X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki Na wszystko jest czas pod Słońcem.
Dodaj do ulubionych
‹‹ 3 4 5 6 7 ››

7 stycznia 2015, 18:30

10cs
25dc
11dpo
środa

Chciałabym, żeby to był ten cykl.

Rozum mówi, że nic z tego, bo wszystkie objawy typu delikatny ból brzucha, wczorajsze lekkie plamienie, ból piersi i to dziwne przedmiesiączkowe uczucie w pochwie już są.

Serce jednak, łudzi się nadzieją, którą otrzymało dziś rano: wyższą temperaturą. Mierzyłam temperaturę rano o 4:30 dwa razy i wyszło na to, że naprawdę wzrosła. Potem mierzyłam jeszcze o 8:00, jak wstawałam i była jeszcze wyższa niż o 4:30.

Sprawdzałam dziś cykle od 3ciego do 10tego. To trzeci raz kiedy temperatura wzrasta 11 dnia po owulacji, aby 12stego dnia spaść. Rozum więc jednak wygrywa... Trzeba czekać i przygotować się na 11cs.

I tak wszystko w rękach Boga. My możemy się starać, ale ostatnie słowo należy do Pana.

Jedynym plusem kolejnych cykli starań jest to, że mogę jeść tak jak jem i chudnąć. Przynajmniej z mojej perspektywy to jedyny plus. Pewnie jest ich więcej, ale moje patrzenie ma ograniczony horyzont.
Reszta... to same minusy.

Smutno mi.

Wyniki męża nie są może najlepsze (Twój mąż sosenka80 to ma super wyniki), ale są w normie, więc mimo, że to nasz wspólny małżeński problem, to jednak jest on bardziej mój niż jego.

Strasznie nie chcę jutrzejszego poranka. To będzie najgorszy poranek tego cyklu.

8 stycznia 2015, 21:35

10cs
26dc
czwartek

Dziś spadek. Wieczorem w wc krew, żywa, jasna, rzadka. Mało. Piersi przestały boleć, tak jakby ktoś je odczarował.

Na razie nie zaznaczam krwawienia, bo ovufriend otworzy mi kolejny cykl.

Jutro powinnam rano iść na bHCG i sprawdzić, czy to ciąża biochemiczna, czy zwykła @. Prawda, że powinnam iść na krew?

Szczerze, wolałabym ciążę biochemiczną niż niepłodność... bo w przypadku tej pierwszej, przynajmniej wiem, że zajść się udaje, ale utrzymać się nie da... w przypadku tej drugiej, ręce opadają.

15 stycznia 2015, 19:44

11cs
8dc
czwartek

Padam na pysk. We wtorek rada pedagogiczna, w środę rada pedagogiczna, w czwartek zebranie. Codziennie jestem w pracy od 8:00 do 19:00. Właśnie wróciłam do domu. Jutro koniec maratonu, ale przede mną jeszcze długi wieczór i poranek, bo mnóstwo papierologii mnie czeka. Masakra.
Przynajmniej się wyśpię, bo idę na 11.

Dziś po zebraniu miałam kilka indywidualnych rozmów z rodzicami. Jedna z mam zaczęła ze mną rozmowę w ten sposób: - Chyba Pani mocno zeszczuplała.
- Takkkk?
- No bardzo Pani zeszczuplała.
- No trochę, 8 kg mi spadło.
- To sporo. No właśnie widać. Nawet mój syn zauważył, że Pani jak to ujął "chuda się zrobiła".

Pierwsza osoba spoza kręgu mąż/rodzice/rodzeństwo zauważyła u mnie spadek wagi. :) Miło.
Efekty są. Stają się widoczne. Trochę na nie musiałam poczekać, bo dziś już 74 dzień diety.

Poza tym jutro idę do nowej gin wieczorem. Ciekawa jestem jak to będzie.

Helutka z całych sił Ci kibicuję, żeby ten cykl zakończył się za trzydzieści kilka tygodni (no bo już parę minęło) nowym członkiem rodziny.

16 stycznia 2015, 21:43

11cs
9dc
piątek

Po wizycie u nowej ginekolog.

Wszystkim polecam. Boże, jaka super kobieta. Znalazłam mojego ginekologa na żywot wieczny.
Po pierwsze wizyta trwała 40 minut i gdyby nie to, że pani doktor bardzo źle się czuła (za co mnie wielokrotnie przepraszała) to pewnie trwała by dłużej.

