Mierzę od wczoraj temperaturę. Po kilku miesiącach przerwy. Nie umiem jednak wpaść w rytm i mierzę dopiero po godzinie od 1 budzika, gdy zadzwoni drugi. Wtedy sobie przypominam, a przecież po pierwszym wstaję i biorę 2 tabletki, popijając jedną z nich wodą, więc nie dość, że zaburzam pomiar ruchem (podwyższenie) to jeszcze ochładzam usta wodą. Może to się jednak równoważy??
Przechodząc jednak do rzeczy: miałam rację. Coś jest nie tak, bo wczoraj rano miałam 36.54 st. C czyli przeklętą temp. po której zawsze w cyklach lada chwila przychodził koniec, a dzisiaj temp. jeszcze spadła do 36.47 st. C. Nic dziwnego, że całymi dniami najpierw mocno, teraz delikatnie pobolewa mnie na @... A może tak jest przy mega sztucznych cyklach w długich protokołach, przedłużanych wiele dni Gonapepthylem??
Dzisiaj, jeśli któryś z naszych zarodków przetrwał, powinien wydostawać się z otoczki, by jutro, a właściwie dzisiaj od ok.12 rozpocząć fazę zagnieżdżania. Tzn. najpierw ma się wczepiać wg rozpiski, a zakopywanie dopiero od jutra... Także myślę, że jeśli do piątku z temperaturą nic się nie zmieni to będę już wiedzieć... Biedny m. Tak bardzo się stara, troszczy się o mnie, nic mi robić nie pozwala, żeby tylko się udało, a tu rokowania są jakie są... Ja przynajmniej sie tym nie stresuję, tylko niekiedy rozmyślam, ale on jest mega zestresowany:( Tak bym chciała, żeby się udało i żeby był szczęśliwy... Gdzie ta moc okołourodzinowego okresu, która miała ponoć sprawiać, że szanse na ciążę są większe?? Nawet w to odrobinę wierzyłam na początku (czegoś sie trzeba było chwytać na pocieszenie, bo nawet wspaniali embriolodzy to było dla mnie za mało), a teraz już w mało co wierzę...
No to sobie posmęciłam. Za dnia nie rozpaczam. Staram się czytać, oglądać tv i nie myśleć za wiele, więc humor wtedy jest lepszy. Gdyby jeszcze rodzinka m. nie stresowała mnie akcją prezentową byłoby naprawdę nieźle.
Edit: Dzwoniłam do kliniki zgodnie z ustaleniami. Wszystkie pozostałe zarodki zatrzymały sie w rozwoju. Nie dotrwały do mrożenia. Chrzanię to. Nie mierzę już więcej temperatury. Wyję do księżyca...... Nie będzie już więcej transferów. M. chce adoptować zarodek, ale ja nie chcę. Przecież one są od osób z problemami takimi jak my! Jaka jest szansa na to, że się uda??? Bardzo nikła. Poza tym nie mamy na to kasy, nie mam też siły na kolejne rozczarowania...
Wiadomość wyedytowana przez autora 17 grudnia 2018, 09:04
Dzisiaj szczególny dla mnie dzień, a przy okazji ostatni w tym obcym mieście. Mam nadzieję,że będzie miło mimo okoliczności.
Przebudziliśmy się z m. około 5 i niestety od tej pory nie mogę spać Dość mocno zaczął mnie boleć brzuch jak na @, w głowie krążyły myśli na różne nurtujące tematy i po prostu się nie dało... Wzięłam zaordynowaną samej sobie (na podstawie rozpiski lekarki ze starej kliniki) Nospę i czekam co będzie dalej. Ciekawe czy nasze kruszyny jeszcze żyją... Tak bardzo bym chciała! Jeśli to prawda to dzisiaj od ok. 12:00 zaczną się implantować.
Dzisiaj teoretycznie powinno się kończyć zagnieżdżanie. Czy ja mówiłam, że nie będę mierzyć temperatury, bo tylko mnie to stresuje i mam dość? Hmmmm. No więc kobieta zmienną jest, a kobieta szprycowana końską dawką hormonów tym bardziej! Oczywiście sytuacja w której zmiana decyzji przynosi oczekiwany efekt usprawiedliwia ją w mojej głowie już całkowicie;) Rano jeszcze się trzymałam, ale po 12 termometr poszedł w ruch. Wcześniej większość poranka czytałam, wygrzewając się pod ciepłą zimową kołdrą, tak, że aż nie mogłam chwilami pod nią wytrzymać. To każe zakładać delikatny (??) wzrost temperatury. Zebrane pranie i chodzenie po mieszkaniu chwilę przed zamierzeniem również. Pora? Też opóźniona o 6h wobec poniedziałkowych pomiarów, ale co tam! Najważniejsze że wyszło 37,2 st. C! Chwilowo wypieram wszelkie racjonalne argumenty przeciwko i kurczowo zamierzam się trzymać zafałszowanych faktów;) Za jakieś pół godziny leżenia wykonam ponowny pomiar.
