Został miesiąc do terminu porodu wg OM. Zapowiada się, że jednak będziemy wypędzać Małego szybciej z uwagi na jego niemałe gabaryty.. w poniedziałek na wizycie dowiem się pewnie więcej. Tak więc prawdopodobnie za miesiąc o tej porze będziemy już wszyscy razem.. Jak sobie o tym pomyślę to aż łzy napływają do oczu. Czy się boję? Boję, bo to strach przed nieznanym, strach żeby wszystko poszło dobrze.. Zrobiłam wszystko co w mojej mocy żeby przygotować się na przyjście Szymona. Ostatnia prosta przed nami Synku 😘
Od 8.10 moje największe szczęście jest już ze mną po tej stronie brzucha!
Oczywiście wszystko było inaczej niż sobie wyobrażałam.. 4.10 na wizycie u dr prowadzącej okazało się że mam mało wód płodowych- zapadła decyzja że mam zgłosić się na oddział patologii ciąży do szpitala. Spędziłam tam 4 dni. W czwartek 7.10 założyli mi balonik foleya na rozwieranie szyjki.. Generalnie nic przyjemnego: założenie nie boli, ale potem cały dzień coś "dynda" między nogami i nie bardzo mogłam się schylać.. do tego bóle miesiączkowe.. w piątek rano wyjęli mi balonik i podali oksytocynę na wywołanie.. po 2h lekarz zaproponował mi przebicie pęcherza płodowego żeby wzmocnić skurcze, bo na samej oxy nie zapowiadało się że urodzę.. zgodziłam się- tutaj również nie ma się czego obawiać. Faktycznie po przebiciu pęcherza i zwiększeniu dawki oxy skurcze bardzo się nasilily.. przy 3 cm rozwarcia miałam już je co 3 minuty i były naprawdę mocne.. czułam je od samego początku nie w brzuchu, a od strony odbytu 🙉 w ogóle się tego nie spodziewałam.. miałam od samego początku porodu wrażenie że syn chce wychodzić nie tą dziurką.. szokujące! Położna tłumaczyła mi że to przez jego ułożenie, że głowa uciska mocno nerwy w tym obszarze.. I to był pierwszy poważny szok dla mnie.. bo raczej z opowieści spodziewałam się czegoś z przodu brzucha, jakichś odczuć a'la miesiączkowych, a tu od początku parcie na odbyt.. gdy zrobiło się 4 cm rozwarcia przyszła moja wykupiona do porodu położna i zabrała mnie na salę porodową.. zaproponowała ZZO- przed porodem raczej nie rozważałam brania, ale w tamtym momencie byłam pewna że chcę ulgi jak nigdy wcześniej! I to była najmądrzejsza decyzja świata.. od 4cm do 10cm na znieczuleniu doszłam w 2h, w tym czasie relaksując się z mężem, rozmawiając, zbierając siły na parte.. w końcu zaczęła się 2 faza porodu.. Tutaj już znieczulenie puściło, ale faktycznie parte to inny rodzaj odczuć.. wg mnie łatwiej znieść niż 1 fazę.. zaczęłam przeć, początkowo wszystko szło ok.. aż nagle pojawiło się obfite krwawienie, wezwano lekarza (a wiem że to zawsze znak że coś niepokoi położną), okazało się na szczęście że to z pochwy.. Szymuś zaklinował mi się.w kanale rodnym.. lekarka naciskała na brzuch, mąż trzymał plecy, położna zapierała nogi, żeby tylko poszło.. w sumie myślę musiałam przeć około 50razy, żeby Mały się wydostał.. wisiało już widmo vacuum lub kleszczy.. nie obyło się bez nacięcia krocza: faktycznie nie czuje się bólu podczas krojenia, ale to ostatnie parcie to przeniesienie się w inną galaktykę.. człowiek ma wrażenie, że za chwilę umrze.. Ale to tylko parę sekund..i dziecko było już po chwili na brzuchu, płaczące.. a mnie ogarnęło uczucie największej ulgi na świecie.. tej chwili nie można opisać słowami!!! Cudowne uczucie!
Szymon urodził się 10/10, 3680g, 58cm z główką o obwodzie 38cm.. po urodzeniu łożyska była kolejna chiwla grozy.. na pępowinie znajdował się węzeł prawdziwy. Gdyby się zacisnął doszłoby do tragedii.. nawet nie chcę o tym myśleć.. najgorzej że żadne badania, żadne USG nie są w stanie tego wykryć..
Po porodzie niestety przyplątała się żółtaczka więc spędziliśmy kolejne 5 dni w szpitalu.. był to mega trudny czas.. byłam wykończona tym pobytem.. 10 dni to zdecydowanie za długo..
13.10 wyszliśmy do domu, byłam wykończona jak nigdy w życiu, ale też przeszczęśliwa..
Generalnie wszystko poszło inaczej niż sobie to wyobrażałam, ale to jest najmniej istotne.. najważniejsze jest że oboje jesteśmy cali, zdrowi i w domu 💙💚💜
Miesiąc za nami.
