X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki ENDOMETRIOZA. MTHFR, PAI. Determinacja - ivf 🌸
Dodaj do ulubionych
‹‹ 2 3 4 5 6 ››

14 lutego 2023, 15:24

Dzisiaj troszkę lepiej. W głowie przede wszystkim.
Wczorajszy dzień przeleżałam i starałam się uspokoić. Nie dość, że plamienie, to jeszcze bardzo bolał mnie brzuch. Jakby macica u góry i jajniki, kłucie, napięcia. Wieczorem to tak bolało, że płakałam, a Mąż spanikowany chciał dzwonić po swoją matkę, która co prawda nic nie wie o ciąży jeszcze, ale w kwestiach zdrowotnych i "warszawskich" jest największym ogarniaczem w rodzinie. Z tymi bólami, to też niby wiem, że macica się rozciąga, że mam przecież mięśniaki, że to normalne, ale niestety, w głowie z automatu włącza się porówanie do poronienia pierwszej ciąży :( Ja nie miałam wtedy zabiegu, więc nawet nie chcę pisać ani myśleć o tym jak to było.
Dzisiaj rano jak wstałam znowu plamienie: kawa z mlekiem, więc myślę o nie, koniec histeryzowania, jadę na Izbę Przyjęć. Prysznic, kanapka, leki, torebka, dokumenty i mówię do Męża, że jadę na Karową. Liczyłam, że spędze tam ze 4 h i mnie zignorują (bo tak miałam na Inflanckiej jak już krwawiłam porządnie w pierwszej ciąży) ale nie.. od razu, bez kolejki lekarz mnie obejrzał. Pęcherzyk jest w macicy - 9,3 mm. Pęcherzyka żółciowego i Zarodka nie widać ale to wcześnie. Mięśniaki - ja wiem że je mam, żyję z tym, jestem świadoma ryzyka, ale długo się nimi zajmowała. Powiedziała, że przez nie bardziej mnie boli niż normalnie, bo tam się wszystko rozciąga i jest mało miejsca. Jajniki po punkcji nieładne. Brak świeżego plamienia czy krwawienia z ujścia zewnętrznego, zalegająca brązowa wydzielina. Krwiaka nie widać. Jest opcja, że poszło jakieś naczynko albo że mówiąc wprost "za głęboko pcham sobie luteinę aplikatorem" i podrażniłam szyjkę. Albo Acard i Clexane. Ciśnienie dobre, tętno w porząku. Ogólnie jestem w pozytywnym szoku, szczególnie po moich przygodach z laparoskopią i tamtejszym szpitalem. Pani Doktor młoda, ale dokładna, nie jakaś super miła, nie strasząca, nie przesadnie uspokająca. Mam brac leki jak brałam, no-spa doraźnie max 6 x dziennie, kontrola u lekarza prowadzącego za tydzień (przełożyłam więc wizytę na 22/02) i czekamy. W razie obfitego krwawienia IP lub no wiem co to zo oznacza i jak będzie. Brutalne ale prawdziwe. Strzelałam jej betami z pamięci, cyframi, datami i przyrostami ale mówiła, żeby już nie robić ;) Że czekać na USG.
To czekam. Drzemałam, wrócił mi apetyt bo od niedzieli prawie nic nie jadłam, brzuch mnie aktualnie nie boli.
Cieszę się, że pojechałam i nie histeryzowałam tam.
Muszę trochę wierzyć w tą małą Kropeczke, że ona rośnie i sobie poradzi. Ciąża to nie jest taki stan nad którym mam kontrolę 100% i wszystko zależe ode mnie. I uczy cierpliwości.

15 lutego 2023, 19:31

Dzisiaj nie ma plamienia ani bólów brzucha, wiec ciesze sie ciaza 🍀 Ulga taka, ze pol dnia drzemalam. Nadrobiłam tez jedzonko: grzanki z awokado, mloda kapusta kiszona, ogórki kiszone, kasza gryczana z sosem pieczarkowym, kotleciki drobiowe, pierogi, ziemniaki z sosem pieczarkowym. Przynajmniej nic syfiastego czy fast foodowego. Codziennie pije zakwas buraczany.
Odpalamy zaraz jakiś film i mam nadzieje na kolejna spokojna, dobra noc 🙏

16 lutego 2023, 18:12

Nie chwal dnia przed zachodem Słońca... Wczorajszy spokój to była cisza przed burzą, bo ok 22:00 poszło trochę krwi. Żywej. Nie takiej, której się nie boimy, nie bardzo dużo, ale zamarłam. Zabetonowało mnie od środka. W głowie mam prawidziwy Meksyk. Jakoś przespałam noc, rano sprawdziłam betę. Wiem o przyrostach na tym etapie, ale byle by był jakikolwiek, bo poprzednim razem jak tylko zaczęło się plamienie to beta natychmiast mi troszkę spadła. Moja z dzisiaj to 6384,0 mIU/ml więc nie zatrzymała się i nie spadła od poniedziałku, przyrost 3 dniowy 71% więc ok. Daje mi to nadzieję. Ale to taka malutka nadzieja, bo ewidentnie coś jest nie tak. A nawet jeśli wszystko jakimś cudem jest w porządku, to mnie to kosztuje tyle, że sobie naprawdę nie radzę. Jak wracałam z laboratorium to wyłam. W domu pół dnia płakałam w głos. Wczoraj i rano się trzymałam jakoś przy Mężu, ale jak tylko zostaję sama to się rozklejam. Piersi nadal większe i pobolewają.
USG kolejne dzisiaj czy jutro nie ma sensu. Tak jak mówił mi i mój lekarz i lekarka z IP - dopiero w przyszłym tygodniu coś ewentualnie będzie widać.
Dzisiaj już znowu brązowe plamienie, brzuch nie boli, ale aż boję się czymkolwiek na chwilę ucieszyć bo zaraz coś się dzieje.
Moja pierwsza ciąża zupełnie spontaniczna, bez leków, nie wiedząc że w niej jestem jeździłam rowerem, ćwiczyłam, piłam kawę, nie brałam żadnych suplementów. Ta - prawie 4 lata starań, milion badań, pieniędzy, lekarzy, suplementów, leków, chuchanie dmuchanie na siebie teraz, ivf i co? I skończy się tak samo? Ja tego chyba nie przeżyję.
Dziewczyny mi piszą, że naprawdę Acard i Clexane moga takie cuda powodować, że może być krwiak, że zdarzają się plamienia i krwawienia bez przyczyny, ale dlaczego znowu ja ????
Wiem, że nic nie jest przesądzone, ale musiałam to z siebie wyrzucić.

