Strach ma wieeelkie oczy! Macie rację dziewczyny. Lepiej było nie czytać ulotki. Z jej powodu, chyba pierwszy raz w życiu (a przynajmniej z tego co pamiętam) nie potrafiłam połknąć tabletki. Brałam ją do ręki i już zmierzała do moich ust, kiedy to jakaś potężna siła zatrzymywała rękę i po prostu nie dało się dokończyć operacji. Miałam chyba ze 3 podejścia, nim w końcu wrzuciłam ją do żołądka. Tyle nerwów, a tu okazało się, że 3 dzień mija i skutków ubocznych brak! Włosy co prawda lecą mi z głowy, ale nie bardziej niż zwykle. Jedyne co odczuwam to ciągły ból jajników. Najpierw prawego, dzisiaj za to zaczął o sobie dawać znać lewy. Czyżby dzięki wspomaganiu Lamettą produkowała się tam cała armia pęcherzyków?:>
Rozpoczęłam również kolejną walkę o poprawę endometrium. Od kilku dni na śniadanie do sałatki rybki, poza tym tran w tabletkach, od wczoraj przez następne dni lampka czerwonego wina (wyczytałam na forum, że dziewczyny piły przy letrazolu i nic im nie było), a do tego porcja orzechów. Niestety te włoskie, które wczoraj nabyłam na szybko w pewnym owadzim dyskoncie okazały się po rozłupaniu stare, zjełczałe i pokryte pleśnią! Chyba już nigdy nie kupię tam orzechów! Na moje nieszczęście pierwszego rozłupywałam przy kiepskim świetle i zupełnie nieświadoma tego na co trafiłam - wpakowałam go sobie do ust, połknęłam, a dopiero później zaczęłam się zastanawiać dlaczego tak paskudnie smakuje i dlaczego piecze mnie gardło... Fuj! Cała siatka idzie do śmietnika. Mam nadzieję, że znajdę gdzieś świeże!
Już po USG! Lametta chyba się spisała. Wyhodowałam 9 pęcherzyków, z czego 3 mają ok. 14-15mm i dobrze rokują W piątek pędzimy jeszcze na 2 USG i jeśli pęcherzyki prawidłowo podrosną to w sobotę zastrzyk Ovitrelle, a w poniedziałek nasza 1 IUI!
USG nr 2 zaliczone! Pęcherzyki podrosły. Endometrium podrosło. Teraz sytuacja przedstawia się następująco:
Prawy jajnik - 1x18mm
Lewy jajnik - 1x16mm, 1x18mm i 1x19mm
Endometrium - 6.7mm, w środę było 5.9mm (ponoć jak jest powyżej 6.5 w dniu owulacji to jest ok, a tu jeszcze ma kilka dni, więc się uspokoiłam).
No ale właśnie. Były 3 pęcherzyki dominujące, a tu na ostatecznym protokole, gdzie skreślili całą resztę - wypisali już 4. Co prawda nasza dr mówiła, że pewne są 2 i może ten 3 da radę, a o 4 się nie zająknęła, ale jednak na wszelki wypadek go wpisali... Pewnie chodzi o to, że nie zdąży już dojrzeć przed zastrzykiem, który mamy zaaplikować w nocy z soboty/niedzielę. Z jednej strony boję się kolejnego dźgania, a z drugiej - nie mogę się doczekać! Chciałabym, żeby już był poniedziałek po IUI... Tymczasem czekamy!
Czyżbym sobie wykrakała? Ale o tym za chwilę...
