X

Pobierz aplikację OvuFriend

Zwiększ szanse na ciążę!
pobierz mam już apkę [X]
Pamiętniki starania Nadzieja to plan... on ziści się nam?
Dodaj do ulubionych
1 2 3 4 5 ››
WSTĘP
Nadzieja to plan... on ziści się nam?
O mnie: Zawsze kochałam ostatnie miesiące roku. Czekałam na nie jak dziecko wypatrujące gwiazdki. Teraz słyszę głównie tykanie mojego biologicznego zegara, a kolejne urodziny dobitnie przypominają mi o niezrealizowanym planie. 34 lata na karku - niby nie tak wiele, a jednak czuję się staro. Zawsze myślałam, że w tym wieku będę już miała co najmniej 1 dziecko, może nawet 2? A potem na spokojnie zmajstruje się jeszcze nr 3 :) Jednak na pewno nie myślałam o 0 :( Lubię mieć wszystko poukładane, więc krok po kroku wdrażałam w życie kolejne punkty mojego scenariusza, a lata przemijały. Dziecko niestety było dość daleko. Miało nadejść, gdy cała reszta planów się ziści, gdy będę gotowa. Ten moment nadszedł, lecz okazało się, że nie wszystko przewidziałam...
Czas starania się o dziecko: Ciężko to dokładnie podliczyć. Można założyć, że zaczęliśmy w lutym 2014, choć kilka miesięcy z różnych powodów było straconych. Pod opieką lekarza próbujemy od stycznia 2015.
Moja historia: Odkąd pamiętam lekarze twierdzili, że wszystko ze mną w porządku i nic tylko majstrować dzieci. Skoro więc tak to nie zaprzątałam sobie tym głowy, przecież gdy wybiorę moment to pójdzie raz dwa, w końcu jestem taka zdrowa! Niestety po roku nieudanych prób należało to zweryfikować. Zrobiłam podstawowe badania: progesteron, TSH, prolaktyna, monitoring owulacji, Hsg - wszystko w porządku, choć progesteron w 21dc dość niski (9-11 ng/ml). Mąż zrobił badania nasienia - wyniki nie najlepsze, ale przecież inni z gorszymi wynikami jakoś dawali radę, więc dlaczego miałoby się nam nie udać? Na wszelki wypadek zaczęliśmy oboje brać różnego rodzaju witaminy i inne suplementy, by nieco przyspieszyć szczęśliwe zakończenie. Łudziłam się, że to pomoże. Nic z tego. Po nieco ponad roku udaliśmy się po pomoc do kliniki. Zrobiłam szczegółowe badania. Niestety okazało się, że AMH jest już niskie - 0,87. Postanowiliśmy nie czekać i spróbować IUI. Niestety po 3 nieudanych próbach oraz przy spadającym AMH trzeba już było zadziałać bardziej zdecydowanie - wystartowaliśmy z IVF...
Moje emocje: Smutek, coraz częstsze chwile zwątpienia... Gdy widzę dzieci znajomych i te w rodzinie, z jednej strony strasznie się cieszę ich szczęściem, a z drugiej coś mi rozrywa serce na kawałki... :(