20 lutego 2023, 22:04

26 dpt
6+1
CRL 0.4 cm i jest serduszko ❤️🥹

Jestem po poznej, wyblaganej wizycie u mojej Dr sprzed ivf. Jechalam na nia z mysla, ze juz jest po wszystkim. W czwartek wieczorem po ostanim wpisie dostalam krwotoku.. Moj Maz prawie zemdlal. Znowu IP i byl pecherzyk, ale wg nich nie urosl, nie ma jeszcze Zarodka i ciaza “do obserwacji”. Piatek przeplakalam w glos … plamienie nie ustawalo, dodatkowo znalazlam jakas gluto - tkanko - nitke, szaro - czarna. Google, czarna otchlan, slowem sie do nikogo nie odezwalam praktycznie do dzisiaj. Moje uczucia: rozpacz /brak uczuc/przeblyski racjonalnosci, ze moze bedzie dobrze/ rezygnacja/ bol. Nikomu tego nie zycze. Ale objawy ciazowe caly czas mialam i mam - piersi, kolorowe i erotyczne sny, zmiany w apetycie.

No i jest moj maly Cud. Walczy 💪
Pytam Pani Dr jak zaczela robic USG “jest pecherzyk? Ile ma?
“Pecherzyka nie mierze, bo widze tu Malego Czlowieka. A tu migocze serduszko” 💗💗💗
I poplynely lezki.

Jest tez krwiak, ale przynajmniej wiadomo skad ta krew.

Wiadomość wyedytowana przez autora 20 lutego 2023, 22:25

22 lutego 2023, 22:25

Dzisiaj juz jestem 100% z powrotem soba. Czyli się nie lamie i nie zamartwiam, wierze w Kropka i uruchomiłam pozytywne myślenie. Ale przez te ostatnie dni, do poniedziałku 20 lutego byłam w takim miejscu, w którym nigdy więcej nie chce byc. Nikomu tego nie życzę, tego strachu, tych emocji, tej rozpaczy…

Plamienia od soboty jak reka odjal - odpukac. Mam nadzieje ze dziad krwiak sie oproznil i da Nam juz spokoj. Brzuch tez mnie rzadziej pobolewa, chociaz dzisiaj wieczorem musialam wziac No-spe.
W planach w sumie od lat bylo przemeblowanie sypialni - duza szafa bo mamy taka 120 cm i nie wiem jak zyjemy 🙈, czesto wsrod szmat, wieksze lozko bo tez mamy za male 140 cm (jestesmy raczej szczupli ale nie drobinki - Maz ma 192 cm, ja 170) nowe stoliki nocne upatrzone dawno temu. To sie teraz w ramach relaksu dla glowy tym zajme.
Nastepne USG mam 3 marca 💗

24 lutego 2023, 14:07

6+5

Odpukać - brak plamień, krwawienia i mocnego bólu. Wszystko w normie, chociaż ewidentnie sterowanie moim życiem przejął ten Mały Kropek. Wczoraj było ładne słońce więc i plan na spacer, na bazarek, na zrobienie przeglądu w ksiażkach i w szafie. Ale nie, Kropek zdecydował, że leżymy, mamy mdłości i migrenę od 11:00 do 17:00 :-) Dzisiaj za to dzień mocy. Aż mam wyrzuty sumienia czy nie przecholowałam - wysprzątałam łazienkę, umyłam okno, przesgregowałam książki i odłożyłam, te któcyh trzeba się pozbyć bo jestem maniaczką a dzień się jeszcze nie skończył. Dziś też naprawdę ładnie jem: jajko sadzone z grzanką z 1/2 awokado, kapusta kiszona (tak, teraz śniadania zaczynam od kapusty kiszonej), teraz owsianka bezglutenowa z kakao, malinami, orzechami włoskimi, borówkami, kiwi, kanapeczka z sałatą i polędwicą i kilka plasterków kiełbasy. Wieczorem chyba jakaś zupka wjedzie. Obstawiam, że znowu barszcz :-)

Staram się wyłączyć myślenie i nadmierne analizowanie. Co jest do mnie tak bardzo niepodobne. Robiłam przecież tabelki ze staystykami i wyliczałam szanse na liczbę komórek, Zarodków czy powodzenie transferu w procentach. Teraz aż mnie to wewnętrznie jakoś drażni... Nie chcę już czytać o słowie na "p", zamartwiać się co może pójść nie tak, jakie to wielkie ryzyko, że mamy 37 i 38 lat (to piszę w kontekście jednej dyskusji z forum). No jest ryzyko, ale u dalekich znajomych właśnie 17 latka urodziła dziecko z ZD. Jak to mówi mój lekarz, teraz dzieje się samo i nie mamy już wpływu na większość rzeczy. Ja ogrom swojej pracy wykonałam przez te wszystkie lata naprawdę focusując się na zdrowiu i przygotowaniu do tej ciąży. Wyniki krwi mam idealne, wagę (tuż przed ciążą bo teraz jeszcze nie sprawdzałam :-) miałam idealną, w głowie w miarę poukładane. To straszenie wiekiem nie jest bezpodstawne, ale jest też statysyką. Jako 37 l osoba sprawna, zawsze szczupła, nigdy nie paląca, wysportowana mam mniejsze szanse na zdrową ciąże niż 34 latka z nadwagą i nałogami? Bo to magiczna granica 35 l przekroczona? No nie sądzę.
Badania prenatalne zarówno Pappa jak i genetyczne nieinwazyjne oczywiście będziemy robić.

