Z objawów jakie mam ...mogą one wskazywać na niewchłoniętą cystę, zbliżającą się owulację lub np zbyt intensywne przytulanko - ciągnięcie w podbrzuszu i taki głuchy ból z lewej strony, który pojawil się wczoraj wraz z kilkoma śladami płodnego śluzu. Haa..no alebo to nie był płodny śluz, tylko jakiś mój wymysł. Może śniło mi się coś zboczonego i.. No nie wiem, ale zobaczymy.
W tym cyklu będę starała się jak najbardziej wyciszyć ciśnienie ale kurcze. Bardzo to ciężkie. Przecież z każdym miesiącem jeszcze bardziej chcę. Nawet nie zrażają mnie szczegółowe opisy niezbyt przyjemnych porodów, bolące suteczki za sprawą głodnego maleństwa (buziaki dla Maxi) ...nic mnie nie jest w stanie zrazić. Nawet fakt, że ejeżeli chodzi o mnie jestem straszną panikarą, mam bardzo niski poziom bólu i takie tam bzdety. Nic. Kompletnie nic mnie nie przeraża. Chcę tak bardzo, ze nic nie jest w stanie mnie powstrzymac od tego pragnienia. Nnoo..może jedynie przeraża mnie wizja teściów pałętających się po domu przez 3 miechy ale..mam nadzieję, a nawet wrażenie że uda mi się zgrabnie znormalizować ten potencjalny problem jak tylko przyjdzie na to czas.
No cóż...więc działamy, no działamy. Zobaczymy co z tego będzie. Co jakiś czas, części z nas tutaj się udaje. Może w końcu uda mi się przejść na drugą stronę..tą fioletową część naszej wirtualnej rzeczywistości.
A w między czasie, żeby tylko jak najbardziej opóźnić nieuniknioną dziś pracę w kompie, opowiem Wam jak się poznaliśmy z moim najukochańszym mężem.
Tuż po rozstaniu z moim ówczesnym facetem, zakończonym nieprzyjemnym wydarzeniem które doprowadziło do ciąży a potem do poronienia byłam bardzo poturbowana psychicznie i koniecznie chciałam się wyrwać jak najdalej "stąd". Jako że prowadziłam z moim śp. tatą [*] (..ach, jak bardzo za Nim tęsknię) biuro podróży i był wtajemniczony w część sprawy (mamy nie wtajemniczaliśmy, żeby jej nie załamywać i żeby nie zabiła gołymi rękami mojego ex)...wymyśliliśmy, że zamiast Niego pojadę z grupą turystów do Nowego Jorku. 2 tygodnie wyrwania się z codzienności, zmiana otoczenia i uniemożliwienie mojemu ex wystawania pod biurem - zdecydowanie dobrze wpłynie na moje zszargane nerwy oraz nadwyrężone, przepłakanymi i nieprzespanymi nocami, zdrowie.
Jako zupełna świeżynka, ponieważ nie miałam zbyt dużego doświadczenia w pilotowaniu, zawyitałam z grupą radosnych turystów w NYC. Pewnego pięknego dnia, a był to 06.07.2007 postanowiłam, że przyszedł czas na przejażdżkę turystycznym autobusem. I tak niczego nie podejrzewając wstałam rano, umyłam włoski, zrobiłam make-up jak co dzień i wyszłam z pokoju, żeby poczekac w recepcji na moich turystów. Podchodząc do windy zauwazyłam, że na pięknym niebieskim niebie zbiera się trochę chmur więc zawróciłam do pokoju po parasolkę.
Usiąść czy nie usiąść, policzyć do 10 wracając się do pokoju czy nie? Hmmm, a co tam. Lepiej usiąść i policzyć, na wszelki wypadek.
(...)
Pomysł okazał się bardzo dobry. Grupa była bardzo zadowolona, ja również. Jedyne co było upierdliwe to fakt, że ciągle wszyscy prosili mnie o zrobienie im zdjecia. Za 5/6 razem pomyślałam sobie : Kurde. Po kiego grzyba brałam tą parasolkę. Jak można cały dzień walczy z nią i aparatem...oczywiscie caly czas z uśmiechem na ustach - klient nasz pan.
Kilka razy wysuwała mi się z pod pachy aż w końcu na jednym z zakrętów spadła i przesunęła się prawie na sam tył autobusu.
I wtedy TO NASTĄPIŁO. GROM Z JASNEGO NIEBA.
Na końcu autobusu siedziało kilku facetów. Jeden z nich wstał i pochylił sie po moją cudowną parasolkę kilka mili sekund przed tym jak ja się po nią pochyliłam. W momencie jak skrzyżowały się nasze spojrzenia już wiedziałam. Po prostu wiedziałam, ze to WŁAŚNIE ON. Niesamowite ale tak właśnie było. Później okazało się, że poczul to samo.
Romantica prawda?
No i zaczęliśmy rozmawiać, starając się ugrać jak najwięcej czasu żeby wymyślić jak się bliżej poznać, jak się wymienić numerami, jak już siebie nie wypuścić. W momencie jak już praktycznie byłam skłonna sama wcisnąć mu numer telefonu sam o niego zapytał. Pod kątem tego, że niby wybiera sie do Polski na jakąś konferencję i przydałaby mu się przewodniczka. Nono, pomyślałam - "Konferencję?". A potem pomyślałam - "człowieku. Polska jest duża..no ale punkt dla Ciebie za szybkie myślenie".
No i tak poszło...Kolejne 6 dni w NY byliśmy praktycznie nierozłączni. Grupie powiedzieliśmy, że to mój dobry znajomy ze szkoły pilotów i dołączy do nas w celu poszerzenia programu zwiedzania...Jako, że jak potem się okazało mój przyszły mąż był właśnie w trakcie kilkumiesięcznej wymiany na stażu i znal NY jak własną kieszeń miałam pomoc w oprowadzaniu grupy, najcudowniejszego, najzabawniejszego mężczyznę tuż przy boku...z niesamowicie magicznymi brązowymi oczami i nieustannie zadowolonych turystów - co na wyjazdach jest prawie niemożliwe do zrealizowania. Zawsze w grupie jest jakiś upierd lub maruda niezadowolony ze wszystkiego.
Potem przyszedł czas rozstania, zalany niagarą łez bo już po tych kilku dniach czułam, że nigdy nie chcę sie z nim rozstawać. I tak to właśnie było...
Potem przyjechał na kilka dni do Polski - wcale nie na konferencję , potem ja do NY skąd polecieliśmy do Peru z akcją "poznaj moich rodziców", potem On do Polski z akcją "poznaj mooooich rodziców". No i tak lataliśmy przez niecały rok aż go nie wypuściłam z powrotem i przez telefon musiał składać wymówienie z pracy.
Ślub cywilny wzięliśmy w Peru a kościelny w Polsce. W ten sposób usatysfakjonowaliśmy obydwie rodziny. No i dwa razy mieliśmy imprę.
Parasolkę mamy do dziś. Do szczęścia brakuje nam tylko naszej miniaturki, o którą staramy się i staramy...
Tak cofając się w pamięci, po łańcuchu wydarzeń...dochodzę aż do podstawówki...i prowadzi mnie to do wniosku, że gdyby łańcuch wydarzeń rozwinął się inaczej to może nawet byśmy się nie spotkali.
Ach, byłoby to straszne! Nie wyobrażam sobie jakby to mogło być, gdybym nie miała takiego słońca w moim życiu jakim jest mój mąż.
Wiadomość wyedytowana przez autora 29 lipca 2014, 10:53
Jak mnie starsznie, strasznie wkurza, że nie mam żadnego wpływu na przyspieszenie spełnienia naszego marzenia o poczęci dziecka. Ta bezradność jest wykanczająca!! Tak lubię trzymać zawsze rękę na pulsie, mieć wszystko "ogarnięte" a tutaj taka bezradność i ciągłe obracanie się w miejcu. Wrrr.
Jak zaczynaliśmy starania, byłam pewna że HOP SIUP i zaraz się uda. To było pod koniec 2011. Lekką nadwagę uważałam za mój życiowy standard i nawet nie dopuszczałam myśli, ze może to mieć związek z niepowodzeniem starań. Następnie zajadałam, każdy negatywny test, każdy stres zwiazany z (nie)oczekiwaniem na małpę, stres podczas małpy ze przyjechała a potem po małpie, że jednak była a teraz kolejny stres CZY W KOŃCU SIE UDA.
Tak, przez 2 lata puchłam sobie 1-1.5 kg tygodniowo aż zamieniłam się w ORKĘ.
Ok - powiedziałam sobie DOŚĆ i w urodziny męża, czerwiec 2013 , postanowiłam, że czas się za siebie wziąć i spalić tą narośl tłuszczową.
SUKCES.
W urodziny męża czerwiec 2014 przewiązałam się kokardką - proszę nowa piękna żona w prezencie. - 33 kilo JUUPI
.... a do tego 2 cysty na jajniku - zamiast inseminacji.
Kuur - 3 miesiące tabletek anty na wchłoniecie się cyst, ledwo skończone z powodu oblesnych skutków ubocznych (nudności, bezsenność/nadmierna senność, bóle głowy, wypadanie włosów) i oto jesteśmy.
13 dzień cyklu
I znowu naiwna nadzieja, starania, modlitwy, znowu nadzieja, liczenie, wczuwanie się, obserwacje śluzu, nadzieja, przeczesywanie netu, starania, nadzieja...
Jedyne co nowego doszło to wiszenie w pozycji pupno-głowno-łokciowej z łóżka po przytulanku.
I ta wkurzająca bezradność.
No nic , trzeba korzystać z niedobory wolnego czasu i nadmiaru pracy oraz ogólnego zmęczenia upałem i 24h dyżurem - nie ma czasu na myślenie, na wczuwanie się w potencjalne (nie)objawy.
Byle dotrwać ze spokojem do końca cyklu.
Cały czas pocieszałam się, ze jak się nie uda to przecież w październiku/listopadzie będzie PODLEWKA INDYKA - czyli inseminacja. Ale znowu się naczytałam...tyle z nas ma problemy nawet z inseminacją, która kilkukrotnie się nie udaje itp itp OOOch, no to też z tą inseminacją nic więc pewnego - że od razu się uda.
Hmm..okres okołoowulacyjny powinien być Happy, a ja dziś mam jakieś KWASY.
Może to wina niewyspania. Od 4-tej rano jeździmy ratując imprezowiczów. Dzień jeszcze dobrze się nie rozkręciła a my mamy 4 pacjentów na liczniku. No ale dobrze, po to tu jesteśmy. A dzięki nadmiarowej godzince przed pracą w przychodni zaliczyłam ciągiem 1,5h na siłowni! Dzielnie staram się zwalczać pozostały tłuszczyk, bo im mniej tłuszczyku na brzuchu tym lepsza i bardziej prawdopodobna owulacja.
A wiecie, że jak ma się oponkę, to nawet CLO nie działa prawidłowo?
Przy nadmiarze tłuszczu na brzuchu hormony trafiają właśnie w ten tłuszcz, wiążą się z nim generując nowy tłuszcz i nawet nie docierają tam gdzie powinny w celu stymulacji jajników.