Jak można podsumować ostatni miesiąc jedynym słowem? Intensywny. Po wyjściu ze szpitala rozpoczęła się walka z karmieniem piersią.. w szpitalu w związku z brakiem pokarmu i żółtaczką, Szymon był dokarmiany MM. Od razu po powrocie przyszła CDL, ustaliliśmy plan działań. Wszystko pięknie, ładnie..ale oczywiście tylko w teorii.. Mały ma wilczy apetyt, wykarmienie go samą piersią graniczyło z cudem.. sesje karmienia trwały godzinę, potem chiwla przerwy i to samo.. moje zmęczenie 10 dniowym pobytem w szpitalu, porodem sprawiło że stałam się wrakiem człowieka.. sutki bolały jak szalone, w piersiach robiły się obrzęki, a cały świat był podporządkowany myślom pt. cycki.. oczywiście CDL mówila że to kwestia czasu, żeby rozkręcić laktację (powiedziała że zajmie to około 4tyg).. W końcu powiedziałam dość.. razem z mężem podjęliśmy decyzję że przechodzimy w 100proc na MM.. dla mnie łączenie KP+MM to jakiś horror.. od razu wiedziałam, że chcę dojść do systemu karmienia jednolitego (albo 100%KP albo 100%MM). CDL stwierdziła, że mam niestety mało tkanki gruczołowej i że to też utrudnia sytuację.. od momentu w którym odstawiłam KP zaczęłam czerpać prawdziwą, czysta radość z macierzyństwa.. przez to że mogłam spać więcej, miałam więcej cierpliwości do Szymka i to wszystko spowodowało że on był spokojniejszy.. tak więc stara prawda- szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko jest jak najbardziej aktualna. W momencie przejścia na MM poczułam ulge..w końcu mogłam skupić się na naszej relacji, a nie na obolałych piersiach.. Oczywiście uważam że KP to najlepszy sposób żywienia dzieci, ale wg mnie nie kosztem zdrowia psychicznego i fizycznego matki.
Poza perturbacjami z KP, połóg oceniam całkiem spoko.. nie dopadły mnie żadne większe zjazdy nastrojów, etc. Wszystkie koleżanki straszyły że połóg to najgorszy czas w życiu.. ja totalnie tego tak nie odczułam. Rana oczywiście trochę doskwiera, ale to naprawdę do przeżycia.. Jakie są jeszcze moje wnioski z 1 miesiąca? Na pewno fakt, że życie zmienia się totalnie.. dni są do siebie podobne, noc zlewa się z dniem, a rytm wyznacza karmienie i przewijanie.. trzeba to zaakceptować i w sumie cieszyć się tym wyjątkowym czasem.. dzieci tak szybko rosną, że zaraz to będzie tylko wspomnieniem..
Oczywiście po 3 tyg zaczęły się lekkie problemy jelitowe (pierdki, wzdęcia, etc).. wydaje mi się, że mieszczą się one w granicach fizjologii, podaję bobotic i biogaia, czasem po nich jest lepiej, czasem gorzej.. generalnie każdy dzień wygląda inaczej i chyba po prostu jest to wynik niedojrzałości układu pokarmowego.. pozostaje czekać aż wyrośnie z tego..
Podsumowując-uczucie bycia matką, jest jednym z najwspanialszych jakich doświadczyłam.. miłość do dziecka to wyjątkowy stan. Choć bywają ciężkie chwile, jeden uśmiech takiego szkraba potrafi wszystko wynagrodzić.. bycie matką to też ogromna odpowiedzialność- człowiek zaczyna sobie zdawać sprawę, że musi się opiekować tą istotą najlepiej jak potrafi do końca swoich dni.
Drugi miesiąc za nami.
Określe go mianem masakrycznego.. oczywiście problemy brzuszkowe skutecznie nas powaliły na kolana.. płaczki, wicie się, synek stał się nieodkladalny.. a zmęczenie narastało i narastało.. łzy ciekły strugami.. cieszę się że mogę napisać to w czasie przeszłym- na szczęście po zmianie mleka na takie bez białka mleka krowiego nastąpiła znacząca poprawa.. Szymuś, gdy brzuszek mu nie doskwiera jest mega radosnym i pociesznym szkrabem.. waży już 7kg 🙉 wszystkie centyle w okolicy 100.. apetyt ma jak szalony.. na ten moment moim jedynym marzeniem jest żeby w nocy budził się rzadziej na karmienie..
3 miesiące za nami!
Szymon: 8.4kg, rozmiar 74 🙉 matce ręce już usychają od noszenia..
Okazało się, że ta magiczna bariera 3 miesiąca nie oznacza niczego dobrego 😂 Szymon staje się coraz bardziej wymagający, z rąk nie chce schodzić.. drzemki w dzień to totalna farsa: nie mogę go uśpić inaczej niż na rękach, piłce fitness z włączoną suszarką.. i drzemka trwa zazwyczaj 30min.. do tego niechęć do spacerów pozostała.. każdy spacer zaczyna i kończy się płaczem.. a ja tak lubię spacerować, liczę że może to kiedyś się zmieni.. problemy z jelitami się wyciszyły, ale w ich miejsce pojawił się refluks.. i tak w kółko coś. Gdybym mogła przed porodem dać sobie jakąś radę jako przyszłej matce- to brzmiałaby ona tak: nie przywiązuj się do dobrych, ani złych dni, każdy dzień macierzyństwa będzie Cię zaskakiwał, raz pozytywnie raz negatywnie.. będziesz musiała to zaakceptować.
