Mam nadzieję, że święta i sylwester minęły Wam w przyjemnej, radosnej atmosferze!
W Nowym Roku, życzę Wam spełnienia marzeń, tych prostych i tych skomplikowanych, tych o których inni wiedzą i tych najskrytszych. A przede wszystkim, życzę Wam i sobie też...żeby rok 2014 okazał się dla nas SZCZĘŚLIWY, żeby w końcu udało nam się zajść w upragnioną ciążę i stworzyć cudowne, nowe życie.
Przyszłym mamusiom, które już noszą w brzuszkach nowe, cudowne życie, życzę spokojnej ciąży i sprawnego porodu.
Wiecie co? Mam przeczucie, ze będzie dobrze.

W domu ok, jakoś trzeba się wpasować w sytuejszon. Dotrzymałam swojego eleganckiego postanowienia i nie zapytałam kiedy rodzice wyjeżdżają




W Święta bylo ok. Cały dzień nikt nie dokuczal na temat dzieci, ale teść nieźle przysrał na koniec Wigilii. Co mnie rozjuszyło do czerwoności, ale jak zwykle z słodką minką do upierdliwei gry wyszłam obronną reką z sytuacji. Jak wychodzili znajomi z tymi dziećmi, to teść powiedziała:
- Widzisz, widzisz jakie fajne dzieciaczki. A wiesz jakie moja żona robi piękne ubranka dla dzieci? Nie wiesz co tracisz...
Poczułam się jakby ktoś mnie walnął patelnią w głowę..i z promiennym uśmiechem odrzekłam:
- Ach, jaka szkoda. Ale wiesz tato...to nie zależy tylko od nas. Musimy poczekać aż Bóg da nam dzieciątko/pomoże w sprawie [nie pamiętam dokładnie ale coś w tym stylu]
na to Teść odparł:
- A, tak tak, oczywiście. Masz rację
Hihi aż sie sama zdziwiłam, bo zwykle reaguję ze spóźnionym zapłonem, a tu proszę. Udało się .


W Sylwka natomiast temat już mnie tak nie drażnił. I znowu jak teść przynudził w temacie stwierdziłam, że "Kto wie, kto wie. Rok ma 12 miesięcy, więc może jeden z nich będzie szczęśliwy".
Kolejna rzecz jaka mnie męczy to moja kuzynka, a zarazem przyjaciółka. Od dzieciństwa do 16 roku życia byłyśmy nierozłączne. Zawsze byla między nami lekka nutka rywalizacji, ale takiej motywującej, rywalizacji w dobrym smaku. W sensie wzajemne motywowanie się do lepszych ocen, czy do trzymania figury itp. Potem ona wyprowadziła się z rodzicami do USA i kontakt powoli się zacieral..aż do stanu facebookowych krótkich wiadomości, komentarzy, polubień itp. Kilak razy pisałam dlugą wiadomość ale nigdy nie odpisuje więcej niż 2-3 zdania, więc ok. Rozumiem.
No i co się moglo stać? No jak to co ? Jest w ciąży...ma termin na 1 maja i na fb weszła sweet focia z jej mężem i w koszulce, z napisem na wydętym dzidzią brzuchu "Mommy to be" .
To było wieczorem 25 no i pojawił się w mojej głowie drobny kwas. Tak bardzo nie lubię tego ukłucia zazdrości. zazdrość jest zła.



26 rano wymyśliłam, że jest nadzieja! Ona urodziła się w kwietniu, ja we wrześniu. Więc może nasze dziecko też urodzi sie kilka miesięcy po swoim kuzynku. (tak, it's a boy)
No ale cóż...ja już nie wyliczam, nie planuję, nie kalkuluję. STOP! Cały 2013 miałam obsesję na punkcie dziecka i zajścia w ciążę. W czasie gdy mnie spóźniała się ciotka z zapartym tchem robiłam testy, słuchiwałam się w swój organizm z nadzieją że to już ktoś inny, w innej części świata robil test i się cieszył lub załamywał z powodu pozytywnego wyniku.
Nie będę obsesyjnie czekać, nie będę obsesyjnie się starać i nie będę sama przed sobą robić z siebie wariata. Będzie co będzie. A tak jak powiedziałam przy sylwestrowym stole:
Rok 2014 ma 12 miesięcy, może jeden z nich przyniesie upragnione dziecko.
I niech to będzie motto na Nowy Rok.
Happy New Year!
Pamiętacie moją motywacyjną sąsiadkę z naprzeciwka? Jest 2 razy taka jak ja i dlatego działa na mnie motywująco. Ale w sumie biedna, że jest taka gruba.



Kolejna cudna rzecz to fakt, ze chyba ujrzałam w 13 dc płodny śluz!!


Nowy rok - nowy krok. Dzisiaj byłam więc nieco ożywić mój look. Mam dłuuuugaśne włosy, tak plus minus do pasa ale ostatnimi czasy trochę się podniszczyły. Więc po akceptacji mojego genialnego pomysłu przez męża i przez mamę wybrałam się dziś do fryzjerki ze zdjęciami z netu. Mam je teraz do łopatek, pocieniowane, z trendy boczną grzywą więc czuję się lekko i świeżo. Mąz co przejdzie obok mnie to piszczy z rozkoszy, ze ma nową, jeszcze słodszą żonę.

Ostatnio podczas podróży, wszyscy zasnęli a ja sobie jechałam i myślałam, słuchając słodkiego chrapania męża, który zawsze zastrzega, że przecież nie śpi tylko nawiguje i monitoruje czy ja nie jestem śpiąca.

Wow...cóż za filozoficzno-euforyczne wynurzenia!!?



Przecież jak słynne przysłowie mówi - co za dużo to nie zrowo nie? Ileż można..

Jestem kilka dni przed @ , nabuzowana, przemęczona ciągłym pędem, wkur.. wewnętrznie wtorkową super rodzinną wycieczką na tydzień do Włoch (tak-wszyscy jadą), pms wali po emocjach no i boom nie wytrzymałam. No i mały dymek szeptem, bo przecież w mieszkaniu 50m nie będziemy wtajemniczac WSZYSTKICH w mój problematyczny dzień nie?
Na pardę super rzadko się kłócimy, to nawet nie była kłótnia tylko kilka wzajemnych szpil i prosze uprzejmie. Mężuś cięzko obrażony. Ok, luzik. Mam akurat taki młyn w projektach, młyn z rozmyślaniem o pakowaniu, młyn z myślą o tym że jeszcze zaraz odrosty musze robić że spokojnie. Niech się obraża. Potem się będzie słodko kleił i przepraszał.
Nic takiego nie zrobilam

no ale nic nie powiedzialam/ Tylko rzekłam, ze z przykrością ale nie sądzę, zeby dobrym pomysłem było moje biesiadowanie przy niedzielnym obiadku. Wczoraj pół dnia woziłam braciszka bo załatwiał super wazne sprawy, a mąż miał oczywiscie dyzur ..no a braciszek biedny sam nie może bo jest biedniutki i bezradny nie? Więc dziś, pzred jutrzejszym wyjazdem musze ponadrabiać wszytko w pracy, pozakańczac strony, wyssać z palca jakies informacje klientom, że znikam na tydzień a do tego pakowanie, odrosty i jutro hurra holidays nie?
No i piska, ze jaka to ja jestem, ze on już nie wie co ma zrobić, że dlaczego ja ich tak nie lubię [nikt nie mówi ze nie llubię!!!

Mój kochany jak wpadnie w histerię, to jest tak nieznośny że masakra. Czy ja chodze na siłownię i się katuję bo tak mi się podoba czy moze dlatego, ze przez ostatnie 3 lata ciągle pracując i żrąc na szybko co popadnie tak obrosłam w tłuszcz , że nawet nie mogę zajść w ciążę?! Nie omieszkam jeszcze Go o to zapytac.
Boooże...tyle zła i wścieklości we mnie siedzi. Straszne to. Mąż się od kilku dni na żarty podśmiewa, ze znowyu w watykanie wciśnie mnie do konfesjonału...ale tym razem to ja już obmyślam dobrowolnie i bez żartów swoje grzechy.

Wścieklość, zazdrość, nieczyste myśli.
A propos zazdrości, to dziś śniła mi się moja kuzynka. Bardzo złosliwa i bardzi wiecznie o wszystko zazdrosna. No i powteirdzila się zasada. jak ona mi się sni zawsze pomiędzy mną a mężem jest jakiś zgrzyt. Zwykle to są właśnie drobne zgrzyty, dziś też zgrzycik ale z całodniową obrazą. Haaaaaa, byle tylko nie przecholował. Bo jeszcze nie widział mnie obrażonej. Przez całe 7 lat ani razu ja się nuie obraziłam.