Pani doktor:
- obejrzała skrupulatnie wszystkie moje wykresy i kilka razy mnie bardzo pochwaliła. Powiedziała, że tak przygotowanej pacjentki już dawno nie miała i że widać, że wiem o co chodzi, że dokładnie znam swój organizm. Powiedziała, że to jest przypadek do pokazania studentom, bo dosłownie wszystko jest tak jak powinno (w sensie dokumentacji prowadzonej przeze mnie od maja 2014).
- powiedziała, że z badań, które zrobiłam (a dużo zrobiłam) wynika, że mam zdrowy układ rozrodczy, poza TSH podwyższonym, ale skoro Letrox mi tak ładnie obniżył, to bierzemy go dalej,
- mąż ma wyniki bardzo dobre i jego nie będziemy się czepiać,
- skoro oboje jesteśmy zdrowi po wstępnej diagnozie, powiedziała, ze podejrzewa, że jestem gdzieś "zepsuta" tzn. jakiś inny układ szwankuje np. immunologia, może jakaś mutacja genu.
- żeby jednak wdrożyć leczenie, musi wiedzieć, czy mam drożne jajowody,
- wobec tego zrobiła mi posiew z pochwy na bakterie tlenowe, beztlenowe i grzyby i dostałam skierowanie do szpitala na Karową, gdzie zostanie zrobione HSG i inne badania (wspomniała o TSH, rezerwie AMH). Wyniki posiewu za 2 tygodnie, ma do mnie dzwonić i podać mi termin zabiegu HSG w lutym.
- poza tym zrobiła mi USG i okazuje się, że w prawym jajniku jest już dorodny pęcherzyk 15mm, a w lewy 11 mm; po nadżerce prawie nie ma śladu; zbadała mi też piersi, obejrzała ręce, dłonie, plecy,
- wpisała na skierowaniu podejrzenie Hashimoto, aby móc zrobić więcej badań, gdy będę w szpitalu ( no i może ma jakieś tam podejrzenie)

Dała mi do siebie nr telefonu i powiedziała, że już więcej mam do niej nie przychodzić prywatnie, że teraz wszystko załatwimy w szpitalu. :) :)

Boże, jak mi dobrze. Trafiłam na cudowną osobę. :)

Wiadomość wyedytowana przez autora 16 stycznia 2015, 22:19

22 stycznia 2015, 18:48

11cs
15dc
3dpo
czwartek

Po owulacji. Dziś wstałam z bólem podbrzusza i z bólem piersi, tak jakby miała lada dzień dostać @, a planowa @ najwcześniej za 9 dni.

Źle się dziś czuję. Słabo. Mdli mnie, boli mnie żołądek, bulgocze mi w brzuchu i mam jakieś niestrawności. Poza tym puls cały dzień przyspieszony i ogólnie czuję się jakbym miała zemdleć.
Miałam dziś ćwiczyć, ale nie dam rady. Może jutro będzie lepiej.

Od ponad tygodnia biorę regularnie witaminę D3 - 1000 j. Przestały mnie boleć stawy, co zdarza się niezwykle rzadko u mnie, więc podejrzewam, że to zasługa tej witaminki.

Nie wiem jak przeżyję HSG. Boję się. Nie to, że boję się bólu. Nie. Boję się uczulenia na kontrast, powikłań. Widzę już oczami wyobraźni, że wpuszczają ten kontrast i on mi rozrywa jajowód... Zawsze mam takie czarne myśli przed "nowym". Chyba jestem słaba psychicznie, bo od razu jak dzieje się coś nowego to mi słabo i źle się czuję. Wiem, że podczas tego badania będzie mi słabo, bo zawsze tak mam. I już się tego boję. Ehhh skomplikowana jestem.
Czekam na telefon od ginekologa w sprawie wyników posiewu. W następnym cyklu HSG.

Aktualnie mam ferie i odpoczywam. Byłam 3 dni u teściowej, wczoraj wróciliśmy.

Parę miesięcy temu braliśmy z mężem pod uwagę emigrację. Dziś nie mam na nią ochoty, właśnie przez nasze problemy z zaciążeniem. Wyjazd odsunął by na kilka miesięcy, a nawet lat diagnozowanie problemów i ewentualne in vitro. Nie chcę jechać, bo tu już jestem "w drodze" jeśli chodzi o ciążę. Na obczyźnie ze wszystkim zaczynalibyśmy od zera... z ciążą wspomaganą też. A ja mam 34 lata. Tu nie ma na co czekać. Tu trzeba działać.

Brakuje mi koleżanki/znajomej z mojej miejscowości, z którą mogłabym od czasu do czasu się spotkać, pójść na siłownię, czy basen, czy aerobik, czy na spacer...
Mieszkam tu od 6 lat i jakoś zaczęło mi brakować kogoś. A może jest tu jakaś kobietka z powiatu wołomińskiego, w podobnym wieku?

Dziś dieta dzień 81, ale zjadłam dziś sporo słodyczy, kawałek ciasta u koleżanki z pracy i kilka ciasteczek u babci (w końcu z okazji Dnia Babci i Dziadka się nie odmawia)... Dzień stracony, jeśli chodzi o dietę.

29 stycznia 2015, 23:45

http://i44.photobucket.com/albums/f4/rutelka/kalendarz_zps75pa1tvq.jpg

Wronko, zainspirowałaś mnie. :)

Obliczenia wykonano zgodnie z instrukcjami na stronie http://www.astro.uni.torun.pl/~kb/Efemerydy/Cykle.htm

Wiadomość wyedytowana przez autora 29 stycznia 2015, 23:46

30 stycznia 2015, 17:32

Dziś moje urodziny.

Okazało się, że mąż idzie jutro do pracy, bo musi. Ale w związku z tym, nie przyjechał dziś, bo mu "się nie opłaca". Nocuje u teściowej.

Przykro mi. Mam urodziny raz na 356 dni. Nawet jakby się w ogóle nie opłacało, albo trzeba by było dołożyć do tego kilka stówek, to myślałam, że mąż przyjedzie. Mimo wszystko.

Nie przyjechał. Zadzwonił zaraz po pracy, złożył mi wyświechtane życzenia przez telefon i oznajmił, że jutro idzie do pracy i że jutro nie odstąpi mnie na krok, jak wróci.