Inseminacja już za mną. Tak się opiłam wodą (kazali zatankować 1l przed zabiegiem), że bardziej skupiałam się na tym, żeby utrzymać w ryzach pęcherz, niż na tym co oni mi właściwie robią Gdy zapytałam ile cała procedura będzie trwała - okazało się, że już po wszystkim:> Potem jedne z najdłuższych 10 minut leżenia jakie pamiętam (nadal pełny pęcherz!) i nareszcie mogłam "zjechać do poziomu 0" jak to określiła pielęgniarka:>
Wracając do krakania... USG przed inseminacją pokazało, że z 3 dominujących pęcherzyków zostały już tylko 2. Jeden musiał pęknąć samoistnie w sobotę lub niedzielę. To by się zgadzało, bo od wczoraj już zupełnie nic mnie nie bolało. Gorzej, że pozostałe 2 pęcherzyki trochę mało podrosły w porównaniu do piątku. Wcześniej rosły ok 2mm na dobę, a tym razem przez 2.5 doby urosły jedynie 2mm (1 do 20mm i 1 do 21mm). Wygląda na to jakby progesteron uwalniany po pęknięciu 1 pęcherzyka, zablokował wzrost pozostałych. Teraz pytanie czy zastrzyk, który brałam w nocy z soboty/niedzielę zadziała na te 2, które zostały? Niespecjalnie coś czuję w jajnikach, a minęło już 37h. Pani dr wspominała dzisiaj coś o 40h, więc jeszcze w miarę spokojnie czekam, ale za wielkiego entuzjazmu nie potrafię z siebie wykrzesać. Jeśli zastrzyk nie zadziała to mogą się spełnić moje obawy dot. torbieli, a tego bardzo bym nie chciała. Pękajcie zatem pęcherzyki! Bardzo was proszę!
Edit 16:30:
40-ta godzina mijała już od kilkudziesięciu minut, kiedy to z błogiej drzemki wyrwał mnie straszliwy ból brzucha jak na okres. Aż mnie zemdliło i mdli nadal. W dodatku odezwał się prawy jajnik. Czyżby choć jeden pęcherzyk pękł? A może dopiero teraz ujawniły się jakieś skutki uboczne po Ovitrellu? Chyba jednak zbyt nagłe. Obstawiam pierwszą opcję i nieco optymistyczniej zaczynam patrzeć na dzisiejszą IUI:)
Wiadomość wyedytowana przez autora 20 czerwca 2016, 17:18
Temperatura nareszcie zaliczyła pokaźniejszy wzrost - znowu powiało delikatnym optymizmem;)
Wczorajsze USG w klinice również dodało nam nieco wiary. Oba pęcherzyki, które ujawniło USG tuż przed IUI pękły, widać też było ciałka żółte i płyn w zatoce Douglasa. Czyli na pewno nie spóźniliśmy się z IUI, a widmo torbieli zostało oddalone:) W dodatku 2 pęknięte pęcherzyki to podwójna szansa, jeśli tylko prawidłowo dojrzały... Endometrium 8.9mm, więc chyba nie tak źle. Dostałam też w końcu protokół z zabiegu, który wprawił mnie w pozytywne osłupienie. Zdecydowanie poprawiła się ruchliwość postępowa plemników (teraz już 56%!). Wcześniej ciągle lądowaliśmy poniżej normy, a dopiero kwietniowe badanie pokazało poprawę. Nie spodziewałam się jednak aż tak dużej po kolejnych 2 miesiącach! Czyżby jednak FertilMan Plus zdziałał cuda? M. bierze go mniej więcej od początku kwietnia. A może to magiczne plasterki? Po preparacji nasienia, podano mi ostatecznie 80mln z ruchliwością postępową 70% (!). Nawet jeśli nic się nie poprawiło z morfologią i nadal wygląda niewesoło, czyli te ostatnie 2.75% prawidłowych osobników to i tak daje nam ponad 2mln prawidłowych podczas IUI! Gdzie procedury inseminacyjne mówią, że aby się odbyła musi być co najmniej 2mln jakichkolwiek plemników.
Teraz tylko się nie stresować przez pozostałe 10 dni i wierzyć w cud tzn. fakt znalezienia się w tych 5-15% udanych IUI... Ah no i brać Luttagen 2x1! Trochę się martwię, że w którymś momencie zapomnę i będzie klapa, ale póki co jakoś się udaje pilnować godzin:)
M. się rozłożył. Nosz kurna chata! Teraz, kiedy mamy taką szansę... Wszystko chyba przez te przeklęte klimatyzatory, które z jednej strony ratują nam życie w ciągu ostatnich upalnych dni, ale z drugiej strony jak się przesadzi i zbyt długo posiedzi na ścieżce płynącego chłodku - nieszczęście murowane. Żal mi m., ale powoli zaczyna mnie wkurzać. Jest tylko przeziębiony - katar, kaszel, ból gardła i trochę podwyższona temperatura. To jeszcze nie powód by zachowywać się jakby koniec żywota nadchodził! Najgorsze, że wszyscy mężczyźni, których znam w ten sposób reagują. Ledwo coś się przypląta, a ich męskość w mig wyparowuje! Co z nimi jest nie tak??