No ale ja to taka nie jestem. Uważam, że szkoda życia na kłótnie i obrazy ale....fakt faktem, że już od rana miałam zły dzień i kropelka do kropelki przelała się w końcu ta cała wściekłość i już nie mogłam jej trzymać w zamknięciu.
Hmm...kiedy to było?? Aaaa w Polsce. Wszystkich zostawiłam w centrum handlowym i sama pojechałam załatwiać sprawy. Jedengo dnia jak się wkurzyłam to tak się wydarłam sama do siebie, że myslałam, że szyby nie wytrzymają. Ale tuż po tym bylo fajnie i błogo.
A drugi dzień jak też pojechałam załatwiac sprawy sama to zrobiłam rundę po mieście...po drodze na cmentarz do taty i...to już nie było fajne. Wyłam chyba z godzine a potem cały dzien był do d..Takie dziwne uczucie. Wrocław..niby moje miasto ale już nie moje. Nie ma taty, nie ma naszego domu, mama w Hiszpanii, miasto pełne moich miejsc ale przeciez już nie moich. Bllee, bardzo to był depresyjny dzień. Ale poranne popłakanie też nieco oczyściło atmosferę w mojej głowie.
Dziś natomiast, jak to czasem bywa, od rana wszystko układało się źle. No i...dzień już się kończy więc jutro pewnie będzie lepiej.
Kolejna ciekawa rzecz, to że moi teściowie postanowili wziąć ślub kościelny. Tutaj i teraz.



No ale cóż..kolejna rzecz jaką trzeba przetrwać.
A w między czasie...aktualnie 22 dc. Ostatnio ciotka przyjechała w 26 dniu. Nie mam nawet czasu mierzyć nadziei, rozmyślać czy się udało. Były próby, ale zakłócone wyjazdem do Polski bo przypadkowo tak się zlożyło, że wszyscy spaliśmy w jednym apartamencie i nie było opcji ostrzelenia na wszelki wypadek dnia 15 i 17. W 19dniu, już po powrocie do domu czułam coś na kształt bólu owulacyjnego i zobaczyłam coś na kształt płodnego śluzu więc były strzały. Ale wiecie...ze mną to nigdy nic nie wiadomo. Może bolał mnie kamyk w nerce a śluz był bo miałam jakieś świntuchowate myśli.

Ok..czas iść dalej przez ten uroczy dzień. Skłaniam sie teraz ku pakowaniu a potem odrostom...albo odwrotnie. Ważne, że jutro będzie lepsze niż dziś.

21:35---Odrosty zrobione
Podczas nakładania farby rozmyślała, o wielu rzeczach a między innymi o magii symboli sennych. Od zawsze mam bogate życie senne, co noc śnią mi się różne ciekawe rzeczy

Śniła mi się ta kuzynka. Bardzo szczupła i zgrabna (niestety obydwie mamy problemy nadwagowe) i coś tam komentowała w sprawie zmiany miejsca zamieszkania. A to co mnie rano obudziło to koszmarek, w którym mąż oznajmił mi, że całą następna specjalizację zrobi w tym samym mieście co jego brat, przyjadą rodzice, siostra tez znajdzie pracę w tym mieście i tak sobie szczęśliwie będziemy wszyscy razem mieszkać

Więc można wyciągnąc wniosek, że skoro się śniła kuzynka to będzie jakiś zgrzyt i sprzeczka będzie o mieszkanie z rodziną, z przepleceniem wątku odchudzania (czyt. siłowni) skoro kuzynka była taka szczupła. Ha voila!
Ach..a wiecie co mi się sniło przedwczoraj?

Śniło mi się, ze mieliśmy dziecko. Ślicznego maleńkiego chłopczyka, w niebieskich spioszkach, w nosidełku, śpiącego na stole, tuż obok mnie pracującej nad zwałami papierów. Przepełniała mnie miłość do tego maleństwa i takie cudowne poczucie spełnienia. Przysunęłam się do pachnącej główki, zaczęłam gładzić go po włoskach i grzyweczce...a on nagle zaczął mruczeć! MRUCZEĆ jak kot!!! I po chwili okazało się, ze to jest kot a nie dziecko!

Tak...ja nawet we snie się nie nudzę.

Wiadomość wyedytowana przez autora 2 lutego 2014, 21:43
Niewyraźnie się czuję, że czasami przemawia przeze mnie taka niespodziewana wrogość ... ale cieszę się, że właśna przestrzeń fizyczna i mentalna to coś spotykanego ...nie tylko u mnie. Bo chwilami myślałam, że moze jestem jakimś dzikuskiem.

Zastanawia mnie jak więc wpasuję się w rolę żono-matki. martwi mnie, ze moze nie będę mogła się odnaleźć w tym wszystkim i że będzie mnie to przerastać. Nie wiem...ale podejrzewam, ze pewnie nie będzie tak źle, ponieważ dziecko to będzie cząstka mnie i cząstka męża. Dziecko to bedzie co innego niż grupa dorosłych zachowujacych się jak dzieci i wchodzących poza prywatną linię jestestwa,nie? Zastanawia mnie też jak odnajdę się jako mama 2ki dzieci, którą chciałabym bardzo mieć. Nie chcę, żeby były takie jak ja. Super indywidualności, księżniczki na ziarnku grochu a także trochę samotne w dorosłym życiu bez brata lub siostry. Ale też czy wizja rodziny 2+2 to jest obraz w którym na pewno chciałabym się widzieć? 2+3 to już raczej nie, zawsze bylam przeciwna takiej idei. Zawsze tez dziwnie patrzylam na panienki z wózkiem i już w kolejnej ciązy...ale z drugiej strony, przecież chyba zdrowsza dla więzi dzieci jest mniejsza różnica wieku niż większa nie? Ech, strasznie to wszystko skomplikowane.
Wiem tylko, że będę czułą i opiekuńczą mamą, ale będę jak najbardziej starać się nie przesadzać. Bo patrząc na mamę męża, jak dorosłych chłopów i dorosłą kobietę traktuje jak dzieci w przedszkolu to aż słabo mi się robi. Nie chodzi o czułość, przytulanie itp. Tylko o drobne rzeczy typu och, masz zimne rączki to założę ci rękawiczki, poczekaj posmaruję ci chlebek czy też zapakuję Ci torbę na wyjazd bo przeciez samemu/samej ci się nie uda. Cały czas powtarzam, ze lepiej zeby była taaaka teściowa a nie złośliwe jaszurstwo, więc staram się nie widziec tych upierdlistw. Ale jest to trochę dziwne. Dobrze, ze mój mąż wyszedł z domu samodzielny i jest inny niż brat i siostra, bo to są normalnie duuuuże, dorosłe dzieci.

A mnie dziś czeka obowiązkoow do zjedzenia mięso z wczoraj.



Uff..cieszę się, ze dzisiejszy dzień jest lepszy niz wczorajszy.
Leje deszcz, wieje wiatr ale w humor wiosenny.
Zauważyłam, że lepiej znoszę cale towarzystwo na wyjazdach, wycieczkach itp. Pewnie dlatego, ze to neutralny teren, nie mam tysiąca rzeczy do zrobienia, nie przeszkadza mi hałas i zamieszanie. Może nie będzie tak źle w tych Włoszech. Pamiętam, że w młodzieńczych latach oglądałam z mamą jakąs komedię o rodzinnym wyjeździe do Rzymu, chyba to był film "wakacje w krzywym zwierciadle"

A!! książka! Prawie zapomniałam o książce! Specjalnie w Polsce kupiłam anioły i demony, zeby poczytać sobie podczas wycieczki. Głownie w samolocie. Brrrr... Samolot.

Najpierw mieliśmy miejsca z tyłu, blisko ogona (ble) ale przyszła miła pani stewardessa i zapytała, czy my jako wysocy pasażerowie nie chcielibyśmy mieć wiecej miejsca na nogi i usiąść przy wyjściu awaryjnym..na skrzydle. Więc ok, z chęcią.
No i lecimy, lecimy, już widać światła, powoli szykujemy się do lądowania, ciemna noc a tu nagle BOOOOOOOOOM!!!! Wielki błysk a ż się zrobiło ciemno w oczach, huk taki że aż w uszach dzwoniło i....zimny pot zalewaja y całe ciało. Błyskawica trafiła w silnik.
Na chwilę wszyscy zamarli, ja prawie zemdlałam, mąż zbladł...czekaliśmy na rozwój wydarzeń. Samolot jednak ani drgnął...a po chwili pilot cieplym głosem oznajmił:
szanowni Państwo, właśnie doświadzcyliśmy wyładowania atmosferycznego. Piorun trafił w silnik, ale niec się nie stało prosze się nie martwić, za 15 min lądujemy.
Haaa..więc teraz pewnie zwykły start czy zwykłe lądowanie mnie tak nie przerazi. A poza tym, teraz mam nowy wyznacznik - zacznę panikowac jak następnym raz zobaczę taką przerażona minę mojego dzielnego męża.

