tak ..specjalnie go włączyłam, zeby naskrobać te kilka uroczych zdań. Nie ma sensu na razie poruszac tego tematu z mężem. Nie mogę być tak okrutna i tuż przed wyjazdem jego mamusi dac mu do zrozumienia, ze nie widzę opcji wypełnienia założeń i planów. hah
dobrej nocy. :*
Patrząc na nachalną pomoc i nachalne wciskanie swoich prawd, burzenie hierarchii dnia codziennego moja mama z przerażeniem stwierdziła to samo co Wy...że faktycznie lepiej by było mieszkać 'nieco gdzie indziej' bo tak to wszyscy na głowę będą chcieli mi wejść. A przecież my budujemy swoje życie, swoją rodzinę. Buduję ją z mężem a nie z tabunem ludzi z jego rodziny nie? heh No cóż. Byle do kwietnia, wtedy wyjaśni się przynajmniej sprawa z bratem - w lewo lub w prawo. A póki co...z rozkoszą można rozpocząć nowy tydzień.
Siłownia, niemiecki, praca. Uuuch...co ja bym bez tych rzeczy zrobiła
Powinno być w odwrotnej kolejności czyli zaczynając od pracy, potem siłownia a potem niemiecki razem z mężem . W szkole nigdy nie lubiłam niemieckiego a tu okazuje się, że nawet niemiecki, z moim kochanym dużym dzieciakiem, jest fajny.
Kali..dziękuję Ci za tą cudowną mantrę.
Nie dość, ze do @ pozostaly jakieś 3-4 doby, nie dość że próbuję się nie nakręcać i nie wsłuchiwać w siebie, nie dość że mnie pieką sutki (pewnie od joggingu na siłowni) oraz ciągnie w mysi, nie dość że Gosia_81 tak fantastycznym cudem znienacka nas zauroczyła (ach, ja też Gosia wiec już trybiku mózgowe pracują na najwyższych obrotach - może magia imienia zadziała) to jeszcze dziś czuję się tak paskudnie jakbym zaraz miała rozpaść się na kawałki - znikąd wzięte przeziebienie, gorączka 37,5 ...no i jaki wniosek się nasuwa. Ojjjej! Może się udało, może to taka oznaka pierwszych dni ciązy.
Na szczęście jestem zbyt logicznie myśląca, zeby dac się sobie wkręcić w TĄ turbinę. Turbinę wielomiesięcznych nadziei, ze szczyptą lęku, dozą ukojenia i zaspokojenia pierotnej potrzeby bycia matką, kroplą zniecierpliwienia a zarazem kilkoma gramami radości, skwaszonej zdrowym rozsądkiem. Wszystko to podzielone przez brak możliwości zrobienia bety bo przecież całe miasteczko baaa! caly szpital by huczał i pękał w szwach od emocji.
Jak ja starsznie, strasznie nie znoszę tych paskudnych dni tuż przed @. Nie dość, ze trafia człowieka w samo sedno PMS, spada progesteron, hormony osiągają poziom sławetnej ch u jni to jeszcze trzeba trzymac się na baczności, znosić napływające fale nadziei. że może to już teraz; że może to ten cykl! Może skoro tyle słoniny zostało wytopionej, może ze względu na starania jak w zegareczku...może w końcu się udało. Do tego trzeba znosić upierdlistwa klientów i gwar stada ludzi w domu. BLEEEEH co za paskudny finał cyklu. Już dawno nie bylam tak strasznie poirytowana...no ale od kilku miesięcy nie bylo starań przez duże "S" więc nie było czym się "jarać".
Przez ten dziwny stan przeziębieniowy nei poszłam nawet dziś na siłownię, ale tak między nami mówiąc może i odpuszczę również jutrzejszy dzień a w niedzielę zrobię test, coby przypadkiem nie zaszkodzić POTENCJALNEJ możliwości.
Jestem na tyle logicznie myśląca, oczytana w temacie oraz wyedukowana przez ostatnie 1,5r że powstrzymuję się od zrobienia testu. Przecież 25dc to jeszcze ciut za wcześnie na testowanie.
A przecież..kurcze..znowu sięgać dna i patrzeć na ten jodnorożny kresk na testce. Fe..
Mam całą szufladę testów. Istna patologia. No chociaż wyrzuciłam w grudniu wór negatywnych testów skitraszonych w łazience. To dopiero była patologia. A dziesiątki testów w szufladzie biurka w domowym biurze to chyba może być określone jako przezorność lub zapobiegliwość, nie? Nnno..może nie dziesiątki, ale kilka pudełek po 5 testów w środku można naliczyć.
Ach..no nic. Trzeba być cierpliwą osóbką, skupić się na pracy i dotrwaniu do weekendu. Marudy nie będą wydzwaniać i będzie można naładowac akumulator biologiczny na przyszly tydzień.
Hmm..myślałam w sumie, że to 23 dzień cyklu a nie 25. Ciekawe kiedy ja się nauczę liczyć te dni. Nnoo..to w niedzielę będę wyjaśniać sytuację, tak żeby bez wymówek od poniedziałku katowac dalej słoninę!!! Aby owulacja była tak uprzejma i w końcu nie wykręcała się sianem zasłaniając się o-p-o-n-k-ą. Dziwka jedna! (Tak, mówię o owulacji).