Na Ibizie mamy ze sobą moja mamę..no bo jak ją zostawić samą na kontynencie albo co gorsza wyslać do Polski, gdzie tylko jawiłby się problem za problemem i w rezulatcie co chwilę msuiałabym latać i je rozwiązywać. Nie wiem, czemu tak jest że mojaj mamusia jest taka jakaś...życiowo nierozwinieta. To pewnie wina taty, że zawsze wszystko za Nią robił a Ona tylko sobie pracowała i robiła zakupy/gotowała. Teraz doszły problemy z kręgoslupem, ze nawet nie moglaby dodźwigać sobei wody czy zakupów ze sklepu no i tak wyszlo, ze po tym jak Tato zmarł [*], wzięliśmy mamę do siebie no i....jest z nami.
Nie jest męcząca, nei wchodzi nam w drogę, stara się pomagac jak może a ja jej uparcie nie pzowalam, bo przecież niecvh się cieszy emerytura a w sowim zyciu juz się nagotowała, nasprzatal i naprała.
No ale i tak podziwiam mojego męża, ze z dnia na dzień przeszedł do porządku dziennego z tym, ze mama będzi e z nami i tak naprawde to nawet tego nie przedyskutowaliśmy tylko samo się ułożylo. A teraz, po 4 latach mówi, ze pomimo że czasem bywa upierdliwa ( ) to jakie nudne by bylo nasze zycie bez Niej i że woli żeby była z nami, niż mielibyśmy się denerowować co tam się z nią dzieje w Polsce.
Kochany jest ten mój mężuś. Nie wiem, czy ja byłabym taka kochana jakby chodziło o Jego mamę. No ale jak wiemy - przy jego mamie to nie miałabym szansy nawet nic ugotować czy cokolwiek zrobić sama bo ciągle tylko siedzi w kuchni no i niestety ciągle wchodzi na glowę. A mojej ...to czasem mogę tupnąć i wszystko jest po mojemu. A poza tym i tak sobie wyrobiła rytm dnia, z którego się niesamowicie cieszy bo jest zupełnie wywrócony do góry nogami względem normalnego rytmu dnia. Wstaje super późno a potem do super późna ogląda telewizję. Przez całe życie zazdrościła znajomym , że tak mogą a ona jako lekarz pediatra dzień w dzień zrywała się na 8mą do pracy i nie było szans ani na wysypianie się ani na nocne oglądanie telewizji.
No i a propos mamy...to teraz na Ibizie, mamy bardzo niewielkie mieszkanko. Nie mogliśmy wcześniej przyjechać i wcześniej wynająć więć skapnęła nam ociupinka.
My spimy w sypialni a mama w salonie z aneksem kuchennym. Fajne mieszkanko ale..w takich warunkach jak tu się starać. SZEPTEM CAŁKOWITYM? Jak do tego salon z sypialnią są połączone balkonem. Nie chodzi o jakieś stęki czy krzyki. Nie potrzebujemy takich rzeczy ale...no każde przytulanko ma swoje dźwięki nie? Nie zawsze da się im zapobiec.
Mamulka kilka razy zażartowała, ze mamy tylko powiedziec kiedy to ona wyjdzie na spacer, bo już też zaczyna mieć ciśnienie na wnuka ..no ale FEEE. Obleśny dowcip nie? hihi
Na szczęście do dyspozycji mieszkańców jest basen, na który nasza czekolada (już wygląda jak czekolada) chodzi praktycznie codziennie. Tak na 3-4 godzinki.
Fantatsycznie się składa - bo dzięki temu od 8mego dc jedziemy co drugi dzień ze staraniami. A tu wczoraj, w dniu 14 - niespodzianka. Niczego nieświadoma mamusia zdecydowała, że za dużo tego ciepła i jeden dzień odpocznie.
Więc ZONK.
Namowilismy się - aaaa, ok. Na pewno bedzie telefon z hotelu w którym mamy przychodnie. Weźmiemy wiec klucz i cyk strzelimy numerek w przychodni, poleżę potem z pupą do gory i zalatwione. - NIE BYŁO TELEFONU
Ok, zatem może skitrasimy się w łazience i tam załatwimy szybciutko spraweńkę. Nnnooo dobra, ok - już się zbieramy a tutaj telefon - z sąsiedniego miasteczka jakiś Niemiaszek ma rozwolnienie. Ok - jedziemy, załatwimy sprawę jak wrócimy.
NIE TAK SZYBKO - po drodze jeszcze 2 wyjazdy.
Zdezelowani wróciliśmy do domu ok 22. Spocona, nagrzana - pędem poszłam wziąć prysznic. ledwo skończyłam mężuś zrobił to samo. Rzuciliśmy się na łóżko - hmmm, czy o czymś nie zapomnieliśmy? Może walizka z lekami z samochodu (żeby się rano nie podgotowały), obydwie komórki są, moja dziwka - czyli torba jest.
Aaaa!!! Przecież mieliśmy załatwić sprawę w łazience ... no ale jak teraz skooro juz jesteśmy wyprysznicowani!!?
No to zrezygnowana mowię - no dobra, to już odpuśćmy dziś. I tak myślę, ze owulka była wcześniej (ok 11-12 dnia cyklu strasznie coś mnie kłuło i ciągneło) a poza tym jakos tak strasznie sucho...więc marne szanse, ze dziś jets dzień "O".
Na to moje Słońce z rozczarowaną miną - no ... jak uważasz. Ale jakby co to będzie twoja wina.
Ajajajaj. No dobrze, no to jak? Jeszcze raz weźmiemy prysznic, czy zamkniemy balkon, zamkniemy drzwi i się bedziemy tutaj gotować szeptem?
W tym momencie słyszymy mamę - Skarbenki, nie wyłączajcie mi laptopa, idę tylko wziąć prysznic.
;> ;>
No więc możecie się domyślić jaki nastąpil popłoch i co się dzialo. CIACH PRACH - sprawa załatwiona. Ale caly czas patrzyłam na balkon martwiąc się czy przypadkiem mama szybciej nei skończyła i nie idzie wywiesić ręcznika.
To był jeden z szybszych numerków, no i tych super mało seksownych.
No ale zadanie domowe odwalone. Zeby potem sobie nie mówić - aaaaa, nie udalo się bo opuścilismy dzien numer 14.
Wesołe z nas stworzonka.
Jak w końcu uda nam się zrobić naszą miniaturkę to już w ogóle będziemy wesołą rodzinką.
Wiadomość wyedytowana przez autora 3 sierpnia 2014, 19:14
Głowa pełna różnych myśli, nadziei gaszonych odświeżającym prysznicem racjonalnego podejścia.
Od kilku dni bardzo niewyraźnie się czuję, jakby leżało mi coś na żołądku ale WIEM...że to przejdzie jak ręką odjął w momencie pojawienia się @@@@ Nie jest to pierwszy miesiąc starań tylko chyba dwudziestyktoryś więc nie dam się zrobić w bambuko
Nie ma tutaj czasu ani siły na regularne ćwiczenia ani idealne trzymanie diety ale na szczęście jeszcze nic strasznego się nie stało. Pomimo wszelkich pokus czyhających na kazdym rogu przybyło nam tylko 2-3kg. No może mężusiowi ciut więcej no ale nie mam serca ciagle zabraniać mu lodów lub jakichś plynnych, zimnych świństewek. Bo to ja jestem naszym dietetycznym sumieniem...
Dziś rano, jadąc do pracy rozmawialiśmy z mężem o tym jak to się ostro za siebie dalej weźmiemy po powrocie, czyli od końca października. Sam jednak dodal, że aaaale przecież może juz wtedy będziemy w ciąży więc nie będzie można dawać sobie wycisku na silowni.
Biedne moje kochanie. Teraz On łapie super wkręta. Naczytał się w "Focusie" o tym jak to miesiąc urodzenia wpływa na cechy charakteru czy jakieś tam inne rzeczy..no i już kalkuluje że najoptymalniej by było zajść w listopadzie bo wtedy dzidzia urodziłaby się w lipcu.
Tak bardzo jak dla siebie, to juz bym chciała być w ciąży też dla meża. Dla nas... Żebyśmy w końcu mieli to o czym najbardziej marzymy. Naszą miniatureczkę, którą będziemy kochac najbardziej na świecie!!!
No nc trzeba walczyć dalej z upalem i ohydnym uczuciem w żolądku..bez łapania ŻADNEGO wkręta oczywiście. Bez macania piersi, bez analizowania śluzu.
Cierpliwie trzeba czekac na to co będzie i już.
Wczoraj cały dzien bolało mnie i ciagnęło w podbrzuszu. Do tego stopnia, że nawet oglądając z mamą i mężem z balkonu mecz lokalnych futbolistów (mieszkamy obok stadionu ) ..wolałam usiąść na podłodze niż stać i opierać się o barierkę. Do tego niesamowita senność i wycieńczenie. Masakrycznie w tym roku wpływają na mnie upały. Ja - zwierzę ciepłolubne, plazolubne i słońcolubne..a marzę już o jesiennym chłodzie. Ale to pewnie przez to, że co innego cieszyć się upałem i mieć czas na plazę, morze , basen a co innego latać w te i z powrotem, co chwila wsiadać do rozgrzanego do czerwoności samochodu itp Dobrze że mamy klimę w samochodzie bo inaczej to byloby jeszcze gorzej..
No więc rano wstałam i myk myk myk szybciutko pierwsza do kibelka bo mężuś rano uwielbia robić długie posiedzenia. No i BOOM. Na papierze różowo. 7:45
Po sniadaniu myk myk sprawdzić jak sytuacja ale już nie było nic. 8:30
Teraz leciutkie zabrązowienie, taka kawa z mlekiem i dalej boli i ciągnie. 10:23
Ach...nie mam na nic wpływu , będzie co będzie no ale jak tu nie myśleć o niczym tylko zignorować to i obojetnie iść przez dzień.
Gdybym była normalna, a nie popsuta...gdyby to był jeden z pierwszych cykli starań..to moglabym powiedzieć: YUUUPII! Implantacja! Jestem w tym niewielkim odsetku kobiet u których implantacja przebiega objawowo.
No ale nie jestem normalna, coś mam popsutego. To nie początek starań więc pojawiają się myśli, że:
- może pęcherzyk nie pękł o czasie, przerósł do rozmiarów cysty i właśnie pękł - dlatego plami i dlatego bolało
- może po 3 miechach z tabletkami anty teraz rozpieprzył sie cykl i to jest początek @
- może ze względu na moje popsucie nie może dojść do implantacji i właśnie kończy się szansa w tym cyklu
Po 2 latach przeczesywania netu nie muszę nawet szperać w forach. Mam wiele wiele takich pomysłów.
Ale wciąż tkwi się maleńka iskierka nadziei, ze moze jednak się udało.
Jest 21 dc ...
Nie będę oszczędzać męża. Powiedziałam mu o plamieniu , powiedziałam o tym, że to jest czas na potencjalną implantację ale też że moglo się wszystko znowu spaprać i będzie dupa. Razem rozczarowanie będzie inaczej bolało. Ważne, że cały czas mnie pociesza że czekają na nas w sprawie inseminacji więc nie ma co się martwić.
----edit 10:45
Hmm..chyba jednak jak to się mówiło podczas zabaw na podwórku: POBITE GARY.