Jestem ciekawa czym zaskoczy mnie mój syn za miesiąc..
Miesiąc 4..
Kurcze, jest coraz ciężej niestety. Szymon jest hiper wymagający.. nie jest w stanie zająć się niczym sam przez 10min..od 1 stycznia żadna drzemka nie trwała dłużej niż 30-40min 🥴 czasem więcej czasu zajmuje mi usypianie, aniżeli cała drzemka.. problemy brzucuchowe dalej obecne.. 😔spacery *ujowe na maxa.. czuję się bardzo zmęczona, połóg w porównaniu do tego co mamy teraz to był jak pobyt w spa.. echh czekam na wiosnę, na slonce, może wtedy coś się odmieni na lepsze.. na ten moment jestem tak zmęczona, że nie umiem czerpać radości z macierzyństwa.. każdy dzień jest taki sam, a problemów zamiast ubywać to niestety przybywa..
Dziś około południa na ulicy szła dziewczyna, na oko 30letnia, miała ładny markowy wózek, błyszczące, umyte i uczesane włosy do ramion.. czarny stylowy płaszczyk, na uszach słuchawki.. szła spokojnie, miarowo, przymykając lekko oczy.. pewnie słuchała ulubionego zespołu, czegoś co ją relaksuje po nocy z pobudkami na karmienie.. w jej spojrzeniu był spokój i harmonia..dziecko błogo spało, a ona po prostu korzystała z chwili dla siebie, nie nasłuchując dźwięków z gondoli..
Z drugiej strony chodnika byłam ja, nerwowo potrząsając wózek, w którym od 15 minut mój syn płacze i jęczy bo zasypianie dla niego to największa kara.. w potarganych włosach, na biegu przykrytych pierwszą lepszą czapką, płaszczu na którym są ślady ulewania (gdy Szymon płacze za bardzo to wyciągam go z wózka i wtedy często coś na mnie zostawia), z podkrążonymi oczyma szklistymi od łez.. w kieszeni mając egzemplarz splątanych słuchawek z nadzieją, że będę mogła do kogoś zadzwonić podczas chwili przerwy.. ale nie, to nie dziś.. dziś Szymon płacze na tyle histerycznie, że pędem trzeba wracać do domu... Ostatnie spojrzenie w stronę dziewczyny z drugiego końca chodnika, przełknięcie śliny i jedno pytanie w głowie: dlaczego nie mogę być na jej miejscu? Choć raz chciałabym móc pójść ze swoim dzieckiem na taki spacer..
Czemu zawsze muszę mieć wyjątkowo pod górę..
I tak..wiem, jestem szczęściarą bo mam już swój cud ze soba.. cały i zdrowy.. ale tak po prostu po ludzku jest mi ciężko i przykro , że każdego dnia toczę walkę o przetrwanie, zamiast czerpać radość z macierzyństwa..
Miesiąc 5..
Niestety nadal nie wyszliśmy na prostą w kwestiach brzuchowo - żołądkowych.. okropnie jest patrzeć na swoje dziecko, któremu coś ciągle doskwiera i nie wiadomo do końca co..
Szymuś to gigant - przekroczył 10kg, nosimy już niektóre ubranka na 80cm.. mój stan fizyczny jest fatalny.. psychiczny też nienajlepiej, ale bywają lepsze dni i staram się je doceniać. Ostatnio więcej słońca, więc jakoś tak człowiekowi lżej na duchu wtedy.
Najbardziej wkurzają mnie moje najbliższe przyjaciółki.. obie mają dzieci, ale trafiły im się te łatwiejsze egzemplarze i średnio mnie rozumieją, gdy wywalam swoje różne frustracje.. przez to czuję się coraz bardziej samotna.
Martwi mnie fakt, że Szymon od stycznia nie wydłuża czasu aktywności.. gadałam o tym z fizjo i ona mówi z że dopóki on nie wydłuży drzemek to nie ma szans na wydłużenie czasu aktywności.. i tkwimy w błędnym kole (5 drzemek po 30min) zamiast 3 po około 60min.. nawet nie chcę mówić jak cholernie jest to dla mnie trudne, zważywszy na fakt że usypiam Szymonka na rękach i piłce fitness..
To tyle, czekam na jakiś przełom..