Tym optymistycznym akcentem pozdrawiam was serdecznie i...w przyszłą środę pochwalę się w którym niewygodnym momencie podczas podróży pojawiła sie złośliwa @ !


Ale co jeżeli znowu się nie uda? Tzn co będzie z moją głową? Z moją samooceną jako kobieta?
Jak to będzie..że pomimo dojścia do wagi prawie idealnej, owulacji może nie być? Albo może być w inny dzień niż bzykanko. Albo może, przez moje tyłozgięcie plemniki zamiast dopłynąć do celu umrą w przedbiegach? Boooże, co za dzień!
Od dawna nie miałam takiej gonitwy myśli.

Dobrze, że jutro poniedziałek. Jak nigdy cieszę się z tego całą sobą. Dziś mąż ma dyżur, aż do jutra. Rodzina biega po całym domu a ja akurat nie mam dziś super dużo do zrobienia w kwestii pracy, ale żeby nie musieć z nimi siedzieć

Na wczasach we Włoszech było ok. Włączyłam olewkę na wszystko, wlepiłam na twarz uśmiech happy i prawie nic mnie nei wkurzyło. Raz złapałam tylko hiper wkurwika - jak po raz setny lub dwusetny wkładając cokolwiek do ust usłyszałam żarcik - oojej, ojej a co z twoja dietą!!? Niby na żarty ale ja pierniczę, za tym którymś razem już nastąpił wybuch. Ale subtelny i delikatny dla publiki a realnych rozmiarów dla mężusia.

Teraz trzymam się tylko kwestii tego, ze 20maja ruszamy w świat, mam nadzieję że brat i siostra męża jakoś złapią wiatr w żagle i nie przeniosa się z nami na pół roku na Ibizę


Ha, kolejna rzecz jaka mnie przeraziła i niestety stanowi zapowiedź zgrzytu w przyszlości to kwestia następująca.
Jak dostałam @ to mąż mnie uroczo pocieszył. Powiedział, ze on czuje a wręcz jest pewien, ze w tym roku będziemy mieć dziecko, albo chociaz na początku przyszłego roku. Dlaczego?
Otóż dlatego, ze ojciec zapowiada że przez najbliższe kilka lat nie ma zamiaru narażać się na taaaaki wydatek, na lot do europy, wydatki tutaj na miejscu (hmm? wydatki? jakie wydatki?) itp A jak będziemy mieć dziecko, to pierwsze co to przylecą - wiec zeby w super zabawny sposób los zrobił ojcu na złość, pewnie w tym roku urodzi się nasze dziecko - co go zmusi do "wydatku" na bilet 2 razy w roku! ha! takie smieszne.
Boooże, aż mi się w głowie z wrażenia zakręciło. Jak to? To już jest taki genialny plan?
Może po powrocie ze szpitala, mam wrócić do domu pełnego ludzi i nawet bąka nie będę mogła puścić lub przyzwyczaić się do nowej sytuacji bo wszyscy będą leżeli ze mną w łózku?
Niestety ja sobie tego tak nie wyobrażam. Ja wyobrażam sobie, ze jak wrócę do domu z kochaną kruszynką to pierwsze kilka miesiecy będzie miesiącami spokoju, milości, poznawania się nawzajem, wskakiwania na tor bycia mamą itp.
No i..pojawia się rozbieżność, którą trzeba będzie w delikatny sposób jakoś znormalizować, znaleźć jakiś kompromis no nie? Teraz to myślę sobie, ze może przerażenie związane z ułożeniem tej sytuacji najdelikatniej jak to możliwe..moze stanowić potencjalną blokadę psychiczną w kwestii zajścia w ciążę. No ale zobaczymy.
Naprawdę. Oni nie są tacy źli. Globalnie rzecz ujmując są fajni, sa ok. Ale potrzebna jest własna przestrzeń. Potrzebna jest przestrzeń na codzienny harmonogram dnia, na pracę na ugotowanie czegoś, czas na posprzątanie w spokoju. Pewnie przytłoczyła mnie ilość dodatkowych ludzi powielona przez ilość miesięcy itp. Myślę, ze w ciągu najbliższego roku zarówno brat jak i siostra zrobią coś ze swoim życiem. Mam nadzieję, ze nie będą z nami mieszkali w sposób długodystansowy. I mam nadzieję, ze następnym razem rodzice przyjadą na część czasu do nas a na drugą część czasu do pozostałych dzieci. Wszystko jest ok, ale takie uprzejme schodzenie sobie z drogi podczas normalnego planu tygodnia jest bardzo uciążliwe. Czasem nie zdążę nawet przygotować jedzonka na "po ćwiczeniach" czy na "przed niemieckim" bo od południa wszyscy zajmują kuchnię.


Póki co mamy 12-13 dzień cyklu. Nie mogę się zdecydować czy @ zaczęła się w niedzielę 09.02 czy w poniedziałek 10.02 Na wszelki wypadek (jakby jajeczna urosla wcześniej) starania już rozpoczęte, plan jest na serduszkowanie co drugi dzień, tak żeby nie przegapić potencjalnej okazji. Teraz tylko sprawnie przebrnąć do końca cyklu nie ulegając wkrętowi, złudnym nadziejom.
Swoją drogą bardzo bym chciała, zeby udało się nam zajść w kwietniu. Z tego co liczę dzidzia urodziłaby się w takim układzie w styczniu.... a 15.01 urodził się mój tato i był rewelacyjnym, wyjątkowym człowiekiem.
No ale...po tyyylu nieudanych miesiącach raczej nie powinnam już bawić się w tego typu wyliczanie i gdybanie tylko ogólnie liczyć, że W KOŃCU się po prostu uda.
Wiadomość wyedytowana przez autora 23 lutego 2014, 18:17

Muszę nadrobić aktualności i poczytac co tam u was dziewczynki słychać!
Wrzucilam troche na luz z obsesyjnymi straniami i obsesyjnie skupilam się na połączeniu pracy zawodowej z praca nad zdrową-zgrabną sylwetką.
Na liczniku jest już 27 kilosów zrzuconych. Jeszcze 12 i będzie sylwetka z liceum.
Booże, tak się utuczyc!!! Szok. No ale śmieję sie , że przynajmniej wszystkie raty spłacone.
Bo w moim zawodzie więcej kasy=więcej pracy=więcej siedzenia=mniej czasu=szybkie złe jedzenie
A teraz znormalizowałam czas pracy, nie pracuję juz od rana do wieczora. Codziennie znajduję czas na 2-3h na siłownię, przygotowuje zdrowe jedzonko i jest ok.
Obiecuję wszem i wobec, ze juz się tak nie utuczę! Jak dojdę do oczekiwanej wagi to potem raz w tygodniu będzie ważenie - waga do góry trzeba to bęzie odpracowac na silowni.
Straszne to jest..jak ma się nadmierny apetyt a do tego skłonności do szybkiego tycia to trzeba się cały czas pilnować, no ale cóż. Gwiazdy hollywood mają jeszcze bardziej przesrane bo sa pod ciągłym obstrzałem fotografów. A my...gwiazdy swoich mężów musimy same sobie narzucić rygor i być tak piękne, żeby wszyscy naszym mężom nas zazdrościli.

W tym miesiącu starania są bardzo efektywne. Aż do znudzenia co drugi dzień przytulanko. "do znudzenia" bo...ileż można tak na zawołanie, no ale uparlismy się razem, ze w tym miesiącu ostrzelamy każdą potencjalną okazję. Prawie jak w grze w statki.