Sprawdziłam ciut głębiej i jest bardziej niż rózowo czy mleczniekawowo. Pojawiło się na papierze trochę normalnej krwi.. No ale jeszcze stoję jedną nogą na wyspie nadziei a drugą na wyspie z małpami.
Wiadomość wyedytowana przez autora 9 sierpnia 2014, 10:47
to jest jednak małpa.
Nic dodać nic ująć. Najlepiej nie komentować bo cisną mi się na usta brzydkie słowa.
Spod skwaszonego rozczarowania przebija się mój niepoprawny optymizm, że to pewnie był jakiś popsuty pierwszy cykl po odstawieniu tabletek, endometrium szybko się odświeża i organizm szykuje się do zajepięknej owulacji!
...
buhaha
Ale oczywiście nie mogła to być implantacja ponieważ krwawienie było krwawieniem a nie plamieniem, więc albo to rozregulowany pierwszy cykl ze względu na odstawienie tabletek po 3 cyklach aaalbooo niestety było to samoistne poronienie. Nie jestem na tyle naiwna, żeby wierzyć że mikroskopijny zarodek zagnieżdżający się szczęśliwie na swoim miejscu wywołał tyyyle krwi. Jeżeli już to oczekiwałabym lekkiego plamienia, brązowego śluzu a nie takich akcji.
Nic i tak teraz nie zrobimy. Marudziłam i marudziłam, więc podzwoniliśmy po ginach i ceny tutaj są powalające...150-200 Euro za konsultację!!? OCIPIELI CHYBA. Oczywiście jeżeli masz "tutejszy" adres zameldowania to na dzień dobry polowa ceny..no cóż. Nie to nie.
Ttyle wytrzymałam to i wytrzymam ''cierpliwie'' do początku listopada jak ruszymy temat w klinice w której już mamy jedną nogą wszystko ustawione.
Ale strasznie wkurza ta niewiedza i bezradność.
A móżdżek się lasuje coraz bardziej.
Właśnie odbierając maile, część z nich jak zwykle to spam i kątem oka zauważyłam tytul:
"Szansa na zarodek" . Przewijam z powrotem a prawdziwy tytuł to.... "Szansa na zarobek".
Do tego mój instynkt macierzyński coraz bardziej się pobudza bo na tyle dzieci ilu od maja zszywaliśmy (tzn mąż zszywał a ja obcinałam nitke) nózki, łokcie, brody, głowy itp to wczoraj prawie się popłakałam nad jednym pacjentem.
najgorszy moment to zawsze podanie znieczulenia miejscowego. Maleńka igiełka, mąż stara się jak najszybciej i jak najbardziej bezboleśnie to zrobić ale jednak zawsze boli. No i zawsze dzieciaczki płaczą i krzyczą. Raz się trafił mały Włoch (5lat), który nawet nie pisnął podczas znieczulania pękniętej skóry na brodzie ale wczorajszy mały pacjent przeszedł samego siebie.
Był to mały, 3letni Holender, śliczniutki blondasek bo był to albinos. No i miał też rozwaloną brodę ale dosyć głęboko i szeroko aż na 4 szwy. Podczas ostrzykiwania rany znieczuleniem tak piszczał, tak krzyczał, tak zanosił się płaczem że ledwo ledwo wytrzymałam żeby się nie rozpłakać. Aż do wieczora bolał mnie brzuch od powstrzymywania płaczu i łez. Jak tylko wyszliśmy to buchnęłam płaczem i tak wyłam w samochodzie kilka dobrych kilometrów a mężuś tylko rozczulał się : Co to się stało z Gositą, że zrobiła się taka wrażliwa. Że zamiast zafascynowana oglądać szycie i potem cieszyć się rolą pielęgniarki, kolejnym obcinaniem szwów to tak to przeżyłam.
On też zawsze przeżywa takie akcje ale zupełnie inaczej. Po pierwsze bardzo lubi akcje chirurgiczne a po drugie z punktu widzenia lekarza, gorzej by taki maly pacjent miał, gdyby wdała mu się infekcja w taką glęboką ranę. Ja to wiem. Ale te piski tego małego chłopczyka bardzo zmolestowały moje nerwy. A potem, po wszystkim maluch zeskoczył z łózka i szybko rzucił się do talerza - śmialiśmy się z rodzicami, ze to pełnie głód po taaaakim stresie.
A wracając do tematu X.
Ostatnio przeczytałam gdzieś zupełnie na inny temat, ze jak pragnie się czegoś z całego serca to trzeba odstawić nadzieję na bok, tylko zacząć wierzyć, ze to się stanie. W sumie to samo powiedział mi ksiądz podczas spowiedzi w watykanie jak mu wyplakiwałam o naszym problemie. Że praktycznie ślepo trzeba wierzyć w wolę Boga i jego plany itpo.
Niestety nie jestem zbyt praktykująco religijna ale wierzę, że jest tam Ktoś na górze i czuwa nad nami, wyznacza nam ścieżki.
Dlatego postaram się WIERZYĆ, że wkrótce zostaniemy obdarzeni szczęściem w postaci maleńkiego owoca naszej miłości, że w końcu nastąpi cud i jeden z plemniczków męża odnajdzie drogę do mojej komórki jajowej i cudownie połączą się w jedność dając nowe życie.
Kuuurcze...to wydaje się takie proste i oczywiste a tak naprawdę jest to dla wielu z nas cięzki do przeskoczenia problem. Podczas gdy inni rozmnażają się niczym przez pączkowanie.
Dzieci chodzą brudne, głodne, bez szans na dobrą edukację czy ciepło domowego ogniska.
Ach..nie wiem gdzie ta sprawiedliwość. Jak TEN kto czuwa nad wszystkim z góry tak rozgrywa karty przeznaczenia. Nie rozumiem..
No ale ok..koniec tej filozofii na dzień dzisiejszy.
Ściskam Was mocno i dziękuję, ze jesteście. :*
Tegocyklowe starania nieco kulały ze względu na intensywne dni w pracy i...brak superpogody więc 2 razy wypadło tak, ze mama nie poszła na basen a nam zabrakło weny do szybkiego numerku w kącie.
Przytulanka staraniowe były więc w 8, 10 i 13 dc .. teraz jest 17
Ciekawe czy znowu będzie kaszanka zamiast cyklu czyli pojawi się na chwilę @ w 21 dniu czy porządnie wszystko wroci do trybu sprzed tabletek.
Póki co to zaczynam podejrzewać u siebie szczyt naiwności, ponieważ cały czas tli się w głowie myśl, że może ta mini małpa w 21 dc to była implantacja ale weny nie mam również na wywalanie 15 euro na test - w domu mam ich chyba z 30 i z premedytacją ich nie wzięłam na Ibizę bo przecież mieliśmy odpuścić starania na Ibizie ze względu na brak warunków (male mieszkanko i mama) oraz ciągłe zmęczenie napięciem w pracy.
Oczywiście jednak nie da rady tak po prostu odpuścić więc jak tylko zakończyły się tabsy skoczyliśmy do dzieła.
Z testem...poczekam do terminu @ za 11 dni. Będę cierpliwa, OLEJĘ TO. W ten sposób uciszę głupie podejrzenia i upartą naiwność z zeszłego cyklu no i dowiemy się czy niesmiałe starania w tym cyklu przyniosly upragniony efekt.
A dlaczego tak tli mi się w głowie myśl że może jednak się udało...?
Dlatego, że praktycznie od kilku dni przed tym plamienio/krwawieniem cały czas pobolewa mnie brzuch i krzyż, mam podwyższoną temp (36.8 - 37.2), sikam jak wąż strażacki pomimo że więcej nie piję no i...no i to wszystko, piersi mnie nie bolą, nie mam żadnych problemów żolądkowych jakie były w okolicy tej mikrociotki. Nnoo..może czasami, ale to pewnie ze zmęczenia.
Oczywiście jestem osobą logicznie myślącą, więc wiem, ze prawdopodobieństwo potwierdzenia nadziei i podejrzeń jest mniejsze niż 1% no ale myślę że jak tylko ujrzę wstrętną, znienawidzoną, sukowatą jedną krechę na teście to wszystko mi przejdzie.
Pobolewanie brzucha i krzyża - spowodowane może być moimi kamieniami w nerkach.
Raz na kilka lat rodzę maleństwo - jak urodzę kamyk tym razem to chyba wrzucę go do malego wózeczka i nadam mu imię. Tak bardzo mam już aktywny instynkt macierzyński.
Temperatura - mierzona i sprawdzana zarowno rano (jak pamiętam) a także w ciągu dnia jak czuję się dziwnie. Nigdy nie udalo mi się zmusić do regularnych jej pomiarów więc nie ma co się podniecać. No ale ją mierzę z doskoku huuuhhaha no i np teraz mam 37.2 Może być spowodowana wieczną gonitwą dom-samochód-hotele-samochód-hotele-dom itp albo upałem na dworze..No ale teraz, dziś rano było chłodno więc... ;/ A może mam cały czas stan tuż-przed-przeziębieniowy, nie ma co dywagować.
A sikanie...no na sikanie nie mam żadnego logicznego wyjaśnienia. Jest to niesamowite. Prawie jak zapalenie pęcherza ale za każdym razem jak czuję ciśnienie to leci i leci a nie jakieś tam kilka kropli wyimaginowanego moczu. Hmm...może to przemiana materii tak oczyszcza organizm? Nie wiem..nie piję więcej niż zwykle a moze nawet trochę mniej bo ciągle albo zapominam albo w samochodzie woda nagrzewa się do ciepłoty zupy no i nie ma chęci jej pić.
Kurcze..znam siebie tak dobrze. Nie mogę uwierzyć, że uwierzylam, ze nie będą mi potrzebne moje tanie testy na wszelką okazję. Przecież [nie]delikatnie mówiąc ja już mam nieźle przecież zrytą glowę tymi staraniami.
Normalna weteranka. Nie podoba mi się to!!! Jestem bardzo, bardzo niecierpliwa. I ja już kurczeeeeee nie mogę dlużej czekac bo wybuchnę!!! Ponad 2 lata czekania na ciąże, no kuur..
Wdech
Wydech
Bez wielkiej cnoty cierpliwości nie dojrzewa nic co ludzkie.
Romano Guardini
Cierpliwość jest drzewem, które ma gorzkie korzenie ale słodkie owoce.
Przysłowie perskie
Cierpliwy zaspokaja pragnienie wodą oczekiwania.
Przysłowie ludu hausa
Jeśli coś znajduje się w morzu, szukaj tego cierpliwie na wybrzeżu.
Przysłowie suahili
Jeśli człowiekowi idącemu powoli starczy cierpliwości, dojdzie on do miejsca, które osiągnął szybkonogi biegacz.
Przysłowie ludu hausa
Kto jest długo cierpliwy, ten osiąga pomyślność, a kto się spieszy, ten się potyka.
Przysłowie arabskie
Co to do cholery jest lud hausa?
A więc:
Hausa – (inaczej: Hausańczycy, Hausowie, nazwa własna Hausawa) lud afrykański, którego tereny macierzyste obejmują północno-zachodnią Nigerię i południowy Niger.