Ale jutro, to już musztarda po obiedzie. Dziś mam urodziny. Nie ustalałam tego 2 dni temu. Pan Bóg to ustalił 34 lata temu.

Smutno mi i jestem zła. Popłakałam się podczas rozmowy z mężem. On w ogóle tego nie rozumie. Pytał czy płaczę dlatego, że musi iść do pracy. Nie, nie dlatego. Ale nic nie powiedziałam, bo chciałam, aby mąż przyjechał dziś, bo mnie kocha, a nie dlatego, że żona mu nagadała.

I znów płaczę. Jak to o mnie mówią: żydowski płaczek ze mnie. Z byle powodu buczę.

Skończyłam z nim rozmowę. Przykro.

Jakoś sobie te godziny poukładam do wieczora. A jutro będzie nowy dzień.
Boję się tylko kolejnych urodzin. :(

edit 22:10
Rozmawiałam z mężem. Powiedziałam mu, że zrobił mi przykrość i że przecież dobrze wie, że dla mnie "daty" są ważne i tworzą właśnie "te chwile" w życiu, które się potem pamięta. Przeprosił mnie i dodał "dałem ciała na całej linii". Poprosił, żebym zrobiła mu listę wszystkich ważnych dni, w których zależy mi byśmy je jakoś "uczcili", żeby za jakiś czas nie okazało się, że znów zapomniał o ważnym dla nas wydarzeniu.

On chyba naprawdę nie przywiązuje tak wielkiej wagi do "świętowania"... Ja po prostu mam inaczej.
Jakoś mi lżej na duchu.

Wiadomość wyedytowana przez autora 30 stycznia 2015, 22:15

4 lutego 2015, 22:31

12cs
2dc
środa

Dostałam sms od mojej gin, że jutro da mi znać kiedy termin HSG. Tak czy siak w przeciągu 10 dni odbyć się musi.

Dzięki dziewczyny za wasze wspierające wpisy pod wykresem. Każda buźka typu :( i typu :) jest cenna, bo mówi mi, że nie jestem sama i mam wsparcie. Kibicuję każdej z was, tej, którą "znam" i każdej obcej, którą dopiero "poznam". Wszystkie jesteśmy ovufriend, wszystkie jesteśmy tu w jednym celu. Hehe, mam swoją grupę wsparcia. Wirtualnie, to wirtualnie, ale jest świat, w którym osoby "obok" mają podobne problemy, rozterki, radości i cele. A właściwie jeden cel.

Dziś wznowiłam dietę, która w ostatnich 2 tygodniach nieco się rozmyła, bo a to moje urodziny, a to obiad u rodziców, a to pobyt u teściowej. Generalnie dzisiejszy dzień na 5+ jeśli chodzi o żywienie.

Kupiłam sobie papiloty w Rossmanie i pierwszy raz w życiu nakręciłam na włosy. Jak mnie rodzice zobaczyli w papilotach i w różowym szlafroku to buchnęli śmiechem i stwierdzili, że wyglądam jak Halinka z Kiepskich. Tv nie oglądam, ale wujek Google zna się na Halince z Kiepskich: :)

97da5c6086c944b1med.jpg

Wiadomość wyedytowana przez autora 4 lutego 2015, 22:32

12 lutego 2015, 16:33

12cs
10dc
czwartek
po badaniu HSG

Już po. :) :) :)
Boże, jaka ulga.

Zajechaliśmy do szpitala (na Karową w Warszawie) na godz. 7:10. Izba przyjęć, rejestracja, czekanie. Po jakichś 20 minutach od rejestracji poproszono mnie "za drzwi".

1. Pytanie o ostatnią miesiączkę, pokazanie badań z czystości pochwy, podpisy pod zgodami, upoważnienie dla męża do wglądu w dokumentację oraz w razie śmierci (optymistyczny akcent), żeby go powiadomić. Powrót do poczekalni na izbie przyjęć.

2. Za jakieś kolejne 20 minut - znów mnie poproszono. Opaska na rękę (przyjęta w oddział), ubranie wierzchnie do depozytu i z pielęgniarką na oddział. Tu poznałam Ewę, która szła na "skrobankę", bo coś jej tam ciągle narasta w macicy. Obie zestresowane, więc wsparcie obustronne. :) Gadu, gadu.

3. Na oddziale usiadłam w korytarzu, mąż przyszedł (omijając izbę przyjęć, bo go nie wpuścili ze mną). Pielęgniarka zaprosiła mnie do dyżurki, ważenie, jakieś ankiety itp. Siedzę dalej.

4. Jakaś ginekolog zaprosiła mnie do gabinetu, zrobiła wywiad (na uczulenia, choroby itp.), zbadała ginekologicznie i kazała dalej czekać na korytarzu. I tu ważny punkt: powiedziała, że zaraz zrobią mi pobranie krwi i po tym MOGĘ ZJEŚĆ :) :) :) Jupi. :) Ale ulga, bo już kiszki marsza mi grały.