Mam jednak przeczucie, ze znowu będzie NICO ponieważ....wczoraj mamie się snilo, że wymyślała imię dla wnuczki. Raczej cudem by było jakby miała proroczy sen nie? Więc...pewnie w tym miesiącu się nie uda. No ale ok. Rozumiem. Nie uda się to się moze uda w nastepnym.
A jak sie przez lato nie uda to po powrocie z sezonu na Ibizie, zbliżymy się do tematu inseminacji. I już. Gotowe.
Panie podczas wizyty 25.09 powiedzialy - jak dojdę do BMI "nadwagowego" to mogą zaoferować bez kolejki, bez czekania miesiącami inseminację. Dzwoniliśmy w zeszłym tygodniu i wypytaliśmy co i jak. Owszem serdecznie zapraszają ale od nowego cyklu - będą sprawdzać i monitorować, potem dadzą tableteczki sterujące i dalej będą monitorować i cos tam cos tam a w kolejnym cyklu będzie inseminacja.
Czyli w to juz się nie wpasowujemy bo w tym kolejnym-kolejnym cyklu będziemy już na Ibizie. A będąc tam nie możemy sobie pozwolic na opuszczanie dni pracy, monitoring w klinice na drugim koncu hiszpanii itp więc..wszystko wskazuje na "po Ibizie".
Ok - tez się z tym zgadzam, nie mam nic przeciwko. WOLAŁABYM jednak aby się udało samo, bez inseminacji. Wciąż mam przed oczami ta ścianę gabinetu oblepioną bliźniakami i trojaczkami. (...) no comment

Wstaję rano, niedziela, dzień w którym jemy sobie zwykle z mężem smaczne inne niż w tygodniu śniadanko..a tu 3 na 4 palniki kuchni zajęte, 3 osoby tłoczą się przy kuchence (mama,brat i siostra) i huzia na józia. Masssakra, masssaakra.
No ale pocieszam się, że już nie będzie więcej takiej opcji że WSZYSCY u nas będą mieszkać.
Brat męża ma 33 lata - stan super wolny, siostra 27 lat - stan super wolny. Jak dzieci we mgle nawet nic nie mówią na temat wyrwania kogoś czy porobienia czegoś... (Ha! szok!! ja jak byłam wolna to...

Tak wiec może wkrótce kogoś poznają nie? I zaczną normalne SWOJE życie, zaczną pracowac jak na specjalistów po studiach przystało nieeee? Dobrze myślę prawda? hih
Więc następnym razem jak rodzice przyjadą na 3 miesiące to pobędą miesiac z nami, miesiąc z bratem i miesiąc z siostrą? To będzie miesiąc w którym będzie można na prawdę cieszyć się, że przyjechali.
Ykhm..
A jeżeli chodzi o starania to jest ok 20 dnia cyklu. Jeszcze strzelimy na wszelki wypadek ale ogólnie trzeba zamienić się w cierpliwe stworzonko i czekać.
Mam jednak przeczucie, ze to nie mój cykl.
Wogóle już chyba po owulacji bo humor mi totalnie opadł, a w piątek błyskałam radością na kazdym kroku.

Własnie mój biedny mąż ściskał się ze swoją mamą, ze łzami w oczach obydwoje że za 1,5 tyg jedzie itp itp Ogólny plan jest taki, żeby ojciec sprzedal kilka mieszkań a ma ich sporo i kupił tutaj jakieś mieszkanie w Hiszpanii, żeby na całkowita starość przeniesli się tutaj. "Bliżej nas".
Bliżej, no ale rzecz jasna nie do tego samego domu, absolutnie nie ma takiej opcji i nawet jakby miało to stanowić dym i tak niestety nie. No ale nawet nie ma takiego planu [oficjalnego żebym o tym słyszała

Ok - oni będą w Hiszpanii. My np w Niemczech lub Anglii. Może być juz nawet Finlandia. Pikuś. Byleby nie musieć na siłę uczęszczać na obowiązkowe niedzielne obiadki, bo na 99% podejrzewam że tak by bylo. Bija zabij ale obiadek o-b-o-w-i-ą-z-k-o-w-y. [...]
No i tak się ściskali, biedny mój mąż..Wyobrażam sobie jak to ja bym była j=na jego miejscu i moja mama by jechała na niewiadomo ile, na inny kontynent. Rozumiem. Przykro bardzo.
Więc podtrzymując temat zamieszkania rodziców w Hiszpanii, mąz powiedział
"No zmuś jakoś ojca i przenieście sie tutaj. Przecież nic Was tam nie trzyma. My wszyscy jestesmy tutaj. A co będzie jak Gosia zajdzie w ciąże!?
Na to mama, ach! No jak to co? Przyjadę do was na minimum pół roku! nawet sama jak ojciec nie będzie chciał. Żeby być z wami i moim wnukiem.
No kuźwa, po prostu nogi mi się ugięły pode mną.

Na kuźwa pół roku??!!
I ja zamiast cieszyć się maleństwem, uczyć się nowych zwyczajów, wstawać nieprzytomna do płaczącego dziecka w nocy...a wszędzie będę się na teściową natykać? No proszę Was....Nie wiem..jakoś delikatnie, bezboleśnie trzeba to będzie rozpracować.
Rozumiem miesiąc, rozumiem 2 . Ale 6 miesięcy!!?
Z takim stresem na karku to już raczej w ogóle wzrosną problemy z moim zajściem w ciążę. Teraz pewnie podświadomie będę się bała zajść, żeby nie bylo super niezręcznej sytuacji z perswadowaniem zainteresowanym wyprawy na pomoc.
Do tego jak już będę w końcu miała nasze dziecko to wyobrażam sobie, że będę tak nim zafascynowana że będę chciała cieszyć się każdą chwilą, każdym karmieniem, każdym płaczem i uśmiechem najpierw jakiś czas sama. tzn beż dodatkowych osób śledzących moje ruchy na każdym kroku. Grrrrr,,nno normalnie najchętniej bym się położyła na ziemi i waliła rękami o podłogę.
Dobrze, że jutro jest nowy dzień. Może prześpię się z tą informacją.
No nic..teraz aż do złotego dnia ujrzenia 2 kresek mam czas na spokojne obmyślanie subtelnych rozwiązań. Nie chcę sprawiać mężowi przykrości, ale też nie chcę sprawiać przykrości sobie! Podejrzewam, ze po porodzie jest czas kiedy kobieta chcialaby się czuć komfortowo i bez żadnych niezręczności w domu nie? To jest czas na przelewanie hektolitrów miłości na dziecko i nie powinno się być przepełnionym zniecierpliwieniem i złością, nie?
uuff..ufff. Wdech wydech. Nie ma co na razie się marwtić na zapas. Może siostra pierwsza zajdzie w ciąże




No nie wiem..albo ja na prawdę jestem jakaś inna, wredna, złośliwa i aspołeczna.
Wystawiam pośladki, możecie mnie bić słowami.

Uff...ale przynajmniej już walące serce mi odrobinę ucichło i mogę ponownie wyłączyć komputer i iść do łóżeczka.
tak ..specjalnie go włączyłam, zeby naskrobać te kilka uroczych zdań.

dobrej nocy. :*


Patrząc na nachalną pomoc i nachalne wciskanie swoich prawd, burzenie hierarchii dnia codziennego moja mama z przerażeniem stwierdziła to samo co Wy...że faktycznie lepiej by było mieszkać 'nieco gdzie indziej' bo tak to wszyscy na głowę będą chcieli mi wejść. A przecież my budujemy swoje życie, swoją rodzinę. Buduję ją z mężem a nie z tabunem ludzi z jego rodziny nie? heh No cóż. Byle do kwietnia, wtedy wyjaśni się przynajmniej sprawa z bratem - w lewo lub w prawo. A póki co...z rozkoszą można rozpocząć nowy tydzień.
Siłownia, niemiecki, praca. Uuuch...co ja bym bez tych rzeczy zrobiła

Powinno być w odwrotnej kolejności czyli zaczynając od pracy, potem siłownia a potem niemiecki razem z mężem