Pobudka 6.00. Zwlekam się z łóżka, biorę S. na ręce, obdarza mnie uśmiechem, przewijak w łazience - pielucha, ubranka. Minutę na ubranie siebie i mycie zębów tańcząc koło przewijaka, żeby zapewnić jakieś atrakcje. Znoszę S. na dół na matę- gdy jest dobry humor mam 15 min: biegnę spowrotem na górę pozbierać butleki i podgrzewacz z nocy. Wracam na dół, robię szybko śniadanie i kawę, łyk wody.. i już mój czas się skończył. Czas na matę, zabawiać przez następną godzinę Szymonka, dla którego samodzielna zabawa nie istnieje.. steki, męki, z rąk na ziemię, z ziemi na ręce i tak aż dobrniemy do pierwszej drzemki- biorę na ręce, włączam szumy, zaciemniam pokój i już zaczyna się standardowa przeddrzemkowa aferka.. Mały płacze, płacze płacze, a ja skaczę na piłce i odliczam minuty.. 10min- zasnął.. siedzę z nim na tej piłce kolejne 10min w nadziei, że uda się go odłożyć na resztę drzemki do łóżeczka. Dziś dobry dzień, wiec się udaje. Zostaje mi około 15-20min wolnego.. lecę na dół, posprzątać po śniadaniu, umyć i wysterylizować butelki..oooo już czas minął, znów na górę i na dół, bawimy się, karmimy, cudawiankujemy przez najbliższą godzinę z hakiem i znów powtórka 30min drzemki, ale tym razem nie udało się odłożyć więc siedzę łącznie 40min na piłce z 10 kg, opartym na jednej ręce, drugą nadrabiam zaległości social mediowe.. cyk cyk cyk.. czas minął. Kolejna runda zabawiania na macie, staram się ugotować cokolwiek sadzając go w leżaczku.. w międzyczasie 4 rzygi, kupa, ubranko do prania w trybie natychmiastowym.. cyk cyk cyk.. już kończy się okno aktywności i przed nami mój ukochany wyczekiwany spacer.. biegnę włożyć gondolę na stelaż (w tym czasie z pokoju już dobiegają jęki cierpienia, pt. jak mogłaś mnie zostawić na 30 sek mamo! Wracam, biorę na ręce, sikam z nim na kolanach, zarzucam kurtkę, ubieram Małego w kombinezon i lecimy.. jedną ręką bujam wózkiem, druga zamykam drzwi, po 30s w gondoli zaczyna się alert.. syreny, histerie.. przyspieszam kroku, bujam nerwowo wózek.. a Szymon ma za nic te moje metody i wyje dalej.. trwa to zazwyczaj 10min.. w tym czasie mija mnie z 5 osób, w tym 2 matki z aniołkami w wozeczkach, patrząc na mnie z litością zmieszaną z pogardą..na ich twarzach maluje się setka "dobrych rad": płacze bo pewnie głodny, musi Pani inaczej bujać 🤮.. dziś dobry dzień, więc po około 10 min zasypia.. mam w końcu moje zasłużone 30 min relaksu zanim się obudzi.. i tak idę, idę, idę i myślę, że kurcze pić mi się strasznie chce, bo ostatnio szklankę wody miałam w ustach przed 8rano.. ale idę.. lepsze to, niż kolejna sesja usypiania na piłce, gdzie kręgosłup aż skrzypi od bólu. Spacer dobiega końca i kolejna runda na macie.. w drugiej części dnia coraz ciężej zająć Ksieciunia czymkolwiek.. ale jakoś do przodu, minuta po minucie wybija czas kolejnej drzemki. Schemat standardowy. Około 17 mąż przejmuje zazwyczaj opiekę.. nadrabiam niedobory płynów, zaległe toalety, aaa przecież w pralce czeka obsrane body.. lecę wstawić..aaaaa przecież jeszcze po obiedzie trzeba włączyć zmywarkę.. lecę ogarnąć..aaaa przecież zapomniałam wywietrzyć pokoje na górze, a zaraz wieczór.. biegnę po schodach. Góra-dół, góra -dół..Nim się obejrzałam wybiła godzina kąpieli Szymonka. Kąpiemy razem, potem mąż idzie usypiac, a ja na prysznic.. po 30 min od odłożenia pierwsza pobudka, idę do sypialni bo mąż też zmęczony po całym dniu pracy.. usypiam.. 21-22 kolejna pobudka.. 22 kładę się padnięta do sypialni.. 23 pobudka..1 pobudka, 3 pobudka, 5,pobudka i już nie chce iść dalej spać.. więc na kolana i siedzimy na uszaku wstając co 15min na piłkę fitness bo przecież samo siedzenie w objęciach mamy jest beee.. wybija 6.00.. oooo jak świetnie - kolejny cudowny dzień przed nami! Maraton trwa..a ja codziennie rano patrząc w lustro mam wrażenie, że za chwilę umrę.. na szczęście nie mam czasu stać tam zbyt długo..w końcu bieg już wystartował. Czy w tym biegu kiedyś uda mi się złapać oddech?
Wiadomość wyedytowana przez autora 18 marca 2022, 08:06
Miesiąc 6..
Gdy myślałam, że osiągnęłam już dno zmęczenia i bezsilności przyszedł do nas.. covid. Pomimo 3 dawek szczepienia, rozłożyło mnie totalnie.. zaczęło się od mojego męża (on akurat szybko i sprawnie przeszedł), potem Szymuś (tutaj 39stopni, półtorej doby wycia na rękach..ale poszło, kaszel nam tylko został).. a ja od 5 dni zdycham.. do tego mąż w delegacji. Nie umiem nawet sklecić swoich uczuć tutaj.. mam wrażenie, że los ciągle wystawia mnie na jakąś cholerną próbę.. jestem więźniem swojej bezsilności.. Szymon oczywiście dalej nieodkladalny, spacerówka bee, spania w dzień i w nocy nie ma.. w desperacji włączyłam mu ostatnio bajkę bo po prostu nie miałam już siły..i co.. gówno! Mój syn nawet telewizorem nie jest zainteresowany 🤦 szczerze, nie znam takiego drugiego przypadku.. zaczynam się martwić, że on cierpi na adhd.. nie jestem w stanie zająć go niczym dłużej niż 5min.. ja rozumiem, że są dzieci wymagające.. ale jednak u niego nie działa nic.. kompletnie NIC.