5. Znów czekam, gawędzę sobie z Ewą, mąż kursuje pomiędzy samochodem, a szpitalem.

6. Mija jakieś 20 minut. Wezwano mnie do zabiegowego, pobranie krwi.... I wielka ulga, wyciągam jogurt naturalny, granolę i zajadam śniadanko. Robi się błogo. :)

7. Mija kolejne 20 minut, albo i więcej. Inny ginekolog zaprasza mnie na badanie ginekologiczne (znów). Jestem w gabinecie 5 minut, badanie. Lekarz oznajmia mi, że dostanę zastrzyk przeciwbólowy. Pytam:
-Paracetamol?
- Nie. Lekarz zlecił Papawerynę.
- A można być na to uczulonym?
- A jest pani uczulona na tic-taki?
- Nie.
- To i na papawerynę nie będzie uczulenia.
Wyszłam na korytarz. Znów czekam.

8. Chwila moment i zaproszenie do zabiegowego na zastrzyk znieczulająco - rozkurczający. Domięśniowy. Mój pierwszy w życiu. Stresu co nie miara. Wychodzę na korytarz i oczywiście słabo mi, duszno, cała się trzęsę. Nikomu nic nie mówię, bo wiem, że to wszystko to moja słaba psychika. Ale mąż i tak widzi, że kiepsko się czuję. Mija 10 minut i czuję taką błogość.

9. Kolejna pani ginekolog zaprasza mnie na usg. Idę. Jeszcze się trzęsę po zastrzyku. Pani na usg opowiada o hsg, mówi, żeby nie myśleć o tym, że będzie nieprzyjemnie, ale o tym, że już dziś wieczorem czeka nie nagroda w sypialni i na tym się koncentrować. :) Robi się miło. Pani mówi, że w lewym jajniku piękny pęcherzyk 18mm i owulacja dziś lub jutro. Wychodzę znów na korytarz.

10. Czekam z pół godziny i w końcu pielęgniarka wzywa mnie i idziemy razem (i mąż też) do pracowni rtg. Zaczyna się.

11. Godzina 11:10. W sali RTG lekarz ginekolog tłumaczy mi co się będzie działo po kolei. Jest bardzo miły i ciepły. Kładę się na łóżko rentgenowskie, nogi zgięte w kolanach mocno, łapię dłońmi za kostki. W tej pozycji lekarz (kolejny, inny) instaluje mi ustrojstwo. Przeprasza za ból, który mi zadaje. Boli, ale da się przeżyć. Strasznie się trzęsę ze strachu. Z zamontowanym mechanizmem, każe mi się odpychać stopami, tak aby położyć się płasko. Woła panią radiolog. Ustawiają aparat i najgorsze. Wstrzykują kontrast (w płynie; wcześniej myślałam, że to gaz jest). Moment wstrzyknięcia to jest mega ból, ale trwa 5 sekund, może mniej. Zdjęcie i ulga. Wymiana kliszy, kolejna porcja kontrastu, znów mega ból i znów zdjęcie. Zmiana kliszy, wstrzyknięcie porcji kontrastu, znów mega ból (chyba ostatni raz bolało najbardziej, ale bardzo krótko, maks. kilka sekund) i znów zdjęcie. Po tym: wielka ulga. Brzuch dalej boli, ale już delikatnie. Lekarz odpina ustrojstwo i koniec bólu. Leżę jeszcze ze 2 minuty, odpoczywam. Siadam, siedzę z kolanami przy brodzie. Lekarz mówi, że ma dobrą wiadomość, bo jajowody są drożne i że teraz (po badaniu) mam większe szanse na poczęcie. Pomaga mi zejść ze stołu. Idę do przebieralni, wycieram się, wkładam wkładkę typu "pielucha" i ubieram się. Dziękuję lekarzowi. Jest bardzo miły. Pielęgniarka z resztą też. Wracamy na oddział.

12. Siadam w korytarzu z mężem. Czekamy na wypis ok. 1,5 godziny. Potrzebuję tego czasu, na uspokojenie się, wyciszenie. Jest mi dobrze. Cały stres odszedł. Wielka ulga.

13. Wychodzimy ze szpitala o 13:10. Jedziemy do domu. Mimo, że jestem na diecie, jedziemy do Sfinksa świętować drożne jajowody, nasz wspólny wolny dzień i Tłusty Czwartek.

To, co mnie zaskoczyło pozytywnie: to bardzo miły personel. Każda osoba. Bez wyjątku. I to jest duży plus, bo człowiek się jakoś mniej boi, jak co chwila, ktoś miłym słowem wspiera.

Jak się czuję teraz? Plamię, brzuch mnie lekko pobolewa. Ale jestem szczęśliwa, że mam to za sobą.

I to właściwie tyle. Na koniec Ewa mnie ucałowała. :) Okazało się, że jej nie zrobią skrobanki, bo jest zaziębiona.

23 lutego 2015, 15:25

12 cs
21 dc
8dpo (moim zdaniem 9dpo)
poniedziałek

Mało aktywna na ovufriend, nawet zapominam o mierzeniu temperatury. Nie mam wiary, że mogłoby nam się udać w tym cyklu. Już zaczęłam odczuwać bóle podbrzusza, a więc spodziewam się, że za kilka dni zawita do mnie @. Nie myślałam, że przyjdzie nam czekać na ciążę aż tyle.