Kali..dziękuję Ci za tą cudowną mantrę.
Nie dość, ze do @ pozostaly jakieś 3-4 doby, nie dość że próbuję się nie nakręcać i nie wsłuchiwać w siebie, nie dość że mnie pieką sutki (pewnie od joggingu na siłowni) oraz ciągnie w mysi, nie dość że Gosia_81 tak fantastycznym cudem znienacka nas zauroczyła (ach, ja też Gosia wiec już trybiku mózgowe pracują na najwyższych obrotach - może magia imienia zadziała) to jeszcze dziś czuję się tak paskudnie jakbym zaraz miała rozpaść się na kawałki - znikąd wzięte przeziebienie, gorączka 37,5 ...no i jaki wniosek się nasuwa. Ojjjej! Może się udało, może to taka oznaka pierwszych dni ciązy.
Na szczęście jestem zbyt logicznie myśląca, zeby dac się sobie wkręcić w TĄ turbinę. Turbinę wielomiesięcznych nadziei, ze szczyptą lęku, dozą ukojenia i zaspokojenia pierotnej potrzeby bycia matką, kroplą zniecierpliwienia a zarazem kilkoma gramami radości, skwaszonej zdrowym rozsądkiem. Wszystko to podzielone przez brak możliwości zrobienia bety bo przecież całe miasteczko baaa! caly szpital by huczał i pękał w szwach od emocji.
Jak ja starsznie, strasznie nie znoszę tych paskudnych dni tuż przed @. Nie dość, ze trafia człowieka w samo sedno PMS, spada progesteron, hormony osiągają poziom sławetnej ch u jni to jeszcze trzeba trzymac się na baczności, znosić napływające fale nadziei. że może to już teraz; że może to ten cykl! Może skoro tyle słoniny zostało wytopionej, może ze względu na starania jak w zegareczku...może w końcu się udało. Do tego trzeba znosić upierdlistwa klientów i gwar stada ludzi w domu. BLEEEEH co za paskudny finał cyklu. Już dawno nie bylam tak strasznie poirytowana...no ale od kilku miesięcy nie bylo starań przez duże "S" więc nie było czym się "jarać".
Przez ten dziwny stan przeziębieniowy nei poszłam nawet dziś na siłownię, ale tak między nami mówiąc może i odpuszczę również jutrzejszy dzień a w niedzielę zrobię test, coby przypadkiem nie zaszkodzić POTENCJALNEJ możliwości.
Jestem na tyle logicznie myśląca, oczytana w temacie oraz wyedukowana przez ostatnie 1,5r że powstrzymuję się od zrobienia testu. Przecież 25dc to jeszcze ciut za wcześnie na testowanie.
A przecież..kurcze..znowu sięgać dna i patrzeć na ten jodnorożny kresk na testce. Fe..
Mam całą szufladę testów. Istna patologia. No chociaż wyrzuciłam w grudniu wór negatywnych testów skitraszonych w łazience. To dopiero była patologia.


Ach..no nic. Trzeba być cierpliwą osóbką, skupić się na pracy i dotrwaniu do weekendu. Marudy nie będą wydzwaniać i będzie można naładowac akumulator biologiczny na przyszly tydzień.
Hmm..myślałam w sumie, że to 23 dzień cyklu a nie 25. Ciekawe kiedy ja się nauczę liczyć te dni.

Ok..
FIN
Buziaki :*
Gdyby siłą sugestii można by było nastawić organizm na chudnięcie, spalanie tłuszczu, porost lub kręcenie się włosów, wstawanie bez budzika...byłoby naprawdę super.
A to nie ma tak lekko.
Siłą sugestii można tylko wyprodukować nadmiar śluzu, zmienić jego kolor na mleczny oraz wmówić sobie nudności...i to już kilka dni przed miesiaczką. Niesamowite! To jest wprost neisamowite.
Wiem przecież, że wszelkie objawy pojawiają się później, wiem że nudności w przeważającej ilości przypadków pojawiają się w 2-3 miesiącu, wiem że w przeważającej ilości przypadków te cykle zaciążone i udane kończą się bez żadnej nadziei i bez żadnych objawów. Tylko z "zaskoczka" tudzież z "zaskoczki".

Ach...Boże,jak mnie to strasznie wkurza.
Tak nie lubię wszelkich moich słabości, nie lubię się poddawać.
A tak właśnie kończy się każdy cykl pod znakiem starań. Wielkim kwasem, wnerwem na to wszystko, że znowu się nie udaje i już.
No ale...muszę wycisnąć z siebie mój cudowny optymizm, którym na codzień wszystkich ponoć zarażam.
No to cisnę:
- no ok, jeśli się nie udało, to nie ma problemu. Tez dobrze. Przecież zbliża się lato, codzienny dyżur 24h z mężusiem w kwestii ja kierowca - on lekarz. Ach...nie moge się już doczekać. Wariactwem będzie przenoszenie sie na tą cudowną wyspę na te kilka miesięcy, z mamą, kotem z tabunem rzeczy do pozostawienia tutaj w mieście w jamiś garażu lub na jakimś strychu. Ale i tak nie mogę się doczekać.
Więc 2:0 . lepiej teraz nie zachodzić ze względu na konieczność popakowania wszystkiego i podźwigania "cowiększych" rzeczy a także ze względu na chęć wyciśnięcia możliwości finansowych z pobytu na Ibizie na maksa. To potem ma nam zagwarantować okres przejściowy podczas gdy będziemy stawiać decydujący krok poprzez Europę.
Także wprost niewygodne by było zajście teraz w ciążę - ale co z tego!!!! Damy radę. Dam radę. Chcę w końcu postawić na swoim i być w tej upragnionej ciąży. Chcę żeby w końcu rósł we mnie najcudowniejszy dla nas na całym świcie mały człowiek. Mały czlowieczek będący cząstką mnie i czastką męża, będący owocem naszej miłości. Chcę, chcę,chcę...i tym razem to nie jest nic egoistycznego.
Niewygodne zajście w ciążę teraz? No właaasnie. Zwykle wszystko u mnie jest na przekór. Wiec kolejny powód podtrzymujący nadzieję. Może właśnie dlatego, ze byłoby to niewygodne...właśnie sie w końcu uda.
grrrr.. czy ja juz tracę zmysły? czy to po prostu kolejny upierdliwy dzień się szykuje?
eee..jaki upierdliwy! dziś jest przecież Taniec z gwiazdami (ach, przepraszam nie z gwiazdami tylko z celebrytami)

Śmieszne...w Polsce ani razu nie zainteresowałam się oglądaniem tej śmieszno. Ani ja ani mama. A teraz czekamy z ozorami wywieszonymi do pasa na dzisiejszy wieczór, żeby się nieco rozerwać i zbliżyc do polskich korzeni.

Tak jak mówiłam - nie będę płakać. Jest ok. Te najbliższe kilka miesięcy to oczywiście - serdecznie zapraszam ale niekoniecznie. Będziemy próbować ale bez taaakiego ciśnienia z mojej strony - hmm..no przynajmniej do ostatnich kilku dni cyklu, ale od maja pewnie nie będzie nawet czasu na rozmyślania i wsłuchiwanie się w ciało.
Może nieco przedwcześnie - 1-2 dni przed 28dniem, może nieco przedwczesnie bo jeszcze nie leje się tylko plami ale...plami na czerwono a nie brązowo więc logika podpowiada mi że to nie implantacja.


Dobre wiadomości...takei ze własnie szwagier pytał coś tam cos tam żeby zagaić rozmowę bo wszyscy właśnie siedzą w kuchni (..) czy chodz ena siłownie bo widzi że znikam itp itp (a on codziennie 8-17 jeździ do miasta na kurs więc mnie nie widzi w tygodniu.
Więc stwierdziłam, ze dwa ostatnie dni nie byłam bo byłam chora (psychicznie

No to zaczął coś w temacie, "tak, ale wiesz..przecież my z siostrą..." ...juz myslałam, że powie 'coś pomozemy" ale nie. Co Wy!? Ale jest lepsza częśc:
"tak, ale wiesz..przecież my z siostrą...minimum na pół roku, na cały wasz okres na Ibizie będziemy tutaj, w Oviedo (w miescie) , więc na początku maja może juz się znajdzie jakieś mieszkanie ze strychem, to te rzeczy ktorych nie bierzecie pojadą na strych do nas.
No to super - nie w kwestii, strychu. Bo i tak mielismy plan wynając strych lub garaż, ale w kwestii takiej że nie szykują się na całe pół roku z nami!!!!!!
Hmm..już nawet nei chodzi o to, ze mam dość tak bujnego życia rodzinnego i mieszkania z osobami z którymi nie bralam ślubu, ale też o to że większe mieszkania są dużo, dużo droższe.
No a pozatym ok - mam już dość. Rok wystarczy. Drugie poza tym to fakt, ze to "nasza" wyspa. Nasze wspomnienia z ostatniego pobytu i pracy 6 mies. Nasz rytm w jaki wpadniemy i nie może być zakłócony przez wiecznie zajętą łazienkę, zajętą kuchnię, pralkę itp. Będzie telfon - raz dwa ubieramy się i jedziemy.
Egoistycznie mówiąc - to ja mam zamiar grać w wolnych chwilach w PlayStation i nie chcę, zeby była cały czas okupowana. Ok, jestem jedynaczką. Ok jestem wredna i mam też złe części charakteru. Ok - postaram sie o 2kę dzieci, zeby umiały się dzielić i były inne niż ja. Ale kurcze. Od maja zeszlego roku nie ma opcji, zebym się dopchała do naszego PlayStation bo ciagle ktoś się chce odstresować, a jak ja mam mikroskopijna minutę wolnego czasu to..
ach, szkoda gadac. Szkoda życia na narzekanie.
teraz muszę wspierać mężusia i przypadkiem nie wbić mu szpili bo pisał wczoraj z dyżuru, że juz mu smutno, że rodzice wyjeżdżają. No proszę Was...3 miechy?!? Dlatego dziś jedziemy na wycieczkę. Tylko my i rodzice. Pomimo dyżuru, chce ich wziąć na wycieczkę po okolicy.
A może podświadomie, sam nawet nie wie że biorąc ich na wycieczkę chce ich chwilę mieć tylko dla siebie. Bez dzielenia się z bratem i siostrą?

