Miałam zadzwonić do szpitala w poniedziałek po wizycie i umówić się na termin. Niestety nikt nie odbierał. Wczoraj zapomniałam. Trzeba będzie się zebrać w sobie i domknąć sprawę jutro. W końcu machina przygotowań już ruszyła, ustaliłyśmy, że powinnam je zrobić na początku grudnia. Nie mogę nawalić. Czuję, że każdy miesiąc zwłoki odbiera mi coraz bardziej szansę na zostanie ma... nawet nie potrafię tego wymówić, żeby nie zapeszyć!
Wiadomość wyedytowana przez autora 11 listopada 2015, 13:30
Dni serduszkowania wobec tego co ustaliło owu też są nienajlepsze:( Oby temperatura z kolejnych dni coś przestawiła na wykresie!
Hmm. No i moje prośby zostały wysłuchane... Ovu przesunęło "dzień zero" na 17dc. 16dc było serduszkowanie, więc jest jakaś nadzieja... Gdzieś tam w głębi czuję jednak, że nic z tego miesiąca nie będzie. Małż również mnie "pociesza", że w ostatnim czasie miał tyle stresu w pracy i taki chodził wykończony, że jego "wojownicy" na pewno byli w rozsypce i ledwo się czołgali... Wspaniale! Temperatura ledwo się podniosła i utrzymuje cały czas na tym samym poziomie. Czy tak może się dziać w szczęśliwym cyklu? Chyba powoli trzeba oczekiwać na nowy:/ Ten nowy też będzie wątpliwej szansy, bo to przecież grudzień, a wtedy mam imprez od groma, więc % + złe odżywianie + nieregularne spanie to wręcz pewnik. W takiej sytuacji ciężko oczekiwać sukcesu:(
Wiadomość wyedytowana przez autora 21 listopada 2015, 11:17
Już 3 dzień mam identyczną temperaturę 36.48. 4 dni temu było też blisko: 36.46. Czyżby termometr się popsuł? Nie kojarzę tak długich przypadków powtarzalności... Pamiętam jednak, że niedawno termometr spadł mi z dość dużej wysokości:(
Z drugiej jednak strony zdarzało mu się już wcześniej upadać i później pomiary były zróżnicowane... Nie ma się więc co pocieszać uszkodzeniem termometru. Prawdopodobnie nie było owulacji i teraz organizm ciągnie z lekko zawyżoną temperaturą do nowego cyklu:( Tym bardziej, że zawsze w "dniu zero" oraz kilka dni po nim czuję charakterystyczny ciągnący ból, a w tym cyklu zupełnie nic nie czułam:( Eh... chyba Hsg jest nieuniknione!
Termometr chyba jest cały i zdrowy. Uf! Zaliczyłam mały spadek temperatury, a później powrót do monotonnej linii prostej...
2 dni temu byłam u gin. Obejrzała zlecone wyniki badań przed Hsg - na szczęście wszystko w normie. Za 2 tygodnie jestem umówiona na powtórkę ze względu na odległy termin Hsg. To już tylko 43 dni! Zrobiła mi również USG usłyszawszy, że podejrzewam brak owu. Pokazała jakieś "pobojowisko" po pęcherzyku w prawym jajniku. Nie z pełnym przekonaniem, ale uspokoiła, że owu raczej była... Ja jednak nie jestem przekonana ze względu na to co pisałam wcześniej i bezduszne wskazania testów owulacyjnych. W lewym jajniku grzał sobie miejsce jeszcze inny spory pęcherzyk. Jak to właściwie jest? Nie powinien się wchłonąć, gdy już ten dominujący pękł?
Dodatkowo od kilku dni męczę się z lekkim zapaleniem pęcherza. Wypijam hektolitry wody, wody z cytryną, herbatek żurawinowych oraz łykam dodatkową witaminę C. Niestety nie da się go wykurzyć Głupia zapomniałam poprosić gin o ratunek, przejęta tym całym Hsg i brakiem owu. Oby do stycznia poszło precz! Choróbsko rzecz jasna! Nie owu!