Kiedyś, bardzo dużo się modliłam. Byłam we wspólnocie, potem w kościele protestanckim. Stanęło na tym, że ze względu na męża powróciłam do Kościoła katolickiego, bo przecież Pan Bóg wszędzie ten sam, tylko obrządek inny. A ja nie szukam obrządku, ale Pana Boga, więc stwierdziłam, że wszystko mi jedno gdzie, aby był On. I gdy się kiedyś tak dużo modliłam, wiedziałam, że Pan Bóg mówi do mnie, że jestem Sarą (Abrahamową). Cóż, wspaniałe odkrycie. Ja: Sarą. Matka wielu narodów. Wow. I tak od wieku lat chodzę po Ziemi z tożsamością Sary... Jednak do tej pory nie brałam pod uwagę faktu, że Sara była bezpłodna, aż płodną uczynił ją Bóg w jej starości. Była już tak stara, że jak Bóg oznajmił jej, że za rok o tej porze będzie miała syna, ta roześmiała się ironicznie, bo po prostu NIE WIERZYŁA. Dopiero teraz rozumiem co czuła ta kobieta. Tyle jałowych lat, tyle rozczarowań po drodze... Czuję się jakbym weszła w jej skórę, choć nie czekam na dziecinkę kilkudziesięciu lat, a dopiero niespełna rok. Teraz jestem w takim miejscu, że chyba też bym parsknęła śmiechem, gdyby ktoś mi oznajmił, że się w końcu udało.

Sara w końcu poczęła i urodziła syna. Czuję, że jest to obietnica dla mnie, będę się jej kurczowo trzymać i nie puszczę. Są różne powołania. Ja mam obietnicę. Mimo wieku, mimo bezpłodności, mimo zwątpienia i braku wiary - Sara w końcu została Matką Narodów, wydając na świat syna. Nie rozumiałam tej tożsamości przez wiele lat, aż do teraz i zapewne za kilka/kilkanaście lat będą ją rozumieć inaczej/ głębiej.

Może dla niektórych, którzy to przeczytają, ten wpis będzie naiwny, dziecinny i niedorzeczny. Może.

Ale to właśnie jest w moim sercu i mojej głowie.
Nie zamierzam ubierać tego w "piękne"i "poprawne" zdania, bo to nie artykuł, ale wpis do pamiętnika.

Wiadomość wyedytowana przez autora 23 lutego 2015, 16:15

27 lutego 2015, 20:48

12cs (prawie za nami)
25dc
piątek

Zaczęłam plamić wczoraj. W sumie dziś, to sama nie wiem, czy to plamienie czy krew brązowa. Zostaje na razie plamienie na wykresie. Jakoś bez większych emocji w tym cyklu. Nie jestem załamana, zdruzgotana, przytłoczona, zmiażdżona czy rozdeptana. Jakoś mi normalnie.

Chora jestem. Doigrałam się. W grudniu (ok 10.12) przeziębiłam się mocno, poszłam do lekarza, 3 dniowy antybiotyk i tylko 3 dni zwolnienia, bo stwierdziłam, że nie mogę sobie pozwolić na dłużej (jasełka i wigilia klasowa). Nie doleczyłam. Kaszel nasilił mi się w Święta. Męczył non stop, nocą najbardziej, prawie do wymiotów. Trwał ok 1 miesiąca... potem było ciut lepiej, ale zatoki zapchane i codzienne wstawanie z bólem głowy, wydzielina, katar. Zrobiłam się "przygłucha". Ferie zimowe, więc liczyłam na to, że wykuruję się przez ferie. Ferie minęły i poszłam do pracy 4 tygodnie temu z takim gardłem, że od razu pierwszego dnia na drugiej lekcji straciłam głos. Potem ciągła chrypa, katar (z zatok). No i wczoraj mnie wzięło na nowo. Okropny ból głowy i gardła cały dzień, bóle mięśni, kości, sama nie wiem czego. Wszystko mnie bolało. Poszłam dziś do lekarza. pani powiedziała, że strasznie długo chodziłam "podziębiona" i że ciężko i powoli teraz będzie się to cofać. Stąd ten antybiotyk na 7 dni. Wręczyła mi też skierowanie na rentgen zatok. Zrobiłam od razu. Pani radiolog na dzień dobry pyta: Nie jest pani w ciąży? Odpowiadam pewnie: Nie, nie jestem. (a w sercu: kurna mać no jeszcze nie jestem).

Jedynym plusem tego chorowania jest L4. Cieszę się, bo odpocznę sobie. Po wizycie u lekarza pojechałam do biblioteki :) zaopatrzyć się w coś do czytania na ten tydzień. Oczywiście 2 spośród 5 książek dotyczą dzieci (nie, nie zarodków, czy niemowlaków; dzieci w wieku szkolnym, bo z takimi mam do czynienia w pracy - no cóż zboczenie zawodowe). 3 pozostałe dotyczą żywienia człowieka. Muszę się wgłębić w temat żywienia ze źródeł akademickich. Miło było dziś poczytać o budowie i funkcji żołądka, dwunastnicy, trzustki, jelita cienkiego i grubego. Poczułam się jakbym wróciła na lekcję biologii do liceum. Ahh to były czasy.