11 listopada 2015, 13:22

Strasznie ponury dziś dzień. Chmury zasnuły całe niebo, delikatnie mży i wszystko jest jakieś uśpione. Oczywiście w takich okolicznościach przyrody zaczęło mnie brać na rozmyślania. Coraz ciężej mi się od nich opędzić. W poniedziałek byłam u mojej ulubionej gin. Pokazałam kolejne prawidłowe wyniki zleconych badań i przekazałam, że jednak się decyduję na Hsg, które to próbuje mi zlecić od marca. Chyba jej nieco ulżyło, bo mam wrażenie, że już nie wiedziała co innego mi proponować. Potwornie się boję tego badania. Boję się wszelkich badań wymagających cięcia, kłucia lub dźgania. Bodajże rok temu miałam robione rtg wymagające podania kontrastu przez wenflon. Pomimo bardzo miłej pani technik oraz lekarki w prywatnej placówce, łzy mimowolnie płynęły mi przez cały czas wstrzykiwania kontrastu, a ciało naprężone do granic możliwości, drżało ze strachu jakby je prąd poraził. Nie dotrzymałam do końca zdjęć. Spojrzałam na to okropne miejsce, gdzie coś obcego wgryzało mi się w żyłę i zemdlałam. Obawiam się powtórki, a przecież wenflon to tylko początek. Gin opowiedziała mi dokładnie jak to Hsg będzie wyglądać. Gdy usłyszałam słowo "kulociąg" i co nim będą robić - mroczki zatańczyły mi przed oczami. Zdecydowałyśmy, że zrobię to badanie pod całkowitym znieczuleniem, w szpitalu nieco oddalonym od mojego miasta. Jest szansa, że dzięki znieczuleniu jakoś przetrwam, ale i tak bardzo się stresuję. Gdybym robiła to badanie w naszym miejscowym szpitalu, mogłabym liczyć na wsparcie mojej gin. Jednak wtedy nici ze znieczulenia, a bólu i pełnej świadomości odbywającego się badania najbardziej się obawiam.
Miałam zadzwonić do szpitala w poniedziałek po wizycie i umówić się na termin. Niestety nikt nie odbierał. Wczoraj zapomniałam. Trzeba będzie się zebrać w sobie i domknąć sprawę jutro. W końcu machina przygotowań już ruszyła, ustaliłyśmy, że powinnam je zrobić na początku grudnia. Nie mogę nawalić. Czuję, że każdy miesiąc zwłoki odbiera mi coraz bardziej szansę na zostanie ma... nawet nie potrafię tego wymówić, żeby nie zapeszyć!

Wiadomość wyedytowana przez autora 11 listopada 2015, 13:30

12 listopada 2015, 21:25

Klamka zapadła. Termin Hsg ustalony. Niestety nie udało mi się już "wcisnąć" na grudzień:( Pozostaje czekanie do pierwszych dni nowego roku... Mój wewnętrzny cykor zaciera ręce: "Masz przed sobą jeszcze prawie 2 miesiące, gdy nic ci nie grozi!". Druga strona odpowiada mu z lekka podirytowana: "Faktycznie nic mi nie grozi! Ciąża również!".

19 listopada 2015, 06:53

Ależ ten organizm robi mnie w konia! Skok temperatury dzisiaj. Gdy od 3 dni testy owulacyjne wychodzą negatywnie! Owu wyznaczyło dzień owulacji 3 dni temu, a przecież zazwyczaj "dzień zero" wypadał tuż przed skokiem! Niech się nie sugeruje statystyką (ostatnio często 15dc to był dzień owulacji), ten miesiąc był inny niż normalnie. Pod każdym względem. W dodatku mieliśmy dość rygoru staraniowego (zdrowe żywienie, ograniczenie % do minimum, długie wysypianie okupione krótkim wieczorem dla siebie), więc choćby 2 razy w ostatnich dniach pozwoliliśmy sobie na butelkę wina i to zaburzyło mój wykres temperaturowy:(
Dni serduszkowania wobec tego co ustaliło owu też są nienajlepsze:( Oby temperatura z kolejnych dni coś przestawiła na wykresie!

21 listopada 2015, 11:16

20dc, 3dc po.

Hmm. No i moje prośby zostały wysłuchane... Ovu przesunęło "dzień zero" na 17dc. 16dc było serduszkowanie, więc jest jakaś nadzieja... Gdzieś tam w głębi czuję jednak, że nic z tego miesiąca nie będzie. Małż również mnie "pociesza", że w ostatnim czasie miał tyle stresu w pracy i taki chodził wykończony, że jego "wojownicy" na pewno byli w rozsypce i ledwo się czołgali... Wspaniale! Temperatura ledwo się podniosła i utrzymuje cały czas na tym samym poziomie. Czy tak może się dziać w szczęśliwym cyklu? Chyba powoli trzeba oczekiwać na nowy:/ Ten nowy też będzie wątpliwej szansy, bo to przecież grudzień, a wtedy mam imprez od groma, więc % + złe odżywianie + nieregularne spanie to wręcz pewnik. W takiej sytuacji ciężko oczekiwać sukcesu:(

Wiadomość wyedytowana przez autora 21 listopada 2015, 11:17

22 listopada 2015, 10:41

21dc, 4dc po.