Ok..
FIN
Buziaki :*
Gdyby siłą sugestii można by było nastawić organizm na chudnięcie, spalanie tłuszczu, porost lub kręcenie się włosów, wstawanie bez budzika...byłoby naprawdę super.
A to nie ma tak lekko.
Siłą sugestii można tylko wyprodukować nadmiar śluzu, zmienić jego kolor na mleczny oraz wmówić sobie nudności...i to już kilka dni przed miesiaczką. Niesamowite! To jest wprost neisamowite.
Wiem przecież, że wszelkie objawy pojawiają się później, wiem że nudności w przeważającej ilości przypadków pojawiają się w 2-3 miesiącu, wiem że w przeważającej ilości przypadków te cykle zaciążone i udane kończą się bez żadnej nadziei i bez żadnych objawów. Tylko z "zaskoczka" tudzież z "zaskoczki".
Ach...Boże,jak mnie to strasznie wkurza.
Tak nie lubię wszelkich moich słabości, nie lubię się poddawać.
A tak właśnie kończy się każdy cykl pod znakiem starań. Wielkim kwasem, wnerwem na to wszystko, że znowu się nie udaje i już.
No ale...muszę wycisnąć z siebie mój cudowny optymizm, którym na codzień wszystkich ponoć zarażam.
No to cisnę:
- no ok, jeśli się nie udało, to nie ma problemu. Tez dobrze. Przecież zbliża się lato, codzienny dyżur 24h z mężusiem w kwestii ja kierowca - on lekarz. Ach...nie moge się już doczekać. Wariactwem będzie przenoszenie sie na tą cudowną wyspę na te kilka miesięcy, z mamą, kotem z tabunem rzeczy do pozostawienia tutaj w mieście w jamiś garażu lub na jakimś strychu. Ale i tak nie mogę się doczekać.
Więc 2:0 . lepiej teraz nie zachodzić ze względu na konieczność popakowania wszystkiego i podźwigania "cowiększych" rzeczy a także ze względu na chęć wyciśnięcia możliwości finansowych z pobytu na Ibizie na maksa. To potem ma nam zagwarantować okres przejściowy podczas gdy będziemy stawiać decydujący krok poprzez Europę.
Także wprost niewygodne by było zajście teraz w ciążę - ale co z tego!!!! Damy radę. Dam radę. Chcę w końcu postawić na swoim i być w tej upragnionej ciąży. Chcę żeby w końcu rósł we mnie najcudowniejszy dla nas na całym świcie mały człowiek. Mały czlowieczek będący cząstką mnie i czastką męża, będący owocem naszej miłości. Chcę, chcę,chcę...i tym razem to nie jest nic egoistycznego.
Niewygodne zajście w ciążę teraz? No właaasnie. Zwykle wszystko u mnie jest na przekór. Wiec kolejny powód podtrzymujący nadzieję. Może właśnie dlatego, ze byłoby to niewygodne...właśnie sie w końcu uda.
grrrr.. czy ja juz tracę zmysły? czy to po prostu kolejny upierdliwy dzień się szykuje?
eee..jaki upierdliwy! dziś jest przecież Taniec z gwiazdami (ach, przepraszam nie z gwiazdami tylko z celebrytami)
Śmieszne...w Polsce ani razu nie zainteresowałam się oglądaniem tej śmieszno. Ani ja ani mama. A teraz czekamy z ozorami wywieszonymi do pasa na dzisiejszy wieczór, żeby się nieco rozerwać i zbliżyc do polskich korzeni. Oglądałyśmy tutaj w Hiszpanii poprzedni sezon i nawet...nie powiem. Ubawiłyśmy się po pas.
Tak jak mówiłam - nie będę płakać. Jest ok. Te najbliższe kilka miesięcy to oczywiście - serdecznie zapraszam ale niekoniecznie. Będziemy próbować ale bez taaakiego ciśnienia z mojej strony - hmm..no przynajmniej do ostatnich kilku dni cyklu, ale od maja pewnie nie będzie nawet czasu na rozmyślania i wsłuchiwanie się w ciało.
Może nieco przedwcześnie - 1-2 dni przed 28dniem, może nieco przedwczesnie bo jeszcze nie leje się tylko plami ale...plami na czerwono a nie brązowo więc logika podpowiada mi że to nie implantacja.
Dobre wiadomości...takei ze własnie szwagier pytał coś tam cos tam żeby zagaić rozmowę bo wszyscy właśnie siedzą w kuchni (..) czy chodz ena siłownie bo widzi że znikam itp itp (a on codziennie 8-17 jeździ do miasta na kurs więc mnie nie widzi w tygodniu.
Więc stwierdziłam, ze dwa ostatnie dni nie byłam bo byłam chora (psychicznie ) , miałam gorączkę (ok 37.7 ) ae od poniedziałku ruszam, bo na siłownię zostaly mi tylko 2 miechy. W tym czasie musże połączyć pracę zzawodową, 2 razy w tygodniu jazdę do CITY na niemiecki, pakowanie wszytskiego i doprowadzenie mieszkania do oddania itp...