28 lutego 2015, 12:37

13cs
1dc
sobota

"Chcesz cudów - uważnie przyjrzyj się temu, co Jezus robi, zanim nastąpi cud. Co robi, gdy staje przed grobem rozkładającego się już Łazarza? Gdy siada na łące nad śniadaniem jakiegoś chłopaka, w które to pięć chlebów i dwie ryby wpatrzone są głodne oczy paru tysięcy obywateli? Czy mówi Bogu: "A teraz chcę, żebyś wskrzesił", "A teraz chcę dużo bułek"? A skąd! Świadkowie podają, że Jezus "BŁOGOSŁAWIŁ" Boga za sytuację, w której się znalazł. Nie mu nie podpowiadał, WIELBIŁ Boga, a On już sam robił resztę.
Proszę o głęboki oddech. Tak, z rozmów z ludźmi nie narzucającymi się zbytnio Panu Bogu wiem, że słowo "WIELBIĆ" przywodzi im na myśl ślepe bicie pokłonów posągowi, cielęce oczy zakochanego gimnazjalisty. Nic z tych rzeczy. Wielbić to znaczy mieć wzrok utkwiony w Bogu i wierzyć, że jest dobry, mimo że właśnie w tej chwili zło kopie nas w tyłek, przekonując, że nie może być dobry, skoro jest wszechmocny, a jednak ktoś nas w tyłek kopie!
Gdy spotka cię w życiu nieszczęście, na pewno przegrasz, gdy będziesz się w nie wpatrywać. Choćby się paliło i waliło: patrz nie na złego, lecz na Boga, bo tylko On może cię z tego wyciągnąć. Patrzeć Mu w twarz i krzyczeć z bólu? Też można. Carothers pisze, że znacznie korzystniej jest jednak - uwaga, bo to naprawdę duchowy hardkor - Bogu dziękować. Literalnie za wszystko. "Zawsze się radujcie, nieustannie się módlcie! W każdym położeniu dziękujcie" (Tes 5,16-17). W każdym. A więc gdy jest fajnie, ale też kiedy jesteś świeżo po rozwodzie albo cię okradli, gdy umarło ci dziecko, samochód rozjechał twoje marzenia, bo właśnie jesteś sparaliżowany.
(...)
Dopiero gdy dostaniesz po tyłku tak, że kompletnie się już w życiu zaklinujesz, przestaniesz się frustrować tym, że porywanie się z motyką na słońce jakoś ci nie idzie. Dopiero wtedy przełączysz się skutecznie na moc Tego, który rzeczywiście może wszystko.
Zmiana nastąpi nie wtedy, gdy stojąc przed Bogiem, będziesz projektował, dokąd pójdziesz, ale gdy podziękujesz mu za to, gdzie jesteś, oddając mu tym samym pełną kontrolę nad swoim życiem.""

Szymon Hołownia "Holyfood czyli 10 przepisów na smaczne i zdrowe życie duchowe"

"Przypadkiem" wypożyczyłam taką książkę. :)
Aż korci, żeby przepisać ją całą.

3 marca 2015, 18:42

13cs
4dc
wtorek

"Małżonek mojego dziecka to czyste zło"
Mój mąż dołączył do grona "Wyrodnych synowych i zięciów" mojej mamy oficjalnie w zeszłym tygodniu. Przyjęcie do tego zaszczytnego bractwa odbyło się z wielką pompą. Urażona duma mojej mamy w pewnej chwili eksplodowała z takim impetem, że czułam się tak, jakby w domu, w którym ulatnia się gaz rzucić zapaloną zapałkę na podłogę. I tym sposobem wspaniały zięciulek zamienił się w potwornego krwiopijcę.
Poszło o to, że gdy szanowna mama/teściowa weszła do naszego salonu w niedzielny poranek, to mąż nie raczył się do niej odwrócić. Jak mógł wybąknąć "dzień dobry" bez wyraźnej zmiany ustawienia swojego skalanego ciała? Obraza majestatu.

Myśmy nawet nie zauważyli tej gafy, bo dla nas po prostu gafy nie było. Zostaliśmy oświeceni kilka dni później, gdy już opisany powyżej rytuał przyjęcia do bractwa miał miejsce (czytaj: dzika awantura, ale bardzo jednostronna, bo my byliśmy tylko niemymi świadkami tejże eksplozji).

Tego samego dnia wieczorem, gdy położyliśmy się do łóżka (ja napuchnięta od płaczu, a mąż z podwyższonym ciśnieniem), jak zawsze otworzyłam Biblię i zaczęłam czytać kolejny rozdział Księgi Przysłów. Przeczytałam cały rozdział 21 na głos.
Werset 9: "Lepiej jest mieszkać kątem na poddaszu niż z kobietą swarliwą we wspólnym domu."
Objawione słowo. Dla mnie stało się ono potwierdzeniem, że naprawdę mamy się wyprowadzić tzn. nie dziś czy jutro, ale nie wiązać swojej przyszłości z mieszkaniem tu gdzie mieszkamy. Od wielu miesięcy, tygodni modlę się o to, gdzie mamy mieszkać, a słowo, które przeczytałam tamtego dnia, było jak klucz do zamkniętych drzwi.

Efekt wybuchu gazu.
Efektem zeszłotygodniowego wybuchu gazu jest pralka. :)
Dziś kurier przywiózł pralkę. Naszą. Nową.
Pralka rodziców była ostatnim sprzętem, z którego korzystaliśmy dzięki ich uprzejmości.
Czuję, że została odcięta ostatnia nić, która czyniła nas "zależnymi" w pewien sposób od moich rodziców. Nikt już za sznurki pociągać nie będzie. Zostało nam jeszcze tylko/aż wyfrunąć z tego wspaniałego, rodzinnego gniazdka. Ale na to przyjdzie nam jeszcze poczekać.