Już 3 dzień mam identyczną temperaturę 36.48. 4 dni temu było też blisko: 36.46. Czyżby termometr się popsuł?:( Nie kojarzę tak długich przypadków powtarzalności... Pamiętam jednak, że niedawno termometr spadł mi z dość dużej wysokości:(
Z drugiej jednak strony zdarzało mu się już wcześniej upadać i później pomiary były zróżnicowane... Nie ma się więc co pocieszać uszkodzeniem termometru. Prawdopodobnie nie było owulacji i teraz organizm ciągnie z lekko zawyżoną temperaturą do nowego cyklu:( Tym bardziej, że zawsze w "dniu zero" oraz kilka dni po nim czuję charakterystyczny ciągnący ból, a w tym cyklu zupełnie nic nie czułam:( Eh... chyba Hsg jest nieuniknione!:(

25 listopada 2015, 21:10

24 dc, 7dc po.

Termometr chyba jest cały i zdrowy. Uf! Zaliczyłam mały spadek temperatury, a później powrót do monotonnej linii prostej...

2 dni temu byłam u gin. Obejrzała zlecone wyniki badań przed Hsg - na szczęście wszystko w normie. Za 2 tygodnie jestem umówiona na powtórkę ze względu na odległy termin Hsg. To już tylko 43 dni! Zrobiła mi również USG usłyszawszy, że podejrzewam brak owu. Pokazała jakieś "pobojowisko" po pęcherzyku w prawym jajniku. Nie z pełnym przekonaniem, ale uspokoiła, że owu raczej była... Ja jednak nie jestem przekonana ze względu na to co pisałam wcześniej i bezduszne wskazania testów owulacyjnych. W lewym jajniku grzał sobie miejsce jeszcze inny spory pęcherzyk. Jak to właściwie jest? Nie powinien się wchłonąć, gdy już ten dominujący pękł?

Dodatkowo od kilku dni męczę się z lekkim zapaleniem pęcherza. Wypijam hektolitry wody, wody z cytryną, herbatek żurawinowych oraz łykam dodatkową witaminę C. Niestety nie da się go wykurzyć:( Głupia zapomniałam poprosić gin o ratunek, przejęta tym całym Hsg i brakiem owu. Oby do stycznia poszło precz! Choróbsko rzecz jasna! Nie owu!

30 listopada 2015, 22:07

3 dc.

No i nadszedł nowy cykl zgodnie z przewidywaniami! Wszystkie znaki na niebie i ziemi przepowiadały, iż nic pozytywnego z ubiegłego nie wyniknie, a ja głupia do ostatniej chwili gdzieś tam głęboko łudziłam się, że może jednak coś... Jak zwykle. Jedyny plus z całej tej sytuacji był taki, że przynajmniej mogłam się przez weekend ze spokojnym sumieniem rozkoszować grzańcem na świątecznym jarmarku;)

Wyniknęła jednak "mała" komplikacja. Poprzedni cykl nie wspomagany Duphastonem trwał bardzo krótko. Nie przewidziałam takiej opcji! Myślałam, iż prędzej się wydłuży. W skutek czego właśnie wyliczyłam, że termin mojego zabiegu Hsg jest nierealny i nie pozwolą mi go przeprowadzić tak jak ustaliliśmy. Będzie to przecież 12-14 dzień cyklu, a badanie wykonują max. do 12dc. Co jeśli nie zdołają upchnąć mnie kilka dni wcześniej?!:( Nie chcę tracić kolejnego miesiąca!

Zaskakujące jak szybko może się zmienić nastawienie. Dopiero co modliłam się, by cudowny czas bez zabiegu trwał jak najdłużej...

18 stycznia 2016, 22:08

Rozwiązanie problemu przyszło samo. Pomimo podtrzymywania poprzedniego cyklu na siłę Duphastonem, @ przyszła wcześniej niż planowałam... Trzeba było więc odwołać zaplanowane na 05.01.2016 Hsg. Jakby tego było mało, w grudniu złapałam infekcję pęcherza, która oczywiście musiała być leczona antybiotykami. Skutkiem tej kuracji było wybicie również ochronnych bakterii tam gdzie były niezbędne, przez co dostałam kolejny antybiotyk i Provag by przywrócić równowagę tu i ówdzie.
Cała w nerwach dzwoniłam do szpitala, modląc się by znaleźli termin jak najszybciej. Tykanie mojego biologicznego zegara potwornie mnie stresuje i nie mogłam pozwolić na utratę kolejnego cyklu. Na szczęście zdołali mnie upchnąć na 28.01:) To już za 10 dni! Dzisiaj odebrałam wyniki badania bakteriologicznego z zeszłego tygodnia i wyszło idealnie:) Teraz tylko czekać na zabieg...