Wiadomość wyedytowana przez autora 25 sierpnia 2014, 11:07
Mam strasznego agresora. Wszystko mnie wkurza. PMS w tym cyklu daje nieźle popali no ale przynajmniej dziwkowata @ nie przylazła w 21 dniu tylko jak Bog przykazał przywlecze sie pewnie 28-29
Mam tak dość tego, że już tyle czasu góww..zik z naszyh starań, ze już nie mogę się zdobyć nawet na ksztynę nadziei. W tym cyklu mózg mój wrzucił na luz bo już nie może wytrzymac tych ciągłych rozczarowań.
Ok..wiem. Do inseminacji bliżej niż dalej - pomimo że na wadze znowu wzrosło 5 kilo, ale do końca października mam czas. Teraz jest mniej pracy więc w końcu mogę wygospodarowa wieczorem 1,5 godz czasu na marszobieg i juz 3 dzień pod rząd upuściłam z potem 900 kcal. Mam taki magiczny zegarek, ktory na bazie pomiarów pulsu i wagi mierzy +/- spalone kalorie.
Przy tym ile zrzuciłam, to te 5 kilo to pikuś. A swoją drogą to już nie mogę doczekać sie jak znowu będzie czas na regularne treningy na siłowni i dalsze spalanie słoninki. No ale to od końca października. Teraz muszę da z siebie wszystko pomiędzy pacjentami, tak żeby znowu mnie w klinice nie odesłali z kwitkiem.
Straszne.. Tak w gruncie rzeczy, podsumowując to juz od 4 lat marzę o dziecku! Ok - staramy się "z zegarkiem w ręku" od końca 2012..hmm, no albo od końa 2011 juz sama nie wiem. Ale wiem że strasznie długo..O wiele za długo.
Chwilami przeraża mnie myśl co to bedzie jak wogóle jestem jakaś felerna i nigdy się nei uda!!!?? No ale przecież, chyba tak nie jest skoro w 2007 udało się...no ale skończyło się to źle ze względu na różne czynniki.
Niecierpliwość i poirytowanie.
To są dwie rzeczy które towarzyszą złości i frustracji.
No ale spokojnie.
Zaraz przybędzie @, napięcie opadnie i będzie można spokojnie rozpocząć nowy cykl, z nowym podejściem - nawet jeżeli też olewcze z braku zapału ale zawsze będzie to nwoe podejście, z nowym humorem.
straaasznie długo nie pisałam ale ciągle taki pęd, że ciągle na wszytsko brakuje czasu. No ale przynajmniej w takim pędzie, coś się dzieje, czuje się ze się żyje
Starania narazie przycichły. Zupełnie odpuściłam, nawte aktualnie - w najbliższych miesiacach zajście w obsesyjną przez ostatnie 2 lata ciążę nie byłoby "najwygodniejsze" bo stabilizować się ostatecznie bedziemy we wrześniu/październiku 2015 - no chyba że wcześniej nagle wypali inny kierunek niż niemcy - wtedy będzie wcześniej ale..inaczej, bo w niemczech mąż ma robić inną specjalizację a np w potencjalnej szwecji na zawsze już by pracował w swojej aktualnej specjalizacji za którą nie przepada tak do końca. No i teraz - albo poczekac do września i zaczynać specjalizację w niemczech....albo łyknąć marchewkę jaką nas kuszą i dostać kontrakt na zawsze do szwecji.. Cóż - nie wypowiadam się narazie na ten temat bo jedno i drugie ma plusy i minusy a pozatym w naszym przypadku nie ma co się "jarać" tematem A lub B bo...nagle wyskoczy opcja C i ją weźmiemy bez wahania.
A co u nas..co u mnie.. Hmm No wszystko jest ok, wszystko po staremu, misie pysie kochanie ciuicu jak zawsze ale..ja przechodze jakiś wewnętrzny mini kryzys. Już Wam opowiadam..
We wrzesniu, dokładnie 18 - 2 dni po moich urodzinach jak mąż miał pacjenta dzwoniła jego, siostra. No i dal mi komórkę na zaplecze mówiąc „zobacz co siostrzyczka chce”… No to zamiast oddzwonić chciałam napisać WhatsUP, to taki komunikator w smartfonach..no i kątem oka zobaczyłam wiadomość od jakiejś Mileny.. Kończącą się na „en mi boca” ..czyli w moich ustach.
Kurcze, przycisnęło mnie, chciałam zajrzeć no ale pomyślałam … co może być w jej ustach. Może ma aftę, albo zapalenie dziąseł. (haa..ja naiwna!! )
Napisałam więc wiadomość do siostry i jak chciałam wyjść z komunikatora jednak stara JA zwyciężyła i zajrzałam do konwersacji z Mileną.
No i prawie zemdlałam, zakręciło mi się w głowie, ogarnął mnie chłód … bo co zobaczyłam? Całą długą zajebistą konwersację o tym ze żona mu nie pozwoli wyjść i tak dalej , ale mogą pogadać na razie tak. I różne tam świństwa (no to znaczy nie świństwa, tylko erotyczne normalne rzeczy..no ale świństwa bo jak to gadać o tym co kto komu by zrobił ale nie ze mną. Tum bardziej że kurde ze mną tego nie robi świętoszekkk!!!!!!!!)
No i BOOM. Dzbanuszek szczęścia został walnięty młoteczkiem.
Oczywiście jak pacjent wyszedł i Hans zajrzał do mnie, widząc moją minę od razu zapytał co się stalo. A ja na to , że mam nadzieję ze jeszcze nic ale przypadkiem weszłam do whatsup i zauważyłam konwersację z Mileną. …
Jeżeli jest mu nudno ze mną to niech mi powie, coś zmienimy , bo mnie szczerze mówiąc jest bardzo nudno ale nie uprawiam wirtualnego bzykania z innymi ludźmi itp itd
Na to niewiniątko zaczął się bronić, że gdzie on by cokolwiek zrobił! Ze źle to zrozumiałam, że on tylko nakręca laskę dla brata itd HEH Biedak, myśli ze ja jestem głupia czy co? A może że nie zobaczyłam tekstu o żonie. (?)
Po kilkunastu minutach spokojnej konwersacji odpuściłam temat…ale potwierdziłam mu wcześniej kilka razy w żartach zaserwowaną informację że jak go złapię na zdradzie to … na każdą panienkę ja zaliczę 2 facetów. I nic na to nie poradzi. Więc niech lepiej uważa. No i mamy źródło mojej super hiper motywacji. Muszę być zajebiście zgrabna i piękna, przygotowana na każdą okazję…żeby w razie czego, w razie problemów móc szybko i sprawnie otrzeć sobie łzy potem jakiegoś przystojniaka. Ani mi się śni przy takim najgorszym scenariuszu że okaże się że mąż mnie zdradza/zdradzi leżeć w domu jeść i płakać…O nie
No i ciu ciu ciu, ze jakby mógł szukać kogoś innego jak jest żonaty z najcudowniejszą, najmądrzejszą i najpiękniejsza kobietą i bla bla bla blaaa Jasne..zapomniał dodać ze nawet nie miałby teraz opcji bo cały czas jesteśmy sami..ale przecież na dyżurach 24 godzinnych nie jesteśmy razem, na rzadkich bo rzadkich ale na wyjazdach na konferencje tez nie zawsze jestesmy razem (2 razy był sam…z kolegą tez super happy żonatym jak i on..)
Ale….dzbanuszek został nadpęknięty i …teraz , no i teraz mam lekki kwasik. Bo trochę zachwiało moim poczuciem szczęścia i pewności. Niestety od tego czasu o TYM nie rozmawialiśmy ale nieubłaganie zbliża się rozmowa bo nie mogę się sama ze sobą kisić.
Tzn aż do zeszłego tygodnia wogóle o tym nie myślałam...ale.działy się inne rzeczy.
Pojechałyśmy z siostrą męża do warszawy, tylko my we dwie (mąż nalegał, ze dla cięcia budzetu lepiej jak się dwie odważymy)..spotkac się z moim .. kolegą, z którym współpracuję przez 3 lata online - on robi grafikę ja robię programowanie. Praktycznie codziennie rozmawiamy na skypie, naturalnie w 98% o klientach, trochę mu pomogłam pozbierać się po tym jak go zdradziła dziewczyna i ma też trochę problemów bo mama alkolokiem była/jest nie wnikam..No ale znamy sie dość dobrze wiec, poprosiłam go o pewną przysługę ...i poleciałyśmy. W głębi ducha miałam nadzieję, ze kolega i siostra wpadną sobie w oko. Więc niczym rozkoszny amorek całą drogę z Hiszpanii do warszawy dźwigałam strzały amora. No ale pech chciał...że się sama drasnęłam strzałą i...poczułam miętę do kolegi. Oczywiście żadnych takich, nie ma o niczymy mowy ale kurcze...prosze Was! U zamężnej szczęśliwie kobiety MOTYLKI w brzuchu nie powinny się pojawiac nie..zwłaszcza w kwestii kogoś innego. Tak więc po powrocie do Hiszpanii, po 5 dniach integracji z kolegą...2 tygodnie wybijałam sobie go z głowy. Tzn - no nie było nawet czego wybijać bo i tak by nic nie było, ale pojawiły się dziwne sny (mooookre), pojawiła się super motywacja na siłowni zeby zajepięknie wyglądac pod koniec listopada jak lecimy dograć pozostałe sprawy (ale już leci z nami mąż)... ale ok. UFFF - ogarnęłam się. Zabiłam motylki, pogadalismy z kolegą o sprawie bo zapytał czy coś się stało bo jestem jakaś dziwna. Więc..po kilku kwadransach powiedziałam, ze mam chwilowy kryzys egzystencjonalny bo poczułam miętę do kogoś kogo nie powinnam itp itp no i od słowa do słowa się przyznałam. Bo przeciez co zrobić? Tak to przynajmniej razem rozwiazaliśmy ten problem i po sprawie. Jets na prawdę w porządku facetem, bardzo zranionym przez byłą no i stwierdził, ze sam fakt iż on nie jest etraz na zwiazki, ja mam męża, nawiazuje biznes z sioistrą mojego męża, mieszkamy w odległych częściach europy itp powinno gasić wszelkie moje myśli. No i ja to wiem i wiedziałam ale..musiałam zmaterializować te wszystkie głupie mysli i proszę - już nie ma wiecej myśli i nie ma problemu. Nnoo Zobaczymy pod koniec listopada, ale nie sądzę. Tym bardziej, że napewno przy mężu będzie mniej otwarty i będzie mniej się we mnie wpatrywał podczas rozmowy...no i też nie będzie żadnych ciarek. No a pozatym co ja wogóle gadam!!?
No i własnie...tydzień temu zrozumiałam! Zrozumiałam na treningu skąd nagle wzięly się jakieś dziwne myśli. Jak to się stało, że przez 7 lat nie widziałam świata dookoła a teraz nagle a to motylki w brzuchu do kolegi, a to nasz personalny trener zapiera mi dech w piersiach (Boooże, taaakie ciacho, taaaakie ciacho...no ale to inna historia) ...
Wiecie co się stało? Stało się to..że poczułam się niepewnie. Dlatego bezwględnie musimy o tym pogadać. Bo moze pod maską radosnego, rozkosznego, duzego dorosłego bobasa mojemu mężowi też czegoś brakuje. Bo...prawde mówiąc mnie bardzo brakuje takiej namiętności, erotyzmuj. te starania o dziecko, to kochanie się na zawołanie... strasznie przygasiło wszystko. Przynajmniej z mojej strony. I teraz strasznie się przestraszyłam, że zaczynają na mnie "działać" inni faceci.