Dzisiaj spaliśmy osobno, żeby zminimalizować ryzyko zarażenia mojej osoby. To chyba pierwszy raz odkąd mieszkamy razem, nie licząc kilku dni, gdy m. był na szkoleniu czy też ja u rodziców. Okropne uczucie, ale czego się nierobi dla upragnionej ciąży... Niestety nie wiem czy nasze wysiłki nie idą na darmo, bo w nocy budził mnie już kaszel, zaczynam mieć lekki katar i czuję, że coś zaczyna mi się dziać z gardłem. Sic! Muszę to powstrzymać!
Byle nie witaminą C, bo wczoraj wyczytałam gdzieś, że badania pokazały, iż jej nadmiar w okresie ciąży u zwierząt uszkadza płód. Na ludziach chyba jeszcze badań nie prowadzono, ale ryzykować nie zamierzam!
Leje. Od samiuśkiego rana! Cóż za wspaniała aura. Przypomina mi moją najukochańszą jesień i napawa ochotą, by wskoczyć pod koc (no tutaj się budzę, że jednak mamy lato, bo pod kocem jest mi pierońsko gorąco) z kubkiem ciepłej herbaty albo lampką czerwonego wina, z książką tudzież jakąś gazetką i czytać, aż mnie weźmie na drzemkę Sielanka.
M. dochodzi powoli do siebie. Mieliśmy się udać na pewną wyprawę z samego rana, ale postanowiliśmy zostać w domu, żeby czasem się nie doprawił. I dobrze. Przy tej pogodzie, cały przemoczony (nie uznaje parasoli), na pewno by nie ozdrowiał. Ja za to korzystając z ogromu wolnego czasu podczytuję to i owo i cieszę się chwilą.
Skoro już wpadłam w taki dobry nastrój - postanowiłam go wykorzystać. Zabrałam się w końcu za porządkowanie naszej kartoteki staraniowej. Groch z kapustą posegregowałam na grupy w kolejności terminowej, powkładałam w osobne koszulki, dorobiłam etykietki, pospisywałam daty badań i jest wspaniale! Nareszcie nie będzie problemów podczas kolejnej wizyty w klinice. Ciekawe tylko ile utrzymam taki stan rzeczy?
Czy intensywne emocje sportowe liczą się także jako stres niewskazany przy zagnieżdżaniu zarodka?? Powiedzcie, że nie! Za 3h zagramy pierwszy w historii ćwierćfinał na Euro. Cała chodzę, a powinnam się relaksować, bo a nuż w tej chwili w moim organizmie również ma miejsce historyczny moment! Tylko jak to zrobić w takim dniu??? Jestem oazą spokoju, kwiatem lotosu na tafli jeziora..... Aaaaaa!!!
Czuję, że @ nadchodzi:( Od rana delikatnie pobolewa mnie brzuch i jakoś tak nieszczególnie się czuję. W dodatku złamałam się i zrobiłam jeden z testów ciążowych, które zalegały mi w szufladzie. 1 kreska i nawet brak cienia drugiej:( Wpatrywałam się pod różnymi kątami przez kilka minut. Nic nie pomogło. Co prawda test był przeterminowany o 8 miesięcy, ale skoro pierwsza kreska wyszła mocna i wyraźna to chyba nadal ma zdolność wykrywania? Szkoda mi było robić nowsze, skoro i tak w poniedziałek rano (o ile dotrzymam) idę na betę...
No nic, trzeba się jakoś zebrać do kupy, wyjść na spacer i postarać się zapomnieć!
Druga IUI dopiero w sierpniu. W lipcu robimy sobie przerwę, by w pełni wykorzystać urlop. Nareszcie odetchnę od tego przeklętego wstawania co rano o 6, mierzenia temperatur, stresowania się czy skok już był czy nie, od serduszkowania na siłę nawet, gdy człowiek pada na łeb. Nareszcie w spokoju będę mogła się raczyć zimnym piwkiem w ogródkach albo wypić lampkę wina wieczorem:) Może gdy naładujemy akumulatory to łatwiej będzie znieść rozczarowania kolejnymi IUI... Niestety coraz mniej wiary we mnie, że kiedykolwiek się uda.