Aha! M. odebrał w końcu wyniki badania nasienia z grudnia... Niestety pomimo prawie rocznego faszerowania witaminami, wyszły jeszcze gorzej niż w kwietniu:( Morfologia 4%, ruch postępowy 9%... Czyżby to była przyczyna naszych niepowodzeń?:(

27 stycznia 2016, 20:42

9 dc lub 6 dc (czort wie jak potraktować początkowe krwawienia!)

To już jutro... Hsg, którego panicznie się boję. Ostatnimi tygodniami myślałam, że strach już minął, że się oswoiłam z koniecznością odbycia badania, ale to guzik prawda! Kogo ja oszukiwałam? Od kilku dni mam problemy z zasypianiem z powodu atakujących mnie scenariuszy jak to się wszystko potoczy, a na samą myśl o badaniu serce zaczyna mi walić jak oszalałe! Niby szpital, w którym się odbędzie robi całkowite znieczulenie, ale co z tego skoro przeraża mnie sama wizja wenflonu? Co jeśli znowu zemdleję z jego powodu i całe badanie szlag trafi? Dręczą mnie również myśli pt.: "a jeśli się nie obudzę po badaniu"?:P Trochę mi wstyd, ale cóż zrobić, jeśli chodzi o wszelkie zabiegi medyczne - panikara ze mnie straszna. Tak straszna, że mając 31 lat jeszcze nigdy nie byłam w szpitalu (nie licząc oczywiście narodzin:>), mimo iż kilka razy chciano mnie tam z różnych powodów odstawić.

Piżama i klapki już spakowane. Coś do czytania również. Pozostaje tylko dotrwać do rana i zmusić się do wyjścia z mieszkania!

28 stycznia 2016, 08:16

Zaraz wsiadam w samochód i w drogę do szpitala! Panic mode! Panic mode! Panic mode!

28 stycznia 2016, 20:48

Dzięki dziewczyny za pocieszanie. Jestem już po badaniu. Wynik: oba jajowody drożne!:) A więc niby nie musiałabym go robić, a i tak byłoby dobrze pod tym względem. Nie ma jednak tego złego, przynajmniej się uspokoiłam, że póki co nie widać żadnej poważnej przeszkody do zajścia w ciążę z mojej strony:) Czyżby winne były nie najlepsze wyniki nasienia? Trudno mi uwierzyć. Są słabe, ale jak na porównania, których dokonałam, nie aż tak by przez 2 lata nie dopuszczać do zajścia... W najbliższych dniach trzeba będzie wykonać telefon do kliniki leczenia niepłodności i zapisać się na pierwszą wizytę. Może oni rozwikłają tę zagadkę...

Jeśli zaś chodzi o samo badanie to w moich wyimaginowanych scenariuszach wyglądało to gorzej, niż w rzeczywistości było, a to już duży plus:) Choć nie jestem w stanie powiedzieć, że było przyjemnie. Od 8:45-11:00 czekałam w izbie przyjęć na rejestrację. Skoro miałam "tylko proste Hsg" to nie chcieli mnie wzywać zbyt szybko i wylądowałam na końcu kolejki. Stresu się przez to najadłam strasznego, bo gdy się nie wie co i jak, a także nie ma się co robić to człowiek wyobraża sobie wszystko co najgorsze... Mąż musiał wrócić po godzinie do pracy, więc zostałam sama... O 11:00 przebieranie w piżamkę, po drobnym wywiadzie i podpisaniu papierków, skierowali mnie na górę i założyli wenflon. To było okropne przeżycie, pomimo bardzo miłych pań położnych, bo nie umiem ścierpieć, gdy coś mi się robi z żyłami. Na szczęście jakoś przetrwałam:) Potem 2 godzinki czekania na krzesełku na wolne łóżko, a o 14 wędrowałam już na zabieg. Leżąc na stole dostałam dożylnie coś a la "głupi jaś" i już po kilku sekundach świat wirował mi przed oczyma. Niestety jak się później okazało za wiele znieczulić "to coś" nie znieczuliło, wiedziałam dokładnie co się dzieje i wszystko czułam. Przez kilka chwil bolało tak, że aż mnie wyginało, ale na szczęście to tylko kilka chwil. Porównywalne do najgorszego bólu przed okresem jaki miałam w swoim życiu x2. Potem już tylko demontaż machinerii (kulociąg! brr!), zdjęcie i można było się zbierać do łóżeczka:) Po niecałej godzinie wirowanie zaczęło ustępować, dostałam wypis, zdjęcie z opisem i zezwolono na odmaszerowanie do domu:) Cieszę się, że mam to już za sobą! Panie życzyły powrotu za jakieś 10 miesięcy... oby tak było! Tylko jak ja przetrwam poród, skoro tak panikuję już przy samym wenflonie?!:> Hmm... lepiej nie będę się nad tym teraz zastanawiać, bo jeszcze z wszystkiego się wycofam!