A teraz wracam sprzątać, bo jutro wpadają Teściowie i muszę zatrzeć ślady ciąży z mieszkania ;) Chociaż Teściowa i tak obstawiam coś wywęszy :-)

Wiadomość wyedytowana przez autora 24 lutego 2023, 14:08

24 lutego 2023, 14:15

Porada
CHOLINA

Aha, wszędzie trąbi się o kwasie foliowym, a o cholinie prawie nikt nie słyszał. Ja usłyszałam od mojej dietetyczki w maju 22', pamiętam też, że Krąsi o niej pisała. Znalazłam ciekawy artykuł:
"Większość kobiet w ciąży ma niedobory choliny. Substancja ta ośmiokrotnie zmniejsza ryzyko występowania zespołu Downa i autyzmu u dzieci"

https://biznes.newseria.pl/news/wiekszosc-kobiet-w,p1379932202

Ważny fragment:
"Institute of Medicine rekomenduje dzienne spożycie choliny na poziomie 450 mg dla kobiet w ciąży i 550 mg choliny dla kobiet karmiących piersią. W diecie europejskich kobiet ciężarnych średnie spożycie szacuje się na 336 mg na dobę. Wśród ciężarnych Amerykanek 90 proc. nie przyjmuje zalecanej dziennej ilości choliny.

Dostarczenie odpowiedniej ilości choliny jest bardzo trudne. Aby uzupełnić zapotrzebowanie organizmu na ten składnik, przyszła mama powinna zjeść dziennie ponad 3 jajka, około 1,5 kg tuńczyka, 2 kg szpinaku lub pszenicy albo nieco ponad 0,6 kg pistacji. Jednocześnie wrogami choliny są wysoka temperatura i powszechnie stosowany cukier, alkohol i kawa. Dlatego eksperci zalecają suplementowanie tego składnika."

27 lutego 2023, 16:24

Skończyło mi się L4, ale to dobrze, bo zajmę czymś głowę. Wczoraj znowu minimalne planiemienie, brązowe, malutko, no ale lekki stres mnie złapał. Dr mi mówił, że tak może jeszcze być i się nie przejmować. Rzeczywiście na spokojniej podchodzę ale humor jednak trochę zjechał w dół. Mimo, że teraz już wiem, że to nie ma wpływu na rozwój Kropka. Przetrwał krwotok, a tu jakieś plamki. USG mam w klinice w tym tygodniu w piątek, 3 marca. Dlatego dobrze z tym L4, bo zaczynam już po malutku się nakręcać.
Wizyta Teściów jak zwykle. Teść spoko, Teściowa trajkotała o siostrzenicach mojego Męża, których jest nianią, kucharką, opiekunką, sprzątaczką i kierowcą. Nic co u nas, jak żyjemy, co słychać. Tam to wogóle w rodzinie jest kwas. Krótko i ogólnie mówiąc, my jesteśmy wykluczeni, młodsza siostra mojego Męża jest wykluczona, bo .... nie mamy dzieci! Ha! Ironio losu. A starsza siostra to Królowa Matka, której się wszystko należy i wokół dzieci której kręci się świat. "Najwięcej osiągnęła z was bo ma dzieci". To cytat. Nie muszę wyjaścniać jak to boli. Dlatego mnie trochę stresuje co będzie jak im powiemy, bo coś czuję, że nawet jak w końcu Nasze Dziecko będziemy mieli, to nie wiele się zmieni.
Na szczęście moi Rodzice pod tym względem są normalni i dzieci traktują równo.

Idę dziś z Mężem do kina, w środę idę z przyjacielem do Teatru, w piątek USG. Niestety idę sama bo Mąż wyjechany będzie służbowo :(

4 marca 2023, 11:11

To nie będzie dobry wpis, więc jak ktoś nie chce sobie tego brać do głowy to nie czytajcie proszę.

Nie ma już Naszego Małego Cudu. Ciąża zatrzymała się na 6+5, czyli jakoś 24 lutego, kiedy miałam swój "dzień mocy" z dobrym samopoczuciem. Wczoraj był 7+5, byłam na USG sama, Mąż wyjechał służbowo za granicę. Widziałam od pierwszej sekundy że jest źle, jaki Kropek jest mały i że nie miga serduszko, chociaż Dr powiedział żebym podłożyła pięści pod pośladki bo macica jest tak ułożona, że pada mu cień. Ale ja już to zobaczyłam.
Płakałam w gabinecie, chociaż bez histerii tylko same łzy. Pod kliniką wyłam na ławce i nie wiedziałam jak to mam napisać Mężowi. Oddzownił zaraz z płaczem. Kolejne 3 h ledwo pamiętam. Ogarniają mnie dwie przyjaciółki również po takich przejściach i Mąż - wszyscy zdalnie.
Szczęście w tym nieszczęściu, że USG robił Mój Lekarz, który jest empatyczny i nie padło nic zimnego ani strasznego, tylko było po prostu bardzo, bardzo smutno.
Mam skierowanie do szpitala, ale na razie odstawiłam leki i czekam. Wróciłam na stary, dobrze znany wątek na P i tam też dziewczyny mnie wspierają. Ta moja pierwsza ciąża to była CP, nie wiem co mnie czeka teraz.
Mam teraz moment, że jestem w stanie coś napisać jakoś myśleć, ale wczorajszy dzień pamiętam jak przez mgłę. Nad zdjęciem z USG serduszkowego wyłam na kolanach w głos. W nocy nic nie spałam, zamykałam oczy i miałam przed oczami tą Małą Ukochaną Plamkę.
Mąż mówi, że jesteśmy w tym razem, to było Nasze Dziecko, przejdziemy przez to i będziemy próbować aż do skutku.
Ale ja nie wiem czy mam jeszcze siłę. Boże dlaczego to tak boli?