Śniła mi się beta. Pobiegłam do mojego ulubionego punktu pobrań (jedynego, gdzie jestem w stanie oddać krew, bo personel jest przemiły), a tam obcy ludzie, tłok niczym w szpitalu. Pielęgniarka wsadziła mi do ust jakąś okropną fiolkę z krwią, zakończoną igłą - przerażenie takie, że prawie jej nawiałam. Po chwili kazała wyciągnąć palec wskazujący, po czym wbiła mi pod paznokieć dłuuugą igłę, jak przy Ovitrellu.
Wynik wyświetlił się praktycznie od razu, na wielkim ekranie, razem z 3 innymi wynikami (to chyba nawiązanie do 3 pozostałych dziewczyn z forum, które robiły IUI 20.06). 1 pokazywał powyżej 5 mIU/ml, niestety nie był to mój:( 0,12 mIU/ml - tyle wykazało zdołowanej islinegri...
Drugi i ostatni z przeterminowanych testów ciążowych pokazał rano tylko 1 kreskę i pustkę obok niej. To już pewne. Nici z ciąży w tym cyklu. A tak bardzo wierzyłam, że skoro urosły 3 pęcherzyki, m. nagle ma super wyniki ruchliwości, podali mi aż 56 mln plemników to któryś musi odwalić dobrą robotę...
Odebrałam wyniki wczorajszej bety.
Zgodnie z przewidywaniami nici z ciąży - < 2mIU/ml. Odstawiłam luttagen.
Smutno mi. Z jednej strony spadek temperatury oraz ostatnie dni, gdy utrzymywała się na podejrzanie równym i niskim poziomie + plamienia, które się pojawiły zwiastowały, że szanse na ciążę są bardzo nikłe. Z drugiej strony, w głębi duszy, biegnąc po wyniki toczyłam walkę z własnymi myślami. Rozsądna część mnie krzyczała "Oprzytomniej idiotko! Wszystko wskazuje na porażkę IUI! Przestań się w końcu łudzić, bo tylko pogarszasz swoją sytuację!", w tym czasie marzycielka nie odpuszczała licząc, że może jednak wydarzy się cud? Co tam negatywne sygnały, niektórym udawało się pomimo ich wystąpienia! Biały, zadrukowany świstek, który dzierżyłam w dłoni kilka minut później rozstrzygnął spór na dobre.
Robię sobie przerwę. Mam dość. Tracę wiarę, że w ogóle nam się uda. Nawet z pomocą medyczną. Widzę, że m. też traci wiarę. Potrzebujemy odpoczynku od wszystkiego związanego ze staraniami. Niedługo miną 3 lata od odstawienia tabletek anty i ponad 2.5 roku od rozpoczęcia starań na poważnie. Na szczęście w połowie lipca jedziemy na urlop i będzie okazja odetchnąć. Rzucam na miesiąc mierzenie temperatury, wpisywanie wszelkich objawów, kalkulacje i starania na siłę. Musimy się zresetować i nabrać sił przed kolejnymi IUI. Następna w sierpniu. Potem jeszcze dwie, a jeśli i one zawiodą - nie wiem co zrobimy. Potwornie boję się IVF. W dodatku kosztuje ogrom pieniędzy, a jeśli i tak się nie uda?
No to powoli wracam do świata ovu... Urlop się skończył, rozłąka z termometrem wkrótce również. Lada dzień powinnam rozpocząć nowy cykl. W obecnym zgodnie z postanowieniami "dałam czadu". Jadłam bez umiaru co tylko mi się zamarzyło. Żadnego celowego podkarmiania endometrium i zdrowego odżywiania. Piwo tudzież pyszne latem Radlery trafiały nam się praktycznie codziennie, bo albo człowiek był piekielnie spragniony po wysiłku (a tu 0,2l zwykłej wody kosztuje 5zł, za to 0,5l piwa 6-8zł = wybór oczywisty) albo miał ochotę się zrelaksować wieczorem sącząc coś zimnego... Przed wyjazdami kupiłam na wszelki wypadek zgrzewkę Radlerów 0%, przywiozłam ją jednak nietkniętą A co! Jak szaleć to szaleć! Dawkę ruchu również zaserwowaliśmy sobie nader solidną, a ja przecież ostatnio głównie siedziałam za biurkiem, więc dla organizmu był to niemały szok. Przemykały mi więc myśli, że mogę coś namieszać w cyklu, jeśli jakimś cudem się udało, ale chęć realizacji wyznaczonych, urlopowych celów była silniejsza...