16 lutego 2016, 22:19

W czwartek miną 3 tygodnie od Hsg. Już prawie zdążyłam zapomnieć o całym stresie z nim związanym... Wczoraj miałam mieć wizytę u mojej gin. by przedyskutować wyniki badania oraz dalszą drogę leczenia. Niestety gin. udała się na urlop i przełożyła wizyty na przyszły tydzień:( A tak czekałam, by w końcu coś drgnęło... Ten cykl i tak jest stracony, bo podjęliśmy decyzję, iż nie ryzykujemy z naświetlonym jajeczkiem. Chciałam jednak móc zrobić cokolwiek, jakieś badania itd. Jestem przerażona faktem, że to już 2 lata minęły i nic!:( W dodatku wg dotychczasowych badań jestem całkowicie zdrowa, poza nieco niskim progesteronem (9-11 w 21dc).
Nie mogąc wytrzymać do przyszłego tygodnia, napisałam do kliniki Invimed, na którą namiary dostałam od mojej gin. Może oni coś wymyślą? Udało mi się umówić pierwszą wizytę na 04.03.2016. Czy któraś z Was leczyła się w tej klinice? Boję się, że natracimy masę pieniędzy, a nadal będziemy tkwić w tym samym miejscu, nie wiedząc co jest przyczyną tylu porażek:(

21 lutego 2016, 12:08

No i rozpoczęłam 2 cykl po Hsg. Mimo, iż podczas badania stwierdzono u mnie drożność obu jajowodów to czuję presję "3 cykli po badaniu". W szpitalu potwierdzili, że właśnie przez 3 miesiące po, notuje się największą szansę na zajście w ciążę. Co z tego, że to się tyczy tych, którzy mieli problemy z drożnością. Czuję się tak jakby po tych 3 cyklach już nigdy (tfu tfu tfu) miało się nam nie udać:( Pierwszy odpuściliśmy ze względu na naświetlenie, zostały tylko dwa... Teraz albo nigdy? Zaczynam się coraz bardziej stresować:( A jeśli się nie uda?
W tym tygodniu lecę w końcu do mojej gin pokazać wyniki badania i zadecydować co dalej. Mam nadzieję, że zleci mi trochę dodatkowych badań, abym nie musiała ich robić w klinice. Sprawdzałam cennik kliniki i niektóre badania są o 30% droższe niż u nas w przychodni:/

1 marca 2016, 20:51

Wczoraj byłam u gin. Nie zleciła mi żadnych badań. Zrobiłyśmy jedynie USG. W prawym jajniku pęcherzyk dominujący 13mm. Wyliczyłyśmy, że ovu może wypaść między środą, a sobotą. Teraz tylko serduszkować w odpowiednim momencie i musi się udać! Niedzielny test pokazał słabą drugą kreskę. Myślę, że do ovu dalej niż bliżej. Może piątek? Czekam zatem niecierpliwie! Tak bardzo bym chciała, żeby się w końcu udało... Powoli nie jestem nawet w stanie patrzeć na małe brzdące przebiegające obok mnie. Robi mi się strasznie, strasznie przykro... Muszę uciekać wzrokiem, żeby się nie rozryczeć jak wariatka:/

W między czasie miałam głupią rozmowę z teściem. Zachwalał mi in vitro i wydało się, że już dyskutują na nasz temat w gronie rodzinnym... Partnerka szwagra nawet rzuciła, że może zostać "zastępczą mamusią" jeśli zaszłaby taka potrzeba! Normalnie jakby mnie grom strzelił! Co to za poronione pomysły (z tą "mamusią")?! I dlaczego od razu muszą zakładać, że nam nie wychodzi?!:( Moglibyśmy przecież być jedną z tych par, które wcale nie chcą dzieci, prawda? Poczułam się z lekka upokorzona i... nawet nie umiem tego opisać:(