Liczyłam, że kolejny wpis tutaj będzie nieco bardziej optymistyczny.. ale jak zwykle dostałam plaskacza w twarz.
Miesiąc 7.
Przyszedł maj, mój ukochany miesiąc, który dodał mi energii. Oczywiście zdarzają się ciągle momenty gdy płacze z wykończenia i bezsilności.. doceniam jednak l, że w końcu mogę skorzystać z uroków ogrodu, wącham powietrze, które pachnie taką niepowtarzalną świeżością.. Szymon niezmiennie absorbuje 150proc uwagi przez całą dobę, dalej śpi po 30min z zegarkiem w ręku, ale zeszliśmy do 3 drzemek dziennie i wszystkie z nich ogarniam na huśtawce w ogrodzie lub w wózku więc można powiedzieć, że uwolniłam się na chwilę od piłki fitness. Aktualnie mój syn walczy z grawitacją, która trzyma jego tyłek przy ziemi i uniemożliwia ruch do przodu.. od rana do nocy stęka i się złości, ale osiągnął już nowy level komunikacji ze mną- stał się bardziej rozumny i bardzo dużo się do mnie uśmiecha, a to wynagradza mi trochę gorzki smak codzienności.. oczywiście dalej ząbkowanie męczy, dalej noce słabe.. przed ciążą bardzo dużo podróżowaliśmy z mężem więc postanowiliśmy zaryzykować i w czerwcu jedziemy na wywczas do Grecji. Bardzo tęsknię za śródziemnomorskim klimatem, kompletnie sobie nie wyobrażam jak sobie poradzimy z Sz. w podróży itp. itd. ale postawiliśmy zaryzykować. Trzymajcie kciuki 😘
Miesiąc 8.
Żyjemy. Urlop okazał się być całkiem ok. Oczywiście lot samolotem i cała ta oprawa techniczno -logistyczna to mega udręka, ale cieszę się że się zdecydowaliśmy ruszyć tyłek.. Szymuś lot zniósł dobrze, na szczęście trwał tylko 2h, więcej kompletnie sobie nie wyobrażam na ten moment. Generalnie dla mnie urlop to cudowna odmiana po tych wszystkich dniach, które rozpoczynam myślą: "chcę umrzeć ze zmęczenia..". Niebieska woda, pyszne jedzenie, cudowny hotel dodały mi energii! Oczywiście miałam okazję poobserwować inne dzieci w samolocie, restauracji, na basenie i plaży.. i nigdy nie mogę uwierzyc, gdy widzę jak brzdące bawią się spokojnie grzechotką, siedzą w spacerówce, nie krzyczą non stop, nie wierzgaja i nie stękają, są takie po prostu spokojne.. w czwartek jedziemy do rodziców w odwiedziny: 480km w aucie.. mam aż dreszcze na samą myśl.. ostatni raz byliśmy w lutym i nigdy nie zapomnę tej podróży.. zlana potem i łzami. Mam nadzieję, że tym razem będzie choć trochę lepiej.
Szymon dalej ząbkuje. Były 3 dni przerwy i znów następny idzie 🤪 a ząbkowanie i Szymon= katastrofa do kwadratu... Ale co zrobić.. trzeba przetrwać. Szymuś pełza jak komandos non stop, próbuje raczkować (unosi tyłek i kiwa przód tył, ale jeszcze nie ogarnia że trzeba oderwać kolano od ziemi), jeszcze niestety nie siedzi samodzielnie. Tu akurat gabaryty i centyle robią swoje.. rozszerzenie diety idzie nam okropnie- przez ciągły ból zębów, praktycznie nie chce niczego jeść.. mieliśmy zrobić prowokację BMK, ale przez to że ciągle płacze i stęka nie ma jak tego zrobić, bo nie będzie jak rozpoznać czy boli go brzuch (zmian skórnych nigdy nie mieliśmy)..
Ostatnio rozmawialiśmy z mężem na temat "co dalej".. z jednej strony bardzo chcielibyśmy, aby Sz miał rodzeństwo.. zawsze tak planowaliśmy, zanim nie pojawił się Sz. Ale z drugiej strony.. jeśli trafi się taki sam egzemplarz to nie podołamy fizycznie i psychicznie.. nadal nie funkcjonuję w żaden normlany sposób, mimo że 8mc za nami.. lata też lecą, więc odkładanie tego na potem, już się średnio składa.. do tego trzeba doliczyć starania, które nigdy nie wiadomo ile potrwają..o pogodzeniu tego wszystkiego z pracą zawodową to już nawet nie wspominam..
Gdyby tak można było zobaczyć swoją przyszłość w szklanej kuli...
Miesiąc 9.
Weszliśmy w zupełnie nowy etap: Szymon usiadł, zaczął stawać, wspinać się..
Z plusów: refluks w końcu w odwrocie, prowokacja BMK wypadła pozytywnie- pozostaje nam sprawdzić jeszcze laktozę, ale cieszy mnie to ogromnie.
A poza tym? Niestety, ale osoby które mi mówiły, że będzie lżej jak usiądzie niestety racji nie miały.. Szymon popadł w jakieś kompletne wariactwo - wspina się po mnie caaaaly dzień, doszło do tego że nie mogę stanąć nawet na sekundę przy blacie w kuchni bo dostaje amoku, więc przykładowo żeby zjeść śniadanie muszę uszykować sobie kanapkę wieczorem, zawinąć w folię alu i schować do lodówki na drugi dzień 🙉 szczerze- nie znam drugiej matki która musi to robić..