No to zaczął coś w temacie, "tak, ale wiesz..przecież my z siostrą..." ...juz myslałam, że powie 'coś pomozemy" ale nie. Co Wy!? Ale jest lepsza częśc:
"tak, ale wiesz..przecież my z siostrą...minimum na pół roku, na cały wasz okres na Ibizie będziemy tutaj, w Oviedo (w miescie) , więc na początku maja może juz się znajdzie jakieś mieszkanie ze strychem, to te rzeczy ktorych nie bierzecie pojadą na strych do nas.
No to super - nie w kwestii, strychu. Bo i tak mielismy plan wynając strych lub garaż, ale w kwestii takiej że nie szykują się na całe pół roku z nami!!!!!!
Hmm..już nawet nei chodzi o to, ze mam dość tak bujnego życia rodzinnego i mieszkania z osobami z którymi nie bralam ślubu, ale też o to że większe mieszkania są dużo, dużo droższe.
No a pozatym ok - mam już dość. Rok wystarczy. Drugie poza tym to fakt, ze to "nasza" wyspa. Nasze wspomnienia z ostatniego pobytu i pracy 6 mies. Nasz rytm w jaki wpadniemy i nie może być zakłócony przez wiecznie zajętą łazienkę, zajętą kuchnię, pralkę itp. Będzie telfon - raz dwa ubieramy się i jedziemy.
Egoistycznie mówiąc - to ja mam zamiar grać w wolnych chwilach w PlayStation i nie chcę, zeby była cały czas okupowana. Ok, jestem jedynaczką. Ok jestem wredna i mam też złe części charakteru. Ok - postaram sie o 2kę dzieci, zeby umiały się dzielić i były inne niż ja. Ale kurcze. Od maja zeszlego roku nie ma opcji, zebym się dopchała do naszego PlayStation bo ciagle ktoś się chce odstresować, a jak ja mam mikroskopijna minutę wolnego czasu to..
ach, szkoda gadac. Szkoda życia na narzekanie.
teraz muszę wspierać mężusia i przypadkiem nie wbić mu szpili bo pisał wczoraj z dyżuru, że juz mu smutno, że rodzice wyjeżdżają. No proszę Was...3 miechy?!? Dlatego dziś jedziemy na wycieczkę. Tylko my i rodzice. Pomimo dyżuru, chce ich wziąć na wycieczkę po okolicy.
A może podświadomie, sam nawet nie wie że biorąc ich na wycieczkę chce ich chwilę mieć tylko dla siebie. Bez dzielenia się z bratem i siostrą?
Biedny, bardzo nie lubię patrzeć jak jest smutny ale...no nie powiem nic, nie potrafię ubrać tego w słowa. W ogóle nie mogę powiedzieć nic bo mam tutaj swoją mamę. Ale jakby mieszkala gdzieś indziej i była zdrową, hożą kobietą to też bym się bardzo cieszyła.
Ja to jednak jestem cholerną indywidualną jednostką.
Ok - czas na wycieczkę a jutro caly dzień znowu praca - bo wycieczkę trzeba odpracować. Na poniedziałek nic się nie zrobi samo, nie?
Miłego weekendu Kobietki :*
Wiecie co? Mąż zadzwonił do tych pań GIN, co 25.09 stwierdzily, ze musze schudnąć żeby wogóle zacząc cos robić w kwestii bobaska no i nie wiem jak to się udalo ale na poniedzialek mamy wizytę. Haa! CZAPKI Z GŁÓW. Pewnie nie myślały, że tak się zawezmę no ale jakos tak...straciłam wenę. Pewnie przez obraz jaki tkwi w mojej glowie...z tym przyjazdem rodziców. Nie wiem, nie poruszałam jeszcze tego tematu. Jakoś nie miałam weny, nie bylo okazji..No tak...przecież jeszcze nie minął tydzień zanim wyjechali. HAHAHAAA
No ale cały czas mam gleboką nadzieję, ze do czasu jak narodzi się im wnuk/czka to brat i siostra męża już cos ze soba zrobią i jak rodzice przyjadą na 3 mies wizy schengen to nie spędzą calych 3 miechów z nami. Brrr..nie, no nie mogę narazie o tym myśleć.
Ale właśnie to zakłocilo moj ogolny entuzjazm. W ogóle uważam, że lepiej by było dać sobie naturalna szansę jeszcze tak do października, do "po Ibizie". Nie tylko ze względu na fakt, ze chcę pracować z mężem, zarabiać kasiorę, bawić się w panią doktor-tłumacza-kierowcę-żonę-sportowca i Bóg wie co jeszcze w jednym. Ale też ze względu na fakt, zę po Ibizie kilka miesięcy będziemy całkowicie na lodzie. Będziemy się unosić na fali przeznaczenia i to własnie wtedy okaże się, który z naszych planów całkowicie wypali i wejdzie w życie.
A z drugiej strony, jak mogę zapomnieć o obsesji ostatnich 2 lat.!!?
Tak prawdę mówiąc czuję się jak na bardzo bardzo wolno pnącym się do góry rollercoasterze .
Nie jestem pewna czy to własnie już bym chciala zjechać w dól, ale też pomimo wszystko sam się wspina na szczyt górki i nie ma na to wpływu. Czuję się jakby jakaś część czasoprzestrzeni nagle się zatrzymała i pomimo, że wiem o tym to jakoś niespecjalnie mi to przeszkadza. A jednocześnie wiem, ze głeboko wewnątrz mnie nie chcę, żeby stala.