4 marca 2016, 23:04

16 dc, 1 wizyta w klinice

Cóż za szalony dzień! Żeby zdążyć do kliniki na umówioną popołudniu godzinę, musieliśmy się zrywać wcześnie z łóżek i pędzić do pracy. M. chciał serduszkować, bo zakodował, że między środą a sobotą miał wypaść ten ważny dzień. Niestety ja głupia pogoniłam go, chcąc się dzisiaj ze wszystkim wyrobić, a tu ok. 08:00 jak mnie prawy jajnik zaczął kłuć... Byłam na 200% pewna, że to owulacja, więc czarna rozpacz, iż na własne życzenie zawaliłam nam cykl... Cały dzień w myślach i smsach biadoliłam, więc w końcu ustaliliśmy, że się zrywamy wcześniej z pracy i próbujemy się jako tako zmieścić z serduszkowaniem w tych 6h, w których ponoć komórka jest faktycznie zdolna do zapłodnienia:) Plan idealnie został zrealizowany, więc nieco uspokojeni pojechaliśmy do kliniki, a tam psikus! Okazało się, że pęcherzyk jak był tak sobie siedzi i w dodatku ma dopiero 18,7 mm w porównaniu z poniedziałkowym 13,4 mm. Pani doktor powiedziała, że wg niej TEN DZIEŃ wypadnie w niedzielę i że mamy wstrzymać się do tego momentu z jakimkolwiek serduszkowaniem. Nawet jeśli wypadnie w sobotę to i tak jesteśmy zabezpieczeni dzisiejszym harcowaniem:) Zatem czekamy! Przynajmniej się dzisiaj wyśpię:P

5 marca 2016, 10:22

17dc

Dzisiaj impreza u teściowej. Nie wiem jak ja im teraz wszystkim spojrzę w oczy, gdy wiem, że za naszymi plecami tak szczegółowo omawiali nasze intymne sprawy. Źle się z tym czuję:(
Muszę się jednak zrelaksować, by nic już nie poprzestawiać w moim cyklu. I tak owulacja wypadnie dość późno. Zazwyczaj przychodziła między 13-15dc, tym razem wygląda na 17-18dc...

Z zaleceń pani dr w klinice:

Ja: - zrobić nową cytologię oraz FSH, E2 (hm?! muszę pobuszować w internecie) oraz AMH (oby się okazało, że rezerwa jest jeszcze ogromna!),
- zacząć brać inofolic lub ovarin (też muszę sprawdzić cóż to!)

M: - zrobić rozszerzone badanie nasienia, gdyż obecne jest za mało dokładne,
- dorzucić do obecnie branych witamin brakujące składniki z profertilu (a może w ogóle zamienię mu to co bierze teraz na profertil? Niby jest drogi, ale teraz biedak łyka wielką garść tabletek i trochę to dla niego męczące...)

Niestety m. nie chce się zgodzić na badanie w klinice, mówi, że go to stresuje:( Wygląda więc na to, że znowu zaniesie próbkę z domu do wcześniej odwiedzanej przychodni w naszym mieście. Boję się czy można tej przychodni ufać. Co jeśli pomimo telefonicznego uzgodnienia zabierają się do badań zbyt późno i nienajlepsze wyniki m. są tym spowodowane? Poza tym m. niósł ostatnio próbkę idąc piechotą w sporym mrozie. Dopiero później wyczytałam, że najlepiej trzymać ją tuż przy ciele. Możliwe więc, że to również zafałszowało wyniki. Teraz już jest trochę cieplej, ale niewiele. Wolałabym, żeby m. zrobił to badanie w klinice, byłoby pewniejsze:( No ale jak go do tego przekonać? Próbowałam na spokojnie wytłumaczyć, ale nic nie pomaga:(

Dostaliśmy również informacyjny pakiet startowy, zawierający m.in. 3 książeczki dot. diety podczas starań, psychologii i omawiające poszczególne badania, etapy leczenia niepłodności. Powiem, że całkiem nie głupie są! Muszę dobrze przeanalizować tę o diecie i wdrożyć kilka zaleceń do naszych posiłków. Zaszkodzić na pewno nie zaszkodzi, a może faktycznie pomoże!
Cieszę się, że tam pojechaliśmy. Czuję się spokojniejsza.