Sen - a raczej jego brak, dalej z nami.. drzemki niezmiennie 20-30 min.. pobudki rano między 5-6, a do tego w nocy jeszcze kilka interwencji wszelakiej maści.. 🤮 ten brak snu jest dla mnie najbardziej wykańczający - jestem chronicznie zmęczona i to wpływa na wszystkie aspekty mojego życia.
Rozszerzenie diety - o matulku.. nigdy nie sądziłam, że coś tak prostego jak jedzenie przysporzy nam tyle nerwów.. Szymon niczego nie chce jeść - jestem przerażona, bo jego rówieśnicy to już normlanie obiady ogarniają, a ja walczę o kilka łyżeczek dziennie 😔 problemem są tu zęby: nieustająco coś się wyrzyna, a Szymon znosi ząbkowanie najgorzej na świecie.. ma już prawie 6 zęboli..
O czym aktualnie marzę? Chciałabym, żeby choć jedna drzemka mojego dziecka trwała godzinę, żebym miała szansę ugotować obiad, zjeść go w ciszy i chiwle odpocząć.. chciałabym móc wsadzić Szymona w spacerówkę w czasie jego aktywności i pójść na normalny spacer bez awantur i wrzasku.. Chciałabym, żeby liczba marudzących dni zamieniła się z 9/10 na 1/10.. Chciałabym kupić słoiczek Gerbera i zobaczyć jak mój synek zjada go z apetytem..
Żeby już nie smęcić.. Szymon jest przecudowny- jego uśmiech i oczy potrafią rozpromienic nawet najbardziej pochmurny dzień. Kocham go, mimo wszystko!
Bezsilność, wyczerpanie, rozczarowanie.
Trzy słowa, którymi podpiszę ten miesiąc. W szczególności zatrzymam się przy słowie rozczarowanie. Może to zabrzmi źle, ale dość już mam pudrowania emocji bo ktoś z zewnątrz może mnie źle ocenić.. Tak, jakkolwiek to nie zabrzmi czuję się rozczarowana moim macierzyństwem. Każdego dnia zaklinam rzeczywistość, chciałabym żeby było troszkę normalniej, ale dni płyną, miesiące płyną, a nic się nie prostuje.. dalej nie śpię, dalej czuję tonę zmęczenia na moich barkach mimo iż mam codziennie trochę wolnego czasu.. Ale ja chyba już nie umiem odpocząć tak naprawdę. Czuję ogromny ciężar. To wszystko jest w mojej głowie.. Szymon drenuje moją wytrzymałość każdego dnia.. Gdyby ktoś kiedyś pokazał mi, jak żyje się z high need baby to chyba jednak nie zdecydowałabym się na dziecko. I tak, wiem, brzmi to strasznie.. ale tak jak pisałam wcześniej - dość mam pudrowania. Zdaję sobie sprawę, że może ovufriend to nie jest najlepsze miejsce do tego typu refleksji- ale nie mam gdzie już pójść z tym bagażem, który mam w głowie. Moje przyjaciółki coraz bardziej się ode mnie odsuwają.. Ale czy to dziwne? Skoro nie mam nawet z nimi już praktycznie żadnego tematu: one nie rozumieją moich problemów z Sz., a dla mnie ich problemy z dziećmi nie są problemami.. one umawiają się na placu zabaw czy w parku, a dla mnie takie prozaiczne wyjścia są kłopotem.. Szymon na zewnątrz nie jest w stanie zająć się niczym innym jak wkładaniem i połykaniem wszystkiego co podniesie z ziemi.. I tak, wiem, większość dzieci ma taki etap.. tyle że u nas to już od kilku miesięcy trwa do tego stopnia, że wkłada garściami piach i się krztusi/dusi.. nie interesują go wówczas żadne zabawki, ani dzieci, ani moja osoba, ani nikt.. jedna garść do buzi, wyciągam, druga garść, wyciągam i tak non stop w tempie chomiczego kołowrotka.. jakby był w transie.. żeby było bardziej tragikomicznie - we wrześniu mamy zaplanowany urlop Mazury - morze.. mam dreszcze, bo jeśli to się nie zmieni, mój syn nie będzie w stanie usiedzieć na tym piasku normlanie minuty.. i chyba wyjazd spędzimy w pokoju hotelowym.
Oczywiście w tematach żywienia - bez zmian, żadnego wielkiego progresu. Picie z bboxa, doidy i niekapka po 4 mcach prób dalej w czarnej dupie (weźmie może łyk jak bardzo go nakłaniam)..
Dalej 3 drzemki po 30min.. zaczynam się martwić, co będzie w żłobku bo tam jest przewidziane spanie między 11-13.. tiaaa..
Przepraszam, że musicie czytać ciągle moje żale.. ale dla mnie to forma terapii. Po prostu lżej mi się trochę robi jak wyrzucę z siebie mój ból.
Zaraz mija rok, a my z mężem funkcjonujemy tak samo źle jak w pierwszym tygodniu po porodzie.. dalej nie śpimy razem bo Szymon ma milion nocnych pobudek więc "dyzurujemy" w innym pokoju żeby ta druga osoba mogła funkcjonować.