No i nadszedł nowy cykl zgodnie z przewidywaniami! Wszystkie znaki na niebie i ziemi przepowiadały, iż nic pozytywnego z ubiegłego nie wyniknie, a ja głupia do ostatniej chwili gdzieś tam głęboko łudziłam się, że może jednak coś... Jak zwykle. Jedyny plus z całej tej sytuacji był taki, że przynajmniej mogłam się przez weekend ze spokojnym sumieniem rozkoszować grzańcem na świątecznym jarmarku;)
Wyniknęła jednak "mała" komplikacja. Poprzedni cykl nie wspomagany Duphastonem trwał bardzo krótko. Nie przewidziałam takiej opcji! Myślałam, iż prędzej się wydłuży. W skutek czego właśnie wyliczyłam, że termin mojego zabiegu Hsg jest nierealny i nie pozwolą mi go przeprowadzić tak jak ustaliliśmy. Będzie to przecież 12-14 dzień cyklu, a badanie wykonują max. do 12dc. Co jeśli nie zdołają upchnąć mnie kilka dni wcześniej?! Nie chcę tracić kolejnego miesiąca!
Zaskakujące jak szybko może się zmienić nastawienie. Dopiero co modliłam się, by cudowny czas bez zabiegu trwał jak najdłużej...
Cała w nerwach dzwoniłam do szpitala, modląc się by znaleźli termin jak najszybciej. Tykanie mojego biologicznego zegara potwornie mnie stresuje i nie mogłam pozwolić na utratę kolejnego cyklu. Na szczęście zdołali mnie upchnąć na 28.01:) To już za 10 dni! Dzisiaj odebrałam wyniki badania bakteriologicznego z zeszłego tygodnia i wyszło idealnie:) Teraz tylko czekać na zabieg...
Aha! M. odebrał w końcu wyniki badania nasienia z grudnia... Niestety pomimo prawie rocznego faszerowania witaminami, wyszły jeszcze gorzej niż w kwietniu:( Morfologia 4%, ruch postępowy 9%... Czyżby to była przyczyna naszych niepowodzeń?
To już jutro... Hsg, którego panicznie się boję. Ostatnimi tygodniami myślałam, że strach już minął, że się oswoiłam z koniecznością odbycia badania, ale to guzik prawda! Kogo ja oszukiwałam? Od kilku dni mam problemy z zasypianiem z powodu atakujących mnie scenariuszy jak to się wszystko potoczy, a na samą myśl o badaniu serce zaczyna mi walić jak oszalałe! Niby szpital, w którym się odbędzie robi całkowite znieczulenie, ale co z tego skoro przeraża mnie sama wizja wenflonu? Co jeśli znowu zemdleję z jego powodu i całe badanie szlag trafi? Dręczą mnie również myśli pt.: "a jeśli się nie obudzę po badaniu"? Trochę mi wstyd, ale cóż zrobić, jeśli chodzi o wszelkie zabiegi medyczne - panikara ze mnie straszna. Tak straszna, że mając 31 lat jeszcze nigdy nie byłam w szpitalu (nie licząc oczywiście narodzin:>), mimo iż kilka razy chciano mnie tam z różnych powodów odstawić.
Piżama i klapki już spakowane. Coś do czytania również. Pozostaje tylko dotrwać do rana i zmusić się do wyjścia z mieszkania!
Jeśli zaś chodzi o samo badanie to w moich wyimaginowanych scenariuszach wyglądało to gorzej, niż w rzeczywistości było, a to już duży plus:) Choć nie jestem w stanie powiedzieć, że było przyjemnie. Od 8:45-11:00 czekałam w izbie przyjęć na rejestrację. Skoro miałam "tylko proste Hsg" to nie chcieli mnie wzywać zbyt szybko i wylądowałam na końcu kolejki. Stresu się przez to najadłam strasznego, bo gdy się nie wie co i jak, a także nie ma się co robić to człowiek wyobraża sobie wszystko co najgorsze... Mąż musiał wrócić po godzinie do pracy, więc zostałam sama... O 11:00 przebieranie w piżamkę, po drobnym wywiadzie i podpisaniu papierków, skierowali mnie na górę i założyli wenflon. To było okropne przeżycie, pomimo bardzo miłych pań położnych, bo nie umiem ścierpieć, gdy coś mi się robi z żyłami. Na szczęście jakoś przetrwałam:) Potem 2 godzinki czekania na krzesełku na wolne łóżko, a o 14 wędrowałam już na zabieg. Leżąc na stole dostałam dożylnie coś a la "głupi jaś" i już po kilku sekundach świat wirował mi przed oczyma. Niestety jak się później okazało za wiele znieczulić "to coś" nie znieczuliło, wiedziałam dokładnie co się dzieje i wszystko czułam. Przez kilka chwil bolało tak, że aż mnie wyginało, ale na szczęście to tylko kilka chwil. Porównywalne do najgorszego bólu przed okresem jaki miałam w swoim życiu x2. Potem już tylko demontaż machinerii (kulociąg! brr!), zdjęcie i można było się zbierać do łóżeczka:) Po niecałej godzinie wirowanie zaczęło ustępować, dostałam wypis, zdjęcie z opisem i zezwolono na odmaszerowanie do domu:) Cieszę się, że mam to już za sobą! Panie życzyły powrotu za jakieś 10 miesięcy... oby tak było! Tylko jak ja przetrwam poród, skoro tak panikuję już przy samym wenflonie?!:> Hmm... lepiej nie będę się nad tym teraz zastanawiać, bo jeszcze z wszystkiego się wycofam!