Ach..zagmatwane to jest.
A pozatym co ja tu biadolę, jak porządkując biuro znalazłam 4 tabletki Clo... i co?
No i ciiiiiiiiii....i nie wiedząc że w poniedziałek będą mnie oglądać łyknęłam te tabletki w dn 5-9 No co? Może akurat wyrośnie jajko. Zamówiłam też testy owu, zeby może sprawdzić czy Owu dochodzi do skutku.
Więc sama sobie zaprzeczam mówiąc że zapał opadł.
To właśnie tak jak się czuję. Chcę i nie chcę teraz. Im bardziej chcę tym bardziej zastanawiam się czy ja tak właściwie wiem czego chcę i co to jest, co to oznacza, jakie zmiany itp A z kolejnej strony, to czas leci..i nie chcę być babcią-mamą, chcę być sprawna i cieszyć się razem z dorastającymi dziećmi za te 20-30-40 lat.
Ach..ja juz lepiej pójdę spać.
Głupio wyszło z tym Clo, przecież nie powiem paniom gin że znalazłam to łyknęłam, żeby zobaczyć co się stanie. No ale plusem ogólnym jest to, że w pn będzie 16 dzień cyklu i skoro będą się TAM rozglądać pewnie zauważą czy byla już owu czy jeszcze nie. W końcu będę miała mój wymarzony monitoring. hiijui
Buziaki
:*
Bylo wczoraj suuper, super na tej wizycie. Wszyscy czapki z głów, ze tyyyyle schudłam, aż się pozlatywaly różne obce pielęgniarki żeby zajrzeć w kartę i zobaczy, ze faktycznie schudłam 30 kilosów. hih
Tuż po skoku na wagę wrzucili mnie na helikopter i zaczęli oglądać jak się sprawy mają.
HAHA! Nikt, niekt nie wie, TYLKO WY że wciągnęłam to Clo
nawet się męzowi nie przyznałam hihi bo by jęczał, ze ciągle chcę się leczyć sama
No ale ja już tak mam. Dorastałam z mamą lekarzem , teraz mąż lekarz, ja chciałam iśc na medycynę ale po dwóch razach na egzaminie wstępmnym odpuściłam, więc jakiś tam pierwiastek we mnie pozostał.
A pozatym...Kochane!!! My to już tyle, tyle wszystkie wiemy o tych staraniach, że niejeden początkujący ginekolog nie ma takiej praktycznej wiedzy jak my.
Wracając do tematu...
Wczoraj był sympatyczny starszy pan doktor, który nauczał przy okazji dwie studentki lub dwie rezydentki i dokładnie objaśniał im co widzi.
tak więc w końcu wiem jak się sprawy przedstawiają.
W prawym jajniku mam jakąs maleńką 'cysteczkę' , która zapewne się wchłonie przy ciotce a w lewym jajniku piękny zgrabny 23mm pęcherzyk owulacyjny.
Z okazji tego pęcherzyka mamy popróbować sami a tuż po następnej @ mam się zglosic na monitoring i stymulację do inseminacji. Z tego co zrozumiałam, jesli teraz samo się nie uda to w przyszłym cyklu będzie i-n-s-e-m-i-n-a-c-j-a !!!
Aż nie wierzę po prostu ..NIE WIERZĘ I do tego, wszystko zdążymy załatwić jeszcze przed wyjazdem na Ibizę.
Wiem..wiem...Za bardzo się nie podniecam, nie nakręcam, nie nastawiam. Bo duża część inseminacji nie wychodzi. No ale w końcu jakieś światło w tunelu!!
No i wiemy już że jest owulacja.
Hmm..nnoo jest, po tym Clo. Ale podejrzewam, ze też wszystko wraca do normy z okazji wracającej do normy wagi.
Więc jak się nie uda teraz - nnoo ok, przykro będzie ale ok. Zrozumiem.
W kwietniu będzie inseminacja. Jak się nie uda...to będzie megaprzykro..no ale ok. Tez zrozumiem. Może tak właśnie ma być i może "samo" się uda na Ibizie. Super by było.
Uwielbiam, kocham tą wyspę. fantastycznie by było mieć na pamiątkę wyczekiwane dziecko spłodzone właśnie na Ibizie.
No nic..tak tyko się tutaj pocieszam i nastawiam pozytywnie na wypadek gdyby się nie udało.
Ale czyż to nie wspaniała wiadomość!? Yuuppi
Wręcz to wszytsko jest akie niewiarygodne! W końcu starania nasze wychodzą na prostą.
Po 2 zmasakrowanych psychicznie latach. W końcu coś konkretnego zaczyna się dziać. uff
Aż mi tak lekko się zrobiło.
Na ten miech starania zakończone.
Teraz cierpliwie czekać co przyniesie następne 7 dni.
Mam ciche wrażenie, że ciotka się opóźni...no bo przecież były starania, było widziane jajo...więc moja autosugestia gra już tam pewnie rozumowi marsza.
Póki co czas na siłownię, z pracą "na dziś" o dziwo się od rana wyrobiłam, teraz tylko dietetyczny obiadek dla mnie i misia oraz przygotować sałatkę na "po niemieckim" i idziemy z tym rytmem dnia.