Z macierzyństwem jest trochę tak jak ze staraniami o ciążę - jednym wystarczy 1 stosunek w klubowym WC i już mają dziecko, a inni toczą nierówną walkę latami.. tak samo, jednym trafia się dziecko, które przesypia całe noce, ładnie się samo bawi i mało marudzi, a innym coś zupełnie skrajnego.. za miesiąc Szymon idzie do żłobka - szczerze odliczam już dni. Wierzę, że to pozwoli mi złapać oddech.. oczywiście lekko nie będzie: ze spaniem, jedzeniem, chorobami.. ale mam naprawdę nadzieję, że uda mi się go tam zostawić na kilka godzin.. jest mi smutno, że moje macierzyństwo okazało się być jedną wielką walką.. i że po prawie roku głównym zadaniem w mojej głowie jest: jestem zmęczona moim dzieckiem.. chciałabym mieć szansę zaznać innego macierzyństwa, ale chyba to się niestety nigdy nie zdarzy
8.10.2022
Gdy to piszę, sama nie dowierzam że to prawda.. że to już.. że to za nami..
Jaki to był rok? Chyba najtrudniejszy w moim życiu.. Szymon zburzył wszystkie moje oczekiwania i plany macierzyńskie, które snułam w głowie latami.
Gdy myślę o tym jak wyglądała większość dni z ubiegłych miesięcy mam dreszcze na plecach.. ze spaniem dalej niestety mamy katastrofę: w tym tygodniu pobudki co 40-60min przez całą noc.
Dziś zamykam ten trudny rozdział za sobą. Wiem, że przed nami kolejne, możliwe że równie trudne, ale dziś cieszę się z tego gdzie jestem .
Szymon przechodzi aktualnie przemianę z niemowlaka a chłopczyka i weszliśmy w zupełnie inny etap. Zrobiło się lżej pod wieloma względami- ruszyło coś z RD, można chwilę pospacerować w wózku, zaczął się do mnie przytulać świadomie i mówi mama, trenuje chodzenie, obdarza mnie morzem uśmiechów..Dni wyglądają o niebo lepiej. Szymon zyskał wyczekiwaną niezależność i szaleje w domu ile wlezie, nie musząc jęczeć na macie żebym go nosiła w lewo i prawo.. cudowne uczucie gdy można po prostu towarzyszyć swojemu dziecku w beztroskiej zabawie bez płaczu i stękania. Do tej pory nie miałam jak tego posmakować..
Dopiero dziś, po roku mogę świadomie powiedzieć, że bez względu na to jak trudno było, jedno jest pewne: było warto.
Ojj cóż to był za miesiąc.. 17.10 zaczęliśmy żłobek. Moje dziecko w szatni uradowane, bez problemu poszło na ręce do opiekunki nie oglądając się za mną. I na tym pozytywy się skończyły. W sali nie radzi sobie za dobrze: on jest przyzwyczajony do atencji 1:1 na 150proc. Gdy tej uwagi nie ma, zaczyna histeryzować. Cały pierwszy tydzień żłobka tak właśnie minął.. Panie kazały mi czekać pod salą i gdy nie były w stanie już nic zrobić to mi Szymona wynosiły żebym go jakoś uspokoiła. Zostawał na 1-1.5h. Drugi tydzień ciut lepiej, bo już nie potrzebowały mojej pomocy, ale dalej wrzaskom i płaczu nie było końca... Mając okazję zobaczyć życie żłobkowe od zaplecza stwierdzam że to jest naprawdę słabe miejsce.. tam ciągle ktoś płacze, te dzieciaki nie są wybitnie szczęśliwe, jeszcze oo prostu nie rozumieją całej tej sytuacji. Nigdy wcześniej w ten sposób o żłobku nie myślałam.. dodam, że to żłobek prywatny 10 dzieci max w grupie na 2 opiekunki..
Po 2 tyg w sobotę gorączka 40st., marudzenie level hard, zero apetytu. Lekarz nic tego nie stwierdził - najpewniej jakiś wirus, CRP z palca 22. W poniedziałek ponownie wizyta u innego lekarza bo cały weekend zero poprawy, a stan Szymona okropny.. to samo: osłuchowo czysto, uszy gardło też.. zlecił badania krwi i moczu.. Przyszły 31.10 o godzinie 19. Cała morfologia na czerwono - CRP 27, OB 57. Teleporada: musicie jechać na nocną pomoc lub do szpitala bo może być utajone zapalenie płuc.. no to pojechaliśmy: pierwsze mc 7h czekania, zrobiliśmy tour po całym mieście, aż w końcu znaleźliśmy mniej oblegane. Lekarka dalej to samo: nic nie widzi, nic nie słyszy, ale z krwi ewidentnie bakteria jest.. dała antybiotyk i sru do domu.. następnego dnia ciut lepiej, ale dalej takie 37.5.. następnego dnia znów 40st i płyn z ucha.. znów teleporada- proszę szukać laryngologa na cito. Laryngolog: obustronne ropne zapalenie ucha środkowego z pękniętą błona bębenkowa. Był to 4 lekarz, który oglądał Szymona i dopiero ona postawiła diagnozę. Silny antybiotyk na kolejne 10 dni. Następnego dnia ja i mąż chorzy: jelitowka, bóle mięśni i 39 st gorączki.. tym sposobem zorganizowaliśmy sobie 14dniowe piekło w domu.. ilość stresu, nerwów i łez nie do opisania.. Szymon jest zawsze wymagający, ale jak jest chory to sytuacja jest nie do opisania.. do tego jeszcze my chorzy..na szczęście dziś już wszyscy zdrowi, w poniedziałek po 2 tyg przerwy wracamy na adaptację żłobkową.. zaczynamy od zera zapewne.