Nie mogąc wytrzymać do przyszłego tygodnia, napisałam do kliniki Invimed, na którą namiary dostałam od mojej gin. Może oni coś wymyślą? Udało mi się umówić pierwszą wizytę na 04.03.2016. Czy któraś z Was leczyła się w tej klinice? Boję się, że natracimy masę pieniędzy, a nadal będziemy tkwić w tym samym miejscu, nie wiedząc co jest przyczyną tylu porażek:(
W tym tygodniu lecę w końcu do mojej gin pokazać wyniki badania i zadecydować co dalej. Mam nadzieję, że zleci mi trochę dodatkowych badań, abym nie musiała ich robić w klinice. Sprawdzałam cennik kliniki i niektóre badania są o 30% droższe niż u nas w przychodni:/
W między czasie miałam głupią rozmowę z teściem. Zachwalał mi in vitro i wydało się, że już dyskutują na nasz temat w gronie rodzinnym... Partnerka szwagra nawet rzuciła, że może zostać "zastępczą mamusią" jeśli zaszłaby taka potrzeba! Normalnie jakby mnie grom strzelił! Co to za poronione pomysły (z tą "mamusią")?! I dlaczego od razu muszą zakładać, że nam nie wychodzi?! Moglibyśmy przecież być jedną z tych par, które wcale nie chcą dzieci, prawda? Poczułam się z lekka upokorzona i... nawet nie umiem tego opisać
Cóż za szalony dzień! Żeby zdążyć do kliniki na umówioną popołudniu godzinę, musieliśmy się zrywać wcześnie z łóżek i pędzić do pracy. M. chciał serduszkować, bo zakodował, że między środą a sobotą miał wypaść ten ważny dzień. Niestety ja głupia pogoniłam go, chcąc się dzisiaj ze wszystkim wyrobić, a tu ok. 08:00 jak mnie prawy jajnik zaczął kłuć... Byłam na 200% pewna, że to owulacja, więc czarna rozpacz, iż na własne życzenie zawaliłam nam cykl... Cały dzień w myślach i smsach biadoliłam, więc w końcu ustaliliśmy, że się zrywamy wcześniej z pracy i próbujemy się jako tako zmieścić z serduszkowaniem w tych 6h, w których ponoć komórka jest faktycznie zdolna do zapłodnienia:) Plan idealnie został zrealizowany, więc nieco uspokojeni pojechaliśmy do kliniki, a tam psikus! Okazało się, że pęcherzyk jak był tak sobie siedzi i w dodatku ma dopiero 18,7 mm w porównaniu z poniedziałkowym 13,4 mm. Pani doktor powiedziała, że wg niej TEN DZIEŃ wypadnie w niedzielę i że mamy wstrzymać się do tego momentu z jakimkolwiek serduszkowaniem. Nawet jeśli wypadnie w sobotę to i tak jesteśmy zabezpieczeni dzisiejszym harcowaniem:) Zatem czekamy! Przynajmniej się dzisiaj wyśpię
Dzisiaj impreza u teściowej. Nie wiem jak ja im teraz wszystkim spojrzę w oczy, gdy wiem, że za naszymi plecami tak szczegółowo omawiali nasze intymne sprawy. Źle się z tym czuję
Muszę się jednak zrelaksować, by nic już nie poprzestawiać w moim cyklu. I tak owulacja wypadnie dość późno. Zazwyczaj przychodziła między 13-15dc, tym razem wygląda na 17-18dc...