Zrobiwszy stosowne kalkulacje, zapisałam się dzisiaj na pierwsze USG w nowym cyklu inseminacyjnym + na samą inseminację, żeby nie zostały mi znowu same poranne godziny, gdy już lekarz wyznaczy terminy. Obawiam się jednak, że nic z tego nie będzie, bo dzień owulacji wypadnie mi prawdopodobnie gdzieś w długi weekend, kiedy klinika jest zamknięta:( W kolejny dzień nie mogę wziąć urlopu, a w następnym dniu będzie już za późno. Najprawdopodobniej zaliczymy w sierpniu n-ty bezsensowny, naturalny cykl, z którego nic nie będzie i dopiero na początku września wystartujemy z inseminacją nr 2. Chyba, że... ten cykl się nie zakończy przed upływem 9 miesięcy, a plamienia z ostatnich dni oznaczają tylko niski poziom progesteronu!:> Eh głupia, głupia, głupia...
Wydawało mi się, iż wracam do świata ovu, ale to jednak nie jest takie proste... Wystarczył miesiąc separacji, a organizm przestawił się już na inny tryb życia. Najwyraźniej uznał, że ovu jest zbędne i wykorzystuje każdą wolną chwilę na coś innego, bardziej przydatnego... W efekcie praktycznie nie mam kiedy tutaj zaglądać W ogóle mało czasu zaczęłam spędzać przy komputerze (nie licząc spraw służbowych), ale może to akurat dobrze?
Długi weekend znowu spędziliśmy na górskich szlakach, licząc na relaks i oderwanie myśli od nieudanych starań. Niestety za sprawą wrzeszczącej, rozpuszczonej dzieciarni (przy każdym osobniku przysięgaliśmy sobie, że nasze takie nie będą!) oraz ich nie liczących się z resztą człowieczeństwa rodziców - nie specjalnie nam to wyszło. Wszędzie tłumy. Postanowienie na przyszłość: nigdy więcej wędrówek w długie weekendy! Tyle dobrze, że trochę się poruszałam i spaliłam odrobinę tłuszczyku, co jest ważne przed ew. ciąża;)
W 7dc byliśmy w klinice na 1 USG przed 2 IUI. Sytuacja nie wyglądała już tak dobrze jak przed pierwszym zabiegiem. Jedynie 5 pęcherzyków (ostatnio 9), w dodatku ledwo przekraczały 10mm. Endometrium tez słabe - 5,1mm:/
2 dni później kolejne USG. Pęcherzyki coś tam przyrosły, ale nadal nie było widać zwycięzcy "wyścigu":
- prawy jajnik: 13mm, 14mm i 15mm,
- lewy jajnik: 13mm i 14mm.
Endometrium: 6,4mm.
W nocy z poniedziałku/wtorek wzięłam zastrzyk Ovitrelle i jutro po pracy jedziemy na ostatnie USG. Jeśli się okaże, że uchował się choćby jeden pęcherzyk powyżej 18mm (o ile w ogóle którykolwiek do tych rozmiarów dociągnął) - robimy 2 IUI. Jeśli nie - wracamy do domu. Szanse na 1 opcję są jednak marne. Przy 1 IUI, rankiem 13 dc, 1 pęcherzyk był już pęknięty, a teraz termin zabiegu mamy wyznaczony aż o 1.5 doby później. Poza tym dzisiaj przestałam obserwować płodny śluz i trochę pobolewa mnie brzuch, więc pewnie już po sprawie:( Ostatnie starania były z winy ustaleń w niedzielę rano, więc raczej żaden z wojowników nie dotrwał do tego momentu i cały cykl zmarnowany:(
No nic. Trzymajcie kciuki, by jednak się udało! Bardzo proszę o cud!