Biedny, bardzo nie lubię patrzeć jak jest smutny ale...no nie powiem nic, nie potrafię ubrać tego w słowa. W ogóle nie mogę powiedzieć nic bo mam tutaj swoją mamę. Ale jakby mieszkala gdzieś indziej i była zdrową, hożą kobietą to też bym się bardzo cieszyła.
Ja to jednak jestem cholerną indywidualną jednostką.
Ok - czas na wycieczkę a jutro caly dzień znowu praca - bo wycieczkę trzeba odpracować. Na poniedziałek nic się nie zrobi samo, nie?
Miłego weekendu Kobietki :*


Wiecie co? Mąż zadzwonił do tych pań GIN, co 25.09 stwierdzily, ze musze schudnąć żeby wogóle zacząc cos robić w kwestii bobaska no i nie wiem jak to się udalo ale na poniedzialek mamy wizytę. Haa! CZAPKI Z GŁÓW. Pewnie nie myślały, że tak się zawezmę

No ale cały czas mam gleboką nadzieję, ze do czasu jak narodzi się im wnuk/czka to brat i siostra męża już cos ze soba zrobią i jak rodzice przyjadą na 3 mies wizy schengen to nie spędzą calych 3 miechów z nami. Brrr..nie, no nie mogę narazie o tym myśleć.
Ale właśnie to zakłocilo moj ogolny entuzjazm. W ogóle uważam, że lepiej by było dać sobie naturalna szansę jeszcze tak do października, do "po Ibizie". Nie tylko ze względu na fakt, ze chcę pracować z mężem, zarabiać kasiorę, bawić się w panią doktor-tłumacza-kierowcę-żonę-sportowca i Bóg wie co jeszcze w jednym. Ale też ze względu na fakt, zę po Ibizie kilka miesięcy będziemy całkowicie na lodzie. Będziemy się unosić na fali przeznaczenia i to własnie wtedy okaże się, który z naszych planów całkowicie wypali i wejdzie w życie.
A z drugiej strony, jak mogę zapomnieć o obsesji ostatnich 2 lat.!!?
Tak prawdę mówiąc czuję się jak na bardzo bardzo wolno pnącym się do góry rollercoasterze .
Nie jestem pewna czy to własnie już bym chciala zjechać w dól, ale też pomimo wszystko sam się wspina na szczyt górki i nie ma na to wpływu. Czuję się jakby jakaś część czasoprzestrzeni nagle się zatrzymała i pomimo, że wiem o tym to jakoś niespecjalnie mi to przeszkadza. A jednocześnie wiem, ze głeboko wewnątrz mnie nie chcę, żeby stala.
Ach..zagmatwane to jest.
A pozatym co ja tu biadolę, jak porządkując biuro znalazłam 4 tabletki Clo... i co?
No i ciiiiiiiiii....i nie wiedząc że w poniedziałek będą mnie oglądać łyknęłam te tabletki w dn 5-9

Więc sama sobie zaprzeczam mówiąc że zapał opadł.
To właśnie tak jak się czuję. Chcę i nie chcę teraz. Im bardziej chcę tym bardziej zastanawiam się czy ja tak właściwie wiem czego chcę i co to jest, co to oznacza, jakie zmiany itp A z kolejnej strony, to czas leci..i nie chcę być babcią-mamą, chcę być sprawna i cieszyć się razem z dorastającymi dziećmi za te 20-30-40 lat.
Ach..ja juz lepiej pójdę spać.
Głupio wyszło z tym Clo, przecież nie powiem paniom gin że znalazłam to łyknęłam, żeby zobaczyć co się stanie.

Buziaki
:*

Bylo wczoraj suuper, super na tej wizycie.

Tuż po skoku na wagę wrzucili mnie na helikopter i zaczęli oglądać jak się sprawy mają.
HAHA! Nikt, niekt nie wie, TYLKO WY że wciągnęłam to Clo

nawet się męzowi nie przyznałam hihi bo by jęczał, ze ciągle chcę się leczyć sama

No ale ja już tak mam. Dorastałam z mamą lekarzem , teraz mąż lekarz, ja chciałam iśc na medycynę ale po dwóch razach na egzaminie wstępmnym odpuściłam, więc jakiś tam pierwiastek we mnie pozostał.
A pozatym...Kochane!!! My to już tyle, tyle wszystkie wiemy o tych staraniach, że niejeden początkujący ginekolog nie ma takiej praktycznej wiedzy jak my.
Wracając do tematu...
Wczoraj był sympatyczny starszy pan doktor, który nauczał przy okazji dwie studentki lub dwie rezydentki i dokładnie objaśniał im co widzi.
tak więc w końcu wiem jak się sprawy przedstawiają.
W prawym jajniku mam jakąs maleńką 'cysteczkę' , która zapewne się wchłonie przy ciotce a w lewym jajniku piękny zgrabny 23mm pęcherzyk owulacyjny.
Z okazji tego pęcherzyka mamy popróbować sami a tuż po następnej @ mam się zglosic na monitoring i stymulację do inseminacji. Z tego co zrozumiałam, jesli teraz samo się nie uda to w przyszłym cyklu będzie i-n-s-e-m-i-n-a-c-j-a !!!
Aż nie wierzę po prostu ..NIE WIERZĘ

Wiem..wiem...Za bardzo się nie podniecam, nie nakręcam, nie nastawiam. Bo duża część inseminacji nie wychodzi. No ale w końcu jakieś światło w tunelu!!
No i wiemy już że jest owulacja.
Hmm..nnoo jest, po tym Clo. Ale podejrzewam, ze też wszystko wraca do normy z okazji wracającej do normy wagi.
Więc jak się nie uda teraz - nnoo ok, przykro będzie ale ok. Zrozumiem.
W kwietniu będzie inseminacja. Jak się nie uda...to będzie megaprzykro..no ale ok. Tez zrozumiem. Może tak właśnie ma być i może "samo" się uda na Ibizie. Super by było.
Uwielbiam, kocham tą wyspę. fantastycznie by było mieć na pamiątkę wyczekiwane dziecko spłodzone właśnie na Ibizie.
No nic..tak tyko się tutaj pocieszam i nastawiam pozytywnie na wypadek gdyby się nie udało.
Ale czyż to nie wspaniała wiadomość!? Yuuppi
Wręcz to wszytsko jest akie niewiarygodne! W końcu starania nasze wychodzą na prostą.
Po 2 zmasakrowanych psychicznie latach. W końcu coś konkretnego zaczyna się dziać. uff
Aż mi tak lekko się zrobiło.
Na ten miech starania zakończone.
Teraz cierpliwie czekać co przyniesie następne 7 dni.
Mam ciche wrażenie, że ciotka się opóźni...no bo przecież były starania, było widziane jajo...więc moja autosugestia gra już tam pewnie rozumowi marsza.
Póki co czas na siłownię, z pracą "na dziś" o dziwo się od rana wyrobiłam, teraz tylko dietetyczny obiadek dla mnie i misia oraz przygotować sałatkę na "po niemieckim" i idziemy z tym rytmem dnia.
Na siłowni będzie w tym tygodniu lżej, coby przypadkiem nic nie uszkodzić...ale trzeba pamiętać, że to chodzi o mnie. Ostatnie 2 lata były bezoowocne, więc nie ma co naiwnie ufać że to właśnie teraz się udało. Ha! Będę w niesamowitym szoku przemielonym z radością jak dojdzie w przyszłym cyklu do inseminacji i się ona uda. Jakoś .... na dzień dzisiejszy nie wykazuję pozytywnych przeczuć w tym temacie..no ale my juz wiemy jak to bywa z tymi wszystkimi przeczuciami..

Ach..ogólnie od samego rana mam strasznego wnerwa..


Dzisiaj nawet zegarkowi się oberwało bo nie chciał na silowni pokazać tętna wystarczajaco wysokiego, aby zaczeć spalac tluszcz (tzw strefa kardio).
Pan doktor dowcipny (czyli Gin rzecz jasna) powiedział, ze będzie stymulacja i inseminacj a w przysżlym cyklu jak w tym się nie uda i jeśli ida mi się zrzucić jeszcze kilo lub dwa to będzie super. Ja na to z radosnym uśmiechem na twaryz , że aboslutnie! Nie da rady! Minimalnie mogę 3 lub 4....no ale od poniedziałku nie klei mi się ani zdrowa dieta ani zapał do ćwiczeń. Wkradła się już na dobre myśl , że a moze się udało no i .... są tego efekty.