Mój mąż nie jest oczywiści eniczego świadom. Nie powiem mu przecież dosłownie, że ponieważ A teraz dzieje się C..ale chociaż musimy omówić kwestie dlaczego gadał z kimś o jakiś świństwach..podczas gdy ja tutaj umieram z nudy w tej sferze.
No i dlateo własnie dobrze, że starania narazie nie są w toku. Nie mówię, że nie widzę dla nas przyszłości... nie mówię, ze wszystko się zrypało. Mówię tylko, że narazie przynajmniej ja musze się ogarnąć z tym wszystkim...no i po rozmowie, która będzie naprawdę nie wiem kiedy..zobaczymy jaki pogląd na źródło problemu ma meżuś.
Mnie wkurza nasza rutyna, wszystko rutyna rutyna no ale jak cokolwiek rzeknę to pyta: "no a co mozemy zrobić..?" Albo mu się nie chce , albo nie widzi problemu, albo.. nie wiem. O_o
Ale się rozpisałam. Jak zawsze...2 miesiące ciszy a potem z grubej rury. No ale..ostatnie jest mi bardzo bardzo cięzko. Tak w zasadzie samej ze sobą, samej z moimi myślami. Bo u męża nie zauważam żadnej różnicy ..no moze oprócz tego ze jak teraz ma czas to się też ostro wziął za siebie.. Wczesniej bym się cieszyła i była tylko dumna. A teraz gdzieś tam w głowie mi bzyczy - a co jeżeli chce być piękny i umięsnionyżeby zaliczac panienki. A co jeżeli nie jest taki słodki i cudowny na jakiego cały czas wygląda. Hmm..
Z jednej strony nie chcę wpadać w paranoję ale z drugiej strony strasznie mnie ciągnie żeby zajrzec w jego telefon. Bo jak wprost zapytam to odwróci kota ogonem, zacznie atakować jako obrona i... będę dalej w niewiedzy, słodkiej niewiedzy. No a z trzciej strony..to ciągle łazi z telefonem w kieszeni, co w obecnej sytuacji daje do myslenia.
O ile wcześniej zostalam kilka razy sama na sam w samochodzie z męża komórką i upajałam się uczuciem, że nie mam nawet ochoty jej przejrzeć….. to teraz staram się nie myslec o nicvzym jak jestem z komórą sam na sam w pokoju. No a druga sprawa, nie jest glupi…jezeli nawet pisze jakies glupoty to i tak, tak szybko ich nie zostawi.
Kto by pomyslal, mój slodki, niewinny kochany mężuś… To pokazuje , że cały cały czas trzeba mieć oczy dookola głowy i nie zatapiać się w milusiej chmurce bezgranicznego zaufania.
Jakoś tak się czuję jakbym to wszystko wymyśliła. Nie chce mi sie wierzyć ze zobaczyłam konwersacje taką jak zobaczyłam. W warszawie rozmawiałyśmy o tym z sioistrą meza. Ona też mi powiedziała o rzeczach których nikomu nie mówiła, więc pogadałam. Nie mogłam już dłużej być z tym sam na sam.. I też nie mogła uwierzyć. Tym bardziej że ciagle mąż chodzi i wykrzykuje " ach - moja żona jest piękna, ach jestem so lucky , blabla" To tak jakby kto inny popisał sobie w telefonie męża... no a z drugiej strony czy on może podejrzewać, że miałam dziwną fazę w sprawie kolegi...lub że kątem oka za widok naszego trenera sikam w majtki.
Każdy ma swoje sekrety ale... dopóki są nieszkodliwe, są ok. Prawda?
No nic...a teraz idziemy do kina. Jakby nigdy nic, wszystko normalnie. Bo wszytsko jest normalnie, tylko u mnie w głowie kaszana się mieli i mieli. Chwilami zaponiam i jest ok, ale tak nie można na dłuższą metę.
Śmieszne jest, ze po ostatnim przytulanku w okresie okołoowulacyjnym..jakoś tak nie chciałabym żeby nakoniec cyklu okazało się, ze się w końcu udało.
Z jeden skrajności w drugą. Mój standard.
właśnie zauważyłam świat dookoła. Oczywiście mam swój honor, nawet sama przed sobą i nie zrobię żadnego fałszywego kroku…ale męczące jest dostrzeganie chodzących ciach nie mogąc ich nawet dotknąć.
Prawie 2 miesiące ciszy i pomyślałam, ze zajrzę do was na chwilkę, dam znać że wszystko w porządku, że żyję i że mamy się dobrze.
Po tym całym moim niesamowtymy odkryciu...na drugi dzień wzięłam męża na "randkę", szczerze sobie porozmawialiśmy i oczyściliśmy atmosferę, która i tak w zasadzie nie była nieczysta ale najwyraźniej coś było nie tak. Zapytałam go dlaczego ze mną nie gada o taaaakich rzeczach tylko z jakimiś obcymi laskami a ja w między czasie umieram z nudów. Tak..powiedziałam, ze umieram z nudów i przeraża mnie fakt, że do końca życia mam już na zawsze miec takie marne zycie erotyczne. Teraz mamy w domu mamę, potem będą dzieci no i co? I z jednej strony będzie gadka - Boże jaka jesteś słodka, piękna, jaką masz fajną dupcię a z drugiej strony i tak seks będzie tylko z okazji starań lub ... raz na ruski rok???
No i miesiąc po - postarał się troszeczkę a teraz..heh Starania odłożone póki co na bok :
a) ze względu na potencjalne kalkulacje / że zacząć je możemy tak od marca/kwietnia
b) ze względu że ja na razie muszę odzyskać moje zachwiane poczucie bezpieczeństwa
c) ze względu na to, ze w ogóle mi się póki co wszystko wyłączyło
W zasadzie wszystko jest tak jak było. Super, milusio, cieplusio. Mąż jest cudowny, czuły i kochany ale ja mam ciągle jakieś drobne kwasiki no i...no i muszę się ogarnąć z tematem. Wiem, że powinniśmy więcej rozmawiać o wszelkich kwasikach no ale z pozoru NIE MA ZADNEGO PROBLEMU. Tak więc najpierw chyba sama musżę się zastanowić co mnie gryzie i wtedy ustrzelić ten niezlokalizowany problem.
A w między czasie życie sobie płynie.
Siłownia, niemiecki, przygotowania do wyjazdu jeszcze raz na Ibizę a po Ibizie Stabilizacja przez wielkie S.
W lutym/marcu pójdziemy do tej kliniki niepłodności i jeszcze przed Ibizą spróbujemy pewnie z inseminacją. Ale jak widzicie...czuję się jakaś zupełnie wypłowiała emocjonalnie w tym temacie. Wiem jednak , że to przejściowe, wiem że nigdy w życiu nie chciałabym....no w sensie, ze na zawsze chcę pozostać z moim mężem i nawet nie ma najmniejszego powodu, żeby myśleć o czymkolwiek innym...a czas leci, latka lecą, zegar biologiczny tyka wiec...im szybciej odnajdę marchewkę, za którą goniłam przez ostatnie 2 lata tym lepiej...
Mąż zaczyna powoli naciskać na ponowną wizytę u inseminacji. A mnie jedyne co przychodzi do głowy to myśl : No tak, najłatwiej zainseminowac nie?> Jak nie chce Ci się bzykać.
Najgorsze, ze mąż nie widzi problemu. Ciągle chodzi i mnie podszczypuje, gada jaka jestem piękna, zgrabna, ze ma nową śliczną żoneczkę, no ale co? To jak ma taką piękną niech ją przebzyka nie? A tu starania odłożone na bok, ze względu na kalkulacje czasoprzestrzeniowe to PYK - ZERO SEKSU. Zaczynam się buntowac i w żartach strzelam jakieś przysrywki to mówi no ale jak...przeciez ciągle śpisz albo pracujesz. A nie liczy, ze na dobranoc odwraca się na bok, przytula się pupa do pupy, splata nasze nogi i ogląda swoje bajki na Ipadzie. No jest SŁODKI..ale ja nie chcę zeby był słofki, tylko chcę żeby był SAMCZY.
No nie wiem..moze sama sobie tworzę ten problem w głowie. Moze fakt, ze jak teraz wygladam jak człowiek a nie kluska i widzę czasem kątem oka spojrzenia jakichś facetów to zaczął uwierać mnie fakt, ze mąż nie ma wybujałego temperamentu. Nie wiem...No ale..cóż.
Będzie ciąża..pewnie zmienią się priorytety ale jak wiecie ja zawsze wszystko analizuję na różnych płaszczyznach i martwię się co to bedzie np za 5 lat. Lub za 10. Nie chcę być sfrustrowaną matką i żoną. Coś mi strasznie nie pasuje ale narazie nawet nie da rady o tym z męzem pogadać. Chyba , że znowu go przestraszę poważną gadką w cztery oczy która skończy się płaczem na osiem spojówek i dobrym seksem przez 2 tygodnie.
No i dlatego właśnie wszystkiego chwilowo jestem bardzo nie na fali w temacie tej inseminacji..ale z drugiej strony TYLE CZASU TYLE WALKI TYLE ŁEZ z powodu nieudanych cykli...Za pół roku już nie będziemy tutaj mieli szansy na inseminację a jest już wszystko praktycznie gotowe, idealny czas na pokazanie się panu doktorowi, żeby przyklasnął w ręce jak to pięknie można schudnąć i zapisał w przyszłym cyklu na inseminację.
A ja tylko w głowie - ojej, jak się inseminacja uda to będzie koniec z siłownią. Będzie koniec z siłownią, bedzie koniec z body combat, koniec z ćwiczeniami nie bedzie endorfin, nie bedzie seksu (no bo pewnie trzeba uważac na ciążę) , nie będzie endorfin no i zwariuję.
Nie wiem..boję się tego wszystkiego. Boję się jak to będzie jak w rozjazdach będę w ciąży. Boję się, że potem zwali się teściowa z teściem, no bo przecież będą chcieli od pierwszych dni na pewno poznać wnuka. Choć ten temat mamy już plus minus obgadany, że będziemy mieszkać sami, we trójkę nnoo... tzn we czwórke bo moja mama... a rodzice męza będą mieszkać z bratem męza i bedą przychodzić do nas w odwiedziny..
No ale jak pojedziemy do niemiec a brat zostanie w hiszpanii...no to przecież u nas będą tygodniami i miesiącami no bo przecież nie bedzie innej opcji. No i to mnie tez przeraża. W ogóle wszystko mnie przeraża. Heh stadium nadajace się chyba na jakąs poradnię psychologiczną.
Potem przeraża mnie jaki to bedzie z nas model rodziny. Czy jako matka i żona bedę musiała wstawac o 5tej rano i wszystkich przygotowywać do wyjścia, bo w takiej roli też się widzę no ale jak nie ja to kto. Kobieta ostatecznie nie? Mąż jest z ludzi myjących się rano, ja z myjących się wieczorem...nie wyobrażam sobie zeby dziecko brudne, spocone szło spać a mąż nie wyobraża sobie zeby np bez prysznica rano wychodziło do szkoły.. Wiem..wiem.. Gdzie tam szkoła!? najpierw są lata 0-6 no ale, jakoś w gonitwie myśli nie ogarniam tego. A może normalni ludzie nie myślą o takich rzeczach i się tym nie zatrważają? Może ja jestem jakaś nadpobudliwa emocjonalnie? Co? Jak to jest u Was Dziewczynki?