Nie jestem w szoku. Plamienia, krwawienia, to zwiastowało coś złego, plus no jestem tu od 2019 i widzę jak jest. Statystyka że jedna na 6 ciąż jest utracona nie pokrywa mi się z tym co widzę na Ovu i wśród moich koleżanek. Raczej ostatnio 1 na 6 jest udana. Ale co to zmienia? Kocha się to Dziecko od momentu kiedy jest Zarodkiem. Ten czas od transferu do teraz to był najszczęśliwszy czas w moim życiu od 4 lat. Nic, albolutnie nic nie jest w stanie zastąpić tego uczucia.

Co dalej? Nie wiem. Płaczę, leżę, wertuje forum, patrzę na to co kazała mi zrobić przyjaciółka - spakować torbę do szpitala, pić dużo wody, mieć leki przeciwbólowe, pojemniczki na mocz, sól fizjologiczną, podpaski, jeść cokolwiek, Encorton odstawiać stopniowo.
Najpierw nie chciałam słyszeć o badaniu genetycznym, ale Mąż mówi, że zróbmy, bo będziemy wiedzieli chociaż troche co dalej. Czy wada - nie mamy wpływu i gramy w loterii aż do skutku, czy coś innego - immuno, złe dawki leków (za mało heparyny? Encortonu? Coś z insuliną ? może jednak Jerzak i jej prograf?).

Ja to przetrwam, znam siebie. Jestem jak czołg, nie do zajechania. Ale wczoraj, dziś i przez najbliższe dni jestem w piekle. Serce mi pękło i wszystko mnie pali w środku.
Pójdę do psychologa, bo nie wiem co nas dalej czeka. Nie umiem sobie już sama tego poukładać.

Kochamy Cię Nasza Mała Kruszynko. Na zawsze pozostaniesz w naszych sercach.
💔💔💔

5 marca 2023, 08:46

Przespałam noc. Co jest już sukcesem, bo w piątek nic nie zjadłam, nie spałam, właściwie to nie wiele pamiętam. Żałuje, że nie mam żadnych silnych leków na uspokojenie w domu, bo relanium odstąpiłam znajomej do transferu.
Wczoraj też się w końcu umyłam i zjadłam. Wiem od psychologa, że chociaż to trudne, to ważne jest dbać o te swoje podstawowe potrzeby - jedzenie, woda, sen. W takich momentach gdy psychicznie się rozpadasz. Przyjaciółka też mnie kontroluje: "Jadłaś?", "Ile wody wypiłaś?", "Weź na noc melatoninę". I od psychologa też wiem żeby nie walczyć z emocjami. Trzeba je wywalić, nie blokować. Ja mam tylko ból i żal. Nie mam złości do świata, pretensji, poczucia niesprawiedliwości. Nie wiem, albo już jestem za stara na to, albo widzę jak jest, że każdy ma swój krzyż. Dużo też chyba przerobiłam w głowie, bo nie obwiniam siebie, nie myślę o sobie źle. A długo, długo walczyłam z myślami, że jestem beznadziejna i żałosna, taka nie-kobieta. Nie jestem. Zrobiłam, oboje zrobiliśmy wszystko co mogliśmy i co wydawało nam się właściwe. Nawet paznokci nie malowałam, nie piłam kawy, nie stresowałam się.
Utrata ciąży czy dziecka jest dla mnie, na ten moment najstraszniejszym doświadczeniem w życiu. Najtrudniejszym. Ale prawda jest taka, że nie wiem jak to jest nie móc zajść w ciąże przez x lat, mieć nieudany trasnfer, czy kilka nieudanych transferów, gdzie beta ani drgnie, mieć chore dziecko. Nie wiem jak to jest być singielką pod 40 pragnącą dziecka i gorączkowo szukającą partnera. Dlatego nie mam tego żalu i złości, że mam "najgorzej". Już pisałam i zawsze będę uważała, że ten czas od transferu do 3 marca, nawet, że z przygodami i stresem z powodu plamień, to był najpiękniejszy, najszczęśliwszy czas od lat. Dał mi miłość, nadzieję, spokój, ukojenie. Nie tylko mi, miny mojego Męża jak zobaczył serduszko nie zapomnę nigdy. Takie szczęście w oczach.
Może to nie był ten czas, to Dziecko, ten Zarodeczek. To jest loteria. Boże błagam, żeby pozostałe 3 Zarodeczki okazały się zdrowe i dały zdrową ciążę. Chyba tylko to mnie teraz trzyma przy życiu, że one tam są i czekają na nas 🙏.

Mimo że zwykle to ja jestem ogarniaczem naszego życia i byłam głównym motorem tej wojny, to teraz dowodzenie przejął Mąż. Dlatego uważam nas za dobre małżeństwo. Mieliśmy już różne problemy, ze zdrowiem, niepłodność, brak pracy, mobbing w pracy, finanse i zawsze jakoś się wzajemnie "ogarniamy". Ja się teraz już chciałam poddać, powiedziałam, że nie mam siły, że chcę odpuścić, ale M powiedział, że nie ma mowy. Walczymy do końca. Do skutku i wyczerpania wszystkich możliwości i szans, a tych jeszcze trochę mamy. Nie zna się na badaniach ale kazał mi napisać na grupie Jerzak co można teraz zrobić. Teoretycznie moglibyśmy zaryzykować i bez niczego podchodzić do następnego transferu licząc, że tym razem się uda. Ale za bardzo już zabrnęliśmy w temat, żeby to zrobić. Ja za bardzo się boję. I z grupy mam takie rady:
- zrobić badanie genetyczne Zarodka ale mikromacierze (bo to podstawowe z testDNA wykrywa tylko duże wady chromosomalne i można żyć w błędnym przekonaniu, że Dziecko było zdrowe, jak nie było) -> jak Dziecko było zdrowe (raczej bo tu też nie mamy zawsze 100% pewności) to znaczy że problem leży gdzieś we mnie: immuno lub cukier (może Encorton jest za słaby, może jednak dietę trzeba trzymać na 10000%);
- powtórzyć krzywe cukrowe i insulinowe. Niski IG jednak na 100% a nie frytki;
- KIR (Paśnik nie kazał, nie robiłam. Moja koleżanka jakiegoś nie ma, bez Accofilu nie jest w stanie utrzymać ciąży, chociaż łatwo w nią zachodzi);
- Kariotypy (Też tego nie robiliśmy. Wiem, że nic się nie da z tym zrobić, ale można się przygotować psychicznie i oszacować swoje szanse).