Z zaleceń pani dr w klinice:
Ja: - zrobić nową cytologię oraz FSH, E2 (hm?! muszę pobuszować w internecie) oraz AMH (oby się okazało, że rezerwa jest jeszcze ogromna!),
- zacząć brać inofolic lub ovarin (też muszę sprawdzić cóż to!)
M: - zrobić rozszerzone badanie nasienia, gdyż obecne jest za mało dokładne,
- dorzucić do obecnie branych witamin brakujące składniki z profertilu (a może w ogóle zamienię mu to co bierze teraz na profertil? Niby jest drogi, ale teraz biedak łyka wielką garść tabletek i trochę to dla niego męczące...)
Niestety m. nie chce się zgodzić na badanie w klinice, mówi, że go to stresuje:( Wygląda więc na to, że znowu zaniesie próbkę z domu do wcześniej odwiedzanej przychodni w naszym mieście. Boję się czy można tej przychodni ufać. Co jeśli pomimo telefonicznego uzgodnienia zabierają się do badań zbyt późno i nienajlepsze wyniki m. są tym spowodowane? Poza tym m. niósł ostatnio próbkę idąc piechotą w sporym mrozie. Dopiero później wyczytałam, że najlepiej trzymać ją tuż przy ciele. Możliwe więc, że to również zafałszowało wyniki. Teraz już jest trochę cieplej, ale niewiele. Wolałabym, żeby m. zrobił to badanie w klinice, byłoby pewniejsze:( No ale jak go do tego przekonać? Próbowałam na spokojnie wytłumaczyć, ale nic nie pomaga:(
Dostaliśmy również informacyjny pakiet startowy, zawierający m.in. 3 książeczki dot. diety podczas starań, psychologii i omawiające poszczególne badania, etapy leczenia niepłodności. Powiem, że całkiem nie głupie są! Muszę dobrze przeanalizować tę o diecie i wdrożyć kilka zaleceń do naszych posiłków. Zaszkodzić na pewno nie zaszkodzi, a może faktycznie pomoże!
Cieszę się, że tam pojechaliśmy. Czuję się spokojniejsza.
Wiadomość wyedytowana przez autora 5 marca 2016, 10:24
Byłam dzisiaj u mojej gin na monitoringu. Miałam nadzieję, iż usłyszę tak wyczekiwaną informację, że dzisiaj lub wczoraj miała miejsce ovu. Co tam, że skoku temperatury nie było (może tym razem temp. zamierza skoczyć po pewnym czasie np. po 1-2 dniach?). Badanie trwało znacznie dłużej niż zazwyczaj, a pani dr minę miała jakąś taką niewesołą. Niestety 100% pewności nie potrafiła mi dać Co prawda mówiła, iż pojawił się jakiś świeży płyn w zatoce, a pęcherzyk wydaje się być lekko zapadnięty, ale nie chciała zdecydowanie stwierdzać Pęcherzyk nie rósł w przewidywanym tempie i coś jest nie do końca prawidłowo. Czekamy zatem dalej...
Pocieszeniem może być fakt, iż podobno endometrium mam już w normie, a to również nie dawało mi spokoju. Muszę się dowiedzieć co robić, aby bardziej narastało w ewentualnych następnych cyklach. Może lampka czerwonego wina dziennie w pierwszej części cyklu?:> Brzmi wspaniale, tylko czy to naprawdę jest skuteczne?! Może są jeszcze jakieś inne sposoby?