Od kilku dni chodzę prawie po ścianach z powodu braku seksu. Nie wiem co się ze mną dzieje. Tak strasznej chcicy nie miałam od czasu I transferu. Oczywiście skurcze macicy są bardzo niewskazane i z dużym prawdopodobieństwem mogą pozbyć się ew. ciąży, więc unikam jak ognia jakichkolwiek zbliżeń. Po tym jak nawarczałam ostatnio na m. chyba zrozumiał i od teraz też się pilnuje. Zastanawiam się czy mój organizm nie sabotuje ciąży. Przecież wcześniej też brałam tę samą ilość hormonów i było ok! Za to od momentu potencjalnego zagnieżdżenia jest rzeźnia. Całą noc boję się zasnąć, bo od razu śni mi się seks! Jakbym jakąś niewyżytą nastolatą była:P Gdy jest gorąco wybudzam się w stresie i znowu nie mogę zasnąć! Zwariować można! Czy są jakieś bezpieczne środki na obniżenie libido?? Wyobrażanie sobie odstręczających sytuacji niestety nie pomaga... Pip! Co robić? Zajęłabym się przygotowaniami do świąt, ale też nie bardzo mogę się zginać, tachać, męczyć. Zresztą wczoraj przy dużej pomocy m. zdołaliśmy już prawie wszystko w podstawowym zakresie ogarnąć (rodzinka wpadła w odwiedziny, więc była dodatkowa motywacja). Nawet ciasto na święta upiekłam, mimo że pierwotnie piec miał m. Dopiero przy fazie otwierania piekarnika mnie zastąpił. Dzisiaj jeszcze zostało nam drugie. Może m. da radę sam......? Wiem, że to trochę szaleństwo, ale niestety nie mieliśmy się jak wymigać z pieczenia. Rodzina m. nic nie wie o naszych problemach, a ciasta to zawsze była moja działka (każdy przynosi coś innego). Kupno też odpadało, bo koszta są straszne, a przecież oszczędzamy, poza tym te terminy w cukierniach...
Co miało zostać zrobione - zostało zrobione. Teraz już pozostało tylko czekać na Święta! Uwielbiam ten czas, ale w tym roku jest trochę dziwnie. M. strasznie zestresowany, nie pozwala mi nic robić, ciągle się prztykamy, bo "za bardzo się zgięłam", "za bardzo wyciągnęłam", "za dużo chodzę" itp. Sama jestem sobie jednak winna, zdradzają mu, że pewne rzeczy są nie wskazane. Nie miałam jednak na myśli aż takiego rygoru! Przecież część osób w tym czasie normalnie chodzi do pracy i żyje, a jednak im się udaje. M. jednak twierdzi, że trzeba dmuchać na zimne, skoro mamy takiego pecha... Eh, oby się udało, tak bardzo nie chcę żeby się rozczarował, tak bardzo się stara...
Dzisiaj od rana staram sie nie spać, bo przy zasypianiu czułam skurcze. W ogóle jestem z ich powodu mocno zestresowana. Do tego takie dziwne delikatne bulgotanie. Cały mój wcześniejszy spokój z czasu stymulacji wyparował. Mam wrażenie, że rozpoczęło się oczyszczanie (tfu tfu tfu!). Tak bardzo się boję. To nasza ostatnia szansa na własne dziecko. Jeśli (tfu tfu tfu) się nie uda - w styczniu rozpoczynamy starania o adopcję zarodka (m. mnie jednak przekonał stwierdzając, że przecież pary, którym się nie udaje zostawiają swoje zarodki na dalsze próby, a te które trafiają do banku to pewnie od tych co im się udało, mają za dużo i już ich nie potrzebują lub chcą się podzielić), a potem adopcję w OA...
Tym smętnym akcentem kończę relację. W czwartek rano idę zrobić test i wszystko się rozstrzygnie. Do tego czasu muszę spróbować jakoś się zrelaksować i cieszyć się świętami!
*********
Wesołych świąt dziewczyny!:* Oby każda z nas, niezależnie od sytuacji, znalazła w tym czasie radość, spokój i ciepełko bijące od towarzyszy, rodziny
Wiadomość wyedytowana przez autora 24 grudnia 2018, 09:58
Od wczoraj czuję znowu niepokojące bóle, ale zaliczyliśmy jak zwykle gonitwę i za dużo w ostatnich dniach chodziłam, zginałam się itd. Mam trochę wyrzuty sumienia...