No nic, Trzeba się wziąć w garść i dumnie doczekać do soboty/niedzieli. Nie przyjdzie małpiszon - to nie. Zrobię test i będzie juz wiadomo na czym stoimy. Lekkim miodzikiem na moje dzisiejsze apogeum zszarganych irytacją nerwów...jest to, ze zrobimy test RAZEM z mężem. Wiec tym razem to On będzie podniecony wpatrywał się w test i to on się skwasi widząc jedna kreskę. Ja juz jestem zahartowana. haahahaaaa Tyle razy czułam juz ten kwas rozczarowania jedną kreską, ze tak strasznie nie piecze jak na początku. Zawsze pokrywa sie z myślami - no tak, a czego się spodziewałaś. Wiadomo, ze znowu się nie udało.

Przykre to, bo ja naprawdę jestem chodzacym optymizmem. Ale pokłady nadziei w kwestii tego , że się udalo..niestety już się wyczerpały. Może powrócą po inseminacji, ale tak brdzo nie chcę czuc tego smutku i tej pustki, tego niespełnienia...że wolę wogole nie liczyc że to już teraz.
Przyznam Wam się, ze ja. taka "stara" wyjadaczka testowa, taka doświadczona staraczka, zrobiłam wczoraj test. No i co? No i oczywiście negatywny.

Ok, ok. Koniec tych smutków i tej auto-zgryźliwości.
Zmiana tematu:
Caly czas nie mogę wyjść jeszcze ze stanu podekscytowania tym że nasza kochana Chiang Mai już ma w objęciach swoją piękną królewnę.

Ja jeszcze nawet nie jestem w ciąży ale ze względu na fakt, ze jestem straszna panikarą juz czasami dopadają mnie myśli jak to będzie. Jeżeli stan drowia nie zadecyduje za mnie to czy lepiej naciskać na poród naturalny czy na cesarkę. Do dziś zawsze jakoś tak przeważały wszystkie "za" na cesarkę...ale z Twojego opisu nie wydaje mi się, zeby to bylo takie proste jak zawsze myślałam, ze jest. Mój mężuś, z racji swojego zawodu wstępnie mi naświetlał sytuację, ze własnie cesarka na życzenie nie jest zbyt dobrym posunięciem, bo potem dłużej dochodzi się do sibie niż po porodzie naturalnym ale....no spójrzmy prawdzie w oczy. Jak to poród naturalny? :o Na samą myśl już mi się robi słabo.

Ale co tam. Póki co..moim największym zmartwieniem jest jak w końcu zajśc w tą upragnioną ciążę a nie w jaki sposób urodzić nasze dziecko.

jasne że przyszła ciotka. Bardzo, bardzoz ostała zbluzgana i zmieszana z błotem.
Staram się przyjąć kwestię na luzie. [........]
Bo przecież ten miesiąc może być miesiącem inseminacji..
No ale znając cudne szczęście do tematu zajścia w ciążę, nie będę mówić HOP zanim nastąpi skok.
Jest mi przykro, owszem. Ale na szczęście nie zdążyłam się zbytnio wkręcić. Jestem już zahartowana przez te 2 ostatnie lata. Twarda jak skała, twarda jak meteoryt


Czekam z (nie)cierpliwością na rozwój wydarzeń tego miesiąca. A jakkolwiek się ułoży i tak coraz bliżej jesteśmy do wyprowadzki stąd i do skoku na głeboką wodę.

Ważne, ze już nie będziemy w tej dziurce w której mieszkamy od maja 2010. uff
Może będzie tak jak kiedyś napisała Maxi. Może po prostu to miesjec, to otoczenie nie sprzyja stworzeniu naszej wymarzonej istotki. MOże jak tylko stad się ruszymy, zmieni się otoczenie, klimat, nastawienie i wszystko to może samo sprawnie się ułoży i to.
A tym czasem...mam kolejne ok 14 dni na ćwiczonka oraz...przesiewkę rzeczy z domu bo wszędzie gromadzi się wszystkiego góra, końca nie widać a wszystkiego nie będziemy ze sobą w te i z powrotem wozić.

Miłego tygodnia kochane dziewczyny!
Dziękuję, ze jesteście... :*
Wiadomość wyedytowana przez autora 6 kwietnia 2014, 22:11
Przepraszam za dlugi czas bez znaku życia ale ostatnie miesice były super intensywne. Najpierw przygotowania do przeprowadzki, potem kilka tygodni wożenia rzeczy do mieszkania do którego potem wrócimy a następnie pakowanie się na sezon na Ibizie i...doczyszczanie mieszkania, po 4 latach miłego użytkowania itp.
Przyznam Wam, że to wszystko był koszmar. Nie wiedziałam, ze będzie to takie upierdliwe i bez bicia przyznaję się, że rozumiem tą część Boskiego planu...dlaczego pomimo upartych starań nie udalo się w ostatnich miesiącach zajść w ciążę.
Gdybym podczas tego wszystkiego byla w ciąży tzreba by było chyba wywalic wszytskie rzeczy..Mąż nabrał masę dyżurów, zeby skapnęło trochę kasy przez zakończeniem kontraktu + nasz niemiecki "w mieście" w poniedzialki i środy..tak więc była to jazda bez trzymanki.
Dzień orzed wyjazdem mąż miał imprezę zakonczenia pracy ale nawet nie chciałam na nią isć bo sprytnie ppmyślałam, że w tym czasie spokojnie wcisnę wszystko co bierzemy do samochodu, zrobię włosy, paznokcie i będe czysta pachnąca i zadowolona, wypoczęta i zwarta do prowadzenia czekac na poranny wyjazd. No ale skończyło się wprost moją histeria bo okazało sie, że do samochodu wchodzi tylko 60% tego co przygotowaliśmy do wzięcia na te pół roku. No i płacz , rwanie włosów, zrezygnowanie, załamka, stres. Paznokcie nie zrobione, włosy nie zrobione i padłam spać ok 2:30 przerażona co to będzie rano. Przecież przed nami 800 km do promu..nie możemy jeszcze jechać do miasta i zawozić tego co sie nie zmieścilo itp
A tu mężuś grzecznie wrócił o 3 do domu, o 5tej go obudziłam opowiadając moje wieczorne przeżycia a on ze swoim stoickim spokojem stwierdził: ach kochanie, mówiłem ze ja zapakuję rano. Don't worry i śpij trochę more, za godzinkę jemy śniadanie i pakujemy. (taak, my tak rozmawiamy hihi ang-pol + spanisch..trzeba się będzie opamiętać przy dzieciaczku

No więc zamiast spać poszłam robić odrosty (0 5tej rano) a od 7mej zaczeliśmy przepakowywanie i wiecie co? Nie wiem jak to zrobil ale wcisnął wszystko hihiiii. Mój geniuszek.
Przy okazji oczywiście jęcząc po co tyle wszystkiego, czy mama jedzie kur.. do laponii zamiast na ibize bo bierze 2 kołdry, po co nam tyle książek itp

No i jesteśmy.
Jesteśmy na mojej kochanej Ibizie. na naszej Ibizie..
Jeszcze sezon się całkiem nie rozkręcił, mamy średniawo ruch no ale nie życząc nikomu źle mam nadzieję, że ci turyści będą chorować i chorować!

Bo po Ibizie..wracamy na ląd

Kurcze..i przez to wszystko jakoś dalej nie mogę sobie wyobrazić gdzie w to wszystko miałaby się wpasować ciąża albo dziecko..
Wiem, ze to już czas ale kurcze..Mam wrażenie, że jakoś tak zawiślismy w jakiejść próżni. Wszyscy dookoła są ustawieni a my jak jakieś pijane zające w buraczkach dalej tkwimy w tym samym miejscu.
Nie wiem..jakoś tak się jeszcze wszystko nie zazębia. Mam wrażenie, że jeszcze nie wskoczyliśmy na właściwy tor.
Dziwnie tak.
Wtedy kiedy miała być inseminacja okazalo się, że mam 2 cysty i huuuj (przepraszam) - dostałam na pitolone 3 miesiące tabletki anty na usunięcie tych cyst. No i teraz idzie 2 opakowanie tabletek...
No comment

A z innej strony. Mam kuzynkę. Mieszka od połowy życia w Chicago, w podstawówce i liceum byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami.
No i buuch. W sylwestra zakomunikowała na FB (oczywiście, no bo gdzie?) że jest w ciąży.
Buuch w maju urodziła.
I buch buch FB zasypywany jest sweet fociami.
Nie chcę być zazdrosna. Nie lubię być zazdrosna. Ale niestety ściska mnie w żołądku. Psuje mi to humor.
Wymyśliłam jednak rano fajne powiedzenie:
Jeśli chcesz żyć czyimś życiem to pamietaj, ze wiele osób chciałoby żyć Twoim.
Nie chciałabym żyć jej życiem, ale...mam wrażenie, że ona jest już gotowa, ma wszystko READY a ja nie i to mnie wkurza.