Eh ja to mam pecha:( Tak czekałam na potwierdzenie owulacji temperaturą, a dzisiaj skoczyła mi z 36.22 na 37.28... Do tego od wczorajszego późnego wieczora potwornie łamie mnie w kościach i boli mnie głowa:( Całą noc się męczyłam i ledwo zmrużyłam oczy. Wzięłam dzisiaj urlop na żądanie. Próbuję jakoś się przemęczyć, bo boję się brać paracetamol, jeśli faktycznie owulacja wystąpiła. Co tu robić? Czy jeszcze mam szansę by coś z tego cyklu wyniknęło skoro w takim momencie dopadło mnie jakieś choróbsko?(
Cała ta akcja doprowadziła do tego, że cykl nie miał szans zakończyć się powodzeniem. Chodziłam ledwo żywa, potwornie zestresowana i załamana (strasznie się boję robactwa, a tu co chwilę mnie osaczało). Nie wiem w ogóle czy owulacja miała miejsce. Nawet moja gin. nie była tego pewna. Niby był nieznaczny skok temperatury, ale i tak utrzymywała się na bardzo niskim poziomie jak na moją normalną fazę lutealną. Trzeba się pocieszać, że w obecnym cyklu będzie lepiej. Jutro idę zrobić zlecone badanie FSH i estradiolu. Mam nadzieję, że nie ujawnią żadnych problemów hormonalnych. M. zrobił w zeszłym tygodniu powtórne badanie nasienia. Tym razem rozszerzone. Dostaliśmy już podstawowy wynik i niestety nie napawa optymizmem:( Nadal utrzymuje się aglutynacja, choć obniżył się jej stopień z 2 na 1. Morfologia nadal na poziomie 5%, czyli też nie najlepiej. Myślałam, że zwiększona suplementacja cynkiem + regularne uprawianie sportu poprawi wyniki u m. choć o 1%, a tu kicha:( Ruchliwość postępowa wzrosła z 9 na 12%, ale to nadal poniżej normy i gorzej od pierwszego badania sprzed roku (20%). Nie wiem czy jednak nie kupię tego drogiego Fertilmena, którego zaleciła dr z kliniki. Jest tam jednak kilka składników, których m. nie bierze. Może zdziała cuda?
Odebrałam wczoraj wyniki badań hormonalnych, które robiłam w 3 dniu cyklu. Zdążyłam tuż po wyjściu z przychodni sprawdzić, że mieszczą się w normach (choć jeden wynik był blisko granicy) i uspokojona schowałam je do torebki. Do końca dnia nie miałam już czasu bliżej się z nimi zapoznać.
Dzisiaj znalazłam chwilę i aż mi się niedobrze zrobiło ze stresu.
ESTRADIOL 63.8 pg/ml (norma dla fazy folikularnej 19.5-144.2) - czyli piękny środeczek => OK.
FSH 9.7 mlU/ml (norma dla fazy folikularnej to 2.5-10.2) - niby zmieściłam się na styk w normie, te w internecie wskazują nawet górną granicę 12, ALE szczegółowy podział zakresów normy wskazał, że poniżej 9 jest jeszcze ok, a od 9-12 to już OBNIŻONA REZERWA JAJNIKOWA! Następnie od 12-18 mIU/ml - wyczerpująca się rezerwa jajnikowa, stymulacja owulacji jest trudna. WTF?! Czyżbym mój czas na ciążę już mijał?! Może mam powyżej 30 lat na karku, ale dopiero 19 miesięcy powyżej 30! W telewizji i internecie ciągle trąbią jak to 40-45-letnie aktorki zachodzą w ciążę, gdy poczuły, że nadszedł ten moment. One mogą mając 10-15 lat więcej, a ja już zbliżam się do końca swych możliwości?! Kiedy zdążę zmajstrować moją wymarzoną 3 dzieci??? Czuję się jakby to nie był schyłek moich szans na ciążę, czuję się jakby to był schyłek mojego życia:( Jestem załamana:(
1 kwietnia jadę jeszcze zrobić w klinice zlecone badanie AMH + test PCT. Może AMH jakimś cudem zaprzeczy temu co właśnie odkryłam? Może jeszcze nie jest tak źle? Nie może być...
Dzisiaj też rozpoczęłam starania o poprawienie mojego endometrium w tym cyklu. W ostatnim było zdecydowanie za cienkie jak na moment owulacji (5.97mm w 16dc). Jako, że z całej listy korzystnych produktów spożywczych zapamiętałam jedynie orzechy i czerwone wino to schrupałam po powrocie garść orzechów i wypiłam lampkę mojego ulubionego wina na odstresowanie. Nie da się ukryć, że pasuje mi ta dieta. Gdyby nie złe wieści, na które natknęłam się dzisiaj to byłabym wręcz zadowolona, a twarz rozpromieniłby mi uśmiech!