Dziś popołudniu zauważyłam plamienie. Wyć mi się chce. To zawsze źle się kończyło:((( Nie mówię jeszcze m. Jest taki kochany. Serce mi się kraje na myśl, że usłyszy te złe wieści i przestanie się cieszyć. Dlaczego nie może zadziałać magia świąt??? Dlaczego nie mogłoby nam się udać?? Dlaczego???((
Wiadomość wyedytowana przez autora 27 grudnia 2018, 06:44
Plamienie ustało, ale cóż to... Zrobiłam sikacza... Wściekła biel obok wściekle różowej kreski kontrolnej... Nie idę na betę. Nie potrafię się pogodzić z utratą ostatniej szansy na dziecko z naszych komórek, które byłoby cząstką każdego z nas:(( Daję sobie i im jeszcze jeden dzień. Może to plamienie w 12dpt to była mega późna implantacja??? Sama ledwo w to wierzę, ale w takiej sytuacji człowiek trzyma się wszystkiego... Zatem do jutra...
Wiadomość wyedytowana przez autora 27 grudnia 2018, 06:51
Beta zrobiona z przymusu. Nie chcę widzieć wyniku:( Poprosiłam jednak by przysłali do 17, bo muszę jeszcze zadzwonić do kliniki...
Jakby było mało smutku, wczoraj w pracy kolega przy okazji życzeń rzucił mi ni z tego ni z owego "wiesz, że urodziło mi się dziecko (kolejne w przeciągu 2 lat)??" - czekał na gratulacje... Zatkało mnie, chyba nawet nic nie powiedziałam, ciekawe jak to odebrał. Ja poczułam jakby mi ktoś z liścia przyłożył, mimo, że bardzo go lubię i dobrze mu życzę... Ostatnio w pracy jakiś wysyp. Mam tego powoli dość Jestem jedyną osobą z młodszego pokolenia, która dzieci nie ma:( Już nawet przestali ze mnie żartować, bo chyba czują, że sytuacja się nie zmieni (tfu tfu tfu!)
Wczorajsza beta pokazała <0.5... To koniec naszych marzeń o dziecku będącym połączeniem mojej cząstki i cząstki m.:'(((
* prawie 5 lat starań,
* III inseminacje,
* III procedury IMSI,
* III transfery + 1 odwołany z powodu śmierci zarodków,
* niezliczona ilość kroplówek intralipidowych, scratchingów, zastrzyków, badań, połkniętych leków i innych zabiegów,
* tysiące kilometrów przejechanych, by spełnić marzenie o własnym dziecku (prawie 6000 tylko w ostatnim półroczu),
* kilkadziesiąt tyś. zł okupionych ciągłym wyrzeczeniami i stresami, że nie damy rady...
* rzeka wylanych łez, niemal rozpad mojego małżeństwa...
i to wszystko na nic:'(((
Nie umiem się pogodzić z tym, że nie będziemy mieć własnego dziecka, ale w końcu będę musiała... Serce mi pęka. Dziękuję Wam za wiarę, ale to już nie ma sensu.
Rozpoczynamy nowy etap - starania o adopcję, choć nie wiem czy powinnam skoro nie jestem jej pewna. Mamy już jednak swoje lata, m. bardzo chce, a to długotrwały proces, więc nie możemy zbyt wiele zwlekać...
............
Kurtyna w dół...
Nie poddawaj się! Tzn złym nastrojom. Chrzanić temperaturę - wcale nie musi być podwyższona, może ale nie musi. Szkoda, że tamte nie dotrwały. Co z tym AZ? Ja bym mogła chcieć ale mąż nie chce. Nie czytałam zbyt wiele na ten temat. Jestem właśnie ciekawa czy wiadomo co to za zarodki? Czy np. są one pary, która jest zdrowa ale były niedrożne jajowody? Czy pary, która ma problemy z nasieniem? Hmm... Kiedyś myśałam, że ivf to ciąża na życzenie... Kciuki kciuki kciuki
Eh ja też tak kiedyś myślałam, że jak już dojdzie do in vitro to sprawa jest praktycznie pewna. Dopiero tutaj na forach i pamiętnikach przejrzałam na oczy. Z tym AZ i niedrożnymi jajowodami to teoretycznie masz rację, jak jednak sprawdzić czy zarodek jest od takiej pary?? Z tego co słyszałam to wypełnia się formularz zgodności cech wizualnych i potem czeka... Duża wiec szansa, że trafi się jednak na zarodki takiej pary jak np. my i niewiele z tego będzie:(
Kochana, rozpaczać będziesz wtedy kiedy się nie uda. Piłka jeszcze w grze. Pamiętasz,my mieliśmy tylko jeden zarodeczek,który teraz śpi sobie słodko w łóżeczku. Poczekaj jeszcze trochę.
Wiem Izabelle. Próbóję się trzymać tej myśli, przypominam sobie jak Ciebie bolało, jak rozpaczałaś, a potem jednak było wielkie szczęście... Nie daje mi jednak spokoju fakt, że mnie ten brzuch na @ boli cały czas. To raczej nie tak powinno być. No ale co zrobić - czekam!