Wiadomość wyedytowana przez autora 5 marca 2016, 10:24

7 marca 2016, 21:07

19 dc - dzień ovu?

Byłam dzisiaj u mojej gin na monitoringu. Miałam nadzieję, iż usłyszę tak wyczekiwaną informację, że dzisiaj lub wczoraj miała miejsce ovu. Co tam, że skoku temperatury nie było (może tym razem temp. zamierza skoczyć po pewnym czasie np. po 1-2 dniach?). Badanie trwało znacznie dłużej niż zazwyczaj, a pani dr minę miała jakąś taką niewesołą. Niestety 100% pewności nie potrafiła mi dać:( Co prawda mówiła, iż pojawił się jakiś świeży płyn w zatoce, a pęcherzyk wydaje się być lekko zapadnięty, ale nie chciała zdecydowanie stwierdzać:( Pęcherzyk nie rósł w przewidywanym tempie i coś jest nie do końca prawidłowo. Czekamy zatem dalej...
Pocieszeniem może być fakt, iż podobno endometrium mam już w normie, a to również nie dawało mi spokoju. Muszę się dowiedzieć co robić, aby bardziej narastało w ewentualnych następnych cyklach. Może lampka czerwonego wina dziennie w pierwszej części cyklu?:> Brzmi wspaniale, tylko czy to naprawdę jest skuteczne?! Może są jeszcze jakieś inne sposoby?

8 marca 2016, 08:16

20 dc

Eh ja to mam pecha:( Tak czekałam na potwierdzenie owulacji temperaturą, a dzisiaj skoczyła mi z 36.22 na 37.28... Do tego od wczorajszego późnego wieczora potwornie łamie mnie w kościach i boli mnie głowa:( Całą noc się męczyłam i ledwo zmrużyłam oczy. Wzięłam dzisiaj urlop na żądanie. Próbuję jakoś się przemęczyć, bo boję się brać paracetamol, jeśli faktycznie owulacja wystąpiła. Co tu robić? Czy jeszcze mam szansę by coś z tego cyklu wyniknęło skoro w takim momencie dopadło mnie jakieś choróbsko?:((

20 marca 2016, 15:30

Oj długo mnie tu nie było. Toczyłam okropną walkę, nie mając prawie w ogóle czasu na cokolwiek innego. Z kim walczyłam? Z przeklętymi molami spożywczymi! Cholerstwo rozlazło mi się po całej kuchni:( Od kilku miesięcy widziałam co prawda, że co jakiś czas coś mi fruwa po mieszkaniu, ale łudziłam się, że to może z dworu (głupia! głupia! głupia! przecież mamy zimę!), a jeśli już mole to pewnie ubraniowe... Wywaliłam więc na śmietnik podejrzaną skórę z renifera, która leżała zapakowana na szafie i zadowolona pomyślałam, że sprawa załatwiona. Pewnego dnia, coś mnie jednak tknęło, żeby sprawdzić otwartą torebkę z mąką żytnią... O mało zawału nie dostałam zobaczywszy białego, wijącego się robaczka, który nic sobie nie robił z tego, że go nakryli! Przez ostatni tydzień od razu po powrocie z pracy zabierałam się za mycie kolejnych szafek, naczyń, paczuszek, ścian, sprzętów i wszystkiego co mogło mieć kontakt z tym paskudztwem. Najpierw wodą z mydłem, potem wodą z octem. Pierwszego dnia wywaliłam wszystko co było otwarte, a także kilka zamkniętych torebek z ryżem, makaronem, kaszą, mąką. Poleciały również wszystkie świąteczne posypki do pierniczków - strasznie mi ich było żal:( Resztę popakowałam w przeróżne słoiki i pudełka. Niestety mole mogą jeszcze siedzieć za szafką, której się nie da odsunąć od ściany, bo wywaliwszy wszystkie podejrzane produkty i doprowadzając kuchnię niemal do całkowitej sterylności, zobaczyłam jeszcze na ścianach kilka robaczków i 1 fruwającego osobnika. Dopiero wczorajszy dzień był pierwszym, który nie ujawnił żadnego. Oby zdechły z głodu!