Przepraszam, ze najpierw milczę i milczę a potem przyłażę rozładować trapiące mnie problemy. Ale jakoś w tym momencie...zauważyłam, ze coraz bardziej atakują mnie te wszystkie myśli.
W poniedziałek mamy o 9tej rano zadzwonić i umówić się na wizytę u tego gina, który prowadził obserwację , potem kazał schudnąć a potem jak uż schudłam uczepił się 3 cyst i dał na lato tabletki.
Lato...minęło...jest koniec stycznia a ja stoję znowu na drugim końcu mostu i pomimo, ze mnie ciągną traktorami nie chcę nawet wejść na niego zeby przejść na brzeg na którym czeka inseminacja.
edit-19:19
Powinnam chyba odnaleźć siebie, poczytać moje wpisy tutaj, przemyślenia, tyle miesięcy walki...musi być dobrze. Przegonię wewnętrzny kryzys. Zacznę doceniac to co mam.
Cytat z wpisu 23.12.2012 (dzięki Ballerina za komentarz i przywołanie moich słów):
" Nigdy jakoś nie lubiłam obcych/czyichś dzieci, zawsze natomiast mówiłam że jak będę miała swoje to będę je ubóstwiała. Teraz nabrało to dodatkowego wymiaru bo zrozumiałam, ze dzieci to nie tylko dzieci.. to będzie cząstka mnie i cząstka mojego męża.. to będzie połączenie naszych genów które stworzy małego człowieczka, który będzie rósł i rozwijał się, zostanie ukształtowany przez nas i w ogóle…"
Wiadomość wyedytowana przez autora 23 stycznia 2015, 19:21
Pewnie to dodatkowo zamraża moje chęci na kolejny krok życiowy. Moze gdybysmy wiedzieli, że od dnia X zacznie się Stabilizacja przez duze S - to moze inaczej na wszystko bym się zaptrywała. A tak to co? Mąz mówi, zebym się nie martwiła. Jak będziemy mieć dzieciątko to wiadomo, ze po Ibizie nie wrócimy do brata i siostry...tylko wynajmiemy sami mieszkanie na kilka miesięcy przed wyjazdem..ale kurcze...no jak mogę się nie martwić. Nie chcę w pierwszych miesiacach życia naszego wyczekiwanego dziecka ciagle chodzic wkurzona i zestresowana. Dowalając do tego jeszcze rodziców męża, którzy oczywiście już planują wielki przyjazd na narodziny...a nawet jeszcze nie ma czego planować.
To jakies OSACZENIE...no alebo sama sobie tworzę problemy i sama się nimi osaczam.
No nic..pewnie w głebokiej głebi wierzę, że wszystko się ułoży i będzie dobrze.
Ale tak bardzo jestem na LUZIE, że prawie zwymiotowałam ze stresu jak mąż próbował się dodzwonić do kliniki inseminacji w celu wrócenia do tematu.
Nie dodzwonił się jednak dzisiaj.
A może to nie było uczucie stresu tylko nadziei lub radości, które uparcie staram sie przytłumić?
Nie wiem...ale jest mi bardzo dziwnie.
Ciekawe kiedy wróci coliberek 2012-2014 ....
Nie wiem czy tęsknię za tą mną, za tą obsesją ciążową...
Ale też nie wiem, czy to wszystko przypadkiem nie jest moją reakcją obronną na tyle miesięcy niepowodzeń. I że już tak bardzo się boję, ze znowu się nie uda że wolę sobie wwmawiać, że nie mam ciśnienia.
Skąd więc te wypieki na policzkach?
Syres czy podekscytowanie?
Jak to mówi mój mąż - jeżeli ja sama siebie nie rozumiem, to kto mam mnie zrozumieć?
No nic...zaraz wybiegam to wszystko na bieżni. Po intensywnym treningu przejasniają się myśli.
ufff... wdech wydech..
co za poniedziałek...
Wiadomość wyedytowana przez autora 2 lutego 2015, 10:20
No i taka byłam akcją przerażona, że wypłakałam jeszcze jeden miesiąc luzu od starań, miesiąc maksymalnego treningu i nacieszenia się samą sobą...a także miesiąc na ponowne przybliżenie do tematu starań, wiecznej walki z wiatrakami itp. Podejrzewam, że tak się strasznie gdzieś tam wewnętrznie boję, ze znowu się nie uda że nie pozwalam sobie czegokolwiek czuć. No bo jak inaczej można wytłumaczyć moje podejście? Olewcze, wycofane...
No i ok. Mąż lekko przestraszony moją postawą powiedział :
- Dobrze kochanie. Skoro aż tak bardzo uśpił się Twój instynkt macierzyński to w porządku. Zacznijmy wszystko za miesiąc. Tylko potem nie płacz jak się za drugim razem nie uda a na trzecie podejście nie będzie czasu bo trzeba będzie wyjeżdżać na Ibizę. No chyba, że w ogóle wolisz wszystko przesunąć na październik-listopad, hmm?
Ha! Taki cwaniaczek - mówię Wam. Tak dobrze, mnie zna, ze doskonale wiedział że jak zaproponuje żeby przesunąć na "po wakacjach" to ja zadziałam na przekór..
No i pomimo chęci przesuniecia wszystkiego na po wakacjach...na przyszły rok...na nie wiem kiedy bo teraz na prawdę nie jest mi w głowie zabiegać o maleństwo bo musimy, musimy mieć jakiś konkretniejszy plan na później niż samo "zobaczymy co będzie".... No ale zegar tyka, latka lecą. OK - JEDEN MIESIĄC. Dojdę z sobą do ładu. JEDEN MIESIĄC.
No i jestem. Jesteśmy teraz w...hmm..którym... chyba 8mym dniu zastrzykowania.
Po pierwszych 5 dniach miałam ten upragniony wcześniej monitoring i okazało się, ze wyrosły jakieś tam jajeczka ale zadno nie jest dominujace. Boom - więc jeszcze 4 dni stymulacji i kolejna wizyta kontrolna we wtorek rano.
Hmm..wtorek rano - jedyne o czym mogę myśleć - a to fajnie. Zatem w poniedziałek wieczorem mogę jeszxze się zmasakrować na spinningu. Chyba się uzależniłam od ćwiczeń i treningu...no ale przynajmniej zdrowsze uzależnienie niż papierosy niż np wino.
Myślę, że to wszystko z braku seksu. Seks zamieniłam na endorfiny generowane podczas ćwiczeń i jest mi z tym fajnie. Nie wiem co z tym seksem. Nie wiem jak to będzie. Nie wiem o co chodzi. Ok - rozumiem. W pokoju obok brat i siostra. 2 pokoje dalej moja mama. No ale co? To po cichu nie można? Nie wiem...myślę, ze oddalamy się przez to od siebie. Hmm...no raczej ja się oddalam bo mnie to zaczyna coraz bardziej wkurzać. A mąż...jakoś tak zdziecinniał mając rodzeństwo obok siebie. No ale cóż... I tak W TYM DOKŁADNYM momencie nic z tym nie zrobię. Pożyjemy - zobaczymy. Ale nie mam zamiaru żyć w wiecznej pususze. Coś z tym trzeba będzie zrobić. Bo przecież co? Teraz rat, siostra, mama. Potem bedą dzieci. To co? W ogóle nigdy mozna się nie bzykac nie? Każda próba rozmowy na ten temat kończy się " No ale co mam zrobić Myszko...?" Gdybyśmy nie byli non stop razem mogłabym zacząć Go podejrzewać o jakies skoki w bok..Ale teraz jak nie pracuje to cały czas jestesmy razem. Dziwne to takie wszystko...Cały czas mi coś tu nei pasuje. Jaja będą jakby się okazało, że np mój kochany, umiłowany najwspanialszy mąz jest np gejem...Bo chwilami pojawiła mi sie taka myśl w głowie. Ale ja mam strasnzie bujną wyobraźnię.. Niezależnie od wszystkiego i tak chcę iść obraną ścieżką. Na razie nie jest czas na rozsiewanie problemów i fermentacji. Cokolwiek by nie było i tak kochamy się, wspieramy i będziemy. Zapowiedziałam tylko już kilka razy w pół żartach - jesli kiedykolwiek mnie zdradzi to...ja odpłacę się w trójnasób. Ostatnio też coś tam w żartach takiego powiedziałam - bo po tych mailach które znalazłam, oczywiście siedzi mi to w głowie i pełnego zaufania już nigdy nie będzie...to odpowiedział - że w momencie jakbym mu się ewentualnie znudziła, to już nikt mnie nie będzie chciał. Odpowiedziałam głośno się śmiejąc: Ach tak? A dlaczego? - A on na to odp , że dlatego, że wtedy będe już koło osiemdziesiątki. Słoooodkie. No nie było żadnego żartu o gejach ale... Heh - Boże. dziewczyny. Co ja wygaduję!? To chyba ten estrogen w zastrzykach siada mi na móżdżek. Zwykle miewam podwyższony testosteron więc pewnie dlatego czuję się jak nie ja.
No ale ok - to inny temat. Teraz mówimy o podchodach do inseminacji.
Nie czytam, nie nakręcam się. Pozwalam się zupełnie skupić moim falom mysli na czymś innym. Czyli jak można się domyślić na treningu . I na tym, że za 2 miesiące już nas tutaj nie bedzie więc skończą się treningi, zacznie się intensywna praca i trzeba bedzie dbać o siebie w inny sposób. Skończy się wiele rzeczy....ale tak musi być. The show must go on.
Ach...własnie zdałam sobie sprawę, ze właśnie w dzień ostatniego wpisu... 2 lutego, wieczorem moja mama napędziła nam stracha. W środku nocy obudziła nas praktycznie dusząc się, że nie może oddychac i coś jest nie tak. Okazało się ze w wyniku zawału - nie wiadomo nawet kiedy go miała nabawiła się niewydolności oddechowej. Było to straszne...o włos...i już by jej z nami nie było. Na szczęście wszystko udało sie opanować, była 2 tyg w szpitalu. Przewartościowało to trochę moje spojrzenie na zycie, na teściów, na nasze starania o dziecko.
2 marca - znowu była jazda z mamą bo strasznie spadło jej ciśnienie i zasłabła w łazience...
Znowu stres, lęk , znowu pęd do szpitala - ale tym razem wypuścili Ją po kilku godzinach. Od tego czasu jednak bardzo na mamę uważam, nie pozwalam jej się samej myć. W ogóle mam paranoję za każdym razem jak idzie do łazienki,czy nawet skorzystać z toalety...z przyspieszonym biciem serca, na wdechy nasłuchuję czy wszystko w porządku. Mam tylko moją mamę. taty juz nie mam. Jak mamy zabraknie ... zostanę całkiem sama. No tak..z mężem...ale tak jak Wam pisałam. Spadły mi klapki z oczu i niestety już ślepo nie ufam mu totalnie i bezgranicznie. Przypadkiem miałam sposobność zerknięcia na Jego drugą twarz i...juz nigdy o tym nie zapomnę. Tak jak zawsze myślałam - wróciłam do mojej teorii 0 ze faceci to świnie. Mniejsze lub większe ale jednak świnie. Nawet mój słodziutki, rozkoszny,kochany, duży dzieciak jest w głębi świnią. I tyle...