PS. Trochę się opuściłam ostatnio w komentowaniu pamiętników, bo czasu starczało tylko na szybkie zerknięcie jak Wam wszystkim idzie, a w dodatku jakoś nie miałam weny:/ Nie znaczy to jednak, że Wam nie kibicuje! Przeciwnie!
Jest, jest, jest! Pojawił się! Po dniu przerwy znowu zaobserwowałam płodny śluz! Aż mi łzy szczęścia napłynęły do oczu:) Czyżby jeszcze nie wszystko było stracone?? Czy płodny śluz może się pojawić już po owulacji? Jak to jest z tymi hormonami? Tyle się człowiek naczytał, a gdy potrzebuje tej nabytej wiedzy to się okazuje, że ma luki w pamięci... Może choć jeden pęcherzyk nadal dzielnie się trzyma??! Wytrwaj pęcherzyku do 15-tej, dasz radę!!!
Edit godz. 21:25:
Inseminacja odwołana:( Wycofaliśmy się w ostatniej chwili, po wykonanym przed zabiegiem USG. Okazało się, że widać już płyn w zatoce Douglasa i spóźniliśmy się o dzień, a może nawet dwa... Przeklęte święto! Szkoda, że nasza klinika nie wykonuje zabiegów również w dni wolne:( Moje błagania zostały co prawda po części wysłuchane, bo w prawym jajniku utrzymał się jeszcze 1 pęcherzyk mający 17,8mm, jednak nie do końca o to mi chodziło... Pani dr zostawiła nam decyzję, ale sama przyznała, że jest trochę mały i może być niedojrzały, więc ona osobiście też by zrezygnowała... Po powrocie do domu wzięliśmy jeszcze sprawy w swoje ręce i próbowaliśmy coś zdziałać przyjemniejszą, naturalną drogą, ale szanse są marne, bo zanim nastąpi kapacytacja to już pewnie komórki będą niezdatne:(
Wiadomość wyedytowana przez autora 17 sierpnia 2016, 21:35
Smutno mi:( Ovu wyznaczyło na moim wykresie dzień owulacji w najgorszym z możliwych momentów:( Mianowicie na wtorek, dzień przed naszą niedoszłą inseminacją, kiedy to z m. obowiązywała nas wstrzemięźliwość, a od ostatnich starań z racji wymuszonej przerwy minęły ponad 2-3 doby:( Wychodziłoby więc na to, że nasze próby w środę na niewiele się już zdały...
Czuję, że nic z tego nie będzie:(
Jakby powodów do smutku było mało, wczoraj znowu nasłuchałam się wieści odnośnie 2 dziecka szwagra i jego partnerki... Czy ja jestem podłą osobą, że zupełnie nie potrafię się z tego cieszyć? M. co rusz mnie karci, gdy wyrażę choć cień swego niezadowolenia, mówi, że on się cieszy i ja też powinnam, a ja nie potrafię! Przykro mi. Przecież oni wyglądają na osoby, którym zupełnie na posiadaniu dzieci nie zależy, a tu bez problemu wszystko im się udaje! My za to bardzo, bardzo chcemy, a wychodzi jak wychodzi... W dodatku okazało się, iż termin porodu wypada na 2 dni przed moimi urodzinami. Wiem, że to trochę dziecinne i może egoistyczne, ale lubiłam mieć ten dzień tylko dla siebie, a wygląda na to, że mogę go stracić... Eh, tu też jestem zupełnie nierozumiana:(
Dorzucając kolejną cegiełkę do ściany płaczu, wspomnę jeszcze, że u m. właśnie zdiagnozowano boleriozę i nakazano natychmiastowe rozpoczęcie brania antybiotyku. Na razie 3-tygodnie, a co potem - to się okaże. Sprawdziłam w Internecie i niby w jednym miejscu napisali, że ten, który mu przepisano nie ma wpływu na jakość nasienia, ale nie potrafię się do końca uspokoić. Z drugiej jednak strony nawet jeśliby szkodził, nie możemy przecież ryzykować, że m. coś się stanie. Musi więc zacząć to choróbsko leczyć...