Cała ta akcja doprowadziła do tego, że cykl nie miał szans zakończyć się powodzeniem. Chodziłam ledwo żywa, potwornie zestresowana i załamana (strasznie się boję robactwa, a tu co chwilę mnie osaczało). Nie wiem w ogóle czy owulacja miała miejsce. Nawet moja gin. nie była tego pewna. Niby był nieznaczny skok temperatury, ale i tak utrzymywała się na bardzo niskim poziomie jak na moją normalną fazę lutealną. Trzeba się pocieszać, że w obecnym cyklu będzie lepiej. Jutro idę zrobić zlecone badanie FSH i estradiolu. Mam nadzieję, że nie ujawnią żadnych problemów hormonalnych. M. zrobił w zeszłym tygodniu powtórne badanie nasienia. Tym razem rozszerzone. Dostaliśmy już podstawowy wynik i niestety nie napawa optymizmem:( Nadal utrzymuje się aglutynacja, choć obniżył się jej stopień z 2 na 1. Morfologia nadal na poziomie 5%, czyli też nie najlepiej. Myślałam, że zwiększona suplementacja cynkiem + regularne uprawianie sportu poprawi wyniki u m. choć o 1%, a tu kicha:( Ruchliwość postępowa wzrosła z 9 na 12%, ale to nadal poniżej normy i gorzej od pierwszego badania sprzed roku (20%). Nie wiem czy jednak nie kupię tego drogiego Fertilmena, którego zaleciła dr z kliniki. Jest tam jednak kilka składników, których m. nie bierze. Może zdziała cuda?

23 marca 2016, 20:37

5dc

Odebrałam wczoraj wyniki badań hormonalnych, które robiłam w 3 dniu cyklu. Zdążyłam tuż po wyjściu z przychodni sprawdzić, że mieszczą się w normach (choć jeden wynik był blisko granicy) i uspokojona schowałam je do torebki. Do końca dnia nie miałam już czasu bliżej się z nimi zapoznać.

Dzisiaj znalazłam chwilę i aż mi się niedobrze zrobiło ze stresu.

ESTRADIOL 63.8 pg/ml (norma dla fazy folikularnej 19.5-144.2) - czyli piękny środeczek => OK.
FSH 9.7 mlU/ml (norma dla fazy folikularnej to 2.5-10.2) - niby zmieściłam się na styk w normie, te w internecie wskazują nawet górną granicę 12, ALE szczegółowy podział zakresów normy wskazał, że poniżej 9 jest jeszcze ok, a od 9-12 to już OBNIŻONA REZERWA JAJNIKOWA!:( Następnie od 12-18 mIU/ml - wyczerpująca się rezerwa jajnikowa, stymulacja owulacji jest trudna. WTF?! Czyżbym mój czas na ciążę już mijał?!:( Może mam powyżej 30 lat na karku, ale dopiero 19 miesięcy powyżej 30! W telewizji i internecie ciągle trąbią jak to 40-45-letnie aktorki zachodzą w ciążę, gdy poczuły, że nadszedł ten moment. One mogą mając 10-15 lat więcej, a ja już zbliżam się do końca swych możliwości?! Kiedy zdążę zmajstrować moją wymarzoną 3 dzieci???:( Czuję się jakby to nie był schyłek moich szans na ciążę, czuję się jakby to był schyłek mojego życia:( Jestem załamana:(

1 kwietnia jadę jeszcze zrobić w klinice zlecone badanie AMH + test PCT. Może AMH jakimś cudem zaprzeczy temu co właśnie odkryłam? Może jeszcze nie jest tak źle?:( Nie może być...

Dzisiaj też rozpoczęłam starania o poprawienie mojego endometrium w tym cyklu. W ostatnim było zdecydowanie za cienkie jak na moment owulacji (5.97mm w 16dc). Jako, że z całej listy korzystnych produktów spożywczych zapamiętałam jedynie orzechy i czerwone wino to schrupałam po powrocie garść orzechów i wypiłam lampkę mojego ulubionego wina na odstresowanie. Nie da się ukryć, że pasuje mi ta dieta. Gdyby nie złe wieści, na które natknęłam się dzisiaj to byłabym wręcz zadowolona, a twarz rozpromieniłby mi uśmiech!
1 2 3 4 5 ››