Na siłowni będzie w tym tygodniu lżej, coby przypadkiem nic nie uszkodzić...ale trzeba pamiętać, że to chodzi o mnie. Ostatnie 2 lata były bezoowocne, więc nie ma co naiwnie ufać że to właśnie teraz się udało. Ha! Będę w niesamowitym szoku przemielonym z radością jak dojdzie w przyszłym cyklu do inseminacji i się ona uda. Jakoś .... na dzień dzisiejszy nie wykazuję pozytywnych przeczuć w tym temacie..no ale my juz wiemy jak to bywa z tymi wszystkimi przeczuciami..
Ach..ogólnie od samego rana mam strasznego wnerwa.. Mam nadzieję, ze po siłowni przejdzie bo nie lubię być taka złaaaa.
Dzisiaj nawet zegarkowi się oberwało bo nie chciał na silowni pokazać tętna wystarczajaco wysokiego, aby zaczeć spalac tluszcz (tzw strefa kardio).
Pan doktor dowcipny (czyli Gin rzecz jasna) powiedział, ze będzie stymulacja i inseminacj a w przysżlym cyklu jak w tym się nie uda i jeśli ida mi się zrzucić jeszcze kilo lub dwa to będzie super. Ja na to z radosnym uśmiechem na twaryz , że aboslutnie! Nie da rady! Minimalnie mogę 3 lub 4....no ale od poniedziałku nie klei mi się ani zdrowa dieta ani zapał do ćwiczeń. Wkradła się już na dobre myśl , że a moze się udało no i .... są tego efekty.
No nic, Trzeba się wziąć w garść i dumnie doczekać do soboty/niedzieli. Nie przyjdzie małpiszon - to nie. Zrobię test i będzie juz wiadomo na czym stoimy. Lekkim miodzikiem na moje dzisiejsze apogeum zszarganych irytacją nerwów...jest to, ze zrobimy test RAZEM z mężem. Wiec tym razem to On będzie podniecony wpatrywał się w test i to on się skwasi widząc jedna kreskę. Ja juz jestem zahartowana. haahahaaaa Tyle razy czułam juz ten kwas rozczarowania jedną kreską, ze tak strasznie nie piecze jak na początku. Zawsze pokrywa sie z myślami - no tak, a czego się spodziewałaś. Wiadomo, ze znowu się nie udało.
Przykre to, bo ja naprawdę jestem chodzacym optymizmem. Ale pokłady nadziei w kwestii tego , że się udalo..niestety już się wyczerpały. Może powrócą po inseminacji, ale tak brdzo nie chcę czuc tego smutku i tej pustki, tego niespełnienia...że wolę wogole nie liczyc że to już teraz.
Przyznam Wam się, ze ja. taka "stara" wyjadaczka testowa, taka doświadczona staraczka, zrobiłam wczoraj test. No i co? No i oczywiście negatywny. No ale nie wiem na co liczyłam w 25 dniu cyklu. Chyba na łut szczęścia.
Ok, ok. Koniec tych smutków i tej auto-zgryźliwości.
Zmiana tematu:
Caly czas nie mogę wyjść jeszcze ze stanu podekscytowania tym że nasza kochana Chiang Mai już ma w objęciach swoją piękną królewnę. Dziękuję Ci za ten szczegółowy opis jak to wszystko wyglądało, jak przebiegało, co czułaś, czego nie czułaś.
Ja jeszcze nawet nie jestem w ciąży ale ze względu na fakt, ze jestem straszna panikarą juz czasami dopadają mnie myśli jak to będzie. Jeżeli stan drowia nie zadecyduje za mnie to czy lepiej naciskać na poród naturalny czy na cesarkę. Do dziś zawsze jakoś tak przeważały wszystkie "za" na cesarkę...ale z Twojego opisu nie wydaje mi się, zeby to bylo takie proste jak zawsze myślałam, ze jest. Mój mężuś, z racji swojego zawodu wstępnie mi naświetlał sytuację, ze własnie cesarka na życzenie nie jest zbyt dobrym posunięciem, bo potem dłużej dochodzi się do sibie niż po porodzie naturalnym ale....no spójrzmy prawdzie w oczy. Jak to poród naturalny? :o Na samą myśl już mi się robi słabo. No ale pewnie to będzie inaczej..bo będzie chodzilo o nasze wyczekiwane maleństwo, o sprowadzenie go na swiat itp..ale nie wiem. Ach...no po prostu nie wiem.
Ale co tam. Póki co..moim największym zmartwieniem jest jak w końcu zajśc w tą upragnioną ciążę a nie w jaki sposób urodzić nasze dziecko.
jasne że przyszła ciotka. Bardzo, bardzoz ostała zbluzgana i zmieszana z błotem.
Staram się przyjąć kwestię na luzie. [........]
Bo przecież ten miesiąc może być miesiącem inseminacji..
No ale znając cudne szczęście do tematu zajścia w ciążę, nie będę mówić HOP zanim nastąpi skok.
Jest mi przykro, owszem. Ale na szczęście nie zdążyłam się zbytnio wkręcić. Jestem już zahartowana przez te 2 ostatnie lata. Twarda jak skała, twarda jak meteoryt A nie "miętka" jak ....ugotowane jajko (?) Staram się wygasić ten gorzki smak rozczarowania i staram się absolutnie nie gasić go pozywieniem. Zafundowałam sobie hooorrrrrooor online, teraz można iść spać nie myśląc tylko o jednym.