Przypis dolny: Po całej burzy spytałam męża, czemu się nie odwrócił do szanownej mamy. Małżonek się nie odwrócił do teściowej, gdyż był prawie nagi. Ale nie tłumaczyliśmy tego mamie. Z nią nie ma dyskusji i już zawsze do śmierci będzie wspominać jego bezczelne zachowanie. Eh.

Wiadomość wyedytowana przez autora 3 marca 2015, 23:03

6 marca 2015, 14:03

13cs
7dc
piątek

Ostatni dzień zwolnienia. A ja nadal chora. Antybiotyk wybrałam do cna, groprinosin biorę jeszcze do wtorku. Moje zatoki ciągle zapchane. Gardło ciągle słabe. No ale cóż, trzeba wracać do pracy. Oj coś czuję, że będę z tej infekcji (która zaczęła się w grudniu) długoooo wychodzić. Tylko co jeszcze mam zrobić, żeby było lepiej? Odżywiam się zdrowo, więc nie ma mowy o braku witamin itp. Zrobiłam rentgen zatok tydzień temu, powinnam pójść po wynik, potem do internisty i po skierowanie do laryngologa.

Boli mnie kręgosłup. Znak, że dość "nic nie robienia" i czas zacząć się ruszać. Jak długo siedzę przez komputerem, albo w ogóle bez ruchu to ból się nasila. Jak się poruszam to jest lepiej.

Wysprzątałam całe "mieszkanie". 2 dni zajęło mi zrobienie porządku w moich szkolnych papierach, książkach, pomocach, konspektach. Stwierdzam, że wszystkie szafki, szafy i szuflady w salonie są zajęte przez moje papiery. Matko, ileż tego nazbierałam. Aż dziwię się, że mąż nie protestuje, że nawet jednej głupiej półki w salonie nie dostał na "swoje" rzeczy. Jak będziemy mieć już swój dom, to muszę mieć swoją pracownię, w której będzie biurko, komputer, drukarka, laminator, gilotyna i duże szafy z półkami, żeby mogła wszystko pochować. Strasznie nie lubię jak leżą na wierzchu. Wtedy salon będzie salonem, a nie klasą szkolną.

W domu, w którym mieszkamy z rodzicami, po ubiegłotygodniowej awanturze spokój i cisza. Z rodzicami nie rozmawiam, tylko dzień dobry i tyle. Taka sytuacja mi nawet odpowiada, bo nikt mi nie przechodzi co 5 minut z "duperelkiem". Oni na dole, my na górze. Tyle tylko, że to cisza przed burzą, bo mama ciągle obrażona na mojego męża i trochę mniej, ale również na mnie. Przed nami Wielkanoc i na pewno dojdzie do konfrontacji. Mąż mamy nie przeprosi, bo doszliśmy do wniosku, że naprawdę nie ma za co, a jej reakcja była nieadekwatna do "przewinienia".

8 marca 2015, 21:10

13cs
9dc
niedziela

Wygląda znajomo :) :) :) Uśmiałam się do łez.

06f1c78c4bd96b48med.jpg

p.s. Chętnie kupię taką pościel, tylko gdzie? :D

Wiadomość wyedytowana przez autora 8 marca 2015, 21:14

16 marca 2015, 15:32

13cs
17dc
6dpo
poniedziałek


W końcu odebrałam rentgen zatok.
Wynik: Poziom płynu w prawej zatoce szczękowej, zacienienie lewej. Zatoki czołowe rtg bez zmian.
Generalnie chyba zapalenie zatok to jest (wujek google tak przynajmniej mówi), z tym, że u mnie to zapalenie zatok jest już przewlekłe, bo trwa co najmniej od września (z większym lub mniejszym nasileniem). Muszę przejść się do lekarza z tym wynikiem. Zamierzamy też z mężem kupić porządny inhalator i będę się ratować inhalacjami.

Z rodzicami odzywamy się służbowo, właściwie tylko dzień dobry i tyle. Męczy nas ta sytuacja, a z drugiej strony od 2 tygodni nikt nie przyszedł do nas, bo miał jakąś sprawę, nikt nie mówił do mnie na odległość (np. mama siedząc w kuchni u siebie krzyczy coś do mnie, kiedy ja jestem na piętrze i oczekuje kontynuacji konwersacji w tej formie). Z jednej strony w końcu oddycham, a z drugiej, wiem, że ta "cisza" jest nienaturalna. Jakaś odmiana.

Wczoraj przypadkiem zupełnie mąż trafił na nauczanie księdza (a właściwie ojca dominikanina) Adama Szustaka na youtube. Rewelacja!!! Polecam. Jest strona Langusta na Palmie. Mają też profil na facebooku. Wczoraj z mężem wysłuchaliśmy nauczania (50 minut) "Bóg - najgorszy rodzic świata?" Mąż do bardzo bogobojnych nie należy, a to nauczanie i styl księdza bardzo mu się podobało i po wysłuchaniu stwierdził, że możemy regularnie w weekendy słuchać kazań. :) :) Zainspirowany kazaniem już myśli (mąż ma się rozumieć) nad tym, żeby odłączyć antenę od TV :), co jest moim marzeniem, żebyśmy przestawili się na oglądanie wybranych programów, a nie oglądanie wszystkiego po kolei. Przed ślubem telewizji w ogóle nie oglądałam. Mąż wprowadził takie przyzwyczajenie, bo po prostu on lubi. A teraz zaczął rozmyślać nad tym, żeby jednak TV używać rzadko i wybiórczo. :)

6dpo - czuję się dokładnie tak jak co miesiąc, więc pewnie nici z tego. No i brzuch mnie pobolewa miesiączkowo właściwie od początku fazy lutealnej.