Przez chorobę RD nie istnieje w naszym domu znów.. sen nocny również.. idą jeszcze zęby jak oszalałe (4 czwórki i trójki aktualnie..)
Jedyna moja refleksja z tego wszystkiego - kurcze nooo, czemu zawsze musi być tak cholernie pod górę?!
Martwi mnie ten żłobek bardzo.. ja po prostu czuję, że Szymon nie jest jeszcze gotowy.. nadal ma 2 drzemki w dzień, a nie 1 jak w żłobku.. nadal nie je posiłków stałych jak inne dzieci.. i wszyscy mówią: "spokojnie, w żłobku dzieci inaczej funkcjonują niż w domu".. akurat tutaj cudów nie ma, mój syn nie potrafi się adaptować do innych i wymaga by cały świat zaadaptował się do niego..
Po 2 tyg choroby Szymon wrócił do żłobka na dwa dni (a raczej na 1h i 3h bo odbywały się tam Dantejskie sceny). 3 dnia 40stopni goraczki: latanina po lekarzach. Ostre zapalenie ucha po raz drugi. Znów skierowanie na oddział szpitalny. W całym mieście brak miejsc, decyzja o antybiotyku ostatniej szansy, jeśli w 2 dni nie pomoże to wtedy szpital i antybiotyk dożylny. Na szczęście pomogło, ale finalnie Szymon będzie na antybiotyku 21dni. Nigdzie nie możemy wyjść do końca listopada.
Kurtyna.
Czy tylko ja przewidziałam 2.5mc na adataptacje w żłobku, która nie ma szans na powodzenie?
Jestem w dupie. Czarnej dupie.
Po chorobach 1.12 wróciliśmy do tematu adaptacji w żłobku. W związku z tym, że wracam do pracy w styczniu była to adaptacja tzw. ostatniej szansy. Już 1 dnia jak go zaprowadziłam było inaczej niż wcześniej. Nie dostał histerii na widok drzwi.. wiadomo, swoje polamentował, ale był to już inny wymiar niż poprzednio.. Pochodził kilka dni z rzędu 9:30-14:00 i było to dla mnie wybawieniem.. Gdy go odbierałam przychodził za rękę z opiekunką uśmiechnięty więc cudowna odmiana do tego jak było w październiku.. I tu pojawia się pytanie, co takiego się zmieniło że tym razem zaskoczyło? Wg mnie dojrzałość dziecka. Każde ma taki moment kiedy jest gotowe, aby być w placówce.. u nas nie był to na pewno 12mc życia, ani 13.. a już teraz widocznie tak. Kamień z serca. Oczywiście jest jeszcze kilka problematycznych kwestii: drzemki (jeszcze nie jest w stanie przejść na 1, a z w żłobku jest tylko 1, dlatego muszę go odbierać o 14) oraz jedzenie (a raczej jego brak.. RD to dalej u nas krew pot i łzy.. dlatego w żłobku musi jeszcze dostawać mleko, a nie jest to łatwe do odczytania dla opiekunek kiedy to mleko dać...)
Oczywiście po kilku dniach w żłobku dostał gluta i kaszlu z gorączką, ale opanowałam w 2 dni i puściłam dalej.. Oby tak dalej..
Niestety. Moja radość trwała tydzień. Mamy 3 zapalenie ucha w ciągu 2 mc i do tego wirus jelitowy. Szymon ledwo żyje, a my razem z nim.. Mamy ban na żłobek do końca stycznia minimum, a laryngolog powiedziała wprost, że niezbyt dobrze jej te uszy rokują i prawdopodobnie żłobek będzie musiał pójść w odstawkę.. Siedzę i wyję.. nie dam rady już psychicznie i fizycznie siedzieć z Sz w domu.. On całe dnie jęczy nawet jak jest zdrowy.. nie mam życia kompletnie i ten powrót do pracy był moją jedyną nadzieją. Styczeń jeszcze jakoś posklejamy z mężem z l4 i urlopem, ale jeśli ten płyn z uszu nie zejdzie to kaput.. a szanse na to że zejdzie są naprawdę znikome. Kurwa. Dlaczego zawsze tak pod górkę?!
Wiadomość wyedytowana przez autora 19 grudnia 2022, 14:23
Kciuki za dobry poród! My już o tym czasie byliśmy razem w trojke 😍😍😍
Będzie cudownie, trzymam kciuki ;*
Zostalo juz tak nieduzo. Az ciezko uwierzyc 🙈 Ostatnia prosta i nasze szczescia beda z nami 💙💙
Śledzę od samego początku Twoją ciąże, jestem parę tygodni za Tobą u mnie dzisiaj 37+3TC. Już się nie mogę doczekać porodu. Ogromne gratulacje dla Ciebie i dużo zdrówka dla Ciebie i maluszka !