No ale złośliwie pocieszając się...mamy obydwie inną kuzynkę. 2 lata młodszą od nas (my jesteśmy 83') i mieszka w szwecji..
No i jeżeli mnie trochę skręca z okazji rozwoju życia tej w chicago to tą ze szwecji musi podwójnie skręcać bo nie dość ze ta w chicago jest już "gotowa" to pewnie myśli , że u mnie to leje się sam miód i wszystko jest na swoim miejscu.
heh
No ale tak to zwykle bywa. Ze z pozoru, z punktu widzenia osoby 3 niektóre rzeczy wyglądają rewelacyjnie i prosto..podczas gdy rzeczywistość jest po prostu "normalna".
\Nie wiem czy to te tabletki, czy upał i ogólne niewyspanie z okazji nocnych pacjentów ale całe 3 miechy były pełne bólów głowy, popołudniowych nudności i strasznej senności oraz wiecznego głodu. Łącząc to z kulinarnymi pokusami kwitnącymi na każdym kroku i brakiem czasu na ćwiczenia ...urosło znowu pewnie z 3-5 kilo. Wolę nie sprawdzać, od dziś udało się załatwić pozowolenie na siłownię w hotelu, w którym mamy przychodnię. Jestesmy tu codziennie od 9 do 13 więc te 1,5 h codziennie będę skradać na ćwiczenia.
Większość niemieckich pacjetów mówi po angielsku, a rosjanie jeszcze nie zawitali więc mężuś da radę. Do tego cieszy się, że będzie tak zazdrosny że ja codziennie cwiczę, że wieczorami wzajemnie będziemy się motywowac do marszu. No ale...35 stopni w cieniu i ciężki dzień niestety nei motywuje do wieczornych marszów.

Fajnie, ze tabletki już się kończą. Może sie uda w pierwszym lub drugim miechu "po" załapac na owulkę i w końcu kurcze cos z tego będzie.
Cały czas mam obawy czy to właśnie będzie dobry czas...ale przegadalismy i doszlismy do wniosku ze zawsze znajdzie się jakies ALE. Więc trzeba próbować a jak się uda to i tak będzie cud.

W hotelu w którym mamy przychodnię są setki ludzi a z tego 400 - to dzieci. Ciągle przychodzą do nas pacjenci z malutkimi dziecmi.


Warunki do starań są teraz średnie, bo przez cienką ściankę śpi mama ale zaczęła się codziennie wypuszczać na basen wiec wtedy mamy chwile prywatności.


Jeżeli chodzi o nasze plany, to zwykle nic nei planujemy bo wiadomo, że plany mają to do siebie że lubią nie wychodzić. Ale zamiast planu mamy...projekt, szkic. W końcu wymyślilismy, rozważyliśmy za i przeciw..no i szkic jest na tyle silny, że się go trzymamy. Pomimo tego, ze obydwoje jestesmy szaleni i jeden podmuch przeznaczenia i zamiast podążac obraną drogą nagle mozemy zrobić zwrot o 190% i wylądować np w Australii. hiii Póki co jeszcze możemy, ale mamy świadomość, że jak już będziemy mieli nasze MINI to trzeba będzie sie konkretnie ustabilizowac w jednym miejscu. Język, szkoła itp
Więc projekt jest taki, że do końca października grzejemy dupki na Ibizie, pracując intensywnie i odkładając kaskę. Potem intensywnie ruszymy z dalszym niemieckim, tak żeby w czerwcu wrócić na Ibizę - mąż potrenuje z turystami swój osiągniety i wymagany poziom niemeickiego ( B2 ) i po Ibizie ruszamy zapuszczac korzenie w Niemczech.
Nigdy nie przepadałam za jęz. niemieckim, myślałam że Niemcy są niemili i snobistyczni ale wcale nie! Codziennie mamy tutaj pęczki Niemców (pacjentów) i tak jak już wczesniej zauwazyliśmy są bardzo mili, sympatyczni, kulturalni itp. Do tego poziom zarobków kształtuje się na satysfakcjonującym poziomie, blisko Polski, blisko nart, tanie oferty wakacyjne, smaczne kiełbaski

Cieszę się, ze mój mąż jest taki jak jest. To niesamowite, że na dwóch przeciwległych krańcach świata tak się dobraliśmy. Ciekawe jakie będzie nasze Maleństwo. Bardziej podobne do mnie czy bardziej do meża, ciekawe jak rozłożą się w nim nasze cechy charakteru. To takie niesamowite.
Ach..przeżywam jakieś uniesienie przedmałpowe. A może to detoks od tych tabletek anty tak cudownie na mnie działa. Nie nie..żartuję, niemozliwe bo to dopiero 1 dzień po odstawieniu.

Ok..czas na come back to work.
Miłego weekendu!
Wiadomość wyedytowana przez autora 18 lipca 2014, 10:43
zycze ci aby ktorys z tych 12 miesiecy byl dla was najszczesliwszym!!! tak bardzo bym chciala abys juz do mnie dolaczyla,ty i pozostale dziewczyny, ktore polubilam na owu, bo wiem jak to oczekiwanie wyglada...co do zazdrosci o kuzynke to mialam to samo,jak sie dowiedzialam o Olce-mojej przyjaciolce...co gorsze,wypalila mi nowine prosto w twarz,nie bylo wiec nawet chwili,aby sie wkurzyc...trzeba bylo sie usmiechac,az do momentu,w ktorym zatrzesnelam dzrzwi sypialni za soba...ja tlumacze sobie to zawsze tak,ze zazdrosc jest naturalna i nie ma co sie za nia biczowac,w koncu nie kopiemy pod nikim dolów z zazdrosci,musimy tylko jakos to przezyc...i najwazniejsze,czyjas ciaza nie wyklucza twojej,zawsze sobie powtarzalam,ze limit na dzieci sie nie skonczyl :) wasze dzieciatko gdzies tam na was czeka....i na odpowiedni moment :) pozdrawiam cie mocno!!!
Hej maxi. Dziękuję :* Otóż to! limit na dzieci się nie skonczył. hihi kolejne motto na 2014
Ja też mam nadzieję że limit na dzieci się nie skończył:) I że w 2014 r. doczekamy się naszych małych pociech:) Trzymam mocno kciuki:)
Ja też mam nadzieję że limit na dzieci się nie skończył:) I że w 2014 r. doczekamy się naszych małych pociech:) Trzymam mocno kciuki:)
Ja też znam te zazdrosc, a jednocześnie żal.. Co prawda pierwsze starania trwały 10 miesięcy, udało się i się okazało, że przyjaciółki siostra ma ten sam termin co ja.. nam niestety nie wyszło, nasza dzidzia była Aniolkiem, a jej nie.. Ale po dwóch miesiącach znowu się udało i to z zaskoczenia w najmniej oczekiwanym momencie, Tobie też tego życzę.. Życzę w tym roku drugiej kreski, niesamowitych ust że zdjęciami i tego niesamowitego uczucia jak czujesz w brzuchu, że ktoś tam się rusza i Cię pokonuje od środka :)
Otylka dziękuję :) tez trzymam za Ciebie mocno kciuki :* mychowe...dziękuję za wzruszający komentarz....nie mogę się doczekac żeby poczuć w brzuszku nasze maleństwo..no ale wcześniej trzeba przerobić pozytywny test i te magiczne 2 krechy :D
Miałam na myśli nie ust, a usg i nie pokonuje, a pokopuje :) i żeby te dwie kruchy przyszly w najmniej oczekiwanym momencie :)
hihi...tiaaaa...przyznam, że chwilę pomyślałam nad tymi ustami..ale nie wpadłam, ze to miało być USG :P a...kruchy , mam głęboką i cichą nadzieję, że się pojawią "z nienacka" :))
Hihihi kruchy... no nie wiem czy uwierzysz, ale ktoś mi zmienia wyrazy jak pisze i przekształca w inne, hmmm :) niech będą kruchy :D