Jeżeli badanie genetyczne Zarodka wyjdzie dobre, chyba przejdę się (z niechęcią) do Jerzak. Może coś zobaczy, na coś wpadnie, czego nikt nie zauważył. Finansowo to znowu jest to dobijające. Miała być szafa, żeby było miejsce dla dziecka i badania prenatalne - wracamy do punktu wyjścia.

A fizycznie nic się nie dzieje. Cisza. Czekam. Odstawiłam proga, objawy ciążowe już praktycznie ustały. Jak nic się nie zadzieje, to w czwartek stawiam się w szpitalu. Mam nadzieję, że obejdzie się bez zabiegu, chociaż bardzo boję się bólu. Tylko nie wiem już sama, czy tego fizycznego, czy psychicznego.

Boję się wiosny, boję się dnia, kiedy mieliśmy mieć prenatalne, już za miesiąc 6 kwietnia. Boję się Świąt Wielkanocnych. Chciałabym zasnąć i zniknąć, obudzić się w lecie w jakiejś innej rzeczywistości.

6 marca 2023, 17:47

Odwołałam dzisiaj badania prenatalne, wypełniłam formularz badań genetycznych (mikromacierze) w Genesis, wysłałam maila do Paśnika z tym co się stało i co dalej. Czy wogóle coś dalej.
Jestem na jakimś autopilocie, jak automat.

7 marca 2023, 20:24

Funkcjonuję. I jakby z każdym dniem jest ciut lepiej. Wiem, że rozpacz będzie przychodziła falami. Że przyjdzie tęsknota i pustka. Ale staram się.
Mam dla kogo żyć.
Dla Męża.
Dla tych 3 Zarodeczków, które na Nas czekają.
Dla nszego pieska, którego kochamy jak dziecko. Też swoje przeżył bo czując moje emocje, na kilka najtrudniejszych dni chował się w łazience w naszych ubraniach i nie chciał jeść.
Dla siebie, chociaż to jest najtrudniejsze.

Wiem, że ten smutek nigdy nie minie, ale oswoję go. Nauczę się z nim żyć. To jest moja historia.

Rozmawiałam z psychologiem z Fundacji Ernesta. Polecam, bo Pani bardzo ważyła słowa i mówiła dokładnie to czego potrzebowałam usłyszeć. Że nie zwariowałam, że to co działo się ze mną w piątek 3 marca było normalną reakcją na szok i traumę, odłączenie kory przedczołowej, tryb autopilota „przetwraj”. Że płacz reguluje napięcie, które mam w sobie. Że straciliśmy Dziecko i mamy prawo do tych wszystkich emocji. Żadnego racjonalizowania. Emocje płyną.Powiedziała też coś co utkwiło mi w głowie „nie spodziewała się Pani, że ta droga do macierzyństwa będzie dłuższa i trudniejsza”. Droga. No właśnie, to jest moja droga.

Co mi pomaga? Nie obsesyjne szukanie informacji i czytanie „co dalej”. Co mam zrobić już wiem i zrobię. Pomaga mi sen, ruch, melancholijna elektroniczna muzyka, którą kocham, to że nie piję alkoholu, nie jem syfu. Najprostsze rzeczy.
Ten Pamiętnik. Wasze wsparcie.

10 marca 2023, 16:28

Już po wszystkim. Raczej (oby) uniknę zabiegu. Za tydzień w piątek mam kontrolę, ale jeśli chodzi o fizyczne kwestie u mnie to wszystko przebiega zadziwiająco dobrze. Daty 3 i 9 marca jednak chciałabym wymazać na zawsze z pamięci. Dwa najmroczniejsze dni w moim życiu.
Dziewczyny mi tu obiecują, że teraz będzie z każdym dniem troszkę lepiej. Bardzo chcę w to wierzyć.
Co człowiek potrafi przeżyć i ile znieść to jest niewyobrażalne....

Jak się czuję ? Fizycznie jak wspomniałam ok. Psychicznie - dno. Dno dna. Teraz może trochę lepiej bo wyryczałam się (znowu) porządnie Mężowi, ogólnie się wyryczałam, ale przez kilka godzin rano planowałam rozwód, wizytę w klinice w celu oddania pozostałych Zarodków do adopcji i wegetację w samotności do końca życia.
Ale podobno po nocy zawsze przychodzi dzień. Może kiedyś dla mnie znowu zaświeci Słońce.

Tylko, że ja już nie wierzę, że kiedykolwiek się uda. Może jeśli miałabym siłę przechodzić przez kilka poronień, biochemów czy nieudanych transferów, aż trafimy w końcu na dobry moment i dobry Zarodek. Znam takie przypadki. Ale co pozostaje wtedy z psychiki to już nie wiem. I chyba nie chcę wiedzieć.

13 marca 2023, 07:58

Wiary w sukces nie mam, ale mam jeszcze trochę sił powalczyć.
Dużo rozmawialiśmy z Mężem w weekend i bardzo mi to pomogło. To samo mi wałkował co napisała Aurore - ból i emocje są i mamy do nich prawo, ale pławienie się w cierpieniu i rozdrapywanie tych ran to już jest wybór. No więc jakoś się pozbierałam, byłam w piekarni w sobotę, byliśmy na kolacji z "zakazanym" jedzeniem (zjadłam carbonarę). W niedzielę byłam na 2 godzinnej łagodnej jodze z pranayamą i medytacją. Bałam się trochę, bo joga czasem otwiera we mnie różne emocje, ale dał mi ten czas cudowne chwilowe ukojenie. I spokój w głowie.