To przewartościowało moje spojrzenie na przyjazd teściów po urodzeniu dziecka. Nie jestem przecież jakimś cyborgiem, który może robić wszystko, wszędzie i być w wielu miejscach na raz...Cały czas mieć na oku mamę, zajmować się maleństwem, pracować, sprzątać, gotować itp...Podejrzewam i przyznaję z pokorą , że chyba dodatkowa pomoc teściowej mogłaby się okazać przydatna.
Ha! Kolejna zmiana we mnie prawda? No albo przegryzłam się z tym , że przyjazd rodziców męża będzie nieunikniony i znalazłam jakieś zalety.
Po za tym nie ukrywam, że po narodzinach będę bardzo szybko chciała wrócić do ćwiczeń, formy i spalania pozostałości tłuszczu sprzed ciąży i nabytego podczas - bo nie mam zamiaru już NIGDY wrócić do rozmiarów morświna. Jako sexy mama będę czuła się pewniej, zdrowiej i lepiej.
Booże....no ale najpierw trzeba zajść w tą ciążę.
A nie tylko gdybać i wyszukiwać kolejne ale, przeciw, za, w poprzek itp
Patrzeć na rozkosznie niewinną twarz mojego męża i zastanawiać się co tam w nim siedzi.
Patrzeć jak zachowuje się w domu jak dziecko (bo w pracy zachowuje się jak normalny, dorosły człowiek) i zastanawiać się, czy wydorośleje jak będziemy mieć dziecko.
Patrzeć na innych ojców małych dzieci i zastanawiać się jakim ojcem będzie mój mąż.
Słuchać jak zmienia się życie po narodzinach dziecka i myśleć czy i jak nasze życie się zmieni.
Nie wiem...myślę, ze ja te wszystkie problemy które dudnią mi w głowie miałam zarośnięte tłuszczem i przez to w ogóle o nich nie myślałam. Jakoś rok-dwa lata temu wszystko wydawało się o wiele prostsze. Nie mogę dojść do tego co wstrząsnęło moim światem na tyle, żeby zaczynać rozważać rzeczy o których wczesniej nie myślałam.
A może to jakaś gra podświadomości w sprawie 7mego roku małżeństwa? Że niby w tym roku zwykle następuje jakiś kryzys? Dobrze, że tylko ja mam ten kryzys bo gdyby miał go też mój mąż to mogłoby być gorzej.
Wszystko będzie dobrze. Jajniki do góry i przemy do przodu.
Ściskam Was mocno!
Wiadomość wyedytowana przez autora 30 marca 2015, 10:08
Tym razem z ciekawszymi informacjami.
Wyobraźcie sobie, ze jestem już 6 dni po inseminacji. HA!
To niespodzianka co?
Tak bardzo staram się nie wkręcać i nie nastawiać, ze nawet nic nie chciałam pisać ale już nie mogę dłużej sama się kisić w sosie moich myśli.
Dzielnie ze sobą walczę bo wiem, że nie ma sensu jeszcze robić testu. Staram się też cały czas pamiętać o tym , że jeżeli się nie udało to żadne zmartwienie - będzie kolejny cykl...a także kolejne 2-3 tygodnie happy ćwiczeń na siłowni.
Od inseminacji, pomimo informacji Gina, ze wszystko mogę robić, wolę nie skakać, nie kopać, nie boksować, nie biegać i nie orbitrekować, nie chodzić na spinning itp
Budzi się we mnie mój zagubiony instynkt. Boję się jednak kolejnego rozczarowania.
Tyle przepłakanych ciotek, tyle rozpaczy że znowu się nie udało. Staram się jak najbardziej zdystansować do tematu, żeby znowu nie bolało.
Rozmawialiśmy z mężem też o tym co i kiedy i czy aby dobry moment, ale wiemy od dawna że w 100% nigdy nie będzie idealny czas na dziecko. Więc lepiej już mieć to z głowy a...wszystko i tak samo się ułoży. Jak pięknie powiedział mój mężu - Dziecko zwykle przychodzi z bochenkami chleba pod pachami ... oby tak było i w naszym przypadku bo już oboje mamy dosyć wiecznych problemów.
No i tak...
Inseminacja była w zeszłą środę, 29.04
Dziś mamy wtorek, 6 dzień PO. Dowcipnie łykam globulki progesteronowe, i z każdym dniem hamuję się żeby nie robić testu. Mąż nawet już się niecierpliwi, wczoraj przytulał się przymilając się w sprawie testu..ale wytłumaczyłam panu doktorowi, że to jeszcze nie jest logiczne. Kto by pomyślał - lekarz, a w ogóle nie bierze pod uwagę fizjologii tylko jak każdy inny facet chciałby wiedzieć JUŻ i mieć JUŻ.
U nas wszystko już wróciło do normy. Tzn u mnie w głowie bo u męża wygląda na to, że cały czas było ok, albo tak pozorował. Mamy za sobą tygodniowe rozstanie jak musiał wyjechać pozałatwiać papiery w Deutschlandzie...i tak strasznie, strasznie za sobą tęskniliśmy, że wszelkie drobne, ewentualne cienie na naszym związku zginęły pod ogromną falą miłości i czułości.
Mam nadzieję, ze oficjalnie kryzysik 7mego roku małżeństwa mamy za sobą. hihi
Śmieszne z całego procesu inseminacji jest to, że napięta stresem do granic wytrzymałości starałam się rozluźnić atmosferę, bo mężu tez się stresował akcją ...wchodząc do szpitala żartowałam do męża, że śmiesznie będzie zaciążyć z innym facetem (moim ginekologiem) ale nosić dziecko męża. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie gdy cały proces przeprowadzała stażystka....Kobieta. jeżeli się udało to będę w ciąży z kobietą. HAHAHA
Z objawów...w które absolutnie się nie wsłuchuję, pojawiły się bolące piersi. Dziwnie tak..pamiętam jednak, że w zeszłym cyklu - kiedy to wyprodukowałam aż 3 jaja i gin nie chciał ich zalewać żołnierzykami chyba też mnie pobolewały cyce w okresie przed-ciotkowym. Hmm..a moze w okresie owulacji.. nie wiem. Przestałam prowadzić już te kalendarzyki i wsłuchiwać się we wszystko bo nie chcę znowu wpaść w obsesję tak jak było to wcześniej. Gdybym grzecznie zapisywała kiedy co mnie bolało to bym wiedziała, czy to może być zwiastun ciotki czy nie.
Normalne kobiety są stymulowane zastrzykami przez 5-7 dni a ja w jednym i drugim cyklu kłułam się w brzuch 14 dni!!! Jak to gin stwierdził - powoli reaguję ale jak już reaguję to z grubej rury.
Kurcze...bolą więc te piersi, jestem cały czas jakaś taka rozentuzjazmowana.
Nie ma powodu do takiej radości, bo zagraliśmy z mężem vabank i odwołaliśmy Ibizę licząc ze wyskoczą Niemcy lub....Dania. Także, nie chcieliśmy psuć okazji, ze w końcu dopchaliśmy się do tego gina i oczekiwanej stymulacji-inseminacji. Jak się teraz nie uda, to jeszcze 2 cykle a potem..no a potem in vitro..
No i zostaliśmy chwilowo na lodzie pod względem finansowym..ale wymyśliliśmy, ze trzeba myśleć długodystansowo (o stałych ofertach pracy, na długo - skoro są w zasięgu ręki) a nie na chwilę (na sezon). Musi się w końcu coś ułożyć. A jak nie to W DUUUUPIE to wszystko i pojedziemy do Anglii, i kropka.
W sumie to byłoby najlogiczniejsze rozwiązanie, bo nawet mając dziecko nie będzie problemu z językiem.
W Niemczech, Norwegii, Danii byłby problem, ponieważ... my między sobą rozmawiamy po angielsku i polsku. Babcia jedna gadałaby po polsku, druga po hiszpańsku a środowisko dookoła po niemiecku, duńsku lub szwedzku. A w Anglii...jeden problem byłby z głowy.
No ale ja ciągle kręciłam głową, ze do Anglii nie...bo cała Polska wyjechała do Anglii. Poza tym samochody po lewej, ciągle pada itp... Ale prawdę mówiąc, mam już to teraz w wielkim poważaniu. Chce żebyśmy się ustabilizowali, żeby mąż wybudował sobie szacunek na jaki zasługuje jako dobry GP, ja też żebym zahaczyła się w jakiejś firmie IT.. Musimy w końcu zacząć żyć jak dorośli ludzie a nie jak para wariatów. Przykro mi, ze po tylu latach ciężkich studiów, w wieku 37 lat jeszcze do niczego nie doszedł. A zasługuje na to.
Zobaczymy...zobaczymy co pierwsze się potwierdzi. My już nie będziemy kombinować tylko grzecznie podążymy za drogą jaką pisze dla nas Przeznaczenie. VOILA
Więc z objazdów jest euforia i bolące piersi. Tez się strasznie szybko męczę.
Ja!!! ja masakrystka siłowniowa nagle strasznie się męczę idąc do sklepu pod lekką górkę. No ale..to pewnie tylko podświadomość lub niewyspanie, bo również nie mogę spać - to ma jednak także racjonalne wytłumaczenie. Nie mogę spać bo się zamartwiam wszystkim. Naszą sytuacją, mamą która w tym lub przyszłym tyg idzie na operację.
Tak wiec nie nastawiam się - to oficjalna wersja a nieoficjalnie, jak możecie się domyślić aż rwę się do zrobienia testu.
Poczekam cierpliwie chociaż do 10 dnia po inseminacji. Będzie negatywny - ok , przyjmę na klatę ale jeszcze raz zrobię w 14 dniu. A jak też będzie negatywny to...otrę łzy wyciskiem na siłowni, wygeneruję trochę endorfin i z uśmiechem na twarzy poddam się dalszej stymulacji.
Nie lubię czegoś NIE WIEDZIEĆ, jestem bardzo, bardzo NIECIERPLIWA.\
Brzuch mnie dziwnie boli od kilku dni, w zasadzie codziennie. Wczoraj cały dzień kłuły mnie jajka... dziś mnie kłuje koło pępka i czuję się cała jakaś taka...pełna i nabrzmiała.
Śmieję się do męża, ze pewnie moje endometrium urosło tłuste i grube , podlewane dowcipnym progesteronem i teraz walczy z tym progesteronem krzycząc, ze chce wyjść.
Bardzo bym chciała, zeby się udało. Żeby to był w końcu TEN CYKL... no ale ok, nie uda się - luzik . Będę się martwic jak 3cia inseminacja się nie uda...a pierwsza rozumiem, że może do niczego nie doprowadzić.
Doświadzcenie nauczyło mnie, że lepiej na nic się nie nastawiać, bo potem rozczarowanie smakuje bardzo gorzko O_o A mnie jest dobrze tak jak jest. Na totalnym luzie , moze się powtarzam ale mając wszystko w zakresie tego tematu po prostu cudownie w...dupiie I z uśmiechem na twarzy.