Czekam z (nie)cierpliwością na rozwój wydarzeń tego miesiąca. A jakkolwiek się ułoży i tak coraz bliżej jesteśmy do wyprowadzki stąd i do skoku na głeboką wodę. juppi Jest trochę stresik jak to wszystko ułoży się "samo" i wskoczy na właściwy tor po sezonie letnim ale w przyszlość patrzę bez lęku. Jak nie tor A to tor B jak nie b to C itp.
Ważne, ze już nie będziemy w tej dziurce w której mieszkamy od maja 2010. uff
Może będzie tak jak kiedyś napisała Maxi. Może po prostu to miesjec, to otoczenie nie sprzyja stworzeniu naszej wymarzonej istotki. MOże jak tylko stad się ruszymy, zmieni się otoczenie, klimat, nastawienie i wszystko to może samo sprawnie się ułoży i to.
A tym czasem...mam kolejne ok 14 dni na ćwiczonka oraz...przesiewkę rzeczy z domu bo wszędzie gromadzi się wszystkiego góra, końca nie widać a wszystkiego nie będziemy ze sobą w te i z powrotem wozić.
Miłego tygodnia kochane dziewczyny!
Dziękuję, ze jesteście... :*
Wiadomość wyedytowana przez autora 6 kwietnia 2014, 22:11
Przepraszam za dlugi czas bez znaku życia ale ostatnie miesice były super intensywne. Najpierw przygotowania do przeprowadzki, potem kilka tygodni wożenia rzeczy do mieszkania do którego potem wrócimy a następnie pakowanie się na sezon na Ibizie i...doczyszczanie mieszkania, po 4 latach miłego użytkowania itp.
Przyznam Wam, że to wszystko był koszmar. Nie wiedziałam, ze będzie to takie upierdliwe i bez bicia przyznaję się, że rozumiem tą część Boskiego planu...dlaczego pomimo upartych starań nie udalo się w ostatnich miesiącach zajść w ciążę.
Gdybym podczas tego wszystkiego byla w ciąży tzreba by było chyba wywalic wszytskie rzeczy..Mąż nabrał masę dyżurów, zeby skapnęło trochę kasy przez zakończeniem kontraktu + nasz niemiecki "w mieście" w poniedzialki i środy..tak więc była to jazda bez trzymanki.
Dzień orzed wyjazdem mąż miał imprezę zakonczenia pracy ale nawet nie chciałam na nią isć bo sprytnie ppmyślałam, że w tym czasie spokojnie wcisnę wszystko co bierzemy do samochodu, zrobię włosy, paznokcie i będe czysta pachnąca i zadowolona, wypoczęta i zwarta do prowadzenia czekac na poranny wyjazd. No ale skończyło się wprost moją histeria bo okazało sie, że do samochodu wchodzi tylko 60% tego co przygotowaliśmy do wzięcia na te pół roku. No i płacz , rwanie włosów, zrezygnowanie, załamka, stres. Paznokcie nie zrobione, włosy nie zrobione i padłam spać ok 2:30 przerażona co to będzie rano. Przecież przed nami 800 km do promu..nie możemy jeszcze jechać do miasta i zawozić tego co sie nie zmieścilo itp
A tu mężuś grzecznie wrócił o 3 do domu, o 5tej go obudziłam opowiadając moje wieczorne przeżycia a on ze swoim stoickim spokojem stwierdził: ach kochanie, mówiłem ze ja zapakuję rano. Don't worry i śpij trochę more, za godzinkę jemy śniadanie i pakujemy. (taak, my tak rozmawiamy hihi ang-pol + spanisch..trzeba się będzie opamiętać przy dzieciaczku )
No więc zamiast spać poszłam robić odrosty (0 5tej rano) a od 7mej zaczeliśmy przepakowywanie i wiecie co? Nie wiem jak to zrobil ale wcisnął wszystko hihiiii. Mój geniuszek.
Przy okazji oczywiście jęcząc po co tyle wszystkiego, czy mama jedzie kur.. do laponii zamiast na ibize bo bierze 2 kołdry, po co nam tyle książek itp no ale przepraszam..ja normalnie nie mam czasu na takie przyjemnosci wiec tutaj sobie czytam w wolnych chwilach..które bywa że mam! Juppii
No i jesteśmy.
Jesteśmy na mojej kochanej Ibizie. na naszej Ibizie..
Jeszcze sezon się całkiem nie rozkręcił, mamy średniawo ruch no ale nie życząc nikomu źle mam nadzieję, że ci turyści będą chorować i chorować!
Bo po Ibizie..wracamy na ląd i plan jest na intensywną naukę niemieckiego i potem fruuuuu nach deuschland - stabilizowac się w końcu. Więc mam nadzieję, ze sezon będzie dobry bo te 6 miesięcy po ibizie będziemy własnie z tej ibizy życ...
Kurcze..i przez to wszystko jakoś dalej nie mogę sobie wyobrazić gdzie w to wszystko miałaby się wpasować ciąża albo dziecko..
Wiem, ze to już czas ale kurcze..Mam wrażenie, że jakoś tak zawiślismy w jakiejść próżni. Wszyscy dookoła są ustawieni a my jak jakieś pijane zające w buraczkach dalej tkwimy w tym samym miejscu.