Wiadomość wyedytowana przez autora 19 sierpnia 2016, 21:42
Dzisiaj rano dostałam dość mocnych plamień (trzeba było nie zarywać nocy i lepiej dbać o siebie!) Wygląda więc na to, że nici z pozytywnego zakończenia także w tym cyklu:( Zastanawiam się zatem powoli jak rozegrać kolejny cykl, w którym chcemy w końcu doprowadzić do 2 IUI. Od 9 dni z własnego (i m.) wyboru biorę luttagen, który podtrzymuje ten cykl i mógłby go jeszcze troszkę wydłużyć. Jeśli będę go brała dalej, 13 dzień nowego cyklu (dzień kiedy ostatnie 2 razy wypadała ovu po lamettcie) może wypaść w 3 tygodniu września, w którym na pewno nie dostanę urlopu, będę też miała problem z wcześniejszym wyrwaniem się z pracy na IUI. Z drugiej jednak strony zniknie ryzyko, że dzień ovu wypadnie w weekend, kiedy to nasz klinika IUI nie przeprowadza...
Mogę też przerwać branie luttagenu od jutra i przy odrobinie szczęścia 13 dc wypadnie wtedy w piątek, w drugim tygodniu września, kiedy urlop powinnam dostać bez problemu. Co jednak zrobimy, jeśli mój organizm spłata nam figla i odrobinę się wszystko przesunie, przez co ovu wypadnie w weekend? M. jest już wystarczająco rozgoryczony faktem, że ostatnio nam się nie udało. Ma do mnie spore pretensje za to, że moja firma utrudnia nam ostatnio całą operację, w efekcie czego "nigdy nie będziemy mieć dzieci", a do tego klinika też nie idzie nam na rękę, gdy trzeba:( Eh, mam duże wątpliwości co tu robić. M. jest za wydłużaniem cyklu, ale ile jeszcze dam radę?
I oto nadszedł wrzesień, a wraz z nim wkrótce moja ukochana jesień - to jeden pozytyw:)
Gdy myślałam, że gorzej już być nie może, nagle okazało się, iż nasza pani dr z kliniki wzięła 2 tygodnie urlopu, akurat w dniach kiedy powinniśmy robić USG i IUI... Moglibyśmy próbować dostać się do innej, ale byłoby ciężko, w dodatku przyjmuje raczej w godzinach naszej pracy, więc odpuściliśmy. Wychodzi na to, że przed nami kolejny miesiąc naturalnych starań! 2 IUI musi zaczekać do następnego cyklu.
U m. badania krwi ostatecznie potwierdziły boreliozę. Jeszcze 2 tygodnie antybiotyków i zobaczymy jak tam przeklęte krętki...
Eh, ciężko mi... Chciałoby się żałośnie zawodzić, niczym osioł z pewnej bajki...
"Bo jestem taki sam... jak palec albo cooś taaaam... Problemów rośnie stos, samotność - ciężki looos!"
W ostatnich dniach tyle się wydarzyło. Nadszedł oto magiczny cykl, w którym wiele z Was - w tym najbliższe mi tu osoby - doczekały się swojego szczęścia... Naprawdę bardzo się cieszę i życzę Wam, żeby było idealnie! Jednak jest mi też (wybaczcie!) troszkę smutno, że zostaję po tej stronie sama:( Boję się, że w pojedynkę tego wszystkiego związanego ze staraniami nie udźwignę Gdy czułam, że pchamy ten "wózek" razem, było znacznie łatwiej...
Wczoraj odwiedziła nas moja kuzynka z mężem i ich 1.5 roczną córeczką. Od piątku w popłochu przygotowywaliśmy się na ich wizytę (po raz tysięczny^n obiecuję, że będę sprzątać regularnie i mniej planować, by następnym razem uniknąć tego przedwizytowego szaleństwa!), więc po weekendzie jesteśmy wypruci z sił, a był to czas, kiedy spodziewałam się ovu, więc powinnam była na siebie chuchać i dmuchać i serduszkować ile wlezie! Coś tam się udało zdziałać, jednak nie wiem na ile efektywnie, bo byliśmy wykończeni:(
Tuż przed wizytą dowiedziałam się, że kuzynka jest już w 3 miesiącu drugiej ciąży... "Rozmnażamy się! Hihi!" - radośnie zakrzyknęła do telefonu, a ja poczułam jak wielka gula rośnie mi w gardle... Oczywiście podczas odwiedzin ileś razy usłyszeliśmy "jak dorobicie się dziecka to zobaczycie!" czy coś w tym stylu... To chyba ulubiona przyśpiewka młodych rodziców, którą pastwią się nad otoczeniem, nie biorąc pod uwagę, że mogą właśnie komuś wbijać nóż w serce...