Co dalej? Jutro idziemy zbadać kariotypy, ja KIR i HLA. Niedobrze mi się robi na samą myśl o tym, ale jako że tylko tych badań nie mamy i robi się je raz w życiu, dla świętego spokoju sumienia i domknięcia teczki robimy. Bo to trochę tak jak powiedzieć a, b, c i i nie powiedzieć dalej d. Badania genetyczne Kropka będą na początku kwietnia (jeśli uda się zbadać). Wtedy będziemy może mieli jaśniejszy obraz sytuacji i jakieś decyzje co dalej. Walczę też o miejsce na USG endometriozy, bo nie wiadomo co tam się porobiło po stymulacji. Z terminem ciężko. 2 mce, 6 mcy, rok... Ale liczę że się uda.

Przed nami trudne decyzje z uwagi na nasz wiek. Wcześniej już pisałam, że adopcja jest dla nas opcją. Adopcja komórki czy zarodka raczej nie (chociaż nigdy nie mów nigdy). Wiadomo, wolelibyśmy aby udało się mieć swoje biologiczne Dziecko, nadzieje dodatkowo rozpaliła całkiem udana procedura i to serduszko, po czym teraz to ja się nastawiam psychicznie na 3 kolejne porażki. Rozmawialiśmy wczoraj o lecie, urodzinach mojego Męża i mi się coś pomyliło, że on kończy 38 l. A kończy 39. Czyli za rok - 40. Po 40 adoptowanie niemowlaka graniczy z cudem :/ I naprawdę nie wiemy co dalej, czy wyznaczać sobie jakieś terminy, czy walczyć o swoje do wyczerpania możliwości, odpuszczając jednocześnie temat adopcji maleńkiego dziecka. Ciężkie to wszystko. Nie mam teraz do tego głowy i będziemy myśleć w kwietniu po badaniach.
Ale to jest jakiś cholerny wyścig z czasem :(

Nie mam głowy do gotowania, więc zamówiliśmy pudełka - dla mnie na tydzień bo jestem im generalnie przeciwna, Mężowi do końca marca bo jemu akurat łatwo dogodzić. Niski IG. Mało warzyw, ale smaczne. I nie będzie kompulsywnego objadania się ze stresu, myślenia o zakupach, stania przy garach. Cenowo przy tym co ostatnio płaciłam na bazarku wychodzi wcale nie dużo drożej.

Muszę zadbać o siebie, bo nie mogę na siebie patrzeć. Niby najmniejszy problem teraz, ale nie poprawia mi to samopoczucia. W ciąży czułam się pięknie i kobieco, teraz włosy lecą mi garściami, cera blada, twarz spuchnięta, + 3 kg i brak porządnego sportu od końca listopada.

14 marca 2023, 19:17

Wróciłam do pracy i trochę w nia uciekam.
Ale przynajmniej nadrabiam zaległości i chociaż trochę zajmuje głowę. No i w sytuacji, w której jesteśmy jedna z najbardziej potrzebnych aktualnie rzeczy są pieniądze…

Druga forma ucieczki to różne fitnessy. Bez wielkich szaleństw, bo jednak fizycznie dochodzę do siebie, ale umiarkowany ruch również mi pomaga poczuć się lepiej.

Mój Maz dzisiaj na spontanie znalazł i kupił jakieś tanie bilety do Chorwacji, wiec lecimy na pare dni w kwietniu. Trochę słońca, zmiana otoczenia. Mamy tam takie swoje jedno miejsce, w którym kiedyś spędziliśmy fajny czas. Czy się ciesze ? Nie, ale liczę ze jednak naładujemy trochę baterie, wrócimy i zaczniemy nowy rozdział.
Przed wyjazdem chcemy iść na cmentarz niedaleko nas, na którym jest Grób Dzieci Utraconych, zapalić tam znicz, polozyc kwiaty i chociaż tak spróbować się pożegnać z Naszym Dzieckiem. Wysyłka paczki do laboratorium, to dla mnie jednak za mało.

Przed wyjazdem tez pewnie poznamy plec i juz czuje, ze to bedzie cios. Ale chcemy wiedziec.

Nie myślałam, ze ten mój Pamiętnik będzie taki smutny… Oby się tu kiedyś trochę rozweseliło, bo az samej siebie mi jest zal 🥺

15 marca 2023, 16:37

Miałam dzisiaj sesję z psychologiem. Poprosiła mnie abym opowiedziała swoją historię.. to opowiedziałam tak właściwie od 2015 r. (czyli od poprzedniego związku, potem ciąża z 2019 r. i potem zmagania ostatnich lat, zakończone póki co jak zakończone). Nie myślałam, że to będzie takie trudne. Spłakałam się strasznie. Ale psycholog super. Zostawię to tu sobie co dzisiaj usłyszałam najwazniejszego: że jestem bardzo dzielna, że mam wsparcie w Mężu (że może nie idealne ale się stara po swojemu), że teraz jest czas dla mnie i ja jestem najważniejsza, że nie jest to w tym momencie czas na podejmowanie decyzji co dalej i dodatkowe stresowanie się tym. Obiecała mi, że z czasem te obrazy, które mam w głowie nie będą takie ostre i bolesne.
Powiedziała abym odpoczęła po sesji, zrobiła coś miłego dla siebie. Odcięło mnie na godzinę, tak głęboko zasnęłam.
Myslę, że to najlepsze co teraz mogę dla siebie zrobić - rozmawiać z psychologiem, być dla siebie wyrozumiałą i dobrą, odpocząć.

Co nie daje mi też spokoju, co mnie martwi i o czym rozmawiałam długo z Katarzyba (dziękuję !!!!) to endometrioza. Mam wrażenie, że stymulacja mogła tam zrobić niezłą masakrę. Boję się zachodzić w kolejną ciążę, próbować zachodzić, jeżeli tam się to rozhulało. A sprawdzić to można właściwie w 2 miejscach w Pl (Medicover i Medicus) - terminy kosmos :( 4 mce, 8mcy, rok, listy rezerwowe. A ja nie mam miesięcy i nie wiem jak dalej postępować. Na totalnej rezygnacji zadzwoniłam dzisiaj do Medicusa we Wro i cud - zwolniło się miejsce na 21/03. Wycieczka więc. Płakać mi się chcę na samą myśl, ale niech zrobią to specjalistyczne USG i zobaczą co to się tam teraz podziało.