Nie wiem..jakoś tak się jeszcze wszystko nie zazębia. Mam wrażenie, że jeszcze nie wskoczyliśmy na właściwy tor.
Dziwnie tak.
Wtedy kiedy miała być inseminacja okazalo się, że mam 2 cysty i huuuj (przepraszam) - dostałam na pitolone 3 miesiące tabletki anty na usunięcie tych cyst. No i teraz idzie 2 opakowanie tabletek...
No comment no ale z drugiej strony czego niby oczekuję? Co niby mialoby się stać?
A z innej strony. Mam kuzynkę. Mieszka od połowy życia w Chicago, w podstawówce i liceum byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami.
No i buuch. W sylwestra zakomunikowała na FB (oczywiście, no bo gdzie?) że jest w ciąży.
Buuch w maju urodziła.
I buch buch FB zasypywany jest sweet fociami.
Nie chcę być zazdrosna. Nie lubię być zazdrosna. Ale niestety ściska mnie w żołądku. Psuje mi to humor.
Wymyśliłam jednak rano fajne powiedzenie:
Jeśli chcesz żyć czyimś życiem to pamietaj, ze wiele osób chciałoby żyć Twoim.
Nie chciałabym żyć jej życiem, ale...mam wrażenie, że ona jest już gotowa, ma wszystko READY a ja nie i to mnie wkurza.
No ale złośliwie pocieszając się...mamy obydwie inną kuzynkę. 2 lata młodszą od nas (my jesteśmy 83') i mieszka w szwecji..
No i jeżeli mnie trochę skręca z okazji rozwoju życia tej w chicago to tą ze szwecji musi podwójnie skręcać bo nie dość ze ta w chicago jest już "gotowa" to pewnie myśli , że u mnie to leje się sam miód i wszystko jest na swoim miejscu.
heh
No ale tak to zwykle bywa. Ze z pozoru, z punktu widzenia osoby 3 niektóre rzeczy wyglądają rewelacyjnie i prosto..podczas gdy rzeczywistość jest po prostu "normalna".
\Nie wiem czy to te tabletki, czy upał i ogólne niewyspanie z okazji nocnych pacjentów ale całe 3 miechy były pełne bólów głowy, popołudniowych nudności i strasznej senności oraz wiecznego głodu. Łącząc to z kulinarnymi pokusami kwitnącymi na każdym kroku i brakiem czasu na ćwiczenia ...urosło znowu pewnie z 3-5 kilo. Wolę nie sprawdzać, od dziś udało się załatwić pozowolenie na siłownię w hotelu, w którym mamy przychodnię. Jestesmy tu codziennie od 9 do 13 więc te 1,5 h codziennie będę skradać na ćwiczenia.
Większość niemieckich pacjetów mówi po angielsku, a rosjanie jeszcze nie zawitali więc mężuś da radę. Do tego cieszy się, że będzie tak zazdrosny że ja codziennie cwiczę, że wieczorami wzajemnie będziemy się motywowac do marszu. No ale...35 stopni w cieniu i ciężki dzień niestety nei motywuje do wieczornych marszów.
Fajnie, ze tabletki już się kończą. Może sie uda w pierwszym lub drugim miechu "po" załapac na owulkę i w końcu kurcze cos z tego będzie.
Cały czas mam obawy czy to właśnie będzie dobry czas...ale przegadalismy i doszlismy do wniosku ze zawsze znajdzie się jakies ALE. Więc trzeba próbować a jak się uda to i tak będzie cud. Po 2 latach...prawie 3 latach. No a jak sie nie uda, to w październiku wracamy z Ibizy do "domu" i...gin czeka na nas z mniej więcej otwartymi ramionami na inseminację. A potem w między czasie wszystko się ułoży.
W hotelu w którym mamy przychodnię są setki ludzi a z tego 400 - to dzieci. Ciągle przychodzą do nas pacjenci z malutkimi dziecmi. Wzmaga to tylko dziką potrzebe posiadania własnego no ale trzeba troszkę zamrozic emocje i jakoś normalnie znosic otoczenie.
Warunki do starań są teraz średnie, bo przez cienką ściankę śpi mama ale zaczęła się codziennie wypuszczać na basen wiec wtedy mamy chwile prywatności. Będą więc próby i starania. Niech tylko przyjedzie już ta @, odjedzie i zaczynamy zabawę. Nie będę się zbyt nastawiać...bo mialam marzenia że się uda po Clo a tym czasem dupa.. No ale muszę mieć na uwadze to, że jeżeli się nie uda do końca października to potem ruszymy z tematem inseminacji. Tam jest zielone światło o ile tylko jakaś świńska cysta się nie pojawi. Normalnie, tak jak Maxi napisała...moje ciało zasabotażowało moje nadzieje i nasze starania.