Kiedyś wyobrażałam sobie, jak wspólnie z przyjaciółmi cieszymy się na przyjście naszych dzieciaków, jak razem je wychowujemy, że dzieci pójdą do tych samych szkół, zaprzyjaźnią się i wszystko zatoczy szczęśliwe koło. Przyjaciele już dawno przywitali na tym świecie swoje dzieci, a my nadal nic... Pomyślałam wtedy, że może chociaż z rodziną w ten sposób się uda, fajnie jest mieć kuzynostwo w podobnym wieku, czyż nie?! I co? Szanse uciekają nam jedna za drugą. Niedługo wszyscy już będą mieli dzieci w wieku szkolnym, a my? Eh... płakać mi się chce:(
Wiadomość wyedytowana przez autora 13 września 2016, 06:41
Już mi troszkę lepiej, choć nie wiem czy to nie dlatego, że uwierzyłam w magię obecnych cykli i robię sobie nadzieję, że za tydzień z hakiem do Was dołączę... Ach, jakby to było cudownie!
Ależ mi się dłuży czas... Chciałabym już móc testować Temperatura niestety wolno przyrasta, więc nie wygląda to póki co różowo, albo raczej powinnam napisać fioletowo? Wmawiam sobie oczywiście, że to dlatego, iż jeszcze zarodek się nie zagnieździł...
Wczoraj byliśmy u teściów z wizytą. Tym razem mieliśmy ochotę na spacer, więc samochód został na naszym parkingu. Wszystko wspaniale, tylko razem z nim wyparował mój główny pretekst do nie picia alkoholu! Nie żeby jakieś wielkie libacje się u nich odbywały, ale zawsze jakieś piwko czy lampkę wina proponowali, więc trzeba było mieć przygotowaną wymówkę w razie czego;)
Ustaliliśmy, że częściowo zgodnie z prawdą, zwalę na problemy żołądkowe i stąd chwilową abstynencję. Niestety jak na złość teść, który prawie w ogóle alkoholu nie pije, akurat wczoraj chciał się ze mną napić wina! Mówił, że specjalnie z mojego powodu kupił jakieś dobre! No i co ja miałam zrobić? Tym bardziej, że widać po nim było, iż nie za bardzo wierzy w moje tłumaczenia i wmawia sobie, że w końcu w ciąży jestem. Skapitulowałam więc. Wlałam w siebie pół lampki wina, żeby mu pokazać, że jednak nie jestem i aby przestał drążyć temat. Później na szczęście szybko zbieraliśmy się do domu, więc już nie musiałam się męczyć z kolejną. Tylko teraz męczą mnie obawy, że może to pół lampki osłabiło szanse na ewentualne zagnieżdżenie? Przecież wyraźnie w kilku miejscach o tym czytałam:( Z podobnego powodu od kilku dni jestem na odwyku kofeinowym i ledwo żyję w pracy... Eh, niech już będzie dzień testowania! Cokolwiek mam ujrzeć. Ta niepewność mnie wykańcza.
Wiadomość wyedytowana przez autora 15 września 2016, 16:10
Kup takie orzechy, co są obrane, w dziale z bakaliami. Będą świeze.
Dobrze Cie rozumiem mialam to samo po czytaniu ulotki leku na prolaktyne, za kazdym razem jak probowalam brac to mialam odruch wymiotny. Ale jak wezmiesz kilka razy to napewno bedzie latwiej, musisz sie przemoc i o tym nie myslec. No i masz nauczke zeby ulotek nie czutac:)
Elario możesz mi wierzyć, że już takich w skorupkach nie odważę się kupować. Szkoda pieniędzy. Ewelinko na szczęście już się PRAWIE w ogóle nie boję;) To 3 dzień brania Lametty i choć nie mogę powiedzieć, że "nie spadł mi włos z głowy" to czując się całkiem dobrze nabrałam odwagi:)