18 marca 2023, 08:23

Byłam wczoraj na kontroli. Tyle dobrego, że na mnie jak zwykle się "goi" to jak na psie. Endometrium ładne, jednorodne, nie potrzeba żadnego zabiegu. Więc w sumie dobrze, że mimo traumy poradziłam sobie z tym sama :/ Rozmawiałam o tym z moją Dr, że ja się nie spodziewałam, że to jest takie.. trudne, bolesne i nierzeczywiste. "Wiem Pani Kasiu, to jest traumatyczne, ale robimy wszystko, aby nie nie utrudniać Pani planów koncepcyjnych i fizjologicznie to było najlepsze rozwiązanie". Była w szoku jak ja na te leki zareagowałam. No, ja też byłam w szoku.

Kwestia co dalej. Mi się teraz włączyła jakaś złość i bunt. Nie biorę suplementów od tygodnia, jem co chcę. Jak taki zbuntowany dzieciak. I w głowie często mam "pier***ę to". Oczywiście oprócz żalu i całego arsenału innych smutnych emocji. Ale serio, jakbym była młodsza i w innej sytuacji zdrowotnej to nie byłoby mowy o jakichkolwiek ciążąch i staraniach przez najbliższych dobrych kilka miesięcy. Jestem teraz zła i obrażona na cały świat. Bez konkretnych żali czy pretensji, tych nie mam. Po prostu na wszystko jestem na NIE.
Tylko, że dla mnie każdy miesiąc teraz jest na wagę złota. Czuję się jak w potrzasku :( Moja Dr mówi, że jak tylko będą te KIRy i wskazania Docenta P co dalej to nie ma co zwlekać. Organizm teraz "pamięta" ciąże, Zarodeczki czekają, endomenda nie lubi pustych przebiegów. Mówiłam jej, że jadę na USG endo żeby sprawdzić czy tam się coś strasznego nie wydarzyła, ale ona obstawia, że powiedzą mi to samo - jak zaszłam w ciąże i mam Zarodki to próbować dalej. Zobaczymy. Przyznała też, że pacjentki z endometriozą częściej tracą ciążę, ale wyleczyć się tego na przecież 100% nie da. Leczy się niepłodność lub ból spowodowane endometriozą.
Także wtorek sprawdzamy endomendę, w czwartek idę do kliniki (usłyszć to samo, że nie ma się co teraz cackać tylko pewnie kwiecień/maj próbować).

Z Mężem tak sobie. Ale to przeze mnie i ten mój nastrój skrajnie niemiły. Dzisiaj ładna pogoda a ja mam w głowie "czy to słońce musi tak napier*****?!".

Jedna rzecz do której czuję, że warto się zmobilizować to wrócić do sportu. To było zawsze moje lekarstwo na całe zło. Kochałam bieganie i siłownie. Potem wkręciłam się jeszcze w jogę. Totalnie nie jestem w formie, ale idę dzisiaj na jakies fitnessy, a jutro umówiłam się z koleżanką na poranne 5 km w parku. Małe kroczki. A i zapisałam się na basen i lekcje pływania. Nie umiem pływać kraulem, to się nauczę.

21 marca 2023, 18:39

Wracam z Wrocławia.
Ledwo widzę na oczy, bo ten dzień zaczął się o 5:00 i był bardzo intensywny.
To USG endomendy tam to jedne z lepiej wydanych pieniędzy ever. W życiu nie miałam tak dokładnego badania !!! Sprzęt jak statek kosmiczny ! Dr mega profesjonalista. Reka już nawet wszystko wyczul co i jak. Prawe więzadło maciczno - krzyżowe - naciek i zrost, pogrubione do 1 cm. Jajnik przyrosniety ale bez dramatu. Lewa strona ok. Jelita ok (to najważniejsze). Macica miesniakowata (niestety tylko modlić się żeby Kropek dobrze trafił), ruchoma prawidłowo. Na oko - endomenda 2 stopnia, absolutnie nie do leczenia operacyjnego na tym etapie. Próbować, próbować, próbować. Nie zrażać się poronieniem, bo chociaż to bardzo przykre, to częste.
Doktor pokazał mi każdy narząd po kolei, wszystko wytłumaczył dokładnie. Życzył dwójki dzieci i zaprosił na laparoskopie i usuniecie macicy po zakończeniu planów prokreacyjnych, za kilka lat. Oby się te życzenia spełniły 🙏 Medicus rulez.

Nabrałam trochę wiatru w moje obecnie podziurawione żagle. Z bolem, ale walczę dalej. Jak to mówią - psy szczekają, karawana jedzie dalej.

EDIT: Zapomniałabym. W lewym jajniku rozkręca sie już owulacja. Pęcherzyk dominujący 14 mm. Ciało ludzkie jednak jest niesamowite.