Jeżeli chodzi o nasze plany, to zwykle nic nei planujemy bo wiadomo, że plany mają to do siebie że lubią nie wychodzić. Ale zamiast planu mamy...projekt, szkic. W końcu wymyślilismy, rozważyliśmy za i przeciw..no i szkic jest na tyle silny, że się go trzymamy. Pomimo tego, ze obydwoje jestesmy szaleni i jeden podmuch przeznaczenia i zamiast podążac obraną drogą nagle mozemy zrobić zwrot o 190% i wylądować np w Australii. hiii Póki co jeszcze możemy, ale mamy świadomość, że jak już będziemy mieli nasze MINI to trzeba będzie sie konkretnie ustabilizowac w jednym miejscu. Język, szkoła itp
Więc projekt jest taki, że do końca października grzejemy dupki na Ibizie, pracując intensywnie i odkładając kaskę. Potem intensywnie ruszymy z dalszym niemieckim, tak żeby w czerwcu wrócić na Ibizę - mąż potrenuje z turystami swój osiągniety i wymagany poziom niemeickiego ( B2 ) i po Ibizie ruszamy zapuszczac korzenie w Niemczech.
Nigdy nie przepadałam za jęz. niemieckim, myślałam że Niemcy są niemili i snobistyczni ale wcale nie! Codziennie mamy tutaj pęczki Niemców (pacjentów) i tak jak już wczesniej zauwazyliśmy są bardzo mili, sympatyczni, kulturalni itp. Do tego poziom zarobków kształtuje się na satysfakcjonującym poziomie, blisko Polski, blisko nart, tanie oferty wakacyjne, smaczne kiełbaski a do tego mąż będzie mógł wybrać sobie drugą specjalizację, bez żadnego egzaminu. Wczesniej nawet przez myśl by mi nie przeszło, że zainteresuje mnie temat Niemiec no ale w miłym towarzystwie....wszystko jest możliwe.
Cieszę się, ze mój mąż jest taki jak jest. To niesamowite, że na dwóch przeciwległych krańcach świata tak się dobraliśmy. Ciekawe jakie będzie nasze Maleństwo. Bardziej podobne do mnie czy bardziej do meża, ciekawe jak rozłożą się w nim nasze cechy charakteru. To takie niesamowite.
Ach..przeżywam jakieś uniesienie przedmałpowe. A może to detoks od tych tabletek anty tak cudownie na mnie działa. Nie nie..żartuję, niemozliwe bo to dopiero 1 dzień po odstawieniu.
Ok..czas na come back to work.
Miłego weekendu!
Wiadomość wyedytowana przez autora 18 lipca 2014, 10:43
zycze ci aby ktorys z tych 12 miesiecy byl dla was najszczesliwszym!!! tak bardzo bym chciala abys juz do mnie dolaczyla,ty i pozostale dziewczyny, ktore polubilam na owu, bo wiem jak to oczekiwanie wyglada...co do zazdrosci o kuzynke to mialam to samo,jak sie dowiedzialam o Olce-mojej przyjaciolce...co gorsze,wypalila mi nowine prosto w twarz,nie bylo wiec nawet chwili,aby sie wkurzyc...trzeba bylo sie usmiechac,az do momentu,w ktorym zatrzesnelam dzrzwi sypialni za soba...ja tlumacze sobie to zawsze tak,ze zazdrosc jest naturalna i nie ma co sie za nia biczowac,w koncu nie kopiemy pod nikim dolów z zazdrosci,musimy tylko jakos to przezyc...i najwazniejsze,czyjas ciaza nie wyklucza twojej,zawsze sobie powtarzalam,ze limit na dzieci sie nie skonczyl :) wasze dzieciatko gdzies tam na was czeka....i na odpowiedni moment :) pozdrawiam cie mocno!!!
Hej maxi. Dziękuję :* Otóż to! limit na dzieci się nie skonczył. hihi kolejne motto na 2014
Ja też mam nadzieję że limit na dzieci się nie skończył:) I że w 2014 r. doczekamy się naszych małych pociech:) Trzymam mocno kciuki:)
Ja też mam nadzieję że limit na dzieci się nie skończył:) I że w 2014 r. doczekamy się naszych małych pociech:) Trzymam mocno kciuki:)
Ja też znam te zazdrosc, a jednocześnie żal.. Co prawda pierwsze starania trwały 10 miesięcy, udało się i się okazało, że przyjaciółki siostra ma ten sam termin co ja.. nam niestety nie wyszło, nasza dzidzia była Aniolkiem, a jej nie.. Ale po dwóch miesiącach znowu się udało i to z zaskoczenia w najmniej oczekiwanym momencie, Tobie też tego życzę.. Życzę w tym roku drugiej kreski, niesamowitych ust że zdjęciami i tego niesamowitego uczucia jak czujesz w brzuchu, że ktoś tam się rusza i Cię pokonuje od środka :)
Otylka dziękuję :) tez trzymam za Ciebie mocno kciuki :* mychowe...dziękuję za wzruszający komentarz....nie mogę się doczekac żeby poczuć w brzuszku nasze maleństwo..no ale wcześniej trzeba przerobić pozytywny test i te magiczne 2 krechy :D
Miałam na myśli nie ust, a usg i nie pokonuje, a pokopuje :) i żeby te dwie kruchy przyszly w najmniej oczekiwanym momencie :)
hihi...tiaaaa...przyznam, że chwilę pomyślałam nad tymi ustami..ale nie wpadłam, ze to miało być USG :P a...kruchy , mam głęboką i cichą nadzieję, że się pojawią "z nienacka" :))
Hihihi kruchy... no nie wiem czy uwierzysz, ale ktoś mi zmienia wyrazy jak pisze i przekształca w inne, hmmm :) niech będą kruchy :D