18 marca 2015, 21:56

13cs
19dc
8dpo
środa

Dziewczyny z fioletowej strony. Tak, Wy. Oglądam sobie różne wykresy różowe-ciążowe i czytam różowo/fioletowe pamiętniki i dochodzę do wniosku, że wasze świadectwo (że Wam się udało) buduje we mnie wiarę i nadzieję na to, że WSZYSTKO jest możliwe, nawet gdy po raz 13 czekam na zielony finał, a objawy zwiastują zbliżającą się jędzę, a nie "kropka".

Owszem są takie, które dopiero, co zaczęły starania i fiku-miku hop - ciąża. Gratuluję. Cieszę się.
Jednak najbardziej podnoszą mnie na duchu te, które przechodziły przez Tę samą dolinę zwątpienia, trudu, zniechęcenia, rozpaczy, przez którą przechodzę ja i jeszcze pewnie "kilka różowych babek".

Jesteście dla mnie jak plaster miodu.

Nadłamana, tląca się, umierająca. Czytam wasze pamiętniki, oglądam wykresy. Wzmacniam się. Płonę. Odżywam.

Dziękuję.

21 marca 2015, 10:14

13cs
22dc
11dpo
sobota
PIERWSZY DZIEŃ WIOSNY.

Będzie dziś kilka wpisów, bo jestem pozytywnie nakręcona mimo, że plamię i zbliżam się do 14cs.

Adelo nie rezygnuj.

ed634c068dd81aaemed.jpg

Może właśnie ten następny cykl, będzie tym, który doprowadzi Cię do celu.

Rutelko - mówię do Ciebie - NIE REZYGNUJ! Amen.

21 marca 2015, 10:26

13cs
22dc
11dpo
sobota
PIERWSZY DZIEŃ WIOSNY :) :) :)

Wiosna. Wiosna. Wiosna. Boże, jak się cieszę. Życie, słoneczko, ciepełko. Nowe, nowe, nowe.

Tak, plamię. Tak, brzuch boli od kilku dni. Tak, straciłam nadzieję na 13 cykl. Tak, jestem rozczarowana. Tak, jestem zła i bezsilna. Tak, martwię się, co jest nie tak. Tak, czuję się gorsza, zbrakowana, zepsuta, niepełnowartościowa. Mimo tego, że pozytywne emocje dziś górują, to ta czarna strona mnie ciągle tam jest.

Zmierzyłam temperaturę rano. Spadek. Nie zdziwiło mnie to. Obudziłam się, poszłam do kuchni po herbatę. Wskoczyłam znów do łóżka. Wzięłam Biblię. Podziękowałam Ojcu, że żyję, że mam męża, że nie chodzę głodna. Oddałam Mu sprawę ciąży i czasu. Stwierdziłam, że muszę się skupić na tym, na co CO MAM WPŁYW.

A mam wpływ na wagę i sprawność fizyczną i na "czystą miskę". Tu, w tej dziedzinie, nie stanie się cud, nie da rady wyprosić Boga o nagłą spektakularną zmianę. Tu muszę zakasać rękawy, zaprzeć się nogami i rękoma i WALCZYĆ o lepszą mnie. Gruba jestem, nie ma co ukrywać. Dziś pierwszy dzień wiosny. Dziś - początek. Idą ZMIANY. :)

c68c8a232584679emed.jpg

Wiadomość wyedytowana przez autora 21 marca 2015, 10:27

23 marca 2015, 21:58

13cs
24dc
13dpo
6sty dzień plamień przedokresowych :(
poniedziałek

Jutro zaczynam 14cs. Aż mi się myśleć o tym nie chce, bo padam na pyszczek. Dziś byłam w pracy od 8:00 do 19:00 (lekcje + rada pedagogiczna). Jutro jestem w pracy od 8:00 do 19:00 (lekcje + dzień otwarty). Jak mi dojdzie do tego potok krwi i ból brzucha, to będę beczeć.

39e65898b92a8aecmed.jpg

Ale co mam zrobić? Wyboru nie mam.

Potem mi jeszcze zostanie mega ciężka środa. Gdy wrócę do domu ok 19:00, odetchnę z ulgą.
Boże daj mi siłę na te dwa ciężkie dni.

p.s. podejrzewam u mnie niedomogę lutealną. Zawsze plamię przed @. W tym cyklu to już w ogóle. Cykl będzie miał 24 dni:
minus 5 dni na @ - zostaje 19
minus 6 dni na plamienia przed kolejną @ - zostaje 13.
13 dni na dojrzewanie pęcherzyka, owulację i fazę lutealną. Ciut za mało.

Poza tym od kilku lat bolą mnie non stop piersi - przed @ gorzej, po @ lżej, ale i tak bolą. Usg piersi mam ok, ginekolodzy lekceważą ten temat.
No... taki dłuższy p.s. mi wyszedł. ;)

Wiadomość wyedytowana przez autora 23 marca 2015, 22:04

‹‹ 3 4 5 6 7 ››