Wiadomość wyedytowana przez autora 21 marca 2023, 18:53

27 marca 2023, 15:18

Bardzo intensywny czas ostatnio.
Wróciłam do pracy i nawet udało mi się nadrobić kilka dużych rzeczy, co dało mi sporo satysfakcji. Wrocław, wizyta w klinice, chory piesek i bujanie się z wizytami u weterynarza (i sporo stresu!), fryzjer, zakupy ciuchowe na wiosnę (żegnajcie sztrukso-dresy i beżowy sweterek, w którym chodze non stop od października), fitnessy, psycholog. Nie mam czasu za dużo myśleć, analizować, płakać. Jest mi smutno, ale coraz mniej. Staram się nie zatracać w tym, tylko żyć tu i teraz i patrzeć w przyszłość. W sumie to aż jestem zdziwiona i się zastanawiam czy jestem normalna... w dniu tej złej diagnozy myślałam, że ja tego nie przeżyję, że nie dźwignę, że zwariuję. A dzisiaj? Dzisiaj jestem z siebie dumna, że dałam radę jakoś to znieść, że przebrnęłam przez fizyczną i emocjonalną stronę poronienia, że rozmawiam o tym co się stało otwarcie z osobami, które wiedziały. Że wstaję, idę do pracy, zdorowo jem, ćwiczę (nawet więcej niż wcześniej) i kiełkują mi myśli, że nie wszystko jeszcze stracone...
To chyba wypadkowa kilku czynników: moja konstrukcja psychiczna, praca z psychologiem, to forum i po prostu świadomość jak wygląda prawdziwe życie, wsparcie i podejście mojego Męża (który również stara się do tego podejść maksymalnie na zimno, biorąc pod uwagę nasz wiek, nasze przeszkody i to co się działo lub dzieje w kręgu naszych znajomych - wszyscy swoje przeszli).
Są opcje. Są nasze 3 Kropki (są dobrej jakości, co prawda 2 z 6 doby ale mają dobrą klasę: 5.1.1 i 5.2.2). Są możliwości podejścia do kolejnej procedury, podkręcenia czegoś, może trafienia w lepszy moment, cudu naturalnego, adopcji. Zaczynam też dopuszczać opcję, która kiedyś wogóle nie wchodziła w grę. KD. Na razie to tylko luźne myśli, ale teraz po tym co przeszłam i obserwuję nie mówię tak stanowczo nie, jak jeszcze kilka miesięcy temu.
Nasze Dziecko, to które było ze mną od 25 stycznia po prostu miało się nie urodzić, widocznie coś medycznie było nie tak. Normalizowanie tego, także takie medyczne podejście bardzo mi pomaga.
Co nie znaczy, że nie straciłam Kogoś malutkiego, kogo zdążyłam tak bardzo pokochać...

Nie myślę na razie o kolejnych ciążach - jak to będzie, czy będzie, co będzie. To za wcześnie a może i nigdy nie będę analizować tak dużo naprzód. Dzień za dniem, według jakiegoś tam planu, który i tak zawsze może się wykoleić. Kolejny transfer pewnie koniec kwietnia/maj, ale naprawdę - zero myślenia.

Wróciłam do biegania. Kiedyś to była moja pasja, mój czas sama ze sobą i moje lekarstwo na całe zło świata. Sposób na każde niepowodzenie. Pierwszy trening to była walka o życie, nie mogłam złapać oddechu, tempo jakieś żałosne 7 min/km. Ale "po" poczułam się trochę lepiej. Drugi trening nie lepiej . Trzeci - już inaczej, lżej, nogi jakby bardziej same biegły. Czwarty w sobotę wieczorem w deszczu - i już 6:30/km z momentami na 5:50. I uśmiech, bo poczułam, że ta moja siła jest do odzyskania.

Z badań to przyszły póki co wyniki KIR HLA. Genotyp Bx, brakuje mi tylko jednego implantacyjnego. No nie ma się do czego przyczepić, czyli raczej to nie immunologia zawiodła. Docent P odpisał mi, że wyniki są bardzo dobre, nic nie zmieniamy. Chodził mi po głowie Prograf, chyba jest mocniejszy niż Encorton, tylko czy warto? Zaczynam wierzyć, że musi się trafić super silny i zdrowy Zarodek, to już sobie poradzi. A tak bardzo narażać swój organizm na skutki uboczne to no nie wiem....

Były też przytulanki z Mężem. Pierwsze po prawie 3 miesiącach, bo najpierw okres, stymulacja, która była dla mnie bolesna, transfer, uważanie na siebie, ciąża, ciąża zagrożona, poronienie.. I zleciało. Znowu miałam myśl, że może jestem jakaś dziwna, że za szybko, ale z drugiej strony uświadomiłam też sobie, jak bardzo potrzebowałam tej bliskości i poczucia, że moje ciało nadal może być źródłem przyjemności. Nie tylko cierpienia.

Wiadomość wyedytowana przez autora 27 marca 2023, 15:20

29 marca 2023, 22:48

Benadziejny mam dziś dzień i humor. Zaczęło się od popsutego tramwaju rano, za dużej ilości kaw, potem jedzenia byle czego, bo nic nie ugotowałam wczoraj, frustracji w pracy i wieczorem miałam jedynie sile na lody, kanapę i telefon.

Praca - nie wiem czy wspominałam, ale jestem w obecnej w dużej mierze ze względu na starania. Nie jest to spełnienie moich marzeń czy ambicji, ale mam umowe o prace, L4, macierzyński.. Plan był popracować max rok i ciąża. I co sobie dzisiaj uświadomiłam ? Ze zaraz obchodzę 2 lata zatrudnienia tam. Ok, to jest naprawdę dobre miejsce na ten etap, ale ja mam wrażenie, ze stoję w miejscu z życiem i nigdy nic nie pójdzie do przodu. Wiem, ze to irracjonalne, wiem ze starania to cierpliwość i pokora, ale dziś w biurze jak 25 letnia dziewczyna w getrach zapytała szefa wszystkich szefów „co trzeba zrobić żeby zostać menadzerem?” to mi ręce opadły.

Pojutrze ten nasz wyjazd. Nie chce mi się nawet pakować. Lia dziś dobrze napisała - na co mam czekać? Na kolejne wakacje ? Na wakacje jeżdzę cale życie. Jestem ze wschodu Polski ale dzieciństwo spędziłam w połowie nad morzem i dalej mamy tam dom. Podrozowalam stopem po Europie, potem już normalnie, potem z moim Mężem jak on zawodowo był w ciągłych rozjazdach, wiec czym mam się teraz ekscytować ? Mi wystarczyła książka na kanapie w moim mieszkanku i swiadomosc, ze beta ładnie przyrasta. Na podróże mam jeszcze trochę życia. I wolałabym szukać co mogę fajnego pokazać dziecku, niż myśleć w jakiej knajpie napić się wina.

Poza tym zaraz beda wyniki badan genetycznych. Obstawiam przyszły tydzień. Sprawdzam codziennie, nie raz, czy już są wyniki. Jakby to miało coś zmienić.

Dobrze mieć takie miejsce, gdzie można wylac swoja frustracje.
‹‹ 2 3 4 5 6 ››