Żona kuzyna męża jest w ciąży? No i fajnie. Niech sie cieszą.
Żona piłkarza z FC Barcelona jest w ciążY? Tez fajnie. Niech się cieszą.
Zero kwasu.
Fajnie jest żyć bez kwasu i łakomego spoglądania na kobiece brzuszki z dzidzią w środku. Fajnie jest być na luzie.
Ale ta niepewność i ten lekki stresik, oczekiwanie w napięciu na wieści co i jak..
Nie lubię. Moze własnie przez to tak mnie boli brzuch. Moze to napięcie.
Hmm.. a obsesji nie mam..ale wczoraj po drodze do Madruty (musieliśmy załatwić 2 sprawy urzędowe) zamiast bluzgać każdego napotkanego bociana i wyzywac od wrednych , kłamliwych ptaszysk..nie mówiłam nic tylko wysyłałam im buziaki.
Obsesji brak...
Podejście całkiem zdrowe jak na mnie.
Wiadomość wyedytowana przez autora 7 maja 2015, 13:57
No ale dalej wiem. ze bezsensownie by było robić DZISIAJ ten test, po to zeby w przypadku zobaczenia jednej krechy, przyjąć to do wiadomości ale i tak naiwnie w środę, za 5 dni zrobić go ponownie.
Ale z kolei bolący brzuch, dyskomfort w żołądku oraz niesamowicie napompowane piersi dają do myślenia. Logika podsuwa jednak racjonalne, chłodne wytłumaczenie, że to pewnie skutek prawie 14 dni zastrzyków z gonadotropinami + aktualny progesteron brany od zeszłej środy wieczorem. Hmm. Boli mnie też tak jakby mój nerkowy kamyk (raz na kilka lat rodzę takie maleństwo zwijając się z bólu)...ale teraz to już nawet jakby ktoś zapukał do drzwi to mogłabym to przerobić na wczesny objaw ciąży. Z żartobliwym dystansem ale i tak powoli wpadam w kocioł emocji.
Nie można dać się zwariować, ale z drugiej strony...
Mam TYLKO dwa takie dobre, porządne testy. Reszta to gromada zwykłych paseczkowych testów, które dostałam gratis przy każdym zamówieniu testów owulacyjnych.
Jak już w końcu się uda, jak będę w ciąży, to je wszystkie zużyję ! HA!... i założę szczęśliwy klaser z pozytywnymi testami. haha!
Tak...hmmm, w sumie jest już 8/9ty dzień po podlaniu indyka (tak mówimy z mężem na inseminację). Może jednak ulżę sobie i mężowi i zrobię dziś ten test. Już wczoraj marudził, ze może jednak zrobimy test i przyjrzymy się czy nie ma tam cienia kreski.
Jak będzie negatywny to przynajmniej od ręki znikną wszystkie objawy.
Cóż..chwilkę się jeszcze zastanowię. Ale wygląda na to, że jednak zaraz będę robić z lupą ten test.
hCG (human chorionic gonadotropin – po polsku gonadotropina kosmówkowa) jest hormonem wytwarzanym przez organizm kobiety, pod którego bezpośrednim wpływem pozostaje rozwój wczesnej ciąży.
Zarodek składa się z węzła zarodkowego i trofoblastu. W nim właśnie zachodzi produkcja i wydzielanie hormonu hCG, który stymuluje nowopowstałe ciałko żółte do produkcji progesteronu (hormonu płciowego). Aż do momentu, gdy trofoblast przekształci się w łożysko, ciałko żółte będzie utrzymywać wymagany poziom progesteronu. Co ważne, wraz z rozwojem ciąży zapotrzebowanie na progesteron wzrasta, a więc również produkcja hCG będzie po prostu się zwiększać. Dlatego też wzrost poziomu hCG jest wskaźnikiem ciąży i prawidłowości jej rozwoju.
Kluczowe 6 – 12 dni
Już 48 godzin po zagnieżdżeniu zapłodnionej komórki jajowej otwiera się możliwość wykonania testu ciążowego.
Jeśli dojdzie do zagnieżdżenia zapłodnionej komórki jajowej, a odbywa się to między 6 a 8 dniem po owulacji (choć może potrwać nawet 12 dni), to już 48 godzin później we krwi pojawia się wykrywalne stężenie hCG (wyższe niż 1 mIU/ml). Wówczas otwiera się możliwość przeprowadzenia testu ciążowego.
Stężenie hCG
Ze względu na możliwość wystąpienia mikroporonienia (mimo zapłodnienia nie dochodzi do zagnieżdżenia w macicy i zapłodniona komórka jest wydalana na zewnątrz organizmu), dopiero hCG powyżej 5 mIU/ml oznacza ciążę. Można więc przyjąć, że każdy wynik poniżej 5 mIU/ml (5 IU/L) to wynik negatywny. Tymczasem rezultat powyżej 25 mIU/ml (25 IU/L) jednoznacznie oznacza ciążę. Przy niejednoznacznym wyniku, należy powtórzyć badanie po kilku dniach, przy czym wzrost stężenia hCG sugeruje ciążę.
zrobiliśmy.
Kot biegł pierwszy do łazienki, zeby sprawdzic czy będzie miał ludzkie rodzeństwo.
Ale niestety tym razem NIE.
Jaaaasne....zawsze ejst cień naiwnej szansy, że może było ciut za wczesnie, ale w tej chwili szanse już spadły do kilku procent. Buu
No ale spoko.
Jedyne co czuję w tej chwili oprócz lekkiego kwasiku to rosnącą NIENAWIŚĆ do widoku jednej kreski!!! Wrrrrrrr!!! Nienawidzę, nienawidzę tego widoku. Nienawidzę pojedynczych kresek.
Chyba nawet z szeszycie do niemieckiego będę podkreślać słowa 2 KRESKAMI! grr
Nnoo..dobrze.
Czas rzucić się w wir pracy.
Miłego weekendu!
28-31 maja wyjeżdżamy z mężem na kilka dni w sprawie ewentualnej nowej, stabilnej pracy.
W tym jest podróż samolotem i praktycznie 4 dni non stop w drodze.
Dziś jest 9 maja, więc liczmy że pozostały 3 tyg, 20 dni.
Dziś jest 10 dzień po inseminacji, jeszcze 4 dni mam brać ten progesteron (pomimo, że już wszyscy wiemy , że z tego cyklu najprawdopodbniej kolejne nici...)
Podsumowując zakończenie progesteronu w środę + kilka dni na @ aż sie zdecyduje przyleźć po odcięciu progesteronowego kraniku... No i wypada, że podczas wyjazdu będę musiała kłuć brzuchol gonadotropinami. Luzik, nie ma problemu ALE...jak niby podczas podróży mam przewieźć fiolkę z lekiem w temperaturze lodówkowej?
Jak pojechalismy na kilka dni na narty, w pierwszym cyklu stymulowanym który obrodził w za dużo jajek i poszedł na marne, to byliśmy samochodem i fiolka jechała z nami w termosie na kawę z wymienianą co jakiś czas kostką lodu.
No ale teraz ciężko by było zadbać o kostkę lodu i termos nie? A do tego, zeby fiolka była cały czas mniej wiecej w pionie
Teraz pytanie...czy lepiej już dziś po cichu przerwać progesteron i liczyć, że @ przyjdzie szybko, cykniemy sprawnie stymulację i podleją indyka przed wyjazdem...?
Czy brać cierpliwie do środy i potem cierpliwie chłodzić JAKOŚ gonadotropiny podczas wyjazdu?
Jak to mówi mój mąż...ja to zawsze lubię wszystko mieć bardziej skomplikowane niż normalni ludzie. Jak nie celuję z monitoringiem w długi weekend (tak było w pierwszym cyklu i dlatego doszło do przestymulowania - tutaj czwartek był free, piątek odrabiali + sobota i niedziela ) to teraz buntuję się i celuję w wyjazd.
Z objawów, pomimo negatywnego testu moje dwa baloniki dalej bolą, podczas leżenia, chodzenia i dotykania.
Mąż mówi, ze damy radę przewieźć fiolkę. Hmm..milusio, ze myśli pozytywnie ale co jeżeli znowy przestymulujemy ?
A siostra męża...to już wogóle szału dostaje na punkice przyszłego bratanka lub bratanicy i jak przyjechała to aż ją musiałam zjechać bo zaczęła mnie obejmować, ściskać i jęczeć, ze marzy żeby zostać ciociunią. Że widziała malutkie adidaski i chciała już kupić na wszelki wypadek. Jak ją wczoraj odebraliśmy z dworca, pojechaliśmy na szybkie zakupy rzuciła sie w sklepie do pojego brzucha, przyłożyła ucho i powiedziała " Halo? Jest tam ktooo?"
Kuurr.....nie wytrzymałam i powiedziałam, zeby się tak nie jarała bo test jest negatywny.
Sorry, ale taka słodzizna tuż po zrobieniu testu...to już było dla mnie zbyt wiele. Nawet jeżeli jestem na "luzie".
Wróciliśmy do domu i cwaniara przekopała internet i przybiegła do mnie z naręczem informacji, ze wg jej wyliczeń to mogło być jeszcze za wcześnie na test., hehe
Teraz też wtrąciła swoje 3 grosze, ze moze jednak lepiej nie przerywać już teraz progesteronu bo może faktycznie się udało. Biedna... to jej pierwszy cykl związany ze staraniami, nawet jeżeli nie jej własnymi to przeżywa to jak mrówka okres i ma nadzieję, ze to jest takie proste jak w filmach. Wczoraj wieczorem oglądnęliśmy 2 filmy i w jednym oraz drugim oprócz tej samej piosenki Beyonce laski zachodziły w czasie 3 sek stosunku.
Ok...czas wracać do WORK.
Skoro już wróicłam do tematu, to teraz tutaj Wam trochę posmamuję przelewając fale moich myśli na okienko edytora.
---edit
haaa..a naiwność moja szepcze mi prosto gdzieś tam w głąb ucha, że...skoro już mnie tak jajeczka i okolocipna okolica nie boli, jak to było przez kilka ostatnich dni to MOOOOOOŻE były to związane z i-m-p-l-a-n-t-a-c-j-ą a nie moimi wyimaginowanymi objawami9, których nawet nie starałam się wymyślać.
Tak jak kiedyś maxi pięknie, pięknie , pięęęknie to tutaj napisała:
NADZIEJA UMIERA OSTATNIA
Wiadomość wyedytowana przez autora 9 maja 2015, 09:39
Cudowna historia!!! Bardzo mocno trzymam za was w kciuki!!
Coliberku mój kochany piękna historia :) Jak w filmie :) Życzę Ci tej miniaturki, wiesz o tym, nie?
Ale historia :) trzymamy kciuki za miniaturkę Wasza :)
ale ! zupełnie jak w powieści lub filmie:) będzie i maluch a te wszystkie niedogodności sa chwilowe i szybko mijają;)
historia jak z powiesci,bo tak pieknie opowiadasz!!!
super historia:)
hihi dziękuję, jesteście Kochane! :*
Fajne są takie wspomnienia ;) i co by to było, gdybyś jednak nie zabrała tej parasolki... :)